Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przeszedłem po swoim trupie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 września 2023
Ebook
36,00 zł
Audiobook
46,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przeszedłem po swoim trupie - ebook

Najodważniejsza książka o kulisach show-biznesu w Polsce!

Bartek, młody dziennikarz, pragnie stać się częścią polskiego show-biznesu. Od dziecka marzy o dostaniu się do hermetycznego świata jupiterów i blichtru, do którego zwykli śmiertelnicy nie mają wstępu. Ten okazuje się jednak bagnem pełnym zła, seksu, podłości i uzależnień. Diabelskim młynem, z którego wielu zdolnych i pracowitych ludzi musiało wysiąść lub wypaść. Niekoniecznie z własnej woli. Nie pasowali reklamodawcom. Albo redaktorom.

Autor pytany o to, czy jego historia inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami odpowiada: „Nie potwierdzam. Ale i nie zaprzeczam…”.

Ta książka nigdy nie mogłaby powstać w Polsce. Fetysz mieszka w Londynie i gdzieś ma polskie układy medialno-szołbiznesowo-narkotyczno-alkoholowo-towarzyskie. Dlatego też napisał tę historię. Ilość postaci z tzw. ”kluczem" robi wrażenie. Wielu celebrytów, dziennikarzy i dziennikarek, „kołczów” i mentorów będzie to czytać w toalecie, żeby nie biegać do niej ze strachu za często. Ktoś to wreszcie zrobił. Opisał. Czekam na kolejną część. Polecam. Karolina Korwin Piotrowska

Żonglerka słowna Fetysza serwowana w dużej, książkowej dawce odrzuca i fascynuje. Wkurza i pociąga. Już nie wiemy, czy wszystko zmyśla, czy tylko ubarwia, i nie ma to dla Czytelnika większego znaczenia, bo płyniemy w tych opowieściach i zatapiamy się w tych historiach z prawdziwą przyjemnością, jak wygłodzona łódź podwodna w Aperolu. Krzysztof Skiba

Dla Bartka Fetysza słowo to coś więcej niż tylko słowo. To cała gama emocji i pasji w nich zawarta. Ostry jak brzytwa, bezkompromisowy, odważny obserwator rzeczywistości. Nie zawsze zgadzam się z jego wizją świata, ale zawsze podziwiam niezwykłą lekkość pióra, które co jakiś czas zabarwia słowa gęstą krwią, kapiącą z żył autora. Trzeba mieć odwagę i niewątpliwy talent, żeby tak pisać. Justyna Steczkowska

Bartek Fetysz

Rocznik 1983, zodiakalna Waga, diler metafor, felietonista. Prowadzący talk-show „Rozmowy całkiem niepodłe” na platformie Micspace. Zastępca Redaktor Naczelnej w Lejdiz Magazine. Współpracował z portalami i magazynami w Polsce oraz na świecie jako redaktor muzyczny i modowy. Tworzył nowojorski IDOLL Magazine jako Editor-at-Large. Współtwórca scenariusza w filmie "THE END". Prywatnie najlepszy przyjaciel Bradleya Coopera, któremu funduje manicure i marchewkę. Panicznie boi się latać, bo czuje się wtedy niebezpiecznie blisko Pana Boga. (Bradley Cooper to imię jego królika)

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67834-12-4
Rozmiar pliku: 550 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Po maturze decyduję się na dziennikarstwo. Na aktorstwo za późno złożyłem swoje papiery. Mam ciemne włosy, przystrzyżone na „nieład”, sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i względną jak na studenta wagę. Brzucha piwnego brak, sześciopaka też nie widać, ale jeśli się naprężę, można zobaczyć dwa cienie mięśni. Mam ponoć całkiem zgrabny tyłek. Świetne nogi, ładne wystające obojczyki i dłonie. I brązowe oczy. Chociaż całe życie chciałem mieć zielone. Zieleń kojarzy mi się z dobrocią. Na drugim roku studiów będę nosił zielone soczewki kontaktowe. Będę w nich wyglądał jak jaszczur Reptile z gry Mortal Kombat, ale wtedy będzie mi się wydawało, że z oczu wygląda mi normalnie Ania z Zielonego Wzgórza. Zaliczę kilka wpadek w męskiej modzie. W klubie, do którego chodziłem przez wiele lat, zanim wyjechałem, będą mówić, że wyemigrowałem i umarłem na AIDS. Będą też mówić o tym, że ponoć mam tatuaż na penisie. Właśnie słowo AIDS. Ale gdy trochę potrzesz, zamieni się w ADIDAS. Magia plotek.

Na studiach bawię się świetnie. Czytam swoje wiersze studentkom. Wiele z nich na nie wyrywam, a potem z nimi sypiam. Najczęściej przyszłe polonistki. Niby cnotki, a usłyszą kawałek Baudelaire’a czytany niskim głosem i wypinają dupy. Polonistka. Co za niewdzięczny zawód. Kiedyś nauczanie twardych reguł i klasyki. Teraz siedzi taka dziumdzia w rozciągniętym swetrze i pyta dzieciaków CO AUTOR MIAŁ NA MYŚLI? Gówno miał na myśli! Nawalił się to pisał, a nie myślał. Jeśli się nie odpowie wedle myślenia polonistek, to jedynka.

„Twoje rozumienie tekstu jest dla mnie pozbawione wartości odżywczych, siadaj, jedynka”, idealny slogan reklamowy dla jogurtów bez żywych kultur bakterii. Czyli większości.

Zamiast rozwijać wyobraźnię, na lekcjach polskiego trzeba było zawsze według książeczki. Zupełnie jak w kościele. Dopóki równo walisz zdrowaśki, jak każą, dopótyś błogosławiony. Nie wiem, dlaczego prawie te wszystkie nauczycielki mnie nienawidziły. Pierwsza, na jaką kiedykolwiek trafiłem, w początkowej klasie podstawówki, była prawdziwą damą. Miała „-uła” w nazwisku. Pięknie dojrzewająca kobieta. Zawsze w koralach na szyi. Uwielbiała mnie. Śpiewałem, recytowałem i grałem w każdym przedstawieniu szkolnym. Pamiętam, jak w trakcie mojej recytacji, mojemu dziadkowi w ostatnim rzędzie trzęsła się broda. Tak płakał ze wzruszenia. Ale po roku odeszła. Nie wiem, czy jej podziękowano, czy może była to zasłużona emerytura w wysokości luksusowego śniadania i połowy nocy w Bristolu. Tysiąc pięćset sto dziewięćset. Tyle że podzielone przez dwa. Druga, z wyglądu taka aniołeczka, blada blondyneczka była bardzo miła. Dobra. Po prostu. I bardzo w tym wszystkim nijaka. Trzecia miała czarne włosy do ramion, równo obcięte, zawsze ubrana w czerń – jak Trinity z Matrixa. Lubowała się w skórzanych odzieniach, które podkreślały jej punkową naturę. Usta zawsze szminkowała na czerwono. Uwielbiam słowa „szminka” i „szminkować”, chociaż nie wiem, czy to drugie ma prawo bytu w języku polskim. Ale „szminka” to dla mnie najbardziej seksowne słowo. Miała taki papierosowy głos. Papierosowy to znaczy zachrypnięty, niski, jeszcze nie objawiający raka krtani ani płuc. To była prawdziwa femme fatale. Fizycznie niska, dosyć zgrabna, ale magnetyzm miała większy niż ziemska grawitacja. Wyglądała, jak Boga kocham, jak Kora Jackowska. Kiedy lata później Kora, piosenkarka, nie moja nauczycielka, odeszła, napisałem dla niej takie krótkie epitafium:

Niezwykła. Buntowniczka. Idolka wolnej Polski. Nienasycona wystarczająco życiem i miłością. Głodna emocji. Olbrzymia indywidualność i wrażliwość. Kora od zawsze mnie fascynowała. Nie tylko jako artystka, ale przede wszystkim jako człowiek. Obudziłem się do wiadomości o jej śmierci i ukruszył mi się kawałek serca. Kruszy się za każdym razem, kiedy umiera ktoś ważny, kto miał wpływ na moje życie. Twierdzę, że kiedy skruszy się doszczętnie – to sam wtedy umrę, bo po co i jak żyć bez serca? Półtora roku temu starałem się o wywiad z Korą. Wywiad finalnie nie powstał. Dlatego jest mi też z tego powodu cholernie przykro. Wszak żegnam jedną z ulubionych artystek i moje małe marzenie o rozmowie z nią. „Umarła demokracja, umarła Kora” powiedział Sipowicz. Drugiej tak odważnej i zaangażowanej w sprawy polityczne w kraju artystki, która kreowała jego rzeczywistość nie ma. I pewnie już nie będzie. Wybitna, bezkompromisowa patriotka. „Tu nawet, jak mnie kopią, to kopią mnie swoi, a jak swoi kopią, to przecież mniej boli (…) Tu jest mój język, tutaj jest mój świat, mogę żyć bez miłości, jeśli tylko się da, możemy być dla siebie i bliscy i wrodzy, ale w końcu z czasem wszystko się ułoży”. Kora miała jaja zamiast implantów. Była artystką spełnioną, skończoną, niesamowicie inteligentną kobietą. Wyrzeźbiona została w doskonałym kawałku człowieka. Jej wrażliwość i inteligencja, cholernie wielkie, były jej magnesem. Dla mnie to był taki azymut mądrości. Tak samo jak Czubaszek. Wszak obie w swoich wypowiedziach były po prostu zajebiście wolne. Żadnych granic. I gdzieś miały to, co się o nich mówi, czy się z nimi zgadza czy nie. Tacy są prawdziwi artyści. Wybitne indywidualności. Dzisiaj takich ludzi coraz mniej, bo dzisiaj lepiej serwować słodzik na srebrnym półmisku niż gorzką prawdę. Wszystko jest dzisiaj lukrowane. A taka Kora w rozmowach i tekstach obnażała się ze skóry do mięśni, a z mięśni do szpiku. I mimo nagich emocji, nigdy nie była wulgarnie naga.

Kolejnej nauczycielki nie pamiętam. Potem zlikwidowano moją klasę i porozdawano nas po macoszemu, jak dzieci w powieści Lisy Wingate Nim stałyśmy się Wasze, po innych. Jako jedyny, jak zwykle, trafiłem do klasy B. Wzorowym odrzutem. Do wzorcowych pojebów. Jagoda i Marta, te, z którymi byłem na pogrzebie Rosołka, poszły do innych szkół. Nigdy więcej się już nie spotkaliśmy. Ani w tym, ani w żadnym składzie. Spędzasz z kimś prawie codziennie trzy lata życia, a potem się z nim nie widujesz. W przyszłości te trzy lata zamieniają się w osiem lat klas szkoły podstawowej, cztery lata liceum i studiów, i niezliczone lata prac, które w życiu wykonujesz. Te znajomości są jak przystanki autobusowe. Czy ludzie to podróżnicy z biletem ważności? Mam nadzieję, że te moje koleżanki z prehistorii mają się dzisiaj dobrze, są niezależne, szczęśliwe, a może i nawet mają dzieci, o ile miały ochotę użyczyć im swoich brzuchów do przyjścia na świat, i pełne rodziny. Nawet jeśli są rozwódkami albo wdowami i rodziny mają w puzzlach. Przecież wciąż mogą się cieszyć życiem. A jeśli odeszły wcześnie, jak Rosołek, to mam nadzieję, że żyły tak, aby niczego nie żałować. Tylko w życiu kościelnym gloryfikuje się gorzkie żale. I niech tak zostanie. W życiu uprawianie żalu jest jak rzucenie na siebie klątwy. Samospalenie albo utopienie się w sączonym jadzie.

W klasie B jestem trochę niepożądany. Sierota przygarnięta przez tymczasową rodzinę zastępczą. Nie chcą mnie tu. Nie nawiązuję na początku żadnych przyjaźni. Jest mi ciężko. Odstaję z materiałem. Nie rozumiem nowych równań na matematyce. Nie przeczytałem tych lektur, o których mówi się u nich na polskim. Na lekcjach muzyki (tak, kiedyś nauczano w szkole muzyki i były nawet lekcje śpiewu) nie znam żadnej z piosenek. Patrzą na mnie wtedy jakbym był poturbowany. Najbardziej jednak psychicznie turbuje nas nauczycielka od matmy. Jej głowa zawsze zaciśnięta jest w warkoczu. Przekłada go z ramienia na ramię i wygląda przy tym srogo. Raz przyszła w kitce. Miała dobry humor. Więcej się to nie powtórzyło. Matematyczka była sadystką. Po każdym sprawdzianie, czy jak to się wtedy mówiło, klasówce, przychodziła z teczką i siała terror.

– Na dwadzieścia dziewięć sprawdzianów – zaczynała, rozkładając teczkę i wyciągając z niej sprawdzone klasówki. – Jedenaście niedostatecznych, dziewięć miernych, trzy dopuszczające i sześć dobrych. W tym jeden z plusem. Nie ma żadnych piątek. Wstyd.

Wszyscy to notowali. Bo ona zaczynała od jedynek. I leciała po nazwisku:

– Najgorsza praca – upodlała. – Nie rozwiązałaś dobrze nawet jednej czwartej jakiegokolwiek zadania, Makras.

Emilia Makras wstawała, a to zbuntowana nastolatka była, która łamała starszym chłopakom nosy i słynęła z ciosu „kokosek”, spuszczała głowę i odbierała tę kartkę z oceną, i wracała w milczeniu na miejsce. O Emilii jeszcze opowiem. Bo w szóstej klasie się z nią prawie zaprzyjaźniłem. Po niej, na środek klasy wychodzili kolejni uczniowie, a kiedy odkreśliliśmy już wszystkie jedynki, to w pomieszczeniu można było słyszeć prawie orgazmiczne: „UFF, ZDAŁEM”. Mimo że za mierny był taki sam wpierdol w domu jak za niedostateczny. Był taki Sebastian w klasie, z bardzo ubogiej rodziny, i on zawsze przychodził poobijany. Ale tak strasznie. Plecy miał w kolorze śliwki. Ponoć, kiedy ojciec go okładał, matka krzyczała tylko zza jego pleców: „Tylko nie po nerkach!”. Potem chyba tego Sebastiana i jego młodsze rodzeństwo oddano do jakiejś rodziny adopcyjnej, bo ta jego była naprawdę patologiczna. Zmienił też szkołę. A może ojciec pobił go na śmierć, albo wsadził na kilka zdrowasiek do piekarnika. Kto wie. Wtedy gloryfikowano MMA na dzieciach. Dokończę jednak o matematyczce.

Pewnego dnia, kiedy chodziłem już na korepetycje, bo ojciec się za mnie wstydził, udało mi się osiągnąć chyba pierwszy poważny życiowy sukces. Matematyczka przyszła z warkoczem przerzuconym na lewo. Widać było, że jest wściekła. Rzuciła teczkę i dziennik na biurko, i zaczęła przechadzać się po klasie. My na bezdechu.

Albo nas pozabija, albo rzuci klątwę, myślę.

Siada wreszcie na swoim krześle i otwiera notesy.

– Na dwadzieścia sześć osób, Zbyszek, Łukasz i Paweł, piszecie zaraz po rozdaniu prac, bo byliście nieobecni, aż dwadzieścia jedynek! DWADZIEŚCIA! Czy tak trudno się nauczyć sinusów i cosinusów? – Przerzuca warkocz na prawa stronę. – TRAGEDIA! CZTERY mierne! Jeden dopuszczający i JEDNA PIĄTKA! Czyli ktoś się nauczył!

W klasie konsternacja, każdy łeb spuścił w dół i czekał na czas start do skreślania kolejnych niedostatecznych jak numerów z listy Lotto.

– Aneta! – zaczyna matematyczka. – Wstyd mi za ciebie! NAJGORZEJ! To upokarzające. Poniżyłaś mnie przy całej klasie!

Aneta była jej córką. Strasznym kujonem. Nikt jej nie lubił. Miała w zwyczaju gardzić ludźmi. Mną też gardziła, a podobała mi się najbardziej z całej klasy. Późno się o tym dowiedziałem. Bo gdy na klasowej dyskotece poprosiłem ją do wolnego, bo wtedy wszyscy mieliśmy bzika na punkcie No Doubt i ich klasyka Don’t Speak, to nie odmówiła. Udawała miłą, ale robiła w trakcie tańca, który dla mnie był w tamtym momencie wszystkim, dziwne miny w kierunku swojej najlepszej przyjaciółeczki Elki. Potem obie śmiały się ze mnie za plecami. Ale w dzień rozdania tych klasówek jeszcze było mi jej szkoda. Własna matka zrobiła z niej przy całej klasie bitki. Pamiętam, jak czerwona wstała i wróciła do ławki zalana łzami. Matematyczka nawet na nią się spojrzała i kontynuowała czytanie na głos listy swoich ofiar. Zamyśliłem się. Kumpel, Michał, z którym siedziałem wtedy w ławce, szturcha mnie i pyta:

– Ty, a gdzie twoja kartkówka?

Nagle słyszę:

– NAJPIĘKNIEJSZA PRACA W KLASIE ŻADNYCH POPRAWEK! – skanduje matematyczka i wszyscy się rozglądają jak w amoku, gdzie ten trygonometryczny geniusz. – JEDYNA PIĄTKA! – drze się dalej. – BARTEK! BARTEK, PIĘKNIE!

Wtedy po raz pierwszy poczułem to samo, co czuje Meryl Streep jak otrzymuje kolejną nominację, albo odbiera następnego Oskara.

Nigdy też nie zapomnę min reszty klasy, bo ona za moment obwieszcza:

– Skoro mnie nie rozumiecie, to może zrozumiecie kolegę co umie! Chodź, Bartek, wytłumacz im na tych równaniach.

Jedyny raz w życiu prowadziłem wtedy lekcję matematyki. Ja, matematyczny głąb po korepetycjach. I wytłumaczyłem im. Kolejny sprawdzian wszyscy zaliczyli. No prawie, tylko Makras nie. Bo nie przyszła, a potem oblała. Zresztą nie było jej też wtedy, kiedy tłumaczyłem.

Miałem opowiedzieć o Emilii, więc opowiem teraz. Ona zawsze chodziła we fleku. To taka czarna poliestrowa kurtka bomberka z pomarańczową podszewką. Była obustronna. I gdy się na siebie zakładało tę wersję pomarańczową, to oznaczało, że chcesz się bić i dać komuś wpierdol. Makras ciągle paradowała w tym oranżu. To było takie raczej rosłe dziewczę, miała co najmniej z metr osiemdziesiąt wzrostu. Zawsze tłustą grzywkę, włosy niedbale przycięte do ramion, jakby się strzygła hakiem rybaka z Koszmaru minionego lata i palce całe w metalowych pierścionkach. I ona miała ten sztandarowy cios. Mówiliśmy na niego „kokosek”. Zaciskała dłonie w pięść i tymi kośćmi palców zgiętych w piąstkę uderzała w czaszkę. I to zaczynało tak niemiłosiernie swędzieć, że wszyscy się wtedy drapaliśmy po głowach, jakbyśmy wszy mieli, a ona się śmiała. Biła się na boisku szkolnym po lekcjach. Na koncie: złamanie nosa, palca, ręki, obojczyka i wstrząśnienie mózgu. Plus wybite parę zębów. Ciągle wagarowała. W szóstej klasie się zaprzyjaźniliśmy i zyskałem jej szacunek. Bo też się zbuntowałem i zacząłem chodzić na wagary. Za karę nie pojechałem na wycieczkę szkolną. Nie miałem z tym problemu. I tak nie chciałem. Nienawidziłem tych bachorów.

Pierwszy raz mnie zgwałcili, kiedy dołączyłem do klasy B. Potem te gwałty odbywały się nagminnie.

– Tej, Bartek to chodzi jak panienka, nie?

– Skąd masz te buciki?

– Ty, pedałek!

– Babochłop!

– Babiarzu, cho no tu do nas do chłopaków, lalusiu jebany!

Siadali mi na mózgu i psychicznie mnie wykorzystywali. Grupowo. To było jak jajeczny nokaut, który mi za życia serwował Rosołek. Pamiętam to wieczne wytykanie palcami. Wetknęli mi je do mojej głowy na zawsze. Do dzisiaj nie rozbiorę się w grupie obcych ludzi do naga. Nienawidzę plaż i morza. Chociaż może to moje ciało nienawidzi ich w podświadomym strachu przed wyśmianiem. Mam smukłe ciało. Dosyć szerokie ramiona. Naturalnie duże, umięśnione łydki. Całkiem niezłe wcięcie w talii. Tak mi mówili. Nie lubię swojego ciała do dzisiaj. Jestem chyba jedynym mężczyzną, który lubi się kochać przy zgaszonym świetle. Książkowy ideał faceta dla Bridget Jones. W końcu teraz też jestem książką. Wolałbym jednak być jak Samantha Jones z Seksu w wielkim mieście. Uwielbiam ten serial. Przez lata wydawało mi się, że moim odpowiednikiem jest Carrie. Pisarka, wiekuiście dobrze ubrana dziennikarka. Życie zweryfikowało jednak moje przypuszczenia. Okazało się, że jestem Charlotte. Samotną dupą wyczekującą księcia na białym rumaku, która w końcu zadowala się łysym Shrekiem, ale z dobrym sercem. Miranda ma takie samo poczucie humoru jak ja. Lubiłem ją. Wtedy nie istniało pojęcie bullyingu (znęcania się). Nie można było iść i poskarżyć się nauczycielce czy pani psycholog. A już broń Boże rodzicom! To było towarzyskie samobójstwo, bo nikt nie chciał się kumplować z mięczakiem-kablem-skarżypytą. Zatem przestałem do tej szkoły chodzić. I po raz pierwszy poczułem się w życiu sam. Nie samotny. SAM. Wyszedłem ze szkoły i przez trzy tygodnie do niej nie wróciłem. Potem się mną wszyscy zainteresowali. Od szkolnej pani psycholog po wszystkich rówieśników. I ojca, który postanowił mi przekreślić na całe życie poczucie własnej wartości.

Z lalusia zostałem rebelem. Z niedostatecznym z zachowania na świadectwie. I wtedy prawie się zaprzyjaźniłem z Emilią Makras. Przez jeden dzień zafascynowana moją postawą dawała „kokoski” wszystkim tym, których jej wskazałem. Byłem najgroźniejszym chłopakiem w całej szkole. Ja w czerwonych sztruksach i adidasach Patricka, a Emilia w czarnych rajtach, czarnej mini i pomarańczowym fleku. Wtedy mini u uczennic była bardzo zakazana, ale nawet dyrekcja szkoły bała się jej zwrócić na to uwagę, pewnie obawiając się, że podłoży bombę i wypierdoli szkołę w powietrze. Szedłem obok niej dumnie, na tyle, na ile pozwalała mi dupa. Dzień wcześniej za te wagary dostałem wpierdol i wtedy nie byłem najgroźniejszym chłopakiem, tylko ofiarą przemocy domowej. Ale w niby słusznej sprawie. Bo bicie pasem miało umocnić mnie w chęci do dalszej edukacji i bycia dobrym uczniem, i synem. Dlaczego prawie się zaprzyjaźniliśmy? Bo ja po tym „obchodzie” z nią w szkole miałem zakaz wychodzenia z domu i przez kolejny rok szkolny poprawiłem wszystkie oceny z miernych na dobre. A Emilia nie. Musiała powtarzać klasę i wtedy przyjaźń się skończyła, ale ja tym razem jednak nie byłem znowu szkolną pipką ani lalusiem. Byłem Bartkiem. Kumplem. Klasa B mnie zaakceptowała jako swojego. I gwałty się skończyły.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: