Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przełęcz Riverbend - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Przełęcz Riverbend - ebook

Kiedy auto Katelyn Loveland wypada z krętej drogi w Appalachach, wydaje się jej, że to już koniec. Na ratunek przybywa jednak Cooper Robinson, zastępca szeryfa, i chociaż Katie uchodzi z życiem z wypadku… zupełnie traci głowę.

Cooper wkrótce dowiaduje się, że kobieta, którą ocalił w górach, jest nową dziewczyną jego brata – co czyni ją całkowicie niedostępną. Jednak pomimo usilnych starań nie może przestać na nią wpadać. Z czasem Katie zżywa się mocno z rodziną Robinsonów i wyjawia Cooperowi prawdziwy powód, dla którego przeprowadziła się do miasteczka w Karolinie Północnej.

Jeśli uczucia dojdą do głosu, ona może utracić pierwszą rodzinę, jaką kiedykolwiek miała, a on zmarnować szansę na uzyskanie stanowiska szeryfa. Oboje znowu stają nad przepaścią – i tylko od nich zależy, po jaką przyszłość sięgną.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66977-44-0
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od au­torki

Droga Przy­ja­ciółko!

Roz­po­czy­na­nie pracy nad nową se­rią za­wsze jest dla mnie ta­kie eks­cy­tu­jące! Tym ra­zem ak­cja to­czy się w ma­łym mia­steczku w Ka­ro­li­nie Pół­noc­nej, po­ło­żo­nym na Szlaku Ap­pa­la­chów, a jej bo­ha­te­rami są miesz­ka­jący w nim człon­ko­wie ro­dziny Ro­bin­so­nów.

Pierw­sza wi­zja tej se­rii na­szła mnie, kiedy prze­by­wa­łam w Geo­r­gii i zbie­ra­łam ma­te­riały na se­rię Cop­per Creek. Cał­kiem przez przy­pa­dek do­wie­dzia­łam się, że Szlak Ap­pa­la­chów za­czyna się w po­bli­skim mia­steczku, więc po­sta­no­wi­łam to spraw­dzić. Od tam­tej pory za­czę­łam in­te­re­so­wać się tym szla­kiem. Ma on po­nad dwa ty­siące mil, a co roku jego część po­ko­nują trzy mi­liony osób. Po­nad cztery ty­siące z nich to lu­dzie, któ­rzy wę­drują od po­czątku do końca (z Geo­r­gii do Ma­ine), ale tylko je­den na czte­rech do­ciera do celu – dzieje się tak z po­wodu kon­tu­zji, złej po­gody lub sła­bej kon­dy­cji. Nie­któ­rzy szu­kają na szlaku wy­zwań albo ucieczki od stresu wiel­ko­miej­skiego ży­cia. Inni chcą się od­ciąć od tech­no­lo­gii lub pró­bują ule­czyć zła­mane serce.

Wzdłuż szlaku znaj­dują się mia­steczka, które za­opa­trują tu­ry­stów, a tym, któ­rzy chcą po­ko­nać całą trasę, miesz­kańcy do­dają otu­chy w tej nie­sa­mo­wi­tej wy­pra­wie. Jed­nym z ta­kich miast jest Hot Springs w Ka­ro­li­nie Pół­noc­nej, które sta­no­wiło in­spi­ra­cję dla mo­jego fik­cyj­nego Ri­ver­bend.

Mam na­dzieję, że po­zna­wa­nie Szlaku Ap­pa­la­chów sprawi Ci ra­dość oraz że po­ko­chasz to mia­steczko i jego miesz­kań­ców tak bar­dzo jak ja.

Ser­decz­no­ści!

De­niseRoz­dział pierw­szy

Bę­dzie si­niak.

Ka­te­lyn Lo­ve­land wci­snęła ha­mu­lec swo­jej hondy ci­vic. Od siły ude­rze­nia jej po­duszka po­wietrzna mo­gła wy­buch­nąć i ude­rzyć ją w twarz, a wtedy na spo­tka­niu z ro­dziną swo­jego part­nera Ka­tie wy­glą­da­łaby jak po­twór.

Skrę­ciła gwał­tow­nie w lewo.

‒ Nie, nie, nie! ‒ Pisk opon zlał się z jej krzy­kiem.

Mi­nęła je­le­nia na cen­ty­me­try.

Dzięki Ci, Jezu!

Opony sa­mo­chodu ze­śli­znęły się za kra­wędź jezdni. Skrę­ciła kie­row­nicę, ale za mocno. Od­dech uwiązł jej w płu­cach.

Za­częła krę­cić się w kółko, a świat za­wi­ro­wał zie­le­nią, brą­zem i błę­ki­tem. Strach prze­szył ją do szpiku ko­ści.

Ka­tie ze­sztyw­niała, szy­ku­jąc się na nie­unik­nione ude­rze­nie o ba­rierkę, drzewo albo skały. Szy­ku­jąc się na po­duszkę po­wietrzną, ból, sińce.

Ale za­miast tego ga­łę­zie zła­pały sa­mo­chód w swoje szpony ni­czym niedź­wiedź, dra­piąc i skrzy­piąc. Honda po­chy­liła się do przodu.

Krzyk.

A po­tem na­gle auto stanęło.

Unio­sła oczy, od­dy­cha­jąc nie­spo­koj­nie. Po­woli roz­luź­niła palce na kie­row­nicy i od­chy­liła się do tyłu na fo­telu. Miała za­wroty głowy. Czuła ból. Do­tknęła skroni, a jej palce zro­biły się lep­kie i czer­wone. Mu­siała ude­rzyć się w kie­row­nicę. Po­duszka po­wietrzna jed­nak się nie otwo­rzyła.

Nic mi nie jest.

Wzięła głę­boki od­dech i spró­bo­wała oce­nić sy­tu­ację. Pod ma­ską sy­czało. Pod niebo uno­sił się dym. Sil­nik nie dzia­łał. Się­gnęła do sta­cyjki i prze­krę­ciła klu­czyk.

Nic.

No do­brze, nie pod­je­dzie pod dom ze­psu­tym sa­mo­cho­dem – znowu do­tknęła czoła – i z ura­zem głowy. Ale bę­dzie po­si­nia­czona i spóź­niona. Nie było mowy o zro­bie­niu do­brego wra­że­nia. Mu­siała za­dzwo­nić do swo­jego chło­paka; bę­dzie mu­siał po nią przy­je­chać.

Te­le­fon miała w to­rebce, która była… Gdzie? Tam, na pod­ło­dze pod sie­dze­niem pa­sa­żera. Wszystko się z niej wy­sy­pało. Ka­tie od­pięła pas i się­gnęła po ko­mórkę.

Sa­mo­chód prze­chy­lił się jesz­cze moc­niej w przód.

Za­sty­gła, a serce wa­liło jak osza­lałe. Za­po­mnij o te­le­fo­nie. Co się działo? Czy auto się chwiało? Czy mo­gła się po­ru­szyć?

Po­woli, nie od­dy­cha­jąc, wy­pro­sto­wała się na sie­dze­niu.

Do­bry Boże, co się dzieje?

Wyj­rzała przez przed­nią szybę. Ciemny błę­kit po­po­łu­dnio­wego nieba zda­wał się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność. Od­wa­żyła się po­chy­lić o kilka cen­ty­me­trów i wstrzy­mu­jąc od­dech, szu­kała wzro­kiem ziemi przed au­tem.

Ale jej tam nie było.

Co­oper Ro­bin­son wziął za­kręt, czu­jąc pod sobą sil­nik swo­jego trium­pha street twin. Owie­wał go go­rący sierp­niowy wiatr, nio­sący za­pach so­sen. Jazda przy­no­siła mu spo­kój, opa­no­wa­nie i po­czu­cie wol­no­ści. Dźwięk sil­nika i wi­bra­cje mo­to­cy­kla były dla jego du­szy jak tlen. Jazda była jego te­ra­pią. Jego my­śli krą­żyły dzi­siaj wo­kół ro­dziny i ra­czej nie współ­grały z tym spo­ko­jem, któ­rego szu­kał.

Szcze­gól­nie trudne były my­śli o jego bra­cie Ga­vi­nie, a te to­wa­rzy­szyły mu czę­sto, od­kąd brat rok temu się roz­wiódł. A na­wet jesz­cze wcze­śniej – od śmierci jego synka. Te dwa tra­giczne wy­da­rze­nia były jak ogniwa łań­cu­cha – jedno do­pro­wa­dziło do dru­giego.

Kiedy Ga­vin prze­pro­wa­dził się do domu ro­dzin­nego, Ro­bin­so­no­wie oto­czyli go wpar­ciem i opieką. Cho­ciaż nie­wiele to dało. Do­piero od nie­dawna Ga­vin do­cho­dził do sie­bie – ale nie dzięki wy­sił­kom ro­dziny.

Co­oper przy­spie­szył na ko­lej­nym za­krę­cie, pró­bu­jąc się od­prę­żyć. Za­zwy­czaj nic tak do­brze nie oczysz­czało jego umy­słu jak jazda po gó­rach ota­cza­ją­cych Ri­ver­bend, mia­steczko ukryte głę­boko w Ap­pa­la­chach.

Po­ko­naw­szy za­kręt, wy­pro­sto­wał mo­to­cykl i za­uwa­żył ślady ostrego ha­mo­wa­nia tuż przed sobą. Wi­dy­wał je bez prze­rwy na tu­tej­szych krę­tych dro­gach – tu­ry­ści źle oce­niali ostre za­kręty po­mimo zna­ków ostrze­gaw­czych.

Ale te ślady były na pro­stej dro­dze i wy­glą­dały na świeże; nie zgło­szono tu­taj żad­nego wy­padku. Sądząc po śla­dach wy­tra­ca­nia pręd­ko­ści na po­bo­czu, praw­do­po­dob­nie ktoś pró­bo­wał wy­mi­nąć je­le­nia albo inne dzi­kie zwie­rzę.

Po­mimo braku ciała zwie­rzę­cia Co­oper zwol­nił, szu­ka­jąc wzro­kiem po­jazdu.

Coś zo­sta­wiło ślad na żwi­rze za kra­wę­dzią jezdni i na chod­niku tuż za nim. Ktoś stra­cił pa­no­wa­nie.

A tam, ka­wa­łek da­lej na lewo – do­strzegł wy­rwę w za­ro­ślach, mniej wię­cej na sze­ro­kość sa­mo­chodu. Zwol­nił jesz­cze bar­dziej i pod­je­chał do tego miej­sca. Ślady opon pro­wa­dziły w za­ro­śla. Nie­wielki sa­mo­chód ‒ po­my­ślał, zga­du­jąc na pod­sta­wie roz­miaru śla­dów w bło­cie. Po­czuł cię­żar w żo­łądku – tuż za krza­kami za­czy­nało się strome urwi­sko.

Zje­chał z drogi, by unik­nąć ko­lej­nego wy­padku, zsiadł z mo­to­cy­kla i zdjął kask. Praw­do­po­dob­nie naj­gor­sze już mi­nęło i te­raz po­zo­stało tylko śledz­two i być może po­grzeb.

Wy­jął te­le­fon, prze­dzie­ra­jąc się przez krzaki. Brak sy­gnału. A po­nie­waż nie był na służ­bie, nie miał ze sobą ra­dia.

Jego uwagę przy­kuł błysk cze­goś srebr­nego. Scho­wał te­le­fon do kie­szeni, prze­ci­ska­jąc się przez gę­ste za­ro­śla. Ga­łę­zie kłuły go w szyję i dra­pały w ręce, ale parł na­przód, zbli­ża­jąc się do sa­mo­chodu.

Honda ci­vic ze zga­szo­nym sil­ni­kiem. Ta­blice z Ka­ro­liny Pół­noc­nej. Tylne koła – o kur­czę – kilka cen­ty­me­trów nad zie­mią.

‒ Halo? ‒ Przedarł się przez ni­sko­pienny krzew ro­snący przy boku auta. ‒ Sły­szysz mnie?

‒ T… tak, sły­szę ‒ od­po­wie­działa ja­kaś ko­bieta.

‒ Nie ru­szaj się. Już idę. ‒ Od­su­nął ga­łąź i prze­su­wał się na­przód, aż zna­lazł się obok sa­mo­chodu. Po­tem ukląkł i oce­nił sy­tu­ację.

Przed­nie opony zje­chały za kra­wędź urwi­ska. Ma­ska se­dana była skie­ro­wana w dół, a auto ba­lan­so­wało na pod­wo­ziu. Po­jazd i kie­rowca spa­dliby w prze­paść – ja­kieś 15 me­trów – gdyby nie sa­motne drzewo wy­ra­sta­jące ze zbo­cza urwi­ska. Ja­kiś czas temu się zła­mało i te­raz miało pół­tora me­tra wy­so­ko­ści. Nie wy­glą­dało na dość mocne, by utrzy­mać cię­żar sa­mo­chodu. Je­den drobny ruch mógł spra­wić, że auto ru­nie w prze­paść.

‒ Nie ru­szaj się. ‒ Co­oper wstał i pod­szedł do drzwi kie­rowcy.

Po­pa­trzył przez otwarte okno. Drobna blon­dynka po dwu­dzie­stce. Przyj­rzał się jej. Nie­wielka rana na czole. Ga­piła się prze­ra­żona przez przed­nią szybę.

‒ Wszystko bę­dzie do­brze. Mam na imię Co­oper, a ty?

‒ Ka­te­lyn. Czy ty… Mo­żesz mnie stąd wy­cią­gnąć? ‒ Głos jej drżał. ‒ Nie umiem otwo­rzyć drzwi.

‒ Je­stem za­stępcą sze­ryfa, Ka­te­lyn. Wy­cią­gnę cię stąd, ale mu­sisz mi po­móc. ‒ Spoj­rzał na drzwi, któ­rymi sa­mo­chód wbił się w duży ka­mień. ‒ Te drzwi są wgnie­cione. Masz te­le­fon?

‒ Tak. Leży tam, na pod­ło­dze.

‒ Siedź spo­koj­nie, do­brze? Przejdę na drugą stronę i go we­zmę.

Miał na­dzieję, że zła­pie sy­gnał, cho­ciaż było to mało praw­do­po­dobne, skoro sam nie miał za­sięgu.

Ob­szedł auto tak szybko, jak umiał. Kiedy pod­szedł do drzwi pa­sa­żera, za­uwa­żył, że są sprawne.

‒ Otwo­rzę te­raz i we­zmę twój te­le­fon. ‒ Ostroż­nie zła­pał za klamkę i po­woli uchy­lił drzwi. Jak na ra­zie wszystko szło do­brze. Się­gnął po urzą­dze­nie, uwa­ża­jąc, by nie wy­wie­rać żad­nego na­ci­sku na sa­mo­chód. Kiedy je chwy­cił, spoj­rzał na ekran. Po­tem po­pa­trzył na Ka­te­lyn, która wbi­jała w niego wzrok, jakby był jej ostat­nią na­dzieją. ‒ Brak sy­gnału.

Nie był pe­wien, czy auto jest dość sta­bilne, by bez­piecz­nie ją z niego ewa­ku­ować, ale nie miał łań­cu­cha ani na­wet liny, żeby je za­bez­pie­czyć. Mu­siał ją wy­cią­gnąć, za­nim drzewo się zła­mie.

‒ Okej, po­słu­chaj, zro­bimy tak: bar­dzo po­woli przej­dziesz nad środ­kową kon­solą.

W jej nie­bie­skich oczach zo­ba­czył pa­niczny strach.

‒ Boję się ru­szyć. Kiedy się­gnę­łam po te­le­fon, auto się prze­chy­liło.

‒ Tym ra­zem prze­nie­siesz cały cię­żar ciała na opar­cie fo­tela. A gdy przej­dziesz nad kon­solą, zła­pię cię i wy­cią­gnę. Dasz radę, Ka­te­lyn.

Wy­raz jej twa­rzy się zmie­nił, w jej oczach bły­snęła de­ter­mi­na­cja, za­ci­snęła zęby. Ski­nęła głową, a po­tem po­woli pod­nio­sła nogę. Prze­ło­żyła ją nad dźwi­gnią ha­mulca ręcz­nego i gałką skrzyni bie­gów. Po­woli wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze, opu­ściła stopę, aż za­wi­sła z dru­giej strony. Prze­ły­kała ner­wowo ślinę.

‒ Do­bra ro­bota, Ka­te­lyn. Świet­nie so­bie ra­dzisz. A te­raz mu­sisz się unieść nad kon­solą. Cię­żar ciała do tyłu.

‒ Do… do­bra.

Po­ło­żyła dłoń na kon­soli i za­sty­gła na chwilę. A po­tem za­częła się pod­no­sić, przy­ci­ska­jąc plecy do opar­cia fo­tela.

‒ Wła­śnie tak. Świet­nie.

Jesz­cze kilka cen­ty­me­trów i uda mu się jej do­się­gnąć. Za­ła­twi to szybko i na­wet je­śli auto…

Sa­mo­chód za­skrzy­piał i prze­chy­lił się do przodu.

Ka­te­lyn wrza­snęła.

Co­oper rzu­cił się ca­łym cia­łem na ba­gaż­nik. Tył sa­mo­chodu opadł o kilka cen­ty­me­trów i usta­bi­li­zo­wał się. Męż­czy­zna wy­pu­ścił po­wie­trze. Pot zro­sił mu kark.

‒ Halo? ‒ usły­szał jej drżący głos. ‒ Je­steś tam?

‒ Je­stem. W po­rządku, wszystko bę­dzie do­brze.

Mo­głaby spró­bo­wać się ewa­ku­ować, pod­czas gdy on do­cią­żałby tył auta. Ale na­wet te­raz tylne koła były za­wie­szone nad zie­mią. Czuł, jak po­jazd się pod nim ko­ły­sze.

Auto było w zbyt nie­bez­piecz­nej po­zy­cji, by mo­gła się w nim prze­miesz­czać. Po­trzebna była lina za­bez­pie­cza­jąca. Co ozna­czało, że po­trze­bo­wał wozu stra­żac­kiego. Co z ko­lei ozna­czało, że bę­dzie mu­siał po­je­chać po po­moc.

‒ Pod­niosę się te­raz z sa­mo­chodu, do­brze, Ka­te­lyn? Może się tro­chę po­ru­szyć, ale nie spad­niesz. ‒ Pro­szę, Boże.

‒ Okej. ‒ Wiatr przy­niósł dźwięk jej szep­ta­nych mo­dlitw.

Co­oper opu­ścił się, aż w końcu do­tknął sto­pami ziemi. Po­woli uniósł cię­żar ciała z sa­mo­chodu. Pod­sko­czył pod nim jak spła­wik węd­kar­ski.

Ka­te­lyn wcią­gnęła gło­śno po­wie­trze.

Pro­szę, Boże – po­wtó­rzył bła­gal­nie w my­ślach, ostroż­nie zdej­mu­jąc resztki swo­jego cię­żaru z auta. Po­jazd lekko się za­ko­ły­sał, a po­tem znie­ru­cho­miał jak równo zba­lan­so­wana waga.

Pod­szedł do drzwi kie­rowcy.

‒ Ka­te­lyn, je­steś ze mną?

‒ Tak. ‒ Znowu sie­działa na miej­scu kie­rowcy, przy­ci­ska­jąc się mocno do tyłu i ga­piąc przez przed­nią szybę.

‒ Masz au­to­ma­tyczne szyby?

‒ Tak. Czy te­raz jest do­bry mo­ment, żeby się przy­znać, że mam lęk wy­so­ko­ści?

‒ Nie spad­niesz, Ka­te­lyn.

‒ Jak… głę­boko tam jest? To zwy­kły wą­wóz, czy coś w stylu Half Dome?

‒ No wiesz, mo­gła­byś oka­zy­wać mi wię­cej wiary. Ra­nisz moje uczu­cia.

Zer­k­nęła na niego i do­strzegł w jej oczach błysk roz­ba­wie­nia.

‒ Za­pniemy ci pas, do­brze? Po­zwól mi. ‒ Się­gnął do środka przez okno i chwy­cił klamrę. Po­tem prze­cią­gnął ją przez jej ciało i po­chy­lił się. Po­czuł jej za­pach – po­ma­rań­cze i słońce. Sku­pił się na swoim za­da­niu, choć tak na­prawdę miał ochotę przyj­rzeć się jej twa­rzy. Klamra wsu­nęła się do za­pię­cia z klik­nię­ciem.

Od­chy­lił się i po­pa­trzył jej w oczy.

‒ No i go­towe. Po­słu­chaj, Ka­te­lyn… Mu­sisz po­sie­dzieć tu bez ru­chu, kiedy ja po­jadę po po­moc.

‒ Nie. Nie jedź, pro­szę.

‒ Nie mamy te­le­fonu ‒ do­dał spo­koj­nie. ‒ A ja nie mam moż­li­wo­ści za­bez­pie­czyć sa­mo­chodu.

Po­słała mu ta­kie spoj­rze­nie, że po­czuł, jak cały mięk­nie.

‒ Pro­szę, nie zo­sta­wiaj mnie.

‒ Po­jadę tylko ka­wa­łek. Zła­pię ko­goś na dro­dze i wy­ślę po po­moc. Nie będę się od­da­lać i za­raz wrócę.

Na dro­dze zwy­kle był spory ruch, ale dzień się koń­czył, a on nie sły­szał ani jed­nego prze­jeż­dża­ją­cego sa­mo­chodu.

Ko­bieta za­mknęła oczy, a jej ciemne rzęsy mu­snęły czubki po­licz­ków. Jej klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała szybko, a palce za­ci­skały się do bia­ło­ści na bo­kach sie­dze­nia.

‒ Ka­te­lyn. ‒ Po­chy­lił się, aż jego twarz zna­la­zła się tylko kilka cen­ty­me­trów od niej. ‒ Mu­sisz mnie po­słu­chać.

Otwo­rzyła oczy i po­pa­trzyła na niego z lę­kiem i bez­rad­no­ścią.

‒ Po­zwól mi zro­bić, co do mnie na­leży, do­brze? Tak się składa, że je­stem w tym świetny. Wrócę za­raz, gdy tylko wy­ślę ko­goś po po­moc. Do­trzy­masz mi to­wa­rzy­stwa, prawda?

‒ Ja… Tak wła­ści­wie to ni­g­dzie się nie wy­bie­ram. ‒ Jej usta drgnęły w pró­bie uśmie­chu.

‒ To mi się po­doba. Za­raz wra­cam. ‒ Ski­nął pew­nie głową i wy­co­fał się przez za­ro­śla. ‒ Po­myśl o tym wszyst­kim, co mi opo­wiesz. Chcę wie­dzieć o to­bie wszystko: pi­kantne szcze­góły, trupy w sza­fie i wszystko, co do­bre. Ja­sne?

‒ Okej ‒ od­parła, ale pra­wie jej nie sły­szał.

Wy­mi­nął auto i po­ru­szał się tak szybko, jak po­tra­fił, cały czas my­śląc o tym, że sa­mo­chód wraz ze swoją słodką wła­ści­cielką może w każ­dej chwili ru­nąć na dno prze­łę­czy.Roz­dział drugi

‒ No do­brze, Boże, bo to jest tak… ‒ szep­nęła Ka­tie, roz­luź­nia­jąc pię­ści i uwa­ża­jąc, by sie­dzieć zu­peł­nie nie­ru­chomo. ‒ Je­stem te­raz cał­ko­wi­cie zdana na Twoją ła­skę. Tak, wiem. Za­wsze tak było, ale… Te­raz do­słow­nie ba­lan­suję na kra­wę­dzi prze­pa­ści, Boże.

Po­po­łu­dniowy skwar roz­grze­wał auto i jej szyję zro­sił pot. Nie było wia­tru, ale pew­nie po­winna być za to wdzięczna. Silny po­dmuch mógłby strą­cić ją ze skal­nego wy­stępu. Ści­snęło ją w żo­łądku na tę myśl. To było o wiele, wiele gor­sze od prze­ra­ża­ją­cych rol­ler­co­aste­rów, na które za­cią­gał ją brat.

Mó­wiła so­bie, że wszystko bę­dzie do­brze. Za­stępca sze­ryfa wróci i przy­pro­wa­dzi po­moc. Wła­ści­wie jak długo go nie było? Pew­nie tylko kilka mi­nut. Za­mknęła oczy, świa­doma każ­dego swo­jego od­de­chu – bo każdy mógł być jej ostat­nim.

Nie, nie mo­gła tak my­śleć. Ra­do­sne my­śli. Po­zy­tywne my­śli. Opa­no­wane spoj­rze­nie za­stępcy sze­ryfa. Jego pew­ność sie­bie. Zwinne dło­nie. Tak, te­raz le­piej. On nie­długo wróci. To jego praca, prawda?

Za­krę­ciło jej się w gło­wie. Łap­czy­wie wcią­gnęła po­wie­trze. To nie był do­bry mo­ment na hi­per­wen­ty­la­cję.

Weź się w garść, Ka­te­lyn Eli­za­beth Wal­lace.

Oczy­wi­ście te­raz na­zy­wała się Lo­ve­land – zmie­niła na­zwi­sko, kiedy skoń­czyła osiem­na­ście lat – ale w jej gło­wie roz­brzmiał głos matki za­stęp­czej, ostrze­ga­jący ją w zna­jomy spo­sób peł­nym imie­niem i na­zwi­skiem. To wspo­mnie­nie nie­malże wy­wo­łało uśmiech na jej twa­rzy, gdy pró­bo­wała spo­wol­nić od­dech.

Wdech przez nos, wy­dech przez usta. Raz. Dwa. Trzy.

Przed przed­nią szybą w jej pole wi­dze­nia wle­ciał ja­strząb, a świa­tło słońca prze­świ­ty­wało przez jego czer­wony ogon. Szy­bo­wał wy­soko w po­wie­trzu z sze­roko roz­ło­żo­nymi skrzy­dłami, a po­tem za­pi­kował, praw­do­po­dob­nie da­leko w dół.

Dla­czego to dzieje się aku­rat te­raz, kiedy w końcu udało jej się za­cząć wszystko od nowa? Kiedy zna­la­zła nowe mia­steczko, nowy dom, pracę, którą lu­biła, i po­rząd­nego męż­czy­znę?

Coś spły­nęło jej po skroni – krew. Za bar­dzo się bała, by ją otrzeć. Naj­le­piej, je­śli bę­dzie sie­dzieć bez ru­chu z na­dzieją na ra­tu­nek.

Gdzie się po­dzie­wał Su­per­man, kiedy był po­trzebny?

Na po­bli­skiej ga­łęzi za­ćwier­kał ptak. Ka­tie po­sta­no­wiła sku­pić się na dźwię­kach. Znowu za­mknęła oczy, z ulgą blo­ku­jąc so­bie wi­dok roz­ta­cza­ją­cej się przed nią wiel­kiej ot­chłani. Li­ście nad jej głową sze­le­ściły. Gdzieś po­pi­ski­wała wie­wiórka. Pień drzewa skrzy­piał.

Ga­łę­zie trza­skały, a za­ro­śla za­sze­le­ściły. Dźwięki ro­biły się co­raz gło­śniej­sze.

‒ To ty? Wró­ci­łeś?

‒ Ja. Dzięki, że za­cze­ka­łaś.

Przez jej żyły przepły­nęła fala ulgi.

‒ Za­mie­rza­łam so­bie pójść i wy­sta­wić cię do wia­tru, ale nie je­stem taka.

‒ Wie­dzia­łem, że się co do cie­bie nie po­my­li­łem. ‒ Po­ja­wił się za jej oknem z bły­skiem w oczach.

‒ Czy po­moc już je­dzie? Pro­szę, po­wiedz, że tak. To je­dyna ak­cep­to­walna od­po­wiedź.

‒ Na szczę­ście za­trzy­ma­łem ja­kie­goś fa­ceta. Je­dzie te­raz do do­liny i za­dzwoni po po­moc od razu, gdy zła­pie sy­gnał.

Do­lina była dwa­dzie­ścia mi­nut jazdy stąd. Ka­tie po­czuła cię­żar w żo­łądku.

‒ No co? Bo­isz się, że za­nu­dzę cię opo­wie­ściami z dzie­ciń­stwa? ‒ Usiadł na ka­mie­niu przy jej drzwiach i oparł łok­cie na ko­la­nach, jakby sie­dział na ganku, a nie na kra­wę­dzi urwi­ska. ‒ Stra­żacy z Ri­ver­bend będą tu, za­nim się zo­rien­tu­jesz. Za­wsze są go­towi wy­ru­szyć. Może na­wet nie bę­dziemy mieli dość czasu, by po­rząd­nie się po­znać.

Był na­prawdę przy­stojny z tym ko­śla­wym uśmie­chem. Miał ciem­no­brą­zowe włosy, na tyle dłu­gie, by mo­gły być nie­sforne (a w tej chwili rów­nież przy­pró­szone py­łem). Jego brą­zowe oczy były osa­dzone głę­boko pod buj­nymi brwiami. Miał ostrą li­nię szczęki i lekki za­rost na po­gra­ni­czu kil­ku­dnio­wego i re­gu­lar­nej brody.

No cóż, prze­cież chciała cze­goś, co od­wróci jej uwagę.

Po­my­ślała o swoim part­ne­rze i wzdry­gnęła się. Po­winna już być na miej­scu – kon­tak­to­wała się z nim za­le­d­wie pięt­na­ście mi­nut przed wy­pad­kiem. Na pewno się mar­twił, a ona nie miała jak go po­wia­do­mić. Ale prze­cież mu­siała zro­bić so­bie fry­zurę, prawda?

‒ To co dla mnie masz? ‒ spy­tał Co­oper.

‒ Co?

‒ Mia­łaś po­dzie­lić się ze mną ca­łym bru­dem, pa­mię­tasz?

‒ Pa­mię­tam tę roz­mowę, ale nie­stety cał­ko­wi­cie wy­zby­łam się bru­dów.

‒ Czym się zaj­mu­jesz w ży­ciu, Ka­te­lyn?

‒ Je­stem pie­lę­gniarką. Gdy­bym miała przy so­bie na­rzę­dzia, sama za­szy­ła­bym so­bie czoło.

Po­chy­lił się i przyj­rzał jej ra­nie.

‒ Nie są­dzę, żeby trzeba było za­kła­dać szwy. Ale bę­dziesz miała wiel­kiego si­niaka. I pew­nie bę­dzie cię bo­leć głowa. Skąd je­cha­łaś? Z Wal­nut? Z Mar­shall?

‒ Z Ashe­ville. Mój fry­zjer… To była wielka po­myłka.

Przyj­rzał się uważ­nie jej po­fa­lo­wa­nym wło­som.

‒ Jak dla mnie nie wy­gląda na po­myłkę.

Coś po­ła­sko­tało ją w brzu­chu.

‒ No cóż, skoń­czy­łam na kra­wę­dzi prze­pa­ści, więc…

‒ Ashe­ville… Twoja ro­dzina stam­tąd po­cho­dzi?

‒ Nie mam ro­dziny.

‒ Nie masz ro­dzi­ców? Ro­dzeń­stwa?

‒ Mam ro­dzi­ców za­stęp­czych i mnó­stwo przy­rod­nich braci i sióstr. ‒ Prze­rwała, po czym cią­gnęła da­lej: ‒ Mia­łam brata… By­li­śmy so­bie bar­dzo bli­scy.

‒ Opo­wiedz mi o nim.

Za­zwy­czaj nie roz­ma­wiała o swoim bra­cie. Ale za­zwy­czaj nie wi­siała na kra­wę­dzi prze­pa­ści.

‒ Miał na imię Spen­cer. Był moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Był skryty i stro­nił od lu­dzi, ale kiedy już się go po­znało… W głębi du­cha był po­czciwy. I taki kre­atywny! Po­tra­fił wziąć do ręki ja­kiś in­stru­ment i na­uczyć się na nim grać.

‒ Brzmi jak ktoś, z kim mógł­bym się za­przy­jaź­nić.

Uśmiech­nęła się. Do­sko­nale to ujął.

‒ A co z twoją ro­dziną? ‒ spy­tała. ‒ Po­cho­dzą stąd?

‒ Tak. Je­ste­śmy zżyci, choć moje ro­dzeń­stwo cza­sem za­cho­wuje się jak wrzód na tyłku.

‒ Masz star­sze czy młod­sze ro­dzeń­stwo?

‒ Je­stem środ­ko­wym dziec­kiem.

‒ Ach… Środ­kowe dziecko.

‒ Wcale nie je­stem za­zdro­sny i spra­gniony uwagi. A twój brat był star­szy czy młod­szy?

‒ O dwa lata młod­szy.

‒ Je­steś naj­star­sza z ro­dzeń­stwa. Czyż­byś była zde­ter­mi­no­wana i kom­pul­sywna, Ka­te­lyn? I za­wsze mu­sisz mieć ra­cję?

‒ Ja chyba też wy­ła­ma­łam się ze sche­matu. Pew­nie moje dzie­ciń­stwo miało z tym coś wspól­nego. Po­sia­da­nie tu­zina przy­rod­nich braci i sióstr za­bu­rza na­tu­ralny po­rzą­dek rze­czy. Nie patrz tak na mnie. Ja i mój brat by­li­śmy ko­chani. Clem­so­no­wie to do­brzy lu­dzie. Tra­fi­li­śmy do nich, gdy mia­łam osiem lat. Pro­wa­dzą sta­cję ben­zy­nową w Ashe­ville.

Na myśl o Jill i Ja­me­sie ści­snęło ją w żo­łądku. Po­je­chała do mia­sta do fry­zjera i na­wet nie miała czasu się z nimi zo­ba­czyć. Czy po­wie­działa im kie­dyś, jak wiele zna­czyły dla niej ich wspar­cie i mi­łość? Ile zna­czyły dla Spen­cera?

‒ Je­stem okrop­nym czło­wie­kiem ‒ wy­mam­ro­tała.

‒ Co?

Spu­ściła po­wieki.

‒ Mo­żesz otwo­rzyć no­tatki w moim te­le­fo­nie?

‒ Czy to wła­śnie te­raz wy­ja­wisz mi wszyst­kie brudne ta­jem­nice? ‒ Wy­cią­gnął ko­mórkę z kie­szeni, do­tknął ekranu i wy­cze­ku­jąco uniósł na nią wzrok.

‒ Chcę zo­sta­wić li­ścik dla mo­ich ro­dzi­ców za­stęp­czych.

Hu­mor znik­nął z jego twa­rzy. Spoj­rzał spode łba, opusz­cza­jąc dłoń z te­le­fo­nem.

‒ Nie mu­sisz tego ro­bić. Mo­żesz im po­wie­dzieć wszystko, co chcesz, kiedy na­stęp­nym ra­zem się zo­ba­czy­cie.

Nie mo­gła tego prze­mil­czeć. Nie po tym wszyst­kim, co dla niej zro­bili.

‒ Pro­szę.

Przyj­rzał jej się uważ­nie i ba­daw­czo. Po­tem jego spoj­rze­nie zmię­kło jak płynna cze­ko­lada i wes­tchnął z re­zy­gna­cją.

‒ Niech bę­dzie. Ale póź­niej bę­dziesz się czuła głu­pio, kiedy włą­czysz ko­mórkę i to zo­ba­czysz.

Ze­brała my­śli, a Co­oper pa­trzył na te­le­fon z kciu­kami w go­to­wo­ści. A po­tem prze­mó­wiła po­woli, by mógł na­dą­żyć z pi­sa­niem.

‒ Dro­dzy Jill i Ja­me­sie, nie mam słów, żeby wy­ra­zić, ile dla mnie zna­czy­cie. Przy­gar­nę­li­ście nas, kiedy nie mie­li­śmy ni­czego i ni­kogo. Po­ko­cha­li­ście nas jak wła­sne dzieci. ‒ Za­kłuły ją oczy. Od­chrząk­nęła. ‒ Ni­gdy nie za­po­mnę, jak w so­boty po­ma­ga­łam ci ro­bić cia­steczka z ma­słem orze­cho­wym, Jill. Na­wet do dziś to moje ulu­bione ciastka z po­wodu tych pięk­nych wspo­mnień. ‒ Prze­rwała. ‒ Czy to głu­pie?

‒ Nie ‒ od­parł chro­po­wa­tym gło­sem i sku­pił uwagę na te­le­fo­nie.

‒ Jim… Mia­łeś dość cier­pli­wo­ści, by uczyć mnie pro­wa­dzić sa­mo­chód, a na­wet wy­mie­nić koło. Z tych i in­nych po­wo­dów je­steś dla mnie kimś wy­jąt­ko­wym. Święta Bo­żego Na­ro­dze­nia w twoim sa­lo­nie, nie­zli­czone po­siłki przy twoim stole w ja­dalni, mo­dli­twy przy moim łóżku. Je­steś w cen­trum mo­ich naj­lep­szych wspo­mnień i ko­cham cię tak bar­dzo, że brak mi słów, by to wy­ra­zić. ‒ Prze­rwała. ‒ To wszystko. Pod­pisz moim imie­niem.

Kiedy mu je prze­li­te­ro­wała, scho­wał te­le­fon do kie­szeni. A po­tem długo pa­trzył jej w oczy. Coś się mię­dzy nimi wy­da­rzyło. Wła­śnie otwo­rzyła serce przed nie­zna­jo­mym, a on zda­wał się ją ro­zu­mieć.

‒ Dzię­kuję ‒ po­wie­działa.

‒ Nie ma za co. A czy te­raz mo­żemy już skoń­czyć z tą ckli­wo­ścią i przejść do faj­niej­szych rze­czy? Na pewno mamy ja­kichś wspól­nych zna­jo­mych. Znam tro­chę lu­dzi z Ashe­ville: Da­vid Young, Eve­lyn Mur­dock, Ri­chard Le­wis…

‒ Ri­chard był moim pa­sto­rem. Do­bry czło­wiek.

‒ Nie by­łem ni­gdy w jego ko­ściele, ale tak. To do­bry czło­wiek. A więc je­steś wie­rząca.

‒ Tak. ‒ Przyj­rzała się jego twa­rzy i coś w niej zmię­kło. Wie­działa, że było w nim coś wy­jąt­ko­wego. ‒ Tak więc… no wiesz, je­śli spadnę z tego urwi­ska i zginę w pło­mie­niach, przy­naj­mniej bę­dziesz wie­dział, że zmie­rzam do nieba.

‒ Nie, nie, śmierć mę­czen­niczki wcale nie jest dla cie­bie. Umrzesz ra­czej w łóżku w wieku dzie­więć­dzie­się­ciu lat, opo­wie­dziaw­szy dzie­ciom i wnu­kom o tym, jak wiele lat wcze­śniej le­dwo unik­nę­łaś śmierci, a pe­wien przy­stojny za­stępca sze­ryfa cię ura­to­wał.

‒ Na­zy­wasz to ra­tun­kiem, za­stępco? Ty tylko wy­sła­łeś ko­goś po po­moc i za­da­łeś mi kilka wścib­skich py­tań. I nie za­po­mi­najmy, że na­dal wi­szę nad wspo­mnianą wcze­śniej prze­pa­ścią.

Ką­ciki jego ust unio­sły się w ni­kłym uśmie­chu.

‒ Fak­tycz­nie uwa­żasz, że je­stem przy­stojny?

Prych­nęła śmie­chem.

‒ Je­śli py­tasz, czy wolę pa­trzeć na cie­bie za­miast na urwi­sko przede mną, to tak. I czy na­prawdę po­wi­nie­neś ze mną flir­to­wać w cza­sie pracy?

‒ Tech­nicz­nie rzecz uj­mu­jąc, nie je­stem na służ­bie.

‒ Tak? No cóż, a ja mam…

Sa­mo­chód prze­chy­lił się do przodu i to, co chciała po­wie­dzieć uwię­zło jej w gar­dle.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: