- promocja
Przerwa - ebook
Przerwa - ebook
„Wszystko, czego dotyka ta kobieta, przemienia się w wyborną komedię.” Cosmopolitan
Kiedy Hugh oznajmia, że wyjeżdża na pół roku do Azji Południowo-Wschodniej, Amy nie wie, co ma o tym myśleć. W końcu mąż twierdzi, że wcale jej nie zostawia, potrzebuje tylko przerwy – od małżeństwa, dzieci, a przede wszystkim od wspólnego życia. Czy to wszystko jej wina? Hugh mówi, że nie, ale Amy jest pewna, że to ona popełniła jakiś fatalny błąd. Tak czy inaczej, przerwa to jeszcze nie to samo, co zerwanie. A przynajmniej póki co.
Minęło wiele lat, odkąd Amy była zdana tylko na siebie, a teraz musi utrzymać swoje trzy nastoletnie córki w ryzach do powrotu męża.
W ciągu sześciu miesięcy może się jednak wiele wydarzyć. Czy kiedy Hugh wróci – o ile wróci – będzie tym samym człowiekiem, za którego wyszła? I czy Amy będzie tą samą kobietą? Bo jeśli Hugh robi sobie przerwę od ich małżeństwa, to ona też może... I zamierza z tego skorzystać.
„Cudowne i serdeczne poczucie humoru Marian Keyes zawsze bawi mnie już od pierwszych stron powieści”. Liane Moriarty
„Szalenie zabawna, romantyczna i prawie niemożliwa do odłożenia... Keyes świetnie pisze o miłości, żalu, zazdrości i przyjaźni”. Daily Mail
„Jedna z najznakomitszych powieściopisarek z humorem i zrozumieniem prezentująca życie kobiet. Keyes jest w tym coraz lepsza”. Alice O’Keeffee
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8110-741-9 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Ja i Hugh – mówię – robimy sobie przerwę.
– Taki wyjazd z degustacją wykwintnego jedzenia? – Maura mruży oczy. – Czy wypad w stylu Rihanny? No? – Nie odpuszcza. – Chodzi o wycieczkę z frykasami?
– Nie, to…
– Czyli to jednak wypad w stylu Rihanny? No chyba jaja sobie robisz, bo przecież Rihanna ma… ile? Dwadzieścia dwa lata, a ty…
– Nie mam dwudziestu dwóch. – Muszę ją uciszyć, zanim na głos wypowie mój wiek. Zupełnie nie wiem, jak doszło do tego, że mam czterdzieści cztery lata. Najwyraźniej nie byłam czujna i teraz, kiedy ocknęłam się po czasie, usiłuję zamaskować wszelkie rzeczy, które mogą wskazywać mój wiek. Tu nie chodzi tylko o lęk przed śmiercią albo, co gorsza, lęk przed pojawieniem się drugiego podbródka. Rzecz w tym, że pracuję w branży public relations, dynamicznym, młodzieńczym sektorze, który nie ceni tych „niezbyt młodych” w swoich szeregach. Mam rachunki do zapłacenia, podchodzę do tego praktycznie.
Tak więc unikam wyjawiania swojego wieku, niemal zawsze, w nadziei, że jeśli nie powie się tego głośno, nikt się o tym nie dowie i pozostanę bez określonego wieku aż do końca świata. (Żałuję tylko, że nie przyjęłam takiej postawy, kiedy miałam dwadzieścia siedem lat, ale wtedy tak naprawdę o niczym nie miałam pojęcia).
– Jestem twoją siostrą – mówi Maura. – Starszą od ciebie o siedem lat, więc jeśli mam pięćdziesiąt jeden…
– Jasne – odpowiadam bardzo, bardzo szybko, zagłuszając ją, żeby tylko się zamknęła. – Jasne, jasne. – Maura nigdy nie przejmowała się tym, że się starzeje. Odkąd pamiętam, była już stara, raczej jak bliźniaczka papieża niż jego najstarsze dziecko.
– A więc to „przerwa”, podczas której Hugh wybywa… gdzie?
– Do Azji Południowo-Wschodniej.
– Poważnie? A potem… co?
– Wróci.
– A jeśli nie wróci?
Podzielenie się wieściami z Maurą było najgorszym pomysłem z możliwych, ale ona ma talent do wyciągania prawdy z ludzi. (Nazywamy ją Podtapiaczką). Zawsze wyniucha jakąś historię. Już od pięciu dni podejrzewała, że coś się u mnie dzieje – byłam przekonana, że nic mi nie grozi, jeśli będę unikać jej telefonów, lecz najwyraźniej żyłam złudzeniami, bo to było tylko kwestią czasu, zanim ona pokazała się u mnie w pracy i odmówiła wyjścia, dopóki nie dowie się wszystkiego.
– Słuchaj, nic jeszcze nie jest przesądzone – próbuję. – Może nie pojedzie. – Bo może rzeczywiście tak będzie.
– Nie możesz mu na to pozwolić – oznajmia. – Powiedz mu po prostu, że nie może, i niech to zakończy całą sprawę.
Gdyby to było takie proste. Nie czytała listu Hugh, więc nie wie, jakie on cierpi katusze. Pozwolenie mu na to, by wyjechał, jest moją jedyną szansą na uratowanie małżeństwa. Prawdopodobnie.
– Czy to ma związek ze śmiercią jego ojca?
Potakuję. Ojciec Hugh zmarł jedenaście miesięcy temu i Hugh po tym zamknął się w sobie.
– Myślałam, że gdy minie trochę czasu, wszystko wróci do normy.
– Ale tak nie jest. Jest wręcz przeciwnie. – Nakręca się coraz bardziej. – Pieprzona rodzina! Kiedy te melodramaty się skończą? To przypomina tę dziecięcą grę, w której uderza się młotkiem w figurki wyskakujące co chwilę w innych miejscach. – Napady gniewu Maury są mi znajome i już nie przerażają mnie tak jak dawniej. – Jak tylko jedno się ogarnie, to inne rozwala mu życie. Dlaczego każde z was to chodząca katastrofa, jedna większa od drugiej? – Ma na myśli mnie i moje rodzeństwo. Prawdę powiedziawszy, nie jest z nami tak źle. Cóż, klęski nie zdarzają się u nas częściej niż w pozostałych rodzinach, co znaczy, że dość często coś się rypie, ale tak samo jest u innych, więc w sumie jesteśmy względnie normalni. – To pewnie moja wina – oznajmia. – Byłam kiepskim wzorem?
– Tak.
W rzeczywistości jest najmniej kiepskim wzorem, jaki kiedykolwiek chodził po świecie, ale i tak mnie zdenerwowała. W końcu, biorąc wszystko pod uwagę, należy mi się współczucie.
– Jesteś okrutna! – oburza się. – Spróbuj być małą dziewczynką – ma na myśli siebie – której mama przez wiele miesięcy leży w szpitalu na gruźlicę, kiedy nawet nie było głośno o tej chorobie i wydawało się, że ona już nie istnieje. Małą dziewczynką, która ma czworo młodszego, wiecznie ryczącego rodzeństwa i wielki, zimny dom, który totalnie się sypie, oraz ojca, który nie radzi sobie z tym wszystkim. Owszem, mam nad wyraz rozwinięte poczucie odpowiedzialności, ale…
Znam tę przemowę i mogłabym ją odtworzyć słowo w słowo, uciszenie Maury na tym etapie jest jednak niemożliwe. (Moje rodzeństwo i ja uwielbiamy żartować, że jej mąż, BD – Biedny Drań – wykształcił u siebie spontaniczny mutyzm tuż po ich ślubie i że nikt nie słyszał, by powiedział cokolwiek przez ostatnich dwadzieścia jeden lat. Upieramy się, że ostatnie słowo, jakie padło z jego ust – pobrzmiewające sporymi wątpliwościami – to było „Przyrzekam…?”).
– O co chodzi? – pytam zaskoczona jej antypatią. – Nie zrobiłam niczego złego.
– Na razie – odpowiada. – Na razie!
– Co masz na myśli?
Wygląda na zaskoczoną.
– Jeśli twój mąż „robi sobie przerwę” od waszego małżeństwa – pokazuje palcami cudzysłów – to czy i ty nie masz – kolejny cudzysłów – „przerwy”?
Mija dłuższa chwila, zanim jej słowa do mnie docierają. I wtedy ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu coś się we mnie porusza, jakiś promyk nadziei, i sprawia, że po tych okropnych ostatnich pięciu dniach odczuwam słodką ulgę. W jakimś zakamarku mojej duszy zapala się maleńka iskierka.
– Skoro tak mówisz – odpowiadam powoli – w takim razie chyba i ja mam przerwę.3
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że Hugh cierpi – jego ojciec zmarł, czego właściwie można się było spodziewać, a jego mama nie żyła już od ośmiu lat, więc teraz oficjalnie został sierotą.
Na razie nikt z mojej rodziny nie zmarł, ale dzięki doktorowi Philowi¹ wiem, że każdy człowiek inaczej przechodzi żałobę, i jedyne, co mogę zrobić dla Hugh, to po prostu być przy nim. Mimo że przekonywałam go, by się wypłakał, on nie uronił ani jednej łzy. I choć udzieliłam milczącego pozwolenia na nadmierne picie przez jakiś czas, on trwał przy swoich kilku butelkach piwa rzemieślniczego. Zaproponowałam nawet, że wybiorę się z nim na snowboard, chociaż nieco obawiałam się widoku samej siebie w kombinezonie narciarskim.
Starałam się, by jego życie było jak najbardziej pozbawione stresu – co przeważnie polegało na rozładowywaniu napięć między nim a Neeve – i często pytałam: „Chciałbyś porozmawiać?”.
Rozmowa była jednak ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.
Bzykania też nie za dużo, jeśli już o tym mowa. Może akurat tego nie poruszamy, ale trzeba to powiedzieć. Po śmierci ojca Hugh niewiele czasu spędzał w łóżku. Przesiadywał do późna, urządzał sobie maratony filmów kryminalnych i zawsze wstawał przede mną.
Aż pewnego czwartku w marcu, jakieś cztery czy pięć miesięcy po pogrzebie, obudziłam się nagle koło szóstej rano. Hugh nie było w łóżku, a jego miejsce wydawało się zimne. Mimo że samochód mojego męża nadal stał przed domem, jego samego nigdzie nie było. Niezwykle zaniepokojona zadzwoniłam do niego i kiedy nie odebrał, moja wyobraźnia powędrowała w najmroczniejsze miejsca. Tak wiele się słyszy o samobójstwach popełnianych przez mężczyzn i dzieje się to – pozornie – bez ostrzeżenia.
Cierpienie nie było w stylu Hugh. Z zasady był bardzo opanowany i paradoksalnie to właśnie ta jego stateczność przekonała mnie, że znalazł się w niebezpieczeństwie – przejawiał zbytni stoicyzm, tłumił w sobie emocje.
Ogarnięta paniką narzuciłam na siebie jakieś ubrania i zrobiłam rundkę po Dundrum, szukając męża o świcie.
Marley Park wydawał się oczywistym wyborem – wszystkie te drzewa – ale nikogo tam nie było, więc jeździłam po ulicach w naszej okolicy przez jakąś godzinę, bardzo długą godzinę, aż zadzwonił mój telefon. To był on. Tak bardzo się nakręciłam, że ledwo byłam w stanie uwierzyć, że to jego głos.
– Gdzie jesteś? – spytał.
– A gdzie ty jesteś?
– W domu.
– Zostań tam.
Twierdził, że poszedł się przejść. Uwierzyłam mu, lecz było to wysoce niepokojące. Bieganie – nawet takie w środku nocy – jest całkiem normalne, prawda? Spacer natomiast wydawał się nieco dziwny.
– Martwiłam się o ciebie. Pomyślałam, że mogłeś…
– Nie. Nigdy bym tego nie zrobił.
– Ale ja nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje.
– Tak – westchnął. – Ja też nie wiem, co się ze mną dzieje.
– Kochanie, chyba pora, żebyś zasięgnął porady na temat antydepresantów.
– W porządku – odpowiedział po dłuższej chwili.
I wtedy serio ogarnęła mnie panika. Hugh zrobiłby wszystko, żeby uniknąć pójścia do lekarza – jeśliby odpadła mu noga, stwierdziłby pewnie, że to zbędny kawałek ciała, nawet gdyby przyszło mu skakać na drugiej, żeby się nie przewrócić.
A jednak wybrał się na wizytę i przepisano mu seroxat. (Wiedziałam, że to antydepresant dla początkujących – w moim życiu, czyli kobiety pochodzącej z klasy średniej, przewijało się wiele osób biorących takie leki lub znających kogoś, kto je zażywa).
Mimo że zaczął brać te tabletki, nadal regularnie znikał w środku nocy, a kiedy powiedziałam o tym mojej siostrze Derry, ona odparła: „Chyba nie odwiedza w tym czasie jakiejś kobiety?”.
To jasne, że ta myśl przyszła mi do głowy, instynkt podpowiadał mi jednak, że cokolwiek kotłowało się w Hugh, nie chodziło w tym o ponadprogramowe bzykanko.
Przekonałam go więc do kolejnej rozmowy i zasugerowałam, że powinien udać się do terapeuty, który specjalizuje się w pomaganiu osobom przechodzącym żałobę.
– A co to miałoby dać? – spytał z martwym wzrokiem.
Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Nie miałam zielonego pojęcia o szczegółach sesji terapeutycznych. Ale…
– Wielu ludziom pogrążonym w żałobie takie sesje pomagają.
– Ile to kosztuje?
– Mogę się dowiedzieć.
– Ile razy musiałbym tam pójść?
– Pewnie są różne opcje.
– Myślisz, że to mi pomoże?
– Cóż, ludziom pomaga. Dlaczego w twoim przypadku miałoby być inaczej?
– W porządku. – Westchnął ciężko. – Może powinienem to zrobić. – Po czym dodał: – Nie mogę tak dalej funkcjonować.
To mnie przeraziło.
– Co masz na myśli, kochanie?
– Po prostu… nie mogę tak dalej żyć.
– To znaczy jak?
– Wszystko wydaje się bezsensowne.
– Powiedz mi, proszę.
Pokręcił głową.
– Tu nie ma nic do mówienia. Po prostu wszystko wydaje się pozbawione sensu.
Wiedziałam, że nie ma co przekonywać go, że nie wszystko jest bez sensu. Ale przyglądanie się jego cierpieniu i niemożność dotarcia do niego były okrutnie frustrujące. My, którzy byliśmy przecież tak blisko ze sobą związani, teraz oddaliliśmy się od siebie o całe lata świetlne.
Alastair był moim źródłem wszelkich porad związanych z rozwojem emocjonalnym. Dał mi nazwisko terapeutki, która specjalizowała się w pomocy osobom przechodzącym żałobę. „Jest droga” – ostrzegł mnie. Ale to mnie nie obchodziło. Każde pieniądze były tego warte, jeśli miało to wyrwać Hugh z jego bolesnej apatii.
– Jak było? – spytałam po pierwszej sesji.
– Nie wiem – odpowiedział z twarzą pozbawioną wyrazu.
– Pójdziesz tam znowu?
– Tak. W przyszłym tygodniu. Terapeutka mówi, że mam przeznaczyć na to dziesięć tygodni.
– W porządku. Dobrze. Wspaniale, Hugh. Świetna robota.
Gapił się na mnie, jakby nie wiedział, kim jestem.
Tak więc przez kilka czwartków z rzędu Hugh chodził do terapeutki. Starałam się nie wypytywać go o to, ale zawsze rzucałam lekko:
– Jak było?
Zwykle wzruszał ramionami i wydawał jakieś wymijające dźwięki, ale pod koniec terapii powiedział płaskim głosem:
– To chyba nie działa.
To mnie przybiło, lecz zmusiłam się do pogodnego tonu.
– Daj temu trochę czasu – powiedziałam.
Pozytywnie nastrajała mnie nadzieja, że kiedy przeżyjemy już pierwszą rocznicę śmierci ojca Hugh, może będzie mu lepiej.
Wtedy wydarzyła się najbardziej przerażająca rzecz: zmarł przyjaciel Hugh, człowiek, którego mój mąż znał, odkąd skończył pięć lat. Okoliczności śmierci były wyjątkowo okropne: Gavina użądliła osa i doznał szoku anafilaktycznego. Nikt nie miał pojęcia, że był uczulony na jad os – cała ta sytuacja spadła na nas niczym grom z jasnego nieba.
Było mi żal żony Gavina, jego dzieci, rodziców oraz rodzeństwa, ale – za co było mi wstyd – bardziej martwiłam się o Hugh. Wiedziałam, że to mocno go dotknie. Wszelka poprawa, jaką być może osiągnął przez te wszystkie miesiące od śmierci ojca, teraz z pewnością ulegnie zniweczeniu.
Nie myliłam się. Hugh od razu porzucił sesje terapeutyczne i wychodził z pokoju, kiedy tylko poruszałam ten temat. Zaczął ulatniać się z pracy i godzinami oglądał filmy na Netflixie. Przestał spotykać się z przyjaciółmi, wycofał się z wszelkich imprez rodzinnych i prawie w ogóle się nie odzywał.
W lipcu pojechaliśmy wraz z dziewczynkami na wakacje na Sardynię – żywiłam rozpaczliwą nadzieję, że promienie słoneczne wpłyną na męża uzdrawiająco. Ale on siedział tylko w milczeniu i wpatrywał się w morze, podczas gdy reszta z nas z obawą stąpała wokół niego na paluszkach.
Kiedy wróciliśmy do domu, ku mojej niemałej rozpaczy dotarło do mnie, że jedyne, co mogę zrobić, to przeczekać wszystko, a zapowiadało się, że to może potrwać.
Jednakże jakieś trzy tygodnie temu zaproszono nas na drinka – to były czyjeś urodziny – i Hugh niespodziewanie zgodził się pójść. Serce podskoczyło mi z nadzieją, a ciągły ucisk, który czułam w brzuchu, nieco zelżał.
Ale jak tylko tam dotarliśmy, dopadła nas moja największa (nie)przyjaciółka, Genevieve Payne.
– Hugh! Kogo my tu widzimy… – Zaczęła głaskać jego ramię. – Jakież ten facet ma oczy! – zachwycała się. – Takie niebieskie! Takie seksowne! Wiesz, Amy, gdyby Hugh był moim mężem, nie wypuszczałabym go w ogóle z łóżka.
Zawsze tak dokazywała w jego towarzystwie. Z moich ust wyszło: „Ha, ha, ha”, ale moje oczy mówiły „Mogę rąbnąć cię siekierą w głowę?”.
Dawniej Hugh przyjmował jej zainteresowanie z milczącym spokojem – nie zbywał jej, ale też jej nie zwodził. Był po prostu uprzejmy. Wiedział, jak bardzo zastraszała mnie jej zmysłowa pewność siebie.
Tym razem jednak obrócił się i uśmiechnął do niej – nie widziałam, by się uśmiechał w ciągu tego ostatniego roku. Genevieve zarumieniła się, właściwie to wyglądała na zawstydzoną, a mnie w środku przepełniły chłód i lęk.
Kiedy jechaliśmy do domu, powiedziałam:
– Możesz mieć romans z kimkolwiek chcesz na całym świecie, poza Genevieve Payne.
Zawsze gdy to mówiłam – a robiłam tak za każdym razem, kiedy ją widziałam – Hugh odpowiadał: „Kochanie, nigdy nie będę miał z nikim romansu”. Ale tym razem rzucił jedynie:
– W porządku. – Żadnego „kochanie”. I tylko „w porządku”.
Otwarłam usta, lecz potem pomyślałam: Nie, odpuść sobie.
Przeskakujemy do poprzedniej soboty wieczorem, kiedy byliśmy sami w domu. Hugh siedział w kuchni i od kilku godzin stukał zawzięcie na swoim iPadzie. Rzuciłam okiem ponad jego ramieniem i zobaczyłam, że coś tam podlicza. Nie uznałam tego za nic szczególnego, lecz gdy znów po jakimś czasie pojawiłam się w kuchni, on nadal się tym zajmował.
– Co robisz?
Zawahał się i sposób, w jaki to zrobił, sprawił, że zakłuło mnie z niepokoju w trzewiach.
– Sprawdzam nasze finanse – odpowiedział.
Przyglądałam mu się w ciszy przez dłuższą chwilę. To było bez sensu. Dopiero co przed dwoma miesiącami nasze kiepskie finanse doznały znaczącej poprawy, kiedy w końcu udało się sprzedać dom jego ojca. Dochód z tej transakcji został podzielony między Hugh oraz jego trzech braci. Po tym jak odliczyliśmy kwoty potrzebne na czesne za szkoły Sofie i Kiary, aparat na zęby dla Kiary, naprawiliśmy felerny system alarmowy w domu, ogarnęliśmy przeciekający sufit w pokoju Neeve, polecieliśmy na wakacje na Sardynię i spłaciliśmy karty kredytowe, pozostała kwota może starczyłaby nam na zakup połowy samochodu. (Takiego średniej klasy, nie mam na myśli niczego bajeranckiego).
Jako że nigdy wcześniej nie zaznaliśmy równowagi finansowej, ta niespotykana sytuacja, gdy nie musimy się martwić, czy naszej karty nie odrzuci przy każdej transakcji, napawała radością. Posiadanie prawdziwej gotówki, którą można dysponować, sprawiło, że niemal zwariowałam ze szczęścia. Zaczęłam używać słowa „oszczędności”, mimo że dotąd było to dla mnie niezwykle irytujące hasło.
Miałam wielkie plany związane z tymi oszczędnościami i przygotowałam długą listę życzeń: wymiana naszego nieprzewidywalnego bojlera, zakup tak bardzo już potrzebnej nowej kanapy, spłacenie choć niewielkiej części kredytu czy nawet – to było ukryte, desperackie pragnienie – wysłanie Hugh i mnie na jakieś skromne wakacje, tylko we dwójkę, w nadziei na to, że jakoś ponownie zbliżymy się do siebie.
Nic nie wyjaśniało długich obliczeń, które Hugh robił przez cały wieczór, i mogłabym zażądać wyjaśnień, ale coś – strach? – podpowiedziało mi, żebym odpuściła.
Następnego wieczoru, gdy dziewczynki poszły już spać, oznajmił:
– Musimy porozmawiać.
Tego zdania nikt z nas nigdy nie chce usłyszeć. Zważywszy jednak na to, że w ciągu całego minionego roku Hugh skierował do mnie zaledwie kilka słów, byłam zaintrygowana.
Podał mi kieliszek z winem.
– Możemy usiąść przy stole kuchennym?
Rozmowa, przed którą muszę być zmiękczona alkoholem? Rozmowa, podczas której mamy siedzieć twarzą w twarz?
Zrobiłam solidny łyk wina, poszłam do kuchni, usiadłam przy stole i znów golnęłam sobie wina.
– Dajesz.
Hugh tkwił naprzeciw mnie ze spuszczonym wzrokiem, jakby tajemnice tego świata były zapisane na drewnianym blacie.
– Kocham cię. – Rzucił mi spojrzenie, a jego oczy przepełniała szczerość. Po czym wrócił do studiowania powierzchni naszego stołu. – Chcę pozostać twoim mężem.
Dobre słowa, tak, ładne, właściwe słowa. Lecz nawet największy idiota zauważy, że wielkie „ale” wisi nad nami niczym betonowy blok.
– Ale? – podpowiedziałam.
Jego dłoń zacisnęła się na butelce piwa i minęła dłuższa chwila, zanim się odezwał.
– Potrzebuję przerwy.
Niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze.
– Możesz na mnie spojrzeć? – Jeśli będę widzieć jego twarz, może uda mi się to zatrzymać.
– Przykro mi. – Usiadł prosto i widok jego twarzy, tak bardzo teraz wyraźny, był dla mnie w pewnym sensie zaskoczeniem, bo gdy jesteś z kimś od dłuższego czasu, rzadko kiedy zaprzątasz sobie głowę przyglądaniem się mu dokładnie. Wydaje się wyczerpany, pomyślałam. – Nie wyrażam się jasno. – Jego głos brzmiał żałośnie. – Spisałem to w liście. Mogę ci go pokazać? – Przesunął iPada po stole.
Mój Aniele,
kocham Cię. Zawsze będę Cię kochał. Chcę, żebyśmy byli razem.
Ale pragnę czegoś innego. Potrzebuję czegoś więcej.
Sądzę, że to z powodu taty, a potem Gavina. Jestem w stanie myśleć tylko o daremności życia; dostajemy jedną szansę, nie trwa ona zbyt długo, a potem umieramy. Mam wrażenie, że nie zrobiłem ze swoim życiem tego, co powinienem. Że nie zrobiłem wystarczająco dużo dla siebie. Kocham Neeve, Sofie i Kiarę całym swoim sercem, ale czuję, że poświęciłem zbyt wiele, stawiając nasze córki ponad sobą. Potrzebuję czasu, kiedy to siebie postawię na pierwszym miejscu.
Gdy to piszę, brzmi to bardzo egoistycznie, i mam świadomość, że są tacy, którzy wiodą straszne życie, od którego nie mogą uciec. Ty też z pewnością czujesz, że Twój czas ciągle zajmują inni ludzie, a sama jesteś ostatnia na liście osób, którym możesz poświęcić uwagę. Lecz ja mam wrażenie, jakby grzebano mnie żywcem, i prędzej czy później wybuchnę, jeśli czegoś nie zmienię. To mnie niszczy i nie mogę już funkcjonować tak dalej.
Wiem, że to Cię zaboli, i nienawidzę się za to, ale nie mogę powstrzymać swoich myśli. Chcę zostać ze względu na Ciebie, lecz muszę wyjechać dla siebie samego. Jestem rozdarty, utknąłem w pułapce.
Owszem, przeżywam kryzys wieku średniego, ale nie potrzeba mi sportowego samochodu. Chcę tylko odrobiny wolności. Naprawdę uważam, że na dłuższą metę będzie to dla nas najlepsze rozwiązanie.
Chcę, żebyśmy zestarzeli się razem. Chcę być z Tobą aż do końca.
Tu nie chodzi tylko o seks. Wiem, że będziesz się zamartwiać, ale to nie seks jest przyczyną.
I to nie jest tchórzowski sposób na powiedzenie, że pragnę naszego rozstania. Kocham Cię, kocham nasze wspólne życie, zawsze będę Cię kochał i obiecuję, że wrócę za pół roku.
Hugh
Jezu Chryste. Jezu Chryste.
Dobrze, że siedzę, bo zakręciło mi się w głowie. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym.
– Amy?
– Ja… Boże, nie wiem, co mam zrobić…
– To poważna sprawa, wiem – odpowiedział. – Przykro mi, Amy. Ogromnie mi przykro. Nie mogę ścierpieć, że ci to robię. Nie chcę się tak czuć. Próbowałem to zatrzymać, ale to ciągle do mnie wraca.
Przyjrzałam się tym słowom ponownie i okazały się jeszcze bardziej druzgocące za drugim razem: rozdarty… w pułapce… jakby grzebano mnie żywcem… pół roku… wolność…
Obnażenie się ze swoim wewnętrznym konfliktem musiało być dla Hugh przerażające – był w okropnym stanie. To, że chciał sześciu miesięcy wolności, nie było kaprysem, lecz wnioskiem, do którego doszedł po bolesnym namyśle.
Nie może wyjechać – to nie ulegało wątpliwości – ale potrzebowałam informacji, żebym mogła sobie z tym poradzić.
– Gdzie zamierzasz to zrealizować? – zapytałam zdławionym głosem.
– Azja Południowo-Wschodnia. Tajlandia, Wietnam, tamte rejony. Chcę podróżować z plecakiem. Chcę nauczyć się nurkować z aparatem tlenowym.
Stopień szczegółowości tych informacji wywołał u mnie ponowne zawroty głowy. Przez cały ten czas, kiedy snuł się tu jak milczący duch i kiedy ja troskliwie pytałam, czy chce porozmawiać, on knuł plan swojej ucieczki.
Podróżowanie z plecakiem? Ma czterdzieści sześć lat, a nie dziewiętnaście.
Mimo wszystko. Wielu ludzi w średnim wieku rezygnowało ze swojego uporządkowanego życia, by ponownie przeżyć okres nastoletniości. Głowa siwieje, dupa szaleje, czy coś w tym stylu. Nie żeby Hugh w ogóle siwiał: jego broda i bujna czupryna były ciemnobrązowe, zero siwych włosów. Był wysoki i wysportowany i kiedy nie targały nim żadne udręki, wyglądał bardzo młodo. Mógłby cieszyć się ogromnym powodzeniem na imprezach na plaży w blasku księżyca.
– A co z twoją pracą?
– Rozmawiałem już na ten temat z Carlem. – Carl to jego brat. Są współwłaścicielami studia nagrań, gdzie Hugh pracuje jako dźwiękowiec. – Mówi, że moje obowiązki mogą przejąć freelancerzy.
– Powiedziałeś o tym Carlowi? – Zanim oznajmił to mnie. Wzięłam kolejny haust wina. – Więc nie będziesz zarabiać żadnych pieniędzy przez pół roku?
A co z kredytem, ubezpieczeniami, codziennymi wydatkami dziewczynek i wszelkimi niewielkimi opłatami, które w sumie wynoszą całkiem sporo?
Teraz wyglądał na naprawdę zawstydzonego.
– Przykro mi, kochanie, ale pieniądze, które zostały ze sprzedaży domu taty, pokryją te koszty.
Bardziej już chyba nie mógł mnie zszokować. Czyli koniec z oszczędnościami.
– Kiedy zamierzasz wyjechać? – Zostało mi kilka tygodni albo miesięcy, żeby nakłonić go do zmiany zdania?
– Za jakiś tydzień lub dziesięć dni.
Jezu Chryste.
– Chyba nie powiesz, że… kupiłeś już bilet?
– Sprawdzałem loty.
– Boże, Hugh…
– Przepraszam. – Ku mojemu zaskoczeniu jego twarz wykrzywił grymas i Hugh zaczął płakać. Były to pierwsze łzy, które widziałam u niego od śmierci jego ojca.
– Najdroższy… – Przysunęłam się i wzięłam go w ramiona.
– Kiedy zobaczyłem tatę leżącego w tej drewnianej skrzynce… – mówił, drżąc w moich objęciach – …wszystkie te rzeczy, które pragnął zrobić i nie będzie mu to już dane, uderzyło mnie…
Musiałam zaczekać, aż wypłacze swój ból, zanim zadam następne pytanie. W końcu otarł oczy rękawem bluzy.
– Przepraszam – wymamrotał.
– Hugh? – Z niepokoju aż zabrakło mi tchu. – Kiedy napisałeś, że nie chodzi tylko o seks… Miałeś na myśli to, że w pewien sposób chodzi jednak o seks, prawda?
Nadal miałam nadzieję, że źle to zrozumiałam, chociaż czułam w kościach, że tak nie było.
Wymieniliśmy spojrzenia i odniosłam wrażenie, że cały nasz związek mignął między nami: obietnice, zaufanie, splątane emocje, niepodważalna jedność – a teraz miał nastąpić jakiś okropny rozpad, na skutek którego mój mąż miałby ruszyć własną drogą.
Pokręcił głową.
– To nie o to chodzi.
– Ale też tego nie wykluczasz?
Przyglądał się swoim dłoniom przez dłuższą chwilę.
– Amy, kocham cię. Wrócę do ciebie. Ale jeśli to się wydarzy… wtedy tak.
Kuuurwa…
Chwycił swoje piwo tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie.
– Przez te sześć miesięcy to będzie tak, jak… – przerwał, a po chwili wypalił – …jakbyśmy nie byli małżeństwem.
Ogarnęło mnie przerażenie. Ponieważ już kiedyś coś takiego mnie spotkało – zostawił mnie mąż – i była to najgorsza rzecz, jaką przeżyłam… Było to tak straszne, że chcąc uchronić się przed powtórką, przez pół dekady unikałam poważniejszych relacji z jakimkolwiek mężczyzną. I kiedy po pięciu latach od momentu, gdy Richie zwiał, coś cudnego zaiskrzyło między mną i Hugh, byłam śmiertelnie przestraszona.
Minęło kilka miesięcy, zanim zdołałam przekonać samą siebie, żeby dać mu szansę, i to tylko dlatego, że spędziłam ten okres surowego wyparcia na obserwowaniu Hugh i sprawdzaniu w taki sposób, w jaki kupujący konia sprawdza potencjalny nabytek, podnosząc kopyta wierzchowca i zaglądając mu w zęby.
Rzeczą, której szukałam, była wizja trwałości. Nie potrzebowałam uwodziciela. Nie pragnęłam mężczyzny, który zmienia zdanie. I nie chciałam takiego, który mógłby mnie zostawić. Bo to nie mogło się znów wydarzyć.
A mimo to tak właśnie się dzieje – powtórka z rozrywki.
Chyba czytał w moich myślach.
– To tylko sześć miesięcy, Amy – powiedział. – To nie jest na zawsze.
– Tak, ale…
– Wrócę. Na pewno wrócę.
Nie może być tego pewny. Nie da się wcisnąć pasty do zębów z powrotem do tubki.
Ale mógł zrobić to w sposób, w jaki zwykle załatwiają to mężczyźni: podstępnie, nieuczciwie, kombinując z dwoma telefonami komórkowymi. Mógł pocisnąć kłamstwo, że wyjeżdża na jakąś nużącą konferencję, podczas gdy tak naprawdę leciałby do San Sebastián na weekendową balangę z bzykankiem.
Przynajmniej był szczery. Czy to poprawiało sytuację? Nie jestem tego pewna.
Sięgnęłam po kieliszek i dopiłam wino.
– Nalejesz mi wódki? – zapytałam.
– Jasne. – Podskoczył ze swojego miejsca, wina i ulga dodały mu wigoru.
To boli za bardzo. Muszę się upić.
Ocknęłam się o ponurej porze jeszcze przed świtem. Byłam w łóżku i nie pamiętałam, jak się tam dostałam. Wydarzyło się coś katastroficznego – uczucia dotarły do mnie, zanim dopadły mnie fakty. Wtedy sobie przypomniałam: Hugh chciał wyjechać na sześć miesięcy świadomego spuszczenia ze smyczy.
Pół roku. To bardzo długo. Ludzie mogą się zmienić przez sześć miesięcy – zwłaszcza jeśli spotykają sporo nowych osób. Nagła wizja Hugh pieprzącego jakąś dziewczynę o prężnym ciele z ładnymi tatuażami i falistymi włosami sprawiła, że miałam wrażenie, jakbym obudziła się w koszmarze.
Czy w tym chodziło po prostu o seks? Twierdził, że nie, ale nagle ogarnęło mnie przekonanie, że to była moja wina – powinnam bardziej się w tej kwestii starać. Ogólnie rzecz biorąc, jak już uprawiam seks, to nawet mi się to podoba, ale wstydliwa prawda jest taka, że przez ostatnich kilka lat nie miałabym nic przeciwko, gdybym już nigdy więcej nie musiała tego robić.
Bałam się, że stanę się banalna, choć już od dawna taka byłam. Co jakieś cztery tygodnie dawałam z siebie wszystko i usiłowałam oszukać samą siebie, że Hugh nie zauważa mojego braku entuzjazmu.
Jednakże ostatnim razem, gdy do tego doszło – a było to całe wieki temu – Hugh powiedział: „Odbębniłaś swój obowiązek na kolejny miesiąc”. Zaśmiał się z wymuszeniem, sekundę za późno. (Nie zdołałam znaleźć na to odpowiednich słów, kiedy on zwiał w pasywno-agresywny sposób).
Może gdybyśmy wtedy odbyli porządną i szczerą rozmowę, udałoby nam się zapobiec bieżącej sytuacji, ale najwyraźniej oboje wiedzieliśmy, że stawka jest zbyt wysoka.
Spanikowana szturchnęłam jego śpiące ciało.
– Obudź się, Hugh, proszę. Moglibyśmy częściej uprawiać seks. – W głowie robiłam szybki przegląd pomysłów na to, w jaki sposób przekonać go, by został: mogłabym przebierać się w niegrzeczne fatałaszki, może filmować nasze bzykanko… Nagle osłupiałam, kiedy dotarło do mnie, że nie robiłam sobie nagich fotek – podejrzewam, że spodobałyby mu się, bo kiedykolwiek wynikała jakaś afera z roznegliżowanymi zdjęciami celebrytów, atmosfera między nami się rozgrzewała.
Nie można rzecz jasna powiedzieć, że nie ostrzegano mnie przez ryzykiem stagnacji w wieloletnim związku – eksperci piszą o tym od zawsze. Niedawno przeczytałam tekst autorstwa jakiegoś amerykańskiego terapeuty dla par, który twierdzi, że dla podtrzymania iskry w związku – cytuję – „osoby te mają być nawzajem swoimi dziwkami”. Napisał całą książkę na ten temat i nawet przez krótką chwilę rozważałam jej zakup, ale potem pomyślałam: Nie. Nie będę niczyją dziwką.
Teraz żałuję, że nie kupiłam tego cholernego poradnika.
Jednakże, wraz z tymi myślami, donośny głos gdzieś we mnie upierał się, że żadna kobieta nie powinna robić czegoś, na co nie ma ochoty, tylko po to, by zatrzymać przy sobie mężczyznę. Lecz może gdybym spróbowała tych rzeczy, spodobałyby mi się…
– Obudź się! – Potrząsnęłam nim, a potem poszukałam pstryczka i światło zalało pokój.
Och, dlaczego nie byłam bardziej śmiała? Na miłość boską, przecież strzelenie fotki swojej cipce nie było chyba takie trudne.
Nieśmiałość powstrzymała mnie przed zrobieniem tego. I zalęgło się teraz we mnie coś jeszcze: niewygodne podejrzenie, że nasze potrzeby seksualne różniły się od siebie. W niezliczonych kwestiach Hugh i ja byliśmy zbieżni – czasami odnosiłam wrażenie, jakbyśmy mieli ten sam mózg, a poczucie posiadania prawie bliźniaka było ogromną pociechą. Poza kwestią seksu. Gdzieś głęboko we mnie tkwiło podejrzenie, że Hugh pragnął innych rzeczy niż ja. To nigdy nie zostało zwerbalizowane – bałam się, że jeśli do tego dojdzie, on stanie się dla mnie kimś obcym.
Lecz zamiast tego nastąpiło to… i było o wiele gorsze.
– Nie śpisz? – zapytałam.
– Nieee… – Zamrugał i spróbował usiąść.
– Czy to prawda? Czy to dzieje się naprawdę?
– Przepraszam. – Próbował mnie dotknąć.
Odepchnęłam go.
– Moglibyśmy częściej uprawiać seks. – Mój głos zabrzmiał piskliwie i desperacko.
– Kochanie – powiedział delikatnie. – Tu nie chodzi o seks.
Poczułam przypływ nadziei i zmusiłam się, by spytać:
– Ale nie wykluczasz seksu z innymi?
Skinął głową.
Ogarnęła mnie rozpacz, a po niej szybko obrzydzenie do samej siebie: byłam za stara, zbyt krągła i kiepska w łóżku.
– To przez to, że jestem grubasem? – zapytałam.
Roześmiał się – prawdziwy śmiech, którego już dawno u niego nie słyszałam.
– Nie. I wcale taka nie jesteś.
– Jestem – odparłam. – Troszkę. To przez to, że rzuciłam palenie.
– Tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. Sam nie mogę uwierzyć, że to mówię.
– Jeśli nie chodzi o seks, to czego tak właściwie pragniesz? Może jednak będę w stanie ci to dać.
Zamknął oczy i po chwili otworzył je ponownie.
– Chyba nadziei. W każdym razie czegoś w tym stylu. Może ekscytacji. Możliwości.
Dobra. Przełknęłam ślinę. Nadzieja. Ekscytacja. Możliwości. Wszystko to znałam.
– Nowości? – podsunęłam. – Świeżości? Szansy na bycie kimś innym, na bycie lepszą wersją samego siebie?
Wyglądał na nieco zaskoczonego.
– Tak. Właśnie tego.
Cóż, nowości i świeżości raczej mu nie zapewnię.
– A co z dziewczynkami? – rzuciłam.
– Mogę powiedzieć im o tym jutro.
Już było jutro.
– Nie. – Poinformowanie o tym dziewczynek sprawiłoby, że to stanie się faktem. Tak długo, jak wiemy o tym tylko on i ja (no i Carl), istniała jeszcze szansa na to, że Hugh zmieni zdanie. – Kiara ma dopiero szesnaście lat. Kto się nią zajmie, kiedy mnie nie ma? Nocuję w Londynie co wtorek.
– Sama może się sobą zająć – odparł Hugh. – Jest bardziej stabilna emocjonalnie niż ty czy ja. Albo Neeve może przejąć tu dowodzenie.
Spróbowałam ponownie.
– Szesnaście lat to trudny okres i ojciec dziewczyny nie powinien znikać w tym czasie na pół roku.
– Kiara ma starą duszę i jest najbardziej zrównoważonym dzieciakiem, jakiego można spotkać.
– Rzecz w tym, że… – Zamierzałam wyjaśnić, że zniknięcie Hugh może to wszystko zmienić, ale wtedy zrozumiałam, że to bez różnicy: Hugh zrobi, co postanowił, niezależnie od tego, co powiem. Zalała mnie fala cierpienia. – Nie rób tego, proszę. – Chwyciłam jego dłoń.
– Przykro mi, Amy. Muszę.
– A co, jeśli ci zabronię?
Odwrócił wzrok ode mnie, a jego milczenie powiedziało mi wszystko: i tak wyjedzie.5
A oto i Maura. Psiakość!
– Słuchajcie wszyscy – syczę. – Zachowujcie się normalnie. – Obracam się do mamy. – Zwłaszcza ty.
Neeve zgarnia babcię na górę, a ja śpieszę przywitać Maurę. Starając się nie poruszyć ustami, pytam:
– Komu powiedziałaś o Hugh?
– Nikomu.
Trudno w to uwierzyć: ma taką samą skłonność do przecieków jak Julian Assange.
– I niech tak zostanie, bo dziewczynki jeszcze o tym nie wiedzą, i cokolwiek miałabyś zrobić, nie możesz powiedzieć o tym Sofie.
– Nie powiedziałam nic Sofie.
– Ale mogłabyś. A nie wolno ci – mówię zdjęta strachem.
Sofie, lat siedemnaście, jest dosyć delikatną istotką. To najstarsze dziecko nieporadnego Joego; jej mamą jest kobieta, która była przed Sieną, i z powodów, których teraz nie będę wyjaśniać, dziewczyna mieszka ze mną i z Hugh, odkąd skończyła trzy lata (czyż nie mówiłam, że jesteśmy nowocześni?).
Sofie jest niezwykle przywiązana do Hugh i nie powinna dowiedzieć się o jego „przerwie” od nikogo innego niż on sam.
– Myślałam o Alastairze – odzywa się Maura.
To jasne, że nabrała na niego ochoty – jest urodzoną mącicielką, a on jest tym typem mężczyzny, którego większość kobiet chciałaby usidlić. Ale ja go widzę niemal każdego dnia i obserwuję, jak u jego boku pojawiają się coraz to nowe dziewczyny, on zaś pozbywa się ich z taką łatwością, z jaką wyrzuca się zużyte papierowe ręczniki.
– Mauro, ogarnij się, jesteś mężatką!
– Nie dla mnie, głuptasie. Myślałam o tobie! Mój mąż nie zamierza mnie zostawić. – No jasne, że nie. Temu milczącemu Biednemu Draniowi już dawno złamano ducha. – Kiedy Hugh nie będzie, powinnaś zająć się Alastairem.
Serio, to jest chyba ostatnia rzecz, na którą miałabym ochotę. Hugh jest jedynym mężczyzną, którego pragnę, ale gdybym zdołała zmusić się do rozważenia innego, Alastair byłby na końcu listy kandydatów. Może nie na samym końcu. Nie. Ten zaszczyt przypada Richiemu Aldinowi.
– On jest bardzo… – Maura przełyka ślinę z trudnością i kiwa głową – …seksowny.
– Jest obrzydliwy. – Lubię Alastaira, ale myślenie o nim w ten sposób jest niepokojące. Po nim po prostu widać, że świetnie nadaje się do łóżkowych figli. Kiedykolwiek wyobrażam go sobie z jedną z jego panienek (co zdarza się raczej rzadko), widzę ich w pozycji na odwróconego jeźdźca, ich wyczynom towarzyszy sporo podskoków i okrzyków – szczęśliwa dama ma na sobie kapelusz kowbojski i wymachuje lassem ponad swoją głową.
Nagle uderza mnie przemożna chęć zapalenia papierosa. Dziesięć miesięcy temu rzuciłam palenie – nie żebym jakoś dużo kopciła, może trzy fajki dziennie, ale ojciec Hugh zmarł na raka płuc i dalsze palenie wydawało się oznaką braku szacunku.
Ten tydzień był dla mnie tak ciężki, że istniało realne zagrożenie, że wrócę do palenia, i żeby temu zapobiec, kupiłam papierosa elektronicznego.
– Pójdę tylko… – Kieruję się na górę, gdzie w jednej z chłodnych sypialni Neeve robi mojej mamie makijaż. Siedzą przy wielkiej, starej toaletce, która byłaby spełnieniem marzeń dla kolekcjonera staroci. Mnie ona jednak nie rusza. Za duża, za ciężka i zbyt ponura. Siadam na surowym metalowym łóżku (nie, to też mnie nie kręci – zbyt wysokie, zbyt chwiejne i za bardzo skrzypi) i się im przyglądam.
Neeve patrzy na mnie i na mojego papierosa elektronicznego.
– Wyglądasz, jakbyś grała na fujarce karła.
To, co właśnie powiedziała, jest tak bardzo niewłaściwe, że nawet nie wiem, od czego zacząć swój wywód.
– Nie można już używać tego słowa – zadowalam się taką ripostą.
– W ogóle nie można już nic mówić – odpowiada mama. – Niedługo już samo odezwanie się będzie przestępstwem. Ludzie zbyt łatwo się obrażają. Jak ich się teraz nazywa?
Krzywię się.
– Niskie osoby. Mali ludzie. Chyba.
– Ale mali ludzie to koboldy. Ktoś powinien im powiedzieć: „Bardzo nam przykro, ale będziecie musieli znaleźć sobie inny świat”.
– Przestań, mamo.
Mama spogląda na Neeve.
– Kiedy powiedziałaś „fujarka”, miałaś na myśli coś innego?
Neeve śmieje się lekko.
– Masz kosmate myśli, babciu.
– Naprawdę? – Mama wydaje się zachwycona.
– Sprośne.
Wybuchają śmiechem, a ja im się przyglądam, zawstydzona swoją zazdrością.
Gdyby Neeve była choć odrobinę tak słodka wobec mnie, jak jest wobec mojej mamy… No ale przecież wnuczki uwielbiają teraz swoją babcię. Ostatnio Sofie spędza większość czasu tutaj. Tego lata wyprowadziła się ode mnie i Hugh i przeniosła się do Urzuli, swojej biologicznej matki, w nadziei na odbudowanie ich relacji – one jednak ciągle podupadają. To było dla nas bolesne, kiedy Sofie nas opuściła, a jeszcze bardziej przygnębiające jest patrzenie, jak się miota, usiłując sprawić, by Urzula zaczęła zachowywać się jak matka. Lecz co można na to poradzić? Hugh i ja próbujemy dokonać niemal niemożliwego – oferujemy Sofie rodzinę, ze wszystkimi korzyściami i obowiązkami, jakie z tego wynikają, z jednoczesnym poszanowaniem tego, że ona ma prawdziwych biologicznych rodziców.
Sofie kursuje między Urzulą a domem dziadków, ale ja chciałabym, żeby wróciła do mnie.
Neeve przygląda się makijażowi mamy w lustrze.
– Wyglądasz świetnie, babciu. Może nakręcę z tobą vlog.
– Będę w telewizji?
– Babciu… – W głosie Neeve pojawia się nuta ostrzeżenia. – Nie każ mi znowu wyjaśniać ci, co to jest internet.
– Nie, nie. Ja to rozumiem. To magiczna telewizja dla młodych ludzi.
– Pojawisz się na moim kanale na YouTubie.
– Nie chcę tam być. Ta nazwa jest okropna i wulgarna. Jak bym miała powiedzieć ludziom, że jestem w programie Weź się ogarnij!? Co to w ogóle znaczy?
– Pokażę ci – mówi Neeve. – Mamo, spytaj, czy możesz sobie wziąć te wszystkie kosmetyki do makijażu. – Wskazuje na toaletkę, na której leży paletka z cieniami do oczu Toma Forda, podkład Charlotte Tilbury, kilka przyborów do konturowania i trzy różne szminki.
Ze znużeniem pytam:
– Neeve, mogę sobie wziąć wszystkie te kosmetyki do makijażu?
Neeve unosi dłoń, rzuca mi krzywe spojrzenie i mówi pogardliwym tonem:
– Weź się ogarnij! Rozumiesz, babciu?
– Nie.
Neeve się uśmiecha.
– Chodźmy na dół.
Wracają do tej hałaśliwej bandy, a ja siadam w cichej sypialni, palę papierosa elektronicznego i w zamyślaniu przyglądam się toaletce. Te rzeczy z pewnością zmarnowałyby się u matki. Zdecydowanie. Zaciągam się ponownie i dochodzę do wniosku, że to żałosne – zniżam się do wykradania mojej siedemdziesięciodwuletniej rodzicielce kosmetyków do makijażu.
Pod wpływem ich bliskości postanawiam obejrzeć najnowszy odcinek Weź się ogarnij! i przekonać się, co Neeve poleca w tym tygodniu. Mogę oczywiście zapytać ją o to osobiście, ale – i to jest powodem do zmartwienia – rzeczy wydają się bardziej realne, jeśli doświadczam ich za pośrednictwem mojego iPada.
W tym tygodniu tematem odcinka jest jesienny powrót do szkoły, w tle słychać muzyczkę z serialu Grange Hill, a czołówkę ozdabiają żołędzie i opadające liście – ślicznie to wygląda. I oto Neeve, ze swoimi złotorudymi włosami opadającymi na ramiona. Ma na sobie wykonane na szydełku czapkę, szalik i rękawiczki w pudrowoniebieskim kolorze, który sprawia, że zieleń jej oczu jest jeszcze wyraźniejsza. Ostatnio, poza kosmetykami, zaczęła się też zajmować ubraniami i dodatkami, i strasznie narzeka na to, co jej przysyłają.
Ale te szydełkowane rzeczy wcale nie są złe. Ozdobione skórzanymi kwiatkami, inspirowanymi produktami Fendi, są urocze, ale nie przesadnie słodkie, i całość robi tak cudowne wrażenie, że aż jęczę na widok córki. I pomyśleć, że ona dostała to wszystko za darmo!
Rzadko wchodzę do sypialni Neeve, bo jest już dorosłą kobietą i ma prawo do prywatności. Boję się, że mi odbije i się rozpłaczę albo zjem jej szminki.
Kiedy ponosi mnie fantazja, myślę, że spanie w jej sypialni musi przypominać nocowanie w wielkiej kosmetyczce – mimo że ta ciasna przestrzeń jest pełna takich rzeczy jak jej aparat, lampy i komputer, pod ścianami piętrzą się zwykłe brązowe pudełka i wszystko jest tam okrutnie racjonalne jak w małym magazynie.
Jak w pracy… bo to w sumie jest praca.
Choć nie taka, z której są pieniądze. Neeve płaci czynsz mnie i Hugh pod postacią barteru – włącza się do porządków domowych w każdą niedzielę. (To jednocześnie liczy się jako czas spędzany z rodziną).
Brak dochodu u niej jest niepokojący. Ma dyplom z marketingu, ale zamiast znalezienia sobie pracy w jakiejś międzynarodowej firmie, jak inni absolwenci jej uczelni, uznała, że nagrywanie vlogów to opłacalna ścieżka kariery.
I może tak rzeczywiście jest.
Bo świat jest inny od tego, kiedy ja byłam w jej wieku, prawda? W dzisiejszych czasach młodzi ludzie eksperymentują, trzymając jednocześnie kilka srok za ogon, i Bóg jeden wie, że Neeve ciężko pracuje. Nagrywanie i edytowanie vlogów to tylko wierzchołek góry lodowej. Większość czasu spędza na nagabywaniu ogłoszeniodawców albo na podlizywaniu się publicystom. Dodatkowo, żeby zapewnić sobie zaskórniaki, dwa wieczory w tygodniu kelneruje w jakichś podejrzanych klubach.
Teraz na vlogu dzieli się ekscytującymi nowinkami ze świata kosmetyków, zaczynając od bazy pod makijaż Marca Jacobsa. Z jej słów wynika, że produkt jest tak świetny, że aż mi kłykcie pobielały z pragnienia, by go mieć. Następnie mówi o podkładzie i ten już wywarł na niej mniejsze wrażenie. Oooch. Kompletnie jej to nie podeszło. Wygłasza zabawną tyradę na temat wad produktu i kończy to jękliwym „nie”. Rozśmiesza mnie tym sposobem mówienia. Ma naturalny talent komediowy i udaje jej się przedstawić negatywną recenzję, i nie pluć przy tym żółcią. Widać u niej ten błysk w oku, cięty dowcip i gdyby tylko nie była taka wybuchowa wobec mnie…
Wiem, że to wynika z powodów, których ona prawdopodobnie nie rozumie, ale wszystko sprowadza się do tego, że nie jestem już żoną jej ojca.
Czuję się bezsilna w tej kwestii i bezradna wobec niej i wszystkiego innego, włączając w to wyjazd Hugh. Nie lubię tych okropnych uczuć, nad którymi nie panuję, i wtedy odkrywam, że baza pod makijaż Marca Jacobsa nie leży pośród darmowych produktów na toaletce, więc klikam, żeby ją kupić, i szlag mnie trafia, kiedy widzę, że nie jest dostępna w Irlandii, nie wysyłają jej za granicę i jedyne miejsce, gdzie sprzedają ją w Londynie, to Harrods, a ja nie mogę pójść do Harrodsa, bo czuję się tam, jakbym została uwięziona w obrazie Eschera.
Napływają do mnie okropne wspomnienia poprzednich wizyt w tym miejscu, tego, jak krążyłam od jednej sali do drugiej, pełnych torebek z krokodylej skóry – każda ceną przewyższająca wartość mojego samochodu. I jak w koszmarze sennym widać tam znaki kierujące do wyjścia, ale wraz z nimi zakrada się panikarskie przekonanie, że żadne drzwi się jednak nie pojawią…
O rany, lepiej sprawdzę, jak tam przygotowania do kolacji!
Ukradkiem „uwalniam” mamę od paletki z cieniami Toma Forda i wracam do kuchni, gdzie Sienie udało się nie spalić wszystkiego.
– Dalej już ja się tym zajmę – oznajmiam.
– Ktoś musi przynieść krzesła ogrodowe do jadalni – mówi Siena nieprzytomnie.
Jest nas tak wielu, że nigdy nie starcza nam prawdziwych krzeseł.
Drzwi wejściowe trzaskają ponownie i tym razem pojawia się Jackson, czyli chłopak Sofie – czyżby miał swój klucz?
W sumie to chyba nie jest aż takie zaskakujące: jest jak najbardziej częścią tej rodziny. Przemierza kuchnię – ma boskie długie włosy i ciasne dżinsy rurki, powiewa za nim szalik – i ściska się ze mną na powitanie. Muszę przyznać, że tęsknię za nim prawie tak samo jak za Sofie.
– Sofie przyjdzie? – pytam.
– Wkrótce. Mogę tu w czymś pomóc?
– Aaa… – Siena pije wino, gapi się w swój telefon i nie wygląda na to, żeby miała pójść po krzesła. – Krzesła z ogrodu.
Jackson się krzywi.
– Myślisz, że jestem w stanie je unieść?
– Ledwie. – Ciągle żartujemy z tego, że Jackson jest słabeuszem. – Są tylko z plastiku.