- W empik go
Przewaga szczęścia. W jaki sposób pozytywne nastawienie napędza sukcesy zawodowe i osobiste - ebook
Przewaga szczęścia. W jaki sposób pozytywne nastawienie napędza sukcesy zawodowe i osobiste - ebook
Odkryj tajemnicę szczęścia i odnoś sukcesy w domu i w pracy.
Oto książka, która stanowiła inspirację dla jednego z najpopularniejszych występów w ramach cyklu TED Talks. Shawn Achor, którego książki znalazły się na liście bestsellerów „The New York Times”, ukazuje w niej, jak pozytywne przeprogramowanie mózgu pomaga osiągać sukcesy w sferach zawodowej i osobistej w każdej z pełnionych ról społecznych i rodzinnych.
Zgodnie z obiegowymi przekonaniami osiągnięcie sukcesu zapewni nam szczęście. Otrzymanie wspaniałej posady, awansu, utrata zbędnych kilogramów mają moc uszczęśliwiania. Jednak z naukowego punktu widzenia prawo to działa w odwrotnym kierunku: to szczęście napędza sukcesy, a nie odwrotnie.
Badania dowodzą, że szczęśliwi pracownicy są bardziej wydajni, kreatywni i lepiej radzą sobie z problemami niż ich nieszczęśliwi koledzy. Pozytywnie nastawieni ludzie są znacznie zdrowsi i mniej zestresowani, angażują się również w głębsze interakcje społeczne.
Czerpiąc z własnej pracy naukowej – w tym najszerzej zakrojonego badania dotyczącego szczęścia, jakie kiedykolwiek przeprowadzono – oraz z doświadczeń zdobytych podczas konferencji i lekcji w czterdziestu dwóch krajach, Achor pokazuje, jak zmienić swój sposób myślenia na bardziej pozytywny i optymistyczny, aby móc potem wykorzystać przewagę szczęścia w karierze, życiu osobistym, a nawet utrzymaniu zdrowia.
Wśród jego strategii znajdziemy:
- efekt Tetris: jak wyszkolić mózg, by dostrzegał okazje i pomagał nam je wykorzystywać,
- inwestycje społeczne: jak czerpać korzyści z rozbudowanej sieci wsparcia społecznego,
- efekt fali: jak powodować rozchodzenie się pozytywnych zmian w zespołach, firmach i rodzinach.
To lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce się rozwijać pomimo narastających stresów i powszechnego negatywizmu. Przewaga szczęścia dowodzi, jak małe zmiany nastawienia oraz nawyków mogą przełożyć się na konkretne korzyści w domu, pracy i innych dziedzinach naszego życia.
Spis treści
CZĘŚĆ PIERWSZA. PSYCHOLOGIA POZYTYWNA W PRAKTYCE
Wstęp
Odkrywanie przewagi szczęścia
Przewaga szczęścia w praktyce
Zmiana jest możliwa
CZĘŚĆ DRUGA. SIEDEM ZASAD
Zasada numer jeden. Przewaga szczęścia
Zasada numer dwa. Dźwignia i punkt podparcia
Zasada numer trzy. Efekt Tetris
Zasada numer cztery. Uczenie się na błędach
Zasada numer pięć. Krąg Zorro
Zasada numer sześć. Reguła dwudziestu sekund
Zasada numer siedem. Inwestycja w więzi społeczne
CZĘŚĆ TRZECIA. EFEKT FALI
Fala
Podziękowania
Przypisy
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66142-99-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
■ ■ ■
Jeśli przyjrzysz się osobom ze swojego otoczenia, odkryjesz, że większość z nich postępuje zgodnie z przepisem, który poznały, w mniej lub bardziej dobrowolny sposób, w szkole, firmie, dzięki rodzicom czy społeczeństwu. Brzmi on: jeśli będziesz ciężko pracować, odniesiesz sukces, a kiedy odniesiesz sukces, staniesz się szczęśliwą osobą. Schemat ten wyjaśnia, co najczęściej stanowi naszą życiową motywację. Myślimy: jeśli tylko dostanę tę podwyżkę albo uda mi się zrealizować kolejny cel sprzedażowy, będę szczęśliwy. Jeśli tylko uda mi się dostać kolejną dobrą ocenę, będę szczęśliwa. Jeśli uda mi się zrzucić dwa kilo, wtedy poczuję, co to szczęście. I tak dalej. Najpierw sukces, potem szczęście.
Cały problem w tym, że przepis ten się nie sprawdza.
Jeśli sukces wywołuje szczęście, to każdy pracownik, który dostaje awans, każdy uczeń, który zostaje przyjęty na uniwersytet, każdy, kto kiedykolwiek zrealizował jakikolwiek cel, powinien być szczęśliwy. Jednak z każdym zwycięstwem punkt odniesienia dla naszego szczęścia przesuwa się coraz dalej, aż ostatecznie znika ono za horyzontem.
Co ważniejsze, przepis ten jest wadliwy, ponieważ przedstawia niewłaściwą kolejność. Na podstawie trwających ponad dziesięć lat przełomowych badań w dziedzinie psychologii pozytywnej i neuronauki dowiedziono, że relacja pomiędzy sukcesem a szczęściem jest odwrotna. Dzięki najnowszym osiągnięciom naukowym wiemy już, że to szczęście poprzedza sukces, nie będąc jedynie jego rezultatem. Wiemy również, że szczęście oraz optymizm stanowią siłę napędową dla naszych osiągnięć i wydajności – dostarczając nam przewagi konkurencyjnej, którą ja określam mianem przewagi szczęścia.
Czekanie na szczęście ogranicza potencjał naszego mózgu do odniesienia sukcesu, podczas gdy pielęgnowanie pozytywnego nastawienia sprawia, że mamy więcej motywacji, jesteśmy bardziej skuteczni, odporni, twórczy i wydajni, co ma istotny wpływ na nasze dokonania. Odkrycie to zostało potwierdzone w tysiącach badań naukowych, jak również poprzez moją własną działalność oraz badania przeprowadzone na grupie tysiąca sześciuset studentów Harvardu i dziesiątkach przedsiębiorstw z całego świata należących do rankingu Fortune 500. W niniejszej książce przeczytasz nie tylko o tym, dlaczego przewaga szczęścia jest tak ważna, ale również, jak możesz ją wykorzystać na co dzień, aby odnosić większe sukcesy zawodowe. Wybiegam nieco naprzód. Chcę zacząć tę książkę od miejsca, w którym rozpocząłem swoje badania, na Harvardzie, gdzie powstała koncepcja przewagi szczęścia.ODKRYWANIE
PRZEWAGI SZCZĘŚCIA
■ ■ ■
Złożyłem dokumenty na Uniwersytet Harvarda w efekcie pewnego zakładu.
Wychowałem się w Waco w stanie Teksas i spodziewałem się, że tam zostanę. Nawet składając dokumenty na Harvard, zapuszczałem korzenie w rodzinnej miejscowości, szkoląc się na strażaka-ochotnika. Harvard był dla mnie miejscem z filmów, uczelnią, na którą matki w żartach posyłały swoje dzieci, kiedy te dorosną. Szanse, żeby się tam dostać, były znikome. Powtarzałem sobie, że będę szczęśliwy, mogąc od niechcenia rzucić pewnego dnia przy kolacji z dziećmi, że w ogóle próbowałem się tam dostać. (Wydawało mi się, że te moje wyobrażone dzieci będą pod wrażeniem).
Kiedy zostałem przyjęty, ogarnęło mnie podekscytowanie, ale czułem pewne onieśmielenie wobec tego wyróżnienia. Chciałem dobrze wykorzystać swoją szansę. Dlatego pojechałem na Harvard i zostałem na uniwersytecie... przez kolejne dwanaście lat.
Nim wyjechałem z Waco, zaledwie cztery razy zdarzyło mi się przekroczyć granice stanu, a nigdy kraju (chociaż Teksańczycy uważają, że każde miejsce poza Teksasem to zagranica). Kiedy tylko wyszedłem z metra w Cambridge i znalazłem się na terenie uniwersyteckiego kampusu, zakochałem się. Dlatego kiedy obroniłem licencjat, znalazłem sposób, by tu zostać. Poszedłem na studia podyplomowe, prowadziłem ćwiczenia na szesnastu różnych kierunkach, a potem zacząłem prowadzić wykłady. Kontynuując studia, stałem się również opiekunem pierwszorocznych studentów na Harvardzie, co w praktyce oznaczało, że mieszkałem w uczelnianym akademiku przez dwanaście lat (nie jest to fakt, którym chwaliłem się na pierwszej randce).
Opowiadam wam o tym z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że uznawałem Harvard za niezwykły przywilej, który całkowicie odmienił sposób, w jaki mój mózg przetwarzał spotykające mnie doświadczenia. Czułem się wdzięczny za każdą chwilę, nawet stres, egzaminy czy zamiecie śnieżne (coś, co wcześniej również widziałem tylko na filmach). Po drugie, dwanaście lat prowadzenia zajęć i mieszkania w akademikach pozwoliło mi zdobyć szeroką wiedzę na temat tego, jak tysiące innych studentów Harvardu radzi sobie ze stresem i wyzwaniami w trakcie studiów. Wtedy właśnie zacząłem dostrzegać pewne schematy.
RAJ UTRACONY I ODNALEZIONY
W czasie kiedy zakładano Uniwersytet Harvarda, John Milton pisał w Raju utraconym: „Umysł jest dla siebie siedzibą, może sam w sobie przemienić piekło w niebiosa, a niebiosa w piekło”.
Trzysta lat później miałem okazję zaobserwować, jak zasada ta realizuje się w życiu. Wielu spośród moich studentów uznawało studia na Harvardzie za wyróżnienie, ale inni szybko tracili to z oczu, skupiając się jedynie na pracy, współzawodnictwie i stresie. Nieustannie denerwowali się przyszłością, chociaż zdobywali dyplom, który miał im otworzyć tak wiele drzwi. Czuli się przytłoczeni nawet drobnymi niepowodzeniami, zamiast odczuwać przypływ energii na myśl o rozpościerających się przed nimi możliwościach. Widząc, dla jak wielu z nich studia oznaczały przede wszystkim nieustanne zmagania, doznałem olśnienia. Do grupy zestresowanych studentów należeli nie tylko ci, którzy wydawali się najbardziej podatni na stres czy przygnębienie, ale również ci, których oceny czy inne osiągnięcia akademickie najbardziej ucierpiały.
Wiele lat później, jesienią 2009 roku, zostałem zaproszony na cykl objazdowych wykładów, dzięki czemu przez miesiąc przemierzałem Afrykę. W trakcie wyprawy pewien południowoafrykański prezes, Salim, zabrał mnie do Soweto. Jest to zespół gmin miejskich niedaleko Johannesburga, z którego wywodzi się wiele inspirujących osób, w tym Nelson Mandela i arcybiskup Desmond Tutu.
Odwiedziliśmy szkołę położoną niedaleko dzielnicy slumsów, gdzie nie było elektryczności, a często i dostępu do bieżącej wody. Kiedy stanąłem przed uczniami, zdałem sobie sprawę, że żadna z historii, które zwykle opowiadam, nie sprawdzi się w tej sytuacji. Dzielenie się z tymi akurat słuchaczami badaniami i doświadczeniami uprzywilejowanych amerykańskich studentów czy bogatych i wpływowych liderów biznesu, wydawało się nie na miejscu. Postanowiłem nawiązać z nimi dialog. Szukając wspólnych doświadczeń, zacząłem od żartobliwego pytania: „Kto lubi odrabiać pracę domową?”. Wydawało mi się, że zbliży nas pozornie uniwersalna niechęć do odrabiania lekcji. Ku mojemu zaskoczeniu dziewięćdziesiąt pięć procent dzieciaków podniosło rękę z autentycznym i pełnym entuzjazmu uśmiechem.
Kiedy później zapytałem Salima, dlaczego dzieci z Soweto zachowały się tak nietypowo, ten odpowiedział: „Postrzegają pracę domową jako przywilej, którego nie doświadczyła większość z ich rodziców”.
Gdy dwa tygodnie później wróciłem na Harvard, spotykałem studentów narzekających na to samo, co uczniowie z Soweto uznawali za przywilej. Zacząłem zdawać sobie sprawę, w jak znaczącym stopniu interpretacja rzeczywistości zmienia sposób, w jaki jej doświadczamy. Studenci skupieni na stresie i presji – ci, którzy uważali naukę za obowiązek – nie korzystali z wielu dostępnych im okazji. Jednak ci, którzy uważali naukę na Harvardzie za przywilej, wydawali się odnosić większe sukcesy. Najpierw podświadomie, a potem z coraz większym zainteresowaniem, zacząłem zgłębiać powody, dla których te obdarzone potencjałem jednostki wykształciły sobie pozytywne nastawienie, pozwalające im z czasem osiągać wybitne wyniki, zwłaszcza w tak konkurencyjnym środowisku. Interesowało mnie jednocześnie, co sprawiło, że ci, którzy poddali się presji, ponieśli klęskę lub po prostu popłynęli z prądem.
BADANIE SZCZĘŚCIA W HOGWARCIE
Harvard pozostaje dla mnie magicznym miejscem, nawet po dwunastu latach. Kiedy zapraszam w odwiedziny znajomych z Teksasu, ci twierdzą, że stołowanie się w jadalni dla pierwszorocznych studentów jest niczym wizyta w Hogwarcie – szkole magii z książek o Harrym Potterze. Dodajcie do tego inne piękne budynki, bogate zasoby uniwersytetu i niemal niekończące się okazje, jakie oferuje. Tymczasem moi przyjaciele często pytają: „Shawn, dlaczego tracisz czas na badania poczucia szczęścia na Harvardzie? Czy istnieje w ogóle jakikolwiek powód, żeby tutejsi studenci byli nieszczęśliwi?”.
W czasach Miltona Harvard miał dewizę, która odzwierciedlała religijne korzenie uczelni: Veritas, Christo et Ecclesiae (Prawda dla Chrystusa i Kościoła). Jednak od wielu lat jest nim samo Veritas, czyli prawda. Obecnie na uniwersytecie obowiązuje wiele prawd, w tym taka, że pomimo swoich wspaniałych udogodnień, niesamowitego poziomu i studentów, do grona których należą najbardziej inteligentni i najwybitniejsi Amerykanie (jak również mieszkańcy innych krajów), jest on równocześnie domem dla wielu chronicznie nieszczęśliwych kobiet i mężczyzn. Przykładowo, przeprowadzona w 2004 roku przez „The Harvard Crimson” ankieta ujawniła, że aż cztery na pięć osób studiujących na Harvardzie przynajmniej raz w roku szkolnym doświadcza ataku depresji, a niemal połowa spośród wszystkich studentów cierpi na depresję tak poważną, że ta nie pozwala im funkcjonować.
Ta epidemia nieszczęśliwości nie dotyczy wyłącznie Harvardu. Z ankiety przeprowadzonej przez grupę badawczą Conference Board i opublikowanej w styczniu 2010 roku wynika, że zaledwie czterdzieści pięć procent ankietowanych pracowników było zadowolonych z pracy, co dało wynik najniższy w dwudziestodwuletniej historii badań. Depresja występuje współcześnie dziesięciokrotnie częściej niż w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Każdego roku obniża się bariera smutku, nie tylko na uczelniach, ale i w społeczeństwie. Pięćdziesiąt lat temu średnia wieku, w którym pojawiała się depresja, wynosiła 29,5 roku. Obecnie jest on niższy o niemal połowę i wynosi 14,5 roku. Moi znajomi chcieli wiedzieć, po co badać szczęście na Harvardzie. Pytanie, które zadałem im w odpowiedzi, brzmiało: „A dlaczego nie zacząć właśnie tutaj?”.
Dlatego postanowiłem znaleźć studentów, tę jedną osobę na pięć, którzy doskonale sobie radzą – jednostki wymykające się trendom, jeśli przyjrzeć się ich poczuciu szczęścia, wydajności, osiągnięciom, nastrojom, energii czy wytrwałości – aby dowiedzieć się, co dokładnie dostarcza im takiej przewagi nad rówieśnikami. Cóż takiego pozwalało tym osobom wyswobodzić się spod działania obowiązującej normy? Czy na podstawie ich życia i doświadczenia można stworzyć wzorce, które pomogłyby innym odnosić większe sukcesy we wszelkich dziedzinach życia, w tym coraz bardziej stresującym i pełnym negatywizmu świecie? Okazało się, że można.
Odkrycia naukowe są w dużym stopniu uzależnione od właściwego czasu i szczęścia. Przypadkowo udało mi się znaleźć trzech mentorów – profesorów Harvardu: Phila Stone’a, Ellen Langer oraz Tala Ben-Shahara – którzy okazali się pionierami zupełnie nowej dziedziny, zwanej psychologią pozytywną. Obszar zainteresowań psychologii tradycyjnej obejmował czynniki unieszczęśliwiające ludzi oraz to, w jaki sposób mogą oni wrócić do „normy”. Tych troje zerwało z tradycyjnym podejściem, stosując te same naukowe metody, by zbadać, co sprawia, że ludzie rozkwitają i osiągają doskonałe wyniki – czyli zadając to samo pytanie, na które odpowiedź chciałem znaleźć również ja.
UCIECZKA PRZED KULTEM PRZECIĘTNOŚCI
Poniższy wykres może się wydawać nudny, ale to właśnie on sprawia, że każdego dnia budzę się podekscytowany. (Najwyraźniej prowadzę niezwykle ekscytujące życie). Stanowi również podstawę badań, jakie prowadziłem w związku z tą książką.
Jest to wykres punktowy. Każda z kropek reprezentuje jednostkę, a każda oś pewną zmienną. Ten konkretny wykres może przedstawiać dowolną zależność: wagi do wzrostu, długości snu do posiadanej energii, szczęścia do sukcesu i tak dalej. Jeśli, jako naukowcy, otrzymamy takie dane, będziemy podekscytowani, gdyż dostrzeżemy wyraźną tendencję, co oznacza, że będziemy mogli opublikować wyniki, a tylko to ma tak naprawdę znaczenie w świecie akademickim.
Fakt, że ponad krzywą znajduje się pojedynczy czerwony punkt – nazywany wartością nietypową – nie stanowi problemu. Możemy się go pozbyć, traktując go jako błąd pomiaru – a wiemy, że to musi być błąd, ponieważ psuje nam dane.
Jedną z pierwszych rzeczy, której uczą się studenci na zajęciach wprowadzających do psychologii, statystyki czy ekonomii, jest to, jak „czyścić dane”. Jeśli chcesz zaobserwować powszechny trend w badanym procesie, wartości nietypowe zaburzają twoje odkrycia. To dlatego istnieją niemal niezliczone wzory czy zestawienia statystyczne pozwalające badaczom wyeliminować te „problemy”. Zaznaczmy jasno, że nie jest to oszukiwanie, ale statystycznie uzasadnione postępowanie – pod warunkiem że interesuje nas ogólny trend. Mnie nie.
Typowym podejściem w próbie zrozumienia zachowań ludzkich było zawsze przyglądanie się przeciętnym zachowaniom czy rezultatom. Jednak, w mojej opinii, to błędne podejście przyczyniło się do powstania czegoś, co nazywam „kultem przeciętności” w naukach behawioralnych. Jeśli ktoś będzie chciał wiedzieć, jak szybko dziecko może się nauczyć czytać w szkole, nauka zmieni to pytanie na: „Jak szybko przeciętne dziecko uczy się czytać w szkole?”. Następnie ignorujemy te dzieci, które uczą się czytać szybciej lub wolniej, dostosowując klasę do „przeciętnego” dziecka. Tal Ben-Shahar nazywa to zjawisko „błędem przeciętności” i jest on pierwszym błędem, jaki popełnia tradycyjna psychologia.
Jeśli badamy jedynie to, co przeciętne, pozostaniemy jedynie przeciętnymi.
Konwencjonalna psychologia ignoruje wartości nietypowe, ponieważ nie pasują do schematu. Ja postąpiłem odwrotnie: zamiast wymazywać wartości nietypowe, postanowiłem się z nich czegoś nauczyć. (Koncepcja ta została pierwotnie opisana przez Abrahama Maslowa, który wyjaśniał konieczność badania wartości skrajnych).
NADMIERNA KONCENTRACJA NA KWESTIACH NEGATYWNYCH
Owszem, niektórzy badacze z dziedziny psychologii nie skupiają się jedynie na tym, co przeciętne. Koncentrują się na tych, którzy znajdują się po jednej stronie krzywej – poniżej niej. Jak twierdzi Ben-Shahar w książce W stronę szczęścia (Rebis, 2009), to drugi błąd, który popełnia tradycyjna psychologia. Oczywiście osoby, które wypadają poniżej normy, to te, które zwykle najbardziej potrzebują pomocy, na przykład w wyjściu z uzależnień, depresji czy chronicznego stresu. W rezultacie psychologowie spędzają znacznie więcej czasu na badaniach dotyczących wspierania tychże osób na drodze do zdrowia i normalności. I chociaż działania te są niezwykle cenne, dają nam jedynie połowiczny obraz.
Można wyeliminować depresję, nie czyniąc kogoś szczęśliwym. Wyleczyć lęk, nie ucząc optymizmu. Sprawić, by ktoś wrócił do pracy, nie poprawiając jego wydajności. Jeśli zależy ci jedynie na tym, by zaradzić negatywnym zjawiskom, osiągniesz najwyżej przeciętność i całkowicie przegapisz okazję, by się ponad nią wybić.
Możesz w nieskończoność badać grawitację i nie nauczyć się latać.
Niezwykłe jest to, że jeszcze w 1998 roku stosunek badań negatywnych do pozytywnych wynosił w dziedzinie psychologii siedemnaście do jednego. Innymi słowy, na każdą osobę, która zajmowała się szczęściem i powodzeniem, siedemnaście prowadziło badania nad depresją i zaburzeniami. To wiele mówi. Jako społeczeństwo doskonale wiemy, na czym polega złe samopoczucie i przygnębienie, ale niewiele o tym, jak dobrze się rozwijać.
Kilka lat temu wyjątkowo uświadomiło mi to pewne wydarzenie. Poproszono mnie, bym wziął udział w Tygodniu Dobrego Samopoczucia w jednej z najbardziej elitarnych szkół z internatem w Nowej Anglii. Omawiane tematy: poniedziałek: zaburzenia odżywania; wtorek: depresja; środa: narkotyki i przemoc; czwartek: przygodny seks, a w piątek, kto wie? To nie był tydzień dobrego samopoczucia, ale tydzień fatalnego samopoczucia.
Schemat skupiania się na tym, co negatywne, zaznacza się nie tylko w naszych badaniach czy szkołach, ale i w społeczeństwie. Włączcie wiadomości, a większość z nich poświęcona będzie wypadkom, łapówkom, morderstwom i przemocy. Skupianie się na tym, co negatywne, sprawia, że mózg zaczyna wierzyć w tę przygnębiającą narrację, a większość naszego życia ma negatywny wydźwięk. Czy słyszeliście kiedykolwiek o syndromie studiów medycznych? Na pierwszym roku studenci tyle nasłuchają się o chorobach i ich objawach, że większość kandydatów na lekarzy zauważa u siebie wszystkie dolegliwości. Kilka lat temu zadzwonił do mnie szwagier, który studiuje medycynę na Yale, i wyznał, że cierpi na trąd (a jest to choroba niezwykle rzadka, nawet na Yale). Nie wiedziałem jednak, jak go pocieszyć, bo właśnie miał za sobą tydzień objawów menopauzalnych i wciąż cechowała go nadmierna wrażliwość. Chcę w ten sposób pokazać, że to, na co poświęcamy nasz czas i energię umysłową, może stać się dla nas rzeczywistością.
Studiowanie jedynie negatywnej części ludzkiego doświadczenia nie jest ani zdrowe, ani naukowo odpowiedzialne. W 1998 roku Martin Seligman, wówczas prezes Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego, obwieścił, iż nadszedł czas, aby zmienić tradycyjne podejście do psychologii i zacząć się bardziej skupiać na pozytywnej stronie krzywej. Musimy skoncentrować się na tym, co działa, a nie na tym, co zawodzi. W ten oto sposób narodziła się psychologia pozytywna.
GŁODOWANIE NA HARVARDZIE
W 2006 roku dr Tal Ben-Shahar poprosił mnie, abym asystował mu przy planowaniu i prowadzeniu kursu o nazwie „psychologia pozytywna”. Tal nie zyskał jeszcze wówczas międzynarodowej sławy, a jego książka, W stronę szczęścia, miała się ukazać dopiero kolejnej wiosny. Wziąwszy pod uwagę okoliczności, wydawało się nam, że będziemy mieli szczęście, jeśli uda się nam zwabić stu studentów gotowych zaryzykować mniejszą liczbę punktów na studiach, ponieważ zrezygnują, na przykład, z zaawansowanej teorii gospodarczej na rzecz teorii szczęścia.
W trakcie kolejnych dwóch semestrów niemal tysiąc dwustu studentów Harvardu zapisało się na zajęcia – czyli jeden na sześciu studentów jednej z najbardziej ambitnych uczelni na świecie. Szybko zrozumieliśmy, że wszyscy ci studenci znaleźli się na naszym kursie, ponieważ są głodni. Głodni szczęścia – nie kiedyś, w przyszłości, ale teraz. Zapisali się na zajęcia, ponieważ, pomimo doświadczanych przez nich korzyści nadal nie czuli spełnienia.
Poświęćmy chwilę, by wyobrazić sobie jednego z tych studentów. Już mając roczek, wielu z nich nosiło śpioszki z napisem „Skończę na Harvardzie”, a niektórzy mieli do pary uroczą czapeczkę z logo Yale (na wypadek gdyby wydarzyło się coś nieprzewidzianego). Już w żłobku – w niektórych przypadkach zostali tam zapisani jeszcze przed poczęciem – znajdowali się wśród jednego procenta najlepszych w grupie, a potem jednego procenta osób, które uzyskały najlepsze wyniki egzaminów państwowych. Zdobywali nagrody, bili rekordy. Nie tylko zachęcano ich do tego rodzaju osiągnięć, ale wręcz tego od nich oczekiwano. Znam pewnego studenta Harvardu, którego matka zachowała wszystkie jego zeszyty ze szlaczkami i rysunki z restauracyjnych kącików dla dzieci, ponieważ, jak mówiła: „Kiedyś ich miejsce będzie w muzeum”. (W ten sposób wywierałaś na mnie sporą presję, mamo).
A potem dostali się na Harvard, weszli pewni siebie do stołówki dla studentów pierwszego roku przypominającej wnętrze Hogwartu i zdali sobie sprawę z czegoś przerażającego: pięćdziesiąt procent z nich nagle stało się osobami poniżej przeciętnej.
Lubię powtarzać studentom, którym doradzam: jeśli moje obliczenia się zgadzają, dziewięćdziesiąt dziewięć procent studentów Harvardu nie ukończy studiów wśród jednego procenta najlepszych absolwentów. Niezbyt podoba im się ten żart.
Przy takiej presji na osiągnięcia nic dziwnego, że kiedy te dzieciaki upadają, to z hukiem. Na domiar złego presja – i następująca po niej depresja – sprawia, że ludzie zamykają się w sobie, odcinają od przyjaciół, rodzin i wsparcia społecznego w chwili, kiedy najbardziej go potrzebują. Opuszczają posiłki, zamykają się w pokojach lub bibliotece, wychodząc jedynie na okazjonalne piwo (a wtedy, chcąc się odprężyć, upijają się za bardzo, by dobrze się bawić, a przynajmniej o tym pamiętać). Wydają się nawet zbyt zajęci, zbyt zapracowani i zbyt zestresowani, by się zakochać. Wyniki moich badań wśród studentów Harvardu świadczą, że przeciętna liczba relacji uczuciowych w trakcie czterech lat studiów wynosi mniej niż jeden. Przeciętna liczba partnerów seksualnych, jeśli was to interesuje, wynosi 0,5 na studenta. (Nie mam pojęcia co oznacza to 0,5 – może to naukowy odpowiednik „drugiej bazy”). Z badania dowiedziałem się, że spośród tych genialnych studentów Harvardu dwadzieścia cztery procent nie umie stwierdzić, czy obecnie znajduje się w relacji uczuciowej.
Wszystko dlatego, że, podobnie jak wiele osób we współczesnym społeczeństwie, na drodze ku najlepszemu wykształceniu i najwspanialszym okazjom zapamiętali niewłaściwe lekcje. Opanowali wzory matematyczne i chemiczne. Przeczytali wielkie dzieła literackie, poznali historię świata i biegle opanowali obce języki. Jednak nigdy nie nauczono ich tego, jak w pełni wykorzystać potencjał własnego mózgu ani jak odnaleźć głębszy sens czy szczęście. Uzbrojeni w iPhone’y i osobistych asystentów cyfrowych robili kilka rzeczy jednocześnie, aby pozyskać doświadczenie, które przyda im się do wpisu w życiorysie, kosztem prawdziwych doświadczeń. Koncentrując się na osiągnięciach, odcięli się od rówieśników oraz bliskich, niszcząc systemy wsparcia, których tak bardzo potrzebowali. Nieustannie dostrzegam takie wzorce postępowania u moich studentów, którzy często załamują się pod natłokiem oczekiwań, jakie narzucamy samym sobie oraz osobom z naszego otoczenia.
Genialne jednostki przejawiają czasem niezbyt inteligentne zachowania. W stresującej sytuacji, zamiast inwestować, osoby te pozbyły się najpewniejszych gwarancji sukcesu i szczęścia: własnych sieci wsparcia społecznego. Niezliczone badania wskazują, że relacje społeczne zapewniają dobrostan i niższy poziom stresu, co zapobiega depresji i sprzyja ponadprzeciętnej wydajności. Tymczasem ci studenci są przekonani, że gdy sytuacja staje się poważna, należy schować się w jakimś ciemnym kącie biblioteki.
Ten intelektualny kwiat młodzieży dobrowolnie poświęcił własne szczęście na rzecz sukcesu, ponieważ, podobnie jak wielu z nas, nauczono tych ludzi, że ciężko pracując, osiągną sukces – i dopiero wtedy, kiedy już go będą mieli w kieszeni, staną się szczęśliwi. Nauczono ich, że szczęście jest nagrodą, którą otrzymujemy od losu dopiero wtedy, gdy dorobimy się stanowiska wspólnika w firmie inwestycyjnej, dostaniemy Nobla czy trafimy do parlamentu.
W rzeczywistości, jak opiszę w tej książce, nowe badania w dziedzinie psychologii i neuronauki dowodzą, że jest wręcz odwrotnie: odnosimy większe sukcesy, kiedy jesteśmy szczęśliwi i pozytywnie nastawieni do życia. Na przykład lekarze, wprawieni w pozytywny nastrój przed postawieniem diagnozy, wykazują się trzykrotnie większą inteligencją i kreatywnością niż lekarze w obojętnym nastroju. A do tego ci pierwsi o dziewiętnaście procent szybciej stawiają trafne diagnozy. Optymistyczni sprzedawcy mają o pięćdziesiąt sześć procent lepsze wyniki sprzedażowe niż ich pesymistyczni koledzy. Studenci, których wprawia się w dobry nastrój przed egzaminem z matematyki, mają o wiele lepsze wyniki niż ich obojętnie nastawieni rówieśnicy. Okazuje się, że nasz mózg jest zaprogramowany, aby działać najlepiej nie wtedy, gdy mamy negatywne czy obojętne nastawienie, ale kiedy przejawiamy pozytywne podejście.
A mimo to, jak na ironię, we współczesnym świecie poświęcamy własne szczęście dla sukcesu, zmniejszając w ten sposób własne szanse na jego osiągnięcie. Życie kierowane ambicjami skazuje nas na stres, a my czujemy się przytłoczeni rosnącą presją sukcesu za wszelką cenę.
NIETYPOWE WARTOŚCI POZYTYWNE
Im wnikliwiej przyglądałem się badaniom z zakresu psychologii pozytywnej, tym bardziej przekonywałem się, jak bardzo myliliśmy się (nie tylko studenci Harvardu, ale my wszyscy) w naszych przekonaniach dotyczących osobistego i zawodowego spełnienia. Badania jasno wskazywały, że najszybszym sposobem na znaczące osiągnięcia jest nieskupianie się wyłącznie na pracy, a najlepszym sposobem na zmotywowanie pracowników nie jest wyszczekiwanie rozkazów i wywoływanie lęków oraz stresu u pracowników. Nowatorskie badania dotyczące szczęścia i optymizmu wywracały do góry nogami cały świat akademicki, ale też korporacyjny. Natychmiast dostrzegłem okazję – mogłem sprawdzić te założenia na moich studentach. Mogłem zaprojektować badanie, by sprawdzić, czy koncepcje te faktycznie wyjaśniały, dlaczego niektórzy studenci doskonale sobie radzili, podczas gdy inni poddawali się stresowi i depresji. Badając wzorce oraz nawyki osób znajdujących się ponad krzywą, mogłem zdobyć wiedzę nie tylko na temat tego, jak pozwolić nam wszystkim dorównać średniej, ale też jak przenieść całą tę średnią wyżej.
Szczęśliwie moje stanowisko wspaniale nadawało się do przeprowadzenia takich badań. Jako opiekun pierwszorocznych studentów od wielu lat miałem wgląd w ich życie – ich nawyki, sprawdzone sposoby działania – i wiedziałem, które z ich doświadczeń możemy zastosować we własnym życiu. Czytałem ich podania o przyjęcie na uczelnię, analizowałem komentarze komisji, przyglądałem się ich rozwojowi intelektualnemu i społecznemu, wiedziałem, jaką pracę podejmowali po studiach. Wielu spośród nich miałem okazję oceniać na zajęciach, jako asystent na szesnastu różnych przedmiotach. Aby poznać studentów lepiej niż tylko poprzez egzaminy i zdobywane punkty, zacząłem prowadzić konsultacje w kafejce, gdzie mogłem wysłuchać ich opowieści. Według moich obliczeń poświęciłem średnio pół godziny dla każdego z ponad tysiąca stu studentów – co składa się na ilość kofeiny wystarczającą, by na dziesiątki lat zdyskwalifikować całą drużynę olimpijską.
Następnie wykorzystałem swoje obserwacje, aby zaprojektować i przeprowadzić własne badanie empiryczne tysiąca sześciuset utalentowanych studentów – jedno z najszerzej zakrojonych badań na temat szczęścia, jakie kiedykolwiek przeprowadzono wśród studentów Harvardu. Jednocześnie kontynuowałem zapoznawanie się z badaniami dotyczącymi psychologii pozytywnej, które nagle zaczęły się licznie pojawiać zarówno ze strony mojej własnej instytucji, jak i innych laboratoriów uniwersyteckich na świecie. Skutek? Zaskakujące i ekscytujące wnioski dotyczące tego, co sprawia, że niektórzy pną się na szczyt i doskonale odnajdują w niełatwych warunkach, podczas gdy inni sięgają dna i nigdy nie wykorzystują pełni swojego potencjału. To, czego się dowiedziałem i o czym zaraz przeczytacie, było odkrywcze nie tylko dla Harvardu, ale dla wszystkich nas czynnych zawodowo.
SIEDEM ZASAD
Kiedy już skończyłem gromadzić i analizować ogrom badań, udało mi się wyodrębnić siedem konkretnych, praktycznych i sprawdzonych wzorców prognozujących sukces oraz osiągnięcia.
Przewaga szczęścia
Ponieważ pozytywnie ukierunkowany mózg przejawia przewagę biologiczną nad mózgiem, który jest ukierunkowany obojętnie lub negatywnie, zasada ta uczy nas, jak przeprogramować swój mózg, by wykorzystać pozytywne nastawienie, podnosząc swoją wydajność i poprawiając osiągane rezultaty.
Punkt podparcia i dźwignia
Sposób, w jaki doświadczamy świata, oraz umiejętność odnoszenia w nim sukcesów zmieniają się nieustannie, zależnie od naszego nastawienia. Zasada ta uczy nas, jak zmieniać swoje nastawienie (inaczej punkt podparcia) tak, aby umożliwić sobie (dostarczając dźwigni) spełnienie i sukces.
Efekt Tetris
Gdy nasz mózg fiksuje się na schemacie stresu, negatywnego nastawienia i porażki, skazujemy się na klęskę. Zasada ta uczy nas, jak przeprogramować nasz mózg, by dostrzegał wzorce powiązane z pojawiającymi się możliwościami, tak abyśmy umieli zauważyć – i wykorzystać – okazję, gdy tylko się na nią natkniemy.
Uczenie się na błędach
W obliczu porażki, stresu czy kryzysu nasz mózg wyznacza inną ścieżkę, która pomaga nam sobie poradzić. Ta zasada polega na znalezieniu mentalnej ścieżki, która nie tylko wyprowadzi nas z porażki czy cierpienia, ale też nauczy, jak być dzięki temu szczęśliwszymi i odnosić większe sukcesy.
Krąg Zorro
Kiedy przytłaczają nas wyzwania, nasz zwykle racjonalny mózg daje się ponieść emocjom. Zasada ta uczy nas, jak odzyskać kontrolę, skupiając się najpierw na drobnych, łatwych do kontrolowania celach, a potem stopniowo poszerzając zakres działania i osiągając coraz więcej.
Reguła dwudziestu sekund
Utrzymanie zmian często wydaje się niemożliwe, ponieważ mamy słabą wolę. A kiedy nasza wola słabnie, wracamy do dawnych nawyków i wkraczamy na ścieżkę najmniejszego oporu. Reguła ta pokazuje, jak, dokonując niewielkich zmian w gospodarowaniu naszą energią, możemy zboczyć ze ścieżki najmniejszego oporu i zastąpić niewłaściwe nawyki dobrymi.
Inwestycja w więzi społeczne
W odpowiedzi na wyzwania i stres niektórzy ludzie zamykają się w sobie i odcinają od innych. Jednak ci, którzy odnoszą sukces, inwestują w przyjaciół, rówieśników i członków rodziny, aby dokonać postępów. Zasada ta uczy nas, jak chętniej inwestować w jeden z najważniejszych gwarantów sukcesu i doskonałości – własną sieć społecznego wsparcia.
Powyższe siedem zasad pomogło studentom Harvardu (a później również dziesiątkom tysięcy innych osób) przezwyciężyć przeszkody, pokonać złe nawyki, stać się bardziej wydajnymi, lepiej wykorzystywać okazje, zrealizować najbardziej ambitne cele i stać się najlepszą wersją samych siebie.
ZMIERZENIE SIĘ Z RZECZYWISTOŚCIĄ
Chociaż uwielbiałem pracować ze studentami, zależało mi na tym, aby sprawdzić, czy te same zasady mogą przynieść szczęście i zapewnić sukces w prawdziwym świecie. Aby połączyć świat akademicki i świat biznesu, założyłem niewielką firmę doradczą, którą nazwałem Aspirant – jej celem miało być wdrażanie i sprawdzanie rezultatów badań w przedsiębiorstwach oraz organizacjach non profit.
Miesiąc później globalna gospodarka zaczęła się załamywać.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------