- W empik go
Przełom lata - ebook
Przełom lata - ebook
Morze, plaża i miłość wiejskiego chłopaka do młodziutkiej, ślicznej naturystki – ze środowiska, które paradoksalnie przeżywało swój rozkwit w trudnym okresie stanu wojennego.
Czy taka miłość może być źródłem szczęścia czy przeciwnie – zmieni się koszmar.
Andrzej Janczewski
Urodziłem się pod sam koniec wojny. Potem normalne dzieciństwo w niezbyt normalnych czasach i barwna młodość w szarej rzeczywistości. Dalej studia i lata zawodowo związane z elektroniką: pierwsze telewizory kolorowe, pierwszy internet szerokopasmowy. Niedawno przekazałem pałeczkę młodszym. A poza tym proste, zwyczajne życie: żona, dzieci, dom i domownicy mniejsi.
Co lubię? Cztery pory roku, lasy, rzeki, zwierzęta.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-405-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W powietrzu czuło się zapach wiosny. Na gałęziach drzew pękały już pierwsze pączki. Lecz miasto przedstawiało dość ponury widok. Wszechobecna szarzyzna przypominała o panującym wciąż stanie wojennym. Ale chociaż obowiązywały jeszcze przeróżne restrykcje, życie codzienne powoli wracało do normy. Najważniejsze, że działały już telefony. Co prawda z tym śmiesznym „rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana”, ale zawsze. Ożywiły się więc też kontakty towarzyskie.
Zbliżał się wieczór, kiedy Agnieszka i Jan wchodzili do sali kina Wars na Nowym Mieście. Dziś mają tu być wszyscy znajomi z szerokiego grona naturystów, stałych bywalców nadwiślańskiej plaży. Niektórzy z nich spotykali się tam nawet w zimie. Brr... Jan poczuł dreszcz na samą myśl, a wiedział przecież, że nie występowali tam w strojach organizacyjnych. Chociaż, kiedy dwa tygodnie temu urządzili topienie Marzanny w Wiśle, znalazło się podobno kilku odważnych.
Dzisiejsze spotkanie miało charakter wspominkowy. Seweryn, prezes Polskiego Towarzystwa Naturystycznego, zorganizował wystawę fotograficzną „Lato 1981”. A ponieważ w tym środowisku wszyscy chętnie obfotografowywali się nawzajem, więc materiału było aż nadto.
Zostawili płaszcze w szatni i rozejrzeli się po sali.
– O, patrz, jest Katarzyna i Bogdan – zauważyła Agnieszka. – Są tam, przy samej scenie. I Bożena z Maćkiem! No to co – chodźmy do nich.
– Cześć kochani, jak miło was widzieć! – już z daleka na ich widok zawołała Kaśka. Dawajcie pyszczydła. Mmuuach. No to są już prawie wszyscy.
– Gdzie? Nie widzę. Pod ziemię się zapadli, czy co?
– Jakoś poginęli w tym tłumie. Ale są – Joanna z Przemkiem, jest Henryk i...
– Nawet Jacek dzwonił, że przyjdzie z Małgorzatą – przerwała Agnieszka.
– To super. Ma być jeszcze Kuba, ale sam, bo Agata w szpitalu. Kamienie, czy coś takiego... Podobno niedługo wychodzi. No i zobacz, cała kupa znajomych spoza naszej gromadki.
– Dawno tu jesteście?
– Nie, najwyżej pół godziny.
– Mówcie, jak wam się żyło na tej wojnie polsko-polskiej? – zagadnął Bogdan.
Jan zrobił ponurą minę.
– Prawie dwa miesiące leżałem bykiem na kanapie. Telefony nie działały, więc wiesz – przy mojej robocie kicha. Zero zleceń. Jeszcze trochę, a przeszlibyśmy na korzonki. Dopiero teraz coś zaczyna się ruszać.
– A tak ogólnie – co myślisz o tym wszystkim? Bo ja jestem wściekły.
– Słuchaj... jak mówiłem – było nam ciężko – ale to się musiało tak skończyć. Strajki, strajki i nie wiadomo co dalej. I to pytanie: wejdą nie wejdą...
– Ale żeby wypowiedzieć wojnę narodowi!
– Bogdan, wiesz... ja już przeżyłem swoje lata i otarłem się o prawdziwą wojnę. Więc się nie dziw, że mam do tego dość chłodny stosunek. Niestety, w gronie przywódców Solidarności przestała obowiązywać solidarność i jastrzębie za głośno kłapały dziobami – ot co. Ale zmieńmy temat – w końcu nie jesteśmy tu po to, żeby gadać o polityce. Chodźmy, obejrzymy te zdjęcia. Moje też tam są.
Dwie ogromne ściany wytapetowane zostały zdjęciami. Same duże formaty, wszystkie czarno-białe, bo wiadomo – kolorowe slajdy, choć robione najczęściej, nie nadawały się na wystawę. Część fotografii wyszła bardzo profesjonalnie, ale większość – czysta amatorszczyzna. Niektóre z nich gromadziły tłumek komentujących je widzów. I wszystkie poddawane były ocenie – jako, że wystawa miała charakter otwartego konkursu.
Przechodząc, można było usłyszeć najrozmaitsze opinie:
– Niezłe są zwłaszcza zdjęcia Henryka, tam w rogu sali. Wystawił chyba najlepsze fotografie Oli.
– Zeszłoroczna Miss Natury była do kitu. Zwłaszcza nogi miała za krótkie. Chociaż… przyznaję, na tych zdjęciach akurat wygląda nieźle.
– Jak widać, najwięcej zapasów na zimę porobił sobie nasz Miś Puchatek. Ale ogólnie biorąc – poziom dość średni niestety.
– Super są te miejscowe kobity. O, zobacz jaki wyraz twarzy ma ta w chustce, z przodu. Niby patrzy przed siebie jak bozia przykazała, ale prawym okiem wyraźnie łypie na tego przystojniaka z piłką. Niezła artystka. I gust też ma niezły, bo facet nie ma się czego wstydzić.
Maciek i Bożena podeszli do Jacka, który zawzięcie dyskutował o czymś z Małgosią, swoją wieloletnią przyjaciółką.
– A tu jesteście! No nie, czy mnie oczy nie mylą – wy się kłócicie? Wy? – spytała Bożena ze zdziwieniem.
– My, dlaczego? – Małgosia zrobiła zdumioną minę.
– No, bo już myślałam... Taka idealna para. Niemal zawsze za rączkę...
– Oj, przestałabyś naprawdę.
– E, dziewczyny, chodźcie szybko! Zobaczcie, jak fantastycznie wyszła tu Jolka! – zawołał Maciek pokazując wiszącą obok fotografię.
Wzniósł oczy do nieba i zrobił natchnioną minę, zupełnie jak Jolka na zdjęciu. Kilka stojących w pobliżu osób omal nie posikało się ze śmiechu.
– A jak majestatycznie błyszczy w słońcu jej brzuszek! – ciągnął rozradowany – Niejedna foka…
– Zamilcz głupolu – zgromiła go Bożena rozglądając się, czy przypadkiem w pobliżu nie ma gdzieś Joli. – Małgosiu – pośpiesznie zmieniła temat – dlaczego nie przychodzicie do sauny na Okocimską?
– A wy chodzicie?
– No oczywiście! W każdy poniedziałek jest tam mnóstwo znajomych. To nasz dzień. Koniecznie musicie przyjść! Sama sauna jest dość duża, wchodzi dziesięć osób i jeszcze jest luz. Bierzesz natrysk, potem kilkanaście minut w środku, temperatura powyżej stu stopni, a na koniec chlup w basenik i do baru z zimnym piwem. I tak ze trzy, cztery razy – ile sobie chcesz. Mówię wam, przyjdźcie. Atmosfera jest super.
– A co trzeba wziąć ze sobą?
– Nic!
– Jak to?
– Parę groszy na wstęp i piwo.
– Wiesz, chętnie spróbujemy. Zadzwonię do ciebie w przyszłym tygodniu.
Zamilkła, bo na scenie pojawił się Seweryn. Chrząknął głośno i z namaszczeniem rozwinął kartkę z decyzją jury konkursu.
– Kochani, uwaga! Uwaga! Przyszła pora na werdykt. Szanowne jury konkursu fotografii naturystycznej „Lato 81” w składzie jak widać – tu wskazał na siebie i stojących obok niego dwóch aktywistów PTN – biorąc pod uwagę opinie ogółu zebranych tu członków naszego towarzystwa, wyróżniło trzech autorów. Nagrodą są gratulacje prezesa, czyli – rzecz jasna – mnie. A więc uwaga, uwaga! Trzecie miejsce zajął cykl zdjęć Konrada. Konrad, gdzie jesteś? O, jest! Jury wzięło pod uwagę różnorodność i jakość warsztatową przedstawionych fotografii.
Rozległy się brawa i kilka gwizdów – nie wiadomo, krytyki czy uznania.
– Miejsce drugie jury przyznało Janowi za walory reportażowe prezentowanych zdjęć. Brawo Janek!
Jan milczał z dość niepewną miną, nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć. Ale na szczęście Seweryn ogłaszał już zwycięzcę konkursu.
– Pierwsze miejsce – tu zrobił długą, teatralną przerwę – zajęły fotografie Henryka. Gratuluję stary. Jestem pewien, bo słyszałem mnóstwo komentarzy na ten temat, że wszyscy nadzwyczaj wysoko oceniali akty twojej pięknej żony Oli.
Podszedł do niego i zrobili przyjacielskiego niedźwiedzia. Rozległy się gromkie brawa, już bez żadnych gwizdów. Seweryn wrócił na swoje miejsce i przekrzykując salę powiedział:
– Wystawione fotografie będą do odbioru, wraz z cennym, pamiątkowym stemplem konkursu.
Zamilkł na chwilę, sygnalizując gestem, że ma jeszcze ważną informację.
– Uwaga, uwaga! Jeszcze komunikat! W tym roku, pomimo stanu wojennego, kolejny zjazd naturystów odbędzie się jak zwykle, na przełomie lipca i sierpnia. Tym razem w Morwach. Większość z was zna już tą miejscowość. Odbędą się też wybory Miss Natura 82, w ostatnią sobotę lipca. Serdecznie wszystkich zapraszam. Koniecznie musicie tam być. Więc do zobaczenia nad morzem, choć oczywiście – mam nadzieję – wcześniej spotkamy się nad Wisłą.
Znów rozległy się brawa, bo Morwy słyną z szerokiej, dzikiej plaży usytuowanej na skraju miejscowości i dużego, położonego opodal kempingu.
– Małgosiu, wybieracie się w tym roku na zjazd? – spytał Maciek.
– Jeszcze nie wiemy jak będzie z urlopem. Ale jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, to chyba tak.
– To chodźmy, poszukamy resztę i naradzimy się. Fajnie by było pojechać razem, całą naszą paczką.
Trochę trwało, zanim w kącie sali zebrało się ścisłe grono znajomych.
Jan podszedł do Henryka i uścisnął mu rękę.
– No stary, przyjmij wyrazy uznania. Powinieneś pokazać te akty na jakiejś poważniejszej wystawie.
– Dzięki. Może kiedyś to zrobię. No, a ja z kolei gratuluję ci drugiego miejsca. Chyba najlepsze były zdjęcia z pochodu naturystów. Świetne, naprawdę. A te zgorszone gęby tekstylnych...
– Słuchajcie kochani – donośnym głosem przerwał Maciek – jest propozycja, żebyśmy wszyscy, jak tu jesteśmy, oraz ci, których dziś fizycznie nie było, ale zawsze są z nami duchem, więc żebyśmy znowu całą grupą pojechali latem na kemping do Morw. Zajmiemy jakiś wspólny placyk, rozbijemy namioty i zobaczycie – będzie super. Co wy na to?
Rozejrzał się. Wyglądało na to, że zdecydowana większość jest za.
– To co – ciągnął dalej – umawiamy się? No mówcie! Jak dwa lata temu, wszyscy razem wystartowalibyśmy z parkingu przy Torwarze. Najlepiej siedemnastego lipca, z samego rana.
– Siedemnastego? A jaki to dzień? – spytała Kaśka.
– Sobota.
– No, ale czy będzie wolna akurat?
– Chyba tak, przecież tydzień temu zapowiadali we wszystkich gazetach, że od pierwszego maja będą już trzy wolne soboty w miesiącu.
– Zresztą będziemy w kontakcie. Na szczęście telefony znowu działają.
– Ale trzeba zawiadomić tych, co ich dzisiaj nie było – dodała Agnieszka.
– Bożena do nich zadzwoni – powiedział Maciek. Zaplanujcie sobie urlopy, a szczegóły zdążymy jeszcze omówić.
– Jasne, pewnie wcześniej spotkamy się nad Wisłą.
– Oczywiście – potwierdziła Bożena. – No kochani, ale my musimy już lecieć. Jesteśmy w trakcie remontu mieszkania. A robota w lesie!
– To do zobaczenia wkrótce. Bo za miesiąc powinno być już ciepło.
W Warsie robiło się coraz luźniej. Towarzystwo rozchodziło się pośpiesznie, żeby bez przeszkód powrócić do domu przed godziną milicyjną.II
Sobota zapowiadała się upalnie. Od samego rana ostre słońce i kilka nieśmiałych chmurek na niebie. Niezbyt dobra pogoda na dłuższą podróż, ale cóż – w końcu to sam środek lata.
Na wielkim, niemal zupełnie pustym o tej porze parkingu Przy Torwarze pierwszy pojawił się maluch Bogdana. Z samochodu wysiadła Kaśka i jej siostrzenica Iza.
Odkąd siostra Kaśki poważnie zachorowała na kręgosłup i w ogóle nie ruszała się z domu – a więc już od trzech lat – zawsze zabierali jej córkę na wakacje. W tym czasie Iza wyrosła na piękną dziewczynę o subtelnej, delikatnej urodzie. Ale ona... jakby nie miała o tym zielonego pojęcia. Jak – nie przymierzając – Marilyn Monore w „Słomianym wdowcu”, czy w „Pół żartem, pół serio”. Można rzec: gejzer nieuświadomionej kobiecości. I zawsze ujmująco miła dla wszystkich. Nic dziwnego, że kochała się w niej połowa chłopaków z – teraz już – czwartej klasy liceum. A więc w tym roku szkolnym czekał ją egzamin maturalny. Bez obaw – jej świadectwo było wręcz nieprzyzwoite. Same piątki, no – może najwyżej dwie czwórki.
Z malucha, nie bez trudności, wydostawał się Bogdan, a po nim wyskoczył Korek – miniaturowy kundelek Izy. Przyjechali nieco za wcześnie.
Bogdan zawsze i wszędzie zjawiał się za wcześnie. I strasznie wściekał się na wszystkich spóźnialskich, którzy kradli jego cenny czas. Słynął z tego w całym instytucie, gdzie był kierownikiem pracowni. Taką naturę mają zwykle poważni, wartościowi faceci, którzy jednak nigdy nie bywają duszą towarzystwa. Tą funkcję częstokroć spełniała Kaśka – całkowite przeciwieństwo męża. Nikt nie wie, jak to się działo, że byli dość dobrym małżeństwem. No, ale ze spóźniania Bogdan wyleczył ją już dawno, choć przebiegało to opornie. Podobnie jak opornie szło Kaśce wciągnięcie Bogdana do grona naturystów, których poznała kilka lat temu poprzez swoją zbzikowaną przyjaciółkę Bożenę.
Bogdan skończył właśnie poprawianie pasków na dachowym bagażniku malucha, gdy na parkingu pojawiła się Łada Jana i Agnieszki. Wyskoczyły z niej dziewięcioletnie bliźniaki i ledwo przywitawszy się z dorosłymi, podbiegły do Izy. Znali ją już wcześniej i przepadali za nią ogromnie. Jeden z nich, Łukasz, zawdzięczał jej nawet życie, bo to Iza w ostatniej chwili wyciągnęła go z wody, jak się topił w Wiśle rok temu. Ich starsza siostra Magda nie chciała już wyjeżdżać z nimi na wakacje. Od pewnego czasu miała chłopaka, który był w niej strasznie zakochany i zazdrosny jak diabli. Nie pozwalał jej się opalać na golasa przy wszystkich.
– Cześć Maliniaki – przywitała ich Kaśka. Mieli dość niewygodne do wymówienia nazwisko – Malińscy, więc właśnie tak zwracano się do nich w towarzystwie.
– Cześć, cześć – odpowiedziała Agnieszka. A wy, Bazylichy jak zwykle – najwcześniej.
Katarzyna i Bogdan, choć Jaworscy, zostali Bazyliszkami, bo wiadomo: Jaworek – Potworek – no właśnie. A może dlatego, że takim wzrokiem Bogdan witał każdego, na kogo musiał czekać dłużej niż pięć minut.
– Co wy macie na tym dachu? – spytała Kaśka. – Wzięliście aż dwa namioty?
– Tak, ale ten drugi jest Ludwika i Gabrysi.
– A co z nimi?
– Nie mają samochodu. Sprzedali go miesiąc temu, bo dostali talon na Poloneza, ale sprawa się opóźnia. Czekają na kolor, koniecznie chcą groszkowy. A tu same białe. Więc przyjadą pociągiem do Koszalina, a potem PKS-em do Morw. Nie poradziliby sobie z bagażami. Jeszcze trochę ich rzeczy mamy w bagażniku.
– Cholera jasna, już dziesięć po ósmej – wściekał się Bogdan. – I wciąż brakuje pięciu samochodów! A Maciek oczywiście byłby chory, gdyby nie przyjechał ostatni.
Jakby na przekór tej opinii, z piskiem opon zajechał właśnie maluch Bożeny. Maciek leżał na fotelu pasażera z odchylonym oparciem i chyba udawał, że śpi. A Bożena wysiadła przywitać się ze wszystkimi.
– O rany – zdziwiła się Kaśka. – Zaszczytne trzecie miejsce! Bożenko, czy coś się stało?
– Nie, ale zanim obudziłam go rano – wskazała oczami na Maćka – przestawiłam zegarki o godzinę do przodu. Tylko cicho, on myśli, że już jest dziewiąta.
Bożena i Maciek nie byli małżeństwem, ponieważ ona, zachowując resztki zdrowego rozsądku wiedziała, że ten facet do późnej starości pozostanie swawolnym chłoptasiem w krótkich spodenkach. Że do samej emerytury będzie biegał po boisku piłkarskim, jak przystało na nauczyciela WF i trenera żeńskiej drużyny szczypiorniaka. Ale, choć wielokrotnie próbowała, nie mogła wyzwolić się z jego uroku. I tak byli ze sobą już od dziewięciu lat, chociaż wszyscy wiedzieli o okazałej kolekcji rogów, jakie w międzyczasie bezustannie jej przyprawiał.
Maciek zawsze brylował w towarzystwie, a na plaży wszędzie go było pełno. A już najbardziej przepadał za durnymi dowcipami, które – trzeba to przyznać – serwował wszystkim dość sprawiedliwie. Zwłaszcza dziewczynom: żadna z nich – brzydka, czy ładna, chuda czy gruba, nie znała dnia, ani godziny.
Kiedyś Joanna, trochę na kacu, zasnęła mocno na plaży. Leżała nieco z boku, więc nikt nie zwracał na nią uwagi. I Maciek zakopał ją całą – choć uczciwie trzeba dodać, że z wyjątkiem głowy – zużywając na to chyba pół tony piachu. Można sobie wyobrazić jej przerażenie, kiedy w chwili przebudzenia nie mogła ruszyć ani ręką, ani nogą. A Maciuś pół godziny pękał ze śmiechu. Innym razem wysmarował Małgosi plecy brązową pastą do butów. Bo już nie mógł słuchać jej narzekań, że tyle czasu męczy się na tej plaży, a ciągle nie jest opalona jak trzeba. Co to się wtedy działo! Szorował ją potem mokrym piaskiem i zrobiła się bielsza niż przedtem. Uwielbiał też cichutko, na palcach podkraść się do smażącej się w słońcu, Bogu ducha winnej dziewczyny i znienacka wylać na jej rozpalone ciało wiaderko zimnej wody z Bałtyku. Dzień, w którym nie usłyszał donośnego „Ała!” był dla niego zmarnowany bezpowrotnie.
Z drugiej strony był to równy i lubiany przez wszystkich facet, więc jeśli nawet nieco ciężej doświadczona dziewczyna obrażała się na niego, to zwykle nie na długo. Tak to bywa z zawodową duszą towarzystwa.
Bogdan co chwilę sprawdzał godzinę. Dopiero trzy samochody. A niech to szlag... Potem będziemy gnali na złamanie karku.
– Aha – przypomniała sobie Kaśka – dzwoniła Agata. Coś im tam z Kubą wypadło i przyjadą sami. Dopiero jutro. Prosili, żeby zająć im miejsce na kempingu.
– Dobra, dobra, znamy ich – Agnieszka uśmiechnęła się z powątpiewaniem – Agata nie potrafi jeździć wolniej niż sto pięćdziesiąt na godzinę. Wymiękłaby przy kierownicy, jadąc w ciurku z maluchami.
– Zwłaszcza, że to ja was dziś prowadzę – oznajmiła Bożena. – Zobaczcie, co mam z tyłu samochodu. Dostałam od Kuby. Na pewno się ucieszycie.
Podeszli do jej malucha. Na klapie silnika, z tyłu samochodu, przyklejona była duża nalepka z napisem FOLLOW ME.
– No nie, Bożena – jęknął Bogdan. – Przecież ty prawo jazdy zaledwie masz trzy miesiące!
– Wiem! Właśnie dlatego! Jedziemy razem, więc musicie pohamować swoje rajdowe aspiracje i zniżyć się do poziomu zielonego liścia!
– Maciek, nie śpij leniu jeden! – Jan potrząsnął nim bezlitośnie przez otwarte okno – kiedy ty wreszcie zrobisz to pra...
Oczywiście słyszał wszystko, bo udając wyrwanego z głębokiego snu, zamruczał.
– A po cholerę. Ja lubię jak Bożena mnie wozi. I proszę mnie tu nie szarpać.
Przerwał, bo na parking wjechały dwa samochody. Fiat Przemka i Joanny, i Trabant Jacka i Małgosi.
Zrobiło się gwarno. Powitania, cmoknięcia, uściski. Brakowało jeszcze tylko Henryka i Oli z córką. Trochę to niepokojące, bo zawsze są dość punktualni. Próbowali nawet dzwonić do nich z pobliskiej budki telefonicznej. Trzeba trafu, że akurat była czynna. Ale nikt nie podnosił słuchawki. Widocznie byli już w drodze. Pozostało więc tylko czekanie.
I właśnie wybiła dziewiąta, kiedy Henryk, klnąc na czym świat stoi, zajechał pod Torwar, pokazując wszystkim przez okno wielkiego, wyciągniętego z opony gwoździa.