Przezwyciężyć lęki - ebook
Przezwyciężyć lęki - ebook
Joël Pralong w prostych słowach zaprasza nas, abyśmy odważnie wyruszyli w podróż do swojego wnętrza, zmierzyli się z paraliżującym nas strachem czy wręcz – odważyli się na… lęk, z ufnością dziecka powierzyli swoje zranienia, obawy i niepokoje Bogu. Abyśmy – na wzór św. Teresy z Lisieux – odważnie wkroczyli na drogę duchowego dziecięctwa i dzięki Bożej pomocy rozwinęli skrzydła wielkiego orła. Przerażone pisklę, które żyje w nas, zostało powołane do urzeczywistnienia wielkiej przemiany i uświadomienia sobie, kim jest naprawdę. Do wielkiego wyzwolenia i wypowiedzenia w prawdzie słów: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia!” (Flp 4,13).
Przezwyciężyć lęki. Obudź orła, który jest w tobie to książka napisana prostymi słowami, szczera i autentyczna, wzbogacona osobistym świadectwem autora, który nie waha się otwarcie mówić o swojej walce duchowej i wewnętrznej przemianie, dokonanej za sprawą Ducha Świętego. To dzieło pedagogiki duchowej uczy wiary, ufności i miłości w codziennym życiu.
Joël Pralong - kapłan w szwajcarskiej diecezji Sion. Autor wielu książek z pogranicza duchowości i psychiatrii (Pokochać samego siebie; Samobójstwo i co dalej?; Słabość i moc: Paweł z Tarsu i Teresa z Lisieux: miłosna pieśń na dwa głosy; Terapia dla duszy; Zwalczyć negatywne myślenie). Szczególną troską otacza młodzież, osoby cierpiące na depresję, rodziny dotknięte samobójczą śmiercią dziecka. Duchowy towarzysz wszystkich, którzy pragną wzrastać w miłości, odzyskać radość życia i odkrywać swoją prawdziwą tożsamość dzieci Bożych.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7516-998-0 |
Rozmiar pliku: | 543 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lęk, który w nas mieszka
Uwaga, lęk!
Boję się ciebie, siebie, własnych reakcji. Boję się tego, co powiesz…
Boję się spojrzeń innych ludzi. Tego, co o mnie pomyślą, co powiedzą…
Boję się, że nie osiągnę sukcesu zawodowego, nie znajdę pracy…
Boję się braku miłości, a także samotności, lekceważenia, odrzucenia…
Boję się o ciebie, o nasze dzieci, o naszą rodzinę…
Boję się choroby, starości, śmierci…
Boję się nocy i koszmarów sennych…
Boję się zerwania, boję się, że on/ona mnie porzuci…
Boję się Boga i piekła. Boję się, że nie będę dobrym chrześcijaninem…
W sytuacji najmniejszego zagrożenia – nawet jeśli jest ono tylko wyimaginowane – natychmiast wpadam w panikę. Na nic się zdaje racjonalizacja, w żaden sposób nie potrafię się uspokoić.
Strach… przychodzi niespodziewanie.
To emocja, która pojawia się w obliczu zagrożenia i nad którą nie można zapanować. Mniej lub bardziej paraliżująca, stanowi zawór bezpieczeństwa, ponieważ uruchamia mechanizmy obronne: ucieczkę, atak, skuteczną obronę. Kiedy niebezpieczeństwo mija, strach znika. Niektóre osoby mają jednak skłonność do odczuwania niepokoju, lęku, trwogi. Zawsze i wszędzie wietrzą niebezpieczeństwo, żyją w nieustannym poczuciu zagrożenia, dlatego ich reakcje obronne bywają nieprzewidywalne i nieadekwatne do okoliczności.
Strach przedłużający się, chroniczny, uporczywy w psychologii określa się mianem stanów lękowych (zazwyczaj towarzyszą im ogólne złe samopoczucie i ból egzystencjalny). Są one podłożem wszystkich chorób psychosomatycznych.
Jezus lekarstwem na lęk?
Czy Jezus uzdrawia nas z niepokoju?
A czyż w trudnych chwilach naszego życia, kiedy zmagamy się z przeciwnościami losu piętrzącymi się jak fale na wzburzonym morzu, nie woła do nas: „ Nie bójcie się, to Ja jestem!” (J 6,20)? Czyż nie wydaje się bezpieczną przystanią, w której możemy zakotwiczyć nasze chybotliwe łódki? Ale czy to oznacza, że jest działającym na zawołanie znachorem? W naszym społeczeństwie, wyniszczanym przez osobiste zmartwienia, problemy finansowe, stres i brak duchowych punktów odniesienia, pojawia się coraz więcej „pisklaków Calimero”, które drepczą chodnikami miast i mruczą: „To takie niesprawiedliwe!”. Calimero wciąż zwiesza dziób na kwintę, nieustannie się uskarża i oczekuje, że inni znajdą za niego rozwiązanie, a jakaś czarodziejska różdżka zmieni jego położenie. Ale to nigdy nie następuje… Rozumujący tymi kategoriami Calimero nie może dorosnąć. Na zawsze pozostaje pisklęciem dopiero co wyklutym z jaja.
Takie „pisklaki Calimero” często zgłaszają się do mnie w oczekiwaniu, że jako kapłan udzielę im „porady błyskawicznej”, dzięki której rozwiążą swój problem, uleczą lęk, uzyskają przekonujące wyjaśnienie – zupełnie jakbym był Bogiem. A ja w mgnieniu oka demaskuję ten błąd w sposobie myślenia i czym prędzej kieruję ich spojrzenia ku niebu. Wskazuję uśpionego w nich wielkiego orła – przede wszystkim po to, aby nauczyli się czynić użytek z własnych skrzydeł i… pofrunęli! Próbuję im pomóc, delikatnie popycham „pisklaki” ku bezmiernemu tchnieniu Ducha Bożego, by porwał je w przestworza, rozbił pozostałości skorupki, z której się wykluły, i uwolnił je od niej.
Robert, pięćdziesięciolatek, od kilku miesięcy cierpi na chroniczny lęk, który pojawił się właściwie bez przyczyny. Jak twierdzi mężczyzna, problemy zaczęły się wkrótce po tym, jak z powodu nieznośnego bólu w lewym ramieniu skorzystał z pomocy uzdrowiciela. Ten uleczył ból przez zwykłe nałożenie rąk. Magia: ból minął natychmiast! Po powrocie do domu Robert poczuł się jednak pozbawiony energii, jakby spowijał go ołowiany kokon. Niepokój o nieznanym pochodzeniu ściskał mu gardło. Dwa tygodnie później lekarz stwierdził u mężczyzny początki depresji. Przez wiele miesięcy Robert z trudem „ciągnął swój wózek”. Dziś uważa, że padł ofiarą uzdrowiciela, który – być może niechcący – „rzucił na niego urok”, a powiadomiony o sprawie, konsekwentnie odmawia spotkania. Dziwne… Robert usiadł przede mną i powiedział: „Czytałem książki ojca o depresji i stanach lękowych. Powiedziano mi, że ojciec może mi pomóc”. Odciąłem się stanowczo od kwestii związanych z uzdrowicielem i zachęciłem Roberta, aby przede wszystkim wrócił do Pana, do modlitwy i sakramentów, które porzucił wiele lat temu. Nie jestem uzdrowicielem ani cudotwórcą, lecz zwykłym pośrednikiem prowadzącym cierpiące dusze do pokornej Obecności, która wyciąga ku nam ramiona: „Pójdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i uginający się pod ciężarem, a Ja wam dam wytchnienie” (Mt 11,28). Jedynie Bóg pociesza, umacnia i uzdrawia ubogiego, o ile ten zdecyduje się nawiązać relację ufności ze swym Panem i zawoła do Niego z miłością. Na zakończenie naszej długiej rozmowy pomodliłem się za Roberta i powierzyłem go opatrzności Bożej. Rozstaliśmy się, a on poszedł za moją radą i z żarliwością zwrócił się do Boga. Poszukiwał oparcia w modlitwie – indywidualnej oraz wspólnotowej. Stopniowo jego lęk słabnął, a w końcu ustąpił całkowicie. Robert odzyskał radość życia.
Jeden z pobliskich sklepów nosi wdzięczną nazwę „Małe szczęście”. Pod szyldem dopisano: „W sprzedaży wyłącznie ziarenka szczęścia”. Chyba powieszę podobny szyld na drzwiach mojej plebanii. Jestem tylko pośrednikiem… Na tym polega pomoc księdza: na czerpaniu ze skarbca Ewangelii ziaren zapłodnionych życiem Bożym, sianiu ich w cierpiących sercach i czekaniu, aż w swoim czasie zakwitną barwnym kwieciem błogosławieństw (zob. Mt 5). Owocem mojej rozmowy z osobą, która prosi o wsparcie, jest przemiana: człowiek ten, początkowo bierny, z wolna staje się kowalem własnego losu. Postanawia pielęgnować osobistą relację z Panem niczym ogrodnik, który systematycznie dba o ogród: sieje, plewi chwasty i nawadnia grządki. „Pisklak Calimero” zaczyna machać skrzydłami, pikuje, wykonuje kilka piruetów, po czym podnosi głowę i znika w błękicie. Ale zanim poleci, musi zaufać… bo ufność przegania lęk.
Człowiek chętnie wyręcza się Bogiem. Spodziewa się, że Pan na zawołanie spełni wszystkie jego zachcianki i oczekiwania. Sam ze swej strony nie robi nic: nie nawraca się, nie nawiązuje osobistej relacji z Bogiem, mającej u podstaw wiarę i zaufanie. Już św. Jakub grzmiał w swoim liście:
Pożądacie – a nie osiągacie, zabijacie i zabiegacie gorliwie – a nie możecie zdobyć; prowadzicie spory i walki. Nie osiągacie – bo nie prosicie; prosicie – nie otrzymujecie, bo źle się modlicie, myśląc o zaspokojeniu swoich pragnień.
(Jkb 4,2–3)
No cóż, skoro Bóg zwleka z zaspokojeniem naszych żądań, to trudno. Zwróćmy się do tych, którzy odleją dla nas złotego cielca. Do wróżbitów dysponujących wiedzą magiczną. Oni wiedzą, jak przekonać Boga… A potem padnijmy na kolana przed tym złotym cielcem – świecidełkiem, błyskotką o magicznych właściwościach kupioną na wagę złota. Albo ukujmy sobie własną religię – na miarę naszych potrzeb, bez dogmatów i reguł. Wybierzmy to, co nas satysfakcjonuje… A wy, kapłani, możecie spać spokojnie. W razie potrzeby damy wam znać!
Złotych cielców dziś nie brak. Są nimi upstrzone stragany na targach ezoteryki i łatwowierności. Parodie Boga, różni guru, mistrzowie oraz jasnowidze wszelkiej maści na Zachodzie pojawiają się jak grzyby po deszczu i żerują na ludzkim strachu – a skutki ich działań są więcej niż opłakane.
Nie, złoty cielec nie jest Bogiem. A Bóg to nie marionetka, którą można pociągać za sznurki, aby wymusić właściwą odpowiedź lub oczekiwaną pomoc. Nie może też być traktowany jako „energia nadprzyrodzona”, która w półmroku pokoju, w obecności szamana czy innego medium, spada na pacjenta podczas quasi-magicznego rytuału niczym grom z jasnego nieba. Bóg objawia się człowiekowi z otwartym sercem i odsłoniętą twarzą w osobie swego Syna, Jezusa. Zaprasza nas, abyśmy rzucili się w Jego ramiona i wyznali: „Ojcze, ukochany Tato, ufam Tobie!”. Tylko w tak pojętej relacji wzajemnej ufności i szacunku pomiędzy Ojcem a synem jednostka może budować siebie jako człowieka i zachować – lub odzyskać – zdrowie duchowe. Choć to wymaga czasu, albowiem miłości nie buduje się z dnia na dzień.
Spytacie: czy zatem Jezus uzdrawia, czy nie?
Tak, Jezus uzdrawia, lecz nie jest szamanem! Co to znaczy?
Kto czytał Ewangelie, nie może zaprzeczyć prawdzie, że Jezus uzdrawia ciało.
Fizyczne uzdrowienie nabiera jednak pełnej wartości tylko wtedy, gdy przyczynia się do narodzenia wiary w Jezusa, który jest wysłannikiem Ojca. Ta zaś polega nie na zwykłym uwierzeniu w istnienie Istoty Wyższej, lecz na nawiązaniu relacji ufności z Bogiem będącym źródłem miłości, na dobrowolnym i osobistym przylgnięciu do Chrystusa. Nie oznacza to, że wiara uwalnia od cierpienia i śmierci. Dowód: sam Jezus umarł na krzyżu!
Poprzez wiarę otrzymujemy od Boga siłę, aby nieść własny codzienny krzyż przy jednoczesnym kierowaniu spojrzenia ku Zmartwychwstałemu, obiecującemu nam ostateczne zwycięstwo. W Jezusie Bóg jest ZBAWICIELEM – zbawia ludzkość od ignorancji oddzielającej ją od Niego i czyniącej człowieka człowiekowi wilkiem. Nazwijmy rzecz po imieniu: Jezus to Baranek Boży, który gładzi GRZECHY ŚWIATA. Grzechy leżące u podstawy nieufności, przemocy, wojen, izolacji, podziałów, lęków, chorób i – w ostatecznym rozrachunku – śmierci. Grzechy rażące ten świat niczym tysiące szrapneli.
W Ewangeliach uzdrowienia stają się przejawami zbawienia, przejawami rozprzestrzeniania się królestwa Bożego w życiu człowieka – a cele tego przenikania stanowią nawrócenie ludzkości i doprowadzenie jej do Boga. Jezus nie uzdrowił wszystkich ludzi – zarówno wtedy, jak i w czasach obecnych. Cierpienie nadal pozostaje naszą rzeczywistością; Jezus wymaga, aby każdy wziął na plecy własny krzyż i poszedł za Nim. Ilekroć jednak Chrystus uzdrawia, musimy pamiętać, że owo uzdrowienie jest darem Bożym, a nie czymś, co się nam należy. Nie można go kupić za żadną cenę, nawet za cenę wiary. Bóg uzdrawia, kogo, gdzie i kiedy chce, choć nam umykają racje Jego działania. Najważniejsze, aby aż do śmierci trwać z Nim w Komunii św. „ jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23,43), mówi Jezus do nawróconego złoczyńcy, który korzy się przed Nim.
Dlatego kapłan, który niesie pomoc wiernemu, nie odgrywa roli psychiatry. A już na pewno nie szamana-uzdrowiciela. Gdy działa jako alter Christus („drugi Chrystus”), mistycznie utożsamiony z Jezusem, staje się pośrednikiem Bożego zbawienia w Jezusie Chrystusie.
Austriacki psychiatra Viktor Frankl wyjaśnił, na czym polega różnica pomiędzy kapłanem a lekarzem. Jak stwierdził, w przeszłości „osoby cierpiące na zaburzenia lękowe nie udawały się do lekarza, lecz do księdza. I tak naprawdę powinny udawać się do niego także i dziś”.
Oto idea zdolna wpłynąć na osobisty rozwój człowieka: udaj się do kapłana!
Rolą księdza nie jest dokonywanie analizy psychiatrycznej, lecz doprowadzenie do zbawienia duszy człowieka. Innymi słowy: kapłan opiekuje się jednostką poszukującą sensu istnienia, pragnącą poznać ostateczny cel egzystencji. Gdy odnajdzie ona już Boga, jej jestestwo odzyskuje zdrowie i równowagę.
Działania księdza mogą jednak być niezwykle skuteczne także w sferze higieny psychicznej, ponieważ zapewnia on człowiekowi „niezrównane poczucie bezpieczeństwa i zakorzenienia, którego ten nie znalazłby nigdzie indziej; poczucie bezpieczeństwa i zakorzenienia w transcendencji, w absolucie”.
Kapłan może pomóc cierpiącej osobie spotkać Boga miłości, mocy, łagodności i pocieszenia. Wówczas człowiek ów uświadamia sobie, że jest podtrzymywany wewnętrznie, niesiony w niewidzialnych ramionach, oczekiwany ponad progiem śmierci fizycznej, która stanowi ostatni etap na drodze do ostatecznego celu: Komunii św. z Obecnością, pełni rozwoju istoty ludzkiej i wiecznego życia w pełni Bożej miłości.
Opromieniona światłością Bożą dusza człowieka otwiera się na nową perspektywę życia. Zmienia się sens cierpienia i śmierci. Św. Paweł wyraża tę wielką prawdę we właściwy sobie sposób:
Sądzę wreszcie, że cierpienia obecnego czasu są nie do porównania z chwałą, jaka ma nas opromienić. Całe bowiem stworzenie z wielką tęsknotą wyczekuje objawienia się synów Boga. Bo całe stworzenie ma nadzieję, że doczeka się uwolnienia z niewoli powodującej zagładę i otrzyma wolność, która darzy chwałą, jaką cieszą się dzieci Boga.
(Rz 8,18–21)
Więcej niż lekarstwo na lęk: objęcia, które dają poczucie bezpieczeństwa…
Jeżeli nie potrafi się zapanować nad strachem, utrzymać go w ryzach i świadomie skanalizować, to może on przybrać przerażające formy, uwięzić człowieka w niezdobytej wieży z kości słoniowej, opancerzyć jego osobowość, zamknąć go w fanatycznych systemach religijnych, zmusić kobiety i mężczyzn do wyścigu zbrojeń, przemocy, wszczynania wojen, a nawet do dokonywania aktów autoagresji. Na końcu umiera nadzieja.
Strach, niemal niezniszczalny, jest stary jak świat i sama ludzkość. Oskarża, zagraża, atakuje… A przecież człowiek tak bardzo potrzebuje, aby ktoś zapewnił mu poczucie bezpieczeństwa, pocieszył, ukochał… Czy zatem istnieje sposób na to, aby pogodzić się z samym sobą, pokonać targające nami sprzeczności i ujrzeć w innej osobie nie potencjalnego wroga, lecz brata? Odpowiedź przynosi Syn wysłany przez Ojca. Bóg chciał nam dać starszego Brata, który nauczyłby nas żyć w braterstwie. Jednocześnie ze swoim Synem, udręczonym przez grzechy ludzkości, przyjmuje i nas – tak samo poranionych – i tuli do serca. Gdy w Jego ramionach znajdujemy spokój, nasze lęki znikają: „ Kiedy był jeszcze daleko, ojciec go zobaczył i wzruszył się bardzo . Pobiegł, rzucił się mu na szyję, i ucałował” (Łk 15,20). W Nim nasze dusze odnajdują odpoczynek.
Rzut oka przez uchylone drzwi – przedsmak lektury
Oto klucz do lektury:
Nawet młodzieńcy się męczą, ustają, młodzi słaniają się wyczerpani – lecz ci, co Jahwe zaufali, nowych sił nabiorą, wzbiją się jak orły na skrzydłach! Biec będą, ale się nie zmęczą, pójdą, a nie ustaną!
(Iz 40,30–31)
Nazwijmy jednak rzecz po imieniu: nie potrafimy zaufać Panu bez reszty, skrępowani strachem ciążącym nam niczym kula u nogi. Zastanówmy się, czy religia rzeczywiście pomaga nam rozwinąć skrzydła, czy może przeciwnie, jak twierdzą niektórzy, ogranicza naszą wolność swoimi prawami, dogmatami, normami moralnymi, hierarchią? (rozdz. 1)
Religia wyzuta z ufności i wiary przeistacza się w narzędzie ucisku w rękach władców tego świata, którzy sieją strach i spustoszenie. Musimy ją nieustannie napełniać tchnieniem Ewangelii (rozdz. 2), objawiających nam Ojca o matczynym sercu, który wyrusza naprzeciw swemu zranionemu dziecku, aby utulić je w ramionach, utwierdzić w prawdzie, ozdrowić, pocieszyć (rozdz. 3).
Wtedy nasz lęk znika, kula u nogi odpada, a my rozwijamy skrzydła (rozdz. 4). Bierzemy przy tym przykład ze św. Teresy z Lisieux (rozdz. 5).
Ogarnięci miłującym spojrzeniem Ojca, uczymy się kochać siebie nawzajem. Przestajemy się bać tych, których możemy odtąd nazywać naszymi siostrami i braćmi (rozdz. 6).
Aby zawrzeć bliższą znajomość z Calimerem, pisklęciem ze skorupką jajka na głowie, wpiszcie jego imię w wyszukiwarce. Poznanie tej postaci to dobry sposób na nabranie dystansu i potraktowanie tej książki z humorem.
V.E. Frankl, La psychothérapie et son image de l’homme, Resma „Le fait humain”, Paris 1970, s. 81.
Tamże, s. 69.