- nowość
Przepowiednia dla Dobrochny - ebook
Przepowiednia dla Dobrochny - ebook
Rok 1014. Czasy Bolesława Chrobrego pełne wojennej zawieruchy, zrywanych przymierzy, ale też ogromnych bogactw. Czasy wypełnione przenikaniem chrześcijaństwa w twarde słowiańskie serca.
Dobromiła z utęsknieniem czeka na zamążpójście, które ma zapewnić jej grodowi bezpieczeństwo, jednak jako jedyna córka kasztelana ma wyjść za silnego woja, który zostanie starannie wybrany przez jej ojca oraz starszyznę Lubusza. Choć dziewczyna gotowa jest zrezygnować ze swojego szczęścia, aby służyć swoim ludziom, to szybko rozwijająca się relacja z pewnym mrukliwym wojewodą skutecznie odciąga jej myśli od powinności. Pełen sekretów Witosław nie jest jednak jedynym kandydatem do jej ręki, a niektórzy nie cofną się przed niczym…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68364-00-2 |
Rozmiar pliku: | 820 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niestety, z biegiem czasu Lubuszanie coraz częściej musieli korzystać z ochrony, jaką dawał. Bo choć byli pokojowo nastawieni, historia sprawiła, że znaleźli się na granicy nowego i dawnego świata. Nie chcąc ulec nieznanemu i broniąc swego prostego życia, nie raz, nie dwa padali ofiarami wojennych zawieruch. Gród był wielokrotnie oblegany i palony, ale mimo to zawsze odradzał się silniejszy i mocniejszy. To upór Lubuszan, ich niepowstrzymana chęć przetrwania i przywiązanie do słowiańskich bogów sprawiły, że zaczęto głosić: kto ma Lubusz, ten ma klucze do prężnie wyrastającego u jego boku państwa Polan. Bowiem był on ostatnią twierdzą na wschód od chrześcijańskiego świata, która mogła dać przewagę nad rozległymi, niezbadanymi pogańskimi obszarami.
Jednak to nie zachodnim rycerzom, choć niewątpliwie się starali, udało się go ujarzmić. To Mieszko, odważny i sprytny polański woj, któremu udało się zjednoczyć pokrewne plemiona, włączył go w obszar swego władania, jak tylko nadarzyła się ku temu okazja. Prędko obsadził tam przyjaciela i druha w niejednej bitwie, swego syna Bolesława, i wprowadził Nową Wiarę. Lubuszanie z ulgą przyjęli patronat słowiańskiego wodza, jednak nie chcieli oddać pradawnej wiary. Młody kasztelan szybko zrozumiał, że by móc utrzymać się na lubuszowym stolcu, musi znaleźć sposób na połączenie Starego i Nowego. Sprytnie zaprosił mnicha, wybudował mu nawet niewielką świątynię, gdzie mógł odprawiać swe modły. Pilnował, by każdy mieszkaniec przyjął chrzest i znał zasady Nowej Wiary… Zatrzymał jednak kapłanów i czarodziejki, pozwalał hołdować starym bogom i obchodził dawne święta. To niespotykane połączenie sprawiło, że Lubusz był postrzegany jako część chrześcijańskiego świata, a jego mieszkańcy mogli w spokoju zachować swe tradycje.
I to właśnie o tym niezwykłym grodzie będzie ta opowieść.Lubusz, koniec czerwca 1014 r.
Mała, stara, drewniana chatka tętniła życiem. Dwie młode dziewczyny, wesoło chichocząc, uwijały się przy oprawie ziół. Obie były bose, a ich suknie dawno widziały lepsze czasy. Jednak to ozdoby wplecione w grube warkocze i zdobne srebrną nicią krajki świadczyły o tym, że nie były zwykłymi mieszkankami pobliskiego grodu.
– O czym tam tak szepczecie? – spytała z głębi chaty stara kobieta.
Dziewczęta spojrzały na siebie i wymieniły uśmiechy.
– O Kupale – odparła jedna z nich.
– A cóż to, wianków nie widziałyście?
– Nie o wiankach mówimy – roześmiała się druga. – Chłost w końcu zdobył wianek Grzymki.
– Ten rozrabiaka i obibok?
Starsza kobieta wyprostowała się z trudem i powoli podeszła do dziewcząt. Jej długie srebrne włosy poruszały się płynnie z każdym jej ruchem, a wyblakła szata, którą miała na sobie, dodawała jej powagi.
– Ten sam – padła odpowiedź. – Rodzice Grzymki nie byli zachwyceni, ale ona…!
– …aż piszczała i skakała z radości! – wtrąciła druga.
Czarodziejka obrzuciła obie uważnym spojrzeniem.
– A co z waszymi wiankami? – spytała poważnie.
Dziewczęta natychmiast spojrzały po sobie, a uśmiechy zeszły z ich ust.
– Samboi próbowali wyłowić, ale mój… – ozwała się pierwsza z nich.
– Taa, próbowali – prychnęła młodsza. – Wuj już dopilnował, by się nie udało.
Starsza kobieta uważnie oczyściła dłonie i podeszła do szerokiej ławy służącej jej za stół za dnia i łoże w nocy. Sięgnęła do niewielkiej sakiewki przymocowanej do skórzanej krajki.
– Dalej twój los jest niepewny? – spytała starszej z dziewczyn, wyjmując stare runy.
Dobromiła odrzuciła swój długi, sięgający uda brązowy warkocz i podeszła do stołu.
– Po tym, co mnie spotkało, to nawet lepiej – westchnęła.
Czarodziejka spojrzała na nią, a w jej czarnych niczym najciemniejsza noc oczach pojawiły się dziwne iskierki.
– Mówiłam ci już, że ten, co cię ocalił, zostanie wybrany.
Dziewczyna wywróciła oczami.
– Ocalił przecież – mruknęła ironicznie. – Gdyby nie jego tarcza, strzała trafiłaby prosto we mnie. Ba! Nawet cały gród wywalczył. Tylko po co…? – Nabrała oddechu, by się opanować. Nie lubiła o tym mówić. – Ojciec rzucił mu wszystko do stóp, a on…
– Runy nie kłamią – ostrzegła Rada.
– Nie mówię, że kłamią. Może się pomyliły?
Starsza kobieta westchnęła głośno i pokręciła głową. Pochyliła się lekko i cicho wymrukując pradawne zaklęcia, rozrzuciła runy na stół. Zrobiła to tak zdecydowanie, że aż zaciekawiona Samboja zostawiła zioła i podeszła do nich.
– Mhm. – Rada pokiwała głową. – Runy nie kłamią… Ten, co cię ocalił, zostanie wybrany…
– Ech! – westchnęła Dobra, czym sprowadziła na siebie rozgniewane spojrzenie czarodziejki. – Ekhm, przepraszam – dodała pośpiesznie.
Rada pokiwała głową i znów spojrzała na runy:
– Zrozumiesz, że przeszłość źle pojmowałaś, a Lubusz będzie miał wspaniałego wojownika u twego boku.
– Nie zamierzam mu niczego wybaczać! – rzuciła buńczucznie, odruchowo chwytając zawieszkę Lunuli.
– Runy mówią…
– Nie interesuje mnie, co…
– Ciiichooo! – zawołała nagle Samboja. – Słuchajcie!
Obie kobiety natychmiast nastawiły uszu.
– Nic nie… – powiedziała po chwili Dobrochna.
– Słuchaj! – Machnęła na nią kuzynka.
Nagle doszedł do nich tętent wielu kopyt. Wszystkie trzy spojrzały po sobie i natychmiast wybiegły przed chatę. Powitały je tumany kurzu i przejeżdżający obok wojowie.
– Przyjechał – rzuciła Dobromiła.
– Kto? – spytała Samboja.
– Wojewoda Bolesława.
Miesiąc później
Ten przepiękny, ciepły, sierpniowy dzień aż żal było spędzić w zamkniętym grodzie. Dlatego też już od samego ranka, nawet podczas swoich codziennych obowiązków, Dobromiła miała ogromną ochotę gdzieś wyjść, pojeździć konno, jednym słowem wyrwać się za mury grodziska. Nie chciała tylko zrobić tego sama. Z mocnym postanowieniem udała się więc do kuzynki, by namówić ją, by jej towarzyszyła.
Szła przez gród, ciesząc się w duchu na myśl o wspaniałych planach. Była tak radosna, że uśmiechała się do każdej napotkanej osoby. Ludzie odpowiadali jej również uśmiechem albo pogodnym skinięciem głowy, nawet woje książęcego drużynnika. Wszyscy, tylko nie sam wojewoda. Na widok radosnej twarzy Dobrochny zmarszczył brwi. Początkowo zignorowała jego naburmuszone spojrzenie i zagadnęła wesoło:
– Witajcie, panie. Ciepły dziś dzień, prawda?
W odpowiedzi woj jedynie skinął głową na powitanie i powrócił do ostrzenia swego miecza.
– Jak pięknie zdobiona klinga – rzuciła zaskoczona, odruchowo spoglądając na broń. Ponieważ odpowiedziało jej jedynie kolejne skinienie głową, dodała: – To są runy?
Woj uniósł głowę i spojrzał na nią.
– Mogę zobaczyć? – spytała niezrażona.
Bez słowa podał jej miecz. Ku jej zaskoczeniu broń okazała się dużo lżejsza, niż się spodziewała.
– Co my tu mamy – powiedziała do siebie. – Teiwaz… Algiz… Ehwaz i… Othala. – Przez chwilę przyglądała się znakom w ciszy i skupieniu, po czym rzuciła zadowolona: – Niech chroni i dodaje sił temu wojowi i jego potomkom!
Jeśli książęcy drużynnik był zaskoczony faktem, iż udało jej się odczytać zapis, to nie dał tego po sobie poznać. Jedynie pokiwał głową i wyciągnął dłoń po miecz.
– Piękna sentencja. Sam ją wybrałeś, panie?
– Nie. To był dar.
Dobromiłę aż świerzbiło, by dopytać, kto podarował mu tak wspaniałą broń, ale ponieważ książęcy drużynnik od razu powrócił do swego zajęcia, rzuciła jedynie:
– Niewątpliwie bardzo piękny i drogi. – Ponieważ odpowiedziało jej milczenie, dorzuciła: – No cóż, nie będę ci więcej przeszkadzać, panie. Przygoda mnie wzywa.
– Przygoda? – spytał niespodziewanie, spoglądając na nią.
– Wyprawa raczej – odparła, uśmiechając się konspiracyjnie. – Choć na chwilę wyrwę się z tego dusznego grodu.
Tym razem Dobromiła postanowiła zostawić wokół siebie aurę tajemniczości i nie dodając nic więcej, skinęła głową i ruszyła w stronę stajni, jednocześnie z zadowoleniem rejestrując zdziwione spojrzenie książęcego drużynnika. Ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że jego reakcja niespodziewanie ją ucieszyła. Choć raz udało jej się pozostać równie małomówną, jak on. Oddalała się więc powoli, nie śpiesząc się. Wiedziała, że woj obserwuje ją i ogarnęła ją złośliwa satysfakcja. Nie mogła powstrzymać drwiącego uśmieszku, gdy wchodziła do komnaty kuzynki.
– Co cię tak rozbawiło? – chciała wiedzieć Samboja.
– Ja.
Samboja na chwilę przerwała zaplatanie warkocza, by rzucić jej pytające spojrzenie.
– Ojciec się ucieszył, że książę raczył wesprzeć Lubusz, ale wolałabym, by wysłał innego wojewodę. Ten jest… wyjątkowo… hm…
– Milczący? Wyniosły? Zadufany?
– Odpychający?
– Odpychający?! Dawno nie widziałam tak męskiego woja!
– Heh, co z tego, jak nie potrafi powiedzieć więcej niż dwa wyrazy na raz? Może i dobrze walczy, ale mógłby być bardziej rozmowny. Czy oni w tym Gnieźnie w ogóle nie rozmawiają? – Spojrzała na przekornie uśmiechniętą kuzynkę. Machnęła dłonią i dodała: – Tak czy inaczej, udało mi się zbyć go milczeniem – zakończyła z dumą.
– Tobie?
– Aha! A właśnie… Pojeździmy po lesie? Taki piękny dziś dzień.
– Masz dość książęcego drużynnika? – Samboja mrugnęła do niej.
– To też, ale na pomysł z przejażdżką wpadłam, zanim go spotkałam – wyjaśniła szczerze. – Więc?
Samboja zastanowiła się chwilę.
– Możemy jechać.
Dobromiła od razu odzyskała dobry humor.
– No to w drogę! – zawołała. – Pójdę po konie, spotkamy się za bramą… – Już była w drzwiach, gdy zatrzymała się i dodała: – Weź nieco jadła, może nas długo nie być.
– Ciotka woli, żebyśmy zostały w grodzie – Samboja powitała nadjeżdżającą kuzynkę.
Zeskakując z wierzchowca, Dobrochna rzuciła jej pochmurne spojrzenie.
– Moja mama najchętniej zamknęłaby nas w alkowach i nie spuszczała z oczu – wyjaśniła, podając jej lejce od drugiego konia. – Jedziemy?
Samboja popatrzyła na nią, po czym pokiwała głową.
– Jedziemy.
Dobromiła skinęła głową i uśmiechnęła się, dosiadając rumaka.
– No to w drogę! – zawołała radośnie i nie czekając na Samboję, spięła konia łydkami.
Mknęły przez las niczym dwie błyskawice. Wesoło pokrzykując, co i raz zmuszały wierzchowce do przyśpieszenia. Urządziły sobie coś w rodzaju wyścigów, choć przeważnie żadna nie ustępowała drugiej. Nie zatrzymały się nawet przed niewielkim jeziorkiem. Z radosnymi okrzykami przejechały rozlewisko. Całe mokre mknęły dalej, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że z każdą chwilą coraz bardziej oddalają się od grodu. Zatrzymały się dopiero wtedy, gdy zmęczone konie nie miały już sił galopować. Kierowane wyrzutami sumienia, na postój wybrały polankę nad wielką wodą, by wierzchowce mogły się napoić.
– Ale się zmęczyłam! – zawołała Dobromiła, kładąc się na trawie.
Samboja jedynie parsknęła wesoło i rozłożyła obok kuzynki derkę. Dobrochna posłała jej słodki uśmiech i przeturlała się na pled.
– Napij się. – Samboja podsunęła bukłak z mlekiem.
Dopóki nie zaczerpnęła pierwszego łyku, nie wiedziała, jak bardzo jest spragniona. Chciało jej się tak bardzo pić, że z powodzeniem mogłaby wypić całe mleko. Jedynie czysty takt zmusił ją do oderwania się od bukłaka.
– Pyszne, bo chłodne – oznajmiła radośnie i głośno zaczerpnęła tchu. – Miałybyśmy zrezygnować z takiej przyjemności i siedzieć w dusznym grodzie? Nigdy!
Samboja spojrzała na kuzynkę i pokręciła głową.
– Mąż będzie miał z tobą same problemy. Zawsze robisz to, co chcesz.
Dobromiła usiadła i podkurczyła nogi.
– Jak na razie nie zanosi się, by ktokolwiek musiał się ze mną użerać, więc…
– A ten, co cię ocalił? – Samboja mrugnęła do niej porozumiewawczo. Dobrochna wywróciła oczami i pokręciła głową, a kuzynka dodała już poważniej: – Wuj nadal nikogo nie wybrał?
– Chyba nie szuka – westchnęła, a widząc zdziwione spojrzenie kuzynki, wyjaśniła: – Mam wrażenie, że nadal próbuje negocjować z Ludym.
– Ludym? To nie stamtąd pochodził ten, co cię…?
– Nadar? – przerwała jej szybko. – Tak.
– Ale przecież…
Dobromiła nabrała głośno powietrza, radosna atmosfera gdzieś się ulotniła.
– Upokorzył mnie? Wyśmiał przy wszystkich? – urwała na chwilę, by opanować nagle ogarniające ją złość i ból. – To nie ma znaczenia. Dla ojca liczy się tylko Lubusz. Chce mieć jak najlepszego woja za zięcia, a Nadar nie raz udowodnił, że w polu nie ma sobie równych… Ech, głupia byłam, że mu wierzyłam. Kochałam… a on przy tych wszystkich ludziach powiedział, że za nim się uganiam! Gdybym tylko mogła! Wszystkie panny wybierają sobie partnerów, na schadzki chodzą, a ja nawet nie mogę z nikim dłużej porozmawiać! Trzymają mnie jak niewolnicę a on…!
– Kiep jeden!
– Prawda?
Dobrochna spojrzała na kuzynkę, a gdy ta mrugnęła do niej porozumiewawczo, uśmiechnęła się przelotnie.
– Masz szczęście, że wuj Ludomir nie trzyma cię pod kluczem.
Samboja wzruszyła ramionami.
– Co z tego? Jak przez większość czasu jestem u was? Twój ojciec wcale nie traktuje mnie lżej. – Ponieważ Dobrochna rzuciła jej zaskoczone spojrzenie, dodała: – No, może odrobinę.
– Ale sobie w domu odbijasz?
– Trochę. Co prawda wyboru nie ma. Dużo w wojnie poginęło… a ci odpowiedni są poza zasięgiem.
– Twoim? Niemożliwe.
– Możliwe. To druhowie Dalegora, a on każe im się trzymać ode mnie z daleka.
– Masz zazdrosnego brata – zaśmiała się Dobrochna. – Ooo, wiem! Ponoć książęcy drużynnik jest dość męski? – dorzuciła z przekorą.
– Książęcy drużynnik?
– Imć Witosław.
– Ach, wojewoda! – zaśmiała się Samboja. – Niczego mu nie brakuje, to prawda.
– To do dzieła!
– Jeszcze mu się spodoba i będzie chciał za mną do Błoni jechać. I co wtedy zrobi wuj Bogdan?
– Poprosi księcia o nowego wojewodę. Może tym razem bardziej rozmownego.
– Obie byłybyśmy zadowolone?
– I to jak!
Wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami i wybuchły śmiechem.
Nagle z głębi lasu wyłoniły się trzy sylwetki potężnie zbudowanych mężczyzn. Szli w kierunku dziewcząt z wyciągniętymi mieczami. Dobromiła i Samboja natychmiast poderwały się na równe nogi i przywarły do siebie. Wystarczyło tylko spojrzeć na strój mężczyzn, by wiedzieć, że są Niemcami. Widząc bezbronne dziewczyny, kiwali głowami z zadowoleniem. Gdy jeden z nich zbliżył się do Dobrochny, obnażając w uśmiechu brudne, wręcz czarne zęby, odsunęła się z obrzydzeniem. Jej zachowanie najwyraźniej nie spodobało się Niemcowi, gdyż rzucił wściekłe spojrzenie i mocno chwyciwszy ją za warkocz, wysyczał:
– Slawisches Mädchen, du wirst mein sein!
– Dobromiła! – zawołała przerażonym głosem Samboja, gdy woj zaczął potrząsać jej kuzynką.
Dobrochna wiedziała, że Samboja się boi. Zresztą ona sama też trzęsła się ze strachu. Jedno jednak było pewne – były zbyt daleko od grodu, by móc wezwać pomoc. Jeśli chciały ujść cało, musiały same się obronić. Gdy minęła pierwsza groza, Dobromiła błyskawicznie rozważyła sytuację. Jeśli nic nie zrobi, obie z Samboją niechybnie zostaną zhańbione, a potem zabite. Jeśli jednak zacznie działać, to może kuzynce uda się uciec…? Sięgając po wystający zza pasa Niemca sztylet, wiedziała, że może zginąć. Nie bała się śmierci. Jakiś wewnętrzny głos kazał jej wierzyć, że nawet z tej opresji, mając przeciw sobie trzech mężczyzn, wyjdzie cało. Było to bardzo mało prawdopodobne, lecz stanowiło dla niej jedyną nadzieję.
Patrząc prosto w czarne oczy Niemca, ostrożnie sięgnęła po sztylet. Gdy tylko mocno go chwyciła, błyskawicznie zaatakowała. Trafiła prosto w serce. Z dzikim krzykiem Niemiec osunął się na ziemię. Dobromiła upuściła sztylet i spojrzała na zakrwawione dłonie.
– Samboja, uciekaj! – rzuciła histerycznie, otrząsnąwszy się z pierwszego otępienia.
– Dobrochna, uważaj!
Dobromiła spojrzała przed siebie, by zobaczyć jak dwóch rozszalałych Niemców z wyciągniętymi mieczami biegnie w jej kierunku. Krzyknęła przeraźliwie i rzuciła się do ucieczki. Mimo że biegła szybciej niż kiedykolwiek w życiu, czuła na plecach oddech mężczyzn. Płacząc i krzycząc na przemian, rozpaczliwie próbowała uciec. Kluczyła między drzewami, robiła gwałtowne zwroty, ale nadal czuła, że pościg jest blisko.
Nagle ktoś chwycił ją za pas. Dobrochna zaczęła dziko walczyć, w efekcie czego oboje przewrócili się na ziemię. Po pierwszym oszołomieniu natychmiast podjęła dalszą walkę. Szarpała się i z całych sił próbowała wyrwać.
– Uspokój się!
Usłyszała nagle, ale była zbyt przerażona, by rozpoznać głos czy nawet swojski język. A gdy w ferworze walki obca dłoń zasłoniła jej usta, nie zawahała się i z całych sił ją ugryzła. Zadziałało. Napastnik odskoczył natychmiast. Nie tracąc chwili, Dobrochna od razu, choć z trudem, poderwała się, ale przeciwnik był szybszy. Znów chwycił ją w pasie, ale tym razem przyciągnął do siebie i trzymał w żelaznym uścisku.
– Uspokój się, mówię! – usłyszała tuż nad uchem.
Dopiero wtedy dotarł do niej sens tych słów i znajomy głos. Przestała się wyrywać, a po chwili została wypuszczona. I w tym momencie nogi odmówiły jej posłuszeństwa – upadła na ziemię. Głośno łapiąc powietrze w nagle pieczące płuca, z trudem wstała.
– W porządku?
Dobrochna oparła się o pobliskie drzewo i potrząsnęła głową.
– Samboja…! – zdołała z siebie wyrzucić, nadal próbując zapanować nad oddechem.
– Jest bezpieczna.
Nie miała sił, by cokolwiek powiedzieć, więc tylko z ulgą pokiwała głową.
– Ilu ich było? – Ponieważ Dobrochna nie odpowiadała, powtórzył: – Ilu?
Po chwili Dobromiła zadarła głowę do góry tylko po to, by zobaczyć dwóch kolejnych Niemców skradających się za plecami książęcego drużynnika.
– Z tyłu! – wykrzyknęła.
Woj natychmiast odwrócił się i w ostatniej chwili udało mu się zablokować cios.
– Uciekaj! – rzucił do niej, walcząc z napastnikiem.
Ale było za późno. Drugi Niemiec zdążył już pochwycić biegnącą dziewczynę. Nie docenił jednak jej woli walki. Szarpała się i biła na oślep tak bardzo, że musiał ją wypuścić. A gdy to zrobił, imć Witosław natychmiast pojawił się przed nią. Dobrochna nigdy wcześniej nie widziała tak błyskawicznej walki. Wystarczyły dosłownie dwa ciosy mieczem, by martwy Niemiec osunął się na ziemię.
– W porządku? – spytał książęcy drużynnik, podchodząc do niej.
W odpowiedzi jedynie pokiwała głową.
– Wracamy – rzucił – tu nie jest bezpiecznie.
Dobrochna po raz kolejny pokiwała głową i mimo trzęsących się z wysiłku nóg ruszyła za nim. Szli powoli, a woj trzymał w dłoni uniesiony miecz na wypadek, gdyby natknęli się na kolejnych mieszkańców Rzeszy.
– Trzech – powiedziała, gdy tylko udało jej nabrać sił. – Zaatakowało nas trzech.
– To razem pięciu – podsumował Witosz, podchodząc do leżącego na ziemi ciała Niemca, którego zabił wcześniej.
W milczeniu Dobrochna przyglądała się, jak woj upewnia się, że napastnik nie żyje. A gdy to zrobił, powoli ruszyli dalej. Chwilę później natrafili na kolejne zwłoki. Tym razem rany były tak rozległe, że nie trzeba było sprawdzać, czy były śmiertelne. Dobromiła spytała cicho, gdy znów podjęli wędrówkę ku polanie:
– Jak się tu znalazłeś, panie?
Woj spojrzał na nią z ukosa, po czym znów spojrzawszy przed siebie odparł:
– Lubię wyprawy.
Słysząc te słowa, Dobrochna zrobiła duże oczy i… wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Tak mocnym, że aż musiała się zatrzymać.
– Ciszej! Chyba nie chcesz, by inni nas znaleźli? – Woj zgromił ją wzrokiem.
Dobromiła od razu spoważniała i zaczęła rozglądać się z przerażeniem.
– Jest ich więcej? Jesteś pewien?
– Nie. Ale jak pani nie będziesz cicho, to się przekonamy.
Dobrochna wyprostowała się dumnie i rzuciła mu niezadowolone spojrzenie. Bez słowa ruszyła na przód. Kilka chwil później znaleźli się na polanie.
– Samboja! – wykrzyknęła cicho i natychmiast pobiegła do kuzynki.
Dziewczyna odrzuciła konar, który trzymała w ręce, i uściskała Dobrochnę.
– Nic ci nie jest? – spytała.
– Nie, a tobie?
– Też nic. Imć Witosław przybył chwilę po tym, jak zaczęli cię gonić – powiedziała płaczliwie Samboja. – Gdyby nie on…
Dobrochna raz jeszcze uściskała kuzynkę i wypuściwszy ją z ramion, spojrzała na książęcego drużynnika.
– Dzięki ci, panie. Życie nam uratowałeś.
W odpowiedzi woj skinął głową i rzekł:
– Jesteście daleko od grodu, bez ochrony. Tak nie powinno być.
Dziewczęta spojrzały po sobie.
– Nigdy dotąd jej nie potrzebowałyśmy – wyjaśniła z ociąganiem Dobromiła.
Woj natychmiast obrzucił ją niezadowolonym spojrzeniem, ale ona nadal była zbyt zdenerwowana, by się tym przejąć. Samboja, jak się okazało, szybciej się opanowała.
– Nie zwróciłyśmy uwagi, że aż tak daleko odjechałyśmy… Nie spodziewałyśmy się, że ktoś może nas napaść… – Spojrzała na martwe ciało Niemca.
– Możemy już wracać? – wtrąciła Dobromiła, składając kapę.
Po raz kolejny woj zmroził ją spojrzeniem i po raz kolejny Dobromiła je zignorowała. Wyminęła woja i podeszła do swego wierzchowca. Witosław skierował wzrok na martwego Niemca.
– Tego kto zabił? – rzucił.
– Dobromiła – wyjaśniła Samboja, śladem kuzynki dosiadając konia.
Książęcy drużynnik kiwnął jedynie głową i ruszył w stronę swego wierzchowca. Po chwili wszyscy troje udali się w stronę Lubusza.
Wyprawa Dobrochny i Samboi przyniosła dość nieoczekiwane skutki. Nie tylko podniosła alarm w całym Lubuszu. To akurat nie było niczym dziwnym, wszak pięciu dobrze uzbrojonych niemieckich wojów weszło dość daleko w ziemie Polan. Gród doświadczony już niejedną wojną od razu zaczął się przygotowywać do ewentualnych działań wojennych. To, co było niezwykłe, to reakcja Piasta na wieści z Lubusza. Okazało się bowiem, że książęcy drużynnik o zdarzeniu powiedział nie tylko kasztelanowi, ale także wysłał posłańca do Gniezna. Na odpowiedź Bolesława nie trzeba było długo czekać. Natychmiast wzmocnił poczet swego drużynnika i wezwał swego wasala do rozbudowania grodu, tak by mógł pomieścić powiększające się wojsko, które od teraz miało na stałe pozostać w grodzie. Lubusz nie tylko był jednym z pierwszych grodów znajdujących się blisko granicy z cesarzem, ale – zważywszy na wysoką funkcję imć Bogdana – najważniejszym. Jego upadek w bitwie oznaczałby stratę całego regionu. Rozkaz Bolesława został zatem przyjęty z wdzięcznością, a rozbudowa grodu rozpoczęła się niemal natychmiast. Od świtu do późnej nocy słychać było stukot młotów i odgłosy ciętego drewna. Gród nie tylko był powiększany, ale także wzmacniany. Imć Bogdan osobiście nadzorował wszelkie prace, a pani Sulichna uwijała się, jak mogła, by móc zorganizować jadło i odpoczynek dla powiększającej się liczby mieszkańców jej grodu.
Niestety, jakkolwiek oni rozumieli powód tego zamieszania, tak nie dla wszystkich dotychczasowych mieszkańców było to jasne. A to komuś się nie podobało, że będzie miał sąsiada, gdy dotąd jego chata była ostatnia. A to komuś krowa przestała dawać mleko ze strachu przed wojskiem… Powodów i skarg było mnóstwo, a imć Bogdan pochłonięty rozbudową nie miał na nie czasu. Poprosił więc swoją córkę, by w razie możliwości łagodziła zwady, a co ważniejsze mu przedstawiała. Początkowo Dobromiła podeszła do nowych obowiązków z zapałem i werwą, ale każdy kolejny dzień pełen skarg i wywodów coraz bardziej ją zniechęcał. Ktoś jednak musiał pomóc ojcu, dzielnie zatem trwała na posterunku i całe dnie spędzała w wielkiej sali, wysłuchując problemów mieszkańców grodu.
– Uff, koniec na dziś! – westchnęła głośno, opadając na krzesło.
– To był ciekawy dzień. – Samboja przysiadła koło niej.
Dobromiła rzuciła kuzynce zdziwione spojrzenie.
– W końcu nie każdej krowie przybywa lat z każdym nowym wojem – powiedziała Samboja, starając się nadać głosowi poważny ton.
Obie dziewczyny spojrzały po sobie i wybuchły gromkim śmiechem.
– To poważna sprawa – powiedziała Dobromiła z uśmiechem. – Ech, cieszę się, że to już się kończy – dodała, upijając potężny łyk wody z miedzianego kielicha.
Nagle przed drzwiami mignęła jej postać książęcego drużynnika. Natychmiast wstała i zawołała go do wielkiej sali.
– Imć Witosławie, czy mógłbyś panie do nas podejść?
Książęcy drużynnik spełnił jej prośbę powoli.
– Pani? – spytał, obrzucając obydwie roześmiane dziewczyny zdziwionym spojrzeniem.
– Proszę. – Dobromiła wskazała mu krzesło nieopodal, a gdy usiadł, nalała mu wina. – Dziś bardzo dużo ludzi pytało, kiedy zakończy się rozbudowa grodu – powiedziała powoli. – Mamy połowę września, niektórzy już widzą oznaki mrozów.
W odpowiedzi woj jedynie skinął głową, ale nic nie odrzekł. Dobromiła westchnęła i spytała wprost:
– Kiedy możemy się spodziewać końca prac?
Książęcy drużynnik zastanowił się chwilę.
– Prawie wszystkie chaty są już zbudowane – rzekł powoli. – Teraz pracujemy nad wzmocnieniem muru, a ten powinien być skończony nie dalej jak za miesiąc.
Dobromiła zasępiła się.
– Jeszcze miesiąc? – powiedziała na głos. – To całkiem długo.
– Ludzie będą niepocieszeni – wtrąciła Samboja.
Imć Witosław obrzucił je karcącym spojrzeniem.
– Książę Bolesław chce, by ten gród był bezpieczny i stawił opór wojsku cesarza, kiedy będzie taka potrzeba.
– Ale czy do obrony grodu nie przysłał właśnie twego oddziału, panie?
– Przysłał, ale większe szanse na obronę daje mocny mur. A jego budowa zajmuje czas.
Dobromiła pokiwała głową.
– Rozumiem. Mieszkańcy Lubusza są wdzięczni księciu i jego drużynnikowi za okazane wsparcie, nie chcą jednak, by widmo wojny cały czas nad nimi wisiało. Obecność takiego wojska jedynie potęguje strach.
Imć Witosz powoli wstał.
– Takie mamy czasy, pani.
– Czyli będzie nowa wojna? – Samboja spytała wprost.
– To wie tylko sam cesarz. Książę Bolesław nie zamierza go atakować, ale też nie pozwoli, by cesarscy szpiedzy panoszyli się na jego ziemiach.
Obie dziewczyny zgodnie pokiwały głowami. Teraz będą to wszystko musiały wytłumaczyć ludziom. Nagle do sali wpadła młoda, zapłakana kobieta.
– Ratujcie, pani, ratujcie! Młody Gniewko…! – krzyknęła i zalała się łzami.
Dobromiła natychmiast do niej podeszła.
– Spokojnie, Mira. Co się stało?
Kobieta pośpiesznie otarła łzy i ze złością spojrzała na książęcego drużynnika.
– Jeden z jego ludzi pędził na koniu przez gród. Mały nie zdążył odskoczyć, więc… – zaniosła się szlochem – na niego wjechał.
– Co zrobił?! – Samboja i Dobromiła razem krzyknęły.
– Pomocy, pani, to jeszcze dziecko!
Nie zwlekając ani chwili, wszyscy wybiegli na dwór. Niestety Mira miała rację, na środku drogi leżał nieprzytomny mały chłopak. Dobromiła natychmiast podbiegła do niego. Chłopiec był mocno poobijany, a na głowie miał wielkiego siniaka, zapewne od końskiego kopyta. Był nieprzytomny, ale oddychał.
– Moja komnata jest niedaleko – rzuciła Dobromiła, wskazując na dwór. – Samboja, pomóż mi go przenieść.
– Ja to zrobię – zaoferował książęcy drużynnik.
Dobromiła jedynie pokiwała głową i zwróciła się do Miry:
– Szybko, zawołaj Radę.
Tymczasem woj już wziął chłopca na ręce i czekał, by wskazano mu drogę. Dobromiła pobiegła przodem.
– Tutaj, połóż go, panie, na łóżko.
Chłopiec, na oko siedmioletni, nieznacznie syknął z bólu, gdy książęcy drużynnik kładł go na poduszki.
– Już dobrze – powiedziała cicho Dobromiła, gdy Samboja położyła zimny okład na czoło chłopca. – Tak nie może być – rzuciła tym razem ostro i gniewnie spojrzała na książęcego drużynnika. – Nie pędzi się konno przez gród pełen ludzi i dzieci.
– Wiem, pani – odparł spokojnie.
– Zróbcie coś z tym, panie. To dziecko mogło umrzeć – Dobromiła nie odpuszczała. – Tego, kto mu to zrobił, należy surowo ukarać!
Witosław nic nie odpowiedział, a jedynie spojrzał na nadal nieprzytomnego chłopca.
– Wybaczcie, panie – rzucił nagle i szybko wyszedł.
Mały Gniewko był mocno poobijany, ale na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Jednak zarówno czarodziejka, jak i Dobromiła stwierdziły, że najlepiej będzie, jak spędzi najbliższą noc u Dobrochny, by mogła mu pomóc, gdyby niespodziewanie jego stan się pogorszył. Dobromiła opatrzyła małego, nakarmiła i położyła spać. Sama przycupnęła na krześle i owinęła się kocem. „To będzie długa noc”, pomyślała, spoglądając na spokojnie śpiące dziecko.
Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi. Ku jej zaskoczeniu w drzwiach stanął książęcy drużynnik.
– Przyszedłem zobaczyć, co z chłopcem.
Bez słowa wpuściła go do środka, a on od razu podszedł do łóżka.
– Co z nim? – spytał cicho.
– Rada mówi, że jest tylko mocno poobijany, a siniak na czole powinien kiedyś zejść – odpowiedziała, siadając na krześle.
Imć Witosław przez chwilę przyglądał się śpiącemu chłopcu, po czym odwrócił się i spojrzał na Dobromiłę.
– Woj, który mu to zrobił, otrzymał odpowiednią karę.
– Mam nadzieję, że surową? – W oczach Dobrochny zapaliły się gniewne ogniki.
– Odpowiednią – powtórzył woj. – Taka sytuacja więcej się nie powtórzy.
Dobromiła skinęła głową. Widząc, że wojowi nie śpieszy się do wyjścia, niechętnie ruchem ręki wskazała mu drugie krzesło. Woj skorzystał z tego niemego zaproszenia.
– To jeszcze mały chłopak, gdzie jego rodzina? – spytał.
– Ojciec był cieślą, zginął przy pierwszym oblężeniu Lubusza, a matka w pożarze ich chaty, gdy wojowie cesarza próbowali nas podpalić – odpowiedziała smutno. Ponieważ woj nie odezwał się, a jedynie zacisnął dłonie, dodała: – Od tamtej pory pomaga w kuchni, gdzie też śpi. Biedne dziecko. – Smutno spojrzała prosto w oczy woja.
Imć Witosław nadal milczał, jedynie skinął głową, nie odwracając wzroku.
– Gniewko dużo wycierpiał w swoim młodym życiu – westchnęła stroskana.
Przez chwilę siedzieli w ciszy.
– Ma chłopak szczęście, żeś się pani nim tak dobrze zajęła – woj odezwał się nagle.
– Ależ to naturalne, to przecież mieszkaniec Lubusza!
– Nie dla wszystkich to takie oczywiste, pani. Niektórzy nie lubią bratać się ze służbą – powiedział cicho.
Dobromiła wzruszyła ramionami. Dla niej każdy mieszkaniec Lubusza był taki sam, nieważne, czym się zajmował. Ludziom zawsze należy pomagać.
– Myślisz pani, że kuchnia dużo by straciła, gdyby Gniewka tam nie było? – spytał po dłuższej chwili.
Dobromiła uśmiechnęła się lekko.
– Myślę, że nasza kucharka by się ucieszyła, gdyby przestał jej przeszkadzać i podjadać smakołyki.
– A więc dobrze. – Woj podniósł się powoli. – Jak tylko chłopak stanie na nogi, przyślij go, pani, do mnie. Przyda mi się pomoc, a w kuchni nie będzie zawadzał. Może nie będzie miał dostępu do smakołyków, ale będzie miał dom, do którego będzie mógł wracać.
– To bardzo szlachetne, panie, ale nie trzeba – powiedziała zaskoczona Dobromiła, również wstając. – Nie chcemy robić ci kłopotu, wszak przenosisz się z miejsca na miejsce…
– To żaden kłopot – przerwał jej. – Zróbcie, jak mówię, pani.
– Dziękuję. – Dobromiła pokiwała głową.
Woj jeszcze przez chwilę uważnie jej się przyglądał. Jej otwartość i bezapelacyjna chęć niesienia pomocy zrobiły na nim duże wrażenie. Damy na książęcym dworze zawracały sobie głowę tkaninami i plotkami, a ta stojąca tuż obok martwiła się o to najmniej. Dawno nie spotkał kogoś tak bezinteresownego. Dobromiła podobnie pomyślała o książęcym drużynniku. Miło zaskoczył ją fakt, że nie tylko pomógł zająć się chłopcem po wypadku, ale też zainteresował się jego dalszym losem. Dodatkowo nie bronił woja, który potrącił chłopca. Taka postawa nie była częsta.
Po chwili Witosław skinął głową i uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.
– Dobrej nocy, pani – rzucił, wychodząc.
Dobromiła uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Nadszedł październik. Rozbudowa się zakończyła, a chłód odpuścił. Dni, mimo że coraz krótsze, były ciepłe, wręcz letnie. Zupełnie jakby jesień nagle odeszła. Dobrochna od razu postanowiła to wykorzystać i złapać tyle słońca, ile tylko mogła. Z samego rana udała się do Samboi, by namówić ją na ostatnią w tym roku kąpiel w rzece. Kuzynka nie od razu się zgodziła. Wszak od ich słynnej już konnej wyprawy opuszczenie Lubusza, zwłaszcza przez same kobiety, było mocno kontrolowane. A teraz Dobromiła chciała jeszcze, by udały się tylko we dwie. Dobrochna jednak nie odpuściła i ostatecznie przekonała kuzynkę.
– Będzie cudownie, zobaczysz! – rzuciła do niej, gdy maszerowały w stronę bramy. Jednak gdy tylko znalazły się tuż przy wyjściu z grodu, drogę zastąpiło im dwóch wojów książęcego drużynnika.
– Przepuście nas – powiedziała Dobromiła.
– Wybacz, pani, ale nikt nas nie poinformował o waszym wyjściu, zatem bez zgody imć Witosława nie mogę Was przepuścić.
– Ależ my nie potrzebujemy jego zgody, to gród mego ojca.
– Wiem, pani, ale ja mam swoje rozkazy.
W odpowiedzi Dobrochna jedynie fuknęła. Samboja pociągnęła ją za rękaw sukni i mruknęła cicho:
– Pójdziemy innym razem.
– Nie. Dni są coraz chłodniejsze, a dziś znów jest tak ciepło. – Spojrzawszy na woja, rzuciła: – Zaraz zawołam mego ojca, a wtedy on wszystko wyjaśni.
Dobromiła zaczęła się rozglądać za posłańcem, gdy usłyszała za plecami:
– Co się tutaj dzieje?
– O nie – jęknęła Samboja.
Dobrochna natychmiast się odwróciła. Za nią stał książęcy drużynnik. Nie tracąc rezonu nawet pod wnikliwym wzrokiem woja, odparła:
– Wasi wojowie nie chcą nas przepuścić, panie.
– I dobrze – przyznał.
– Dobrze? – prychnęła.
Woj pokiwał głową.
– Nikt sam nie opuszcza grodu bez mej wiedzy.
– Zatem informuję was, że wraz z mą kuzynką Samboją idziemy nad rzekę – odparła z bezczelną nutą w głosie, po czym nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do wojów i rzuciła: – Skoro imć Witosław już wie o naszej wyprawie, możecie nas przepuścić!
Zaskoczony strażnik spojrzał ponad jej głową na swego zwierzchnika i po dłuższej chwili obaj wojowie odsunęli się, robiąc przejście.
– Dziękuję. – Dobromiła uśmiechnęła się z ulgą, po czym spojrzała na Samboję i dodała: – Idziemy!
Kuzynka jednak pokręciła głową i odparła:
– Jak chcesz, to idź. Ja zostaję.
– Ależ Samboja…!
– Już i tak narobiłyśmy kłopotów.
– Jakich kłopotów? – spytała zaskoczona.
– W ogóle nie powinnyśmy tu być.
Dobromiła obrzuciła ją niezadowolonym spojrzeniem. Tyle wysiłku na nic, bez Samboi to już nie będzie to samo. Zrezygnowana spojrzała w stronę rzeki. Już miała się poddać, gdy kątem oka uchwyciła, że drużynnik przygląda jej się z lekko uniesioną brwią. Rzuciła więc hardo:
– Nie wiesz, co tracisz, ale jeśli taka twa wola, to idę sama.
Nie tracąc już więcej czasu, Dobrochna triumfalnym krokiem opuściła gród. Ledwo zdążyła wejść w las, gdy usłyszała za sobą znajomy głos:
– Po co idziesz nad rzekę, pani?
Natychmiast się zatrzymała. Po chwili koło niej stanął… książęcy drużynnik.
– Co tu robisz, panie? – odparła pytaniem na pytanie.
– Jak mówiłem, nikt sam nie opuszcza grodu. – Ponieważ Dobrochna nic nie powiedziała, dodał: – A więc?
– Mamy piękny dzień, chciałam go wykorzystać na kąpiel w rzece.
Woj skinął głową, a po chwili dał znak, by ruszyła.
– Mam was poinformować, jak wrócę?
– To nie będzie konieczne.
– Nie?
– Nie.
Nagle Dobrochna zrozumiała.
– Idziecie ze mną, panie? – rzuciła zaskoczona.
Woj ponownie skinął głową.
– Ale jak to?!
– Nikt sam nie opuszcza grodu – przypomniał jej. – Nawet wy, pani.
– Ale… – Dobrochna wyraźnie gotowała się do sprzeczki.
– Nawet mnie nie zauważycie.
Z powątpiewaniem spojrzała w stronę rzeki. Rzeczywiście, od czasu napadu nawet praczki wychodziły z obstawą. Poza tym wojowie książęcego drużynnika co i raz wyłapywali Niemców kręcących się po ziemiach Lubusza. No i nie lubiła być sama w lesie, nawet za dnia. Zatem albo się przełamie i skorzysta z asysty, albo wróci niezadowolona do grodu. Zrezygnowana spojrzała na woja, który przyglądał się jej z obojętnym wyrazem twarzy.
– Za tobą, pani – rzucił, gdy po kolejnej długiej chwili Dobromiła nadal nie wiedziała, co zrobić. Westchnęła i powoli ruszyła w stronę rzeki.
Książęcy drużynnik dotrzymał słowa. Jak tylko dotarli nad rzekę, powiedział jej, by zawołała go, jak będzie chciała wracać, po czym zniknął wśród drzew. Dobrochna przez dłuższą chwilę upewniała się, czy naprawdę sobie poszedł, po czym z radością zrzuciła ubranie i wskoczyła do wody.
Tymczasem woj znalazł dogodne miejsce do obserwowania okolicy oraz zarysu swej podopiecznej w oddali. Gdy upewnił się, że są sami, usiadł na ziemi i wyprostował nogi. Uwielbiał las – jego zapach, chłód, jaki dawał w gorące dni i panujące w nim poczucie spokoju. Nie było tu kurzu, gwaru ani innych ludzi. Tylko cisza przerywana śpiewem ptaków czy odgłosem liści tańczących na lekkim, ale dość ciepłym jak na tę porę roku wietrze. Witosz nabrał głośno powietrza w płuca. Poniekąd był wdzięczny córce imć Bogdana za tę wyprawę. Dzięki niej mógł wyrwać się z dusznego, tłocznego grodu i spędzić nieco czasu, rozkoszując się spokojem w cieniu drzew.
Błoga sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Po jakiś dziesięciu, może piętnastu minutach dostrzegł ruch nieopodal miejsca, w którym właśnie pływała córka pana na Lubuszu. Woj mruknął niezadowolony i ruszył na zwiady.
– Odwróć się! – warknął po niemiecku, celując mieczem w stronę pleców nieznajomego mężczyzny.
– Spokojnie! – zawołał ten po polsku, unosząc ręce i powoli się odwracając. – To tylko ja.
Rozpoznając w mężczyźnie Himisława, najstarszego syna przywódcy starszyzny, Witosław opuścił miecz.
– Co tu robisz? – rzucił.
Himisław powoli opuścił ręce i odparł z rozbrajającą szczerością:
– Przyszedłem obejrzeć dobra.
– Jakie dobra?
– Nie od dziś wiadomo, że Bogdan szuka męża dla córki. Przyszedłem zobaczyć, co ma do zaoferowania. Zwykle jestem już zajęty kimś innym, by się przyjrzeć, ale teraz… – wyjaśnił dumnie i spojrzał w stronę Dobromiły, która nagle znalazła się niedaleko nich. – Nie powiem, źle nie jest.
– Wracaj do Lubusza – rzucił Witosz, lekko unosząc miecz.
– Och, zdecydowanie źle nie jest – mruknął z przekąsem Himisław, nadal wpatrując się w kąpiącą się dziewczynę.
Zupełnie odruchowo Witosz podążył za jego spojrzeniem. Mimo że natychmiast odwrócił wzrok, widok, jaki ujrzał, na zawsze wrył mu się w pamięć. Całkiem naga Dobromiła stała niemalże tuż obok nich, woda ledwo zakrywała jej łono, gdy nagle postanowiła się odwrócić, ukazując kształtne pośladki.
– Mhm – mruknął pożądliwie Himisław. – Oj, nie jest źle.
Ton jego głosu od razu ocucił Witosza. Woj uniósł wyżej miecz i syknął:
– Wracaj do Lubusza, natychmiast!
– Jeszcze się nie przekonałem, czy będzie moją. Muszę zobaczyć więcej.
Ponieważ Himisław nie wykonał żadnego ruchu i nadal wpatrywał się w Dobrochnę, która teraz ponownie zanurzyła się w wodzie, Witosław szarpnął go za ramię i odrzuciwszy w stronę lasu, powtórzył:
– Wracaj do grodu!
– Spokojnie, woju, bo jeszcze oberwiesz – rzucił, powoli wstając. – Nie wiesz, kim jestem?
– Wiem aż za dobrze. A teraz idź stąd, póki jeszcze możesz – ostrzegł Witosz, przybierając waleczną pozę.
– Ach, rozumiem – roześmiał się Himisław. – Chcesz ją dla siebie! To dlatego za nią tu przylazłeś. Imć Bogdan…
– Imć Bogdan jak i cała jego rodzina są pod moją opieką. Pod opieką księcia – rzucił wyzywająco Witosz, po czym dodał: – Ale ty nie jesteś. Rusz zatem tyłek, jeśli ci życie miłe.
Widząc, że książęcy drużynnik nie żartuje, Himisław prychnął wściekle, ale ruszył w stronę grodu. Woj schował miecz dopiero, gdy upewnił się, że mężczyzna jest na ścieżce prowadzącej do Lubusza. Ze wściekłym pomrukiem spojrzał w stronę rzeki, nie mógł jednak dostrzec Dobromiły. Szybkim krokiem podszedł do skraju brzegu, by mieć lepszy widok. Dziewczyny nigdzie nie było.
– Niech to licho! – zaklął i ruszył w stronę miejsca, gdzie się rozstali.
Na szczęście już z daleka zobaczył Dobromiłę. Zatrzymał się wpół drogi, Dobrochna jednak go dostrzegła.
– Jeszcze cię nie wołałam, panie – rzuciła z przekąsem, zaplatając mokre włosy w długi warkocz. Musiała wyjść z wody już chwilę temu, bo zdążyła się ubrać.
W odpowiedzi woj skinął głową i spytał:
– Koniec na dzisiaj?
Dobrochna pokiwała głową z rozczarowaniem.
– Niestety – powiedziała, rozcierając ramiona – woda już nie jest tak ciepła. – Woj uniósł wysoko brew. – No dobrze, jest wręcz zimna! – Dobrochna zatrzęsła się.
Witosz bez słowa odpiął swój płaszcz i podał go jej.
– Ogrzejcie się, pani.
Dobrochna zawahała się, ale kiedy kolejny podmuch lekkiego przecież wiatru przyprawił ją o drżenie, wzięła płaszcz. Gdy się nim okryła, natychmiast poczuła, jakby jej ciało zaczęło się odmrażać.
– Dziękuję – rzekła z wdzięcznością. – Jest naprawdę ciepły.
Kolorowe liście drzew rosnących na drugim brzegu płynącej leniwie rzeki mieniły się w słońcu. Dobromiła chłonęła to wszystko, zdając sobie sprawę, że nieprędko tu wróci. Kąpiel zimą w rzece nie należała do jej ulubionych. Zamknęła oczy i głośno nabrała powietrza. Wiatr był ciepły, ale niósł ze sobą zapowiedź zimy. Wystawiła twarz ku słońcu i pozwoliła, by owiewał jej policzki. Na moment zapomniała, gdzie jest i kim jest. Poczuła się wolna i odprężona. Zapomniała, że nie jest sama.
– Pani?
Cichy głos woja wyrwał ją z błogostanu. Powoli otworzyła oczy.
– Tak? – spytała z ociąganiem, chcąc zachować to cudowne uczucie swobody. Ponownie zamknęła oczy.
– Nie wracasz do grodu?
– Za chwilę – odparła cicho.
Woj skinął głową i prawie niesłyszalnie odszedł na bok. Usiadł na trawie. Dobrochna musiała to wyczuć, bo dodała nieco głośniej:
– Tu jest tak cudownie.
Ponieważ Witosław swoim zwyczajem nic nie odpowiedział, westchnęła cicho i znów pozwoliła swojej świadomości odpłynąć. Woj rozsiadł się wygodniej. Gdyby to od niego zależało, zostałby tu nawet do zmierzchu. Dobromiła nie wiedziała, jak długo tak stała. Książęcy drużynnik już więcej jej nie przeszkadzał, więc pozwoliła sobie na całkowite odprężenie.
– Lubisz las, pani? – spytał, gdy w końcu powoli do niego podeszła. Dobromiła rozejrzała się po okolicy.
– Lubiłam – odpowiedziała cicho. – Kiedyś bardzo lubiłam, ale teraz nie chadzam do lasu sama.
– Obawiasz się Niemców, pani?
Dobrochna spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Też – odparła, po czym uśmiechnęła się zadziornie i dodała: – Choć słyszałam, że dzięki wysiłkom twej drużyny, panie, jest ich tu coraz mniej.
– Robimy, co możemy – rzekł Witosz, wstając.
Dopiero teraz Dobromiła dostrzegła, że sięga wojowi jedynie do ramienia. Nie speszyło jej to. Odważnie zadarła głowę do góry i powiedziała:
– Mam taką nadzieję.
Witosław uniósł wzrok i ponad jej głową spojrzał na rozpościerający się przed nimi widok.
– Spokojnie tu.
Dobrochna odwróciła się i spojrzała w tym samym kierunku.
– Teraz tak – powiedziała cicho. – Ale latem zawsze ktoś tu jest. To nasze ulubione miejsce na kąpiele. Jest tu bezpiecznie, nie ma żadnego utopca, a i woda szybko się nagrzewa. Tutaj też świętujemy kupałę.
Gdy skończyła mówić, zapanowała między nimi cisza. Przez bardzo długą chwilę oboje podziwiali krajobraz i chłonęli jego spokój.
Dobromiła ukradkiem spojrzała na stojącego obok niej woja. Witosław był wysokim, silnie zbudowanym mężczyzną. Choć górował nad nią, wcale nie czuła się zagrożona, wręcz przeciwnie. Jego obecność sprawiała, że pierwszy raz od miesięcy weszła do lasu bez żadnych obaw. Nawet jej wyprawy z Samboją nie mogły się temu równać. „Gdyby tylko nie był takim wyniosłym mruczkiem!”, pomyślała. „Mógłby sprawić, że znów pokochałabym las, zanim wyjedzie…”
– Ech! – Dobrochnie wyrwało się westchnięcie rozczarowania. Natychmiast się zreflektowała i rzekła: – Wracamy?
Woj zgodził się bez słowa i wskazał jej, by ruszyła jako pierwsza. Tym razem całą drogę przebyli w milczeniu. Ku własnemu zdziwieniu Dobromiła była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Pierwszy raz od dawna mogła w pełni nacieszyć się lasem.
– Dziękuję za ochronę, panie – powiedziała z gracją, gdy minęli bramę grodu.
– Jeśli znów będziesz się wybierać nad rzekę, pani, poinformuj mnie o tym.
Dobrochna posłała wojowi szeroki uśmiech. „Następnym razem ciebie już tu nie będzie”, pomyślała, gdy odchodziła w stronę dworu.
– Sławomir przyjechał – takimi słowami przywitała ją Samboja, gdy tylko Dobromiła weszła do wielkiej sali.
– Po co? – rzuciła dość ostro, zatrzymując się w połowie komnaty.
– Chce z tobą porozmawiać. – Kuzynka nie przejęła się jej tonem. Podeszła do niej i obrzuciwszy Dobromiłę uważnym spojrzeniem, dotknęła ciemnego płaszcza. – To chyba nie twój? – spytała.
– Nie, imć Witosław mi go użyczył – wyjaśniła, odzyskując rezon. – O czym on chce rozmawiać? – rzuciła i zaczęła nerwowo przechadzać się po sali.
– Nie mnie pytaj, a jego.
Dobromiła spojrzała na nią z ukosa. Kiedyś Sławomir był jej bliskim przyjacielem. Wojenna zawierucha przysłała go wraz z wojskiem Piasta do Lubusza. Przez lata zmagań księcia Polan z Henrykiem II pola bitwy były blisko grodu jej ojca, ale nigdy go nie dotykały, aż do nieszczęsnego roku tysiąc dziesiątego. Niemcy postanowili wówczas odbić zabrany im przez Mieszka Lubusz. Bogdan wraz ze swymi wojami i mieszkańcami grodu dzielnie się bronili, ale było ich zbyt mało, by utrzymać warownię. To wtedy zginęli rodzice Gniewka, a ledwie piętnastoletnia Dobromiła straciła dom.
Lubusz wpadł w ręce Henryka na prawie dwa lata. Bolesław nie zamierzał jednak rezygnować z grodu znanego jako „klucz do państwa Polan”. Wykorzystał nieudolny, dowodzony przez nowego arcybiskupa Magdeburga, Waltarda, najazd Niemców, który zatrzymał się na granicy państwa Polan, i uderzył na Lubusz. Choć sam książę nie brał udziału w walce – obserwował ją z dala – to zapewnił Bogdanowi odpowiednie wojsko. Pośród przybyłych pod warownię wojów byli właśnie Sławomir i jego daleki krewny, Nadar z Ludym. Genialny ruch Bolesława całkowicie zaskoczył przeciwnika. Choć grodu broniło tysiąc rycerzy, Bogdan i jego wojsko weszli prawie niezatrzymani. Nie mieli też dla nikogo litości. Wybili prawie całą obsadę, a tych, którym jakoś udało się przeżyć, wzięli do niewoli. Lubusz powrócił w ręce Polan, a Bogdan znów był jego kasztelanem.
Tak jak szturmem odbito gród, tak szybko Sławomir i Nadar zwrócili na siebie uwagę siedemnastoletniej już wówczas Dobromiły. Sławomir ujął ją swoją otwartością i łagodnością, a Nadar walecznością i urodą. W pierwszym odnalazła przyjaciela, drugiemu dość szybko oddała serce. Odwaga i poświęcenie Nadara nie tylko zwróciły uwagę Dobromiły, ale też imć Bogdana. Woj dość szybko zaczął być jednym z zaufanych ludzi pana na Lubuszu. Tymczasem Sławomir całą swą uwagę skupił na Dobromirze. Nie raz mówił jej, że woli być przy jej boku niż na polu bitwy. Gdy Dobrochna ze śmiechem pytała, cóż zatem z niego za woj, odpowiadał, że rycerz broniący swej wybranki.
Dziewczyna brała jego deklaracje za żart, toteż całkiem zdziwił ją fakt, iż tego samego roku podczas Szczodrych Godów Sławomir stanowczo i głośno ogłosił swą chęć pojęcia jej za żonę. Jego deklaracja była na tyle donośna, że ponad gwarem uczty doszła do uszu imć Bogdana, który kazał biesiadnikom natychmiast zamilknąć i w dość dosadnych słowach przy wszystkich zebranych wyjaśnił młodemu wojowi, dlaczego ktoś przedkładający czas z niewiastą nad udział w boju nigdy nie zostanie jego zięciem, przyszłym kasztelanem u boku jego córki. Upokorzony Sławomir natychmiast opuścił gród. Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Kilka miesięcy później wrócił, by podczas Kupały spróbować wyłowić wianek Dobrochny. To wtedy imć Bogdan zabronił mu wstępu do Lubusza. Od tamtej pory Dobromiła nie miała żadnych wieści od Sławomira aż do dziś. Po ponad roku woj przybył i chciał ją widzieć. Pomny jednak groźby lubuskiego kasztelana, zatrzymał się w karczmie na podgrodziu.
– No to go spytajmy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej