Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Przez góry Montany - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Przez góry Montany - ebook

Powieść przygodowa Wiesława Wernica Przez góry Montany należy do kanonu polskiej literatury młodzieżowej o Dzikim Zachodzie. Bohaterem powieści jest westman i poszukiwacz złota Piotr Carr, przyjaciel doktora Jan i Karola Gordona. Carr jest postacią nietuzinkową, uwielbia samotność i koczowniczy tryb życia. Dziki Zachód, ze swoimi bezbrzeżnymi preriami i osadami bez nazwy, jest jego żywiołem. Wielka przygoda rozpoczyna się, kiedy Carr poznaje agenta wywiadu Johna Webstera i nieznanego mężczyznę, który sprzedaje mu mapę wskazującą drogę do złoża złota. Droga do skarbu wiedzie przez góry Montany i pełna jest zaskakujących spotkań i niebezpiecznych zdarzeń.

Przez góry Montany należy do cyklu powieści o Dzikim Zachodzie, obfitujących w pełne niebezpieczeństw przygody, niespodziewane zwroty akcji i zaskakujące odkrycia. Autor cyklu, Wiesław Wernic, jest cenionym mistrzem gatunku. Świat przygody łączy się zawsze w jego książkach z piękną narracją, charakterystycznym dla westernu przesłaniem moralnym, fascynującymi postaciami i wartościowym odzwierciedleniem realiów Ameryki w czasach westmanów i groźnych rewolwerowców.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788382792706
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Osada bez na­zwy

Wroku 1877 Tho­mas Edi­son opa­ten­to­wał fo­no­graf. W roku 1878 po­wstało w Ame­ryce Pół­noc­nej pierw­sze przed­się­bior­stwo dla pro­duk­cji prądu elek­trycz­nego, a w 1879 zbu­do­wano pierw­szą na no­wym kon­ty­nen­cie li­nię te­le­fo­niczną, łą­czącą Bo­ston z Lo­vell w sta­nie Mas­sa­chu­setts.

Roz­po­czy­nała się wła­śnie wio­sna 1879 roku. Piotr Carr nic jed­nak nie wie­dział ani o te­le­fo­nie, ani o fo­no­gra­fie, ani o tym, czemu mają słu­żyć oba wy­na­lazki. Na jego uspra­wie­dli­wie­nie warto za­uwa­żyć, że inni miesz­kańcy no­wo­cze­snych miast No­wej An­glii, z nie­licz­nymi wy­jąt­kami, rów­nież nie orien­to­wali się, ja­kie zmiany w ich ży­ciu wpro­wa­dzi te­le­graf, te­le­fon i ża­rówka za­stę­pu­jąca lampę naf­tową.

Na­to­miast Piotr Carr świet­nie orien­to­wał się w spra­wach, które miały dlań istotne zna­cze­nie. Na przy­kład w bar­dzo już za­awan­so­wa­nej bu­do­wie li­nii ko­le­jo­wej Nor­thern Pa­cifi c Ra­il­way, co za­po­wia­dało znaczne skró­ce­nie czasu po­dróży z Mil­wau­kee nad je­zio­rem Mi­chi­gan do gra­nic Mon­tany. Piotr Carr miesz­kał w Mil­wau­kee, je­śli ta­kim sło­wem wolno okre­ślić co­roczny po­byt w tym mie­ście, od póź­nej je­sieni do wcze­snej wio­sny. Pro­wa­dził bo­wiem ko­czow­ni­czy tryb ży­cia: wy­star­czył mu byle dach nad głową i moż­li­wość spę­dze­nia kil­ku­na­stu go­dzin w ja­kim­kol­wiek sa­lo­onie, gdzie ła­two się wy­ga­dać przed przy­pad­ko­wymi słu­cha­czami, któ­rych w tego ro­dzaju lo­ka­lach ni­gdy nie brak. Ba, któż by za­cho­wał obo­jęt­ność wo­bec ma­low­ni­czych opo­wie­ści Carra, w któ­rych prawda tak z bajką by­wała po­mie­szana, że tylko bar­dzo by­stry słu­chacz po­tra­fiłby od­ce­dzić jedną od dru­giej. Ale słu­cha­czy Pio­tra pod­czas ta­kich sa­lo­ono­wych wie­czo­rów, zna­czo­nych – jak prze­cinki w zda­niach – ku­flami piwa i szkla­necz­kami whi­sky, by­strość ra­czej za­wo­dziła.

Piotr Carr – na­leży przy­znać bez­stron­nie – miał o czym opo­wia­dać. Szki­co­wał ob­razy swych praw­dzi­wych i nie­praw­dzi­wych prze­żyć na kan­wie jakże ko­lo­ro­wej przy­rody Da­le­kiego Za­chodu (zwa­nego rów­nież „dzi­kim”) – ziem roz­cią­ga­ją­cych się on­giś na za­chód od Mis­sis­sipi, obec­nie – na za­chód od Mis­so­uri w jej gór­nym biegu. Gra­nica mię­dzy „sta­rymi” zie­miami osad­ni­czymi a „wiel­kim-nie­zna­nym”, które koń­czyło się hen, u wy­brzeży Pa­cyfi ku, była za­wsze gra­nicą ru­chomą wbrew za­wie­ra­nym przez rząd wa­szyng­toń­ski, zry­wa­nym i po­na­wia­nym trak­ta­tom z ple­mio­nami In­dian. Gra­nica była ru­choma wbrew, a może wła­śnie w wy­niku trwa­ją­cej krwa­wej „par­ty­zantki”, prze­mie­nia­ją­cej się co pe­wien czas w re­gu­larne wojny bia­łych z czer­wo­nymi. W ta­kich wa­run­kach, pod na­po­rem osad­ni­ków ze wschodu, od­by­wał się pod­bój no­wych ziem. Jed­nakże pół­nocne i pół­nocno-za­chod­nie ob­szary Sta­nów na­dal po­zo­sta­wały we wła­da­niu In­dian. Ol­brzy­mie te­reny wiel­ko­ści ca­łych państw eu­ro­pej­skich, le­żące w do­rze­czu Mis­so­uri, sta­no­wiły pust­ko­wie, pełne zwie­rzyny, na którą po­lo­wali mie­dzia­no­licy my­śliwi, gdzie ga­lo­po­wały jesz­cze resztki stad mu­stan­gów, a nie­liczne już bi­zony kryły się w gór­skich do­li­nach. Na nie­zmie­rzo­nych ob­sza­rach Pół­noc­nej i Po­łu­dnio­wej Da­koty nie bra­kło an­ty­lop, gór­skich ba­ra­nów, ko­zic, niedź­wie­dzi i wszę­do­byl­skich ko­jo­tów. Nie bra­kło rów­nież nie­bez­pie­czeństw gro­żą­cych bia­łym śmiał­kom, pe­ne­tru­ją­cym dzie­wi­cze zie­mie Da­le­kiego Za­chodu, ze strony czer­wo­no­skó­rych wo­jow­ni­ków. Bo cho­ciaż po klę­sce ge­ne­rała Je­rzego Arm­stronga Cu­stera w woj­nie z Da­ko­tami Sit­ting Bull wy­co­fał się aż poza gra­nicę ka­na­dyj­ską, a grupy in­nych ple­mion zo­stały roz­pro­szone przez ge­ne­rała Terry lub ze­pchnięte na wy­dzie­lone im te­reny re­zer­wa­tów – w prak­tyce spo­tka­nie z In­dia­nami było za­wsze praw­do­po­dobne, a kon­se­kwen­cje ta­kiego spo­tka­nia dla bia­łego wę­drowca ra­czej... ry­zy­kowne.

Piotr Carr wiele o tych spra­wach wie­dział, po­nie­waż wią­zały się one z za­wo­dem, ja­kim się od lat pa­rał. Był eks­plo­re­rem, wę­drow­nym po­szu­ki­wa­czem skar­bów ziemi tam, gdzie ich do­tąd nikt nie od­krył, a więc na da­le­kim, cią­gle pra­wie bez­lud­nym i mało zba­da­nym ta­jem­ni­czym za­cho­dzie. Ta­kie za­ję­cie uczy­niło z Carra coś po­śred­niego mię­dzy west­ma­nem go­nią­cym za przy­go­dami a tra­pe­rem za­ra­bia­ją­cym na swe utrzy­ma­nie ło­wie­niem fu­ter­ko­wych zwie­rząt.

Te­raz Carr wy­bie­rał się do Mon­tany, gdzie pra­wie po­łowę po­wierzchni sta­no­wią góry, a drugą po­łowę – Wiel­kie Rów­niny po­roz­dzie­lane ła­god­nymi sfa­lo­wa­niami gruntu i sa­mot­nymi szczy­tami. Wśród tych rów­nin po­wsta­wały nie­liczne farmy, ota­cza­jące wia­nusz­kami upraw­nych grun­tów małe mia­steczka, bez hi­sto­rii, mie­rzące swój wiek kil­koma la­tami, nie­kiedy – mie­sią­cami.

Da­lej ku za­cho­dowi, im bli­żej Gór Ska­li­stych, tym rza­dziej tra­fiał się­ślad „bla­dej twa­rzy”, tym czę­ściej – czer­wo­no­skó­rych wo­jow­ni­ków: wzdłuż gór­nej Mis­so­uri – Czar­nych Stóp i Al­gon­ki­nów, w do­li­nie rzeki Yel­low­stone – Kru­ków, a na pół­noc­nym za­cho­dzie – Ku­te­na­jów i Szo­szo­nów.

Piotr Carr nie po raz pierw­szy wy­ru­szał na pust­ko­wia Mon­tany na po­szu­ki­wa­nie skar­bów gór, przede wszyst­kim żył zło­to­no­śnych, które już w roku 1857 przy­pad­kowo tam od­kryto. Tym ra­zem sko­rzy­stał z prze­jazdu ko­leją tak da­leko, jak to tylko było moż­liwe. Na za­chod­nim, naj­dal­szym od­cinku Nor­thern Pa­ci­fic Ra­il­way re­gu­larna ko­mu­ni­ka­cja jesz­cze nie ist­niała, a nie­re­gu­larna słu­żyła wy­łącz­nie trans­por­towi sprzętu, żyw­no­ści i ro­bot­ni­ków za­trud­nio­nych przy bu­do­wie. In­nych pa­sa­że­rów nie za­bie­rano – nie z braku miejsc, lecz dla­tego, że gdyby ze­zwo­lono cho­ciaż jed­nemu na bez­płatny prze­jazd, zwa­li­łyby się ich ty­siące. Jed­nakże przed­się­bior­czy Carr zdo­łał so­bie zjed­nać naj­pierw pa­la­cza, póź­niej ma­szy­ni­stę, w końcu kie­row­nika po­ciągu. Po tych trzech szcze­blach wspiął się do wa­gonu to­wa­ro­wego wraz z sio­dłem, uprzężą i po­tęż­nym tłu­mo­kiem, który z tru­dem wła­do­wał do ty­leż mrocz­nego, co brud­nego wnę­trza. Ten pierw­szy suk­ces u po­cząt­ków da­le­kiej drogi osią­gnięty zo­stał bez wiel­kiego trudu. Carr po­tra­fił zjed­ny­wać so­bie lu­dzi za­dzi­wia­jąco szybko. Nie od­wagą (cho­ciaż nie był tchó­rzem) ani hoj­no­ścią (cho­ciaż nie był skąp­cem), ani ze­wnętrz­nym wy­glą­dem (cho­ciaż nie był od­strę­cza­jący). Naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną jego ce­chą była wła­śnie jego prze­cięt­ność. Ni­czym nie wy­róż­niał się wśród tłumu in­nych, póki... nie otwo­rzył ust. Czar jego wy­mowy za­iste był zdu­mie­wa­jący, cho­ciaż wcale nie­oparty na gład­kich i wy­szu­ka­nych zwro­tach ani na­wet na po­praw­no­ści ję­zyka. Za to jakże barw­nych uży­wał okre­śleń, jak su­ge­stywne po­tra­fił ma­lo­wać ob­razy, jak praw­do­po­dobne i... nie­praw­do­po­dobne hi­sto­rie wła­snych przy­gód roz­ta­czał przed słu­cha­czem. Pod wra­że­niem „ko­lo­ro­wych” słów (to chyba naj­lep­sze okre­śle­nie) Carra lu­dzie wprost za­tra­cali po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści.

Pe­wien stary i kuty na cztery nogi tra­per dał się kie­dyś tak za­hip­no­ty­zo­wać wy­mo­wie Carra, że bez dłuż­szych na­le­gań po­wiódł go w nie­znaną do­linę, gdzie można było gar­ściami zbie­rać gór­skie krysz­tały o róż­no­barw­nych od­cie­niach, na które po­lo­wali ju­bi­le­rzy wiel­kich miast, o któ­rych ma­rzyły ele­gantki znad wy­brzeży Atlan­tyku.

Przy­pa­dek spra­wił, że po la­tach spo­tka­łem się z tym wła­śnie tra­pe­rem.

– Mu­sia­łem do­ku­ment­nie zgłu­pieć – opo­wia­dał. – Po­pro­wa­dzi­łem go, jak pies na smy­czy, pro­sto do cu­dow­nej do­linki. Zno­si­łem mu żyw­ność, po­ma­ga­łem zbie­rać ko­lo­rowe ka­myki, a kiedy wy­ru­szy­li­śmy w po­wrotną drogę, on był ob­ła­do­wany jak muł, a ja nie mia­łem ani odro­biny. Chyba mnie za­cza­ro­wał. W jaki spo­sób? Tego nie mogę po­jąć. Prze­cież ta cała ga­da­nina Pio­tra przy­po­mina wielką gąbkę: jak ści­snąć, nic w ręku nie zo­staje, tylko struga wody na ziemi. Co za dziwo? Ale w grun­cie rze­czy to po­rządny chłop. Kiedy się do­wie­dział, że nie mam ani ka­myczka, ani fu­ter­ko­wej skórki, ani centa w kie­szeni, po­dzie­lił się ze mną spra­wie­dli­wie. Taki on jest. Każ­dego po­trafi za­ga­dać, że czło­wiek zu­peł­nie prze­staje my­śleć albo tak my­śli, jak to jemu od­po­wiada.

Tro­chę w tym było prze­sady, ale i sporo prawdy. Bo że Carr za­li­czał się do wy­jąt­ko­wych ga­duł – to fakt.

Nic więc dziw­nego, że rów­nież bez więk­szego trudu we­pchnął się do to­wa­ro­wego po­ciągu i przez całą drogę ba­wił to­wa­rzy­szy opo­wia­da­niem o swych nie­zwy­kłych przy­go­dach. Noc i dzień, noc i dzień tur­ko­tały koła po szy­nach. Da­lej i da­lej ku ka­mien­nym wa­łom Gór Ska­li­stych, aż za­trzy­mały się na miej­scu, gdzie ni­gdy do­tąd nie ist­niała żadna sta­cja ko­le­jowa ani żadne osie­dle. Na­to­miast za­raz za na­sy­pem ko­le­jo­wym Piotr Carr uj­rzał kłę­bo­wi­sko dom­ków, ba­ra­ków i sza­ła­sów skle­co­nych nie­spraw­nie, usta­wio­nych tu i tam w nie­uza­sad­nio­nej bli­sko­ści lub nie­uza­sad­nio­nej od­le­gło­ści je­den od dru­giego.

Był wcze­sny świt. Ci­szę mą­cił je­dy­nie syk pary w lo­ko­mo­ty­wie. Na tym tle cały ten śmiet­nik bu­dow­lany wy­glą­dał jak wy­marły. Ale oto za­częli wy­cho­dzić z wa­go­nów to­wa­rzy­sze Carra. Gwar roz­mów i ha­łas, jaki czy­nili, mu­siał obu­dzić wszystko co żywe w tym dzi­wacz­nym osie­dlu. Carr uj­rzał pierw­szych miesz­kań­ców gra­mo­lą­cych się z bud i sza­ła­sów i ru­szył na po­szu­ki­wa­nie ja­jek sma­żo­nych na szynce, ku­fla piwa i go­rą­cej kawy, która by oczy­ściła gar­dło z ku­rzu wie­lo­dnio­wej po­dróży, a ciału do­star­czyła od­po­wied­niej ilo­ści cie­pła. Zmarzł pod­czas kilku ostat­nich go­dzin jazdy, a kiedy wy­sko­czył z wa­gonu, po­czuł jesz­cze do­tkliw­szy chłód. Mon­tana dała znać o swym kli­ma­cie.

Piotr chuch­nął i uj­rzał mgiełkę swego od­de­chu. No tak, tu­taj o tej po­rze dnia i roku nie mo­gło być ina­czej. Strzelbę prze­wie­sił na rze­mie­niu przez prawe ra­mię, tłu­mok za­rzu­cił na lewe, sio­dło i uprząż ujął w obie dło­nie. Wszystko to było pie­kiel­nie cięż­kie, ale Piotr nie za­li­czał się do ułom­ków. Żwawo ru­szył przed sie­bie. Szedł po­przez plą­ta­ninę uli­czek nie­uli­czek, aż tra­fił na szer­szą sze­ro­kość frontu i z przy­bitą nad wej­ściem de­ską, na któ­rej wid­niał na­pis: „Mary-Liza Sa­loon”.

Carr za­trzy­mał się i wy­trzesz­czył oczy. Po­znał w swym włó­czę­gow­skim ży­ciu sporo sa­lo­onów, ale ni­gdy nie spo­tkał się z taką dzi­waczną na­zwą, skła­da­jącą się z dwóch ko­bie­cych imion. Wzru­szył ra­mio­nami na znak po­li­to­wa­nia, ale za­raz po­czuł nie­zno­śny cię­żar ba­gażu, któ­rego jak naj­prę­dzej za­pra­gnął się po­zbyć. Drzwi były otwarte. Wnę­trze pach­niało kwa­śno: pi­wem, whi­sky i ty­to­nio­wym dy­mem. Do tego włą­czyła się nie­okre­ślona woń ku­rzu, który wzbu­rzyła z pod­łogi szczotka mi­ga­jąca w rę­kach chło­paka odzia­nego w nie­okre­ślo­nej barwy spodnie, bar­dzo brudną ka­mi­zelkę i rów­nie brudną kra­cia­stą ko­szulę z pod­wi­nię­tymi rę­ka­wami.

– Lo­kal za­mknięty! – po­wie­dział bar­dzo gło­śno, nie od­ry­wa­jąc oczu od de­sek pod­łogi.

– Jak za­mknięty, to trzeba go za­mknąć – od­parł Carr, po czym za­trza­snął drzwi i prze­krę­cił klucz.

Na­leży wy­ja­śnić, że były to so­lidne drzwi, a nie po­pu­larne w sa­lo­onach po­łu­dnia dwu­skrzy­dłowe, się­ga­jące za­le­d­wie piersi do­ro­słego męż­czy­zny niby za­mknię­cia. Ostre zimy Mon­tany nie sprzy­jały zwy­cza­jom prak­ty­ko­wa­nym w cie­plej­szym kli­ma­cie.

– Po­wie­dzia­łem, że lo­kal za­mknięty – po­wtó­rzył chło­pak, prze­ry­wa­jąc swą pracę.

– Na pewno za­mknięty – stwier­dził spo­koj­nie Carr. – Przy­nieś wody i skrop pod­łogę. Strasz­nie tu dużo ku­rzu. Czy nikt cię nie na­uczył, jak na­leży za­mia­tać?

– Spro­wa­dzę go­spo­da­rza.

– Świet­nie! Po­wiedz mu, że cze­kam na śnia­da­nie i że byle czym nie dam się za­do­wo­lić. No, ru­szaj!

Za­po­wiedź spro­wa­dze­nia go­spo­da­rza oka­zała się je­dy­nie czczą groźbą.

– On jesz­cze śpi...

– Tak wła­śnie my­śla­łem. Przy­nieś wody i skrop pod­łogę. Fu! Aż w no­sie wierci.

– Czy pan jest zna­jo­mym go­spo­da­rza?

– Przy­nieś wody!

Chło­pak od­sta­wił szczotkę. Na­brał pew­no­ści, że przy­bysz jest istot­nie zna­jom­kiem go­spo­da­rza, kto wie, może na­wet przy­ja­cie­lem? Ta­kiemu le­piej się nie sprze­ci­wiać. Od­szedł więc i po kilku mi­nu­tach wró­cił z peł­nym wia­drem. Obfi cie spry­skał całą salkę i wró­cił do prze­rwa­nego za­ję­cia. Trwało długo, bar­dzo długo, aż znu­dzony Carr oparł­łok­cie na stole, wsparł głowę na dło­niach i... za­snął. Ale że sen miał czujny, zbu­dził się na dźwięk szkła. Chło­pak stał za szynk­wa­sem i wy­cie­rał na­czy­nia. Carr ziew­nął.

– Jak ci na imię?

– Frank.

– No to, Frank, daj coś do zje­dze­nia.

Chło­pak znik­nął, by po chwili wró­cić z pół­mi­skiem peł­nym mięsa, z bo­chen­kiem chleba, no­żem, wi­del­cem i ta­le­rzem.

– Tego mi bra­ko­wało – ucie­szył się Carr. – Go­spo­darz na­dal śpi?

– Mam go obu­dzić?

– Nie, nie. Dam so­bie radę.

Chło­pak wzru­szył lekko ra­mio­nami i za­jął się na nowo czysz­cze­niem bu­fetu.

Tym­cza­sem ranny gość za­jął się pie­cze­nią i chle­bem. Upo­rał się z tym dość szybko nie tylko dla­tego, że wy­głod­niał pod­czas po­dróży ko­leją, ale rów­nież i dla­tego, że lu­bił obfi te po­siłki. Po­dob­nie jak wszy­scy tra­pe­rzy Da­le­kiego Za­chodu, któ­rzy po­tra­fią na je­den raz po­chło­nąć tyle mięsa i pie­czywa, ile prze­cięt­nemu miesz­czu­chowi star­czy­łoby na cały dzień. Ale też nie­je­den tra­per po­tra­fił gło­do­wać i zno­sić z hu­mo­rem nie­kiedy pa­ro­dniowy post, gdy wy­czer­pały się za­pasy i za­bra­kło zwie­rzyny. A że Carr na­był wiele do­świad­cze­nia w swych licz­nych wę­drów­kach, na­uczył się jeść na za­pas, gdy tra­fiła się oka­zja.

Chło­pak skoń­czył wy­cie­ra­nie ku­fli i znów znik­nął w wą­skich drzwicz­kach pro­wa­dzą­cych za­pewne do go­spo­dar­czej czę­ści bu­dynku. W sa­lo­onie uczy­niło się na­gle bar­dzo ci­cho. Przy­bysz ziew­nął i od­su­nął pu­sty ta­lerz. Znowu po­czuł, że ogar­nia go senna ocię­ża­łość. I pew­nie zdrzem­nąłby się po raz drugi, gdyby nie usły­szał czy­ichś kro­ków, skrzy­pie­nia de­sek i pół­gło­śnej roz­mowy.

W czar­nym otwo­rze drzwi uka­zała się ja­sna po­stać. Wy­soki, tęgi męż­czy­zna w bia­łym ki­tlu się­ga­ją­cym ko­lan.

Carr po­my­ślał, że taki go­spo­darz z pew­no­ścią nie po­trze­buje ni­czy­jej po­mocy przy wy­rzu­ca­niu z lo­kalu zbyt pod­ocho­co­nych go­ści i po­sta­no­wił dzia­łać roz­trop­nie.

– My się znamy?

– Nie znamy – od­parł gość.

– Więc cóż mi Frank ga­dał?

– Pew­nie mu się tak zda­wało.

– Hm... A ty skąd? Może z Des Mo­ines?

– Z Des Mo­ines? – zdzi­wił się Carr. – Nie, ni­gdy tam nie by­łem.

– A Kan­sas City znasz?

– Nie znam – od­parł zgod­nie z rze­czy­wi­sto­ścią. – Czy ocze­ku­je­cie go­ścia stam­tąd? Ale ja tu przy­by­łem wprost z Mil­wau­kee, nie za­trzy­mu­jąc się po dro­dze.

– Aha...

Wy­dało się Car­rowi, jak gdyby na­sro­żone ob­li­cze go­spo­da­rza na­gle zła­god­niało.

– Nie, nie cze­kam na ni­kogo, po pro­stu cie­kaw je­stem no­wych lu­dzi, a cie­bie tu ni­gdy do­tąd nie wi­dzia­łem.

– Prawda – przy­znał Carr.

– Czym mogę słu­żyć?

– Mu­szę się wy­spać. Całą noc tłu­kłem się po­cią­giem i nie dano mi się na­wet zdrzem­nąć.

W imię bez­stron­no­ści – to wła­śnie Carr nie dał ni­komu z przy­god­nych to­wa­rzy­szy zdrzem­nąć się, ga­da­jąc bez prze­rwy do bia­łego rana. Zresztą zna­lazł wdzięcz­nych słu­cha­czy.

Wła­ści­ciel sa­lo­onu prze­czuł do­bry za­ro­bek. Uśmiech­nął się.

– Spa­nie? Oczy­wi­ście. Mam łóżka tak wy­godne, że leży się na nich jak na bo­bro­wych skór­kach. Tylko sześć na sali. Praw­dziwy luk­sus.

– Oj – stęk­nął Carr. – To nie dla mnie. Po­trze­buję ci­szy. Ju­tro ru­szam w drogę i po­wi­nie­nem do­brze wy­po­cząć. Nie ma cze­goś mniej­szego?

Uśmiech na twa­rzy go­spo­da­rza stał się jesz­cze wy­raź­niej­szy.

– Oczy­wi­ście. W „Mary-Liza” jest wszystko, co po­trzeba po­dróż­nym. Mam po­kój dwu­oso­bowy.

– Będę w nim sam?

– Hm... tracę w ten spo­sób jedno miej­sce.

– Tylu ama­to­rów spa­nia? A mnie się wy­dało, że tu ra­czej bra­kuje przy­jezd­nych. Bar­dzo nie lu­bię­ści­sku. Będę mu­siał po­szu­kać in­nego noc­legu.

Nie było w tym ani słowa prawdy, ale Carr li­czył się z każ­dym cen­tem i pła­ce­nie za dwa łóżka uznał za szczyt roz­rzut­no­ści.

– Ależ nie! – za­pro­te­sto­wał go­spo­darz. – Aku­rat tak się zło­żyło, że nie mam klien­tów na mały po­kój.

– Zna­ko­mi­cie. A czy można by tu ku­pić ko­nia?

– Czego się nie robi dla przy­by­szów z da­le­kich stron? – oświad­czył pom­pa­tycz­nie wła­ści­ciel sa­lo­onu. – Po­trzebny koń? Bę­dzie koń.

– Kiedy?

– Jesz­cze dzi­siaj – za­pew­nił go­rąco. – Za kilka go­dzin, wierz­cho­wiec jak się pa­trzy.

– W po­łu­dnie?

– Może być i w po­łu­dnie.

– Zga­duję, że to wasz koń.

– Mój, ale go trzy­mam gdzie in­dziej. Tu­taj nie miał­bym czasu do­glą­dać. Ko­nik lekki i ści­gły.

– Lekki? To nie dla mnie. Lek­kie zwie­rzę po­trafi nieść tylko lekki ła­du­nek, a ja mam sporo tłu­mo­ków.

– Do­brze. Znaj­dziemy cięż­szego ko­nia, cho­ciaż w tej dziu­rze o to nie­ła­two. Cena także...

– Znam się na ko­niach, a o ce­nie po­ga­damy, jak obej­rzę to­war. Gdzie ten po­kój?

– Frank – roz­ka­zał obe­rży­sta – za­pro­wadź!

I tak oto Carr po­wę­dro­wał na pię­terko po skrzy­pią­cych scho­dach, aby stwier­dzić, że po­kój był ma­lutką klitką, od­dzie­loną od reszty pod­da­sza prze­pie­rze­niem z cien­kich de­sek. Stały tu dwie pry­cze na­kryte zru­dzia­łymi ko­cami. Ma­lut­kie okienko – co Carr za­raz spraw­dził – po­zwa­lało spoj­rzeć na po­dwó­rze ogra­ni­czone jed­nej strony pło­tem, z dru­giej – par­te­ro­wym ba­racz­kiem.

W po­ko­iku było duszno i pach­niało sia­nem. Carr zwa­lił w przej­ście mię­dzy pry­czami swój ba­gaż, a strzelbę umie­ścił pod ścianą.

– Jak się na­zywa ta miej­sco­wość?

– Nie na­zywa się.

– Nie ro­zu­miem.

– No, do tej pory nikt jej nie na­zwał. Komu na tym za­leży? Tu miesz­kają tylko ro­bot­nicy pra­cu­jący przy bu­do­wie ko­lei. Jak tory po­suną się da­lej, ru­szą i oni.

– To kto wzniósł te wszyst­kie domy i po co?

– Domy! – mruk­nął po­gar­dli­wie Frank. – Same budy albo sza­łasy i tro­chę ba­ra­ków ko­le­jo­wych. Tylko Gard­ner po­sta­wił praw­dziwy dom. Za­ry­zy­ko­wał – do­dał po chwili prze­rwy. – Ale nie moja to sprawa.

– Któż to ten Gard­ner?

– Wła­ści­ciel sa­lo­onu. My­śla­łem, że go zna­cie.

– To ten, który ze mną roz­ma­wiał?

– In­nego nie ma.

– A ja są­dzi­łem, że on się na­zywa Mary-Liza.

– To imiona jego có­rek – chło­pak po­ka­zał zęby w uśmie­chu.

– Miesz­kają z oj­cem?

– Nie. Żona Gard­nera sie­dzi z cór­kami w Des Mo­ines. Nie spro­wa­dzi ich tu­taj, póki nie po­wsta­nie w tej osa­dzie szkoła. Chyba jed­nak ni­gdy nie po­wsta­nie, bo i dla kogo? Ja jed­nak my­ślę, że go­spo­da­rzowi cho­dzi po pro­stu o to, aby jego żona czu­wała nad in­te­re­sem w Des Mo­ines. On ma tam spory dom, ho­tel i re­stau­ra­cję.

– Ho, ho! Taki bo­gacz? Po cóż się pchał do tej dziury?

– Nie wiem. Ja u niego pra­co­wa­łem w Des Mo­ines, tu sie­dzimy od pół roku.

– Jak wi­dzę, Frank, je­steś całą furą wia­do­mo­ści. Po­wiedz mi jesz­cze, czy ten koń na sprze­daż na­leży do twego szefa?

– On ma ko­nia, ale nie wy­daje mi się, żeby chciał się go po­zbyć.

– Aha – mruk­nął Carr. – Dzię­kuję ci, Frank, zo­staw mnie te­raz sa­mego.

Kiedy chło­pak od­szedł, Carr ścią­gnął buty, za­mknął na ha­czyk drzwi klitki (klamki nie było) i w ubra­niu roz­cią­gnął się na pry­czy. Za­snął na­tych­miast.

Obu­dziło go słońce mi­go­cące za szybą okienka i smugą bla­sku pa­da­jące wprost na twarz. W po­ko­iku zro­biło się jesz­cze dusz­niej niż ran­kiem, a roz­pa­lony dach stry­chu grzał tak sil­nie, że Carr ze­rwał się na­tych­miast z po­sła­nia, na­cią­gnął buty i zbiegł na dół, za­po­mi­na­jąc o strzel­bie i ba­ga­żach.

Na dole było tak samo pu­sto i ci­cho, jak przed­tem, Frank gdzieś znikł, a Gard­ner zie­wał oparty o szynk­was.

– Wy­sła­łem chłopca po ko­nia – po­wie­dział. – Piwa?

Carr ski­nął głową.

– Tam jest okrop­nie go­rąco – za­uwa­żył.

– W dzień. W nocy cał­kiem przy­jem­nie.

– Prędko bę­dzie ten koń?

– Za ja­kąś go­dzinę, może za dwie.

– No, to pójdę prze­spa­ce­ro­wać się po tej miej­sco­wo­ści bez na­zwy. Za­bawne... – opróż­nił ku­fel i skie­ro­wał się ku drzwiom, ale za­wró­cił od progu. – Do li­cha! – klep­nął się w czoło. – Mu­sia­łem zgłu­pieć z tego go­rąca.

– O co cho­dzi?

– Na górce zo­sta­wi­łem swoje ba­gaże, a drzwi nie mają zamka. Co ro­bić?

– Nic – od­parł szyn­karz. – Nikt tam dzi­siaj nie no­cuje, a kto chciałby do­stać się na górę, musi przejść obok mnie. Zresztą... nie ma tu zło­dziei.

Nie za­brzmiało to zbyt prze­ko­nu­jąco, ale Carr, uspo­ko­jony, opu­ścił wnę­trze sa­lo­onu. Ob­lało go słońce peł­nego dnia. Przy­sta­nął, mru­ga­jąc oczami, po czym ru­szył przed sie­bie. Ulica nie-ulica, droga nie-droga, za­ku­rzony szlak po­ryty ko­le­inami wo­zów, pe­łen dziur i wznie­sień cią­gnął się nie­re­gu­lar­nymi skrę­tami wśród dzi­wacz­nych bu­dowli.

Frank nie my­lił się. To, co Car­rowi w sza­rym świ­cie po­ranka wy­da­wało się do­mami, te­raz, w bla­sku słońca, uka­zało swe praw­dziwe ob­li­cze – ru­der skle­co­nych z bali i de­sek, bud wznie­sio­nych ze skrzy­nek, w któ­rych naj­pew­niej do­star­czano pro­wiant dla ro­bot­ni­ków, sza­ła­sów z ga­łęzi, piw­ni­czek wy­ko­pa­nych w ziemi i na­kry­tych dar­nią. Do­koła ci­cho i pu­sto. Carr prze­spał go­dziny naj­więk­szego ru­chu, gdy lu­dzie uda­wali się do pracy. Te­raz mu­sieli prze­by­wać gdzieś tam u krań­ców ko­le­jo­wego na­sypu, przy wy­ty­cza­niu dal­szej trasy że­la­znego szlaku, przy zwo­że­niu ziemi, ukła­da­niu pod­kła­dów i wbi­ja­niu po­tęż­nych ćwie­ków.

Carr na próżno roz­glą­dał się za ja­kimś dwu­noż­nym przed­sta­wi­cie­lem osady. Skrę­cił w pierw­sze na­po­tkane boczne przej­ście i od razu tra­fił w la­bi­rynt wy­zna­czony sze­re­gami niby-bu­dyn­ków. Szedł wolno, skrzy­piąc po­de­szwami bu­tów po roz­grza­nym pia­sku, zer­ka­jąc na prawo i lewo, nie­kiedy za­glą­da­jąc w głąb ciem­nych wnętrz, w któ­rych do­strze­gał ja­kieś frag­menty sprzę­tów o dzi­wacz­nych kształ­tach i sporo śmieci. Wy­glą­dało to bar­dzo smęt­nie, a ci­sza wzma­gała jesz­cze wra­że­nie smutku.

„Cóż za pa­skudna osada – po­my­ślał – brzydka, brudna i bez­ludna.”

Wów­czas do­strzegł czło­wieka. W zwę­że­niu sza­rej ścieżki stał męż­czy­zna w ja­snym, sze­ro­ko­skrzy­dłym ka­pe­lu­szu, w skó­rza­nej kur­cie i ta­kich spodniach, ob­szy­tych wzdłuż szwów drob­niut­kimi frędz­lami. Wszystko to wy­glą­dało świeżo i aż błysz­czało czy­sto­ścią. Kon­trast tej po­staci z nędzną brzy­dotą oto­cze­nia był za­ska­ku­jący.

„Ele­gan­cik, gre­en­horn na śmiet­ni­sku” – po­my­ślał.

– Piękny dzień – po­wie­dział tam­ten. – Szu­kasz tu kogo?

– Szu­kam ko­nia.

– Zgi­nął?

– Nie zgi­nął, bo go nie mia­łem. Chcę ku­pić.

– Trudno bę­dzie. Tu pra­wie sami ro­bot­nicy. Cho­ciaż... – prze­rwał i za­my­ślił się.

– Cho­ciaż co?

– Hm... Znaj­dzie się koń, nie­zły.

– Ku­pię.

– Ba, jesz­cze nie wiem, kiedy będę mógł go sprze­dać.

Carr spoj­rzał bacz­nie na twarz mó­wią­cego. Po­dej­rze­wał kpinę, ale nie do­strzegł ani cie­nia uśmie­chu.

– Nie ro­zu­miem – od­po­wie­dział. – Po­trze­buję do­brego wierz­chowca jesz­cze dzi­siaj, naj­póź­niej ju­tro rano. Obe­rży­sta na­wet mi obie­cał jed­nego.

– Skoro tak, nie ma czym się tra­pić.

– Ba, cho­dzi jesz­cze o cenę – wy­znał Carr. – Dla­tego szu­kam na wła­sną rękę...

– Obe­rży­sta ma ko­nia – stwier­dził nie­zna­jomy. – Oglą­da­łem go, bo swego trzy­mam w tej sa­mej stajni.

– I co? Do­bry?

– Cho­dzi w za­przęgu.

– To na nic – mruk­nął Carr. – Po­trze­buję zwie­rzę­cia pod sio­dło.

– Istot­nie, to na nic, ale...

Carr, który za­mie­rzał po­wę­dro­wać da­lej, za­trzy­mał się w pół kroku.

– Tu jest ko­wal – po­wie­dział nie­zna­jomy.

– Cóż on ma do ro­boty?

– Pod­kuwa zwie­rzęta po­cią­gowe prze­wo­żące ma­te­riały dla ko­lei. Ale nie o to cho­dzi. Wy­daje mi się, że ma wierz­chowca na sprze­daż.

– Gdzie ten ko­wal?

– Jakby to po­wie­dzieć... Znam drogę, ale nie po­tra­fię ob­ja­śnić. Za­pro­wa­dzę was – zde­cy­do­wał się na­gle.

Ru­szyli gma­twa­ni­ną­ście­żek, mil­cząc cały czas. Carr za­sta­na­wiał się, kim jest ten nie­ocze­ki­wany prze­wod­nik, ale nie do­szedł do żad­nego wnio­sku. Wę­drówka nie trwała długo, osada zaj­mo­wała nie­wielką prze­strzeń, cho­ciaż cha­otycz­nie za­bu­do­wana, spra­wiała wra­że­nie roz­le­głej.

Kuź­nia sta­no­wiła coś po­śred­niego mię­dzy sza­ła­sem a psią budą, tyle że do­sto­so­waną do koń­skich roz­mia­rów. Na­to­miast ko­wal czy­nił wra­że­nie zu­peł­nie zwy­kłego ko­wala, ja­kich spo­tyka się ty­siące w kraju, a jego po­moc­nik ni­czym nie róż­nił się od zwy­kłych po­moc­ni­ków ko­wala.

Chło­pak pra­co­wał wła­śnie przy mie­chu, dmąc w roz­ża­rzoną kupkę wę­gli, a ko­wal po­tęż­nymi szczyp­cami ob­ra­cał w pło­mie­niu roz­grzaną do bia­ło­ści me­ta­lową sztabę. Kiw­nął głową i po­pro­sił, aby chwilę za­cze­kali. Po czym Carr stał się­świad­kiem nada­wa­nia kształtu pod­ko­wie, aż rzu­cona, z sy­kiem za­to­nęła w wia­drze peł­nym wody.

Wtedy mistrz ko­wa­dła, wy­cie­ra­jąc dło­nie w spodnie, za­gad­nął:

– Co sły­chać? Wi­dzę, żeś zna­lazł zna­jomka. Jego szu­ka­li­ście?

Ele­gant uśmiech­nął się blado:

– To nie ten...

– Ach, nie ten... Wi­dzi mi się, że ni­gdy nie znaj­dzie­cie po­trzeb­nego...

– Kto wie? Ale my tu w in­nej spra­wie. Szu­kamy ko­nia do jazdy wierz­chem, zdro­wego, mło­dego ko­nia. Coś mi wspo­mi­na­li­ście...

– Dla kogo ten koń?

– Czy to ważne?

– Dla mnie ważne, bo nie od­dam zwie­rzę­cia w byle ja­kie ręce.

– Ja po­trze­buję ko­nia – ode­zwał się Carr.

Ko­wal spoj­rzał nań prze­ni­kli­wie i ostro, jakby chciał wzro­kiem prze­wier­cić go na wy­lot. Lu­stra­cja mu­siała wy­paść po­myśl­nie.

– Chodź­cie, a ty – zwró­cił się do chło­paka – pil­nuj i nie po­zwól ni­komu grze­bać w że­la­stwie. Przyj­dzie taki je­den z dru­gim, a póź­niej nie ma ha­celi, nie ma sztab, nie ma pod­ków.

Po­pro­wa­dził ich nie­da­leko, wzdłuż­ścian kuźni, aż uj­rzeli po prze­ciw­nej stro­nie przy­bu­dówkę ze stro­mym dasz­kiem. Z wnę­trza do­cho­dził stłu­miony szmer. Drzwi były wy­so­kie, mocno osa­dzone w za­wia­sach, z dwoma sko­blami i kłódką. Zgrzyt­nęło. Po chwili ko­wal wy­pro­wa­dził na rze­mie­niu ko­nia.

Carr z tru­dem opa­no­wał się – na­bywca nie po­wi­nien zdra­dzać za­chwytu nad pre­zen­to­wa­nym to­wa­rem.

U li­cha, prze­cież to był naj­praw­dziw­szy mu­stang, gnia­dosz z bia­łymi pla­mami wiel­ko­ści jabłka na kłę­bach i czole! Ogon długi, pra­wie do pę­cin, błysz­czał w słońcu nit­kami złota, a ta­kim sa­mym od­cie­niem mie­niła się grzywa.

Carr ode­tchnął głę­boko. Znał się na ko­niach.

– No i jak? – za­gad­nął ko­wal. – Długo by ta­kiego szu­kać.

– Może – mruk­nął Carr – ale dla mnie koń­ska uroda tyle zna­czy, co skóra na niedź­wie­dziu. Po­trze­buję wierz­chowca sil­nego, wy­trzy­ma­łego, szyb­kiego, gdy zaj­dzie po­trzeba.

– To wła­śnie taki. Ni­gdy bym go nie sprze­dał, ale czy w tej prze­klę­tej dziu­rze mogę być o zwie­rzę spo­kojny?

– Zło­dzieje? – za­nie­po­koił się Carr, wspo­mniaw­szy swe rze­czy po­zo­sta­wione w sa­lo­onie. – Karcz­marz mó­wił, że tu nie ma zło­dziei.

– Toś bar­dzo na­iwny, je­śli uwie­rzy­łeś.

Za­brzmiało to ob­raź­li­wie, ale Carr nie chciał za­dzie­rać z ko­wa­lem. Jesz­cze pod­niósłby cenę lub w ogóle od­mó­wił sprze­daży? Chwy­cił rze­mienną linkę zwi­sa­jącą z koń­skiego karku.

– Ostroż­nie! – ostrzegł ko­wal. – To nie pierw­sza lep­sza cha­beta. To bo­jowy koń, my­ślę, że dla­tego jesz­cze go po­sia­dam, cho­ciaż ko­nio­krady mają swoje spo­soby...

Zwie­rzę po­ło­żyło uszy po so­bie i wy­szcze­rzyło zęby. Carr usko­czył w samą porę.

– Nie­zły – po­wie­dział drwiąco – ale nie dla mnie. Nie mam czasu na jego oswa­ja­nie. Tam, do­kąd się udaję, miałby zbyt wiele oka­zji do ucieczki.

– Tony! – krzyk­nął ko­wal.

Uszy wy­pro­sto­wały się, roz­dęte chrapy zwę­ziły, zęby prze­stały groź­nie bły­skać.

– Wart jest tyle złota, ile waży.

– A więc nie dla mnie – po­wtó­rzył Carr.

– Za­raz, za­raz. Po co tak gwał­tow­nie? Pro­szę obej­rzeć, po­trzy­mam, a o ce­nie po­ga­damy póź­niej. Spo­koj­nie, Tony.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------W _Bi­blio­tece li­te­ra­tury dzie­cię­cej_ Wy­daw­nic­twa Sied­mio­róg uka­zały się mię­dzy in­nymi:

1. Bajki, Char­les Per­rault (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

2. Ba­śnie, Ja­cob i Wil­helm Grimm (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

3. Ba­śnie, Hans Chri­stian An­der­sen (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

4. Ali­cja w Kra­inie Cza­rów, Le­wis Car­roll (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

5. Ania z Zie­lo­nego Wzgó­rza, Lucy Maud Mont­go­mery (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

6. Cu­da­czek-Wy­śmie­wa­czek, Ju­lia Du­szyń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

7. Dar rzeki Fly, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

8. Don Ki­chot z Man­czy, Mi­guel de Ce­rvan­tes (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

9. Go­dzina pą­so­wej róży, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

10. Idzie niebo ciemną nocą, Ewa Szel­burg-Za­rem­bina (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

11. Klechdy do­mowe, Hanna Ko­styrko (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

12. Kli­mek i Kle­men­tynka, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

13. Księga dżun­gli, Ru­dy­ard Ki­pling (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

14. Le­gendy war­szaw­skie, Ar­tur Op­p­man (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

15. Ły­sek z po­kładu Idy, Gu­staw Mor­ci­nek (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

16. Mity grec­kie, Ni­kos Cha­dzi­ni­ko­lau (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

17. O czym szu­mią wierzby, Ken­neth Gra­hame (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

18. O kra­sno­lud­kach i o sie­rotce Ma­rysi, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

19. Od­po­wied­nia dziew­czyna, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

20. Pa­mięt­niki Adama i Ewy, Mark Twain (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

21. Pi­no­kio, Carlo Col­lodi (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

22. Przy­gody Tomka Sa­wy­era, Mark Twain (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

23. Przy­padki Ro­bin­sona Cru­soe, Da­niel De­foe (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

25. Psotki i śmieszki, Ja­nina Po­ra­ziń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

24. Ro­bin­son Cru­soe, Da­niel De­foe (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

26. Serce, Ed­mund de Ami­cis (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

27. Szew­czyk Dra­tewka, Ja­nina Po­ra­ziń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

28. Ta­jem­ni­cza wy­spa, Ju­liusz Verne (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

29. Ta­jem­ni­czy ogród, Fran­ces Hodg­son Bur­nett (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

30. Ucho, dy­nia 125!, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

31. Ucznio­wie Spar­ta­kusa, Ha­lina Rud­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

32. W 80 dni do­okoła świata, Ju­liusz Verne (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

33. W pu­styni i w pusz­czy, Hen­ryk Sien­kie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

34. We­sołe przed­szkole, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

35. Ba­śnie pol­skie i eu­ro­pej­skie, Jo­anna Ro­dzie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

36. Złota ko­rona, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

37. Ba­śnie pol­skie, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

38. Hi­sto­ria żół­tej ci­żemki, An­to­nina Do­mań­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

39. Wspo­mnie­nia nie­bie­skiego mun­durka, Wik­tor Go­mu­licki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

40. An­tek, Bo­le­sław Prus (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

41. Tropy wiodą przez pre­rię, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

42. Wi­taj, Ka­rol­ciu!, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

43. Słońce Ari­zony, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

44. Na po­łu­dnie od Rio Grande, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

45. Sze­ryf z Fort Ben­ton, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

46. Król Ma­ciuś Pierw­szy, Ja­nusz Kor­czak (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

47. Kaj­tuś Cza­ro­dziej, Ja­nusz Kor­czak (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

48. Stara baśń, Jó­zef Ignacy Kra­szew­ski (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

49. Ka­rol­cia, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

50. Pla­stu­siowy pa­mięt­nik, Ma­ria Kow­nacka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

51. Troje wspa­nia­łych i skrzat, Ewa Mir­kow­ska (Klub Ma­łych Czy­tel­ni­ków)

52. Za ży­wo­pło­tem, Ma­ria Kow­nacka (Se­ria li­mi­to­wana)

53. Aka­de­mia Pana Kleksa, Jan Brze­chwa (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

54. 10 opo­wie­ści o ba­jecz­nej tre­ści, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Bajki współ­cze­sne)

55. Janko Mu­zy­kant oraz Sa­chem, Hen­ryk Sien­kie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

56. Mała Księż­niczka, Fran­ces Hodg­son Bur­nett (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

57. Bajki dla dzieci, Iwan Kry­łow (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

58. Brze­chwa dzie­ciom, Jan Brze­chwa (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

59. Co słonko wi­działo, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

60. Gruby, Alek­san­der Min­kow­ski (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

61. Ja­no­sik, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

62. Kop­ciu­szek, Hanna Ja­nu­szew­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

63. Ku­ku­ryku na ręcz­niku, Ma­ria Kow­nacka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

64. Magda, Pa­weł i Ty, Kry­styna Kle­niew­ska-Ko­wa­li­szyn (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

65. Mały Książę, An­to­ine de Sa­int-Exu­péry (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

66. Na ja­gody, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

67. Naj­milsi, Ewa Szel­burg-Za­rem­bina (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

68. Opo­wie­ści o Świę­tym Mi­ko­łaju, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Bajki współ­cze­sne)

69. Opo­wieść wi­gi­lijna, Char­les Dic­kens (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

70. Przy­gody Pla­stu­sia, Ma­ria Kow­nacka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

71. Sto ba­jek, Jan Brze­chwa (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

72. Wy­bór mi­tów grec­kich, Jo­anna Ro­dzie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

73. Zia­renka maku, Grze­gorz Ra­taj­czak (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

74. Pier­ścień i róża, Wil­liam Ma­ke­pe­ace Thac­ke­ray (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

75. Trzej musz­kie­te­ro­wie, Alek­san­der Du­mas (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

76. Win­ne­tou, Ka­rol May (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

77. Łowcy wil­ków, Ja­mes Cur­wood (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

78. Czarny tu­li­pan, Alek­san­der Du­mas (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

79. Nad da­le­kim, ci­chym fior­dem, Agot Gjems-Sel­mer (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

80. Gwiazda prze­wod­nia, Joan Gould (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

81. Ka­ta­rynka oraz Z le­gend daw­nego Egiptu, Bo­le­sław Prus (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

82. Biały kieł, Jack Lon­don (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

83. Zew krwi, Jack Lon­don (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

84. Złota El­żu­nia, Eu­ge­nia Mar­litt (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

85. Skarb w Srebr­nym Je­zio­rze, Ka­rol May (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

86. Zorro, John­ston McCul­ley (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

87. Bajki li­tew­skie, Oskar Mi­łosz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

88. Ro­bin Hood, Ho­ward Pyle (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

89. Do­lina bez wyj­ścia, Tho­mas M. Reid (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

90. Książę i że­brak, Mark Twain (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

91. Bajka o ry­baku i rybce, Alek­san­der Pusz­kin (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

92. Piękna i Be­stia, Je­anne-Ma­rie Le­prince de Be­au­mont (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

93. Wy­brane po­da­nia i le­gendy pol­skie (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

94. Klechdy se­za­mowe, Bo­le­sław Le­śmian (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

95. Słoń Trą­bal­ski, Ju­lian Tu­wim (Se­ria li­mi­to­wana)

96. 12 po­dróży mi­sia Mio­dala, Ste­fan Po­tocki (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

97. 7 opo­wie­ści o ry­ce­rzu, cza­ro­dzieju i księ­ciu do­bro­dzieju, Ja­nia Ship­per (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

98. Eg­zo­tyczna przy­goda, Alek­san­dra Mi­cha­łow­ska (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

99. Troje wspa­nia­łych i skrzat, Ewa Mir­kow­ska (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

100. W pa­mięt­niku Zo­fii Bo­brówny, Ju­liusz Sło­wacki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

101. Cu­downa po­dróż, Selma La­ger­löf (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

102. Pani Twar­dow­ska, Adam Mic­kie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

103. Wy­brane wier­sze, Wła­dy­sław Bełza (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

104. Sza­ra­czek, Mie­czy­sława Bucz­kówna (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

105. Dzie­cię el­fów, Hans Chri­stian An­der­sen (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

106. Ju­tro nie­dziela i inne opo­wia­da­nia, Zo­fia Żu­ra­kow­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

107. Las­sie, wróć!, Eric Kni­ght (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

108. Lato le­śnych lu­dzi, Ma­ria Ro­dzie­wi­czówna (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

109. O dwu­na­stu mie­sią­cach, Ja­nina Po­ra­ziń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

110. O księ­ciu Got­fry­dzie, ry­ce­rzu Gwiazdy Wi­gi­lij­nej, Ha­lina Gór­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

111. Pięt­na­sto­letni ka­pi­tan, Ju­liusz Verne (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

112. Przy­gody Me­li­klesa Greka, Wi­told Ma­ko­wiecki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

113. Przy­gody Sind­bada Że­gla­rza, Bo­le­sław Le­śmian (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

114. Ta­jem­nica wę­dru­ją­cego ja­ski­niowca, Andy Chan­dler (Al­fred Hich­cock) (Przy­gody Trzech De­tek­ty­wów)

115. Ka­pi­tan Fra­casse, Teo­fil Gau­tier (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

116. Dios­sos, Wi­told Ma­ko­wiecki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

117. Atlan­tyda, wy­spa ognia, Ma­ciej Ku­czyń­ski (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

118. Mały lord, Fran­ces Hodg­son Bur­nett (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

119. Ba­śnie z 1001 nocy (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

120. Wy­brane ba­śnie pol­skie i eu­ro­pej­skie (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

121. Wy­spa skar­bów, Ro­bert Lo­uis Ste­ven­son (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

122. Pię­cioro dzieci i „coś”, Edith Nes­bit (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

123. Co­lo­rado, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

124. Wiel­błąd na ste­pie, Je­rzy Krzysz­toń (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

125. Pło­mień w Okla­ho­mie, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

126. Mity grec­kie, Na­tha­niel Haw­thorne (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

127. Pa­zio­wie króla Zyg­munta, An­to­nina Do­mań­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

128. Ła­pacz z Sa­cra­mento, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

129. Czło­wiek z Mon­tany, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

130. Gwiazda tra­pera, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

131. Wę­drowny han­dlarz, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

132. Przez góry Mon­tany, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

133. Ucieczka z Wi­chita Falls, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

134. Barry Bede, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

135. Old Gray, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

136. 7 Ta­jem­nic Świę­tego Mi­ko­łaja, Adam Za­bo­krzycki (Bajki współ­cze­sne)

Wszyst­kie ty­tuły na­le­żące do _Bi­blio­teki li­te­ra­tury dzie­cię­cej_ są do­stępne w księ­garni in­ter­ne­to­wej Sied­mio­róg.pl
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: