Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przestrzeń Objawienia. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Przestrzeń Objawienia. Tom 1 - ebook

W dalekiej przyszłości ludzi zaprząta pytanie: dlaczego we wszechświecie jest tak mało cywilizacji? Przestrzeń objawienia zabiera czytelnika w zawrotną kosmiczną podróż również w czasie by doprowadzić go do niesamowitej odpowiedzi...

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67023-90-0
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JEDEN

_Sek­tor Man­tell, Pół­nocny Nekhe­bet, Resur­gam, układ Delty Pawia, 2551_

Nad­cią­gała burza macze­towa.

Sylve­ste stał na skraju terenu wyko­pa­lisk i zasta­na­wiał się, czy owoce jego tru­dów prze­trwają tę noc. Odkrywka arche­olo­giczna miała struk­turę kla­sycz­nej kraty Whe­elera: skła­dała się z głę­bo­kich kwa­dra­to­wych szy­bów, oddzie­lo­nych ski­bami wydo­by­tej ziemi. Stud­nie, się­ga­jące dzie­siątki metrów w dół, wyło­żono prze­zro­czy­stym sza­lun­kiem z hiper­dia­men­to­wego włókna. Odsło­nięte war­stwy wytrzy­mały nacisk milio­nów lat histo­rii geo­lo­gicz­nej, ale wystar­czy jeden solidny opad pyłu, jedna porządna burza macze­towa, a stud­nie wypeł­nią się po brzegi.

– Potwier­dze­nie, pro­szę pana. – Jeden z człon­ków zespołu wyło­nił się ze spłasz­czo­nego pierw­szego peł­za­cza. Głos męż­czy­zny tłu­miła maska do oddy­cha­nia. – Przed chwilą Cuvier wydał ostrze­że­nie mete­oro­lo­giczne dla całego obszaru Pół­noc­nego Nekhe­betu. Radzą, by wszyst­kie zespoły pra­cu­jące na powierzchni wró­ciły do naj­bliż­szej bazy.

– To zna­czy, że mamy się pako­wać i jechać z powro­tem do Man­tell?

– Zapo­wia­dają naprawdę silną burzę, pro­szę pana. – Męż­czy­zna mani­pu­lo­wał przy koł­nie­rzu kurtki, usi­łu­jąc cia­śniej zapiąć się pod szyją. – Mam nadać roz­kaz ogól­nej ewa­ku­acji?

Sylve­ste spoj­rzał na kratę wyko­pa­li­ska: boki każ­dej studni były rzę­si­ście oświe­tlone przez roz­sta­wione na tere­nie bate­rie reflek­to­rów. Na tej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej Delta ni­gdy nie wzno­siła się wystar­cza­jąco wysoko, nie dostar­czała dość świa­tła. Teraz, gdy prze­sło­nięta wiel­kimi kota­rami pyłu obni­żała się za hory­zont, wyglą­dała jak rdzawa plama, na któ­rej jego wzrok nie potra­fił się sku­pić. Wkrótce przez Stepy Ptero przy­bie­gną w pod­sko­kach pyłowe dia­bły niczym zbyt mocno nakrę­cone żyro­skopy-zabawki. Po nich nad­cią­gnie główny atak burzy i ude­rzy jak czarny młot.

– Nie – odparł. – Nie musimy wyjeż­dżać. Tu mamy dobre schro­nie­nie. Na pewno zauwa­ży­łeś, że na ska­łach pra­wie nie widać śla­dów ero­zji. Jeśli burza będzie bar­dzo silna, scho­wamy się w peł­za­czach.

Męż­czy­zna spoj­rzał na skały i pokrę­cił głową, jakby nie wie­rzył wła­snym uszom.

– Pro­szę pana, Cuvier naj­wy­żej dwa razy do roku wydaje tak sta­now­czy komu­ni­kat… dziś burza ma o rząd wiel­ko­ści prze­wyż­szać wszystko, co dotych­czas prze­ży­li­śmy.

– Mów za sie­bie – powie­dział Sylve­ste. Zauwa­żył, jak męż­czy­zna mimo­wol­nie na uła­mek sekundy kie­ruje spoj­rze­nie na jego oczy, a póź­niej zmie­szany odwraca wzrok. – Słu­chaj mnie. Nie możemy sobie pozwo­lić na porzu­ce­nie tej odkrywki.

Męż­czy­zna znów spoj­rzał na sieć szy­bów.

– To, co już odko­pa­li­śmy, zabez­pieczmy płach­tami. Potem zako­piemy trans­pon­dery. Nawet jeśli pył pokryje wszyst­kie stud­nie, odnaj­dziemy to miej­sce i wró­cimy z pra­cami na obecny etap. – Za goglami prze­ciw­py­ło­wymi roz­bie­gane oczy męż­czy­zny miały bła­galny wyraz. – Gdy wró­cimy, posta­wimy kopułę nad całym tere­nem. To chyba lep­sze roz­wią­za­nie, pro­szę pana, niż nara­ża­nie tutaj ludzi i sprzętu.

Sylve­ste postą­pił krok ku męż­czyź­nie, tak że ten musiał się cof­nąć w kie­runku naj­bliż­szej studni wyko­pa­li­ska.

– Rób to, co ci teraz powiem: poin­for­muj wszyst­kie zespoły arche­olo­giczne, że mają pra­co­wać aż do odwo­ła­nia i że zabra­niam gada­nia o wyco­fa­niu się do Man­tell. Tym­cza­sem niech na pokład peł­za­czy wniosą tylko naj­bar­dziej wraż­liwe przy­rządy. Jasne?

– A co z ludźmi, pro­szę pana?

– Ludzie mają robić to, po co tu przy­je­chali: kopać.

Sylve­ste patrzył na swego roz­mówcę z wyrzu­tem, nie­mal pro­wo­ku­jąc go, by zane­go­wał roz­kazy, ale po dłu­giej chwili waha­nia męż­czy­zna odwró­cił się na pię­cie i pobiegł w labi­ryn­cie studni, poko­nu­jąc z wielką wprawą szczyty skib. Wokół wyko­pów roz­miesz­czono deli­katne gra­wi­to­me­try obra­zu­jące; przy­po­mi­nały skie­ro­wane w dół działa. Teraz koły­sały się lekko na sil­nym wie­trze.

Sylve­ste pocze­kał chwilę, potem ruszył podobną drogą, a gdy prze­szedł kilka oczek w głąb siatki, skrę­cił. W pobliżu cen­trum wyko­pa­lisk cztery szyby powięk­szono, robiąc jeden więk­szy otwór o boku trzy­dzie­stu metrów i nie­mal takiej samej głę­bo­ko­ści. Zszedł po dra­bi­nie w głąb szybu. W ciągu ostat­nich tygo­dni tyle razy odby­wał podróż w dół i do góry, że brak zawro­tów głowy bar­dziej go nie­po­koił niż samo scho­dze­nie. Poru­sza­jąc się przy osza­lo­wa­nej ścia­nie, mijał war­stwy epok geo­lo­gicz­nych. Dzie­więć­set tysięcy lat minęło od Wyda­rze­nia. Więk­sza część stra­ty­fi­ka­cji sta­no­wiła wieczną zmar­z­linę, typową dla pod­bie­gu­no­wych obsza­rów Resur­gamu. Wieczną zmar­z­linę, która ni­gdy nie roz­ma­rzała. Głę­biej – bli­sko samego Wyda­rze­nia – znaj­do­wała się war­stwa rego­litu, powstała pod­czas impak­tów, które nastą­piły po Wyda­rze­niu. Samo Wyda­rze­nie zazna­czało się poje­dyn­czą, cienką jak włos linią roz­dzie­la­jącą – popio­łem po spa­lo­nych lasach.

Dno wyro­bi­ska nie było poziome – scho­dziło zwę­ża­ją­cymi się tara­sami na koń­cowy poziom czter­dzie­stu metrów. W dole zain­sta­lo­wano dodat­kowe reflek­tory, by roz­świe­tlić mrok. Tam, w cia­snym obsza­rze, roiło się jak w ulu. Szyb cał­ko­wi­cie chro­nił od wia­tru. Kopiący pra­co­wali nie­mal w kom­plet­nej ciszy; klę­czeli na matach i ope­ro­wali narzę­dziami tak pre­cy­zyj­nymi, że w innej epoce mogłyby słu­żyć chi­rur­gowi. Trzy osoby z zespołu – stu­denci z Cuvier – uro­dziły się na Resur­ga­mie. Przy nich przy­czaił się ser­wi­tor, cze­ka­jąc na roz­kazy. Maszyny bar­dzo się przy­da­wały na wcze­snym eta­pie wyko­pa­lisk, jed­nak koń­cowych prac nie można było cał­ko­wi­cie im powie­rzyć. Przy gru­pie sie­działa kobieta z komp­no­te­sem balan­su­ją­cym na udach, uka­zu­ją­cym drzewo roz­woju cza­szek Ama­ran­ti­nów. Dopiero teraz zauwa­żyła Sylve­ste’a – zszedł bar­dzo cicho – wstała gwał­tow­nie i zatrza­snęła komp­no­tes. Miała czarne włosy i nosiła pro­stą grzywkę. Na ramiona zarzu­ciła pele­rynę.

– Mia­łeś rację – powie­działa. – Nie wiemy, co to jest, ale na pewno jest wiel­kie. I zadzi­wia­jąco dobrze zacho­wane.

– Pro­po­nu­jesz jakąś teo­rię, Pas­cale?

– To chyba twoje zada­nie. Ja mam to tylko sko­men­to­wać. – Pas­cale Dubois, młoda dzien­ni­karka z Cuvier, opi­sy­wała wyko­pa­li­ska od samego początku i czę­sto bru­dziła sobie ręce praw­dzi­wym kopa­niem, ucząc się facho­wego żar­gonu. – Te ciała są straszne, prawda? Choć to obcy, nie­mal czu­jemy ich ból.

Przy ścia­nie szybu, gdzie dno zaczy­nało opa­dać, odko­pali dwie wyło­żone kamie­niami komory grze­balne. Choć leżały tu przy­sy­pane zie­mią przez co naj­mniej dzie­więć­set tysięcy lat, były nie­mal nie­na­ru­szone, a kości wewnątrz znaj­do­wały się z grub­sza w pozy­cji odpo­wia­da­ją­cej uło­że­niu ana­to­micz­nemu żywej istoty. Były to typowe szkie­lety Ama­ran­ti­nów. Na pierw­szy rzut oka – jeśli ktoś aku­rat nie spe­cja­li­zo­wał się w antro­po­lo­gii – mogły ucho­dzić za szczątki ludz­kie, gdyż nale­żały do istot o wymia­rach prze­cięt­nego czło­wieka, mają­cych cztery koń­czyny, dwu­noż­nych, o pozor­nie podob­nej budo­wie szkie­letu. Obję­tość czaszki była mniej wię­cej taka jak u ludzi, a narządy zmy­słów, odde­chu i komu­ni­ka­cji znaj­do­wały się w podob­nych miej­scach. Jed­nakże czaszki obu Ama­ran­ti­nów miały wydłu­żony, ptasi kształt, z wydatną wypu­kło­ścią czo­łową, roz­cią­ga­jącą się mię­dzy głę­bo­kimi oczo­do­łami i bie­gnącą aż do podob­nej do dziobu gór­nej szczęki. Kości były pokryte gdzie­nie­gdzie mot­kami wygar­bo­wa­nej, suchej tkanki, która skrę­cała ciało, ścią­ga­jąc je – takie to spra­wiało wra­że­nie – do pozy­cji wyra­ża­ją­cej ból. Nie były to ska­mie­nia­ło­ści w zwy­kłym sen­sie: nie zaszły w nich żadne pro­cesy mine­ra­li­za­cji, a w komo­rach grze­bal­nych znaj­do­wały się tylko kości i tro­chę tech­nicz­nych arte­fak­tów, z któ­rymi pocho­wano ciała.

– Może cho­dziło o to, byśmy tak myśleli? – Sylve­ste dotknął jed­nej z cza­szek.

– Nie – odparła Pas­cale. – Gdy tkanka wyschła, pozy­cja ciała ule­gła znie­kształ­ce­niu.

– Albo pocho­wano je wła­śnie w ten spo­sób.

Poło­żył na czaszce dło­nie w ręka­wicz­kach, które prze­ka­zy­wały mu dane doty­kowe do koniusz­ków pal­ców. W tym momen­cie wspo­mniał żółty pokój wysoko w Chasm City, z akwa­tin­tami meta­no­wych lodo­wych czap na ścia­nach; mię­dzy gośćmi sunęły ser­wi­tory w libe­riach, czę­stu­jąc sło­dy­czami i alko­ho­lem. Dra­pe­rie z barw­nej krepy prze­sła­niały pyszne skle­pie­nie. W powie­trzu jaśniały blade entop­tyki – modne wów­czas anioły, che­ru­biny, koli­bry, cza­ro­dziejki. Pamię­tał gości: więk­szość z nich to były osoby zwią­zane z rodziną; ludzi tych albo ledwo znał, albo ich nie lubił, gdyż przy­ja­ciół miał wtedy nie­wielu. Ojciec jak zwy­kle się spóź­nił. Przy­ję­cie toczyło się w naj­lep­sze, gdy Calvin raczył się poja­wić. Ale to było nor­malne pod­czas ostat­niego, naj­więk­szego przed­się­wzię­cia Calvina – jego reali­za­cja sama w sobie była powolną śmier­cią, w tym samym stop­niu co samo­bój­stwo, które miał popeł­nić w kul­mi­na­cyj­nej fazie pro­jektu.

Sylve­ste wspo­mniał, jak ojciec podał mu szka­tułkę inkru­sto­waną frag­men­tami sple­cio­nych spi­rali kwa­sów rybo­nu­kle­ino­wych.

– Otwórz – pole­cił Calvin.

Sylve­ste pamię­tał, że wziął szka­tułkę w dło­nie, czuł, jaka jest lekka. Odchy­lił wieczko, zoba­czył pta­sie gniazdko z włók­niny do pako­wa­nia. W środku leżała cęt­ko­wana brą­zowa kopuła w takim samym kolo­rze co pudełko – górna część czaszki, naj­wy­raź­niej ludz­kiej, z bra­ku­jącą szczęką.

Wtedy w sali zapa­dła cisza.

– To wszystko? – spy­tał Sylve­ste na tyle gło­śno, by zebrani go usły­szeli. – Stara kość? Cóż, dzię­kuję, tato. Jestem doprawdy pod wra­że­niem.

– Powi­nie­neś być – odparł Calvin.

Pro­blem pole­gał na tym, że – jak Sylve­ste nie­mal natych­miast się zorien­to­wał – Calvin miał rację. Czaszka przed­sta­wiała nie­wia­ry­godną war­tość: wkrótce dowie­dział się, że nale­żała do kobiety z Ata­pu­erca w Hisz­pa­nii i miała dwie­ście tysięcy lat. Czas śmierci kobiety dało się łatwo osza­co­wać na pod­sta­wie towa­rzy­szą­cych zna­le­zi­sku obiek­tów, ale uczeni, któ­rzy ją wydo­byli, podali pre­cy­zyjną datę, uży­wa­jąc naj­bar­dziej wyra­fi­no­wa­nych tech­nik, jak: dato­wa­nie pota­sowo-argo­nowe skał w jaskini pochówku, dato­wa­nie sze­re­gów ura­no­wych w zło­żach tra­wer­tynu na ścia­nach, ślady roz­padu ato­mo­wego w szkli­wie wul­ka­nicz­nym, dato­wa­nie ter­mo­lu­mi­ne­scen­cyjne spa­lo­nych odpry­sków krze­mie­nia. Z tych samych tech­nik – udo­sko­na­lo­nych, jeśli cho­dzi o dokład­ność i zakres zasto­so­wań – korzy­stali arche­olo­dzy na Resur­ga­mie. Fizyka roz­wi­nęła jedy­nie ogra­ni­czoną liczbę metod dato­wa­nia obiek­tów. Sylve­ste powi­nien to wszystko natych­miast dostrzec i poznać, czym jest ta czaszka – naj­star­szym ludz­kim obiek­tem na Yel­low­stone, przy­wie­zio­nym wieki wcze­śniej do układu Epsi­lon Eri­dani, a potem zagu­bio­nym pod­czas nie­po­ko­jów w kolo­nii. To, że Calvin ją odko­pał, samo w sobie sta­no­wiło cud.

A jed­nak powo­dem wstydu, jaki gwał­tow­nie odczuł, mniej była oka­zana nie­wdzięcz­ność niż to, że tak łatwo ujaw­nił wła­sną igno­ran­cję. Wszak bez trudu mógł ją ukryć. Posta­no­wił, że na podobną sła­bość ni­gdy już sobie nie pozwoli. Lata póź­niej czaszka pole­ciała z nim na Resur­gam jako przy­po­mnie­nie o tym ślu­bie.

Nie mógł teraz zawieść.

– Jeśli jest tak, jak twier­dzisz, to zna­czy, że nie pocho­wano ich w ten spo­sób bez przy­czyny – powie­działa Pas­cale.

– Może jako ostrze­że­nie – odparł Sylve­ste i zszedł do trzech stu­den­tów.

– Oba­wia­łam się, że coś takiego powiesz. – Pas­cale podą­żyła za nim. – A czego wła­ści­wie mia­łoby doty­czyć to straszne ostrze­że­nie?

Sylve­ste dosko­nale wie­dział, że pytała reto­rycz­nie. Dokład­nie rozu­miała jego poglądy na temat Ama­ran­ti­nów. Chyba lubiła to drą­żyć. Zmu­sza­jąc go, by cią­gle je powta­rzał, mogłaby w końcu spo­wo­do­wać, że w jego rozu­mo­wa­niu ujawni się jakiś błąd logiczny, który nawet on sam uzna za pod­wa­ża­jący całą teo­rię.

– Wyda­rze­nie. – Mówiąc to, Sylve­ste prze­su­nął pal­cem po cien­kiej czar­nej linii za sza­lun­kiem.

– Wyda­rze­nie przy­szło do Ama­ran­ti­nów nie­spo­dzie­wa­nie – odparła Pas­cale. – Nie mieli na nie wpływu. A poza tym nastą­piło szybko. Nie było czasu na roz­my­śla­nie, jak cho­wać ciała, prze­ka­zu­jąc zło­wro­gie ostrze­że­nie. Nawet jeśli czę­ściowo rozu­mieli, co się z nimi dzieje.

– Roz­gnie­wali bogów – stwier­dził Sylve­ste.

– Tak, chyba wszy­scy zga­dzamy się co do tego, że musieli inter­pre­to­wać Wyda­rze­nie w ramach swego sys­temu reli­gij­nego jako dowód boskiego nie­za­do­wo­le­nia. Nie było jed­nak czasu na wyra­że­nie tej wiary w jakiejś sta­łej for­mie, nim wszy­scy zgi­nęli, a już na pewno nie na pochó­wek dla przy­jem­no­ści przy­szłych arche­olo­gów z odmien­nych gatun­ków. – Nało­żyła kap­tur i zacią­gnęła wią­za­nia, ponie­waż lek­kie smużki pyłu zaczęły osia­dać w szy­bie i powie­trze nie było już tak spo­kojne, jak jesz­cze kilka minut temu. – Ale ty sądzisz ina­czej, prawda? – Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, nasu­nęła na oczy solidne gogle, które na chwilę zakłó­ciły jej widze­nie pery­fe­ryjne, i spoj­rzała na powoli odsła­niany obiekt.

Gogle Pas­cale pobie­rały dane z gra­wi­to­me­trów obra­zu­ją­cych roz­miesz­czo­nych wokół siatki Whe­elera i nakła­dały ste­reo­sko­powy obraz zako­pa­nej masy na nor­malny widok. Sylve­ste uzy­ski­wał ten sam efekt, wyda­jąc pole­ce­nie swoim oczom. Pod­łoże stało się szkli­ste, nie­ma­te­rialne – brą­zo­wawa krata, w któ­rej leżał zako­pany wielki obiekt. Był to obe­lisk – potężny blok wyrzeź­bio­nej skały, wło­żony z kolei w kilka kamien­nych sar­ko­fa­gów. Miał dwa­dzie­ścia metrów wyso­ko­ści. Wyko­pa­li­sko odsła­niało zale­d­wie parę cen­ty­me­trów z samej góry. Z jed­nej strony umiesz­czono jakiś napis w stan­dar­do­wym sys­te­mie zna­ków z póź­nej epoki kul­tury Ama­ran­ti­nów. Gra­wi­to­me­try obra­zu­jące nie potra­fiły jed­nak uzy­skać roz­dziel­czo­ści prze­strzen­nej potrzeb­nej do odczy­ta­nia tek­stu. Żeby się cze­go­kol­wiek dowie­dzieć, nale­żało obe­lisk odko­pać.

Sylve­ste kazał swoim oczom, by przy­wró­ciły mu nor­malne widze­nie.

– Pra­cuj­cie szyb­ciej – pole­cił stu­den­tom. – Nie szko­dzi, jeśli na powierzchni powstaną drobne rysy. Dziś wie­czór chcę mieć odsło­nięty przy­naj­mniej metr obe­li­sku.

Jeden ze stu­den­tów, klę­cząc, odwró­cił się do niego.

– Pro­szę pana, sły­sze­li­śmy, że trzeba porzu­cić wyko­pa­li­sko.

– A cze­muż to miał­bym je porzu­cać?

– Z powodu burzy.

– Do dia­bła z burzą.

Dość oschle wyszarp­nął się, gdy Pas­cale ujęła go za rękę.

– Dan, mają powody do nie­po­koju. – Mówiła cicho, tylko do niego. – Ja też sły­sza­łam pro­gnozę. Powin­ni­śmy wra­cać do Man­tell.

– I stra­cić to wszystko?

– Wró­cimy tu.

– Może się oka­zać, że już ni­gdy nie odnaj­dziemy tego miej­sca, nawet jeśli zako­piemy trans­pon­der.

Wie­dział, że ma rację: loka­li­za­cja wyko­pa­li­ska była nie­pewna, mapy tego rejonu nie grze­szyły dokład­no­ścią. Zesta­wiono je w pośpie­chu, gdy przed czter­dzie­stu laty _Lorean_ przy­le­ciał z Yel­low­stone i okrą­żył pla­netę. Od czasu buntu, kiedy to znisz­czono pas sate­li­tów – a połowa kolo­ni­stów posta­no­wiła ukraść sta­tek i wra­cać do domu – nie ist­niał spo­sób dokład­nego okre­śle­nia poło­że­nia cze­goś na Resur­ga­mie. A wiele trans­pon­de­rów po pro­stu psuło się pod­czas burzy macze­to­wej.

– Mimo to nie warto ryzy­ko­wać ludz­kiego życia – stwier­dziła Pas­cale.

– Może być warte znacz­nie wię­cej. – Pstryk­nął na stu­denta. – Szyb­ciej. Jeśli trzeba, użyj­cie ser­wi­to­rów. Przed świ­tem chcę zoba­czyć szczyt obe­li­sku.

Sluka, jego dok­to­rantka, mam­ro­tała coś pod nosem.

– Jakiś komen­tarz? – spy­tał Sylve­ste.

Sluka wstała chyba po raz pierw­szy od wielu godzin. Widział w jej oczach zmę­cze­nie. Z dłoni dziew­czyny wysu­nęła się szpa­tułka i upa­dła przy butach ochron­nych, które Sluka miała na nogach. Zerwała z twa­rzy maskę, oddy­chała kilka sekund resur­gam­skim powie­trzem.

– Musimy poroz­ma­wiać.

– A o czym, Sluko?

Nim się ode­zwała, zaczerp­nęła powie­trza z maski.

– Igrasz z losem, dok­to­rze Sylve­ste.

– A ty igrasz na skraju prze­pa­ści.

Wyda­wało się, że go nie dosły­szała.

– Zro­zum, twoja praca jest dla nas ważna. Podzie­lamy twoje nadzieje. Dla­tego zgi­namy tu karki. Ale nie powi­nie­neś uwa­żać, że tak będzie stale i że nie musisz o nas zabie­gać. – Spoj­rzała na Pas­cale i jej oczy bły­snęły bia­łymi łukami. – Teraz potrze­bu­jesz wszel­kich sprzy­mie­rzeń­ców, dok­to­rze.

– Czy mam to trak­to­wać jak groźbę?

– Stwier­dze­nie faktu. Jeśli zwra­cał­byś więk­szą uwagę na to, co dzieje się w innych miej­scach kolo­nii, wie­dział­byś, że Girar­dieau pla­nuje ruch prze­ciw tobie. Krążą pogło­ski, że ten ruch nastąpi szyb­ciej, niż się spo­dzie­wasz.

Poczuł mro­wie­nie na karku.

– O czym mówisz? Co to zna­czy?

– A o czymże? O zama­chu! – Sluka prze­pchnęła się obok niego, by wejść po dra­bi­nie przy ścia­nie studni. Gdy posta­wiła stopę na pierw­szym szcze­blu, odwró­ciła się i powie­działa do dwóch stu­den­tów w sku­pie­niu odko­pu­ją­cych obe­lisk: – Pra­cuj­cie tak długo, jak chce­cie, tylko nie mów­cie potem, że nikt was nie ostrzegł. A jeśli macie wąt­pli­wo­ści, jak to jest, gdy zosta­nie się zła­pa­nym przez burzę macze­tową, przyj­rzyj­cie się Sylve­ste’owi.

Jeden ze stu­den­tów pod­niósł nie­śmiało wzrok.

– Dokąd idziesz, Sluko?

– Poroz­ma­wiać z innymi gru­pami. Może nie wszy­scy wie­dzą o tym ostrze­że­niu. Gdy je usły­szą, nie­wielu zechce tu pozo­stać.

Zaczęła się wspi­nać, ale Sylve­ste chwy­cił za jej obcas. Spoj­rzała w dół. Zało­żyła teraz maskę, ale mimo to Sylve­ste widział wyraz pogardy na jej twa­rzy.

– Jesteś skoń­czona, Sluko.

– Nie. – W dal­szym ciągu się wspi­nała. – Dopiero zaczy­nam. Na twoim miej­scu mar­twi­ła­bym się o sie­bie.

Sylve­ste prze­ana­li­zo­wał stan swego ducha i prze­ko­nał się, że jest zupeł­nie spo­kojny. Tego naj­mniej się spo­dzie­wał. Był to jed­nak spo­kój, jaki panuje w oce­anach meta­licz­nego wodoru wiel­kich pla­net gazo­wych daleko od Delty – spo­kój utrzy­my­wany tylko dzięki miaż­dżą­cemu ciśnie­niu z dołu i z góry.

– Co teraz? – spy­tała Pas­cale.

– Muszę z kimś poroz­ma­wiać – odparł.

***

Sylve­ste wszedł po ram­pie do swo­jego peł­za­cza. Druga maszyna była zapchana pudłami ze sprzę­tem i pojem­ni­kami z zebra­nym mate­ria­łem; hamaki stu­den­tów wci­śnięto w małe nisze wol­nej prze­strzeni. Musieli spać na pokła­dzie pojaz­dów, ponie­waż nie­które sta­no­wi­ska arche­olo­giczne w tym sek­to­rze – podob­nie jak to wyko­pa­li­sko – znaj­do­wały się w odle­gło­ści dnia drogi od Man­tell. Maszyna Sylve­ste’a była znacz­nie lepiej wypo­sa­żona: ponad jedną trze­cią miej­sca prze­zna­czono na jego pokój szta­bowy i kwa­tery; resztę wnę­trza zaj­mo­wały ładow­nie i parę skrom­niej­szych kwa­ter dla star­szych współ­pra­cow­ni­ków lub gości – w tej wypra­wie dla Pas­cale i Sluki. Teraz jed­nak Sylve­ste miał cały pojazd dla sie­bie.

Wystrój pokoju miał masko­wać fakt, że pomiesz­cze­nie to znaj­duje się na pokła­dzie peł­za­cza. Ściany wyło­żono czer­wo­nym aksa­mi­tem, półki zapeł­niono mode­lami przy­rzą­dów nauko­wych i pod­rób­kami arte­fak­tów; powie­szono rów­nież wiel­kie, wytwor­nie opi­sane mapy Resur­gamu w odwzo­ro­wa­niu Mer­ca­tora, z zazna­czo­nymi punk­tami naj­waż­niej­szych zna­le­zisk cywi­li­za­cji Ama­ran­ti­nów. W innych miej­scach powierzch­nię ścian pokry­wały powoli aktu­ali­zu­jące się tek­sty: arty­kuły naukowe w przy­go­to­wa­niu. Jego wła­sna symu­la­cja poziomu beta wyko­ny­wała obec­nie więk­szość ruty­no­wej pracy nad arty­ku­łami; Sylve­ste wytre­no­wał symu­la­cję do takiego stop­nia, że potra­fiła ope­ro­wać jego sty­lem dokład­niej niż on sam, zwłasz­cza że od pracy odcią­gały go bie­żące zaję­cia. Póź­niej, gdy czas pozwoli, miał spraw­dzić te tek­sty, ale teraz tylko na nie zer­kał, prze­cho­dząc do biurka. Ozdobny mebel był ude­ko­ro­wany mar­mu­rem i mala­chi­tem z japoń­skimi inkru­sta­cjami przed­sta­wia­ją­cymi wcze­sne pod­boje kosmiczne.

Sylve­ste otwo­rzył szu­fladę i wyjął kar­tridż symu­la­cji – nie­ozna­czony szary pro­sto­pa­dło­ścian, przy­po­mi­na­jący płytkę cera­miczną. W gór­nej czę­ści biurka znaj­do­wał się otwór. Wystar­czyło wsu­nąć kar­tridż, by wywo­łać Calvina. Jed­nakże Sylve­ste się wahał. Przy­naj­mniej mie­siąc upły­nął od poprzed­niego wywo­ła­nia Calvina z kra­iny zmar­łych i to ostat­nie spo­tka­nie prze­bie­gło wyjąt­kowo par­szy­wie. Sylve­ste obie­cał sobie wtedy, że ponow­nie przy­woła ojca tylko w sytu­acji kry­zy­so­wej. Ale czy teraz rze­czy­wi­ście miała miej­sce taka sytu­acja? To zale­żało od punktu widze­nia. I czy była dosta­tecz­nie trudna, by uspra­wie­dli­wić wywo­ła­nie? Pro­blem pole­gał na tym, że rady Calvina oka­zy­wały się sku­teczne tylko w poło­wie przy­pad­ków.

Sylve­ste wci­snął kar­tridż do biurka.

Pośrodku pokoju siły wróżki wywo­łały postać Calvina roz­par­tego w prze­past­nym, maje­sta­tycz­nym fotelu. Wyglą­dał real­niej niż jaki­kol­wiek holo­gram – widoczne były nawet sub­telne świa­tło­cie­nie – ponie­waż obraz wyge­ne­ro­wano, mani­pu­lu­jąc bez­po­śred­nio polem widze­nia Sylve­ste’a. Symu­la­cja poziomu beta przed­sta­wiała Calvina w jego naj­lep­szych cza­sach, ze szczy­to­wego okresu na Yel­low­stone, gdy miał zale­d­wie pięć­dzie­siątkę. To dziwne, ale wyglą­dał sta­rzej od Sylve­ste’a, choć wize­ru­nek Calvina był sie­dem­dzie­siąt lat młod­szy w sen­sie fizjo­lo­gicz­nym. Sylve­ste prze­kro­czył dwie­ście osiem lat, ale kura­cja dłu­go­wiecz­no­ści, jaką zaapli­ko­wano mu na Yel­low­stone, była sku­tecz­niej­sza od wszel­kich zabie­gów dostęp­nych w cza­sach ojca.

Poza tym budowę i rysy twa­rzy mieli nie­mal iden­tyczne, usta stale wygięte w figlarny łuk. Sylve­ste miał na sobie surowe ubra­nie poszu­ki­wa­cza, nato­miast Calvin nosił krót­sze włosy, a jego strój cecho­wało wyra­fi­no­wa­nie belle époque demar­chi­stów: powiewna koszula i spodnie w ele­gancką kratę, wetknięte w cho­lewy pirac­kich butów; na jego pal­cach poły­ski­wały dro­go­cenne kamie­nie i metal. Nie­na­gan­nie przy­cięta broda two­rzyła nieco ciem­niej­szą rudawą linię wzdłuż szczęki. Małe entop­tyki ota­czały sie­dzącą postać – sym­bole logiki boolow­skiej i trój­war­to­ścio­wej oraz dłu­gie ciągi zero-jedyn­kowe. Jedna dłoń gła­dziła szcze­cinę pod­bródka, druga spo­czy­wała na rzeź­bio­nym śli­maku na opar­ciu fotela.

Przez pro­jek­cję prze­śli­zgnęła się fala oży­wie­nia, blade oczy roz­bły­sły zain­te­re­so­wa­niem.

Calvin uniósł palce w leni­wym geście pozdro­wie­nia.

– Tak. Za chwilę wszy­scy zostaną obry­zgani gów­nem.

– Sporo zakła­dasz.

– Mój drogi, niczego nie muszę zakła­dać. Pod­łą­czy­łem się do sieci i dosta­łem do ostat­nich kilku tysięcy wia­do­mo­ści. – Wycią­gnął szyję, by obej­rzeć gabi­net. – Nie­złe gniazdko. A przy oka­zji, jak twoje oczy?

– Dzia­łają tak dobrze, jak można by tego po nich ocze­ki­wać.

Calvin ski­nął głową.

– Roz­dziel­czość nie jest nad­zwy­czajna, ale nic lep­szego nie mogłem osią­gnąć za pomocą narzę­dzi, jakie mia­łem do dys­po­zy­cji. Praw­do­po­dob­nie pod­łą­czy­łem na nowo tylko czter­dzie­ści pro­cent two­ich optycz­nych kana­łów ner­wo­wych, dla­tego wsta­wie­nie lep­szych kamer byłoby bez sensu. Gdyby na tej pla­ne­cie ponie­wie­rał się tro­chę lep­szy sprzęt chi­rur­giczny, mógł­bym spró­bo­wać cze­goś wię­cej. Ale nie ocze­kujmy, że Michał Anioł szczo­teczką do zębów wyma­lo­wałby wspa­niałą Kaplicę Syk­styń­ską.

– Dobrze, wypo­mi­naj mi.

– Nawet bym nie śmiał – odparł Calvin z cał­ko­wi­cie nie­win­nym wyra­zem twa­rzy. – Mówię tylko, że skoro już musia­łeś pozwo­lić Ali­cji zabrać _Lore­ana_, mógł­byś przy­naj­mniej namó­wić ją, by zosta­wiła nam tro­chę sprzętu medycz­nego.

Dwa­dzie­ścia lat temu jego żona prze­wo­dziła rebe­lii prze­ciw niemu. Calvin cią­gle mu o tym przy­po­mi­nał.

– Zatem zło­ży­łem sie­bie w ofie­rze i tyle. – Sylve­ste mach­nął ręką, by uci­szyć obraz. – Wybacz, Cal, ale nie przy­wo­ła­łem cię tutaj na poga­wędkę przy kominku.

– Wolał­bym, żebyś zwra­cał się do mnie „ojcze”.

Sylve­ste zigno­ro­wał ten komen­tarz.

– Wiesz, gdzie jeste­śmy?

– Przy­pusz­czam, że na wyko­pa­li­sku. – Calvin zamknął na chwilę oczy i pal­cami dotknął skroni, chcąc się skon­cen­tro­wać. – Tak, popa­trzmy. Dwa peł­za­cze eks­pe­dy­cyjne z Man­tell, w pobliżu Ste­pów Ptero… krata Whe­elera… nie­zwy­kle dziwne! Ale przy­pusz­czam, że dość dobrze służy twym celom. A tu co takiego? Sek­cja gra­wi­to­me­trów wyso­kiej roz­dziel­czo­ści… sej­smo­gramy… Rze­czy­wi­ście coś zna­la­złeś?

W tym momen­cie z biurka wysko­czyła wróżka stanu ogól­nego i oznaj­miła, że jest tele­fon z Man­tell. Sylve­ste uniósł dłoń ku Calvi­nowi, zasta­na­wia­jąc się, czy przy­jąć roz­mowę. Osobą usi­łu­jącą się z nim skon­tak­to­wać był Henry Jane­quin, spe­cja­li­sta od bio­lo­gii awia­nów i jeden z nie­wielu otwar­tych sojusz­ni­ków Sylve­ste’a. Jane­quin znał praw­dzi­wego Calvina, ale Sylve­ste był nie­mal pewien, że ni­gdy nie zetknął się z Calvi­now­skim beta-pozio­mem… a już na pewno nie pod­czas seansu, gdy syn zasię­gał ojcow­skiej rady. Przy­zna­nie się do tego, że Sylve­ste potrze­bo­wał pomocy Cala, że w ogóle wpadł na pomysł, by w tym celu wywo­łać symu­la­cję, mogłoby zostać uznane za objaw sła­bo­ści.

– Na co cze­kasz? – spy­tał Cal. – Odbierz.

– On nie wie o tobie… o nas.

Calvin pokrę­cił głową… i nagle Jane­quin poja­wił się w pokoju. Sylve­ste usi­ło­wał zacho­wać obo­jęt­ność, choć zro­zu­miał, co się stało: Calvin zna­lazł spo­sób na wysła­nie pole­ce­nia funk­cjom pry­wat­nego poziomu biurka.

Calvin był i pozo­stał prze­bie­głym dra­niem, pomy­ślał Sylve­ste. W końcu wła­śnie dla­tego jest na­dal uży­teczny.

Syl­wetka Jane­qu­ina była nieco mniej wyraźna od postaci Calvina, gdyż obraz Jane­qu­ina był prze­sy­łany z Man­tell przez dość dziu­rawą sieć sate­li­tów. A kamery zbie­ra­jące obraz pamię­tały chyba lep­sze czasy.

Jak więk­szość sprzętu na Resur­ga­mie, pomy­ślał Sylve­ste.

– Jesteś wresz­cie – powie­dział Jane­quin. W pierw­szej chwili zauwa­żył tylko Sylve­ste’a. – Przez ostat­nią godzinę usi­ło­wa­łem się z tobą skon­tak­to­wać. Nie masz jakie­goś urzą­dze­nia, które dawa­łoby ci infor­ma­cje o nad­cho­dzą­cych roz­mo­wach, gdy jesteś na dole, w szy­bie?

– Mam – odparł Sylve­ste. – Ale je wyłą­czy­łem. Zbyt mi prze­szka­dzało.

– Aha – mruk­nął Jene­quin z ledwo zauwa­żal­nym roz­draż­nie­niem. – Naprawdę sprytne. Zwłasz­cza u osoby na twoim sta­no­wi­sku. Oczy­wi­ście wiesz, co mam na myśli. Zbie­rają się chmury, Dan, chyba więk­sze niż… – Jane­quin dopiero teraz dostrzegł Calvina. Przez chwilę w mil­cze­niu przy­glą­dał się postaci w fotelu. – Słowo daję, czy to ty?

Cal bez słowa ski­nął głową.

– Symu­la­cja poziomu beta – oznaj­mił Sylve­ste. Ważne wyja­śnie­nie przed dal­szą roz­mową. Alfa i beta to zasad­ni­czo odmienne symu­la­cje i ety­kieta Sto­ne­rów bar­dzo dro­bia­zgowo je roz­róż­niała. Sylve­ste popeł­niłby nie­wy­ba­czalną gafę, dopusz­cza­jąc, by Jane­quin myślał, że ma do czy­nie­nia z dawno utra­co­nym nagra­niem poziomu alfa. – Kon­sul­to­wa­łem się z nim… z tym…

Calvin zro­bił zna­czącą minę.

***

– W jakiej spra­wie? – spy­tał Jane­quin.

Był sta­rym czło­wie­kiem, naj­star­szym na Resur­ga­mie. Z każ­dym rokiem jego powierz­chow­ność stop­niowo zbli­żała się do jakie­goś mał­piego ide­ału. Siwe włosy, wąsy i broda ota­czały małą różową twarz niczym u egzo­tycz­nej uistiti. Na Yel­low­stone nie było bar­dziej uta­len­to­wa­nego eks­perta w dzie­dzi­nie gene­tyki spoza Mixma­ste­rów, a nie­któ­rzy cenili Jane­qu­ina znacz­nie wyżej od człon­ków tej sekty, za jego skromny geniusz, prze­ja­wia­jący się nie w bły­sko­tli­wych popi­sach, ale w wie­lo­let­niej sys­te­ma­tycz­nej, zna­ko­mi­tej pracy. Znacz­nie prze­kro­czył trzy­setkę i nakła­da­jące się war­stwy kura­cji dłu­go­wiecz­no­ści zaczy­nały się w widoczny spo­sób ście­rać. Sylve­ste sądził, że wkrótce Jane­quin zosta­nie pierw­szą osobą na Resur­ga­mie, która umrze ze sta­ro­ści. Myślał o tym ze smut­kiem. Choć w wielu spra­wach się nie zga­dzali, to zawsze oma­wiali w cztery oczy wszyst­kie ważne rze­czy.

– On coś zna­lazł – powie­dział Cal.

Oczy Jane­qu­ina poja­śniały, radość z nauko­wego odkry­cia odjęła mu lat.

– Naprawdę?

– Tak, ja…

Wtem nastą­piło coś dziw­nego. Pokój nagle znik­nął. Oni trzej stali na bal­ko­nie, wysoko ponad mia­stem – Sylve­ste natych­miast roz­po­znał, że to Chasm City. Znowu robota Calvina. Biurko poszło za nimi jak posłuszny pies. Jeśli Cal może się­gnąć do funk­cji poziomu pry­wat­nego, pomy­ślał Sylve­ste, potrafi rów­nież zro­bić taki trik, uru­cha­mia­jąc jedno ze stan­dar­do­wych śro­do­wisk biurka. A symu­la­cja była naprawdę dobra: nawet wiatr owie­wał twarz Sylve­ste’a, przy­no­sząc ledwo uchwytny miej­ski zapach, trudny do okre­śle­nia, ale jed­nak wyczu­walny, dzięki temu, że był nie­obecny w tań­szych symu­la­cjach.

Miał przed oczami mia­sto ze swego dzie­ciń­stwa ze szczy­to­wego okresu belle époque. Impo­nu­jące złote budowle odcho­dziły w dal jak rzeź­bione obłoki kipiące powietrz­nym ruchem. Poni­żej zachwy­ca­jące tarasy par­ków i ogro­dów scho­dziły ku zie­lon­ka­wej mgle buj­nej roślin­no­ści i świa­tłu, kilo­me­try pod bal­ko­nem, na któ­rym stali.

– Czy to nie wspa­niałe odwie­dzić stare kąty? – powie­dział Cal. – I myśleć, że mogły do nas nale­żeć… w zasięgu naszego klanu… Kto wie, jak to by wpły­nęło na bieg wyda­rzeń, gdy­by­śmy rzą­dzili mia­stem?

Jane­quin oparł się o barierkę.

– Pięk­nie, Calvin, ale ja tu nie przy­sze­dłem na wycieczkę. Dan, co zamie­rza­łeś mi powie­dzieć, zanim…

– …tak nie­grzecz­nie nam prze­rwano? – dokoń­czył Sylve­ste. – Mia­łem powie­dzieć Calowi, by wycią­gnął dane gra­wi­to­me­tryczne z biurka, ponie­waż, jak widać, potra­fił czy­tać moje pry­watne pliki.

– Naprawdę nie ma w tym nic nad­zwy­czaj­nego dla osoby o mojej pozy­cji – stwier­dził Cal. Przez chwilę pobie­rał brą­zo­wawy obraz zako­pa­nego obiektu – przed nimi, za barierką tarasu, zawi­snął obe­lisk chyba natu­ral­nej wiel­ko­ści.

– O, bar­dzo inte­re­su­jące – zauwa­żył Jane­quin. – Naprawdę, bar­dzo inte­re­su­jące.

– Nie­złe – potwier­dził Cal.

– Nie­złe? – Sylve­ste był zdzi­wiony. – Jest więk­szy i lepiej zacho­wany od wszyst­kich szcząt­ków, jakie dotych­czas zna­leź­li­śmy. I to o rząd wiel­ko­ści. To dowód, że mamy do czy­nie­nia z bar­dziej zaawan­so­waną fazą tech­niki Ama­ran­ti­nów… może nawet fazą poprze­dza­jącą pełną rewo­lu­cję prze­my­słową.

– Przy­pusz­czam, że to bar­dzo zna­czące zna­le­zi­sko – powie­dział Cal zrzę­dli­wie. – A ty… masz zamiar to odko­pać?

– Tak, jesz­cze nie­dawno zamie­rza­łem to zro­bić. – Sylve­ste zamilkł na chwilę. – Ale wła­śnie coś się wyda­rzyło. Zosta­łem… dowie­dzia­łem się, że Girar­dieau chyba pla­nuje jakiś wrogi ruch, i to znacz­nie wcze­śniej, niż się oba­wia­łem.

– Nie może cię ruszyć bez popar­cia więk­szo­ści w radzie eks­pe­dy­cji – stwier­dził Cal.

– Nie, nie może – przy­znał Jane­quin. – Jeśli zamie­rza to zro­bić w ten spo­sób. Ale infor­ma­cje Dana są praw­dziwe. Zdaje się, że Girar­dieau pla­nuje akcję bar­dziej bez­po­śred­nią.

– To byłoby rów­no­znaczne z… zama­chem.

– Chyba tak to się dokład­nie nazywa – powie­dział Jane­quin.

– Jesteś pewien? – Calvin znów się skon­cen­tro­wał. Na jego czole poja­wiła się ciemna zmarszczka. – Tak, możesz mieć rację. Media wiele spe­ku­lo­wały na temat kolej­nego posu­nię­cia Girar­dieau oraz na temat tego, że Dan cały czas prze­bywa na wykop­kach, pod­czas gdy kolo­nia prze­żywa kry­zys przy­wódz­twa. Znacz­nie zwięk­szyła się ilość zaszy­fro­wa­nych komu­ni­ka­tów mię­dzy oso­bami uwa­ża­nymi za sprzy­mie­rzeń­ców Girar­dieau. Oczy­wi­ście nie potra­fię zła­mać kodu, ale z pew­no­ścią mogę snuć spe­ku­la­cje na pod­sta­wie zwięk­szo­nej wymiany kore­spon­den­cji.

– Coś rze­czy­wi­ście pla­nują – stwier­dził Sylve­ste.

Sluka miała rację, pomy­ślał. Zatem oddała mu przy­sługę, choć zagro­ziła opusz­cze­niem wyko­pa­li­ska. Gdyby nie jej ostrze­że­nie, ni­gdy by się nie zde­cy­do­wał na wywo­ła­nie Cala.

– Na to wygląda – przy­znał Jane­quin. – Dla­tego pró­bo­wa­łem się z tobą skon­tak­to­wać. To, co Cal mówi o sym­pa­ty­kach Girar­dieau, potwier­dza tylko moje obawy. – Moc­niej zaci­snął dło­nie na barierce. Man­kiet kurtki wiszą­cej na jego chu­dym ciele miał wzo­rek w pawie oczka. – Sądzę, Dan, że nie ma sensu, bym tu pozo­sta­wał. Usi­ło­wa­łem utrzy­my­wać z tobą kon­takt, nie wzbu­dza­jąc podej­rzeń, ale mam wszel­kie pod­stawy przy­pusz­czać, że nasza roz­mowa jest pod­słu­chi­wana. Nie powi­nie­nem już nic wię­cej mówić. – Odwró­cił się tyłem do pano­ramy mia­sta. – Calvi­nie, cie­szę się, że po tak dłu­gim cza­sie mogłem cię znowu zoba­czyć.

– Dbaj o sie­bie. – Cal uniósł dłoń ku Jane­qu­inowi. – I powo­dze­nia z pawiami.

Jane­quin był naj­wy­raź­niej zdzi­wiony.

– Wiesz o moim pro­jek­ciku?

Calvin tylko się uśmiech­nął. Pyta­nie Jane­qu­ina było prze­cież zby­teczne, pomy­ślał Sylve­ste.

Sta­rzec mach­nął ręką – śro­do­wi­sko dzia­łało na pełną inte­rak­cję doty­kową – i wyszedł z zasięgu swej komory obra­zo­wa­nia.

Na bal­ko­nie pozo­stali tylko oni dwaj.

– No i co? – spy­tał Cal.

– Nie mogę sobie pozwo­lić na utratę kon­troli nad kolo­nią.

Sylve­ste na­dal był nomi­nal­nym dowódcą całej eks­pe­dy­cji na Resur­ga­mie, nawet po ucieczce Ali­cji. For­mal­nie ci wszy­scy, któ­rzy nie wró­cili z nią do domu, ale posta­no­wili pozo­stać na pla­ne­cie, powinni być jego sojusz­ni­kami, więc jego pozy­cja powinna się wzmoc­nić. Tak się jed­nak nie stało. Niektó­rzy zwo­len­nicy poglą­dów Ali­cji nie zdo­łali dostać się na pokład _Lore­ana_, nim sta­tek opu­ścił orbitę. A wśród tych, co zostali, poprzed­nio sym­pa­ty­zu­ją­cych z Sylve­ste’em, wielu sądziło, że źle – a nawet zbrod­ni­czo – postę­po­wał w kry­zy­so­wej sytu­acji. Jego wro­go­wie twier­dzili, że to, co Żon­gle­rzy Wzor­ców zro­bili mu z głową, jesz­cze przed jego spo­tka­niem z Całun­ni­kami, ujaw­nia się dopiero teraz. I są to pato­lo­gie gra­ni­czące z sza­leń­stwem. Na­dal pro­wa­dzono bada­nia nad Ama­ran­ti­nami, choć z coraz mniej­szym zaan­ga­żo­wa­niem, nato­miast róż­nice i nie­chęci poli­tyczne nara­stały i nie dawało się ich już zni­we­lo­wać. Osoby ze szcząt­kową lojal­no­ścią w sto­sunku do Ali­cji – główną posta­cią wśród nich był Girar­dieau – wto­piły się w Poto­pow­ców. Arche­olo­dzy Sylve­ste’a gorzk­nieli i w gru­pie zapa­no­wała atmos­fera oblę­żo­nej twier­dzy. Po obu stro­nach zda­rzyły się zgony, które nie­ła­two było uznać za zwy­kłe wypadki. Teraz sytu­acja osią­gnęła stan wyma­ga­jący dzia­łań i wła­śnie Sylve­ste musiał zna­leźć wyj­ście z kry­zysu.

– Ale nie mogę rów­nież wypu­ścić z rąk tego… – Sylve­ste wska­zał obe­lisk. – Potrze­buję two­jej rady, Cal. I wydo­stanę ją, bo zale­żysz ode mnie cał­ko­wi­cie. Jesteś kru­chy, pamię­taj o tym.

Calvin nie­spo­koj­nie poru­szył się na krze­śle.

– A więc wywie­rasz nacisk na swego sta­rego ojca. Uro­cze.

– Nie – odparł Sylve­ste przez zaci­śnięte zęby. – Mówię tylko, że jeśli nie udzie­lisz mi wska­zó­wek, możesz wpaść w nie­wła­ściwe ręce. Mówiąc try­wial­nie, jesteś jesz­cze jed­nym człon­kiem naszego zna­mie­ni­tego klanu.

– Ale ty nie­zu­peł­nie się z tym zga­dzasz, prawda? Według cie­bie jestem tylko pro­gra­mem, poja­wie­niem. Kiedy znów mi pozwo­lisz prze­jąć swoje ciało?

– Na twoim miej­scu nie ocze­ki­wał­bym tego z zapar­tym tchem.

Calvin uniósł palec w geście upo­mnie­nia.

– Nie bądź zło­śliwy, synu. To ty mnie wywo­ła­łeś, a nie ja cie­bie. Jeśli chcesz, scho­waj mnie znów do lampy. Ja jestem zado­wo­lony.

– Scho­wam, kiedy udzie­lisz mi rady.

Calvin pochy­lił się na krze­śle.

– Powiedz, co zro­bi­łeś z moją symu­la­cją poziomu alfa, a nie­wy­klu­czone, że roz­ważę twoją prośbę. – Uśmiech­nął się szel­mow­sko. – Do dia­bła, mógł­bym nawet opo­wie­dzieć parę nie­zna­nych ci histo­rii o Osiem­dzie­się­ciu.

– Zmarło sie­dem­dzie­siąt dzie­więć nie­win­nych osób – rzekł Sylve­ste. – Nie ma w tym żad­nej tajem­nicy. Nie obar­czam cię za to odpo­wie­dzial­no­ścią. To tak, jakby oskar­żać foto­grafa tyrana za prze­stęp­stwa wojenne.

– Dałem ci wzrok, ty nie­wdzięczny dra­niu. – Fotel okrę­cił się i tył solid­nego opar­cia był zwró­cony teraz do Sylve­ste’a. – Przy­znaję, że twoje oczy nie są naj­bar­dziej nowo­cze­sne, ale czego mogłeś ocze­ki­wać? – Fotel znów się okrę­cił. Calvin był ubrany tak jak teraz Sylve­ste, włosy miał uło­żone w ten sam spo­sób, a jego twarz odzna­czała się tą samą gładką kar­na­cją. – Powiedz mi coś o Całun­ni­kach. Powiedz mi, synu, o twych tajem­nych winach. Powiedz, co się naprawdę wyda­rzyło w Cału­nie Lasca­ille’a. I nie chcę kłamstw, które roz­sie­wasz od swo­jego powrotu.

Sylve­ste pod­szedł do biurka gotów wyjąć kar­tridż.

– Pocze­kaj – powie­dział Calvin, uno­sząc nagle dło­nie. – Chcesz mojej rady?

– No, naresz­cie do cze­goś docho­dzimy – odrzekł Sylve­ste.

– Nie możesz pozwo­lić, by Girar­dieau zwy­cię­żył. Jeśli grozi ci zamach, musisz wró­cić do Cuvier. Tam możesz zmo­bi­li­zo­wać resztki swo­ich zwo­len­ni­ków.

Sylve­ste spoj­rzał przez okno peł­za­cza na kratę wyko­pa­li­ska. Cie­nie kła­dły się na bruz­dach – pra­cow­nicy opusz­czali teren i w mil­cze­niu szli schro­nić się do dru­giego peł­za­cza.

– To może być naj­waż­niej­sze zna­le­zi­sko od naszego przy­by­cia na tę pla­netę.

– I nie­wy­klu­czone, że będziesz musiał je poświę­cić. Jeśli utrzy­masz Girar­dieau w ryzach, zosta­nie ci przy­naj­mniej ten luk­sus, że będziesz mógł tu wró­cić i pod­jąć poszu­ki­wa­nia. Ale jeśli Girar­dieau zwy­cięży, wszyst­kie twoje zna­le­zi­ska będą figę warte.

– Wiem – odparł Sylve­ste. Przez chwilę nie było mię­dzy nimi wro­go­ści. Rozu­mo­wa­niu Calvina nie mógł niczego zarzu­cić i uda­wa­nie, że jest ina­czej, byłoby niskie.

– Zatem posłu­chasz mojej rady?

Się­gnął po kar­tridż.

– Pomy­ślę o tym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: