- W empik go
Przetrwać w czasie... - ebook
Przetrwać w czasie... - ebook
Sonia jest piękną młodą kobietą i obiektem pożądania kilku wysokich rangą oficerów. Dziewczyna bawi się mężczyznami, flirtując po kolei z każdym z nich. Po upojnej nocy spędzonej z Armandem wyjeżdża za granicę. Tam spotyka Leo, który podstępem wywozi ją do willi Zorbiego – obrzydliwego, tłustego Araba. Sparaliżowana strachem dziewczyna nie potrafi zareagować. Zorbi przetrzymuje Sonię, a dziewczyna podejrzewa, że zamierza sprzedać ją do burdelu. Boi się, że zostanie zgwałcona. Postanawia uciec…
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-191-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przetrwać w czasie... to opowieść o kobiecie zmagającej się z przeciwnościami losu. O przeszkodach, jakie niesie życie.
Moja bohaterka pozostała anonimowa w świetle prawa. Jej pochodzenie nie miało znaczenia. Narodowość, kraj – również. Była Europejką jak większość występujących w tej książce postaci.
Spotkała ludzi, których najmniej się spodziewała. I takich, że znajomość z nimi przyprawiała o trwogę.
Uwikłana w przypadkowe sytuacje, musiała sama się z nich wydostać. Nie mogła liczyć na niczyją pomoc. W zasięgu ręki nie było przyjaciół, znajomych. Otaczali ją obcy ludzie, których spotkała czy poznała w Gilzen. I nie byli oni kluczem do przetrwania w trudnych sytuacjach, lecz śrubą wkręcającą ją w różne tarapaty. Kluczem do przetrwania w czasie była ona – jej intuicja, refleks i spokój, niezbędny przy obserwowaniu ludzi.
Świat żydowski był zupełnie inny – fascynujący dla obserwatora z boku. Inteligencja, wykształcenie na wysokim poziomie, znajomość języków obcych – to wyróżniało Żydów rozsianych po całym świecie. I łączyła ich jedność, wzajemna pomoc – ważne elementy w ich życiu. Mężczyźni mieli swój świat, wyidealizowane poglądy. Ich kobiety nie brały udziału w spotkaniach, mimo to nie stronili od nich. Byli samotni, najczęściej z wyboru albo z przypadku. I wielu takich moja bohaterka poznała.
Świat polskich emigrantów nie wzbudzał sympatii. Pazerni na pieniądze nie wykazywali jedności. Dążyli do celu „po trupach”, aby jak najwięcej zagarnąć dla siebie. Zadziorni, konfliktowi, pozbawieni elokwencji, pracowitości, uczciwości – bez wyższego wykształcenia. Nie znali języków obcych, co utrudniało porozumiewanie się z nimi.
Świat innych przybyszy budził mieszane uczucia. Najważniejsze, że nie stwarzali problemów we wzajemnych kontaktach. Tolerancyjni przechodzili łagodnie obok codziennych spraw. Życzliwi, uczynni nie komplikowali życia sobie ani innym.
Niemiecki świat intrygował. Zachowanie Niemców wzbudzało podziw i szacunek. Byli pracowici, punktualni, dokładni, obowiązkowi – to cechy, które ich wyróżniały w codziennym życiu. I tego samego oczekiwali od innych. Stanowili dość liczną – obok żydowskiej – grupę, na którą można było liczyć w potrzebie, niezależnie od statusu społecznego.
Budzisz się o świcie każdego dnia
I nie wiesz, co będzie.
Plan się powiedzie czy pryśnie -
Jak sen, jak myśl ulotna,
Jak powiew wiatru.
Niepewność przeraża -
Jaka będzie przyszłość.
Życie toczy się dalej,
Mgliste dni mijają,
Mimo pułapek tkwisz w zawieszeniu,
Uciekasz, biegniesz naprzód, wciąż dalej,
Aby żyć – przetrwać -
Niezależnie od sytuacji.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Do gabinetu pułkownika weszła młoda kobieta. Spojrzała na długi stół przykryty bordowym suknem. Po obu jego stronach stały masywne krzesła. Na końcu stołu znajdowało się biurko, na którym leżały przeróżne papiery i przybory do pisania. Pośród nich było widać trzy telefony.
Przy biurku siedział mężczyzna w podeszłym wieku. Na głowie sterczały przerzedzone blond włosy, lekko siwiejące na skroniach. Na pociągłej twarzy osadzone na nosie okulary przykrywały smętne, ale wnikliwe oczy.
Sonia dostrzegła skupienie na jego twarzy. A on – zamyślony – nawet nie zwrócił uwagi, że weszła do gabinetu.
– Można? – spytała. – Panie pułkowniku...
Nagle mężczyzna poderwał się z krzesła. Na jej widok z trudem opanował wzruszenie.
– Nie spodziewałem się tak pięknej kobiety – powiedział. – Wiedziałem... poinformowali mnie, że pani przyjdzie ale... jestem zaskoczony, oczywiście mile, pani urodą. Proszę usiąść – odsunął ciężkie krzesło. – Pani...
– ...Sonia – szepnęła i podała rękę.
– Omówimy pewne sprawy. Pani wie, że muszę porozmawiać z pułkownikiem Edgarem?
Skinęła głową, uśmiechając się tajemniczo.
Pułkownik kontynuował rozmowę:
– Przygotuje on dokumenty dla pani. Proszę dostarczyć mi dane... Spotkamy się najpóźniej pojutrze. Powiadomię panią telefonicznie...
– Oczywiście, pułkowniku, ale... wyjadę dopiero za pięć miesięcy. Wcześniej nie mogę.
Sonia była wdzięczna pułkownikowi Edgarowi za przygotowanie dokumentów bez jej udziału. Ten mężczyzna fascynował ją, więc unikała częstych spotkań z nim. Jego powierzchowność i sposób bycia działały na nią niczym magnes. Oboje wyczuwali przyciągające fluidy, które między nimi krążyły. Dla pułkownika Edgara była gotowa zrezygnować z Armanda. Ale nie chciała angażować się, aby nie wzbudzać podejrzeń i zazdrości u pułkownika Berniego. Wolała poskromić swoją namiętność do Edgara, aby uniknąć zatargu z Bernim.
– Proszę, tu są dokumenty potrzebne przy wyjeździe. Soniu... uważaj na siebie. Kocham cię... – powiedział pułkownik Berni.
– Wiem. Nic z tego. Masz żonę, a ja... ulokowałam uczucia gdzie indziej.
– I tego najbardziej nie mogę znieść. Kochasz jego zamiast mnie.
– Nie rozmawiajmy na ten temat. Nie zmienię obiektu uczuć tylko dlatego, że ty tego chcesz.
– Nie zamierzam niczego zmieniać w twoim życiu. Pragnę cię, pożądam do szaleństwa... Soniu, możesz spotykać się ze mną...
– Nie chcę. Nie mogę dzielić uczucia na dwie strony, to niezgodne z moimi zasadami. Wyjadę, a ty... ochłoniesz z emocji...
– Chciałbym cię zatrzymać...
– Nie możesz.
– Wiem. Nie mam wpływu na bieg wydarzeń i pracę, zwłaszcza twoją.
– Tak już jest, że sama decyduję o sobie – odpowiedziała spokojnie Sonia.
– Czy on... Armando wie, że wyjeżdżasz? – spytał pułkownik.
– Wiesz, że to niemożliwe.
– A nie zdradzisz się nieopatrznym gestem?
– Dyskretnie wysunę się z jego objęć...
– Szkoda, że nie z moich... Wiesz, że to będzie dla ciebie dłuższy pobyt. Co mu powiesz?
– Poradzę sobie, bez obaw – powiedziała lakonicznie Sonia.
Pułkownik podszedł do niej.
– Masz załatwione noclegi, wyżywienie. Po prostu wszystko tam, gdzie jedziesz... Na lotnisku będzie czekać pani Berta...
– Gdyby coś nie wyszło i...
– Masz telefonować, najlepiej z automatu...
– Oczywiście, pułkowniku...
– ... Berni, po prostu Berni... Soniu, zapomniałaś?
– Nie, nie zapomniałam. Tu?... Nie mogę.
– Możesz. Jesteśmy sami, we dwoje.
Podszedł do drzwi, zamknął je na klucz. Zbliżył się do Soni. Ująwszy ją za rękę, pociągnął ku sobie.
– Pocałuj mnie – rzekł stanowczo. – Nie chcesz?
– Tak na zawołanie? – spytała.
– Więc ja to zrobię – powiedział Berni, zniecierpliwiony jej obojętnością.
Pułkownik objął ją. Mocno przytulił. I nie wypuszczając z objęć, przywarł wargami do jej ust.
Sonia nawet nie drgnęła. Nie broniła się przed jego natarczywością. Oddała pocałunek bez entuzjazmu. I choć nie odwzajemniała jego uczuć, on wciąż jej pożądał. Pragnął kochać. I co? Otrzymywał tylko namiastkę tego, czego pragnął – chłodne pocałunki bez namiętności i pieszczoty pozbawione szaleńczego erotyzmu. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak jest. Dlaczego nie ulega mu, jak inne kobiety? On – wyższy rangą oficer, odpowiedzialny za innych, decydujący w wielu sprawach, nie może zdobyć tak pięknej kobiety jak Sonia. Dlaczego? – zastanawiał się każdego dnia. Irytowało go to ciągłe zabieganie o jej względy. Wyniosła, oschła, a zarazem oszałamiająco piękna, drażniła jego męską dumę.
Pożądał jej do szaleństwa. Żebrał o miłość, pocałunki, spotkanie. Jak obłąkany krążył wokół niej. Jak potulny pies czołgał się u jej stóp. A ona nie zwracała uwagi na jego umizgi.
Dobrze, że nikt tego nie widział – pomyślał. – Jak bym się czuł, gdyby podwładni dostrzegli....
Opętany namiętnością, chciał za wszelką cenę ją zdobyć. Pragnął pieścić jej ciało i tego samego oczekiwał od niej. Zabiegał o jej względy. Bez efektu. Jej spojrzenie, bystre i inteligentne, wytrącało go z równowagi. Mimo to zachowywał spokój. I – czekał na spotkanie. A kiedy już do niego dochodziło, oddawała się mu bez namiętności, tak po prostu – mimo woli. Jednak chłodne pocałunki nie wystarczały mu. Pragnął więcej. Czekał – choć nie miał złudzeń – że z czasem ulegnie. I zadowalał się tym, na co mu przyzwoliła. A przyzwalała zbyt mało, jak na wymagania i potrzeby dojrzałego mężczyzny.
Sonia często przebywała z mężczyznami – oficerami, więc jej stosunek do nich był obojętny. Choć prawili jej komplementy i okazywali sympatię. Nie chciała stwarzać sobie problemów i wikłać się w niepotrzebne romanse. Wolała sama decydować o wyborze partnera.
Wiedziała, że mężczyźni pożądają, mają pragnienia, ale kobiety również. Więc dobrze ich rozumiała. Miała własne potrzeby, tak jak oni. Pragnęła kogoś dziś – więc miała. A jutro? Nieważne. To tylko pożądanie – chwilowe zauroczenie. I nie jest trwałe. Pojawia się gwałtownie i szybko mija, jak głód zaspokojony pokarmem.
Sonia była nieraz kimś zainteresowana. Trwało to chwilę, i oczarowanie wnet pryskało. Obecnie obiektem pożądania był Armando – przyjaciel i zarazem kochanek. Spełniał on wszelkie jej oczekiwania. Pragnęła tylko jego. Poddając się bezwiednie rozkoszy, wchłaniała zapach jego ciała i żarliwie spijała słodycz z gorących ust Armanda.ROZDZIAŁ DRUGI
Zbliżał się dzień wyjazdu. I rozstanie z Armandem. Ta rozłąka – bez wyjaśnienia – była bolesna, zwłaszcza że Sonia nie mogła mu o niej powiedzieć. Długie tygodnie – bez pocałunków i ciepła jego ciała – będą dla niej nie do zniesienia. A dla niego? – szokiem trudnym do opanowania. Nie zastanawiała się, co będzie dalej. Teraz chciała spędzić z nim noc w miłosnym uniesieniu. Być w jego ramionach jak najdłużej. I zachować wspomnienie z tej upojnej nocy na długie samotne wieczory.
Podeszła do Armanda. Uśmiechnęła się do niego. Delikatnie zsunęła z ramion błękitny peniuar. Na jej gołe ramiona opadały długie, ciemne włosy.
Armando uczynił to samo. Jedwabny szlafrok skrywający jego ciało osunął się na podłogę.
Stali naprzeciwko siebie nadzy. Żarliwie spoglądali na swe obnażone ciała. Ich usta wzajemnie dotykały twarzy. Ich dłonie przesuwały się wzdłuż ciała – z góry na dół i z powrotem. Powoli obejmowali się. Potrzebowali wzajemnej czułości i delikatności. To, czego oboje pragnęli – osiągali.
Sonia gładziła jego gołe ramiona. Muskała dłońmi rozpalone ciało coraz to niżej i niżej...
Armando wysunął się z jej objęć. Uniósł Sonię na rękach. Delikatnie położył na tapczanie zasłanym białą pościelą. Pochylił się nad nią. Odgarnął długie włosy otulające jej ramiona. I pieszczotliwie całował każdy skrawek ciała: gorące, spragnione usta, falujące piersi, szczupłe nogi.
Ona odwzajemniała pieszczoty. Opuszkami palców dotykała jego masywny tors, porośnięty włosami, potem plecy i sprężyste pośladki.
Ogarnął ich szaleńczy trans pożądania. Splątani w czułym uścisku, upajali się sobą. Namiętne pieszczoty. Gorące pocałunki. Zanurzali się... coraz głębiej – do zatracenia.
Świtało. Sonia powoli wysunęła się z jego ramion. Nie zareagował. Jej dość wczesne wstanie nie wzbudziło podejrzeń. Nieraz wymykała się po cichutku do swoich specjalnych obowiązków. Zwykle trwało to krótko. Teraz wyjeżdżała na dłużej, o czym on nie wiedział. Nie informowała Armanda o wszystkim, co robiła, gdyż jego zazdrość mogłaby zakłócić tok jej pracy.
Spojrzała na śpiącego Armanda i ostrożnie wyszła.
Na lotnisku czekał na nią Robert. Przyniósł bagaż – torbę podróżną, którą wcześniej u niego zostawiła.
– Robercie, mam wątpliwości co do mojego wyjazdu i pobytu tam... gdzie ty kiedyś byłeś. Będę z tobą w kontakcie telefonicznym. Być może napiszę. Mam przeczucie, że będą kłopoty...
– Wtedy skontaktuj się ze mną. Mam znajomych, podam ci ich adresy, pod które udasz się, gdybyś potrzebowała pomocy. Nie mam ich przy sobie... nic nie mówiłaś... A teraz jest za późno.
– Oczywiście, odezwę się... Muszę już iść, niedługo samolot odlatuje...
– Soniu, uważaj na siebie – powiedział niespokojnym głosem.
– Dobrze, Robercie – podeszła do niego, objęła i uścisnęła. – Nie martw się, wkrótce się spotkamy... – rzekła i wyjęła list z torebki. – Proszę, wrzuć go do skrzynki... to do Armanda, nic nie wie o moim wyjeździe.
Sonia częściowo wtajemniczyła Roberta w swoje sprawy związane z wyjazdem tylko dlatego, aby w razie jakichś problemów mogła się do niego zwrócić.
Wyjazd potraktowała jak odskocznię od codzienności. Chciała uwolnić się od adoracji pułkownika Berniego i ochłonąć z namiętności do Armanda. Ale czy ten wyjazd jej pomoże? Czy ostudzi gorące uczucie do Armanda? Zbyt długo trwało. I dlatego pragnęła jak najszybciej uwolnić się od niego.
List od Soni zaskoczył Armanda. Nie był przygotowany na wiadomość przekazaną listownie. Wyjeżdżała nieraz na kilka dni i nie było w tym niczego dziwnego. Wracała. A teraz – upłynął ponad tydzień – nie wiedział, gdzie ona jest. Niepokoił się. Postanowił coś niecoś dowiedzieć się od pułkownika Bertolda, ale powstrzymał go list.
Nerwowo rozerwał kopertę. Na małej kartce papieru było skreślone kilka słów:
Drogi Armandzie, tym razem nie będzie mnie dłużej. Bądź cierpliwy. Nie pytaj. Nikt ci nic nie powie. Odezwę się, jak tylko będę mogła, telefonicznie bądź listownie. Nic więcej nie mogę napisać, lecz pamiętaj, że mam cię w sercu, tęsknię – Sonia.
Przeczytał i nie wiedział, co o tym myśleć.
Nikt mi nic nie powie? Dlaczego? – zastanawiał się. – Znam pułkownika Bertolda, więc jeśli on nie powie... to nic nie zrobię. Muszę czekać... jak długo? Kiedy przyjedzie?... ta niepewność, będzie mnie dręczyć...
Był bezradny wobec jej nieprzewidywalnych decyzji. I nic nie mógł poradzić, nie miał na to wpływu. Była niezależna. Więc co mu pozostało? Zaakceptowanie takiej, jaka jest, albo rozstanie. Lecz Armando nie mógł tego uczynić, za bardzo jej pożądał i nie wyobrażał sobie życia z kimś innym.