Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przerwana kołysanka - ebook

Seria:
Data wydania:
18 maja 2022
Ebook
25,50 zł
Audiobook
28,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,50

Przerwana kołysanka - ebook

W szeregowcu na jednym z poznańskich osiedli zostaje odnalezione ciało młodej kobiety. Początkowo wszystko wskazuje na samobójstwo, jednak szybko okazuje się, że brał w tym udział ktoś trzeci. O zamordowanej niewiele wiadomo, a kolejno odkrywane informacje okazują się coraz bardziej szokujące.

Kim była? Przed czym uciekała? Czego lub kogo szukała?

Do akcji wkracza policjantka śledcza Florentyna, która własne dramaty skrywa pod różowymi sukienkami i nietypowym podejściem do kolegów z pracy.

I która posiada zaskakujący dar…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-010-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Roz­dział

1

Karo­lina wyszła spod prysz­nica i owi­nęła mokre włosy ręcz­ni­kiem. Była spo­kojna, cho­ciaż jutro miał nastą­pić jeden z naj­waż­niej­szych dni w jej życiu. Wszystko zostało dokład­nie spraw­dzone, a ona sama nie miała naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści. Po tylu latach odna­la­zła wresz­cie to, czego tak długo szu­kała. Jesz­cze dzi­siaj po połu­dniu, kiedy sie­działa przed kom­pu­te­rem i dopi­nała ostat­nie ele­menty planu, serce waliło jej jak osza­lałe, ale teraz już była opa­no­wana. Naj­waż­niej­sze to nie spa­lić się tuż przed metą. Nie zachły­snąć prze­czu­ciem, że wszystko pój­dzie jak z płatka, bo w takich sytu­acjach życie zazwy­czaj pod­sta­wia nogę. A ona nie miała już czasu na kolejne potknię­cia.

Popa­trzyła na swoje odbi­cie w lustrze i ostroż­nie się uśmiech­nęła. W zasa­dzie od jakie­goś czasu była ostrożna we wszyst­kim. Zwłasz­cza po tym, co się stało. Nie ufała ludziom jak kie­dyś, w każ­dym widziała wroga, nie lubiła spo­tkań w więk­szym gro­nie, nie otwie­rała drzwi nawet listo­no­szowi, tylko kazała mu zosta­wiać paczki na wycie­raczce. Wszel­kie kon­takty ogra­ni­czała do mini­mum. Wszystko, co robiła, sta­rała się robić sama. Bez niczy­jej pomocy, bo czło­wiek jest tak dziw­nie skon­stru­owany, że pomaga tylko wtedy, gdy widzi w tym wła­sny inte­res. Pozo­stałe formy wspar­cia są po pro­stu uda­wane. Nawet poli­cjanci robią swoje tylko dla­tego, że na tym polega ich praca. A nie dla­tego, że komuś współ­czują. Że zależy im na praw­dzie.

Wes­tchnęła i dotknęła dłońmi roz­grza­nych kąpielą policz­ków.

Miała trzy­dzie­ści sześć lat, była wysoka, dość szczu­pła i bar­dzo blada. W zasa­dzie odno­siła wra­że­nie, że jej skóra jest nie­mal prze­zro­czy­sta. Że widać pod nią błę­kitne żyłki i pul­su­jącą w nich krew. Cza­sem sama nie mogła uwie­rzyć w to, że cią­gle ma w sobie tyle siły. Kiedy kła­dła się wie­czo­rem do łóżka, czuła przede wszyst­kim ból całego ciała. Jakby coś roz­ry­wało ją od środka, a ona bała się ruszyć, żeby tylko nie roz­paść się na tysiące kawa­łecz­ków. Wie­działa jed­nak, że jej nie wolno. Że następ­nego dnia musi zacząć poszu­ki­wa­nia. Demony nale­żało zamknąć w sza­fie i nie pozwo­lić im się z niej wydo­stać.

Wyszła z łazienki i nago prze­szła do kuchni. Usia­dła przy stole, się­gnęła po wino­grona leżące na szkla­nej pate­rze, ale jakoś nie czuła ich smaku. Wypiła więc tylko szklankę wody i posie­działa jesz­cze chwilę, aż poczuła, że robi jej się chłodno.

– Pora spać – powie­działa na głos.

W sypialni przy­kryła się koł­drą, nacią­gnęła na sie­bie dodat­kowy koc, spró­bo­wała raz jesz­cze się uśmiech­nąć i w końcu poczuła, jak zapada w sen. Jak nie potrafi już otwo­rzyć oczu, bo jej powieki stają się cięż­kie niczym kamie­nie, jak nie może obli­zać języ­kiem ust, bo nie ma na to wystar­cza­jąco dużo siły. Koł­dra i koc roz­grzały ją, ale nie mogła ich zsu­nąć. Nagle poczuła prze­ra­ża­jący strach. Ta nie­moc i brak moż­li­wo­ści ruchu spo­wo­do­wały, że gwał­tow­nie zaczęła tra­cić oddech. Czuła, jak jej ciało się poci, pręży, jak zaczyna wal­czyć, choć nie miała poję­cia z czym.

„Muszę się obu­dzić”, pomy­ślała jesz­cze. Pró­bo­wała nawet krzyk­nąć, ale z jej ust nie wydo­był się żaden dźwięk.

A potem wresz­cie wszystko się uspo­ko­iło.

*

Była nie­dziela, godzina dzie­wiąta dwa­dzie­ścia trzy. Flo­ren­tyna nie lubiła wol­nych week­en­dów, więc kiedy ode­brała tele­fon o tak wcze­snej porze, odru­chowo poczuła coś w rodzaju ulgi. Nie ma nic gor­szego od sie­dze­nia w pustym miesz­ka­niu i uda­wa­nia, że wszystko jest w porządku. Że czło­wiek doce­nia chwile tylko dla sie­bie, delek­tuje się ciszą i kocha parzyć kawę wyłącz­nie dla jed­nej osoby.

Zda­niem Flo­ren­tyny takich ludzi nie było, a jeśli ktoś to dekla­ro­wał, naj­zwy­czaj­niej w świe­cie kła­mał.

– Tak? – ode­zwała się już po pierw­szym sygnale i tylko ski­nęła głową. – Będę.

Pół godziny póź­niej patrzyła na nagie ciało trzy­dzie­sto­kil­ku­let­niej kobiety. Bru­netka, wysoka, szczu­pła. Na jej skó­rze było widać plamy opa­dowe, a nogi wyda­wały się nie­na­tu­ral­nie wygięte. Na noc­nym sto­liku stały dwa opa­ko­wa­nia po lekach nasen­nych.

– Samo­bój­stwo? – spy­tała Flo­ren­tyna.

– Wszystko na to wska­zuje, ale to ustali lekarz – odpo­wie­dział jeden z kry­mi­nal­nych.

„Jak on miał na imię?” – Flo­ren­tyna zmarsz­czyła brwi i pró­bo­wała sobie przy­po­mnieć. Do poznań­skiego oddziału tra­fiła nie­cały rok temu i cią­gle jesz­cze nie pamię­tała wszyst­kich imion. Ale być może dla­tego, że nie­spe­cjal­nie jej na tym zale­żało.

– Ile tu leży?

– Sąsie­dzi nie są pewni. Ten z domu po pra­wej twier­dzi, że widy­wał ją przez okno codzien­nie rano, kiedy szła bie­gać, ale od kilku dni jej nie widział. A wczo­raj i dzi­siaj obu­dziło go wście­kłe miau­cze­nia kota, który krę­cił się pod drzwiami denatki.

– To jej kot?

– Nie wiem.

– Kto ją zna­lazł?

– My. Po inter­wen­cji tego sąsiada, który zadzwo­nił zanie­po­ko­jony zacho­wa­niem kota wła­śnie. Powie­dział, że denatka miesz­kała sama, ale kiedy poszedł spraw­dzić, czy wszystko w porządku, nie otwo­rzyła drzwi. Ani wczo­raj, ani dziś. I że wydało mu się to podej­rzane. Uzna­li­śmy, że spraw­dzimy zgło­sze­nie.

– Maciej – przy­po­mniała sobie nagle Flo­ren­tyna.

– Co Maciej? – zdu­miał się poli­cjant.

– Tak masz na imię.

– Mar­cin. Ale byłaś bli­sko. – Wzru­szył ramio­nami.

– Co jesz­cze wiesz?

– To Karo­lina Mar­kow­ska. Wynaj­mo­wała ten dom zale­d­wie od roku. Prze­pro­wa­dziła się tu z Kato­wic.

– Czym się zaj­mo­wała?

– Coś z kom­pu­te­rami.

– Coś? – Flo­ren­tyna unio­sła brwi.

Mar­cin tylko się żach­nął.

– Jezu, nie wiem jesz­cze wszyst­kiego.

– To się dowiedz, pta­szyno.

Zgrzyt­nął zębami. Nie­na­wi­dził, kiedy ta nowa tak się do niego zwra­cała. Zresztą nie tylko do niego. Nie­mal każdy z docho­dze­niówki był dla niej pta­szyną, kur­czacz­kiem albo żucz­kiem. Wolałby nawet, żeby nazwała go chu­jem albo cho­ciaż kuta­sem, ale ona lubo­wała się w tych kre­tyń­skich zdrob­nie­niach. Na doda­tek pra­wie zawsze miała na sobie coś różo­wego. I to miała być jedna z lep­szych poli­cjan­tek śled­czych?

Flo­ren­tyna nie przej­mo­wała się jego wście­kłą miną, tylko raz jesz­cze pochy­liła nad denatką.

Ładna kobieta. Deli­kat­nie krę­cone włosy sple­cione w nie­dbały war­kocz, ciemne brwi, kształtny nos i gładka twarz. Ale wraz ze stę­że­niem pośmiert­nym zmarszczki zawsze się wygła­dzały, nawet u star­szych ludzi. Wyglą­dała, jakby spała, a jed­nak było w niej coś, co Flo­ren­ty­nie nie dawało spo­koju. Jakby chciała przed śmier­cią coś zro­bić. Powie­dzieć. Krzyk­nąć? W jej twa­rzy widać było jakieś napię­cie, cień gniewu i jed­no­cze­śnie roz­cza­ro­wa­nia. Na ramie­niu miała zna­mię w kształ­cie gwiazdki. Tak ide­alne, że wyglą­dało nie­mal jak wyma­lo­wane. A jed­nak było tylko cie­kawą formą pie­przyka.

– Jest Medyk. – W drzwiach poja­wił się kolejny poli­cjant z docho­dze­niówki, ale jego imie­nia Flo­ren­tyna już naprawdę nie pamię­tała.

Pół godziny póź­niej stała przed Domi­ni­kiem Zie­liń­skim, leka­rzem medy­cyny sądo­wej (zwa­nym Medy­kiem) i dokład­nie słu­chała tego, co miał jej do powie­dze­nia. Nie robiła nota­tek, niczego nie nagry­wała. Wie­działa, że i tak zapa­mięta każdy szcze­gół. W prze­ci­wień­stwie do imion.

– Leży tu mniej wię­cej od trzech dni. Nie zaczął się jesz­cze pro­ces gni­cia, ciało nie wydziela gazów, przy­naj­mniej na razie. Plamy opa­dowe rów­nież wska­zują na śmierć, która mogła nastą­pić przed upły­wem sie­dem­dzie­się­ciu dwóch godzin. Jest sztywna, stę­że­nie pośmiertne jesz­cze nie zaczęło ustę­po­wać.

– Przy­czyna śmierci?

Medyk pokrę­cił prze­cząco głową.

– Powiem ci za parę godzin. Ale na szyi zauwa­ży­łem dwa krwiaki.

– Udu­sze­nie?

Roz­ło­żył ręce.

– Moż­liwe. Czę­sto coś, co wygląda na samo­bój­stwo, oka­zuje się zabój­stwem. Ale cza­sem bywa odwrot­nie. – Zaśmiał się.

Flo­ren­tyna odwró­ciła się do niego ple­cami. Wła­ści­wie nie­mal od początku to prze­czu­wała. Za dużo było spo­koju w tym domu, zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż na twa­rzy dziew­czyny. Ide­al­nie wysprzą­tane pomiesz­cze­nia, pra­nie roz­wie­szone na suszarce. To wszystko zdą­żyła już zauwa­żyć. Ktoś, kto pla­nuje popeł­nić samo­bój­stwo, bar­dziej sku­pia się na sobie niż na szcze­gó­łach oto­cze­nia. I rzadko kiedy kła­dzie się nagi do łóżka. Para­dok­sal­nie, pod­świa­do­mie zasta­na­wia się, jak będzie wyglą­dał, kiedy zosta­nie zna­le­ziony. A już na pewno doty­czy to kobiet.

Flo­ren­tyna wyszła z pokoju, nie chciała prze­szka­dzać tech­ni­kowi, który zabez­pie­czał ślady. Weszła do łazienki i rozej­rzała się wkoło. Tu też pano­wał ide­alny porzą­dek. Na półce koło lustra stały dwa sło­iczki z kre­mami do twa­rzy, tonik oraz per­fumy.

Sì, Gior­gio Armani.

Ostroż­nie odkrę­ciła nakrętkę i pową­chała zawar­tość fla­ko­nika. Czarna porzeczka, man­da­rynka i chyba gruszka? Ale też wani­lia i drzewo san­da­łowe. Znała się na tym. Kilka lat temu brała udział w roz­pra­co­wy­wa­niu mor­der­stwa w jed­nym z zakła­dów pro­du­ku­ją­cych per­fumy. Prze­py­tała wtedy dzie­siątki pra­cow­ni­ków, a przy oka­zji sporo nauczyła się o samej pro­duk­cji. Lubiła pozna­wać nowe rze­czy, wni­kać w szcze­góły, które być może nie miały żad­nego związku ze sprawą, a jed­nak jakoś ją do niej przy­bli­żały. Odno­siła wra­że­nie, że im bar­dziej wkra­cza w świat denata, tym łatwiej jest jej go zro­zu­mieć. Poznać, nawet po śmierci.

Zeszła raz jesz­cze na dół i sta­nęła pośrodku kuchni. Antra­cy­towe meble były pro­ste i funk­cjo­nalne. Sze­ro­kie szu­flady, duże szafy, pie­kar­nik na wyso­ko­ści twa­rzy. Przy­naj­mniej nie trzeba było się schy­lać. W lodówce jabłka, cytryny, pomi­dory, kilka puszek z tuń­czy­kiem, ogórki kiszone i sie­dem jajek. Wino­grona na stole wyglą­dały na przy­więd­nięte i dość mocno zaata­ko­wane przez muszki owo­cówki. Flo­ren­tyna nachy­liła się i zoba­czyła pod jedną z sza­fek srebrną miseczkę.

– Czyli to był twój kot. Nie mogłaś się zabić, nie zosta­wi­ła­byś zwie­rzaka na pastwę losu – powie­działa na głos i rozej­rzała się, ale kota ni­gdzie nie było.

Wró­ciła na pię­tro i weszła do poko­iku, który wyglą­dał na miej­sce pracy. Pośrodku stało nie­wiel­kie biurko. Tyle że ni­gdzie nie było ani kom­pu­tera, ani cho­ciaż lap­topa. Jeśli Mar­kow­ska pra­co­wała w tej branży, tro­chę dziwne, że nie posia­dała żad­nego sprzętu w domu. Flo­ren­tyna otwo­rzyła szafę i zoba­czyła równo usta­wione czarne segre­ga­tory. W środku znaj­do­wały się różne doku­menty, ubez­pie­cze­nia, wyciągi z banku, świa­dec­two pierw­szej komu­nii i całe mnó­stwo innych rze­czy, które trzeba będzie dokład­nie przej­rzeć.

Na każ­dej z pó­łek stało dokład­nie sie­dem segre­ga­to­rów. Z wyjąt­kiem gór­nej, na któ­rej znaj­do­wały się tylko cztery. Trzy po lewej stro­nie, jeden po pra­wej. Trzech środ­ko­wych bra­ko­wało i wyglą­dało to tak, jakby ktoś spe­cjal­nie je stąd wyjął. I nie było to tylko prze­czu­cie Flo­ren­tyny. Ledwo zauwa­żalny kurz został w trzech miej­scach prze­cięty, „wyczysz­czony” przez wycią­gnię­cie teczek.

– Flo, mogę cię na chwilę pro­sić? – Do pokoju zaj­rzał pro­ku­ra­tor Mączyń­ski.

Odwró­ciła się gwał­tow­nie w jego kie­runku, a potem wyce­dziła przez zęby:

– Ni­gdy, prze­nigdy nie mów do mnie Flo. Sły­szysz, pta­szyno? Jeśli zro­bisz to raz jesz­cze, nie ręczę za sie­bie.

Pro­ku­ra­tor wpa­try­wał się z osłu­pie­niem w tę drobną sza­tynkę w różo­wym swe­terku, która stała teraz przed nim i patrzyła na niego tak, że sam poczuł się jak nie­bosz­czyk. I kom­plet­nie zapo­mniał, co chciał jej powie­dzieć.ROZ­DZIAŁ 2

Roz­dział

2

Flo­ren­tyna wró­ciła do domu póź­nym popo­łu­dniem. Za każ­dym razem bar­dzo szcze­gó­łowo oglą­dała miej­sce zbrodni, sta­ra­jąc się wyobra­zić sobie, co mogło się wyda­rzyć. Nie wie­rzyła w samo­bój­stwo tej kobiety, więc kiedy zadzwo­nił Medyk, prze­czu­wała, co chciał jej powie­dzieć.

– Tak jak podej­rze­wa­łem. Te krwiaki na szyi nie dawały mi spo­koju, poza tym zna­leź­li­śmy drobne punk­ci­kowe wyna­czy­nie­nia w oko­li­cach otrzew­nej i nasier­dzia. A kiedy oka­zało się, że denatka ma w płu­cach krew, wszystko stało się jasne.

– Udu­sze­nie? – bar­dziej stwier­dziła, niż zapy­tała.

– Dokład­nie.

– A te tabletki?

– W orga­ni­zmie nie ma po nich śladu. Ktoś pró­bo­wał upo­zo­ro­wać samo­bój­stwo, ale dość nie­udol­nie. Pew­nie po pro­stu wyrzu­cił leki, a kobietę udu­sił.

– Poduszką?

– Naj­praw­do­po­dob­niej. Moż­liwe, że wtedy spała, stąd dość natu­ralne uło­że­nie ciała. Nie widać było oznak walki.

„Poza tym dziw­nym wyra­zem twa­rzy”, pomy­ślała Flo­ren­tyna.

Usia­dła przy kuchen­nym stole, zamknęła oczy i raz jesz­cze odtwo­rzyła w myślach wszystko to, co dzi­siaj zoba­czyła. I to, co zoba­czyć powinna, a jed­nak z jakie­goś powodu nie mogła. Puste miej­sca po segre­ga­to­rach. Brak lap­topa w biu­rze. Ni­gdzie też nie zauwa­żyła żad­nych obraz­ków czy choćby zdjęć. Cał­ko­wi­cie opróż­niona dolna szu­flada w komo­dzie w sypialni. Naj­wy­raź­niej ktoś bar­dzo dokład­nie zadbał, żeby śled­czy nie natra­fili na te rze­czy. I zapewne sta­rał się rów­nież nie zosta­wić żad­nych tro­pów. Tyle że to było dzi­siaj nie­zwy­kle trudne. Na szczę­ście w jej zespole byli świetni docho­dze­niowcy, któ­rzy potra­fili zna­leźć ślady w naj­bar­dziej nie­do­rzecz­nych miej­scach.

Się­gnęła po tele­fon i zadzwo­niła do brata. Robiła tak za każ­dym razem, kiedy tra­fiało jej się zabój­stwo. Nie mówiła mu, po co dzwoni, ale on i tak wie­dział. Nie roz­ma­wiali o śmierci, śledz­twie czy podej­rza­nych, cho­ciaż on cza­sem pod­py­ty­wał, tylko o wszyst­kim innym. O porach roku, owa­do­żer­nych rośli­nach, minia­tu­ro­wych małp­kach nie­wiele więk­szych od ludz­kiej dłoni, naj­lep­szym scha­bo­wym w mie­ście. To pozwa­lało Flo­ren­ty­nie odre­ago­wać, przy­go­to­wać się psy­chicz­nie do chwili, w któ­rej roz­pocz­nie się ofi­cjalne docho­dze­nie. Wtedy nie będzie już miała czasu na nic. Każde zabój­stwo trak­to­wała prio­ry­te­towo. Nie dzie­liła ich na te mniej lub bar­dziej ważne. I ni­gdy nie mogła pogo­dzić się z tym, że nie udało jej się zna­leźć win­nego.

– O czym chcesz dzi­siaj poga­dać? – spy­tał ją Kac­per. Był od niej dwa lata star­szy, ale ona odno­siła wra­że­nie, że jest jej młod­szym bra­cisz­kiem, któ­rym powinna się opie­ko­wać. To zaczęło się już w szkole pod­sta­wo­wej, kiedy kom­plet­nie nie potra­fił odna­leźć się w swo­jej gru­pie rówie­śni­czej. Zawsze stał z boku, przy­glą­da­jąc się swoim kole­gom, któ­rzy ni­gdy nie zapra­szali go do wspól­nej zabawy.

Flo­ren­ty­nie ści­skało się na ten widok serce i za każ­dym razem pró­bo­wała robić wszystko, żeby jej brat nie czuł się samotny. Nauczyła się grać w piłkę nożną i była świetna w pusz­cza­niu kaczek. Cho­dziła z nim na dłu­gie spa­cery i ni­gdy nie narze­kała, kiedy godzi­nami sie­dzieli na drze­wie, żeby obser­wo­wać chmury.

Kac­per został arty­stą, oczy­wi­ście nie­speł­nio­nym, co jed­nak poczy­ty­wał sobie za zaletę. Wycho­dził z zało­że­nia, że praw­dziwi twórcy nie mogą być doce­niani za życia, bo wtedy są tylko komer­cyjni. Dobra sztuka obroni się sama, a kie­dyś, po latach, ktoś odkryje ją na nowo i dostrzeże to, co autor pró­bo­wał prze­ka­zać światu.

– Dowie­dzia­łam się ostat­nio, że kocie nosy są tak samo uni­kalne jak linie papi­larne u czło­wieka – powie­działa teraz, zapa­rza­jąc sobie białą her­batę, do któ­rej zawsze wrzu­cała kawa­łek świe­żego imbiru.

Miko­łaj ją tego nauczył.

Zabo­lało, jak zawsze kiedy o nim pomy­ślała.

– A ja wiem, że koty nie mają oboj­czy­ków – Kac­per się zaśmiał.

– Naprawdę?

– Moja była miała świra na punk­cie kotów i cią­gle dokar­miała mnie jaki­miś cie­ka­wost­kami na ich temat. Cie­szę się, że nasz zwią­zek dobiegł końca – dodał pew­nym sie­bie tonem.

Flo­ren­tyna wie­działa jed­nak, że Kac­per wyjąt­kowo mocno prze­żywa każde roz­sta­nie. Zupeł­nie jakby utwier­dzało go ono w prze­ko­na­niu, że jed­nak nie nadaje się na part­nera, że jest jakiś wybra­ko­wany. I pew­nie coś w tym było, bo zawsze to kobiety od niego odcho­dziły, cho­ciaż on sam był prze­ko­nany, że wszystko dobrze się układa.

– Może cię odwie­dzę w przy­szłym tygo­dniu? – spy­tała.

– Uwa­żasz, że cier­pię?

– Nie, oczy­wi­ście, że nie – odpo­wie­działa natych­miast. – Po pro­stu lubię u cie­bie wypić kawę. Masz świetny eks­pres.

– Jasne. Nie musisz się zapo­wia­dać. Ja i tak jestem w domu. Wymy­śli­łem dzieło zaty­tu­ło­wane _Nie­skoń­czo­ność pod­świa­do­mo­ści_ i będę je malo­wał. Od rana do wie­czora.

Uśmiech­nęła się czule, choć prze­cież nie mógł tego widzieć. Poje­dzie do niego w przy­szłą sobotę. Od jutra zaś musi cał­ko­wi­cie wejść w zbyt szybko zakoń­czone życie Karo­liny Mar­kow­skiej i dowie­dzieć się, kto i dla­czego ją udu­sił.

*

Gdyby Flo­ren­tyna miała wymie­nić choć jedną osobę, która w poznań­skiej poli­cji była jej bliż­sza, pew­nie nie potra­fi­łaby wska­zać nikogo takiego. Ale nie przej­mo­wała się tym. Wie­działa, że nowych zawsze trak­tuje się z dystan­sem. Nie czuła otwar­tej wro­go­ści, nie mogła nawet powie­dzieć, że ktoś był dla niej szcze­gól­nie nie­miły, ale wie­działa, że jest obca. I że jej różowe ciu­chy i dodatki nie spo­ty­kają się tu ze zro­zu­mie­niem.

Tyle że jej to kom­plet­nie nie obcho­dziło.

Dzi­siaj rano jak zwy­kle sta­nęła przed szafą i sta­ran­nie przy­go­to­wała swoje ubra­nie. Od tego nie mogło być żad­nego odstęp­stwa. Upo­rczy­wie trzy­mała się pew­nych rytu­ałów, które pozwa­lały jej prze­trwać kolejny dzień. Była prze­ko­nana, że jeśli nie wypije kawy z ulu­bio­nego kubka, nie włoży butów pod kolor torebki i nie poma­luje rzęs, świat znowu się zawali. To, co trzy­mało ją w pio­nie, to były nawyki, które usta­wiały jej codzien­ność. Bała się z nich zre­zy­gno­wać, zupeł­nie jakby miało to ozna­czać wielką kata­strofę. Być może rów­nież dla­tego nie zaprzy­jaź­niała się, uni­kała spo­ufa­la­nia i wspól­nych wypa­dów na piwo. Nabrała w tej pracy prze­ko­na­nia, że ludzie są tym­cza­sowi. I że czy­jeś życie koń­czy się cza­sem szyb­ciej niż pro­ces nala­nia kawy do fili­żanki. Ktoś, kto jesz­cze wczo­raj kupo­wał jabłka na szar­lotkę, dzi­siaj leżał w kost­nicy i nikogo nie obcho­dziło, czy upiekł to cia­sto, czy nie. Ktoś, kto jesz­cze wczo­raj dzwo­nił do zna­jo­mych i uma­wiał się na spo­tka­nie, dzi­siaj po pro­stu nie oddy­chał, a lekarz medy­cyny sądo­wej zapi­sy­wał przy­czynę zgonu.

Nic nie było trwałe.

Nic nie było pewne.

Odde­chy zani­kały jeden po dru­gim, a zada­niem Flo­ren­tyny było dopaść tych, któ­rym wyda­wało się, że wolno ode­brać komuś życie.

Wcią­gnęła głę­boko powie­trze, a potem wło­żyła popie­latą, pli­so­waną spód­nicę, do któ­rej dobrała swe­ter w kolo­rze pudro­wego różu. Na nogi wsu­nęła szare czó­łenka, a włosy upięła w kok. Uma­lo­wała usta bla­do­ró­żową szminką i sta­ran­nie wyszczot­ko­wała rzęsy. Się­gnęła też po bran­so­letkę z różo­wego kwarcu i podobne kol­czyki. Uśmiech­nęła się iro­nicz­nie do swo­jego odbi­cia w lustrze. Zde­cy­do­wa­nie nie wyglą­dała na poli­cjantkę śled­czą. Raczej na nauczy­cielkę, może praw­niczkę albo przy­naj­mniej sekre­tarkę w kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej.

Tylko jakie to miało zna­cze­nie?

Na komen­dzie poja­wiła się około dzie­wią­tej rano i doce­niła fakt, że na jej biurku leżało już cał­kiem sporo mate­ria­łów zwią­za­nych z zabój­stwem Mar­kow­skiej. Opis pato­loga, pro­to­kół z oglę­dzin, notatki śled­czych.

Mor­der­stwo pierw­szego stop­nia. Zapla­no­wane, prze­my­ślane, prze­pro­wa­dzone nad­zwy­czaj sta­ran­nie. Upo­zo­ro­wa­nie próby samo­bój­czej było jed­nak dość śmieszne, zupeł­nie jakby miało tylko chwi­lowo odwró­cić uwagę poli­cji.

– Są już wyniki wstęp­nych oglę­dzin? – spy­tała Monikę, aspi­rantkę szta­bową z zespołu docho­dze­nio­wego. Monika była dość mało­mówna, ale kon­kretna. Nosiła woj­skowe buty i wiel­kie swe­try, nawet latem. Miała krótko ścięte blond włosy i nie zno­siła się malo­wać.

– Nie ma. Podobno ciężko coś zna­leźć, mor­derca musiał dobrze się przy­go­to­wać.

– Jadę raz jesz­cze na miej­sce zbrodni. – Flo­ren­tyna zer­k­nęła na notatki, a potem się­gnęła po torebkę i klu­czyki do samo­chodu. Udała też, że nie widzi wzroku Moniki, znie­sma­czo­nej wido­kiem jej różo­wej apaszki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: