- W empik go
Przygoda trzech Garridebów. The Adventure of the Three Garridebs - ebook
Przygoda trzech Garridebów. The Adventure of the Three Garridebs - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Inne tytuły "Trzej panowie Garrideb" i "Przygoda trzech Garridebów". John Garrideb, radca prawny z Moorville w Kansas, poszukuje ludzi mających to samo nazwisko co on. Odnalezienie ich jest warunkiem odziedziczenia spadku pozostawionego przez innego posiadacza tego rzadkiego nazwiska. Odnaleziony został jeden, Natan Garrideb, zamieszkały w Anglii. Holmes odkrywa, że celem jest wywabienie owego Natana z jego domu. W tej opowieści doktor Watson zostaje ranny.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-623-1 |
Rozmiar pliku: | 73 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mogłoby to być komedją, mogłoby też być tragedją. Jeden człowiek przepłacił to rozumem, ja przepłaciłem upustem krwi, a inny znów jegomość przepłacił kryminałem. Zawsze jednak było w tem coś z komedji. Zresztą osądźcie sami.
Pamiętam doskonale datę. Stało się to bowiem w tym samym miesiącu, kiedy Holmes odmówił przyjęcia szlacheckiego tytułu, który mu chciano nadać, jako nagrodę za oddane usługi – o czem pewnie jeszcze kiedyś napiszę. – Tu wspominam o tem tylko mimochodem, ponieważ jako jego przyjaciel i powiernik muszę zachowywać szczególną ostrożność i dyskrecję. Powtarzam, że pozwala mi to ustalić datę – koniec czerwca 1902 roku, wkrótce po ukończeniu wojny południowo-afrykańskiej. Holmes, jak to było w jego zwyczaju, przeleżał parę dni w łóżku dla odpoczynku, i tego właśnie poranku podniósł się z długim arkuszem papieru w ręku i z wesołym ognikiem w surowych, szarych oczach.
– Masz okazję do zrobienia pieniędzy, przyjacielu Watson – powiedział – Czy znasz nazwisko Garrideba? Mm – mm
Odrzekłem, że nie znam.
– A więc, jeżeli ci się uda schwycić jakiegoś Garrideba, znajdziesz pieniądze.
– W jaki sposób?
– O, jest to długa historja, trochę dziwaczna. Zdaje mi się, że we wszystkich naszych poszukiwaniach nigdy jeszcze nie napotkaliśmy rzeczy tak wyjątkowej. Zresztą człowiek ten wkrótce tu przyjdzie, więc nie będę wykładał całej sprawy. Narazie niech ci wystarczy nazwisko.
Spis abonentów telefonicznych leżał na stole. Machinalnie zacząłem przewracać kartki, gdy ku wielkiemu memu zdziwieniu znalazłem to dziwne nazwisko we właściwem miejscu. Wydałem okrzyk tryumfu. – Mam go, Holmesie! Oto jest!
Holmes zajrzał do spisu. „Garrideb N. 136, Little Rider Street, W.“ – odczytał – Przykro mi sprawić ci zawód, kochany Watsonie, ale to jest ten sam właśnie. Oto adres na jego liście. Potrzebny nam jest drugi jakiś Garrideb do pary...
Pani Hudson ukazała się z biletem wizytowym na tacy. Rzuciłem okiem na bilet i zawołałem zdziwiony: – Popatrz się, to całkiem inne inicjały. John Garrideb, Radca Prawny, Moorville, Kansas, U. S. A.
Holmes uśmiechnął się. – Obawiam się Watsonie, że będziesz musiał zrobić jeszcze jeden wysiłek. Ten pan również należy do spisku, chociaż nie jego spodziewałem się dzisiaj rano. Zresztą zapewne i od niego będziemy się mogli dowiedzieć ciekawych rzeczy, więc i on może się przydać.
W chwilę później do pokoju wszedł pan John Garrideb, Radca Prawny. Niski, barczysty jegomość z okrągłą, rumianą, gładko wygoloną twarzą, tak charakterystyczną dla wielu amerykańskich „bussinessmen’ów“.
Był trochę zanadto pucołowaty i nieco za żywy, tak że sprawiał wrażenie zupełnie młodego człowieka z tym swoim szerokim uśmiechem na twarzy. Oczy jego przykuwały jednak uwagę. Rzadko kiedy widziałem oczy ludzkie, któreby bardziej odzwierciadlały istotę, tak były jasne, tak żywe, tak wrażliwe na każdą zmianę myśli. Miał lekki akcent amerykański, ale mówił pozatem wyraźnie.
– Pan Holmes? – zapytał spoglądając na nas obu. – Ach to Pan! Pańskie fotografje nie są do Pana niepodobne, że się tak wyrażę. Sądzę, że Pan otrzymał list od mojego imiennika, Mr. Nathana Garrideba?
– Proszę, niech pan usiądzie – odrzekł Sherlock Holmes – zdaje się, że będziemy mieli sporo do pogadania. – Wyciągnął rękę po wielki arkusz papieru. – Pan niezawodnie jest Mr. Johnem Garrideb, wymienionym w tym dokumencie. Od pewnego czasu mieszka Pan stale w Anglji, nieprawdaż?
– Dlaczego Pan tak sądzi, panie Holmesie? – Wydawało mi się, że widzę błysk podejrzenia w jego wyrazistych oczach.
– Bo przecież cała pańska garderoba jest angielska.
Mr. Garrideb zaczął się śmiać. – Słyszałem o pańskich kawałach, Panie Holmesie, ale nie przypuszczałem, że padnę ich ofiarą. Z czego Pan to wnioskuje?
– Dość spojrzeć na krój pańskiej marynarki w plecach, na pańskie buciki. Czy można wątpić o ich pochodzeniu?
– Przyznam się, iż nie przypuszczałem, że wyglądam na takiego typowego Anglika. Sprowadziły mnie tu sprawy zawodowe i, widzi pan, wyekwipowałem się po londyńsku. Zresztą czas pański jest drogi, a nie przyszedłem po to, by mówić o zaletach angielskiej garderoby. Przejdźmy raczej do tego papierka, który pan trzyma w ręku.
Widać było, że Holmes wprawił naszego gościa w zakłopotanie, gdyż pucołowata jego twarz nabrała mniej uprzejmego wyrazu.
– Nie gorączkujmy się, Mr. Garrideb! – odparł mój przyjaciel łagodnie. – Dr. Watson mógłby panu powiedzieć, że te nieznaczne wycieczki od rzeczy bywają czasami pożyteczne dla sprawy. Ale dlaczego nie przyszedł z panem Mr. Nathan Garrideb?
– Po co wogóle wmieszał on pana w tę całą historję! – wybuchnął z nagłym gniewem nasz gość. – Cóż u djabła może to wszystko pana obchodzić? Chodzi tu przecież o sprawę czysto zawodową, między dwoma gentlemanami. Po kiego licha wezwał on pomocy detektywa? Widziałem go dzisiaj rano, i odpowiedział mi o tym głupim kawale, który mi zrobił. I to mnie tu sprowadziło. Nie podoba mi się to wszystko.
– O panu nie było wcale mowy, Mr. Garrideb. Była to z jego strony zwykła gorliwość wygrania sprawy, która, o ile wiem, jest równie droga obydwu panom. Mr. Nathan Garrideb wiedział, że potrafię mu być pomocnym i naturalnie zwrócił się do mnie.
Gniewne oblicze naszego gościa stopniowo rozjaśniło się.
– A, to co innego – powiedział – kiedy odwiedziłem go dzisiaj rano i powiedział mi, że posłał po detektywa, zapytałem naturalnie o pański adres i przyszedłem do pana. Nie chcę, aby policja wtrącała się do spraw prywatnych. Ale jeżeli pan chce nam pomódz w znalezieniu tego trzeciego, to zgoda.
– Otóż to właśnie! – rzekł Holmes. – A teraz skoro pan już przyszedł do mnie, możemy otrzymać najlepsze sprawozdanie z ust pana. Mój przyjaciel nie zna żadnych szczegółów sprawy. Mr. Garrideb obdarzył mnie spojrzeniem niebardzo przyjaznem.
– Czy jest to konieczne, aby i on znał sprawę?
– Zazwyczaj pracujemy wspólnie.
– Dobrze więc, nie będę robił tajemnicy. Będę możliwie zwięzły. Gdyby pan znał Kansas, nie potrzewałbym mu tłumaczyć kim był Aleksander Hamilton Garrideb. Zrobił pieniądze na sprzedaży nieruchomości, potem na pszenicy w Chicago, i wydał je, kupując tyle ziemi wzdłuż rzeki Arkansa na wschód od Fortu Dodge, że starczyłoby na całe jedno wasze hrabstwo. Są tam pastwiska, są nieużytki, jest ziemia orna, są pewne bogactwa kopalniane – wszystkie rodzaje ziemi, które mogą przynieść dolary jej właścicielowi. Był on sam jeden na świecie, nie słyszałem, aby miał krewnych. Ale był jakoś dziwnie dumny z niezwykłości swego nazwiska. To właśnie zbliżyło nas do siebie. Byłem w jakiejś tam sprawie w Topaka i pewnego dnia odwiedził mnie starszy jegomość, niezmiernie urażony, że znalazł jeszcze kogoś tego samego nazwiska. Miał bzika na tym punkcie i niezmiernie mu na tem zależało, aby wiedzieć czy jest jeszcze jaki Garrideb na świecie. „Znajdź mi pan jeszcze jednego“. Powiedziałem mu, że jestem człowiekiem zajętym i nie mogę tracić czasu na szukanie po świecie jeszcze jednego Garrideba. – Nic nie szkodzi – odrzekł – jeżeli wszystko pójdzie tak, jak ja to sobie wyobrażam, rzuci pan wszystkie inne zajęcia, by się tem właśnie zająć. – Zdawało mi się, że żartuje, ale wkrótce przekonałem się, że mówił z całą powagą i zastanowieniem. Bowiem w rok po wypowiedzeniu tych słów zmarł i pozostawił po sobie testament tak dziwaczny, jakiego jeszcze nie znano w stanie Kansas. Majątek swój podzielił na trzy części dla trzech Garridebów. Na każdego wypada po pięć miljonów dolarów, ale płatnych dopiero w chwili, kiedy wszyscy trzej będą mogli stawić się po odbiór spadku równocześnie. Warunek ten wydał mi się bardzo niemiły, gdyż narazie byłem jedynym człowiekiem tego nazwiska. Pokusa jednak była tak wielka, że istotnie porzuciłem swoją praktykę adwokacką i puściłem się na poszukiwanie Garridebów. Nie znalazłem w Stanach Zjednoczonych ani jednego. Przejechałem wszystkie 48 Stanów, wszerz i wzdłuż, ale nie złapałem ani jednego Garrideba. Postanowiłem próbować szczęścia w starym kraju. Zrazu powiodło mi się, bo znalazłem to nazwisko w książce telefonicznej. Udałem się do abonenta telefonu i wyłożyłem o co chodzi. Niestety okazał się człowiekiem samotnym. Ma wprawdzie dalszą rodzinę, ale same kobiety, podczas kiedy testament wyraźnie wymaga obecności tego trzeciego Garrideba w osobie dorosłego mężczyzny. Muszę więc szukać dalej i chętnie skorzystam z pańskiej pomocy, naturalnie za odpowiedniem wynagrodzeniem.
– Widzisz, Watson – powiedział Holmes z uśmiechem – sprawa jest trochę zawiła. Właściwą drogą byłoby umieszczenie ogłoszenia w jakiemś poczytnem piśmie.
– Zrobiłem to, panie Holmes, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.
– No, no! Jest to naprawdę niezwykle ciekawe zagadnienie. Zajmę się niem w wolnych chwilach, Ale, ale... Powiada pan, że przyjeżdża pan z Topeki. Pisywałem do jednego z pańskich rodaków. Czy znał pan starego dr. Lysandra Starr, który był burmistrzem w 1890 roku? Biedaczysko umarł niedawno.
– Poczciwy stary Starr! – zawołał nasz gość. – Imię jego dotychczas wspominane jest z szacunkiem. Więc, panie Holmes, sądzę, że będziemy się nadal komunikowali w naszej sprawie. Wpadnę do pana za jakie dwa dni. – Złożywszy takie zapewnienie, nasz Amerykanin ukłonił się i wyszedł.
Holmes zapalił fajkę i siedział dłuższą chwilę z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
– No i cóż? – zapytałem wreszcie.
– Dziwię się, kochany Watsonie. Jestem zdumiony.
– Czemu?
Holmes wyjął fajkę z ust.
– Dziwiłem się, po kiego licha ten człowiek nagromadził tyle kłamstw w tem swojem opowiadaniu. Ledwom go o to nie zapytał – czasami, widzisz, atak czołowy jest najlepszą polityką – ale wolałem dać mu złudzenie, że uwierzyliśmy jego historji. Przychodzi do nas człowiek w wyszarzałem i wytartem na łokciach ubraniu, w wypchanych w kolanach spodniach, jak po roku noszenia – a według tego dokumentu i według jego własnego jest on zwyczajnym sobie Amerykaninem z prowincji, przebywającym od niedawna w Londynie. Dalej, nie dał on żadnego ogłoszenia do pism. Przeglądałem bardzo sumiennie rubrykę nekrologów i nie widziałem żadnego zawiadomienia o testamencie Garrideba. Wreszcie dał się złapać na mój wypróbowany kawał. Nie znałem żadnego dr. Starra w Topeka. Gość nasz łgał za każdym słowem. Zdaje mi się, że jest on naprawdę Amerykaninem, który w ciągu kilku lat bytności w Londynie wyzbył się swego akcentu. O co mu więc chodzi, i w jakim celu rozpoczął on te dziwne poszukiwania Garridebów? Sprawa warta jest zastanowienia, bo jeżeli człowiek ten jest łotrem, to mamy do czynienia z łotrem bardzo przebiegłym i sprytnym. Trzeba sprawdzić, czy i ten drugi nasz Garrideb nie.....................The Adventure of the Three Garridebs
It may have been a comedy, or it may have been a tragedy. It cost one man his reason, it cost me a blood-letting, and it cost yet another man the penalties of the law. Yet there was certainly an element of comedy. Well, you shall judge for yourselves.
I remember the date very well, for it was in the same month that Holmes refused a knighthood for services which may perhaps some day be described. I only refer to the matter in passing, for in my position of partner and confidant I am obliged to be particularly careful to avoid any indiscretion. I repeat, however, that this enables me to fix the date, which was the latter end of June, 1902, shortly after the conclusion of the South African War. Holmes had spent several days in bed, as was his habit from time to time, but he emerged that morning with a long foolscap document in his hand and a twinkle of amusement in his austere gray eyes.
˝There is a chance for you to make some money. friend Watson,˝ said he. ˝Have you ever heard the name of Garrideb?˝
I admitted that I had not.
˝Well, if you can lay your hand upon a Garrideb, there's money in it.˝
˝Why?˝
˝Ah, that's a long story -- rather a whimsical one, too. I don't think in all our explorations of human complexities we have ever come upon anything more singular. The fellow will be here presently for cross-examination, so I won't open the matter up till he comes. But, meanwhile, that's the name we want.˝
The telephone directory lay on the table beside me, and I turned over the pages in a rather hopeless quest. But to my amazement there was this strange name in its due place. I gave a cry of triumph.
˝Here you are, Holmes! Here it is!˝
Holmes took the book from my hand.
˝ 'Garrideb, N.,' ˝ he read, ˝ '136 Little Ryder Street, W.' Sorry to disappoint you, my dear Watson, but this is the man himself. That is the address upon his letter. We want another to match him.˝
Mrs Hudson had come in with a card upon a tray. I took it up and glanced at it.
˝Why, here it is!˝ I cried in amazement. ˝This is a different initial. John Garrideb, Counsellor at Law, Moorville, Kansas, U. S. A. ˝
Holmes smiled as he looked at the card. ˝I am afraid you must make yet another effort, Watson,˝ said he. ˝This gentleman is also in the plot already, though I certainly did not expect to see him this morning. However, he is in a position to tell us a good deal which I want to know.˝
A moment later he was in the room. Mr John Garrideb, Counsellor at Law, was a short, powerful man with the round, fresh, clean-shaven face characteristic of so many American men of affairs. The general effect was chubby and rather childlike, so that one received the impression of quite a young man with a broad set smile upon his face. His eyes, however, were arresting. Seldom in any human head have I seen a pair which bespoke a more intense inward life, so bright were they, so alert, so responsive to every change of thought. His accent was American, but was not accompanied by any eccentricity of speech.
˝Mr Holmes?˝ he asked, glancing from one to the other. ˝Ah, yes! Your pictures are not unlike you, sir, if I may say so. I believe you have had a letter from my namesake, Mr Nathan Garrideb, have you not?˝
˝Pray sit down,˝ said Sherlock Holmes. ˝We shall, I fancy, have a good deal to discuss.˝ He took up his sheets of foolscap. ˝You are, of course, the Mr John Garrideb mentioned in this document. But surely you have been in England some time?˝
˝Why do you say that, Mr Holmes?˝ I seemed to read sudden suspicion in those expressive eyes.
˝Your whole outfit is English.˝
Mr Garrideb forced a laugh. ˝I've read of your tricks, Mr Holmes, but I never thought I would be the subject of them. Where do you read that?˝
˝The shoulder cut of your coat, the toes of your boots -- could anyone doubt it?˝
˝Well, well, I had no idea I was so obvious a Britisher. But business brought me over here some time ago, and so, as you say, my outfit is nearly all London. However, I guess your time is of value, and we did not meet to talk about the cut of my socks. What about getting down to that paper you hold in your hand?˝
Holmes had in some way ruffled our visitor, whose chubby face had assumed a far less amiable expression.
˝Patience! Patience, Mr Garrideb!˝ said my friend in a soothing voice. ˝Dr Watson would tell you that these little digressions of mine sometimes prove in the end to have some bearing on the matter. But why did Mr Nathan Garrideb not come with you?˝
˝Why did he ever drag you into it at all?˝ asked our visitor with a sudden outflame of anger. ˝What in thunder had you to do with it? Here was a bit of professional business between two gentlemen, and one of them must needs call in a detective! I saw him this morning, and he told me this fool-trick he had played me, and that's why I am here. But I feel bad about it, all the same.˝
˝There was no reflection upon you, Mr Garrideb. It was simply zeal upon his part to gain your end -- an end which is, I understand, equally vital for both of you. He knew that I had means of getting information, and, therefore, it was very natural that he should apply to me.˝
Our visitor's angry face gradually cleared.
˝Well, that puts it different,˝ said he. ˝When I went to see him this morning and he told me he had sent to a detective, I just asked for your address and came right away. I don't want police butting into a private matter. But if you are content just to help us find the man, there can be no harm in that.˝
˝Well, that is just how it stands,˝ said Holmes. ˝And now, sir, since you are here, we had best have a clear account from your own lips. My friend here knows nothing of the details.˝
Mr Garrideb surveyed me with not too friendly a gaze.
˝Need he know?˝ he asked.
˝We usually work together.˝
˝Well, there's no reason it should be kept a secret. I'll give you the facts as short as I can make them. If you came from Kansas I would not need to explain to you who Alexander Hamilton Garrideb was. He made his money in real estate, and afterwards in the wheat pit at Chicago, but he spent it in buying up as much land as would make one of your counties, lying along the Arkansas River, west of Fort Dodge. It's grazing-land and lumber-land and arable-land and mineralized-land, and just every sort of land that brings dollars to the man that owns it.
˝He had no kith nor kin -- or, if he had, I never heard of it. But he took a kind of pride in the queerness of his name. That was what brought us together. I was in the law at Topeka, and one day I had a visit from the old man, and he was tickled to death to meet another man with his own name. It was his pet fad, and he was dead set to find out if there were any more Garridebs in the world. 'Find me another!' said he. I told him I was a busy man and could not spend my life hiking round the world in search of Garridebs. 'None the less,' said he, 'that is just what you will do if things pan out as I planned them.' I thought he was joking, but there was a powerful lot of meaning in the words, as I was soon to discover.
˝For he died within a year of saying them, and he left a will behind him. It was the queerest will that has ever been filed in the State of Kansas. His property was divided into three parts and I was to have one on condition that I found two Garridebs who would share the remainder. It's five million dollars for each if it is a cent, but we can't lay a finger on it until we all three stand in a row.
˝It was so big a chance that I just let my legal practice slide and I set forth looking for Garridebs. There is not one in the United States. I went through it, sir, with a fine-toothed comb and never a Garrideb could I catch. Then I tried the old country. Sure enough there was the name in the London telephone directory. I went after him two days ago and explained the whole matter to him. But he is a lone man, like myself, with some women relations, but no men. It says three adult men in the will. So you see we still have a vacancy, and if you can help to fill it we will be very ready to pay your charges.˝
˝Well, Watson,˝ said Holmes with a smile, ˝l said it was rather whimsical, did I not? I should have thought, sir, that your obvious way was to advertise in the agony columns of the papers.˝
˝I have done that, Mr Holmes. No replies.˝
˝Dear me! Well, it is certainly a most curious little problem. I may take a glance at it in my leisure. By the way, it is curious that you should have come from Topeka. I used to have a correspondent -- he is dead now -- old Dr Lysander Starr, who was mayor in 1890.˝
˝Good old Dr Starr!˝ said our visitor. ˝His name is still honoured. Well, Mr Holmes, I suppose all we can do is to report to you and let you know how we progress. I reckon you will hear within a day or two.˝ With this assurance our American bowed and departed.
Holmes had lit his pipe, and he sat for some time with a curious smile upon his face.
˝Well?˝ I asked at last.
˝I am wondering, Watson -- just wondering!˝
˝At what?˝
Holmes took his pipe from his lips.
˝I was wondering, Watson, what on earth could be the object of this man in telling us such a rigmarole of lies. I nearly asked him so -- for there are times when a brutal frontal attack is the best policy -- but I judged it better to let him think he had fooled us. Here is a man with an English coat frayed at the elbow and trousers bagged at the knee with a year's wear, and yet by this document and by his own account he is a provincial American lately landed in London. There have been no advertisements in the agony columns. You know that I miss nothing there. They are my favourite covert for putting up a bird, and I would never have overlooked such a cock pheasant as that. I never knew a Dr Lysander Starr, of Topeka. Touch him where you would he was false. I think the fellow is really an American, but he has worn his accent smooth with years of London. What is his game, then, and what motive lies behind this preposterous search for Garridebs? It's worth our attention, for, granting that the man is a rascal, he is certainly a complex and ingenious one. We must now find out if our other correspondent is a fraud also. Just ring him up, Watson.˝
I did so, and heard a thin, quavering voice at the other end of the line.
˝Yes, yes, I am Mr Nathan Garrideb. Is Mr Holmes there? I should very much like to have a word with Mr Holmes.˝
My friend took the instrument and I heard the usual syncopated dialogue.
˝Yes, he has been here. I understand that you don't know him.... How long? ... Only two days! ... Yes, yes, of course, it is a most captivating prospect. Will you be at home this evening? I suppose your namesake will not be there? . . . Very good, we will come then, for I would rather have a chat without him.... Dr Watson will come with me.... I understand from your note that you did not go out often.... Well, we shall be round about six. You need not mention it to the American lawyer.... Very good. Good-bye!˝
It was twilight of a lovely spring evening, and even Little Ryder Street, one of the smaller offshoots from the Edgware Road, within a stone-cast of old Tyburn Tree of evil memory, looked golden and wonderful in the slanting rays of the setting sun. The particular house to which we were directed was a large, old-fashioned, Early Georgian edifice, with a flat brick face broken only by two deep bay windows on the ground floor. It was on this ground floor that our client lived, and, indeed, the low windows proved to be the front of the huge room in which he spent his waking hours. Holmes pointed as we passed to the small brass plate which bore the curious name.
˝Up some years, Watson,˝ he remarked, indicating its discoloured surface. ˝It's his real name, anyhow, and that is something to note.˝
The house had a common stair, and there were a number of names painted in the hall, some indicating offices and some private chambers. It was not a collection of residential flats, but rather the abode of Bohemian bachelors. Our client opened the door for us himself and apologized by saying that the woman in charge left at four o'clock. Mr Nathan Garrideb proved to be a very tall, loosejointed, round-backed person, gaunt and bald, some sixty-odd years of age. He had a cadaverous face, with the dull dead skin of a man to whom exercise was unknown. Large round spectacles and a small projecting goat's beard combined with his stooping attitude to give him an expression of peering curiosity. The general effect, however, was amiable, though eccentric.
The room was as curious as its occupant. It looked like a small museum. It was both broad and deep, with cupboards and cabinets all round, crowded with specimens, geological and anatomical. Cases of butterflies and moths flanked each side of the entrance. A large table in the centre was littered with all sorts of debris, while the tall brass tube of a powerful microscope bristled up among them. As I glanced round I was surprised at the universality of the man's interests. Here was a case of ancient coins. There was a cabinet of flint instruments. Behind his central table was a large cupboard of fossil bones. Above was a line of plaster skulls with such names as ˝Neanderthal,˝ ˝Heidelberg,˝ ˝Cro-Magnon˝ printed beneath them. It was clear that he was a student of many subjects. As he stood in front of us now, he held a piece of chamois leather in his right hand with which he was polishing a coin.
˝Syracusan -- of the best period,˝ he explained, holding it up. ˝They degenerated greatly towards the end. At their best I hold them supreme, though some prefer the Alexandrian school. You will find a chair here, Mr Holmes. Pray allow me to clear these bones. And you, sir -- ah, yes, Dr Watson -- if you would have the goodness to put the Japanese vase to one side. You see round me my little interests in life. My doctor lectures me about never going out, but why should I go out when I have so much to hold me here? I can assure you that the adequate cataloguing of one of those cabinets would take me three good months.˝
Holmes looked round him with curiosity.
˝But do you tell me that you never go out?˝ he said.
˝Now and again I drive down to Sotheby's or Christie's. Otherwise I very seldom leave my room. I am not too strong, and my researches are very absorbing. But you can imagine, Mr Holmes, what a terrific shock -- pleasant but terrific -- it was for me when I heard of this unparalleled good fortune. It only needs one more Garrideb to complete the matter, and surely we can find one. I had a brother, but he is dead, and female relatives are disqualified. But there must surely be others in the world. I had heard that you handled strange cases, and that was why I sent to you. Of course, this American gentleman is quite right, and I should have taken his advice first, but I acted for the best.˝
˝I think you acted very wisely indeed,˝ said Holmes. ˝But are you really anxious to acquire an estate in America?˝
˝Certainly not, sir. Nothing would induce............