Przepraszam, czy tu straszy? - ebook
Przepraszam, czy tu straszy? - ebook
Niedaleko za miastem w białym dworku z brązowym dachem mieszka od dwustu lat… rodzina duchów! I mieszkałaby spokojnie dalej, gdyby nie Poświatowscy. Kupili dom, odremontowali, wprowadzili się wraz z całą tą nowoczesną technologią i wcale nie boją się bezgłowych zjaw, pająków gigantów czy szkieletu myszy. Jak ich zatem wykurzyć z dworku? Rozpoczyna się walka o dom… z duszą! Poznajcie dom z duszą… na ramieniu
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-222-7 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dworek od wielu, wielu lat był wystawiony na sprzedaż. Agenci nieruchomości na wspomnienie o nim dostawali białej gorączki, obgryzali nerwowo paznokcie i mruczeli pod nosem słowa, których zdecydowanie nie wolno powtarzać przy dzieciach. Nawet jeśli któremuś udało się znaleźć chętnego na ten przytulny, elegancki dom, najdalej po trzech dniach klient wracał do ich biura. Ciskał kluczami o stół, wołał, że się rozmyślił, i uciekał gdzie pieprz rośnie. Agenci zdecydowali, że ten, któremu uda się sprzedać pechowy dom, dostanie w nagrodę samochód i wycieczkę do ciepłych krajów. Nawet to nie pomogło. Dworek najwyraźniej nie życzył sobie mieć lokatorów.
A może działo się tak, ponieważ jacyś lokatorzy już tam jednak byli? Przecież zabłąkani spacerowicze i grzybiarze opowiadali czasem, że widzieli światła w oknach, a nawet cienie jakichś postaci. No i przecież ktoś opróżniał skrzynkę pocztową z reklam. Ale to chyba niemożliwe? Jak to wyjaśnić, skoro z kolei latem nikt nie otwierał okien? Zimą nikt nie zostawiał śladów stóp na śniegu przed domem… Poza tym, gdyby ktoś tam mieszkał, dworek nie byłby na sprzedaż, prawda? Niełatwo było sobie to wszystko wytłumaczyć…
SUPEROKAZJA
Pan Poświatowski był ciężko zapracowanym człowiekiem. Od rana do nocy harował w nowoczesnej firmie i nie rozstawał się z dwiema komórkami, które bez przerwy dzwoniły. Nie odkładał też ani na chwilę tabletu, przez który wciąż łączył się z szefem oraz z klientami, prowadził widekonferencje i wysyłał setki maili. Wszystko to sprawiało, że w sprawach niezwiązanych z pracą okazywał się osobą nieco roztargnioną. Nie dziwiło to jego żony i dzieci, którzy zdążyli się przyzwyczaić, że tata przebywa w kilku światach naraz. Jednak pan Kłódka, najlepszy w mieście fachowiec od sprzedaży nieruchomości, tracił powoli nadzieję, że uda mu się w jakikolwiek sposób nawiązać kontakt z panem Poświatowskim. Od czterech godzin obwoził go po okolicy, pokazując domy na sprzedaż. Pan Poświatowski zapragnął bowiem kupić dom, w którym mógłby zamieszkać z ukochaną żoną Anną, córką Julią, synem Oskarem i kotem Myszonem. Jednakże ilekroć pan Kłódka przywoził go do jakiegoś domu, akurat kończył jedną rozmowę telefoniczną, zaczynała dzwonić druga komórka, a surowa gęba szefa wyświetlona na ekranie tabletu domagała się natychmiastowego przesłania jakichś informacji. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że pan Poświatowski oglądał domy, tak naprawdę na nie nie patrząc. Słuchał wyjaśnień pana Kłódki, ale ich nie słyszał i nie rozumiał. A gdyby ktoś zapytał go nagle, ile domów już dzisiaj widzieli, zapewne wytrzeszczyłby oczy i niepewnie odparł: „Jakich domów?”.
– Proszę powiedzieć, co się panu nie spodobało w willi, którą obejrzeliśmy? – spytał pan Kłódka zmęczonym głosem.
Odwiedzili już dziś pięć miejsc i zanosiło się, że na tym się nie skończy.
– …tak, tak, przygotujemy dla pana kalkulację i prześlemy mailem. Proszę panią o jeszcze jeden dzień cierpliwości… – Jego klient trajkotał tymczasem w dwie komórki jednocześnie. Wtem urwał, bo dotarło do niego pytanie pana Kłódki. – Eee… pokoje były bez okien. I nie było dachu chyba. Czy coś… – po czym przyłożył do ucha komórkę i zawołał: – Już jestem, przepraszam, oczywiście, że przedstawię prezesowi pana pomysł!
– Zaraz zwariuję – jęknął pan Kłódka.
– Muszą być pokoje dziecięce, pamięta pan? – zapytał surowo pan Poświatowski w przerwie między jedną a drugą muzyczką zwiastującą kolejne połączenie.
– Przecież były – pisnął pan Kłódka. – Jeden miał błękitne ściany, drugi nieskazitelnie białe…
Pan Poświatowski spojrzał na niego lewym okiem, ponieważ prawe łowiło już maile na ekranie tabletu.
– Białe, powiada pan? A to nie była lodówka?
Pan Kłódka westchnął i postanowił najdalej w przyszłym tygodniu zmienić pracę.
– To może wrócimy jednak do tamtej willi? – spytał zbolałym głosem.
Pan Poświatowski oderwał prawe oko od tabletu i lewe ucho od komórki, wskutek czego przypominał teraz przegrzanego satelitę łapiącego jednocześnie sygnały z czterech stron świata. Niestety sygnały zderzały się w jego głowie jak samochodziki w wesołym miasteczku.
– Jakiej willi? Nic nie wiem o żadnej willi. Panie, zaczniemy wreszcie oglądać dziś jakieś domy? Przecież ja muszę zaraz wracać do pracy. Nie, to nie do pana. Teraz mówię do pana. Tak, oczywiście, to ostatnie, co pan wymienił, zainteresuje mojego szefa…
Kłódka pomyślał, że od całkowitego zwariowania uratować go może tylko zatrzymanie samochodu i uduszenie pana Poświatowskiego kablem od ładowarki. Jednak po chwili zmienił zdanie. Bez namysłu pojechał za miasto, gdzie stał przeklęty dom. Jeśli wciśnie go dziwakowi z telefonami przyrośniętymi do uszu, będzie to najszczęśliwszy dzień jego życia.
Po kwadransie parkował już na zacisznej podleśnej dróżce przed białym dworkiem. Zdesperowany, otworzył zamki i pociągnął za sobą klienta wpatrzonego w ekran tabletu.
– Oho, następny intruz – wyszeptał ktoś.
– Wspaniały stylowy dworek. Ma salon, pięć sypialni, gabinecik, dwie łazienki, strych, pokój dla służby, zabytkowe piece i kominek! – wrzeszczał do ucha pana Poświatowskiego pan Kłódka. – Z tyłu jest wielki ogród. Stare drzewa pod ochroną. Do miasta jedzie się kwadrans, kilometr stąd jest stacja kolejki podmiejskiej, blisko do lasu, a supermarket dosłownie tuż-tuż. Spokój, cisza, idealne warunki dla dzieci… To jest, szanowny panie, prawdziwy dom z duszą!!!
– Zaoszczędzimy na tym dwadzieścia procent – odpowiadał w tym czasie pan Poświatowski. Oczywiście nie panu Kłódce, tylko komuś w telefonie.
Kłódka wydał dźwięk zbliżony do „grraaakch!”, złapał się za głowę i wyszedł, zastanawiając się, jak daleko stąd jest do najbliższego mostu, z którego mógłby skoczyć.
Wtedy wydarzyło się coś niesamowitego. Za plecami pana Poświatowskiego pojawił się elegancki i bardzo blady mężczyzna we fraku, z monoklem w oku i starannie przystrzyżonymi bokobrodami. Jego zimne, nieruchome i bardzo podkrążone oczy mogłyby przestraszyć nawet wilka.
Pan Poświatowski odwrócił się, trzymając komórki przy uszach, i zapytał dziwnego typa:
– To gdzie ten kominek? – Po czym odłożył komórki i chwycił tablet.
Blady z podkrążonymi oczami zrobił się jakby nieco przezroczysty, a na twarzy zastygł mu grymas zaskoczenia. Znikł i ponownie pojawił się, tym razem tuż przed panem Poświatowskim. Teraz zamiast twarzy miał trupią czaszkę. Pan Poświatowski wpatrzony w ekran przeszedł przez zjawę, nawet jej nie zauważając. Zjawa zacisnęła pięści i wciągnęła głęboko powietrze, aż zasyczało. W tym momencie panu Poświatowskiemu padły komórki i wyłączył się tablet. Potoczył więc wokół nieprzytomnym wzrokiem i wybiegł z salonu, wyrzucając z siebie serię dziwacznych komunikatów:
– Co za piękny dom! Gdzie pan podział ten śmieszny okular? Kupuję ten dworek. Co jest z tymi telefonami? Niech pan policzy pokoje i sprawdzi, ile mam dzieci, bo każde chce dostać własny. Ładowarka została w samochodzie. Dawaj pan komórkę! Muszę zadzwonić do szefa! I to natychmiast, bo będzie afera!
– Co pan powiedział? – ryknął nagle przywrócony do życia pan Kłódka, pędząc za klientem, który najprawdopodobniej właśnie zwariował.
– Że ładowarka…
– Nie to! Powiedział pan, że kupuje ten dom? Czy pan to przed chwilą powiedział!? – wrzasnął pan Kłódka, ale pomylił się w korytarzu i wpadł do innego pokoju niż jego klient.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_