Przepis na skandal - ebook
Przepis na skandal - ebook
Thea wraz z bratem zarządza rodzinną firmą. Pracuje tak ciężko, jakby chciała udowodnić, że zna się na biznesie lepiej od wielu mężczyzn. Zmartwień przysparza jej brat, który coraz dziwniej się zachowuje, a pewnego dnia znika bez słowa wyjaśnienia. Pomoc w jego odszukaniu oferuje jej lord Beauchamp, ale Thea nie ufa arystokratom. Upiera się, że będzie mu towarzyszyć, chociaż taka wspólna eskapada to gotowy przepis na skandal. W końcu niechętnie zgadza się występować w męskim przebraniu, a ten na pozór szalony pomysł okaże się niezwykle owocny – zarówno dla ich śledztwa, jak i wzajemnych relacji.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9114-9 |
Rozmiar pliku: | 736 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Usłyszawszy na dziedzińcu nadjeżdżający powóz, Thea podskoczyła na krześle i odrzuciła na bok robótkę.
– Daniel! – pomyślała uradowana. – To na pewno on… – Brat wyszedł z domu pewnego popołudnia i przepadł bez wieści. Jak kamień w wodę… Upłynęło pięć dni, a on wciąż nie wracał.
Gdy spostrzegła za oknem dwukółkę zaprzęgniętą do pary gniadoszy, poderwała się i bez namysłu popędziła do holu.
Oby to był on… Boże, spraw, żeby to był on, modliła się po drodze. Otworzyła z impetem drzwi i zbiegła ze schodów w stronę wytwornego pojazdu, który zatrzymał się przed domem. Wiedziała już, że to nie brat, ale jeszcze nie chciała w to uwierzyć. Jeszcze nie była gotowa porzucić resztek nadziei.
– Daniel… – Uniosła głowę i napotkała wzrok zupełnie obcego mężczyzny. – Kim pan jest? I gdzie się podział Daniel? – Popatrzyła na niego przelotnie, po czym zerknęła na konie. – To jego ko… – zaczęła stanowczo i urwała w pół słowa. – Najmocniej przepraszam. Przez chwilę wydawało mi się, że to zaprzęg mojego brata. Teraz widzę, że się pomyliłam.
Przyjrzała się dokładniej gniadoszom. Owszem, były tej samej maści do konie Daniela, ale na pierwszy rzut oka widać było, że to wierzchowce warte fortunę. A z tyłu powozu siedział odziany w liberię lokaj.
Głupia gęś, wyrzucała sobie w duchu. Przecież Daniel pojechał wierzchem. Nie dalej niż kilka godzin temu pocieszała się myślą, że skoro jego wałach nie wrócił do domu, to jej bratu prawdopodobnie nic nie jest. Bullet był niezawodny, zawsze potrafił odnaleźć drogę do domu. Nie raz zdarzało mu się przywozić pod samiutkie drzwi swego spitego do nieprzytomności właściciela. Na szczęście Daniel dawno wydoroślał i porzucił birbancki tryb życia.
Nieznajomy uniósł brwi i obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem.
Skrzywiła się poirytowana. Nie miała pojęcia, co go tak bawi. Przemknęło jej przez myśl, że jest wyjątkowo przystojny, ale postanowiła to zignorować. Lepiej nie kusić losu. Nie daj Boże gotowa się zadurzyć. Ostatnim razem nie wyszło jej to na dobre.
– Rozumiem, że pani brat to pan Daniel Markham? – Miał przyjemnie niski, wyważony głos i nieskazitelną dykcję. Swego czasu pobierała lekcje poprawnej wymowy, więc potrafiła to rozpoznać.
Zmierzyła właściciela dwukółki przenikliwym spojrzeniem. Co ktoś taki może mieć wspólnego z Danielem? Najprawdopodobniej nic. Mógł za to mieć coś wspólnego z jego zaginięciem, pomyślała podejrzliwie. Z takimi jak on nigdy nic nie wiadomo.
Znała brata jak zły szeląg. Przed zniknięciem był wyraźnie nieswój. Coś go gnębiło, więc niewykluczone, że popadł w tarapaty. Zwykle nie miał oporów i chętnie jej się ze wszystkiego zwierzał. Niestety tym razem nabrał wody w usta.
– Zgadza się, Daniel Markham to mój brat – odpowiedziała. – Z kim mam przyjemność, jeśli łaska?
Zmarszczył czoło. Zdaje się, że jej bezpośredniość nie przypadła mu do gustu. Cóż, jeśli uznał jej zachowanie za obcesowe, to będzie musiał przełknąć tę „zniewagę”. Nie znosiła obłudy i zbędnych ceregieli. Poza tym miała w tej chwili większe zmartwienia niż urażona duma nadętego jaśnie pana.
– Lord Vernon Beauchamp – przedstawił się. – Przyjechałem do pani brata.
– Lord? A czego milord życzy sobie od Daniela?
Drgnął mu mięsień w policzku, jakby miał ochotę powiedzieć coś opryskliwego.
– Bickling – zwrócił się do lokaja. – Przypilnuj koni. – Przekazał lejce służącemu, po czym wysiadł z powozu i podszedł nieśpiesznie do Thei. Tak blisko, że poczuła się przytłoczona. Jego wzrost i słuszna postura robiły niemałe wrażenie. Co gorsza roztaczał wokół siebie irytującą aurę nieomylności i pewności siebie. Rozdrażniona, zacisnęła wargi. Męska bufonada zazwyczaj działała na nią jak płacha na byka, ale nie pozwoli się sprowokować.
– Daruje pani, ale to sprawa pomiędzy mną i pani bratem. Domyślam się, że go nie zastałem?
– Słusznie się pan domyśla. – Obejrzała się w stronę domu. Ani śladu matki. Całe szczęście, pewnie jak zwykle rano czytała ojcu książkę. Thea nie miała pojęcia, jak długo będzie w stanie ukrywać przed rodzicami prawdę o nieobecności Daniela.
Spojrzała na Beauchampa.
– Jeśli rzecz dotyczy Stour Crystal, to zapewniam, że równie dobrze może pan rozmówić się ze mną. Jestem doskonale poinformowana, a jeżeli nie będę potrafiła panu pomóc, skieruję pana do odpowiedniej osoby w fabryce.
– Stour Crystal? – powtórzył nie bez zdziwienia. Rozejrzał się dookoła i zatrzymał wzrok na żelaznej bramie obok Stourwell Court. Obruszyła się, widząc, jak nieznacznie wykrzywia wargi, ani chybi z odrazą.
– Pani rodzina zajmuje się produkcją szkła?
– Tak – potwierdziła zwięźle. I jesteśmy z tego dumni, dopowiedziała w duchu. Jej ojciec zbudował biznes od podstaw. Dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom zyskał opinię najlepszego producenta wyrobów ze szkła i kryształu w całym kraju. Pod względem rzetelności oraz jakości wykonania nie mógł się z nim równać żaden inny wytwórca w Anglii.
A jego lordowska mość wprawdzie przyszedł na świat jako przedstawiciel wyższych sfer, ale pochodzenie nie dawało mu prawa do tego, by pogardzać ludźmi, którzy zarabiają na własne utrzymanie. Miała ochotę powiedzieć, co o nim myśli, ale raptem przypomniała sobie, że jest jej gościem. Nie potraktowała lorda Beauchampa z należytą uprzejmością, co zapewne utwierdziło go w niepochlebnej opinii o jej rodzinie. Powstrzymała się zatem od komentarza i podeszła do jego bryczki.
– Konie mocno się zgrzały – powiedziała. – Potrzebują odpoczynku – dodała, uśmiechając się do lokaja. – Pan pewnie też nie pogardzi chwilą wytchnienia. Na tyłach domu jest stajnia. Może pan zostawić tam powóz. Potem proszę się udać do kuchni. Nasza kucharka poda panu coś do picia.
Bickling poczekał na pozwolenie, po czym zniknął za rogiem.
Lord Beauchamp smagnął rękawiczką o dłoń. Sądząc po jego urażonej minie, nie spodobało mu się, że postanowiła zadbać w pierwszej kolejności o potrzeby koni i służącego. Zapewne poczuł się zlekceważony i pominięty. Kolejny dowód na to jak bardzo się wywyższa, skonstatowała z niesmakiem.
– Zechce pan wejść do środka? – odezwała się uprzejmie. – W domu będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
– Naturalnie – odparł równie układnie i skłonił głowę. – Pani przodem.
Thea ruszyła w stronę wejścia, starając się za wszelką cenę panować nad emocjami. Przychodziło jej to z niemałym trudem, bo czuła się jak kot, którego pogłaskano pod włos. Ale cóż, obiecała sobie, że będzie wzorem grzeczności i zamierzała dotrzymać słowa. Nie chciała podsycać jego uprzedzeń, zwłaszcza, że właściwie zachowywał się nienagannie.
– Czego pan się napije? – zapytała, gdy znaleźli się w gabinecie. – Czegoś zimnego? Piwa? Może wina?
– Herbaty – odparł.
Była pewna, że próbuje wyprowadzić ją z równowagi. W taki upał nikt zdrowy na umyśle nie raczy się gorącą herbatą. A zatem on też nie pałał do niej sympatią. Cóż, nie będzie wylewać łez z powodu niechęci rozpieszczonego arystokraty. Nawet jeśli jest to arystokrata z uderzająco ładną buzią i nieprzeciętnie zgrabną sylwetką. Miła powierzchowność to nie wszystko. Nauczyły ją tego przykre doświadczenia. Skończyła z mężczyznami raz na zawsze.
Zadzwoniła po kamerdynera, który wkrótce pojawił się w progu.
– George, poprosimy o herbatę i szklaneczkę madery. Przynieś nam też odrobinę ciasta z owocami.
– Naturalnie.
– Mama jest z ojcem?
– Tak, panienko. Przekazać jej, że mamy gościa?
Zerknęła na Beauchampa, który zdjął kapelusz i odsłonił burzę gęstych, kasztanowych włosów. Diabli nadali, pomyślała. Niestety nie była aż tak odporna na jego urok, jak jej się wydawało. Oderwała od niego wzrok i spojrzała na służącego.
– Nie, to nie będzie konieczne. Dziękuję, George.
– Jak panienka sobie życzy.
Gdy zamknął za sobą drzwi, usiadła przy oknie i wskazała gestem krzesło.
– Proszę spocząć.
Przypuszczała, że raczej nie będzie skłonny omawiać z nią interesów. Wiedziała, że mężczyźni zwykli uważać kobiety za istoty o słabych umysłach. Hm, może powie jej coś konkretnego, jeśli go zirytuje. To prawdopodobnie jedyny sposób, żeby zdradził prawdziwy powód swojej wizyty.
– Chodzi o pieniądze? – wypaliła bez wstępów.
– Pieniądze? – powtórzył. – Jakie pieniądze? O czym pani mówi?
– Pytam, czy Daniel jest panu coś winien. Przyjechał pan odebrać dług?
– Nie – warknął wściekle, po czym zamknął usta i posłał jej zdumione spojrzenie. Jego zielone oczy błysnęły w słońcu i zwęziły się podejrzliwie, jakby przejrzał jej strategię. – Skąd to przypuszczenie? Czyżby pani drogi brat był hazardzistą i nałogowo przepuszczał majątek w szulerniach?
– Skądże. Naturalnie, że nie. – Tym razem to ona się rozeźliła. Trafiła na godnego siebie przeciwnika. Stało się jasne, że ma do czynienia z kimś, kto nie pozwala sobą manipulować.
– Więc dlaczego pani uznała, że jest moim dłużnikiem?
Wzruszyła ramionami i wstała, żeby podejść do kominka. Zauważyła, że jej gość także podniósł się z miejsca. Dżentelmen w każdym calu, pomyślała rozbawiona. Od dziecka uczony zasad dobrego wychowania i ćwiczony w ceremoniałach. Kiedy kobieta – choćby i plebejka – stoi, mężczyźnie nie wypada siedzieć. Durne wielkopańskie konwenanse…
– Ależ proszę siadać. Doprawdy nie musi się pan podrywać na nogi z mojego powodu.
Ani drgnął, więc westchnęła i wróciła na krzesło, a on poszedł w jej ślady.
– A zatem? – ponaglił, krzyżując ramiona. – Nie odpowiedziała pani na moje pytanie – dodał przerażająco łagodnym tonem. Przypominał jej w tej chwili wilka, który skrada się bezszelestnie, cierpliwie obserwując ofiarę, żeby zaatakować w najdogodniejszym momencie. Wzdrygnęła się, czując na plecach ciarki. Co też mi przychodzi do głowy? – przywołała się do porządku.
– Prowadzimy interes, milordzie – odparła w końcu. – Pomyślałam, że być może Daniel zapomniał o jakimś rachunku. W natłoku spraw łatwo coś przeoczyć.
Zadrżały mu usta, jakby próbował powstrzymać się od śmiechu. Przyjrzała mu się uważniej i doszła do wniosku, że w istocie usiłuje się nie roześmiać. Natychmiast zapomniała o złych przeczuciach. Już nie wyglądał jak groźny drapieżnik, który czyha na jej… cnotę. Bujna wyobraźnia bywa czasem prawdziwym przekleństwem, powinna spróbować ją okiełznać.
– Naprawdę wzięła mnie pani za poborcę długów? – spytał z niedowierzaniem. – Nie jestem pewien, czy uznać to za komplement, czy się obrazić.
Przystojny jak licho, pomyślała, czując, że przyspiesza jej puls. Wciąż dzielnie walczyła, żeby nie zwracać uwagi na jego wdzięki, ale szło jej coraz gorzej.
– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, proponuję, żebyśmy zaczęli rozmowę od nowa. Tym razem bez wrogości i podejrzeń. Po obu stronach.
W odpowiedzi skinęła głową. Rozejm był jej na rękę. Dzięki niemu łatwiej im się będzie porozumieć. Może nawet dowie się od niego czegoś istotnego?
Gdy George wrócił z tacą, odprawiła go i napełniwszy filiżankę, wręczyła gościowi. Dziękując, lord Vernon zajrzał jej w oczy, a kiedy chwilę później podawała mu talerzyk z ciastem, celowo musnął palcami jej dłoń. Przyjemna, korzenna woń jego wody kolońskiej niemal ścięła ją z nóg. Zwłaszcza zaskakująca domieszka cynamonu, która podziałała na jej zmysłu jak uderzenie obuchem.
Nietrudno było odczytać jego strategię. Usiłował wydobyć z niej informacje, próbując ją zbałamucić. Jako przystojny i obyty arystokrata bez wątpienia miał wprawę w czarowaniu i uwodzeniu kobiet. Doskonale wiedział, jak z nimi flirtować. I zapewne zawsze dostawał dokładnie to, czego chciał. Cóż, tym razem się rozczaruje.
Już to kiedyś przerabiała. Nie miała zamiaru powielać starych błędów. Nigdy więcej.
– Nawet nie wiem, jak się pani nazywa – oznajmił nagle, wyrywając ją z zamyślenia.
– Ależ oczywiście, że pan wie. Noszę przecież to samo nazwisko, co brat.
– To wcale nie takie oczywiste – stwierdził, przechylając głowę na bok. – Mogła pani okazać się mężatką – dodał czarującym głosem.
Thea otrząsnęła się z chwilowego oszołomienia i zadarła brodę, żeby obrzucić go surowym spojrzeniem.
– Miał mi pan powiedzieć, w jakiej sprawie chciał się pan widzieć z Danielem – przypomniała stanowczo. – Więc może przejdźmy do rzeczy.
Nie odpowiedział od razu. Odstawił z namaszczeniem filiżankę, usadowił się wygodniej, splótł dłonie i podparł nimi podbródek. Bez wątpienia grał na zwłokę.
– Jak sama pani zauważyła, rzecz dotyczy pani brata. Nie wypada mi jej omawiać z panią. Byłoby to niestosowne.
– Tylko dlatego, że jestem kobietą? – Nie pierwszy raz mówiono jej, że nie jest w stanie czegoś pojąć wyłącznie ze względu na swoją płeć. Im częściej słyszała tego rodzaju obraźliwe farmazony, tym bardziej miała ochotę zrobić coś nieobliczalnego. I udowodnić napuszonemu samcowi, który je wygłasza, jak bardzo się myli. – Mówiłam już, że Daniel i ja doglądamy rodzinnego interesu wspólnie. Nie mamy przed sobą tajemnic.
– Nie macie przed sobą tajemnic, a jednak pani nie wie, z czym do niego przyszedłem.
– To zupełnie co innego. Nie znam ani pana, ani pańskich kaprysów i upodobań.
– Kaprysów i upodobań – wymamrotał zdegustowany. – Zatem ma mnie pani za człowieka, który ulega przelotnym zachciankom. To niezbyt pochlebna opinia. Zwłaszcza jak na kogoś, kto przed chwilą przyznał, że nic o mnie nie wie. – Jego twarz raptem stężała i przybrała kamienny wyraz. – Pozwoli pani, że ją oświecę. Tylko się pani zdaje, że brat nie ma przed panią sekretów. Gdyby tak było, wiedziałaby pani, że to on napisał do mnie z prośbą o spotkanie.
– Spotkanie? W jakim celu?
– Nie mam pojęcia. Ale może pani mi powie, skoro wszystko pani o nim wie?
Potrząsnęła głową i westchnęła z irytacją, kiedy zbłąkany lok opadł jej na czoło. Odgarnęła go gwałtownie i przypięła spinką. Potem upiła łyk madery, próbując zebrać myśli. Ta dziwaczna rozmowa nie potoczyła się po jej myśli.
– Niestety – przyznała uczciwie. – Nigdy o panu nie wspominał. Chciał się z panem spotkać w interesach?
– Z całą pewnością nie. Kompletnie nie wyznaję się na szkle. Zwykle zwracam uwagę wyłącznie na jakość trunków, które zeń spożywam.
– Jakoś mnie to nie dziwi – skwitowała z przekąsem i natychmiast tego pożałowała. Chryste, kiedy ja się wreszcie nauczę trzymać język za zębami? – złajała się w duchu.
– A mnie nie dziwi pani cięta riposta – odparował bez namysłu. – Jest dość przewidywalna. Żyje pani bowiem w błędnym i jakże krzywdzącym przekonaniu, że gnuśni arystokraci zajmują się wyłącznie trwonieniem fortun, a życie upływa im beztrosko na zażywaniu przyjemności, tudzież spełnianiu skandalicznych zachcianek.
Nie mogła się zdecydować, czy powinna się wstydzić, czy być z siebie dumna. Skłaniała się jednak ku temu drugiemu. W końcu nie co dzień miała okazję przytrzeć nosa komuś takiemu jak on.
– To pańskie słowa, nie moje – odpowiedziała spokojnie. – Miałam na myśli tylko tyle, że podobnie jak większość ludzi, nie posiadł pan wiedzy na temat produkcji szkła.
Zacisnął wargi, ale nie skomentował jej tłumaczeń.
– Może mi pani zdradzić, gdzie jest pani brat? – zapytał zniecierpliwiony. – I kiedy spodziewa się pani jego powrotu?
– Przykro mi, nie potrafię powiedzieć, kiedy wróci. – Odwróciła wzrok i na moment wbiła oczy w podłogę. Miała wrażenie, że żołądek ścisnął jej się ze strachu. Nie była w stanie usiedzieć dłużej w miejscu, więc wstała i podeszła do biurka Daniela. Rzecz jasna przeszukała je już kilka razy. Niestety bez skutku. Nie znalazła żadnych wskazówek.
Co się z nim stało? – zastanawiała się z rosnącym niepokojem. Czy to możliwe, że postanowił porzucić najbliższych? I zaniedbać rodzinny interes?
– Nie mam pojęcia, gdzie się podziewa mój brat – powtórzyła ponurym tonem.