- W empik go
Przezroczyste skrzydła - ebook
Przezroczyste skrzydła - ebook
Alicja pracuje w studio tatuażu, do którego pewnego wieczoru trafiają rozweseleni uczestnicy wieczoru kawalerskiego. Uwagę dziewczyny zwraca jeden z mężczyzn - i jak się okazuje, z wzajemnością. Coś przyciąga ich do siebie z niezwykłą siłą i między zdawałoby się niedobraną parą: tatuażystką i prawnikiem, rodzi się głębokie uczucie. Każde z nich ma jednak tajemnice z przeszłości, które mogą naznaczyć ich wspólną przyszłość Czy ich miłość pokona wszystkie przeszkody? Czy nauczą się sobie ufać i wybaczać? Czy ta historia może mieć happy end?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67787-15-4 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moja mama zawsze powtarzała, że potwory żyją tylko w naszej wyobraźni. Szaleją w głowie, kłębią się niczym rój pszczół. Często pojawiają się podczas czytania bajek tuż przed snem, a potem trudno zasnąć.
Moja mama zawsze powtarzała, że potwory powinno się oswoić. Mówiła, że są potrzebne w naszym życiu, bo dzięki nim wiemy, co jest dobre, a co złe.
Moja mama zawsze powtarzała, że potwory tak naprawdę są nieszkodliwe.
Później w moim życiu pojawiła się inna mama. Ona w ogóle nie rozmawiała ze mną o potworach, bo w nie nie wierzyła.
I może w tym tkwił problem – że nie wierzyła.
Albo nie chciała wierzyć.Rozdział Pierwszy
Nie lubiłam dni, gdy zostawałam sama w salonie aż do zamknięcia. Zazwyczaj nie było już wtedy klientów, chyba że przychodzili ci zapowiedziani, ale wtedy to zmieniało postać rzeczy. Wszyscy inni, którzy się przypałętali z przypadku, byli przeważnie kretynami. Jednak często godziłam się brać te godziny w grafiku, których nikt inny nie chciał, bo potrzebowałam pieniędzy, a im więcej ich zarobiłam, tym więcej mogłam później odłożyć.
Potrzebowałam je odłożyć...
Ale akurat dziś musiał nastać ten dzień.
Sobotni dzień kretynów.
Usłyszałam dzwonek obwieszczający otwarcie drzwi lokalu. Skierowałam wzrok w tamtą stronę i jęknęłam w duchu.
– Na dodatek pijani kretyni – mruknęłam pod nosem.
Doskonale pamiętając, że miałam na szybkim wybieraniu numer na policję, a w razie potrzeby mogłam krzyczeć – choć na warszawskiej Pradze krzyk dwudziestotrzyletniej dziewczyny, mierzącej ledwie metr sześćdziesiąt, raczej nie robił wielkiego wrażenia – podeszłam do niezapowiedzianych gości.
Było ich dokładnie czterech. Czterech pijanych mężczyzn. Na pozór nie wyglądali groźnie, ale kto ich tam wiedział. W każdym z nas czai się jakiś potwór. Jeden był totalnie nawalony, ledwo trzymał się na nogach i miał zamroczony uśmiech. Drugi i trzeci także byli wstawieni, choć jakoś podtrzymywali tego pierwszego. A czwarty... Cóż, czwarty wyglądał na trzeźwego i zachowywał się, jakby chciał stąd jak najszybciej wyjść. Trzymał się raczej z boku. Chyba on najbardziej przypadł mi do gustu.
Wszyscy byli bardzo dobrze ubrani w dopasowane garnitury. To zapewne nie były praskie ziomki, tylko poważni faceci po trzydziestce, ale jak widać nawet takie eleganciki potrafiły przeholować z alkoholem.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – spytałam.
– Chciałem zrobić sobie tatuaż – odparł bełkotliwie Pan Numer Jeden. – Tutaj można?
– To salon tatuażu, więc można – rzuciłam. – Ale nie wiem, czy w pana stanie to dobry pomysł.
Wiele rzeczy robionych pod wpływem alkoholu było niezbyt dobrym pomysłem, a już w szczególności robienie sobie tatuażu. Znałam kilka takich przypadków. Żadna z tych osób nie była zadowolona, kiedy procenty już wyparowały z organizmu.
– Widzisz, Maciek? – odezwał się Pan Numer Cztery. – Pani jest tego samego zdania co ja. Wychodzimy stąd.
– Przemuś – westchnął Maciek. – To mój wieczór kawalerski. Raz się żyje, przyjacielu!
Wieczór kawalerski.
Bardziej przewidywalnie już się nie dało.
Przemek wpatrywał się w niego przez dłuższy czas, a potem wzruszył ramionami.
– Proszę bardzo – odparł. – Ja na pewno nie będę się tłumaczył przed Sabiną.
– Moją przyszłą żonkę biorę na siebie – zaśmiał się Maciek i przeniósł zamglone spojrzenie na mnie. – Chcę smerfa na ramieniu – ogłosił, a ja z trudem się powstrzymałam przed parsknięciem.
Uniosłam brwi ze zdumieniem.
– Smerfa, tak? Okej, niech będzie smerf – zgodziłam się. – To może panowie przeniosą pana Maćka na leżankę? – poprosiłam dwóch facetów, którzy ledwie kontaktowali, ale wciąż podtrzymywali kolegę.
Od razu zabrali się do rzeczy.
– Jacy „panowie”? – zaprotestował przyszły pan młody. – Ja jestem Maciek, to mój najlepszy przyjaciel Przemek, a to są moi koledzy z pracy, Wojtek i Leszek – przedstawił wszystkich.
Dwaj ostatni czym prędzej skierowali się w stronę kanapy dla gości. Przeczuwałam, że jeszcze kilka sekund i powinni odpłynąć. Miałam tylko nadzieję, że później jakoś się ich pozbędę.
Spojrzałam na zegarek. Było po dwudziestej. Najwyraźniej musieli wcześnie zacząć świętowanie albo po prostu szybko im poszło.
– A ty jesteś...? – zapytał Maciek.
– Greta – odparłam, zabierając się za tworzenie projektu. – Jakiej wielkości ma być ten smerf?
– No taki jakiś – wybełkotał, pokazując dłonią nieokreśloną powierzchnię na swoim ramieniu.
Facet niewątpliwie będzie mnie przeklinał, kiedy się jutro obudzi.
Podczas rysowania nieustannie czułam na sobie spojrzenie Przemka, który cały czas stał obok nas. Raz zaglądał mi przez ramię, patrząc na to, co tworzyłam, a raz sunął wzrokiem po moich ramionach, które miałam wytatuowane i które dzięki mojej bluzce na ramiączkach były teraz doskonale widoczne.
Pan Garniturek raczej nieczęsto miał styczność z dziarami. Jeśli w ogóle kiedykolwiek miał...
Kiedy kilka razy uniosłam wzrok, a nasze spojrzenia się spotkały, poczułam się dziwnie. Trochę krępowało mnie to jego intensywne wpatrywanie się. Miałam wrażenie, jakby patrząc na mnie, ten facet poznawał każdy mój sekret, a było to dość głupie, bo miałam masę sekretów, których taki Garniturek jak on nie powinien poznać.
– Gotowe – oznajmiłam, pokazując Maćkowi projekt tatuażu.
– Fantastycznie! – krzyknął, mrużąc oczy.
Właściwie byłam prawie pewna, że niewiele mógł teraz dostrzec.
– Sabina go zabije – mruknął Przemek pod nosem.
– Przyszła żona? – spytałam.
– Ona nienawidzi tatuaży, więc nie wiem, czy w ogóle dojdzie do ślubu.
– Kiedy ma się odbyć?
– Za miesiąc.
Przyłożyłam kalkę do skóry na ramieniu Maćka. Po chwili miałam już gotowy wzór smerfa i powinnam teraz odpalić maszynkę. Spojrzałam na Przemka, który stał z rękami założonymi na piersi i widocznie nie podobał mu się ten pomysł, ale nie mógł odwieść od niego swojego pijanego przyjaciela.
– Robimy czy nie robimy? – szepnęłam do niego.
Zmarszczył brwi.
– Jak to? – odszepnął.
– Nie chciałabym mieć na sumieniu jego przyszłego małżeństwa. On raczej też nie będzie zachwycony, kiedy się jutro obudzi. Więc jak? Robimy?
– A jeśli powiem, że nie robimy?
– No to patrz...
Wzięłam maszynkę, taśmę klejącą i długopis. Minutę później miałam skonstruowany idealny sprzęt na takie właśnie okazje, w którym zamiast igły znajdował się zwykły wkład do długopisu. Dobrze, że Maciek był w takim stanie upojenia, że nawet nie zauważył, co zrobiłam.
Przemek przyglądał się temu z rozbawieniem. Chyba pierwszy raz od czasu wejścia tutaj naprawdę się uśmiechnął.
– Jesteś genialna – przyznał szeptem. – Dzięki.
Wzruszyłam ramionami i zabrałam się do roboty.
– Dobra, Maciek – rzuciłam. – Uważaj, bo może trochę zaboleć.
– Jestem gotowy na wszystko!
– Mhm – mruknęłam.
Przyłożyłam długopis do jego skóry, zaczynając rysować kontur.
– Aua! – jęknął, a ja parsknęłam pod nosem. – Rzeczywiście trochę boli.
Przemek wybuchnął śmiechem i musiałam przyznać, że spodobał mi się ten dźwięk. Miałam nieodparte wrażenie, że rzadko śmiał się tak prawdziwie, pełną piersią. Podejrzewałam, że nie robił tego zupełnie, jak ja. Było to dość smutne, bo ludzie przecież powinni się śmiać.
Jakieś dwadzieścia minut później skończyłam perfekcyjny tatuaż długopisem.
– Niech się ładnie goi – powiedziałam do Maćka, który był wprost zachwycony.
– Jesteś najlepsza, Greta! – oznajmił i zrobił taki ruch, jakby chciał się do mnie przytulić, ale ja w tym momencie się odsunęłam.
– Maciek – rzucił do niego ostrzegawczo Przemek, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Podziękuj ładnie, zapłać i wychodzimy.
– Oczywiście, oczywiście. Dziękuję, Greto. Ile płacę?
Maciek pośpiesznie zaczął wyciągać portfel z wewnętrznej kieszeni marynarki.
Pokręciłam przecząco głową.
– Nic. To na koszt firmy. W prezencie ślubnym.
Firma nie była moja, ale nie miałam zamiaru brać kasy za tatuaż wykonany długopisem.
– Na żaden koszt firmy – odezwał się Przemek.
– Przecież... – zaczęłam, ale mi przerwał.
– Greto – powiedział tylko, a ja się przymknęłam.
Patrzył na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Byłam bardzo ciekawa, czym Pan Garniturek zajmował się na co dzień, ale obstawiałam, że był jakimś prezesem czy kimś takim, z kim nie było żadnych dyskusji. Ja na pewno nie chciałam się z nim kłócić, bo chyba nie sięgałam mu nawet do klatki piersiowej. Mógłby mnie zdeptać i nawet by tego nie zauważył.
Przyglądałam się jego intensywnym ciemnozielonym oczom, idealnie ułożonym brązowym włosom, twarzy o wyraźnie zarysowanej szczęce, wysportowanej sylwetce, o którą zapewne codziennie dbał.
Było w Przemku coś, co...
– Greto? – Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań.
Pokręciłam głową, żeby się opanować.
– Okej – zgodziłam się.
Poszłam po swój portfel i wyciągnęłam z niego wizytówkę.
– Wpłaćcie pieniądze na to konto. – Podałam Przemkowi kartonik, a on przyjrzał mu się z uwagą. – Tyle, ile uważacie za słuszne – dodałam.
Spojrzał na mnie i po chwili kiwnął głową.
– Dobrze.
Kiedy w końcu cała czwórka opuściła studio, westchnęłam głęboko i spojrzałam na zegarek.
– Zamykamy – mruknęłam.
Szybko posprzątałam, założyłam moją skórzaną kurtkę, zgasiłam światło i wyszłam na mroźny wczesnojesienny wieczór.
Odpinając rower od stojaka tuż przy drzwiach wejściowych, a potem jadąc w kierunku mojej wynajmowanej klitki, która mieściła się jakiś kilometr stamtąd, miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwował.Rozdział Drugi
Lubiłem poranne bieganie na świeżym powietrzu. Właściwie to byłem od niego uzależniony, bo biegałem codziennie. Szczególnie upodobałem sobie niedzielne poranki. Nie było wtedy zgiełku, tłumu i hałasu. Choć ten ostatni mi raczej nie przeszkadzał, bo zawsze miałem słuchawki, które skutecznie wszystko zagłuszały.
Tak jak teraz.
Byłem tylko ja, What I’ve done Linkin Park i moje myśli.
Tyle że tym razem zamiast jakiejś kolejnej sprawy głowę zaprzątała mi poznana wczoraj dziewczyna.
Greta.
Domyślałem się, że był to pseudonim artystyczny, którym się posługiwała w salonie, więc od razu zapragnąłem poznać jej prawdziwe imię. W gruncie rzeczy nie rozumiałem, po co mi to było, ale tłumaczyłem sobie tę chęć skrzywieniem zawodowym, wmawiając sobie, że ktoś taki jak ja powinien rozszyfrować wszystkie niewiadome w danym równaniu. Mogło się to wydawać chore, jednak na dobrą sprawę nigdy nie mówiłem, że byłem zdrowy. Określiłbym siebie raczej jako człowieka chorobliwie ambitnego. Jeśli wyznaczyłem sobie jakiś cel, musiałem go wcześniej czy później osiągnąć.
Dlaczego zdobycie informacji o Grecie wydało mi się ważne i interesujące?
Jeszcze tego nie wiedziałem.
Wczoraj, kiedy opuściliśmy salon, zamówiłem dwie taksówki. Do jednej wpakowałem Wojtka i Leszka, a do drugiej wsiadłem razem z Maćkiem. Z tym, że pierwsza od razu odjechała, a druga czekała. Obserwowałem Gretę z daleka. Przez dużą witrynę salonu widziałem, jak krzątała się w środku. Po pewnym czasie wyszła, zamknęła drzwi na klucz i wsiadła na rower.
– Proszę jechać za tą dziewczyną – powiedziałem do taksówkarza, a on zrobił tak, jak poleciłem.
Chwilę później zatrzymaliśmy się przed zdewastowaną praską kamienicą. Greta wzięła rower i weszła z nim do klatki, znikając mi z oczu. Po jakichś dwóch minutach w oknie na drugim piętrze zapaliło się światło.
Wiedziałem, że nie powinienem był tego robić, bo naruszałem jej prywatność, ale nawet to mnie nie powstrzymało. Podświadomie czułem, że muszę to zrobić, a intuicja nigdy mnie nie zawodziła.
* * *
Standardowo około siódmej trzydzieści po bieganiu wróciłem do swojego mieszkania w apartamentowcu w samym centrum stolicy. Wziąłem prysznic, zrobiłem sobie kawę i usiadłem w salonie, włączając laptopa. Miałem zamiar popracować, bo byłem pracoholikiem, dla którego siedzenie nad sprawą w niedzielę rano było czymś zupełnie normalnym, jednak zamiast tego obracałem teraz w dłoni wizytówkę, którą dostałem wczoraj od Grety.
Dom dziecka „Pod skrzydłami”.
Odpaliłem ich stronę internetową i okazało się, że placówka mieściła się niedaleko Warszawy, a dokładnie w Pruszkowie. Przejrzałem całą dostępną galerię, przeczytałem każde słowo, a potem zalogowałem się do swojej bankowości. Przelałem na konto domu dziecka pięć tysięcy złotych i włożyłem wizytówkę z powrotem do portfela.
Kiedy dopijałem kawę, zadzwonił mój telefon. Westchnąłem w duchu, patrząc na ekran.
– Cześć, Sabina – odebrałem.
– Maciek nie wrócił do domu – rzuciła na przywitanie.
– Jest u mnie – odparłem. – Było już późno, kiedy skończyliśmy, więc twój przyszły mąż nie chciał cię budzić.
Właściwie to był tak nawalony, że wolałem nie myśleć o innym scenariuszu, niż powrót z nim tutaj. Teraz nadal spał w sypialni gościnnej i mogło to potrwać jeszcze nawet do południa.
– Byliście na dziwkach? – spytała.
– Nie – odpowiedziałem. – Nie było żadnych dziwek, striptizerek ani niczego takiego.
Nawet gdyby były, to i tak bym jej nie powiedział. Sabina była strasznie wkurzającą kobietą i sam w życiu bym z nią nie wytrzymał, ale Maciek naprawdę ją kochał, więc nie mnie było to oceniać. Może za zamkniętymi drzwiami stawała się zupełnie inną osobą.
– Mówisz tak tylko dlatego, żebym dała ci spokój.
– Więc po co pytasz?
Usłyszałem sfrustrowane westchnięcie i zaśmiałem się w duchu.
– Rozłączam się – rzuciła.
– Dobrze, w końcu to ty zadzwoniłaś. Osoba, która rozpoczyna rozmowę, powinna również ją zakończyć.
Nie powiedziała już nic więcej, tylko przerwała połączenie.
Zająłem się w końcu pracą, co jakiś czas myśląc o Grecie i zastanawiając się, o co mi tak właściwie chodziło.
Około południa, tak jak przewidywałem, drzwi od pokoju, w którym spał mój przyjaciel, otworzyły się.
– Wody – wysapał, kierując się do kuchni, która była otwarta na salon.
– Częstuj się – rzuciłem.
Sięgnął po szklankę, podstawił ją pod kran, napełnił wodą i po chwili łapczywie wypił. Powtórzył tę czynność trzy razy. Potem usiadł naprzeciwko mnie w fotelu i przeczesał dłonią włosy.
– Naprawdę zrobiłem sobie wczoraj tatuaż? – jęknął. – Pamiętam to jak przez mgłę. Nawet nie chcę patrzeć na swoje ramię. Powiedz, że to mi się tylko przyśniło.
– Naprawdę zrobiłeś sobie wczoraj tatuaż – potwierdziłem z kamiennym wyrazem twarzy.
– Kurwa! Sabina mnie zabije! Dlaczego mnie nie powstrzymałeś?
Spojrzał na mnie z wyrzutem, wstał i zaczął chodzić w tę i we w tę.
– Próbowałem, ale nie dało ci się tego wybić z głowy. Byłeś zdeterminowany.
Westchnął ciężko.
– Jak bardzo źle to wygląda? – zapytał. – Może mógłbym go jakoś szybko usunąć?
Zmarszczyłem brwi w udawanym zdziwieniu.
– Chcesz usunąć smerfa z ramienia? Dlaczego?
– Smerfa – jęknął. – Kurwa!
W dalszym ciągu się przechadzał i rwał sobie włosy z głowy. Jeszcze trochę i wyrwałby je wszystkie.
– Myślę, że prysznic dobrze ci zrobi – odezwałem się po chwili. – Może tusz jeszcze nie wsiąkł zbyt dobrze w skórę i uda ci się go zetrzeć.
– Jasne – mruknął. – Zetrę go papierem ściernym.
Obrócił się i skierował do łazienki, a ja parsknąłem pod nosem. Zacząłem szukać w aplikacji jakiegoś jedzenia do zamówienia, a kiedy w końcu wybrałem i zamówiłem, Maciek był już po prysznicu i szedł właśnie w moją stronę, gromiąc mnie wzrokiem.
– Bardzo, kurwa, śmieszne! – wyrzucił z siebie. – Co to ma być? Salon zmywalnych tatuaży? Dziewczyna nas okantowała. Coś jej za to zapłaciłem?
Spojrzałem na niego jak na idiotę. Maciek był moim jedynym przyjacielem i wiedział o mnie coś, czego nikt inny na tym świecie nie wiedział. Znał moją tajemnicę. Traktowałem go jak brata, ale czasami był naprawdę wkurwiający. Może z Sabiną wcale tak źle się nie dobrali.
– Okantowała? Uratowała ci dupę, bo nie chciała, żeby twoja przyszła żonka cię zostawiła. Nawet mnie nie przyszło do głowy, żeby wydziarać cię długopisem. Za swoją głupotę powinieneś zapłacić jej dużo więcej, niż prawdziwy tatuaż jest warty.
Patrzył na mnie jeszcze przez moment, a potem westchnął i kiwnął głową.
– Masz rację, Przemo – stwierdził, rozsiadając się na kanapie. – Masz rację.
– Wiem – zgodziłem się z nim.
Poszedłem do kuchni, żeby zrobić kolejną kawę.
– Ta Greta wyglądała trochę jak wróżka, co nie? – usłyszałem po chwili Maćka.
Zawiesiłem się przy ekspresie i zacząłem sobie ją wyobrażać.
Rzeczywiście wyglądała jak wróżka, albo może bajkowy chochlik. Była bardzo niska. Miała jasne włosy z kilkoma różowymi pasemkami, sięgające do ramion. Jej ręce były całe w kolorowych tatuażach, przedstawiających głównie kwiaty albo ptaki i owady. Bardzo często widywałem więzienne dziary, które były wprost obrzydliwe, jednak Greta miała na skórze prawdziwe dzieła sztuki. Wyglądało to genialnie i mogłem się jedynie domyślać, że ręce nie były jedynymi częściami ciała, które miała wytatuowane. Przyszła mi do głowy myśl, że pragnąłem odkryć każdy, nawet najdrobniejszy obrazek na jej ciele i poznać jego historię. W jej oczach też było coś hipnotyzującego. Miała mocny makijaż, ale potrafiłem sobie wyobrazić ją bez niego. Właściwie to podobały mi się obie wersje. Zacząłem się zastanawiać, czy to nie była przypadkiem jakaś maska, czy nie ukrywała się za tymi wszystkimi zdobieniami. A ja doskonale znałem maski. Obcowałem z nimi na co dzień. Całkiem możliwe, że sam kryłem się za tą najlepszą.
– Trochę tak – mruknąłem w końcu.
Greta była wróżką, która nie dawała mi spokoju w moich chorych myślach.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------