- promocja
Przeklęty książę. Tom 2 - ebook
Przeklęty książę. Tom 2 - ebook
Reed Royal był niczym książę z bajki – przystojny, bogaty, wpływowy. Dziewczyny za nim szalały, faceci chętnie zajęliby jego miejsce. Jednak najpiękniejsze pozory mogą najboleśniej mylić. Dla Elli Reed okazał się księciem z koszmaru.
Świat Reeda zadrżał w posadach, gdy pojawiła się w nim Ella, i rozpadł się niczym domek z kart, gdy odeszła. Do tej pory był podziwiany, teraz wszyscy widzą, jak nisko upadł. Nikt nie wierzy, że można go jeszcze ocalić.
Tymczasem wrogowie chcą wykorzystać chaos, który wkradł się do pałacu Royalów – i zrujnować całą rodzinę, o ile wcześniej nie zrobi tego sam Reed.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7808-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
REED
W domu jest ciemno i cicho. Wchodzę drzwiami kuchennymi. Niemal tysiąc metrów kwadratowych i nikogo. Uśmiecham się od ucha do ucha. Moi bracia gdzieś sobie poleźli, gosposi nie ma, a tata gdzieś przepadł – a to oznacza, że mamy z moją dziewczyną całą tę chatę tylko dla siebie.
Hurra!
Przez kuchnię przebiegam lekkim truchtem, przeskakuję po schodach. Mam nadzieję, że Ella czeka na mnie już w łóżku, taka urocza i seksowna w jednym z moich starych T-shirtów, w których ostatnio zaczęła spać. A gdyby tak było, to c a ł e jej ubranie w tej chwili… Aż przyspieszam kroku, mijam swój pokój, potem Eastona, stary pokój Gida i już jestem pod drzwiami Elli, które jednak są zamknięte. Co za rozczarowanie. Szybko pukam, ale nie odpowiada. Marszcząc czoło, wyciągam z tylnej kieszeni komórkę i wysyłam jej szybkiego esemesa:
Gdzie jesteś, kochana?
Nie odpowiada. Stukam telefonem o nogę. Pewnie wyszła gdzieś ze swoją przyjaciółką Valerie, co może i nie jest takie złe. Przynajmniej zdążę wziąć prysznic, zanim ją zobaczę. U Wade’a chłopaki jarały obłędne ilości zioła, a nie chcę przecież zasmrodzić Elli pokoju.
Zmiana planu. Najpierw prysznic, ogolić się, a dopiero potem namierzyć dziewczynę. Ściągam T-shirt, zwijam go w dłoni i otwieram drzwi do własnej sypialni. Nawet mi się nie chce zapalać światła. Zrzucam tylko buty i ruszam po wykładzinie do łazienki.
Czuję jej zapach, zanim nawet ją widzę. Co jest, ku…?
Aż mi się niedobrze robi od tego różanego smrodu. Odwracam się natychmiast w stronę łóżka.
– Chyba sobie kpisz – warczę na widok mrocznej postaci na materacu.
Aż mnie trzepie ze wściekłości. Wracam do drzwi, włączam światło. I natychmiast tego żałuję, bo w bladym żółtym blasku widzę zupełnie nagą kobietę.
– Co ty tu, do diabła, w ogóle robisz? – syczę na byłą dziewczynę mojego ojca.
Brooke Davidson posyła mi wstydliwy uśmiech.
– Stęskniłam się za tobą.
Szczęka mi opada. Czy ona sobie żartuje, do cholery? Szybko wytykam łeb z powrotem na korytarz, żeby sprawdzić, czy Elli nadal tam nie ma. Potem idę prosto w stronę Brooke.
– Wynoś się – warczę, chwytając ją za nadgarstek, żeby wyrzucić ją z mojego łóżka. Cholera, będę teraz musiał zmienić pościel, bo nic nie śmierdzi gorzej niż Brooke Davidson. Ta baba przebija nawet stare piwo i trawę.
– Ale dlaczego? Nigdy przedtem mnie tak nie wyrzucałeś. – Oblizuje swoje czerwone usta w sposób, który ma być chyba seksowny, ale u mnie wywołuje tylko mdłości.
W mojej przeszłości czai się wiele takich mrocznych spraw, o których Ella nie ma pojęcia. Rzeczy, które wzbudziłyby w niej obrzydzenie. A ta kobieta przede mną jest właśnie jedną z nich.
– Mówiłem ci już przecież, że nigdy więcej nie chcę dotykać twojej ździrowatej dupy.
Zadowolony uśmieszek Brooke wygląda na coraz bardziej wymuszony.
– A ja mówiłam ci już, że nie życzę sobie, żebyś tak do mnie mówił.
– Będę do ciebie mówił tak, jak mi się będzie podobało – syczę i znów spoglądam na drzwi.
Zaczynam się pocić ze stresu. Brooke musi stąd zniknąć, zanim pojawi się Ella. Bo jak bym jej to miał niby wytłumaczyć? Spoglądam na podłogę – ubrania Brooke rozrzucone, ta jej króciutka sukieneczka, koronkowa bielizna, szpilki.
Moje buty wylądowały pechowo tuż obok jej. Nie wygląda to wszystko najlepiej.
Podnoszę buty Brooke z podłogi i rzucam je na łóżko.
– Nie wiem, jaki kit chcesz mi wcisnąć, ale i tak go nie kupuję. Spieprzaj stąd.
Odrzuca buty w moją stronę. Jeden z obcasów trafia mnie w nagą klatkę piersiową i zostawia zadrapanie.
– Bo co?
Zaciskam palce. Co mam niby zrobić? Chwycić ją i siłą stąd wynieść? I co bym wtedy powiedział, gdyby Ella przyłapała mnie na wyciąganiu Brooke z mojej sypialni?
„Kochanie, nie przejmuj się. Tylko wynoszę śmieci. Widzisz, przespałem się parę razy z dziewczyną mojego taty, a teraz, gdy się rozstali, ta laska chyba znów chce mi się dobrać do rozporka. To wcale nie jest chore, nie?” Plus niepewny śmiech. Zaciskam pięści. Gideon zawsze mi powtarza, że mam skłonności autodestrukcyjne, ale słowo daję, że osiągnąłem chyba zupełnie nowe poziomy tej autodestrukcji. Bo przecież to j a to zrobiłem. To ja pozwoliłem, by złość na ojca pchnęła mnie w ramiona tej ździry. Wmówiłem sobie, że po tym wszystkim, co zrobił mamie, zasłużył sobie, żebym mu przeleciał dziewczynę za jego plecami. Dobre sobie.
– Ubieraj się – rzucam przez zęby. – Nie mamy już nawet o czym rozmawiać… – urywam na odgłos kroków w korytarzu.
Słyszę swoje imię.
Brooke przekrzywia głowę. Też to słyszy. O kurwa. Kurwa. K u r w a m a ć.
Głos Elli dobiega już spod samych drzwi.
– O, jak miło, Ella wróciła – mówi Brooke, a ja czuję, jak krew mi dudni w uszach. – A ja właśnie mam wam coś do powiedzenia.
W głowie huczy mi już tylko ta myśl: zrób coś. Muszę jakoś pozbyć się tej baby.
Rzucam więc wszystko i chwytam Brooke za ramię, żeby ją ściągnąć z materaca, ale tej ździrze udaje się mnie szarpnąć w swoją stronę. Staram się nie dotknąć jej nagiego ciała, tracę jednak równowagę, a ona to wykorzystuje i natychmiast przywiera do moich pleców. Prycha mi cichym śmiechem wprost do ucha, przyciska te swoje napchane silikonem cycki do skóry.
Spanikowany, wpatruję się gałkę w drzwiach. Właśnie się porusza.
– Jestem w ciąży – szepcze Brooke. – To twoje dziecko. Co?!
Świat zastyga w bezruchu.
Drzwi się otwierają. Cudowna twarz Elli. Patrzy na mnie.
Widzę, jak radość w jej oczach znika, zastępuje ją szok. – Reed? – pyta.
Moje ciało zamiera, choć jednocześnie mój mózg pracuje na przyspieszonych obrotach, rozpaczliwie próbując obliczyć, kiedy ostatni raz spałem z Brooke. To był Dzień Świętego Patryka. Siedzieliśmy z Gidem nad basenem. On się spił, ja się spiłem. Strasznie się czymś przejmował. Tatą, Sav, Dinah, Steve’em. Nic z tego wszystkiego nie rozumiałem.
Jak przez mgłę słyszę chichotanie Brooke. Widzę minę Elli, ale jakbym jej nie widział. Przecież coś powinienem powiedzieć, lecz milczę. Jestem zbyt zajęty. Panikowaniem. Łamaniem sobie głowy.
Dzień Świętego Patryka… Wtoczyłem się po schodach do sypialni, runąłem na łóżko, po czym obudziło mnie coś mokrego i gorącego na kutasie. Wiedziałem, że to nie Abby, bo już z nią wtedy zerwałem, poza tym ona nigdy nie zakradłaby się do mojego pokoju. A kto by nie chciał darmowego loda?
Ella otwiera usta i coś mówi. Nic nie słyszę. Zjeżdżam w dół po spirali wyrzutów sumienia i nienawiści do samego siebie i nijak nie potrafię się z tego wyrwać. Tylko tępo się na nią gapię. Na moją dziewczynę. Najpiękniejszą dziewczynę, jaką w życiu widziałem. Nie mogę oderwać oczu od jej złocistych włosów, wielkich, błękitnych oczu, które błagają mnie o jakieś wyjaśnienie.
„Powiedz coś!” – rozkazuję swoim zupełnie niewspółpracującym strunom głosowym.
Moje usta ani drgną. Czuję na karku jakiś zimny dotyk i wzdrygam się odruchowo.
„Powiedz coś, do cholery! Nie pozwól jej odejść…” Ale już za późno. Ella wybiega z pokoju.
Głośne trzaśnięcie drzwiami wyrywa mnie z transu. Prawie. Bo nadal nie mogę się ruszyć. I ledwie oddycham.
Dzień Świętego Patryka… To było ponad pół roku temu. Nie znam się na ciążach, ale po Brooke naprawdę jeszcze nic nie widać. To niemożliwe.
Niemożliwe.
Niemożliwe! To. Dziecko. Nie. Jest. Moje.
Zeskakuję z łóżka, starając się nie patrzeć na swoje trzęsące się dłonie, i rzucam się do drzwi.
– Serio? – Głos Brooke wydaje się rozbawiony. – Chcesz za nią pobiec? Niby jak jej to zamierzasz wyjaśnić, kochanie?
Odwracam się wściekły.
– Słowo daję, kobieto, że jeśli natychmiast nie wyniesiesz się z mojego pokoju, wyrzucę cię z niego na zbity pysk.
Tata zawsze mówi, że mężczyzna, który podnosi rękę na kobietę, upada tym samym poniżej jej stóp. Nigdy jeszcze nie uderzyłem kobiety. Nigdy dotąd nie czułem nawet takiej potrzeby. A potem poznałem Brooke Davidson.
Puszcza moją pogróżkę mimo uszu. Drwiącym głosem wypowiada wszystkie moje najskrytsze obawy.
– Jakie kłamstwa będziesz jej próbował wcisnąć? Jak myślisz, jak ta dziewczyna zareaguje, gdy się dowie, że przeleciałeś dziewczynę własnego tatusia? Myślisz, że wtedy nadal będzie cię chciała?
Wyglądam z pokoju na pusty już korytarz. Z sypialni Elli słychać jakieś stłumione odgłosy. Chcę tam popędzić, ale nie mogę. Nie, póki Brooke wciąż jest w tym domu. Bo co, jeśli wybiegnie nagle z mojego pokoju z gołym tyłkiem, wrzeszcząc, że jest ze mną w ciąży? Jak to wyjaśnię Elli? Jak sprawię, by Ella mi uwierzyła? Muszę się pozbyć tej Brooke, zanim w ogóle stanę przed Ellą.
– Wynocha! – Całą wściekłość wyładowuję na Brooke.
– Nie chcesz wiedzieć, czy to chłopiec czy dziewczynka?
– Nie. Nie chcę.
Patrzę na jej smukłe, nagie ciało i teraz rzeczywiście widzę, że jej brzuch jest nieco większy. Robi mi się niedobrze. Brooke z pewnością nie należy do tych dziewczyn, które tak po prostu przybierają czasem na wadze. Jej jedyna broń to wygląd. A to oznacza, że ta ździra nie kłamie. Naprawdę jest w ciąży.
Ale nie ze mną.
To może być dziecko mojego taty, jednak na pewno nie jest moje, do cholery!
Otwieram znów drzwi i wybiegam na korytarz. – Ella! – wołam.
Nie wiem, co jej powiem, ale lepiej powiedzieć cokolwiek niż nic. Przeklinam się w duchu za to, że tak mnie przed chwilą sparaliżowało. Boże, ja to jestem zupełnie popieprzony. Zatrzymuję się przed drzwiami do jej pokoju. Szybko się rozglądam, ale nic mi to nie daje. I wtedy to słyszę – niski gardłowy dźwięk. To silnik jej sportowego samochodu. W panice pędzę po schodach frontowych. Za mną Brooke zanosi się śmiechem niczym jakaś halloweenowa wiedźma.
Rzucam się do drzwi wejściowych, zupełnie zapomniawszy, że są przecież zamknięte na klucz, a nim udaje mi się je otworzyć, po Elli nie ma już ani śladu. Musiała odjechać z prędkością dźwięku. Cholera!
Czuję kamienie pod stopami. Co mi przypomina, że mam na sobie tylko dżinsy. Obracam się na pięcie i przeskakuję po trzy stopnie naraz, po czym zamieram, bo na półpiętrze stoi sobie spokojnie Brooke.
– To na pewno nie jest moje dziecko – warczę na nią. Gdyby było moje, Brooke już dawno by wyciągnęła tego asa z rękawa. – I pewnie taty też nie, bo gdyby było jego, nie rozbierałabyś mi się w pokoju jak ostatnia dziwka.
– To ja decyduję, kto jest ojcem tego dziecka – oświadcza lodowatym tonem.
– Masz dowód?
– Nie potrzebuję żadnych dowodów. Wystarczy moje słowo. Ty przecież też nie masz żadnych dowodów. A zanim wrócą wyniki testów na ojcostwo, będę już miała pierścionek na palcu.
– Ta? Życzę szczęścia.
Kiedy próbuję ją minąć, chwyta mnie za ramię.
– Nie potrzebuję szczęścia. Mam ciebie.
– Nie. I nigdy mnie nie miałaś. – Wyrywam jej się. – Jadę znaleźć Ellę. A ty tu sobie zostań, jeśli chcesz, Brooke. Mam już dość twoich gierek.
Jej lodowaty głos zatrzymuje mnie jednak, nim docieram do sypialni.
– Namów Calluma, żeby mi się oświadczył, a wszystkim powiem, że to jego dziecko. Ale jeśli mi nie pomożesz, już ja się postaram, żeby wszyscy uwierzyli, że jestem w ciąży z tobą.
Przystaję w drzwiach.
– Test DNA pokaże, że nie jest moje.
– Być może – szczebiocze. – Ale DNA głównie wykaże, że to małe Royalątko. Trudno w badaniu wyłapać różnicę między DNA tak bliskich krewnych jak ojciec i syn. A to wystarczy, by Ella zwątpiła. Pozwól więc, że cię spytam: czy chcesz, żebym powiedziała światu… powiedziała Elli, że będziesz wkrótce tatusiem? Bo to właśnie zrobię. Chyba że zgodzisz się na moje warunki, a wtedy nikt się nigdy nie dowie.
Waham się.
– Umowa stoi? – dopytuje Brooke. Zgrzytam zębami.
– Jeśli to zrobię… jeśli wcisnę tacie ten… ten… – aż mi słów brakuje – … ten twój pomysł, zostawisz Ellę w spokoju?
– O czym ty w ogóle mówisz? Odwracam się powoli.
– Mówię, ty ździro, o całym tym twoim gównie. Chcę, żebyś się trzymała z tym wszystkim z dala od Elli. Nie rozmawiaj z nią. Nie próbuj wyjaśniać nawet tego… – Macham ręką na jej już ubrane ciało. – Masz się tylko uśmiechać, mówić „cześć” i tyle. Żadnych babskich pogaduszek.
Nie ufam tej wiedźmie, ale jeśli mogę w ten sposób uratować Ellę – i tak, również siebie przy okazji – to niech będzie.
Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Niech sobie tata teraz leży w tym barłogu, w który się wpakował.
– Umowa stoi. Ty pogadaj z ojcem, a wtedy wy z Ellą możecie sobie żyć długo i szczęśliwe. – Brooke parska śmiechem, podnosząc szpilki z podłogi. – O ile uda ci się ją odzyskać.ROZDZIAŁ 2
Dwie godziny później kompletnie panikuję. Jest już po północy, a Elli nie ma.
Dlaczego jeszcze nie wróciła do domu, żeby na mnie nawrzeszczeć? Przecież powinna mi powiedzieć, że jestem skończonym dupkiem. Że jestem jej niewart. Chcę, żeby się na mnie wydarła, wściekła. Może mnie skopać, pobić, cokolwiek.
Byle tylko wróciła, do cholery.
Sprawdzam komórkę. Odkąd Ella wyjechała, minęły całe godziny. Wciskam jej numer, ale dzwoni i dzwoni.
Jeszcze jeden sygnał i znów ląduję na poczcie głosowej. Piszę esemesa:
Gdzie jesteś?
Nie odpowiada.
Tata się martwi.
Kłamię, bo mam nadzieję, że może zmusi ją to do jakiejś reakcji, lecz telefon milczy. Może zablokowała mój numer? Ta myśl boli, ale to by w sumie miało sens, biegnę więc do środka i wpadam do pokoju brata. Przecież Ella nie mogła poblokować nas wszystkich.
Easton śpi, jego telefon ładuje się na nocnym stoliku. Włączam go i wpisuję kolejnego esemesa. Ella lubi Eastona. Spłaciła jego dług. Przecież Eastonowi odpowie, prawda?
Hej. Reed mówi, że coś się stało. Wszystko okej?
Zero reakcji.
Może zaparkowała gdzieś po drodze i poszła się przejść nad morzem? Chowam komórkę brata do kieszeni na wypadek, gdyby Ella mu odpisała, i zbiegam na dół, na patio za domem. Nad oceanem jest zupełnie pusto, lecę więc aż do Worthingtonów, czyli cztery posiadłości dalej. Nigdzie jej nie ma.
Rozglądam się wokół, wzdłuż brzegu, zerkam na ocean i nic. Nie widzę nikogo. Nie zauważam żadnych śladów na piasku. Nic.
Frustracja przechodzi w panikę. Biegnę z powrotem pod dom i wskakuję do range rovera. Z palcem na przycisku startu stukam kilka razy pięścią w deskę rozdzielczą. Myśl, chłopie. Myśl. Myśl!
Valerie. Na pewno jest u Valerie.
Niecałe dziesięć minut później już stoję przed domem Val, ale nigdzie na ulicy nie widzę niebieskiego kabrioletu Elli. Zostawiam silnik włączony, wyskakuję z auta i pędzę na podjazd. Tam też nic.
Sprawdzam komórkę. Żadnych nowych esemesów. Na telefonie Eastona też nie. Za to jest przypomnienie, że za dwadzieścia minut mam trening futbolu, co oznacza, że Ella powinna już być w pracy. Zwykle przecież to ja podwoziłem ją do piekarni. Nawet gdy już dostała od mojego taty w prezencie samochód, i tak jeździliśmy razem.
Ella twierdziła, iż to dlatego że nie lubi prowadzić. A ja powtarzałem jej, że jazda rano jest niebezpieczna. Oboje się okłamywaliśmy. Wciskaliśmy sobie kłamstwa, bo żadne z nas nie chciało przyznać, jaka jest prawda: nie potrafimy się sobie oprzeć. W każdym razie ja tak to odczuwałem. Od chwili gdy weszła do naszego domu – te jej wielkie oczy, skrywana nadzieja – nie potrafiłem się trzymać z daleka od niej.
Instynkt mówił mi, że będą przez nią same kłopoty. Lecz mój instynkt się mylił. Nie ona była ich przyczyną, lecz ja. Jak zawsze. Taki już jestem – Reed Niszczyciel.
Niezła ksywka, gdyby nie to, że właśnie zniszczyłem życie moje i Elli.
Parking przed piekarnią jest pusty. Wyskakuję z samochodu i dobre pięć minut walę w drzwi, nim w końcu pojawia się właścicielka. Ma chyba na imię Lucy, a na pewno zaniepokojoną minę.
– Otwieramy dopiero za godzinę – informuje mnie.
– Nazywam się Reed Royal, jestem… – Kim ja w ogóle jestem dla Elli? Jej chłopakiem? Jej przybranym bratem? – Przyjacielem Elli. – Cholera, nawet tym chyba nie. – Czy jest tu może? Pilna sprawa rodzinna.
– Nie, w ogóle nie przyszła dziś do pracy. – Lucy marszczy czoło. – Dzwoniłam do niej, ale nie odbiera. Zawsze jest niezawodnym pracownikiem, pomyślałam więc, że może się rozchorowała.
Serce mi zamiera. Ella zawsze stawia się punktualnie w pracy, mimo że musi wstawać o Bóg wie której rano i pracować niemal trzy godziny, zanim się zaczną lekcje.
– A, dobra, to pewnie jest w domu w łóżku – bąkam i się wycofuję.
– Chwileczkę! – woła za mną Lucy. – O co chodzi? Czy twój ojciec wie, że Ella zaginęła?
– Nie zaginęła, proszę pani – odkrzykuję już w połowie drogi do samochodu. – Jest w domu. Tak jak pani powiedziała: chora, w łóżku.
Wyjeżdżam z parkingu i dzwonię do trenera.
– Nie dam rady być dziś na treningu. Pilna sprawa rodzinna – powtarzam.
Staram się nie słuchać wściekłych wrzasków, które dostaję w odpowiedzi. Po kilku minutach Lewis się uspokaja.
– Dobra, Royal, ale jutro masz się stawić skoro świt w pełnym rynsztunku.
– Tak, proszę pana.
W domu natykam się na naszą gosposię Sandrę, która już przyjechała przygotować nam śniadanie.
– Jest tu może gdzieś Ella? – pytam tej puszystej brunetki.
– Nigdzie jej jakoś nie widziałam. – Sandra spogląda na zegar. – Zwykle o tej porze i tak już jej nie ma. Ciebie zresztą też. Co się dzieje? Nie masz dziś treningu?
– Trener miał pilną sprawę rodzinną – kłamię jak z nut. Jestem w tym świetny. Nic dziwnego, w końcu wszystko jest kwestią wprawy.
Sandra robi współczującą minę.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Ja też – odpowiadam. – Też mam taką nadzieję.
Na górze wchodzę do pokoju, który od razu powinienem był sprawdzić. Może wróciła, kiedy mnie nie było. Ale w sypialni Elli panuje martwa cisza. Łóżko jest pościelone, a biurko idealnie posprzątane.
Zaglądam do łazienki, która też lśni. W szafie także panuje porządek doskonały. Wszystkie jej ciuchy wiszą na starannie dobranych drewnianych wieszakach. Buty stoją na podłodze w równym rządku. A do tego nieotwarte pudła i torby z rzeczami, które pewnie wybrała dla niej Brooke.
Zagłuszając wyrzuty sumienia, że naruszam jej prywatność, zaglądam do szafki pod stolikiem nocnym – pusta. Kiedyś już jej tu wszystko przejrzałem – wtedy kiedy jeszcze jej nie ufałem – i dlatego wiem, że trzymała tu jakiś tomik poezji i męski zegarek. Był to dokładnie taki sam zegarek, jaki ma mój tata. Jej należał do Steve’a, najlepszego przyjaciela mojego taty, czyli biologicznego ojca Elli.
Przystaję na środku pokoju i rozglądam się wokół. Nie ma tu nic, co mogłoby świadczyć o jej obecności. Ani jej komórki. Ani jej książki. Ani jej… O, cholera, nie ma jej plecaka.
Wypadam z pokoju i pędzę do Eastona.
– East, obudź się. East! – wołam ostro.
– Co? – jęczy. – Już czas wstawać? – Mruga chwilę, potem mruży oczy. – O, kurwa. Zaspałem na trening. A co ty tu jeszcze robisz?
Wyskakuje z łóżka, ale chwytam go za rękę, nim zdąży wybiec z pokoju.
– Nie idziemy na trening. Już dzwoniłem do trenera.
– Co? Dlaczego…?
– Nieważne. Ile wynosił twój dług?
– Że co?
– Ile wisiałeś temu bukmacherowi? Mruga jeszcze bardziej.
– Osiem patyków. A co? Przeliczam szybko.
– Czyli Elli zostały jakieś dwa patyki, tak?
– Elli? – Marszczy brwi. – A co z nią?
– Uciekła.
– Niby komu?
– Uciekła z domu. Od nas – warczę. Odsuwam się od jego łóżka i staję przy oknie. – Tata zapłacił jej, żeby z nami została.
Dał jej dziesięć patyków. Tylko pomyśl, East. Sierocie, która się rozbierała, żeby w ogóle przetrwać, tata musiał zabulić aż dziesięć tysięcy, żeby ją przekonać do zamieszkania w tym domu. I pewnie zamierzał jej płacić tyle co miesiąc.
– Dlaczego by miała uciekać? – bąka zaspany East.
Patrzę dalej za okno. Gdy wreszcie się dobudzi, sam się domyśli.
– Reed? Coś ty jej zrobił?
Aha, już się połapał w sytuacji.
Podłoga skrzypi, gdy mój brat obraca się raptownie. Słyszę, jak przeklina pod nosem, ubierając się pospiesznie.
– Mniejsza z tym – rzucam zniecierpliwiony i odwracam się do niego, żeby mu wyliczyć te miejsca, które już sprawdziłem. – Jak myślisz, gdzie ona jest?
– Starczy jej na samolot.
– Przecież ona nie lubi wydawać dużych kwot. Przez cały ten czas, gdy tu z nami była, prawie nic sobie nie kupiła.
Easton kiwa głową. Zastanawia się. Nagle patrzymy na siebie i równocześnie, zupełnie jakbyśmy to my byli bliźniakami w tym domu, a nie Sawyer i Sebastian, mówimy:
– GPS.
Dzwonimy do należącego do Atlantic Aviation biura odpowiadającego za GPS. To jego sprzęt tata kazał zamontować w każdym swoim samochodzie. Uprzejma obsługa informuje nas, że nasze nowe audi S5 stoi aktualnie przy dworcu autobusowym.
Wypadamy z domu, nim kobieta w słuchawce zaczyna nawet odczytywać dokładny adres.
– Siedemnastolatka. Mniej więcej tego wzrostu. – Przyciskam sobie dłoń do brody, żeby pokazać kobiecie w kasie, jak wysoka jest Ella. – Blondynka. Niebieskie oczy. – Oczy jak Atlantyk.
Szare jak sztorm, błękitne jak zimna woda, głębokie jak ocean. Zagubiłem się w nich przecież już nieraz. – Zapomniała komórki. – Pokazuję kobiecie swój telefon. – Musimy jej ją oddać.
Kobieta w okienku cmoka.
– Tak, tak, oczywiście. Tak się spieszyła bidula. Kupiła bilet do Gainesville. Bo wiecie, zmarła jej babcia.
Kiwamy z Eastem głowami.
– O której wyjechał ten autobus?
– Oj, już kilka godzin temu. Na pewno jest już na miejscu. – Kobiecina aż się wzrusza. – Tak biedactwo płakała, jakby jej kto serce złamał. To w dzisiejszych czasach prawdziwa rzadkość. Dzieci już się tak nie przywiązują do dziadków. Co za słodka dziewczyna. Ogromnie mi jej było żal.
East zaciska pięści. Czuję, jak emanuje wściekłością. Gdyśmy byli sami, jedna z tych pięści już by mi się wbiła w twarz.
– Dziękujemy pani.
– Nie ma sprawy, kochany. – Skinieniem głowy daje nam do zrozumienia, że musi wrócić do swoich zajęć.
Wychodzimy z budynku i stajemy przy samochodzie Elli. Wyciągam dłoń, a Easton rzuca mi na nią zapasowe kluczyki Elli.
W środku między siedzeniami znajduję jej kluczyki i tomik poezji, a w nim jako zakładkę chyba prawo własności samochodu. W schowku leży komórka z wszystkimi nieprzeczytanymi esemesami ode mnie.
Zostawiła wszystko. Wszystko, co miało jakikolwiek związek z Royalami.
– Musimy się dostać do Gainesville – stwierdza ponuro Easton.
– Wiem.
– Mówimy tacie?
Jeśli włączymy w to Calluma Royala, będziemy mogli po prostu polecieć jego samolotem. Wtedy bylibyśmy na miejscu za godzinę. W przeciwnym razie czeka nas sześć i pół godziny za kółkiem.
– Nie wiem. – Już nie ma takiego pośpiechu, żeby ją znaleźć, skoro wiem, gdzie jest. Jakoś do niej dotrę. Tylko muszę wymyślić jak.
– Coś ty jej zrobił? – warczy mój brat.
Nie mam siły na tę falę nienawiści, którą mnie zaleje, gdy mu powiem, więc milczę.
– Reed.
– Przyłapała mnie z Brooke – udaje mi się wycharczeć. Szczęka mu opada.
– Z Brooke? Brooke taty?
– Tak. – Zmuszam się, żeby spojrzeć mu w twarz.
– Co ty gadasz, do cholery? To ile razy byłeś z Brooke?
– Kilka – przyznaję. – Ale dawno temu. A już na pewno nie wczoraj wieczorem. Nawet jej nie tknąłem, East.
Zaciska zęby. Wiem, że najchętniej by się od razu na mnie rzucił z wściekłości, jednak tego nie zrobi. Nie przy ludziach. Też z pewnością aż za dobrze pamięta słowa mamy: „Dbajcie o honor rodziny, chłopcy. Łatwo go splamić, a o wiele trudniej go potem oczyścić”.
– Powinni cię powiesić za jaja na najbliższym drzewie. – Spluwa mi prosto pod nogi. – Jeśli nie odnajdziesz Elli i nie przywieziesz jej z powrotem do domu, sam to zrobię.
– Dobrze. – Staram się zachować spokój. Nie ma sensu się wściekać. Nie ma sensu przewracać tego samochodu do góry nogami. Nie ma sensu wyć, nawet jeśli marzę tylko o tym, żeby otworzyć tę głupią gębę i wykrzyczeć całą tę nienawiść, jaką w tej chwili do siebie czuję.
– Dobrze? – East prycha zniesmaczony. – Gówno cię obchodzi, że Ella właśnie utknęła w jakiejś uniwersyteckiej dziurze i pewnie już ją obmacują jakieś pijaczyny?
– Jest twarda. Na pewno sobie poradzi. – Niestety, te słowa brzmią tak absurdalnie, że z trudem mi przechodzą przez gardło. Ella jest piękną dziewczyną, a teraz jest całkiem sama. Cholera wie, co się jej może stać. – Odstawiłbyś jej samochód do domu, zanim ruszymy do Gainesville?
Eastona zatyka.
– Zrobisz to? – pytam zniecierpliwiony.
– Jasne, czemu nie? – Wyrywa mi kluczyki z dłoni. – Bo kogo obchodzi, że jakaś gorąca siedemnastolatka wałęsa się sama po świecie z dwoma patykami gotówki? – Na te słowa moje pięści same się zaciskają. – Mowy nie ma, żeby jakiś ćpun rzucił na nią okiem i pomyślał sobie: „E, łatwa dupa. Chuchro ma niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, waży pewnie mniej niż jedna moja noga, w życiu nie zdoła mi się wyrwać…”. – Już ledwo mogę oddychać. – I na pewno każdy facet, którego spotka, będzie miał dobre intencje. Żaden nie zaciągnie jej w jakiś ciemny zaułek, żeby ją przelecieć raz czy…
– Zamknij mordę! – ryczę w końcu.
– No wreszcie! – East unosi ręce.
– O czym ty mówisz? – Wręcz dławię się ze wściekłości.
Ten obrazek, który mi właśnie podsunął East, sprawia, że chciałbym natychmiast zmienić się w jakiegoś Hulka i popędzić do Gainesville, najlepiej niszcząc wszystko po drodze, póki jej nie znajdę.
– Paradujesz sobie, jak gdyby nigdy nic. Zupełnie, jakby ona nic dla ciebie nie znaczyła. Może ty masz serce z kamienia, ale ja ją zwyczajnie lubię. Ella… Ella była dla nas dobra. – Jego rozpacz jest niemal namacalna.
– Przecież wiem – szepczę. – Wiem, do cholery. – Coś chwyta mnie za gardło tak bardzo, że aż boli. – Ale… ale my nie byliśmy dobrzy dla niej.
Gideon, nasz starszy brat, mówił mi to od samego początku. „Trzymaj się z dala od tej dziewczyny. Nie zasłużyła sobie na nasze dramaty. Nie niszcz jej tak, jak ja zniszczyłem…”.
– Co masz na myśli?
– To, co powiedziałem. Jesteśmy jak trucizna, East. Każdy z nas. Ja przespałem się z dziewczyną taty, żeby odpłacić mu za to, co robił mamie. Bliźniaki wpakowały się w takie gówno, że wolę nawet nie znać szczegółów. Twoja słabość do hazardu zupełnie się już wymknęła spod kontroli. A Gideon… – Urywam. Gid to ma teraz prawdziwe piekło, ale lepiej, żeby Easton o tym nie wiedział. – Mamy kompletnie nasrane w głowach, chłopie. Może i Elli będzie bez nas lepiej.
– To nieprawda.
Obawiam się, że owszem, prawda. Powinniśmy się trzymać od niej z daleka. Najbardziej ze wszystkiego Ella marzyła zawsze o normalności. A na to w domu Royalów na pewno nie ma szans.
Gdybym nie był takim egoistą, pozwoliłbym jej odejść. Przekonałbym Easta, że najlepiej dla Elli będzie, jak ucieknie jak najdalej od nas.
Zamiast tego jednak milczę i już się zastanawiam, co jej powiem, gdy ją znajdziemy.
– Chodźmy. Mam pomysł. – Odwracam się i ruszam do wyjścia.
– Myślałem, że jedziemy do Gainesville – mamrocze pod nosem East.
– To nam oszczędzi czasu.
Idziemy prosto do kanciapy ochroniarzy dworca, gdzie moje sto dolców szybko przekonuje jednego z nich, żeby dał nam spojrzeć na materiały z dworcowych kamer w Gainesville. Facet przewija do momentu, gdy przyjechał tam autobus z Bayview, i serce wali mi jak szalone, gdy wpatruję się w wysiadających pasażerów. A potem zupełnie zamiera, gdy dociera do mnie, że z całą pewnością nie ma wśród nich Elli.
– Co jest, do cholery? – żołądkuje się East, gdy dziesięć minut później wychodzimy z dworca. – Przecież kobieta w kasie wyraźnie powiedziała, że Ella wsiadła do autobusu.
– Może wysiadła na innym przystanku – cedzę. Wleczemy się z powrotem do range rovera i wsiadamy. – Co teraz? – pyta East i z wściekłości mruży oczy.
Przeczesuję włosy palcami. Moglibyśmy oczywiście ruszyć od razu i przetrząsnąć każdy dworzec autobusowy na trasie, ale obawiam się, że to by było jak szukanie wiatru w polu. Ella to bystra dziewczyna i ma doświadczenie w takich ucieczkach, w momentalnym ulatnianiu się z miast i zaczynaniu życia od nowa zupełnie gdzie indziej. Nauczyła się tego od matki.
I jeszcze ta myśl, od której przewraca mi się w żołądku. Czy Ella zatrudni się w kolejnym klubie? Wiem, że zrobi, co będzie musiała, żeby przetrwać, ale na myśl, że miałaby znów wrócić do striptizu, znów rozbierać się przed gromadką napalonych oblechów, zaczyna się we mnie gotować.
Muszę ją odnaleźć. Jeśli coś jej się stanie przeze mnie – przez to, że ją odstraszyłem – w życiu sobie tego nie wybaczę.
– Jedziemy do domu – zarządzam.
– Dlaczego? – Mój brat ma zdumioną minę.
– Tata ma detektywa na etacie. Namierzy ją o wiele szybciej niż my.
– Tatę szlag trafi.
Coś ty? Będę sobie jakoś musiał poradzić z konsekwencjami złości ojca, ale w tej chwili najważniejsze to odnaleźć Ellę.ROZDZIAŁ 3
Zgodnie z przewidywaniami Eastona tata wpada w szał, gdy mu mówimy, że Ella zaginęła. Nie zmrużyłem oka od ponad dwudziestu czterech godzin i jestem wykończony, zbyt wykończony na takie rozmowy.
– Dlaczego wcześniej mi nie powiedzieliście, do cholery?! – grzmi ojciec.
Krąży po naszym olbrzymim salonie, jego brogsy za tysiąc dolców stukają głośno o lśniącą drewnianą podłogę.
– Myśleliśmy, że znajdziemy ją tak szybko, iż nie będzie potrzeby – odpowiadam krótko.
– Jestem jej prawnym opiekunem! Powinniście mnie byli natychmiast poinformować. – Tata z trudem oddycha. – Coś ty zrobił, Reed?
Wbija we mnie wściekły wzrok. Nawet nie patrzy na Easta ani na bliźniaki, które siedzą na kanapie z identycznie zaniepokojonymi minami. Nic dziwnego, że tata całą winę odruchowo zrzuca na mnie. Wie dobrze, że moi bracia tylko wykonują moje rozkazy i że jedynym Royalem, który mógł wypłoszyć z naszego domu Ellę, jestem ja.
Cholera. Nie chcę, żeby wiedział, że kręciłem z Ellą tuż pod jego nosem. Chcę, żeby skupił się teraz na jej szukaniu. Lepiej nie rozpraszać jego uwagi, obwieszczając mu teraz, że jego syn związał się z jego nową podopieczną.
– To nie Reed.
Ciche wyznanie Eastona zupełnie mnie zaskakuje. Oglądam się na brata, ale on utkwił wzrok w tacie.
– To przeze mnie zwiała. Wpadliśmy na mojego bukmachera… wisiałem mu trochę kasy. Ella się przestraszyła. To taki niezbyt przyjemny typek, jeśli rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć.
Żyła na czole taty wygląda, jakby miała eksplodować.
– Na twojego b u k m a c h e r a? Znów się w to wpakowałeś?
– Przykro mi – bąka Easton i wzrusza ramionami.
– Przykro ci?! Wciągnąłeś Ellę w jeden ze swoich syfów i tak ją nastraszyłeś, że uciekła z domu!
Tata rusza w jego stronę, natychmiast więc staję mu na drodze.
– East popełnił błąd – mówię stanowczym tonem, bojąc się spojrzeć bratu w oczy. Potem mu podziękuję. Teraz najważniejsze to uspokoić starego. – Ale co się stało, to się nie odstanie, tak? Teraz musimy się skupić na znalezieniu Elli.
Tata opuszcza ramiona.
– Masz rację. – Kiwa głową. Zaciska zęby. – Zadzwonię do mojego detektywa.
Wypada z salonu, jego ciężkie kroki niosą się echem po korytarzu. Chwilę potem słyszymy, jak trzaska drzwiami swojego gabinetu.
– East… – zaczynam.
Posyła mi mordercze spojrzenie.
– Nie zrobiłem tego dla ciebie – syczy. – Tylko dla niej.
Ściska mnie w gardle
– Wiem.
– Gdyby tata się dowiedział… – urywa, niepewnie oglądając się na bliźniaki, które cały ten czas słowem się nie odezwały. – To by niepotrzebnie odwróciło jego uwagę.
– Myślicie, że jego detektyw namierzy Ellę? – pyta Sawyer.
– Tak – odpowiadam z pewnością, której nie czuję.
– Jeśli nadal posługuje się dowodem matki, to z łatwością ją znajdziemy – zapewnia naszych młodszych braci East. – Ale jeśli wytrzaśnie skądś nowy dowód tożsamości… – Garbi się załamany. – To nie wiem.
– Przecież nie może się tak długo ukrywać – bąka na pocieszenie Seb.
Owszem, może. Nie znam bardziej pomysłowej osoby niż Ella. Jeśli postanowi, że chce się ukrywać, tak właśnie zrobi.
Telefon wibruje mi w kieszeni. Wyciągam go pospiesznie, ale nie jest to bynajmniej ta dziewczyna, od której chciałbym teraz dostać esemesa. Żółć podchodzi mi do gardła, gdy widzę imię Brooke.
Ptaszki śpiewają, że zaginęła wasza księżniczka.
– Ella? – pyta z nadzieją East.
– Brooke. – To imię niemal parzy w język.
– Czego chce?
– Niczego – bąkam i w tej samej chwili wyskakuje mi kolejny esemes.
Callum pewnie umiera z niepokoju. Biedactwo. Zdecydowanie ktoś go powinien pocieszyć.
Zgrzytam zębami. Subtelnością to ona nie grzeszy.
Podczas rozpaczliwych poszukiwań Elli nie dopuszczałem do siebie myśli o ciąży Brooke i umowie, jaką z nią zawarłem wczoraj wieczorem. Teraz jednak nie mogę jej już dłużej ignorować, bo zasypuje mnie esemesami.
Masz zadanie do wykonania, Reed. Obiecałeś.
Odpisz, gówniarzu!
Chcesz mieć dramacik z ciężarną w roli głównej? O to ci chodzi?
Boże. Tylko nie teraz. Zduszam wściekłość i zmuszam się do odpowiedzi.
Uspokój się, ździro. Zaraz z nim pogadam.
– Czego ona chce? – uparcie dopytuje Easton.
– Niczego – powtarzam. A potem zostawiam go z bliźniakami w salonie i wlokę się do gabinetu ojca.
Wcale nie chcę tego zrobić. Wcale, ale to wcale nie mam na to ochoty.
Pukam do drzwi.
– Tak, Reed?
– Skąd wiedziałeś, że to ja? – pytam, otwierając drzwi.
– Bo kiedy w domu nie ma Gideona, ty rządzisz tą swoją radosną bandą braci – odpowiada tata, wlewając w siebie całą szklankę whisky, po czym od razu sięga po dolewkę. I dziwić się, że nie mogę odgonić Easta od butelki.
Wzdycham.
– Myślę, że powinieneś zadzwonić po Brooke. Tata zamiera w połowie nalewania.
„No, dobrze słyszałeś, staruszku. I wierz mi, jestem równie zaskoczony jak ty”.
Nie odpowiada, więc zmuszam się do rozwinięcia tematu. – Jak już ściągniesz Ellę z powrotem do domu, będziemy potrzebować jej pomocy. Kogoś, kto będzie swego rodzaju buforem. – Mało się nie krztuszę na własnych słowach. – Kobiecej ręki, sam rozumiesz. Ella była bardzo blisko z mamą. Może gdyby Brooke była tu z nami, Ella w ogóle by nie uciekła.
Ojciec marszczy brwi.
– Myślałem, że nie znosisz Brooke.
– Ile razy mam ci mówić, że jestem skończonym dupkiem?
Jego usta rozciągają się w bolesnym uśmiechu, ale nie daje się tak łatwo przekonać.
– Brooke chce pierścionek, a ja nie jestem gotowy na ten krok.
I Bogu dzięki. Znaczy, jego wiecznie zalana mózgownica jeszcze jako tako pracuje.
– Przecież nie musisz się od razu z nią żenić. Tylko… – Oblizuję usta. To cholernie trudne, ale cisnę, bo przecież tak się z nią umówiłem. Nie mogę pozwolić, by Brooke opowiadała na lewo i prawo, że ten bachor jest mój. – Chciałem tylko, żebyś wiedział, że jak dla mnie spoko, jeśli chcesz ją mieć tu z powrotem. Już to zrozumiałem. Potrzebujemy ludzi, o których możemy dbać. I którzy dbają o nas.
To ostatnie to akurat prawda. Dzięki Elli uwierzyłem, że mogę stać się lepszą osobą.
– To bardzo kochane z twojej strony – stwierdza oschłym tonem tata. – I wiesz, może i masz rację, do cholery. – Bawi się pełną szklanką. – Znajdziemy ją, Reed.
– Mam taką nadzieję.
Posyła mi lekko wymuszony uśmiech, a ja wychodzę z gabinetu.
Gdy zamykam drzwi, słyszę, jak podnosi telefon i mówi: – Brooke, tu Callum. Masz chwilę?
Szybko wysyłam jej esemesa:
Załatwione. Nie mów mu teraz o dziecku. To by odwróciło jego uwagę.
W odpowiedzi wysyła mi tylko emotikon z uniesionym kciukiem. Cienkie metalowe etui wbija mi się w palce, które zaciskam mocno na telefonie, żeby opanować przemożną chęć ciśnięcia nim o ścianę.