- promocja
- W empik go
Przyciąganie: Wiek nie ma znaczenia – 13 opowiadań erotycznych - ebook
Przyciąganie: Wiek nie ma znaczenia – 13 opowiadań erotycznych - ebook
„Ta relacja była inna niż te, które dotąd budowała. Weronika czuła, że nie zdoła w żaden sposób powstrzymać rodzącej się fascynacji i namiętności. Paweł uderzał w jej dawno zapomniane struny, teraz rozbrzmiewające całą gamą dźwięków. Odkopał w niej to, co spoczęło w zgliszczach pragnień. Używał języka, by niemal codziennie wprawiać ją w nieustanną ekstazę. Penetrował słowami każdy zakątek jej mózgu. Dosięgał najczulszych granic. Przekraczał je, nie wiedząc, czego w niej dokonuje. Nauczył słuchać siebie. Odgadywać, czego pragnie. Stał się przewodnikiem, mentorem. Dotąd jeszcze jej nie dotknął, nie pocałował, ale czuła się mu w pewien sposób oddana”.
Weronika poznaje Pawła, starszego od siebie wykładowcę. Zaczynają ze sobą pisać, ale czy pójdą krok dalej i spełnią swoje fantazje i pragnienia? Czy Weronika zaryzykuje i wyruszy w podróż w głąb swoich najintymniejszych potrzeb?
Dorosły mężczyzna i młoda kobieta u progu dojrzałości.
Albo na odwrót – to ona jest tą starszą, bardziej doświadczoną. Mentorką, która wprowadza w świat seksualnego spełnienia.
Od początku między nimi iskrzy, ale czy to ma szansę się udać? Co mogą sobie wzajemnie dać?
Czy wypada się umawiać z młodszą kochanką/kochankiem?
Autorki zbioru pokazują, że namiętność nie zna wieku i ograniczeń…
Przekonaj się o tym, sięgając po któreś z 13 gorących opowiadań z motywem różnicy wieku w relacjach!
Nakarm mnie
Bursztyn. W jego młodych ramionach
Lepiej nie myśleć
Uczyń mnie swoją
Domek w górach: Córka przyjaciela
Nauczyciel geografii
Świąteczne zakochanie
W kąpieli z panią Nilsen
Chłopak od basenu
Robota do zrobienia
Na jej zasadach
Ten jeden moment
Greckie wakacje z teściową
Opowiadania zostały napisane przez następujące autorki Lust: Annah Viki M., SheWolf, Camille Bech, Catrina Curant, Anita Bang.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-270-9444-1 |
Rozmiar pliku: | 342 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta łza, która spłynęła po moim policzku, stoczyła się po brodzie i wpadła do sosu pomidorowego, stanowiła zapowiedź tego, że nie będzie dobrze. Jednak w tamtej chwili pozwoliłam jej utonąć w czerwonej pulpie, a kolejną wytarłam ukradkiem z rzęsy, bo tam się zatrzymała, i nieznacznie pociągnęłam nosem. Gdzieś za moimi plecami kręcił się mój przyjaciel Alek. Nie byłam jeszcze gotowa na rozmowę z nim. Nie byłam gotowa na rozmowę ze sobą i przyznanie się, że znów to czuję. To, czyli porzucenie. Zaraz za tym uczuciem pojawiło się kolejne. Pragnienie. Pragnienie, by Alek – lub ktokolwiek inny – wziął mnie za włosy i kazał klęknąć przed sobą, a później wcisnął mi kutasa w usta. Chwilowa ulga, zapomnienie. Ścisnęłam uda, a moja dłoń jakby odruchowo powędrowała do sutka, który potarłam i uszczypnęłam. Zajęta sobą nie usłyszałam, jak podchodzi i klepie mnie w tyłek.
– To co tu się dziś wyprawia? – zapytał i nachylił się nad patelnią, gdzie dusiłam świeże pomidory z dodatkiem startej marchewki, czosnku i ziół.
– Wyprawia się sos – odparłam najbardziej radośnie, jak potrafiłam, mając nadzieję, że nie zauważył mojego stanu.
– To widzę, ale co w nim będzie? Pachnie obłędnie. – Odszedł kawałek i usiadł na krześle. Przyjrzałam się mu z przyjemnością. Był przystojny. Obiektywnie przystojny. Wysoki, dobrze po czterdziestce, z blond czupryną przyprószoną siwizną, smutnymi, szarymi oczami i wystającymi kośćmi policzkowymi. Tak jak przystojny, tak samo był dziwny. Gdzieś tam kiedyś byliśmy przez chwilę razem. On nie zniósł moich emocji, a ja jego dziwactw, melancholii i ciągłego narzekania na wszystko i wszystkich. Za to od czasu do czasu pieprzyliśmy się ze sobą i dużo rozmawialiśmy. Wtedy takie pierdoły jak to, że ja śpię przy otwartym oknie, a on je zamyka, bo z dworu mogą wlecieć zarazki, nie miały znaczenia. Poza tym widywaliśmy się zazwyczaj raz w tygodniu na „Obiadach czwartkowych”, czyli piątkowych kolacjach przy alkoholu i jedzeniu, które ja gotowałam, rekompensując sobie tym samym brak możliwości gotowania dla własnej rodziny. Uwielbiam karmić innych i słuchać ich pełnych rozkoszy jęków podczas konsumpcji. Czasem to lepsze niż seks. Czasami gotowanie też potrafi przynieść ulgę. Tamtego dnia moja łza utonęła w sosie, w którym zanurzyć się miały klopsiki z kaszy jaglanej. Postanowiłam, że nie dodam więcej soli, bo ta łza była bardzo, bardzo słona.
***
– Masz tego więcej? – Magda, moja przyjaciółka, która także pojawiała się od czasu do czasu na „Obiadach”, oblizywała się prawie lubieżnie. Z nią nie sypiałam, z nią miałam tylko jeden epizod. Dawno, dawno temu, gdzieś w okolicach lat dwudziestu, wylizałyśmy sobie cipki po pijaku, by sprawdzić, jak to jest. Magdzie jedno sprawdzenie wystarczyło, a ja jeszcze kilka razy w moim prawie czterdziestoletnim życiu wracałam do kosztowania cipek. Smakowały mi.
– Mam tego więcej, co się głupio pytasz. Zawsze mam. – Wstałam od wielkiego, drewnianego stołu, gotowa przynieść dokładkę.
– Nie. – Magda zatrzymała mnie, machając przy tym ręką. – Teraz nie dam rady. Zapakuj mi na wynos. – Tak było zawsze. Zapakuj. A proszę bardzo, niech ci idzie w tyłek. Nie żebym była złą przyjaciółką życzącą tego, co najgorsze. Magda po prostu miała wąski tyłek i robiła wszystko, by go powiększyć. To znaczy jej wszystko, czyli ciągle o nim paplała, mając nadzieję, że od tego urośnie. Ale podobno nasze myśli i słowa tworzą naszą rzeczywistość, więc Magda tworzyła. Nie wiem, co ja musiałam światu za głupot nagadać, że znajdowałam się wciąż w podobnych układach z mężczyznami. Znikającymi mężczyznami.
– To chociaż doleję nam wina. – Spojrzałam na jej i swój kieliszek. Alek też już dopijał to, co miał nalane.
– A jak wina, to chętnie. – Uśmiechnęła się.
– Tak, upijmy się dziś, myślę, że to dobry dzień na pijaństwo – wtrącił Alek.
– Jest jakoś wyjątkowo dobry? – zainteresowała się Magda.
– Czy ja wiem, czy wyjątkowo? – Spojrzał na mnie wymownie, a ja udałam, że nie widzę pytania w jego oczach. Nie wiem, czy to był dobry dzień. Może powinnam się napić i nie myśleć o zielonych oczach, które zniknęły z mojego życia. O oczach mojego Nieznajomego. Przecież nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. Nigdy się sobie nie przedstawiliśmy. Może tak jest łatwiej, gdy ktoś znika z twojego życia. Nienazwany ktoś. Bo gdyby był jakimś Piotrem albo Mariuszem, Alkiem czy Maćkiem, to byłoby trudniej. Miałby nadaną formę, jakiś kształt. A tak był po prostu nikim, nieznajomym. Po nikim nie zostaje pustka. Już tyle pustek w moim życiu, że ta kolejna mogłaby sprawić, że ja też bym zniknęła. A byłam wciąż, więc to nic nie znaczyło. Nic, nic, nic.
– Ej, Karo. – Alek wyrwał mnie z zamyślenia. – To co? Jest wyjątkowo dobry?
– Kto? – Nie załapałam, o co mu chodzi. Usiadłam z powrotem i dolałam wszystkim białego wina.
– Czy ty się zakochałaś, czy co? – Magda od razu rzuciła się na kieliszek i wlepiła oczy we mnie.
– To nie ja jestem specjalistką od zakochiwania się, tylko Alek. Pięknie myli zakochanie z miłością. Pożądanie i fascynację też z nią myli.
– Znów zaczynasz. – Alek się naburmuszył. – Wszyscy wiemy, że to semantyka.
– Nie semantyka – odparłam. – Ty po prostu tak bardzo chcesz w to wierzyć, że nie przyjmujesz prawdy.
– Ta, co się nigdy nie zakochała – fuknął i wstał. Zaczął krążyć po dużej kuchni, w której królowały biel i beton oraz zieleń porozstawianych wszędzie ziół. Uwielbiałam ten klimat wsi i domku pod lasem. Prezent od poprzedniego kochanka Marcela. No, może niedokładnie. Chwilę mieszkaliśmy w nim razem. Wiliśmy sobie gniazdko. Kolejny, który sobie nie poradził z moją emocjonalnością. Albo oni sobie nie radzili, albo ja nudziłam się prozą życia. Tym razem on nie wytrzymał i chyba miał wyrzuty sumienia, bo patrząc na moją rozpacz i wiedząc, jak kocham ten dom, po prostu mi go zostawił, stać go było na to. To było trzy lata wcześniej. Od tamtej pory wpadałam we wciąż nowe romanse, licząc na to, że któryś zapełni tę pustkę, którą w sobie nosiłam. Aż spotkałam Nieznajomego.
– Oczywiście, że się zakochuję. Tak nazywam ten stan motylków, ale nie mówię zaraz, że to miłość.
***
– Znam cię ponad dziesięć lat i jeśli powiesz, że nic ci nie jest, to nie uwierzę. – Alek wpatrywał się we mnie intensywnie. Nie upiliśmy się, jednak nie było klimatu. Magda z wałówką pojechała wcześniej taksówką do siebie.
– W takim razie to przemilczę – odparłam i sięgnęłam ręką do jego rozporka. Złapał mnie za nią.
– Na pewno tego właśnie chcesz? – zapytał. Zawahałam się. Seks i ból. Idealny sposób na zapomnienie. Był jeszcze alkohol. Kiedyś też próbowałam się ciąć, ale zadawanie bólu samej sobie nie dawało takiego efektu jak ten, gdy ktoś mnie bił. Odpuściłam. Została blizna na prawym udzie. Tylko jedna. Widocznie nie przykładałam się do tego odpowiednio.
– Zawsze lubię seks z tobą – odpowiedziałam wymijająco, bo tak, chciałam seksu, chciałam poczuć silną rękę na pośladkach, ale czy właśnie jego? Zielone oczy błysnęły w mojej pamięci i zadrżałam. – Ale może to przełożymy jednak. Chyba jestem zmęczona. – Zapragnęłam, by wyszedł jak najszybciej, bo łzy czaiły się niebezpiecznie pod powiekami.
– A może w końcu pójdziesz do psychologa? – rzucił.
– Może pójdę – burknęłam i wyrwałam rękę z jego dłoni. Zrozumiał, że rozmowa skończona.
***
Poszedł, a ja zostałam sama. No, może nie do końca, zostałyśmy razem. Ja i ona, pustka znaczy. Jakie to głupie, że człowiek tyle lat żyje z czymś, czego nie ma, i nadal nie potrafi się do tego przyzwyczaić.
– To co, mała – mówiłam tak do niej, by pomniejszyć jej wielkość, ale to nic nie dawało – seksu nie będzie, bicia nie będzie, na cięcie szkoda mi mojego i tak już nieidealnego ciała, to może się jednak napiję? – powiedziałam i dolałam sobie kieliszek. Niemyślenie to aktywność, która zajmowała dużo czasu w moim życiu pomiędzy tym, jak myślałam. Myślałam o niemyśleniu. Nie wiem, czy o to właśnie w tym chodzi, ale inaczej nie umiałam. Nikt mi nie powiedział, tak jak Zdziśkowi spod czternastki w bloku, w którym mieszkałam wcześniej, że wystarczy być sobą. Zdziśkowi ktoś musiał powiedzieć, bo nabazgrał na półpiętrze: „Bonć sobom, pojebanych też lubiom”. Nie powiedzieli mu wprawdzie, jak ma pisać poprawnie, ale powiedzieli, jak żyć. Mnie nauczyli czytać i pisać, i jeszcze kilku przydatnych rzeczy, ale jak żyć, to już nie. Widocznie uznali, że jak umiem czytać, to sobie przeczytam i nikt nie będzie się zajmował takimi pierdołami jak życie. Bo czymże ono jest w kontekście pisania i liczenia? I tu się właśnie przeliczyli. Żyć nie potrafiłam. To znaczy jakoś tam żyłam, jadłam, piłam, rozmawiałam, pracowałam i… to jakby tyle. Wtedy go poznałam. Nieznajomego. Może nie tyle poznałam, ile zobaczyłam. Może to też zbyt duże słowo. Prześlizgnęłam po nim moim zblazowanym i cynicznym wzrokiem i usiadłam przy stoliku przy oknie. Przychodziłam do tamtej restauracji w każdą niedzielę, a on był tam pierwszy raz, więc uznałam, że jest chwilowym zakłóceniem stałości. Zazwyczaj o godzinie czternastej byli tam stali bywalcy. Zamówiłam pierogi z truskawkami oraz sok z wyciskanych pomarańczy i tamtego dnia nie poświęciłam mu już więcej uwagi. Dopiero tydzień później zaintrygowało mnie, że znów tam jest i je kotleta. Mężczyzna około pięćdziesiątki, pewnie trochę po. Stwierdziłam, że jego żona wyjechała do sanatorium, skoro już drugi niedzielny obiad je sam. Dopiero przy piątym pomyślałam, że jest samotny, bo turnus powinien się dawno skończyć. Zaczęłam snuć historie o tym, jak niewierna zostawiła go dla młodszego kochanka albo on odszedł, bo nie mógł znieść jej wiecznego narzekania. Nie uznałam, że zostawił ją dla jakiejś młodej niewiasty, bo w takim wypadku niewiasta owa dwoiłaby się i troiła, by przygotować obiad z dwóch dań plus deser, by i jej nie zostawił. Choć czy ja wiem? Tym młodym wydaje się, że są jakoś szczególnie wyjątkowe i ich się akurat nie zostawia. Mylą się. Zostawia się. Alek powtarza, że każda cipka jest taka sama, a teraz to już mu chodzi jedynie o spokój. Święty spokój nie ma ceny. Dlatego ja nie miałam faceta. Ze mną nie ma spokoju. Ze mną jest niepokój. Mój kochanek powiedział mi kiedyś, gdy już prawie zostawił żonę, że się boi, bo przy mnie osiwieje. Przynajmniej był szczery. Że osiwiał już dawno, tego nie zauważył. Taktownie mu tego nie uświadamiałam. Po co?
***
– Co dziś czytasz? – To było jego pierwsze pytanie do mnie po dość długim czasie, gdy oswajaliśmy się ze swoją obecnością w przestrzeni mojej – naszej? – ulubionej knajpki. Po prostu podszedł i zapytał. Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, bo raptem zapomniałam, co ja do cholery czytam i czy można się do tego przyznać Nieznajomemu. Bałam się spojrzeć na okładkę. W jednej chwili zupełnie zgłupiałam. Co czytają kobiety na skraju depresji? Gapiłam się na niego chyba zbyt długo, przełykając pieroga, bo wyciągnął rękę po książkę, która leżała na stoliku, i ją wziął, odwrócił okładką do oczu i przeczytał na głos:
– Jonathan Caroll. „Kobieta, która wyszła za chmurę”. O czym to?
– To opowiadania – odzyskałam głos. – Są dość specyficzne, tam nic nie jest oczywiste.
– Powiedz jednym słowem. – Stał wciąż nade mną, a ja się dziwiłam, że rozmawiamy.
– O życiu.
– Tak – powiedział powoli – to nawet sensowne. Wszystko jest o życiu, życie jest o życiu. Tak powinno być.
– Usiądzie pan? – Dotarło do mnie, że zachowuję się niegrzecznie, każąc mu stać przy stoliku, choć on też nie zachował specjalnie zasad savoir-vivre’u.
– Nie tym razem, nie pchajmy rzeki. Przepraszam, że przeszkodziłem. Smacznego. – Uśmiechnął się i odszedł, a ja zostałam z jednym pierogiem na talerzu i książką na stoliku. Zostałam też z pytaniem: co się właściwie wydarzyło i jakiej rzeki nie powinnam pchać?AMUSE-BOUCHE
Gorący strumień wody spadał kaskadą na moje nagie i obolałe ciało. W sumie nie wiedziałam, co boli mnie bardziej – nogi po biegu czy dusza po jego zniknięciu. Bicze wodne rozmasowywały spięte mięśnie karku i ramion. Oparłam głowę o kafelki i uśmiechnęłam się w myślach do Marcela, który uparł się, że w łazience powinien być zarówno prysznic, jak i wanna. To nie był wielki dom, dlatego znajdowała się w nim tylko jedna łazienka. Za to sporych rozmiarów i ze wszystkim, co było mi do szczęścia potrzebne. W tamtej chwili namiastką szczęścia była możliwość gorącej kąpieli pod prysznicem. Przypomniałam sobie, jak Marcel wkładał namydlone dłonie między moje uda i ślizgał się po nich, delikatnie drażniąc płatki mojej cipki. Nie robił nic więcej, nie napierał, nie wymuszał. Czekał, aż to ja wypnę się z prośbą, by mnie wziął i ugasił pożar, który tak umiejętnie rozpalał.
Moja dłoń powędrowała, tak jak kiedyś dłoń Marcela, między zmęczone uda. Wślizgnęła się tam i dotknęła nabrzmiałych warg. Czułam, jak pęcznieją pod moim dotykiem. Jak zaczynają prosić o spełnienie, jak mrowią i prawie bolą. W stanie dużego podniecenia tak właśnie reagowała moja cipka. Pulsowaniem otwierała się na rozkosz. Postanowiłam ją jej dać. Otworzyłam szklane drzwi i sięgnęłam do stojącej przy ścianie szafki. Z szuflady wyjęłam ulubiony, wodoodporny wibrator. Chciałam się ze sobą pieprzyć. Włączyłam w fioletowym cacku funkcję grzania, wróciłam do kabiny i usiadłam na kafelkach. Moje pośladki zetknęły się z chropowatą fakturą, wydobywając z moich ust jęk. Rozłożyłam szeroko nogi, wyobrażając sobie, że ktoś patrzy na moją spragnioną cipkę, że ktoś jest świadkiem wstydliwej sceny samozaspokojenia. To mnie podnieciło. Potarłam coraz cieplejszym wibratorem moją kobiecość i jednocześnie złapałam drugą dłonią za pierś. Była tak wspaniale gładka i miękka. Nie mieściła się w mojej dłoni, za to rozkosznie falowała. Złapałam sutek i ścisnęłam. Stwardniał i naparł na moje palce. Ścisnęłam znów i znów, i jeszcze raz. Moje biodra podniosły się nieznacznie, ciało pragnęło więcej. Włączyłam wibracje i niecierpliwą ręką rozgrzany i drżący wibrator włożyłam w siebie. Byłam śliska. Moja cipka zassała i otuliła sobą moją zabawkę. Wystawiłam biodra jeszcze wyżej i jeszcze, jakby to kochanek miał mnie posuwać. Osunęłam się na śliską, mokrą i chłodną podłogę i leżąc z rozłożonymi nogami oraz wypiętymi biodrami, napierałam na własną rękę trzymającą sztucznego penisa. Z moich ust wydobywał się cichy jęk. W głowie powstawały obrazy, w których leżałam naga na scenie w teatrze, obserwowana przez mężczyzn siedzących na widowni. Pokaz pieprzenia. I to mnie napędzało. Pieprzyłam się jeszcze mocniej i gwałtowniej, szybciej dysząc i głośniej stękając. Do zatracenia, do zapomnienia, do spełnienia.
Opadłam wyczerpana i zaspokojona, czułam, jak moje serce obija się o żebra w szalonym tańcu echa ekstazy. I zamiast błogości poczułam smutek. Chyba chciałam, by to inne dłonie doprowadziły mnie do orgazmu. Dłonie faceta, który mnie zostawił, zanim jeszcze cokolwiek między nami się stało.
– Przestań sobie robić te idiotyzmy – ofuknęłam się i wstałam szybko z ziemi. Wibrator odłożyłam na półkę i zamiast niego wzięłam płyn do kąpieli. Pachniał migdałami. Wylałam go na dłoń i dotknęłam blizny na zewnętrznej stronie prawego uda, pogładziłam. Czułam ją wyraźnie pod palcami. Przesunęłam wyżej. Wiedziałam, że tam łączy się z drobną siatką rozstępów, które kończą się na pośladkach. Gdzieś w okolicach trzydziestki piątki doszłam do wniosku, że są moją wizytówką i przestałam się tak bardzo przejmować, jednak nadal wolałam nie świecić gołym tyłkiem na pierwszej rozbieranej randce, tym bardziej że zawsze pytali o bliznę, a historia z nią związana nie była opowieścią o szlachetnych ranach odniesionych w walce. To była raczej smutna historia upadku.
***
Zabrakło mi pomidorów. Nie pomyślałam, że w niedzielny poranek mój organizm zechce zjeść szakszukę z chrupiącą bagietką. Nie miałam ani tego, ani tego. Miałam za to cztery kilometry dalej, w sąsiedniej wsi, sklep, który na pewno był otwarty. Moje mięśnie wciąż odczuwały sobotni bieg, ale uznałam, że wolę biec niż wyprowadzać samochód z garażu. Nie robiłam tego dla idealnego ciała, bo na to już było za późno. Idealne ciała miewa się w wieku lat dwudziestu, później się miewa ciała piękne, ciała, które opowiadają naszą historię, ale których w żaden sposób nie można podpiąć pod lansowany w mediach ideał. Biegałam, by czuć kontakt z ciałem, by w nim osiąść, rozgościć się i nie uciekać. Lubiłam wiedzieć, że jest blisko i że jest moje. Dotykałam obolałych mięśni. Rozciągałam je, powoli, na granicy bólu, by za chwilę tę granicę przekroczyć. Rozciąganie jest jak masochizm – musi boleć, żeby było dobrze. Czarne włosy upięłam w kucyk, zawiązałam sznurówki adidasów i w kolorowych legginsach wyszłam z domu. W powietrzu czuć było lato. Jeszcze nieśmiało, jeszcze delikatnie, ale ono już czekało niedaleko. Uśmiechnęłam się i ruszyłam wolno.
***
Byłam w takim szoku, że najpierw zaniemówiłam i stanęłam jak wryta, gapiąc się na plecy faceta stojącego przy kasie, a gdy się odwrócił i jego zielone oczy obrzuciły mnie spojrzeniem, wypaliłam:
– Co ty tu, do cholery, robisz? – Zapomniałam przy tym, że nie przeszliśmy na ty, a dokładniej to ja nie przeszłam, bo on od początku mówił do mnie jak do jakiejś nastolatki. Ja jednak uznałam, że pewnie jest co najmniej dziesięć lat ode mnie starszy i to mi wystarczyło, by mówić mu na pan. Jednak jego obecność w moim wiejskim sklepie sprawiła, że przestałam się tym przejmować. Jego obecność sprawiła też, że moje serce zaczęło tłuc się jeszcze szybciej w piersiach, a ja poczułam drżenie rąk.
– Robię zakupy – odparł spokojnie, jakby mój widok wcale go nie zaskoczył. – Prawdopodobnie tak jak ty. – Jego wzrok prześlizgnął się po mojej sylwetce. Dotarło do mnie, że mam tłuste włosy, nie zrobiłam makijażu, jestem spocona, a moja twarz na pewno jest czerwona po biegu. Przy tym wszystkim dziury w białym podkoszulku, w którym lubiłam biegać, nie miały już znaczenia. Właściwie wszystko przestało mieć znaczenie, bo on, po ponad miesiącu nieobecności w moim życiu, znów się w nim pojawił. Wprawdzie zupełnie przez przypadek, ale się pojawił. Chciałam go opieprzyć za to zniknięcie, ale nie upadłam jeszcze na głowę, by opieprzać tak naprawdę obcych facetów za to, że przestali przychodzić na pierogi czy schabowego do mojej ulubionej knajpki na obrzeżach Olsztyna.
– Dobrego dnia – rzucił i wyszedł. Po prostu wyszedł. Zanim zdążyłam zrozumieć, co się dzieje i wybiec przed sklep, jego już nie było. Zobaczyłam tylko tył czarnego samochodu znikającego za zakrętem. Wszystko się we mnie zagotowało. Urosła we mnie wściekłość i minęła chęć na śniadanie.
– Ja pierdolę, po prostu „dobrego dnia”? – mówiłam do siebie przez zaciśnięte zęby. – Serio, kurwa? Dobrego dnia? I już? Spadaj, mała? Żadnego „o, jak miło cię widzieć”, „co słychać” czy innych small talków? Po prostu pieprzone „dobrego dnia”? – Nie mogłam w to uwierzyć. Nie umiałam w to uwierzyć. Nie mieściło mi się to w głowie. Może się nigdy nie przedstawił, okej, może nie rozmawialiśmy o życiu prywatnym, ale mniej więcej od stycznia widywaliśmy się regularnie, czasem z dwutygodniową przerwą, i rozmawialiśmy o książkach, pogodzie, życiu i takich tam. Zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Do jego zielonych oczu, siwych włosów, lekkiego zarostu i cienkich ust. Nie był piękny. Był za to ciekawym rozmówcą. W kwietniu facet zniknął, a gdy pojawił się w połowie maja, po prostu powiedział „dobrego dnia” i znów zniknął, jak gdyby nic się nie stało. I widocznie nic się nie stało, tylko mi się wydawało, że jednak coś, że jednak łączy nas jakaś tajemnicza nić porozumienia. Albo tajemnicy właśnie. Traktowałam to jak swego rodzaju grę. Tylko że on zmienił w trakcie zasady. Zasady, których tak naprawdę nie ustaliliśmy. Ruszyłam biegiem do domu, zapominając o pomidorach.
***
Byłam wściekła, kręciłam się po domu jak lew po klatce. Nie mogłam zrozumieć, co on robi w mojej okolicy. Gdyby tu mieszkał, wiedziałabym. Małe wsie na Warmii mają to do siebie, że ludzie sporo o sobie wiedzą.
Tej niedzieli postanowiłam zostać w domu i zjeść obiad u siebie, tym bardziej że miałam ochotę się napić, a do ulubionej restauracji jeździłam zazwyczaj samochodem. W zamrażalniku znalazłam zapiekankę ziemniaczaną, pozostałość po jakichś „Obiadach czwartkowych”. Idealnie pasowała do wódki, którą też tam znalazłam. Pepsi zero była w spiżarni. Mniej więcej przy drugim drinku usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie planowałam gości.
Widok Alicji, młodszej siostry Marcela, był zaskakujący nie mniej niż widok nieznajomego w sklepie. Wyglądała źle. Rozczochrana, z przekrwionymi i podpuchniętymi oczami.
– Marcel nie żyje – powiedziała tylko bez zbędnych wstępów, a ja osunęłam się po ścianie. – Nie miałam do ciebie numeru, a uznałam, że chciałabyś wiedzieć, dlatego przyjechałam – wyjaśniła, stojąc w drzwiach. Jej słowa docierały do mnie z opóźnieniem. Nie do końca rozumiałam ich sens. Milczałam, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
– Marcel? – wyszeptałam w końcu. – To niemożliwe. Ale jak? Ale dlaczego? Ale… – gadałam bez sensu zamiast wpuścić ją do środka.
– Wiesz, jak on żył – rzuciła, co mogło wszystko tłumaczyć, a nie tłumaczyło nic. Marcel, który czerpał z życia jak nikt inny. Na pewno zrobił coś szalonego i tym razem nieodwracalnego. W moim ciele pojawił się żal i współczucie dla niego i dla Alicji. Ale mignął też cień złości. Trzy lata temu żegnałam go ze smutnym uśmiechem, wcale niepogodzona z tym, że rujnuje nasze marzenia, że rujnuje moje plany. Przez jakiś czas mieliśmy ze sobą kontakt, który w końcu się urwał zupełnie, gdy Marcel wyjechał na kontrakt pół roku później. Jego firma wysłała go do Francji, o czym dowiedziałam się oczywiście z jego FB. Wtedy poczułam, jakby znów mnie opuścił. Na pewno opuściła mnie nadzieja. A teraz to. Teraz sobie umarł, ot tak. A może zabił? I nieważne, że nie mieliśmy kontaktu. Był kimś ważnym w moim życiu. Chciałam wiedzieć, że gdzieś jest. Po prostu.PLAT PRINCIPAL
Prosiłam, żeby została, ale musiała wracać do rodziców. Obiecała zadzwonić i poinformować mnie o pogrzebie. Całą noc przepłakałam, zapijając łzy wódką, a rano postanowiłam wybiegać to wszystko. Smutek, żal, złość i alkohol.
– Hej, a gdzie tak biegniesz? – Na drodze pojawił się chłopak z piwem. Kątem oka zauważyłam drugiego na pieńku. Nie zwróciłam na nich wcześniej uwagi. Po prostu biegłam przed siebie wśród pól, aż dobiegłam na skraj lasu i jeziora.
– Przed siebie, daj mi spokój – warknęłam niepotrzebnie, co go tylko rozjuszyło. Próbowałam go wyminąć, ale złapał mnie za łokieć i szarpnął. Moje i tak szybko bijące serce zaczęło szaleńczy bieg.
– Dam spokój, jak zechcę. – Uśmiechnął się obleśnie. Drugi właśnie wstawał.
– Odczepcie się. – Próbowałam wyrwać rękę, ale trzymał mocno.
– Ej, po co się szarpiesz? – odezwał się ten drugi. – Może piwka? – wyciągnął do mnie rękę z otwartą puszką ciemnego specjala.
– Nie chcę piwa, chcę dalej biec – starałam się negocjować, ale czułam coraz większy strach. Stali przede mną zadowoleni z siebie. Zerknęłam w tył i zobaczyłam na drodze czarny samochód. Resztką sił wyrwałam się i pobiegłam w jego kierunku, machając rękami. Samochód zatrzymał się, a ja wpadłam na siedzenie pasażera, nie patrząc nawet do środka. I wtedy znów zderzyłam się z zielonymi oczami. W pierwszym odruchu złapałam za klamkę, gotowa wysiąść, ale samochód ruszył.
– Zapnij pasy – rzucił Nieznajomy.
– Zostaw mnie – syknęłam wciąż wściekła za to, jak mnie potraktował w sklepie.
– Wydaje mi się, że jednak bardzo chciałaś uciec z tej drogi.
Przejechaliśmy szybko obok dwóch opryszków. Uśmiechali się głupkowato.
– A ty bardzo nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego – warknęłam. Czułam, że robię awanturę obcemu facetowi, ale i tak mnie to nie powstrzymało.
– Nic z tych rzeczy – powiedział łagodnie i dotknął delikatnie mojej dłoni. Ten dotyk sprawił, że się rozkleiłam. Zaczęłam szlochać, zanosiłam się wręcz. Okazał mi trochę ciepła, a wszystkie moje uczucia wylały się na zewnątrz. Żal, rozpacz, złość i jeszcze strach. Bałam się, tak bardzo się bałam, że coś mi zrobią. Chyba jeszcze nie mogłam uwierzyć, że już po wszystkim. Że zagrożenie minęło. Zaczęłam się trząść. On nic nie mówił, pozwolił mi na wylanie emocji, trzymając mnie ciepłą dłonią. Czułam wsparcie. I nie rozumiałam, co się właściwie dzieje.
Zatrzymaliśmy się przed starym, poniemieckim domem za lasem. To było duże siedlisko. Oprócz domu jeszcze dwa budynki gospodarcze. Spojrzałam na Nieznajomego przez łzy.
– Tutaj mieszkam – wyjaśnił.
– Od kiedy? – zapytałam zdziwiona.
– A od kiedy mnie widywałaś w Smacznym Bziku?
– Mieszkasz tak długo tak niedaleko i dopiero wczoraj na siebie wpadliśmy? – Nie mogłam uwierzyć.
– Nie miałem potrzeby szlajać się po okolicy. Remontowałem dom. A zakupy robiłem w mieście.
– Czemu tu zamieszkałeś? – Byłam ciekawa jego historii.
– A czemu ludzie zamieszkują z dala od innych? – odpowiedział wymijająco. – Wejdziesz? Myślę, że potrzebujesz dziś towarzystwa.
– I myślisz, że właśnie twoje będzie odpowiednie?
– Nie wiem, ale innego tu nie widzę – stwierdził i wysiadł. Obszedł samochód i otworzył drzwi z mojej strony auta. – Chodź, chcę cię nakarmić, a później odwiozę cię do domu. – Wyciągnął dłoń, a ja ją złapałam i dałam się poprowadzić do środka. Nie chciałam go puszczać. Trzymał mnie mocno, chroniąc przed utonięciem w morzu rozpaczy. Chyba musiał to wiedzieć, musiał to wyczuć, dlatego był przy mnie. Usadził mnie na wysokim stołku przy blacie w kuchni. Wnętrza zachowały dawny charakter domu, a jednak mimo sporej ilości czerwonej cegły i surowego drewna pomieszczenia były nowoczesne. Postawił przede mną kubek gorącej herbaty z miodem i cytryną, a mnie zrobiło się potwornie zimno i zaczęłam się trząść. Nie mogłam opanować drżenia, nie byłam w stanie wziąć kubka do ręki. Podszedł, znów wziął mnie za rękę i zaprowadził do łazienki.
Dałam się rozebrać, robił to powoli i delikatnie, patrząc na moje reakcje. Łzy płynęły mi po policzkach, a jednak jego dotyk niósł ukojenie. Chciałam go. Włączył ciepłą wodę pod prysznicem i wepchnął mnie tam. Spojrzałam z przerażeniem, że zostawia mnie samą. Zrozumiał. Sam ściągnął z siebie ubranie i wszedł do mnie. Kabina była przestronna. To wszystko nie miało nic wspólnego z erotyką. Opiekował się mną. Najpierw mnie przytulił. Przylgnęłam do jego ciała. Było twarde i sprężyste. Obejmował mnie i gładził po plecach. Woda lała się na nas. Kołysał mnie delikatnie, a ja się uspokajałam. W końcu przestałam szlochać. Przestały także wstrząsać mną dreszcze. Odsunął się delikatnie i wziął w dłoń płyn do mycia. Męski, innego tu nie było. W jego oczach czaiło się pytanie. Skinęłam głową, na znak, że się zgadzam. Wylał płyn na dłoń i zaczął masować mi kark i ramiona. Woda wciąż lała się na nas strumieniami. Przeniósł dłonie na moje piersi i dotknął delikatnie, prawie niezauważalnie, jednak ten dotyk odbił się echem w mojej głowie i moich trzewiach. Gładził moją skórę jakby nieśmiało. Złapałam jego ręce i przycisnęłam do siebie. Objął więc moje piersi i schował w swoich dłoniach. Westchnęłam. Poczułam na udzie, że na niego także to działa. Jego penis stwardniał i ocierał się o mnie.
– Mam na imię Karolina – szepnęłam.
– A ja Jan – odpowiedział wprost w moje usta i wbił się w nie zachłannie. Oddałam mu ten pocałunek z całą mocą. Jan, idealnie do niego pasowało. Że też na to wcześniej nie wpadłam. Był Janem. Poważny i dostojny jak Jan być powinien. Twardy, a jednak umiejący mnie doskonale zmiękczyć. Rozpuszczałam się pod jego dotykiem. Wszystko, co złe, zostało za drzwiami jego łazienki, jego domu. Jego dłonie zawędrowały między moje uda, mył mnie delikatnie, ślizgając się po mojej cipce. Jęczałam, opierając się o niego. W końcu klęknął, mając mój wzgórek dokładnie na wysokości swoich oczu. Schylił się jednak i umył mi stopy. Palec po palcu, podnosząc mi po kolei nogi. Trzymałam się kurczowo jego ramion, patrząc na jego mokre, siwe włosy. Gdy skończył, wyprostował się, ale nie wstawał. Popatrzył w moje oczy, a następnie sięgnął językiem miedzy moje uda. Delikatnie badał teren. Zataczał językiem kółka na łechtaczce, drażnił ją, przygryzał płatki mojej cipki, na granicy bólu i rozkoszy. Jęczałam coraz głośniej, opierając się o niego. Aż przestał, zostawiając mnie z uczuciem niespełnienia. Podniósł się i spojrzał na mnie z góry. Wziął moją twarz w swoje dłonie. Najpierw pocałował mnie w czoło, później w nos, oczy, brodę. W usta mnie nie pocałował. Patrzył.
– Chcę się tobą opiekować, tak bardzo chcę – szeptał i przyciskał mnie do siebie jak największy skarb, o który trzeba dbać. Mogłam być małą dziewczynką, a on był rycerzem. Moim rycerzem. Który mnie uratował i ratuje nadal.
– Czemu więc zniknąłeś? – zapytałam.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.