- promocja
- W empik go
Przeznaczona diabłu - ebook
Przeznaczona diabłu - ebook
Gdy w domu Alessy Rossie, córki jednego z bossów mafii, pojawia się Antonio Bonettie, dziewczyna jest przekonana, że właśnie ujrzała diabła. I to wcale nie z powodu jego porywczego temperamentu ani pseudonimu, pod jakim zna go cały półświatek.
Alessa wie, że pojawił się, by zabrać ją ze sobą prosto do piekła: na mocy zawartej z jej ojcem umowy dziewczyna zaraz po osiągnięciu pełnoletności ma zostać wydana za mąż za Antonio. Wybór jest prosty – śmierć lub zniewolenie. Bo z tego świata nie ma innej drogi ucieczki…
Jak potoczy się życie dziewczyny uwikłanej w związek z najbrutalniejszym mężczyzną w Nowym Jorku? Czy zaaranżowane małżeństwo stanie się dla niej przekleństwem czy… szansą na odnalezienie namiętności, jakiej nigdy nie doświadczyła?
„Diabeł”… Powtarzam to w głowie i mimo bólu mam ochotę się zacząć śmiać. Ma rację, jest niczym diabeł. Sama o tym pomyślałam, zanim on to powiedział. Po chwili zaczyna mi coś świtać. O Boże!
– Jesteś capo dei capi Nowego Jorku!
Wiem, kim on jest. Ojciec mówił, że Antonio jest bezwzględny, pnie się za szybko po szczeblach władzy i jeśli tak dalej pójdzie, to każda rodzina będzie zależna od niego. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Ale zarówno ojciec, jak i wujek Vinnie obawiali się go, i to bardzo. A teraz ten człowiek jest tutaj, w moim domu. I przykłada lód do mojej nogi. Od natłoku myśli i pulsującego kolana i policzka zaczyna mnie boleć głowa, czuję, jakbym miała zaraz zemdleć.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-354-6 |
Rozmiar pliku: | 970 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Alessa
Siedzę na ogromnym, ciemnym dębowym łóżku i czuję, jak całe moje ciało drży. Tyle że nie jest to zimno, a strach. Moje ręce się pocą, a serce bije tak mocno, aż obawiam się, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Po policzkach lecą mi łzy, których mimo największych starań nie potrafię opanować i powstrzymać. Z każdą minutą jestem coraz bliżej śmierci. I nic na to nie mogę poradzić. Moje ciało ogarnia paraliż i mimo że wiem, że nie mam możliwości ucieczki, wiem też, że nie byłabym nawet w stanie uciec. Siedzę i czekam na swojego kata. Na Diabła, któremu zostałam oddana w wieku czternastu lat.
Zaciskam pięści na czarnej satynowej pościeli, na której moja biała suknia tak wyraźnie się odznacza. Spoglądam na ogromny diament oraz platynową obrączkę na swojej dłoni i czuję, jak żółć podchodzi mi do gardła. Kiedy słyszę kroki za drzwiami sypialni, momentalnie cała się napinam. Podnoszę głowę i szybko ocieram łzy. Nie dam mu tej satysfakcji. Nie pokażę, jak bardzo się go boję. No dalej, Alessa, dasz radę, dodaję sobie w myślach otuchy i powoli wstaję. Unoszę dumnie podbródek i prostuję plecy, spoglądając na drzwi do sypialni, przez które za chwilę przejdzie sam diabeł.
Mój kat.
Osoba, która zniszczyła wszystko, co kocham, a teraz bez dwóch zdań zniszczy i mnie.
Kiedy drzwi się otwierają, spoglądam na mężczyznę z przerażeniem. Jego naprężone ciało oraz ostre rysy twarzy sprawiają, że mimo tego, jak bardzo nie chcę okazać mu strachu, trzęsę się niczym galaretka na talerzu. Diabeł przygląda mi się w milczeniu i z lekkim uśmiechem na twarzy, powoli niczym drapieżnik podchodzi do mnie. Do swojej ofiary. Wiem, że to głupie i daremne, ale z każdym jego krokiem ja stawiam krok w tył. Próbując uciec jak najdalej. Kiedy dotykam ściany, już wiem, że nie ma ucieczki. Jestem tam, gdzie chciał mnie mieć. W potrzasku. Zdana tylko na jego łaskę. Unoszę głowę, choć pragnę jedynie krzyczeć, drapać i uciekać ze strachu. Wiem, że to nie ma sensu. Bo Diabeł zawsze dostaje to, czego chce.
Spoglądam na niego wyzywająco, z całych sił powstrzymując się od płaczu.
– Moja piękna _principessa_._ _– Muska moje nagie ramię i po całym moim ciele przechodzi dreszcz.
– Nie dotykaj mnie! – syczę z jadem, na jaki tylko mnie stać.
Odskakuję od niego, na co on tylko odchyla głowę i zaczyna się głośno śmiać. Po chwili poważnieje, spogląda na mnie i z dziwnym błyskiem w oku łapie w dłoń moją brodę, po czym przysuwa się do mojej twarzy i warczy niczym jakieś zwierzę:
– Przecież jesteś moją kochaną żoną. Czekałem na ciebie wystarczająco długo, _principessa_. I nie mam zamiaru już dłużej czekać.
– Nigdy nie będę twoja.
Wiem, że sprzeciw nie ma sensu i że jeśli tylko by tego pragnął, mógłby mnie zabić tutaj i teraz. Spoglądamy na siebie i w milczeniu toczymy walkę na spojrzenia. Po chwili on puszcza moją twarz i odchodzi w kierunku łazienki. Zanim jednak zniknie za drzwiami, odwraca się i warczy do mnie:
– I tu się mylisz, kochanie. Byłaś moja od lat. I będziesz moja do ostatniego twojego i mojego oddechu. – Po czym znika w łazience, przedłużając tym tylko moją torturę i odsuwając w czasie to, co nieuniknione.ROZDZIAŁ 1
Alessa
Cały dzień w posiadłości dawało się wyczuć napięcie. Nawet moja macocha, która uwielbiała się mnie czepiać o wszystko, dzisiaj siedziała od rana w swojej sypialni. Spoglądam na Marinę, jedyną osobę, którą mogę nazywać prawdziwą matką, chociaż nawet nie jest ze mną spokrewniona. A dla osób takich jak mój ojciec nie ma nic ważniejszego niż krew. No może jedynie władza. Bo ją zdecydowanie mój ojciec kocha ponad wszystko. Nawet ja i mój młodszy przyrodni brat nie znaczymy dla niego nic, jesteśmy tylko środkiem do celu. Gdy miałam dziesięć lat, kiedy zmarła moja biologiczna matka, ojciec nie czekał długo i parę miesięcy po jej śmierci znalazł sobie zastępstwo. I po roku na świat przyszedł mój brat Leo. Jedyna osoba, dla której oprócz Mariny wytrzymywałam w tym piekle.
– Alessa, mówię coś do ciebie, dziecko. Przysięgam, że wydaje mi się, że robisz to specjalnie. Słyszysz mnie?
Spoglądam na Marinę i lekko się uśmiecham.
– Dokąd ponownie popłynęłaś? Ty i te twoje marzenia… No nic. – Marina całuje mnie w policzek i głaszcze po głowie. – Idź na górę, zaraz będzie kolacja, umyj się, kochanie. Wyglądasz, jakbyś się tarzała w błocie.
– Bo tak było. Azkot nie chciał oddać zabawki. A nie moja wina, że spryskiwacze się włączyły.
Spoglądam na swojego ukochanego psa, który na dźwięk swojego imienia podnosi łeb. Marina się prostuje i wyciera dłonie w różowy fartuch z wielkim czerwonym napisem „Jedz na własne ryzyko”, który dostała ode mnie dwa lata temu pod choinkę.
– Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale ta czarna bestia kocha tylko ciebie i słucha się tylko ciebie. No już, Alesso, na górę.
Klękam przy swoim dobermanie i głaszczę go pod uchem, na co on macha ogonem i liże mnie po policzku. Jest on jedyną pamiątką po matce. Po jej śmierci macocha zagościła na dobre i wszystkie pamiątki oraz zdjęcia zostały usunięte. Tak jakby mama nigdy nie istniała. Ale jego macocha nie mogła mi zabrać. Kiedy Azkot się jeży i zaczyna warczeć, już wiem, że albo ojciec, albo ktoś z ochrony wszedł do kuchni. Podnoszę się i łapię go za obrożę, przyciskając do swojej nogi. Spoglądam na wściekłą twarz ojca, przez co cała aż sama się najeżam, tak samo jak pies.
– Jak ty wyglądasz?! Jesteś już za duża, żeby tak się zachowywać i tarzać w błocie niczym małe dziecko.
Spuszczam głowę w odpowiedzi na jego ostry ton i czuję, jak Azkot zaczyna warczeć i wyrywać się w reakcji na atak ze strony ojca. Ten podnosi dłoń i mówi stanowczo:
– Ucisz go albo ja go zaraz uciszę kulką w łeb.
Klękam ponownie przy psie i szepczę mu do ucha, aby się uspokoił. Bo doskonale wiem, że ojciec jest zdolny do tego, o czym mówi.
– Alessa, idź na górę i zabierz ze sobą psa. Nie będę się powtarzać. Panie Amadeo, kolacja będzie za pół godziny.
Wstaję i kiwam do Mariny, która kolejny raz ratuje mnie przed gniewem ojca. Tak jak to powinna robić właśnie matka.
Wbiegam po schodach, machając ochronie przy wejściu. Azkot biegnie za mną. Udaję się szybko pod prysznic. Po dwudziestu minutach jestem już gotowa; jak zawsze założyłam swoją ukochaną koszulkę Hogwartu i sprane jeansy oraz moje białe conversy. Wychodząc, odwracam się do posłania psa leżącego tuż przy moim łóżku i z uniesionym palcem mówię:
– Bądź grzeczny i zostań tutaj, piesku.
Azkot merda ogonem, szczeka w odpowiedzi i ponownie układa łeb na poduszce.
Schodząc, słyszę ostry ton głosu ojca. Zamieram tuż przy drzwiach do jadalni i wiem, że nie powinnam, ale podsłuchuję jego rozmowę z jednym z jego ludzi. Po chwili poznaję ten drugi głos – to wujek.
– Jak to, kurwa, ocaleli?! Przecież wysłałeś tam dziesięć osób. Kurwa, Vinnie. To koniec. On wie, że to my. Ktoś przeżył? Złapał kogoś? – Oprócz złości w głosie ojca da się jeszcze coś wyczuć, i słyszę to po raz pierwszy. Strach? Przecież mój ojciec niczego ani nikogo się nie boi. Więc co go tak wystraszyło i zdenerwowało? Kim jest ten człowiek, który sprawił, że wielki Amadeo trzęsie się ze strachu?
– Nie wiemy, szefie. Ale nie jesteś bezpieczny, ani ty, ani twoja rodzina. Jeśli mają kogoś z nas, wiesz dobrze, że on wyciągnie od nich wszystko. To pierdolony diabeł.
– Kurwa!
Słyszę, jak coś uderza o podłogę i roztrzaskuje się w drobny mak. Cała aż podskakuję i z moich ust wymyka się pisk. Nagle drzwi od jadalni się otwierają i widzę Vinniego, który celuje do mnie z broni. Kiedy tylko dostrzega, że to ja, pospiesznie ją opuszcza i już z łagodnym wyrazem twarzy mówi:
– Alessa, kochanie, co ty tutaj robisz?
– Ko- kolacja… – tłumaczę jak głupia, jąkając się. Czuję, jak całe moje ciało aż się trzęsie, a w oczach wzbierają łzy.
Vinnie podchodzi do mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu, po czym lekko mnie ściska i uśmiecha się do mnie pocieszająco. Wujek Vinnie jest prawą ręką mojego ojca, od kiedy skończyłam dwa latka. W naszym świecie nazywa się go _consigliere_. I mimo że wiedziałam, czym on i mój ojciec się zajmują, czyli kradzieżami, morderstwami, wymuszeniami czy zastraszaniem, ja nigdy się go nie bałam. Dla mnie był wujkiem Vinniem. Osobą, która przemycała dla mnie słodycze oraz przywoziła superprezenty za każdym razem, kiedy wyjeżdżał. Osobą, która na swój sposób mnie chroniła. Chroniła przed gniewem i złością ojca. Chroniła przed światem. Osobą, która mnie kochała, tak jak prawdziwy ojciec powinien kochać swoje dziecko.
– Alessa, skarbie – wujek całuje mnie w czoło i mówi pocieszająco – idź do kuchni i powiedz Marinie, że może już podawać do stołu.
Jestem w stanie tylko kiwnąć mu głową i udać się do kuchni. Kiedy słyszę słowa ojca, czuję, jak zaczynają mi się trząść dłonie.
– Nie traktuj jej jak dziecko. Powinienem ją ukarać za brak szacunku.
– Ona jest jeszcze dzieckiem.
– Ma czternaście lat. Nie jest dzieckiem, za parę lat będzie gotowa na małżeństwo. Musi się już uczyć posłuszeństwa.
Wchodzę do kuchni i staję jak słup soli. _Małżeństwo._ To słowo brzmi w mojej głowie jak pocisk. Czuję, że mój żołądek zaczyna się buntować, a na skórze pojawia się pot. Podskakuję na nagły dotyk i otwieram oczy.
– Dziecko, co się stało? Co zrobił ojciec? Jesteś bardzo blada.
W oczach Mariny dostrzegam strach. Jestem w stanie zrobić tylko jedno – mocno się do niej przytulam.
Całe moje ciało aż drży i czuję, jak emocje biorą nade mną górę. Mam ochotę teraz wrócić do łóżka i przytulić się do ciała Azkota. Wiem jednak, że to nic nie da. Wiem, w jakim świecie żyję. Tutaj nie mamy nic do powiedzenia. Kobieta jest tylko osobą, która ma spełniać zachcianki męża i milczeć. Niektóre kobiety w naszej rodzinie się buntują i starają się o lepsze życie, ale nie udaje im się tego osiągnąć i w ich oczach widać, jak z biegiem lat ten płomień gaśnie. Tak było z moją macochą. Pamiętam pierwsze dwa lata jej pobytu tutaj. Widziałam, jak bardzo chciała zmienić ojca. Jak bardzo pragnęła, aby on ją pokochał. Nawet danie mu syna, prawowitego następcy, nie zmieniło jego lodowatego serca. I z czasem ogień i miłość, które dostrzegałam w jej oczach, zgasły. Zastąpiło je wyrachowanie, złość i pogarda. Wiem doskonale, że od tego świata nie ma ucieczki. Każda kobieta kończy tak jak moja matka, ciotki albo macocha. W trumnie albo zgorzkniałe, pobite i pokonane.
– No już, dziecko, uspokój się i powiedz, co się stało. Zaczynam się bać.
Podnoszę zapłakane oczy i spoglądam na Marinę, po czym mówię cicho:
– Nic, na co nie byłam przygotowana. – Po chwili dodaję, wycierając łzy: – Ojciec i wujek czekają na kolację.
Marina mocno mnie przytula i chyba doskonale zdaje sobie sprawę, że moje słowa są prawdziwe. Żadna z nas nie ma mocy, aby coś zmienić. I albo się z tym pogodzimy, albo zginiemy. Bo z tego świata są tylko dwie drogi ucieczki.
Śmierć albo poddanie się.ROZDZIAŁ 2
Alessa
Leżę w łóżku i cały czas myślę o tym, co powiedział ojciec. _Ma czternaście lat. Nie jest dzieckiem, za parę lat będzie gotowa na małżeństwo. Musi się już uczyć posłuszeństwa._
To oznacza, że mam jeszcze jakieś trzy, może pięć lat, a potem będzie chciał mnie wydać za mąż. Azkot czuje moje emocje i słyszę, jak piszczy na podłodze, domagając się, abym mu pozwoliła wejść do łóżka. Wyciągam dłoń i poklepuję miejsce obok siebie. Po chwili już tulę się do jego ciepłego ciała. Głaszczę go uspokajająco; właściwie to chcę uspokoić zarówno jego, jak i siebie. Całuję jego głowę i szepczę w ciemności: „Damy radę, Azkot, przetrwamy to”. Zasypiam z wyczerpania, wtulona w mojego przyjaciela.
Budzi mnie dziwny huk oraz jakieś zamieszanie za drzwiami. Azkot warczy i zrywa się z łóżka, po czym zaczyna głośno ujadać przy drzwiach do mojej sypialni. Nigdy go takiego nie widziałam. A przynajmniej nie aż takiego.
Wstaję powoli i podchodzę do drzwi, kiedy słyszę kolejny głośny huk. Podskakuję i czuję, jak całe moje ciało aż drży z przerażenia. _Wystrzały_. To niemożliwe. Przecież cała posiadłość jest ogrodzona i pilnowana niczym Fort Knox. Poza tym jak ojciec wielokrotnie mówił, na atak na niego odważyłby się tylko szaleniec. Więc co to może być? Albo jeszcze lepiej: kto to może być?
Klękam przy psie i próbuję go uspokoić, ale nieoczekiwanie upadam, kiedy drzwi otwierają się z hukiem. Azkot skacze do nieznajomego, który celuje do niego z broni i po chwili oddaje strzał. Mój przyjaciel pada na ziemię i zaczyna kwilić. I w tym momencie moje serce pęka na miliony małych kawałków. Podbiegam do niego i mocno tulę, próbując zasłonić go przed intruzem swoim ciałem. Czuję pod palcami lepką krew, która wylewa się z jego boku. Zaczynam głośno płakać i krzyczeć, aby wstał. Gdzieś w oddali słyszę, jak ktoś woła, ale nie zwracam uwagi na nic poza Azkotem. Liczy się tylko on. Przytulam go mocno i błagam, aby wstał. Nie mogę stracić też jego.
– Kurwa, a skąd mogłem wiedzieć?! Rzucił się na mnie!
– To pies!
– Spierdalaj. I bierz dziewczynę. Szef czeka na was na dole.
Nagle zostaję przez kogoś odciągnięta od mojego psa; krzyczę i kopię napastnika, który tylko mocniej przyciska mnie do swojego ciała. Jestem niesiona przez olbrzyma w dół schodów i kiedy tylko wchodzimy do salonu, dostrzegam macochę, ojca oraz naszych ochroniarzy. Nigdzie nie ma Mariny ani mojego braciszka. Ojciec siedzi dumnie na sofie, ale w jego oczach widzę coś dziwnego. Przy nim siedzi macocha, która płacze i zakrywa twarz swoimi długimi palcami. Nie wiem, co się tutaj dzieje. Ale kiedy tylko olbrzym mnie puszcza, upadam na podłogę. Wstaję pośpiesznie, łapię za pierwszą rzecz, jaka wpada mi w dłonie, i rzucam, celując w jego głowę. Zaskakuję tym intruzów; zaczynają się głośno śmiać, kiedy wazon uderza w jego ramię i rozwala się na małe kawałki. Olbrzym warczy głośno i podnosi dłoń, jakby chciał mnie uderzyć. Kiedy już myślę, że nic nie uchroni mnie przed ciosem, olbrzym zamiera z uniesioną dłonią, tak samo jak ja, kiedy słyszymy ostry głos:
– Dosyć!
Kieruję zapłakane oczy w kierunku, z którego dobiega, i dopiero teraz dostrzegam tego mężczyznę. Jest potężny, wygląda jak jeden z tych greckich posągów, o których uczyłam się na historii. Jego ciemne oczy są we mnie wpatrzone, tak jak i moje w niego. Tyle że w jego oczach widzę tylko ciemność. Przypominają oczy demona. Jego czarny garnitur leży na nim niczym druga skóra, ukazując jego wyższość oraz władzę.
Ojciec wstaje i wyciąga do mnie dłoń, po czym warczy tak jak zawsze, kiedy się do mnie odzywa.
– Alessa, do mnie!
Nie jestem w stanie się ruszyć i nie wiedzieć czemu, nie jestem w stanie oderwać swojego spojrzenia od tego mężczyzny. Po chwili on podchodzi do mnie i nie spuszczając ze mnie swojego przenikliwego pustego spojrzenia, mówi pozbawionym emocji głosem:
– Alessa. Piękne imię dla pięknej dziewczyny. A czym mój przyjaciel zasłużył sobie na takie traktowanie? Wiem, że wtargnęliśmy do twojego domu. Ale… – Spogląda na wazon roztrzaskany u naszych stóp i kiwa głową w jego stronę. – Wazon?
Wraca do mnie gniew, który sprawił, że nim rzuciłam, a wtedy uderza we mnie wspomnienie Azkota. Czuję ból i ponownie spoglądam na olbrzyma. Przez zaciśnięte zęby mówię do niego:
– Podaj mi swoją broń, to nie będę musiała używać wazonów. Jedna kulka wystarczy.
Na moje słowa nieznajomy wybucha głośnym, dziwnie mrocznym śmiechem. Śmiechem, który ponownie przyciąga mój wzrok do jego twarzy. Spoglądam na niego ze złością i kiedy słyszę szloch wydobywający się z ust macochy, odwracam się i przenoszę na nią swoje spojrzenie. I dopiero teraz uświadamiam sobie, co się dzieje. Ktoś wparował do naszej posiadłości. Ktoś ośmielił się nas zaatakować. Patrzę na ojca, który wrócił na swoje miejsce i bez emocji spogląda na nieznajomego. Zachowuje się niczym prawdziwy _capo_, ale w jego oczach widzę również strach. Mimo że bardzo się stara go nie okazywać, ja go dostrzegam.
– Waleczna jesteś. Ciekawe, po kim to masz.
Nieznajomy odwraca się i spogląda to na moją macochę, to na ojca, po czym wraca do mnie i lekko się uśmiecha.
– Pozwól odejść mojej córce, synowi i żonie. To mnie chcesz. – W głosie ojca słychać desperację, czym ogromnie mnie zaskakuje. I przyznam, że przez całe swoje życie myślałam, że poświęciłby każdego z nas, aby tylko nie okazać słabości.
– Nie poniżaj się, Amadeo. – Nieznajomy przerywa nasz kontakt i odwraca się do mojego ojca.
– Oni są niewinni.
Jego śmiech przeszywa moje ciało ponownie. Mężczyzna spogląda na swoich ludzi, później na mojego ojca i mówi:
– Ty mówisz o niewinności! Ty! Zabawne.
Słyszę dochodzący z góry pisk Azkota i moje serce zaczyna krwawić. Z ust wyrywa mi się szloch i nie myśląc wiele, ruszam w kierunku schodów prowadzących do sypialni. Ponownie jednak zostaję złapana przez olbrzyma i popchnięta na marmurową posadzkę; padam i czuję ból w kolanie, a z ust wyrywa mi się cichy jęk. Ale nic się dla mnie nie liczy, tylko on. Muszę sprawdzić, czy nadal żyje.
Po chwili zatrzymuje się przy mnie ciemna postać i całe moje ciało napina się w oczekiwaniu na atak.
– Gdzie chciałaś uciec, _principessa_? – odzywa się ich szef.
– Do psa, szefie – odpowiada ten Ogr, który postrzelił mojego biednego przyjaciela.
– Psa?
– Tak, byłem zmuszony go zastrzelić.
– On jeszcze żyje, ty ogrze! – warczę i próbuję wstać, ale przeszkadza mi w tym ból kolana. Zapewne upadłabym ponownie, gdyby nie silne ręce nieznajomego. Nie wiedzieć czemu, jego dotyk sprawia, że moje ciało dziwnie reaguje. Czuję nie tylko strach, ale i pewnego rodzaju mrowienie oraz ciepło.
Szef intruzów pomaga mi usiąść na sofie naprzeciwko ojca i macochy, po czym spogląda na moje obite kolano z dziwną złością; zaczyna już puchnąć. Odwraca się do ogra i warczy:
– Przynieś lód. – Odwraca się do swoich ludzi, którzy pilnują mojego ojca i macochy, i mówi tym samym lodowatym tonem: – Zaprowadźcie ich do gabinetu. Zaraz do was dołączę.
Kiedy oni są wyprowadzani, ogr wraca z woreczkiem lodu. Patrzę na niego i ze łzami w oczach mówię błagalnym tonem:
– Błagam, Azkot. – Wiem, że brzmię teraz żałośnie, ale nie liczy się dla mnie nic poza moim przyjacielem.
Nieznajomy podnosi wzrok na ogra i kiwa na niego głową, a ten po sekundzie już jest na schodach i kieruje się do mojej sypialni. Czuję, że powoli zaczynam normalnie oddychać i całe moje ciało lekko się odpręża. Spoglądam na lód na mojej nodze i na mężczyznę.
– Zabijesz mnie i mojego brata?
– A myślisz, że mam to w planach po tym, kiedy każę przynieść dla ciebie lód na obitą nogę?
– Nie wiem. Nie znam cię. Ale myślę, że jesteś do tego zdolny.
– Nie pytasz o ojca i matkę?
– To nie moja matka – odwarkuję szybko.
Nieznajomy wstaje i lekko się uśmiecha. Poprawia swój garnitur. Po chwili spogląda na mnie i na moje kolano i mówi:
– Przykładaj lód i nie ruszaj się, nieważne, co usłyszysz. Zrozumiałaś? – Kiwa też do dwóch ochroniarzy za moimi plecami, dając im do zrozumienia, aby mnie dopilnowali.
Potakuję tylko i zanim odejdzie, pytam:
– Mój pies?
Ale on nie odpowiada, tylko szepcze coś do człowieka, który stoi przy drzwiach. Ten jedynie szybko się kłania, po czym spogląda na mnie.
Siedzę na sofie, przykładam lód do nogi i przetwarzam w myślach, co się właściwie dzieje. Ktoś wparował do naszego domu. Wiem doskonale, że to musi być ten mężczyzna, o którym wcześniej rozmawiali ojciec i wujek. Bo tylko kogoś takiego jak on mógł wystraszyć się ojciec. Gdzie jest nasza ochrona?
Podskakuję, kiedy słyszę strzał, i z moich ust wyrywa się krzyk. Wstaję, a lód z nogi upada na dywan. Mężczyzna, który stał i w ciszy mi się przyglądał, teraz lekko się poruszył. Powoli idę w jego kierunku, ale on tylko spogląda na mnie i staje mi na drodze.
– Siadaj!
– Chcę do ojca.
– Siadaj! Albo pomogę ci usiąść. Szef kazał ci czekać tutaj.
– Mam w dupie, czego twój szef chce, a czego nie chce. Ja chcę do ojca!
Nagle mężczyzna łapie mnie za ramiona i ściska tak mocno, aż czuję, że zostawi mi ślady. Podnosi mnie lekko za ramiona i kieruje nas w stronę sofy, a po chwili już rzuca mnie na nią. Odbijam się niczym piłeczka od ziemi i spoglądam na niego ze złością. Zapewne jestem już martwa, ale szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Azkot na pewno już nie żyje, ojciec. Nie chcę nawet myśleć, co zrobili mojemu braciszkowi.
Spoglądam na faceta i uśmiecham się przebiegle, po czym kopię go z zaskoczenia w krocze. On się zgina wpół, ale zanim mam okazję uciec, czuję już pieczenie na policzku, a przed oczami pojawiają mi się iskierki. Upadam na ziemię i czuję niesamowity ból na twarzy oraz metaliczny posmak krwi w ustach. Podnoszę głowę i kiedy myślę, że jeden z żołnierzy, który miał mnie pilnować, uderzy mnie ponownie, słyszę wystrzał i on pada na ziemię, trzymając się za krwawiące ramię. Z moich ust wymyka się głośny krzyk, ale zakrywam usta dłońmi i mocno zaciskam oczy. Niech ten koszmar się skończy, modlę się w duchu. Po chwili się wzdrygam, bo czuję silne ręce, które mnie podnoszą. Powoli otwieram oczy i ponownie napotykam lodowaty, ciemny wzrok nieznajomego, w którym teraz kryje się coś jeszcze, ale nie jestem w stanie spostrzec, co to takiego, ponieważ znika tak szybko, jak się pojawiło.
– Nic ci nie jest?
– Ojciec? Mój pies? Mój braciszek? – Tyle myśli krąży teraz w mojej głowie, że czuję, że pulsowanie po policzku, który wymierzył mi ochroniarz, narasta z każdą sekundą.
– Żyje, ale niestety twoja macocha nie miała tyle szczęścia. Jeśli chodzi o brata, to jest z twoją gosposią, a za psa… – Spogląda na mnie i po chwili wypowiada ciszej słowo, które wydaje się sprawiać mu trudność: – Przepraszam.
Nieznajomy prowadzi mnie na sofę i podnosi lód z podłogi, po czym spogląda na mnie i dostrzega ranę na moim policzku. Odwraca się do ogra pomagającego wstać temu, którego nieznajomy postrzelił i który mnie uderzył.
– Max, zabierz go, zanim odstrzelę mu łeb!
Jego lodowaty ton sprawia, że przez całe moje ciało przelatuje zimny dreszcz, a na skórze pojawia się gęsia skórka. Nieznajomy to zauważa i lekko się uśmiecha.
– Nie bój się mnie, _principessa_, nie skrzywdzę cię… – Po chwili dodaje ciszej, ale stanowczo: – Obiecuję.
– Tylko mojego psa i macochę.
– Pies to naprawdę nie moja wina. Max nie chciał go zabić. – Odwraca się do mężczyzny, który już powrócił do salonu. – Prawda, Max?
– Tak, szefie. Skurwiel mnie zaskoczył. Ale szkoda mi go, psów nie zabijam.
– Język! – Mężczyzna warczy i napina się jeszcze bardziej.
– Taaak. Wybacz, mała.
– A twoja macocha… No cóż, twój ojciec musiał wiedzieć, że nie żartuję.
– Czego chcecie? – pytam, nie chcąc dłużej tego słuchać.
– Nic wielkiego. Mam umowę z twoim ojcem. – Wstaje i spogląda na mnie z dziwnym wyrazem na twarzy. – Mam na imię Antonio. Antonio Bonetti. Ale wszyscy mówią na mnie diabeł.
„Diabeł”… Powtarzam to w głowie i mimo bólu mam ochotę się zacząć śmiać. Ma rację, jest niczym diabeł. Po chwili zaczyna mi coś świtać. O Boże!
– Jesteś _capo dei capi_ Nowego Jorku!
Wiem, kim on jest. Ojciec mówił, że Antonio jest bezwzględny, pnie się za szybko po szczeblach władzy i jeśli tak dalej pójdzie, to każda rodzina będzie zależna od niego. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Ale zarówno ojciec, jak i wujek Vinnie obawiali się go, i to bardzo. A teraz ten człowiek jest tutaj, w moim domu. I przykłada lód do mojej nogi. Od natłoku myśli i pulsującego kolana i policzka zaczyna mnie boleć głowa, czuję, jakbym miała zaraz zemdleć.
– Widzę, że mimo tak młodego wieku wiesz co nieco. Ile ty w ogóle masz lat?
– Czternaście za niecałe dwa tygodnie – warczę do niego.
– Czternaście! – W jego oczach dostrzegam dziwną iskrę. – A więc wszystkiego najlepszego, Alesso.
Jeszcze bardziej się prostuje i poprawia krawat i marynarkę. Spogląda na ogra, którego nazwał Max, ale ja nie mam zamiaru go tak nazywać.
– Przyprowadź tutaj Amadea.
Po chwili do salonu wprowadzony zostaje ojciec. Spogląda na mnie i na Antonia, ale nic nie mówi, nawet nie reaguje na widok mojej obolałej twarzy. Siada na sofie po przeciwnej stronie i spogląda na Antonia. Na samego Diabła. Teraz rozumiem jego strach.
– Nasza umowa jest prosta. Mam nadzieję, że nie zmusisz mnie do kolejnej wizyty – mówi Antonio, po czym spogląda na mnie i lekko się uśmiecha. – Dbaj o moją narzeczoną i nie rób więcej głupot. Rozumiemy się, Amadeo? Jesteśmy w kontakcie.