Przygoda na resztę życia - ebook
Przygoda na resztę życia - ebook
Tinsley pochodzi z zamożnej rodziny i ma świetną pracę, z której wywiązuje się bez zarzutu. To plusy, a minusy? Posypało się jej małżeństwo, nie z własnej woli pozostaje bezdzietna. Namiętna przygoda z byłym szwagrem, który nigdy nie popierał jej małżeństwa, dużo w jej życiu zmienia. Tinsley czuje, że przy nim wreszcie jest kobietą, silną, seksowną, pożądaną. Ale Cody nie pragnie stałego związku ani tym bardziej dzieci, mimo że nie ukrywa, że z Tinsley zawsze się dobrze bawił i przeżył najlepszy w życiu seks…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-066-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tinsley Ryder-White uwielbiała gabinet dziadka z piętrzącymi się pod sufit półkami pełnymi książek. Miała siedem lat i lubiła chować się pod jego ogromnym biurkiem.
W czasie wakacji nikt jej tam raczej nie szukał i to było fantastyczne. Mogła pobyć sama i podłożywszy sobie pod plecy miękką poduszkę, pogrążyć się w lekturze. Czytanie książek było jej ulubionym zajęciem.
Przebrnęła zaledwie przez trzy pierwsze stronice, gdy nagle ciężkie drzwi do gabinetu otworzyły się z głośnym hukiem. Dziadek niespodziewanie wrócił. Jeśli ją teraz znajdzie, nie obejdzie się bez kłopotów.
Zamarła i zaczęła się modlić, żeby Callumowi – dziadek kazał jej zwracać do siebie po imieniu – nie przyszło do głowy siąść za biurkiem i wyciągnąć przed siebie nogi. To by oznaczało jej zgubę. Musi teraz siedzieć nieruchomo i cicho jak mysz pod miotłą.
– Dzień dobry, Callum – usłyszała nagle głos ojca i musiała położyć sobie dłoń na ustach, by nie wydać okrzyku zdumienia.
Była pewna, że obaj udali się już do firmy. Boże, co tu się dzieje?
– Nie musisz siadać, to nie potrwa długo – odpowiedział dziadek swoim zwykłym, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
Tinsley wstrzymała oddech.
– Widziałem się wczoraj z prawnikiem i zmieniłem testament.
– Niech zgadnę. Wykreśliłeś mnie z grona spadkobierców – odezwał się tata zmęczonym głosem.
– Wręcz przeciwnie. Skoro nie mam innych męskich potomków, wszystko przypadnie tobie – odparł Callum z niezwykłą nawet jak na niego wściekłością. – Ale dodałem zastrzeżenie, że jeśli ujawni się jeszcze jakiś inny mężczyzna blisko spokrewniony ze mną, nie z Benjaminem, odziedziczy po mnie trzydzieści procent udziałów w Ryder International, moje nieruchomości i aktywa finansowe.
– Wiedziałem, Callum, że za mną nie przepadasz, ale żeby aż tak nie znosić… – odparł najwyraźniej zszokowany tata.
– Ostrzegałem cię, że jeśli sprzeciwisz mi się i staniesz po stronie Benjamina, będą konsekwencje. Jedyna korzyść z faktu, że Benjamin jest gejem, jest taka, że nie spłodził żadnego bachora.
– Jezu, Callum, jak możesz tak mówić? Twój brat po prostu nie poślubił żadnej kobiety, bo wolał być z Carlem. A ja uważałem, że każdy powinien żyć tak, jak chce.
– I twoje poparcie dało mu odwagę do ujawnienia swojej orientacji i zamieszkania z tym facetem. I jeszcze pewnie właśnie jemu oddał swoje udziały w Ryder International. Komuś całkiem obcemu!
– Po pierwsze, nie masz na to żadnych dowodów. A po drugie, cała sprawa rozgrywała się, kiedy ja miałem dwadzieścia lat. Uważasz, że taki młokos mógł wpływać na postępowanie dorosłego mężczyzny? Ben sam zadecydował o swoim życiu, podobnie jak ty. A ty obwiniasz o to mnie. To nie fair.
– Życie w ogóle jest nie fair, chłopaku. Jeszcze tego nie wiesz? – spytał ironicznie Callum.
– A co z Kingą i Tinsley? – zapytał tata, a dziewczynka na dźwięk swojego imienia zaczęła nasłuchiwać jeszcze uważniej.
– A co ma być?
– Noszą nazwisko Ryder-White, podobnie jak ja. Też mają twoje geny, dlaczego więc im nie zostawisz majątku?
– To głupie dziewczątka. W gruncie rzeczy tylko samce mają nazwisko, przenoszą geny i rodową krew. Twoich córek nie biorę pod uwagę, one mnie nie interesują – cedził dziadek obrzydliwym tonem. – Ale wiedz, że jeśli któraś z nich splami honor nazwiska, konsekwencje tego poniesiesz ty, James. Mieszkasz tu, w Ryder Rest, z rodziną, bo ja się na to godzę. Płacę ci wygórowaną pensję, bo taki jest mój wybór. Poziom życia zawdzięczasz wyłącznie mojej hojności. To ja daję ci wszystko i ja mogę wszystko odebrać. Dopilnuj, żeby twoja rodzina była świadoma, że mieszka w moim domu i na moich zasadach.
Callum jest straszny, pomyślała Tinsley.
Chciała się wyczołgać spod biurka, kopnąć go z całej siły w nogę i wykrzyczeć mu w twarz, jaki jest okropny dla jej taty. Ale była na to zbyt przestraszona.
Bo zgodnie z jego słowami mogłoby to oznaczać dla niej poważne następstwa.ROZDZIAŁ PIERWSZY
_Sześć tygodni wcześniej_
No cóż, witaj, Nowy Roku.
Siedząc na balkonie najnowszego baru Ryder International, Tinsley Ryder ujrzała ciemnowłosego mężczyznę obejmującego ramieniem blond partnerkę.
Kobieta śmiała się głośno i obdarowywała go spojrzeniem, w którym czaiła się obietnica szczęścia. Tinsley bezwiednie dotknęła na swojej dłoni miejsc po pierścionku zaręczynowym i obrączce ślubnej.
Zdjęła je dwa lata temu, pół roku po rozwodzie, ale mimo upływu czasu wciąż tęskniła za JT.
Właściwie nie tyle brakowała jej osoby męża, co poczucia, że jest się częścią pewnej całości, jaką stanowi małżeństwo. Tęskniła za seksem i za wieczornymi rozmowami z kimś bliskim. To był jej drugi samotny sylwester i wspomnienia nie dawały jej spokoju.
JT już kogoś sobie znalazł, a ona wciąż nie uporała się z żałobą po ich związku, po swoich planach i marzeniach. Bo przecież zdążyła w najdrobniejszych szczegółach zaprojektować ich wspólny dom, ciągle miała w pamięci imiona trójki dzieci, które miała zamiar urodzić, i trasy przyszłych wakacyjnych podróży.
Jej perfekcyjnie zaplanowane życie legło w gruzach, kiedy pewnego dnia JT oświadczył, że wyjeżdża do Hongkongu, tak jak lata temu przewidział jego brat.
Spojrzała na zegarek, by sprawdzić, czy upłynęło już pięć minut, które miała do odczekania przed wejściem do sali. Najchętniej by się teraz zmyła i wróciła do swojego pokoju w pobliskim hotelu, ale cóż, dziś jest inauguracja tego nowego baru i ona – jako szefowa działu PR w Ryder International – musi w niej uczestniczyć.
Firma co roku otwierała jeden lub dwa nowe bary. Cały proces od pomysłu do pełnej realizacji trwał dwa lata, a do zadań Tinsley należało nagłośnienie powstania nowej placówki. Nad dzisiejszym otwarciem jej ludzie pracowali wspólnie z firmą Gallant Events, co miało zapewnić nowemu miejscu obecność i zachwyt wszystkich liczących się influencerów i celebrytów w mieście.
Była bardzo wymagającą szefową.
Do miasta, gdzie powstawał nowy bar, przyjeżdżała już tydzień przed otwarciem, z tysiącem pytań i żądań. Pracownicy drżeli przed nią, przewracali oczami, wzdychali ciężko, ale jej to nie wzruszało. Wiedziała, że jej rolą jest zapewnienie uroczystości absolutnie doskonałego przebiegu.
Bo firma Ryder International słynęła z perfekcji i chciała tę renomę utrzymać za wszelką cenę.
Kinga, z którą Tinsley wspólnie prowadziła dział PR, była również perfekcjonistką. Podzieliły się obowiązkami tak, aby nie wchodzić sobie w drogę.
Tinsley bardzo cieszyło, że to nie jej przypada w udziale organizowanie dorocznej imprezy walentynkowej, ekskluzywnego balu pod auspicjami firmy. Szczególnie odkąd Callum, ich niedorzeczny dziadek i szef, ogłosił – i to dokładnie w dzień Bożego Narodzenia – że na najbliższym balu chce widzieć w roli gwiazdy Griffa O’Hare, najbardziej nieprzyzwoitego z celebryckich hultajów.
Kindze nie spodobał się pomysł dziadka i trudno było jej się dziwić. Cóż, będzie musiała jakoś sobie z tym poradzić.
Obie zresztą miały duże doświadczenie w robieniu różnych dziwnych rzeczy, i to „na wczoraj”.
Didżej podkręcił aparaturę, do obsady dołączył jeszcze jeden bardzo atrakcyjny barman i alkohol zaczął się lać strumieniami. Tinsley pomyślała, że raczej nie będzie jej dane położyć się spać przed świtem, i zachciało jej się płakać. Od trzech dni harowała po osiemnaście godzin na dobę i była wykończona.
Chciała iść do domu, przytulić Moose’a, swojego ogromnego kota rasy Maine Coon, i spędzić wieczór noworoczny z Kingą i przyjaciółką Jules.
Wyprostowała ramiona i walcząc ze zdrętwiałymi mięśniami, pokręciła głową w obie strony. Podwójna dawka kofeiny albo puszka napoju energetyzującego zaraz postawi ją na nogi. I znów będzie gotowa do zmagań z czekającymi ją zadaniami.
W grucnie rzeczy na takich zmaganiach upływa całe jej życie…
Ludzie muszą w niej widzieć osobę wiecznie uśmiechniętą i zadowoloną. Może padać na twarz, ale nikomu nie wolno tego zauważyć. Nawet jak jej mąż po dwunastu razem spędzonych latach poszedł w tango, nikt oprócz Kingi nie widział Tinsley zapłakanej.
Tak, bo ona nazywa się Ryder-White, a w tej rodzinie nikt nie ma serca na dłoni. Nie wypłakuje się nikomu w mankiet, nie pozwala nad sobą rozczulać.
Odwróciła się. Za nią stał Cody Gallant.
O nie, tylko nie to! Nie miała teraz ochoty na kontakt z tym człowiekiem.
Zresztą nie tylko teraz.
A on trzymał w jednej dłoni dwa kieliszki do szampana, a w drugiej butelkę moëta. Nalał płyn do kieliszków i jeden z nich podał jej, a butelkę postawił na wysokim, dzielącym ich od siebie stoliku.
A jeszcze sekundę temu brylował w kąciku dla VIP-ów, starając się oczarować elitę miasta Toronto. Cody równie dobrze dogadywał się z książętami i z rolnikami, z celebrytami i ze stróżami. Nic dziwnego. Jako właściciel i szef firmy specjalizującej się w inscenizowaniu wielkich imprez – od festiwali muzycznych poprzez wyścigi sportowe aż po celebryckie wesela – musiał być komunikatywny.
Rodziny Gallantów i Ryderów obracały się w tych samych kręgach towarzyskich Portland w stanie Maine. Znajomość z Codym znakomicie przydawała się w rozwijaniu biznesu Ryder International.
Tinsley nie bardzo rozumiała, czemu zawdzięcza obecność Cody’ego właśnie tutaj. Jego firma obsługuje dziś obchody noworoczne w Nowym Jorku i Los Angeles. Czy to raczej nie tam powinien był się pokazać? Dziwne…
Nie chciała go jednak o to pytać. W ogóle starała się nie rozmawiać z Codym więcej, niż to było konieczne.
Sącząc szampana, rozmyślała o nim i o jego bracie, swoim byłym mężu. Cody był od JT o cztery lata starszy. Różniło ich wszystko: wygląd, osobowość. JT był szczupłym blondynem, Cody miał bardziej muskularną budowę. Z kwadratową szczęką i pogodnym spojrzeniem mógł z powodzeniem ozdobić okładkę każdego kolorowego magazynu dla mężczyzn wielbiących fitness.
JT reprezentował raczej typ hipstera: nosił zarost, a włosy związywał w kucyk. Cody swoje ciemne włosy strzygł na krótko. Wspólne mieli jedynie oczy: o barwie bożonarodzeniowej choinki, przy czym ze spojrzenia JT dawało się wyczytać o wiele więcej niż z oczu jego brata.
Panowała powszechna zgoda, że Cody jest większym ciachem niż jego młodszy brat. JT wolał książki, był komputerowym nerdem, trochę fajtłapą, ot, taką bardziej wyblakłą wersją brata.
I to też raziło ją w Codym. A poza tym nigdy nie starał się jej bliżej poznać. A jeśli już się do niej odzywał, mówił zwięźle, w sposób oschły, czasem wręcz nietaktowny.
Jego sławetny czar jakoś nigdy na nią nie działał.
A teraz dodatkowo przypomniało jej się, że Cody nigdy do końca nie zaaprobował jej związku z JT. Tuż przed ceremonią ślubną, którą pieczołowicie zaplanowała, ostrzegał ją nawet, że to małżeństwo nie ma szans.
W końcu wyszło na jego, co wzmogło niechęć Tinsley.
Chętnie dowiedziałaby się teraz, co takiego wiedział on, a czego nie wiedziała ona. Ale duma nie pozwalała jej o to zapytać.
Zresztą, czy to ma teraz znaczenie? JT ma nową żonę, nowe życie, a ona – swoją pracę w Ryder International.
– Dlaczego postanowiłeś nadzorować akurat tę imprezę? – zapytała. – Mogłeś wybrać Nowy Jork albo LA.
– Mogłem też Nowy Orlean.
Co to za odpowiedź? Jasne, że tamte wydarzenia powinny być dla niego priorytetowe, na co zwróciła mu uwagę.
– Sam decyduję o swoich priorytetach – odparł, wpatrując się w podłogę. – Zatrudniam ludzi, na których mogę polegać.
– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
Spojrzał na nią, a Tinsley poczuła się jak owad pod mikroskopem. Przy nim zawsze czuła się jak niezdarna nastolatka, choć stuknęła jej już trzydziestka, a Cody’ego znała od piętnastu lat.
– Ryder International to mój pierwszy klient. Gdyby nie twój dziadek, nie byłoby dziś Gallant Events. Traktuję was bardzo osobiście – oświadczył.
Jego słowa zrobiły na niej wrażenie. Cody był jedną z nielicznych osób, które jakoś znosiły dziadka. Z wzajemnością.
Callum Ryder-White to trudny człowiek, ale jest on też jednym z najbardziej utalentowanych biznesmenów swojego pokolenia. Gdy wraz z młodszym bratem Benjaminem przejmował rodzinną sieć barów, firmie groziła niewypłacalność.
Bracia postawili ją na nogi, a po przedwczesnej śmierci Bena Callum wzniósł się na wyżyny biznesowego sukcesu. Obecnie, po czterdziestu pięciu latach szefowania, mógł się szczycić posiadaniem sieci barów usytuowanych w pięćdziesięciu luksusowych hotelach w dwudziestu krajach, o łącznej wartości dziesięciu milionów dolarów.
Majątek ten osiągnął mimo całkowitego braku jakichkolwiek czysto ludzkich zalet. Powszechnie znienawidzony, agresywny, zimny, wyciskał z otoczenia siódme poty i poniżał ludzi, nie wyłączając członków najbliższej rodziny.
A Cody Gallant wręcz przeciwnie. Od pracowników Tinsley ani razu nie usłyszała złego słowa na jego temat. Był lojalny i wspierający, z szacunkiem traktował każdego człowieka. Z Callumem też jakoś umiał współpracować, może dlatego, że potrafił mu się czasem postawić, czym zyskał sobie jego szacunek. Stary zwykł się chełpić, że to on jako pierwszy poznał się na talentach Cody’ego.
Teraz Cody wstał i zrobił nieokreślony ruch ręką w kierunku kłębiącego się tłumu.
– Chciałabyś może? – zagadnął.
– Że niby co? – spytała Tinsley.
– Zatańczyć.
– Z tobą?
Nigdy przecież nie tańczyli, nawet niewiele z sobą w życiu rozmawiali.
– A widzisz tu jeszcze kogoś?
– Skąd taka prośba? – zapytała, odsuwając na bok myśli, jak by to było przylgnąć do jego szerokiej piersi i sunąć po parkiecie w rytm powolnej melodii.
– Lubię tańczyć, a w końcu dziś jest sylwester – odparł Cody, a jego usta uniosły się w słynnym, nieco ironicznym, lecz cholernie seksownym półuśmiechu.
– Ja tu jestem w pracy. A ciebie widziałam niedawno w strefie VIP-ów. Było tam co najmniej pięć kobiet, które chętnie z tobą zatańczą. A poza wszystkim ja nie tańczę – mruknęła niechętnie.
– Wszyscy ludzie tańczą. – Cody wzruszył ramionami i dolał sobie szampana.
– Wszyscy, ale nie ja – odparła Tinsley, której z melodią i rytmem rzeczywiście było nie po drodze.
– Niemożliwe. Na pewno potrafisz szurać nogami i kiwać głową.
Może to i prawda, ale przez te lata wielokrotnie widywała Cody’ego na parkiecie. Poruszał się z niesamowitym poczuciem rytmu i wyjątkową jak na faceta gracją.
Nie, nie zatańczy z Codym. Westchnęła i po raz pierwszy w życiu pożałowała swojego braku muzykalności. Cóż, osoby do bólu rozsądne, racjonalne i logiczne często tak mają. Nie lubią szaleństw w obawie przed utratą kontroli. A taniec to przecież szaleństwo.
– Nie, dzięki – odpowiedziała.
– Prędzej czy później uda mi się cię namówić – odezwał się Cody niespodziewanie łagodnym tonem.
Tinsley uśmiechnęła się do niego chłodno i spojrzała na zegarek.
– Muszę sprawdzić, co z bufetem – powiedziała. – A ty lepiej zajmij się tymi paniami. – Wskazała mu dwie kuso ubrane dziewoje ze strefy VIP-ów, które kusząco wyginały się przy balkonowych barierkach, rozpaczliwie usiłując zwrócić na siebie uwagę Cody’ego.
– Ty jesteś o wiele bardziej interesująca – oddalając się, usłyszała jego głos.
Ale może jej się tylko tak wydawało?
Cody odwrócił się tyłem do tańczących i ukrył twarz w dłoniach. A więc pierwszy krok zrobiony.
Kilka dni temu bowiem – w ramach postanowienia noworocznego, choć podejmowanie takich postanowień było mu dotąd zupełnie obce – przyrzekł sobie, że postara się naprawić swoje relacje z Tinsley Ryder-White.
To jednak wyglądało na daremny trud. Przez ostatnich piętnaście lat warczeli na siebie, dogryzali sobie i podgryzali się nawzajem. W tym czasie ona zdążyła poślubić jego nieco autystycznego braciszka, który w końcu ją porzucił.
Trzeba by coś z tym zrobić, na miłość boską. Nie można boczyć się na siebie bez końca, niczym dzieci.
Cody dobrze pamiętał, jak po raz pierwszy ujrzał Tinsley, jedną z księżniczek z Portland, jak powszechnie ją i Kingę nazywano.
Było lato, a jemu udało się odciągnąć JT od komputera i zabrać na plażę. Niech mały odetchnie świeżym powietrzem, łyknie trochę witaminy D i pobędzie wśród ludzi.
Cody odszedł na chwilę przyjrzeć się falom i nagle zauważył, że do koca, na którym z nieszczęsną miną siedzi JT, zbliża się Tinsley. Miała na sobie jednoczęściowy czarny kostium kąpielowy i dżinsowe szorty. Długie ciemne włosy ściągnęła w koński ogon, który podskakiwał w rytm jej kroków. Była młodziutka, o wiele za młoda. I prześliczna. Jasna cera, wystające kości policzkowe i te prowokujące do grzechu usta…
A jak się ma dwadzieścia jeden lat, lubi się grzeszyć.
Zagadała do JT i nagle ku zdumieniu Cody’ego ten jego nieśmiały braciszek poklepał koc, zapraszając ją, by usiadła obok niego. Cody gapił się na nich – blondyna i ciemną szatynkę – i ogarnęła go rozpacz.
Szkoda jej dla JT. On nie będzie dla niej dobry.
I niestety okazało się, że intuicja go nie zawiodła.
Ale to było dawno temu. Nie ma co wspominać. Jego brat jest teraz po rozwodzie i mieszka po drugiej stronie kuli ziemskiej. A Cody pozyskał jako klienta Ryder International, czym do dziś chwalił się w CV.
Tinsley wspólnie z siostrą prowadziła dział PR tej firmy. W tym roku mieli świętować setną rocznicę istnienia, zapewne nie obejdzie się bez wielu kosztownych i spektakularnych eventów, w Stanach i poza granicami.
Cody już rozmawiał z Callumem o ich obsłudze. Otwierało to jego firmie perspektywę wybicia się na jedną z czołowych pozycji w międzynarodowym rankingu i zyskania nowych klientów z najwyższej światowej półki.
A Cody zawsze o tym marzył.
Szykuje mu się więc bliska współpraca z obiema księżniczkami z Portland. Co do Kingi, wszystko jest okej, ale Tinsley to jego była szwagierka. JT pewnego dnia wyjechał bez słowa do Hongkongu, a parę dni później przysłał pozew rozwodowy.
Cody do dziś miał ochotę sprać brata, tego samolubnego złamasa za styl, w jakim załatwił tę sprawę. Poleciał wtedy nawet do Azji, by mu przemówić do rozsądku, ale zrozumiał, że to daremne. JT po prostu nie chciał już być z Tinsley. Powiedział, że jest dorosłym mężczyzną i nikt nie będzie mu mówił, jak ma żyć.
Od tamtej pory nie utrzymywali z sobą kontaktu.
Cody utożsamiał małżeństwo z rodziną, a rodzina oznaczała dla niego odpowiedzialność i obowiązki. W chwili śmierci mamy miał dwanaście lat. I wtedy ojciec powiedział mu, że jego zadaniem będzie odtąd opieka nad młodszym bratem.
Cody starał się sprostać temu zadaniu, aż któregoś dnia zrozumiał, że ojcem kierowało zwykłe wygodnictwo. Chciał pozbyć się kłopotu.
Cody samotnie wychowywał więc JT. Kupował mu ubrania, sprawdzał prace domowe, pilnował, żeby brat dobrze się odżywiał i by koledzy, których przewyższał intelektualnie, nie dokuczali mu z tego powodu. Egoizm i emocjonalny chłód ojca sprawiły, że szybko osiągnął dojrzałość.
Ponieważ opieka nad bratem położyła się cieniem nad jego wczesną młodością, przyrzekł sobie, że już nigdy nie da się w nic wrobić. A posiadanie stałej partnerki – dziewczyny lub żony – to też poważne zobowiązanie. Z tego względu ograniczał się do przygód na jedną noc i ewentualnie przelotnych miłostek.
Małżeństwo? O nie, nie ma mowy.
Omiótł wzrokiem pomieszczenie, usatysfakcjonowany faktem, że impreza przebiega bez zakłóceń. Goście ustawili się w kolejce do szwedzkiego stołu w celu napełnienia talerzy. Spojrzał też na strefę dla VIP-ów i upewnił się, że pewna blond piękność nadal się w niego wpatruje.
A więc o towarzystwo na dzisiejszą noc może być spokojny.
Ale jakoś go to nie kusiło. Gdzie tej blondzi do Tinsley? Biedaczka nawet nie umie ukryć swoich zamiarów. Wszystko jest w niej przejaskrawione – za krótka sukienka, za duży dekolt. Za bardzo się stara.
A Tinsley nie stara się ani trochę.
Cody pokręcił głową. Co się z nim dzieje? Jest facetem, który nigdy nie miał nic przeciwko krótkim kieckom i głębokim dekoltom. I po co mu te porównania?
Tinsley zna przez połowę życia. Jest niejako jej kolegą z pracy. I tego należy się trzymać.
Księżniczki potrafią nieźle dać popalić.