- W empik go
Przełęcz - ebook
Przełęcz - ebook
Są tajemnice, które bezpieczniej jest zostawić bez wyjaśnienia.
Pierwsza polska powieść inspirowana słynną tragedią na Przełęczy Diatłowa, która do dziś pobudza wyobraźnię. I wciąż rodzi strach.
Jedna z największych zagadek kryminalnych ZSRR nadal wywołuje ogromne emocje. Zimą 1959 roku grupa doświadczonych wspinaczy wyrusza w góry Uralu Północnego. Bazę opuszcza dziewięcioro turystów. Nie wraca nikt. Przez lata powstały dziesiątki teorii spiskowych, ale to, co wydarzyło się naprawdę na zboczu góry Chołatczahl, nie zostało wyjaśnione do dziś.
Krzysztof Domaradzki, zainspirowany tymi wydarzeniami, opowiada mrożącą krew w żyłach historię kryminalną. Ponad sześćdziesiąt lat po tragedii prywatny detektyw Żenia Kowalczuk i prawniczka Anna „Uzi” Gamowa dostają zadanie od wysoko postawionego polityka: mają odtworzyć przebieg wyprawy i odkryć winnych śmierci turystów. Jednak ludzie, którzy przez lata zatajali fakty o tragedii, zrobią wszystko, by świat nie poznał prawdy.
Wątek współcześnie prowadzonego śledztwa przeplata się z historią uczestników wyprawy. Kogo się bali? Plemienia Wortów, które ukradkiem ich obserwowało? Tajemniczych mężczyzn spotkanych w trakcie wspinaczki? A może wróg czyhał tuż obok, w namiocie?
Przełęcz to nawiązujący do prawdziwych wydarzeń thriller, który opowiada o jednej z najbardziej wstrząsających tajemnic XX wieku.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07732-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
23 STYCZNIA 1959
MISZA I WIKTOR
Powiedział, że ma trzydzieści osiem lat, choć przez zmęczoną twarz, częściowo przesłoniętą potężnymi wąsami, wydawał się starszy. Śniada cera mogła świadczyć o tym, że pochodzi z południa albo pracuje głównie na powietrzu. Mówił szybko i często się uśmiechał. Może nawet zbyt często. Ale dzięki temu roztaczał wokół siebie tak pozytywną aurę, że nikt nawet nie zwrócił uwagi na pojedyncze blizny na czole, które parokrotnie wysunęły się spod jego potarganych włosów.
Misza Klimienko był niezły w przełamywaniu lodów. Kiedy rozsiedli się w pociągu, obwarowani z każdej strony bagażami, zmęczeni po całym dniu pakowania i załatwiania spraw związanych z wyjazdem, nie czekał, aż zostanie zasypany pytaniami, tylko przejął inicjatywę. Próbował dowiedzieć się czegoś o każdym uczestniku wyprawy. Był dociekliwy, uprzejmy, empatyczny. Jak nauczyciel, który stara się poznać nowych uczniów, zanim zdążą go znienawidzić.
Dopiero po serii jego pytań przyszedł czas na zamianę ról.
– Jak się poznałeś z Wiktorem? – zapytała Klara, najbardziej gadatliwa z całej grupy.
– Przez przypadek – odparł Misza. – Miałem jechać w te rejony z inną grupą. Ale kilka dni temu jej lider przełożył wyjazd na koniec lutego, co nie całkiem mi odpowiadało. Na szczęście wtedy dowiedziałem się o waszej wyprawie. Kolega z pracy poznał mnie z Wiktorem, on mi zaufał i tak wylądowałem tutaj.
– A czym się zajmujesz?
– Właśnie tym. Jestem przewodnikiem górskim. Jeżdżę na wycieczki z młodzieżą, która nie ma takich umiejętności i doświadczenia jak wy.
– Nie musisz nam słodzić, żebyśmy cię polubili.
– Nie słodzę, taka jest prawda. Czasem pracuję z dzieciakami, które ledwo jeżdżą na nartach. Gdybym zostawił je same na odludziu, umarłyby z głodu.
– My zabraliśmy tyle żarcia, że pewnie połowę przywieziemy z powrotem – odezwał się Leon, który stroił mandolinę. – Chyba że Klara z Danielą wszystko zeżrą.
Klara uderzyła chłopaka w ramię, czym tylko wzbudziła w grupie jeszcze większą wesołość.
– Nie znasz moich możliwości. – Misza pogładził się po wąsach i uśmiechnął do Leona. – Myślicie, że dlaczego się z wami wybrałem? Darmowa wyżerka ufundowana przez Klub Sportowy Politechniki Niestierowskiej. Takich okazji się nie marnuje.
Kiedy się rozkręcił, zaczął opowiadać o wyprawach w góry, oprowadzaniu turystów i urządzaniu polowań. Zarzucał kompanów anegdotami i ciekawostkami, nie dając im czasu na refleksję i zadawanie właściwych pytań: o jego przeszłość, rodzinę, blizny. O to, dlaczego tak naprawdę postanowił wyjechać na jakiś wygwizdów z dzieciakami, dla których właściwie mógłby być ojcem.
Wiktor po raz pierwszy zaczął się nad tym zastanawiać dopiero w trzeciej godzinie podróży. Ale przerwał nagle swoje rozważania, kiedy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
– Bileciki do kontroli, piękny kawalerze.
Odwrócił się. Zaraz potem poderwał się z miejsca i serdecznie powitał kolegę. To był Denis Kalinin, student trzeciego roku na Politechnice Niestierowskiej. Podobnie jak Wiktor walczył o najwyższe stopnie i był chlubą lokalnego klubu sportowego. I podobnie jak on lubił być królem stada.
– Nie wiedziałem, że jedziemy w tym samym kierunku – powiedział Wiktor.
– Chcieliśmy znaleźć miejsce, które o tej porze roku będzie najsroższe – wyjaśnił Denis.
– My też. – Nie było to prawdą, ale Kalinin nie musiał o tym wiedzieć. – Ilu was jedzie?
– Osiem osób. Ale tylko szóstka ma bilety.
– Nas jest dziesięcioro, a mamy osiem biletów.
– Nie ma głupich. W takim tłumie schowanie jednej czy dwóch osób to pestka.
Kalinin omiótł wzrokiem kolegów Wiktora, witając uśmiechami tych, których kojarzył ze szkoły. Chwilę później przeszedł z Wiktorem na drugi koniec wagonu. Po drodze minęli kilka osób, które – sądząc po ich minach – już na samym początku wielogodzinnej podróży do Kiercowa miały serdecznie dość hałaśliwej bandy gówniarzy.
– Fajne te wasze piczki – powiedział Kalinin.
Wiktor, nie bardzo wiedząc, jak zareagować, odpowiedział najgłupiej, jak się da:
– Dzięki.
– Wolne?
– Jedna chyba tak, druga na pewno nie.
– Która jest wolna?
– Daniela. Blondynka.
– Szkoda. Czarna jest lepsza. U nas współczynnik jest taki, że możemy się co najwyżej pozapinać wzajemnie w dupę. – Denis stłumił własny rechot. – Wpadnij na jednego. Poznasz chłopaków.
– Nie mogę.
– A co, jesteś w ciąży?
– Umówiliśmy się, że nie będziemy pić podczas wyjazdu.
– Jeszcze nie jesteście w górach.
Wiktor ciężko wypuścił powietrze.
– Dzięki, ale naprawdę nie mogę. Przyjdę do was później. Pogadamy. Sprawdzimy mapy.
– Byle nie za późno. Chłopaki narzucają ostre tempo. Może się okazać, że za chwilę nie będziesz miał z kim gadać.
Kiedy Wiktor wrócił do grupy, zauważył, że atmosfera jeszcze bardziej się rozluźniła. Leon rozsiadł się z mandoliną na środku korytarza i zaczął wygrywać melodie, do których śpiewał wspólnie z Emilem. Głównie sprośne piosenki. Takie, od których niektórym ze współpasażerów mogły więdnąć uszy. Z czasem dołączyli do nich pozostali, w tym Misza, który musiał się wykazać przed grupą znajomością wulgarnych przyśpiewek. Okazało się, że zna ich całe multum.
Dopiero grubo po północy Leon przestał grać i turyści zaczęli układać się do snu. W ciasnym wagonie leżeli praktycznie jeden na drugim. Wiktor zajął miejsce przy nieszczelnym oknie. Przykryty ubraniami wsłuchiwał się w hałas dobiegający spod szyn i wpatrywał w pustkę, która rozlewała się za szybą. Niemal fizycznie czuł, jak oddalają się od cywilizacji.3.
3 STYCZNIA 2020
– Masz rodzinę?
– Męża i synka – odparła Uzi. – Kola ma dwanaście lat. Straszny urwis.
– Dwanaście lat? – zdziwił się Żenia, zapalając papierosa. – To ile...
– Trzydzieści jeden. – Wzruszyła ramionami. – Pochodzę z tradycyjnej rodziny. Trochę czasu minęło, zanim zrozumiałam, że nie nadaję się na kurę domową. Późno zaczęłam pracować, ale szybko nadrobiłam zaległości.
– Czym się zajmuje twój mąż?
– Szymon robi karierę w dyplomacji gospodarczej. I to karierę przez duże K. Ale nie pytaj o szczegóły, bo nie wolno mu o tym rozmawiać. Nawet z żoną. Wiem tylko, że nieustannie gdzieś podróżuje i załatwia jakieś deale związane z energetyką czy surowcami. No i przywozi do domu mnóstwo kasy. Rzadko się widujemy, ale może to i lepiej. Wtedy łatwiej wykrzesać namiętność.
– Kto się zajmuje synem, kiedy wyjeżdżacie?
– Nasze matki. Obie marzyły o wnuku, więc są wniebowzięte. A najlepsze jest to, że za sobą nie przepadają, przez co ciągle rywalizują o to, która spędzi więcej czasu z Kolą, która go więcej nauczy i bardziej rozpieści.
– Brzmi jak marzenie.
W ciągu pół godziny Żeni udało się dowiedzieć, że Anna Gamowa jest moskiewską prawniczką – a nie, jak się spodziewał, policjantką. Skończyła studia na najlepszej uczelni w mieście. Pracowała przez chwilę w jednej kancelarii, po czym wylądowała w Prokuraturze Generalnej, gdzie powolutku wytuptuje swoją ścieżkę na szczyt. Zdążył się przekonać, że jest nie tylko atrakcyjna, ale też bystra i... nadpobudliwa. Zapewne zmagała się z ADHD. I zapewne lubiła imprezować. Żenia chciał zakończyć wieczór na dwóch kolejkach i browarze, ale Anna zaproponowała, aby usiedli przy stoliku z butelką wódki.
Nie zapytał, dlaczego nazywają ją Uzi. Nie musiał. Anna mówiła tak szybko, jakby próbowała ustanowić rekord świata w przekazywaniu wiadomości na czas.
Kiedy byli w połowie flaszki, otworzyła torebkę. Zdołała w niej zmieścić zadziwiająco dużo dokumentów: gruby zeszyt, spięty plik kartek, dwa czarne foldery.
– Tu masz wszystko, czego powinieneś się dowiedzieć o Przełęczy Gonczara, zanim zaczniemy grzebać w tej sprawie. – Wyłożyła materiały na stół. – Harmonogram zdarzeń, raporty z sekcji zwłok, zdjęcia, wpisy z pamiętników członków wyprawy, wykresy z informacjami pogodowymi i wypowiedzi najróżniejszych ekspertów. Są też noty biograficzne turystów oraz lista osób, które uczestniczyły w śledztwie. A także wykaz teorii na temat tego, co mogło się stać. Łącznie siedemdziesiąt pięć hipotez.
– Nieźle. – Żenia zgasił peta i z uznaniem pokiwał głową. – Kiedy...
– Miesiąc temu. Prokurator Fiodorow szukał osoby, która mogłaby się zająć tą sprawą. Zgłosiłam się.
Żenia uniósł brwi.
– Czyli jesteś tu z własnej woli?
– Z tobą w barze? Nie. Czekałam, aż się do mnie odezwiesz, ale że się nie kwapiłeś, to cię odnalazłam. Natomiast nikt nie zmusił mnie do tego, abym się zaangażowała w śledztwo.
– Myślałem, że ta sprawa jest jak gorący ziemniak.
– Według mnie to okazja. Nie uważam się za karierowiczkę, ale nie lubię marnować szans, które życie podtyka mi pod nos. Kiedy usłyszałam, że Fiodorow zamierza uruchomić nieoficjalne śledztwo, pomyślałam, że mogę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zyskać w oczach jednego z najważniejszych ludzi w kraju i zdobyć wieczną sławę.
– Jeśli rozwiążesz zagadkę.
– Nie ma nic za darmo.
Oboje uznali, że to dobry toast, więc się napili. Zagryźli plastrami szynki i ogórkami kiszonymi, które Uzi zamówiła razem z butelką, i przez kilkanaście sekund milczeli. Żenia wertował stertę papierów, która niespodziewanie wyrosła na stole. Uzi uważnie się w niego wpatrywała, próbując odkryć, co mu chodzi po głowie.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto widziałby w tym sens – stwierdziła.
Rzucił jej przelotne spojrzenie i odłożył dokumenty na stół. Zapalił kolejnego papierosa.
– Bo prawdę mówiąc, nie widzę. Musi być jakiś powód, dla którego ta sprawa pozostaje nierozwiązana od tylu lat.
– Oczywiście. – Posłała mu zawadiacki, lekko podpity uśmiech. – Wszystkie dotychczasowe śledztwa prowadzili dyletanci. W dodatku niewielu z nich rzeczywiście chciało odkryć prawdę. Odbębniali pańszczyznę, mając nadzieję, że nikomu się nie narażą.
– Może się czegoś bali?
– Zaangażowania. – Uzi ciężko westchnęła. – W końcu można to zrobić porządnie. Jeśli odważysz się w to wejść na całego. Prześpij się z tym. Przejrzyj te papiery. Pozamykaj swoje sprawy i w poniedziałek ruszymy z kopyta.
– Rozmawiałaś z Prochowcem?
– Z kim?
– Igorem Jakimśtam.
– Janinem. Z twojego powodu codziennie rozmawiamy.
– Jak to?
– Nie ufa ci. Uważa, że jesteś nieodpowiedzialnym gościem, który może wszystko spieprzyć.
– To dlaczego mnie wybrali?
– O to musiałbyś zapytać prokuratora.
– Wyczuwam, że ty też nie jesteś moją fanką. – Żenia posłał jej zaczepne spojrzenie. – Tyle że nie chcesz zepsuć naszej relacji na samym początku.
– Staram się nie oceniać ludzi, dopóki ich dobrze nie poznam.
– I jak ci to wychodzi?
– Zwykle kiepsko.
Roześmiali się. Żenia nalał wódkę do kieliszków i wzniósł kolejny toast.
– W takim razie za owocną współpracę – powiedział.
– Za prawdę – skontrowała Uzi. – Jakakolwiek by była.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------