- W empik go
Przygody Piotrusia Pana. Peter Pan in Kensington Gardens - ebook
Przygody Piotrusia Pana. Peter Pan in Kensington Gardens - ebook
Przygody Piotrusia Pana. Peter Pan in Kensington Gardens. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Barrie stworzył Piotrusia Pana na potrzeby historii, które opowiadał synom Sylvii Llewelyn Davies, należącej do grona jego najbliższych przyjaciół, a imię postaci jest połączeniem imienia najmłodszego z chłopców, Petera, oraz greckiego boga lasów i pasterzy Pana. Kiedy Sylvia zmarła na raka parę lat po śmierci swego męża, Barrie został jednym z oficjalnych opiekunów ich synów. Głównym bohaterem jest tytułowy Piotruś Pan, psotny chłopiec, który nie chce dorosnąć. Piotruś, znakomity szermierz, spędza swe niekończące się, pełne przygód dzieciństwo na wyspie Nibylandii, przewodząc grupie Zaginionych Chłopców. Powieść zawiera elementy fantastyczne: Piotruś posiada pewne magiczne zdolności (np. potrafi latać), a do jego przyjaciół zalicza się wróżka Dzwoneczek. Głównym antagonistą Piotrusia jest Kapitan Hak. [http://pl.wikipedia.org/wiki/Piotruś_Pan_(powieść)]
Peter Pan is a character created by Scottish novelist and playwright J. M. Barrie. A mischievous boy who can fly and never grows up, Peter Pan spends his never-ending childhood having adventures on the small island of Neverland as the leader of his gang, the Lost Boys, interacting with mermaids, Native Americans, fairies, pirates, and occasionally ordinary children from the world outside Neverland. In addition to two distinct works by Barrie himself, the character has been featured in a variety of media and merchandise, both adapting and expanding on Barrie's works. (http://en.wikipedia.org/wiki/Peter_Pan)
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8064-073-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ I. WIELKA WYPRAWA DO PARKU LEŚNEGO
Byłoby wam trudno zrozumieć przygody Piotrusia Pana, gdybyście nie wiedzieli, jak wygląda Park Leśny. Park ten jest olbrzymi i leży w pobliżu bardzo wielkiego miasta, w którem mieszka król. Prawie codziennie chodzimy z Daniem do parku i Danio jest wprost oszołomiony, mnóstwem wrażeń, jakich tam doznaje. Nigdy jeszcze żadne dziecko nie zwiedziło całego parku za jednym razem, bo malcy w wieku Dania muszą sypiać od dwunastej do pierwszej w południe, i dlatego trzeba spieszyć z powrotem do domu. Gdyby jednak wasze mamy nie przestrzegały tak koniecznie tego spania od dwunastej do pierwszej w południe, to może moglibyście zwiedzić cały Park Leśny w jednym i tym samym dniu.
Przed Parkiem ciągnie się nieskończenie długi sznur dorożek, nad któremi wasze piastunki mają taką władzę, że skoro palec do góry podniosą, dorożka staje, a wtedy dzieci przechodzą swobodnie na drugą stronę ulicy i zatrzymują się przed wielką, żelazną bramą. Bram w parku jest kilka, ale zwykle wchodzi się tą pierwszą. U wejścia można zamienić parę słów z ˝panią od baloników˝. Pani ta, z takiem natężeniem, całą swą przysadzistą postacią przyciska stołek do bruku chodnika, a plecy do żelaznego ogrodzenia parku, że twarz jej jest czerwona, jak burak. Ostrożność ta jest bardzo wskazaną, bo gdyby choć na chwilkę puściła się sztachet i stołka, baloniki, które trzyma w ręku, uniosłyby ją w powietrze. I tak się nawet stało któregoś dnia, bo gdyśmy o zwykłej godzinie przyszli do parku, zastaliśmy pod bramą ˝nową panią od baloników˝. Widocznie ta dawniejsza, gruba, oderwała się od sztachet i baloniki uniosły ją w górę. Danio bardzo żałował, że nie był przy tem, bo skoro już wogóle miało się stać takie nieszczęście, byłby przynajmniej chciał je widzieć na własne oczy.
Leśny park jest prześlicznym ogrodem, w którym rosną miliony i setki najpiękniejszych drzew. Zaraz za bramą zaczyna się Gaj figowy, ale każdy umyka stąd czemprędzej, bo tutaj bawią się tylko dzieci, które z nikim ˝zadawać się˝ nie chcą, bo są zanadto dobrze wychowane. Danio i inni bohaterowie w jego wieku, nazywają je pogardliwie ˝małpkami˝. Dzieci te chodzą postrojone, jak laleczki z wystawy sklepowej, mówią pocichutku i używają wyszukanych wyrazów, jak ludzie dorośli. Nudzą się przytem ciągle, bo w nic się bawić nie umieją. Zdarza się jednak, że i najlepiej wytresowana małpa zbuntuje się w zwierzyńcu, przesadzi strzegące ją mury i ucieknie w świat daleki. Takim buntowniczym duchem była Marynka Grey, o której dowiecie się więcej, kiedy dojdziemy do bramy, ochrzczonej jej imieniem. Ta mała Marynka jest jedyną ˝małpką˝, której wspomnienie przechowało się w Leśnym parku.
Teraz przechodzimy na Dużą drogę. Różnica między nią, a innemi drogami jest prawie taka, jak między wami a waszym ojcem. Danio nie może się nadziwić, że droga ta jest z początku wązka, a potem rozszerza się i rozszerza, dopóki się nie stanie zupełnie szeroką drogą. Danio twierdzi, że droga ta jest ojcem wszystkich ścieżek i ścieżynek parku i wyrysował nawet obrazek, który mu się ogromnie podoba. Na tym obrazku Duża droga wiezie w dziecinnym wózku małą dróżkę na spacer. I na tej drodze spotkać można tylko bardzo porządne towarzystwo. Dzieci bawią się tu zawsze pod okiem dorosłych, którzy pilnują, żeby nie zamoczyły nóżek w wilgotnej trawie i stawiają je do kąta za to, że są ˝uparciuchami˝ albo ˝mazgajami˝. Wyraz ˝mazgaj˝ oznacza kogoś, kto płacze o byle co, n. p. o to, że go niania nie chce wziąć na ręce, albo że mu palec z buzi wyjęto. Z dwojga złego, lepiej już być ˝uparciuchem˝, bo tyle najmilszych rzeczy jest zabronionych na świecie, że warto od czasu do czasu popróbować, czyby się jednak nie dało postawić na swojem.
Gdybyśmy się zatrzymywali przy każdym placu, przez który przechodzi Duża droga, stracilibyśmy tyle czasu, że musielibyśmy wracać do domu, nie obejrzawszy ani jednej części wszystkich rzeczy godnych widzenia w Parku Leśnym. Zwrócę wam więc tutaj tylko uwagę na drzewo Mundzia Helwett’a – pod którym ów Mundzio bawiąc się pewnego razu, zgubił jednego centa, a po chwili szukania odnalazł dwa! Od tego pamiętnego zdarzenia cała ziemia dokoła drzewa jest rozgrzebana i zryta rydelkami młodocianych ˝poszukiwaczy złota˝. Nieco dalej wznosi się drewniana budka, w której zabarykadował się mały książę Henryś. Mały książę ˝mazgaił się˝ przez całe trzy dni, bez żadnego powodu, i za karę przyprowadzono go do Parku leśnego w sukience jego siostrzyczki. Henryś nie mógł znieść takiej hańby. Na Dużej drodze wydarł się z rąk bony, zamknął się w drewnianej budce i nie dał się z niej wyprowadzić, póki mu nie oddano jego bufiastych majteczek z dwiema kieszeniami.
Nie będę was namawiał, żebyście się zbliżyli do Okrągłego stawu, bo zanim doń dojdziecie, nianie wasze, które są okropnie ˝tchórzliwe˝, odciągną was napewno w inną stronę i pokażą wam ścieżkę, wiodącą do Dziecinnego pałacu. W pałacu tym mieszkała samiuteńka jedna, w otoczeniu bardzo wielu lalek, najsławniejsza dziewczynka z całego parku. Jeśli kto pociągnął za sznurek dzwonka, wstawała zaraz z łóżka, o szóstej zaświecała światło i odmykała drzwi w koszulce nocnej, a wszyscy wołali w uniesieniu: ˝Cześć królowej! niech żyje królowa!˝ Dania jednak to najbardziej dziwi, że taka mała dziewczynka wiedziała, gdzie są schowane zapałki.
Teraz zastępuje nam drogę Wyścigowa góra. Zdarza się, że dzieci wchodzą na nią bez zamiaru gonienia się lub ścigania. Ledwie jednak stopy ich dotkną jej szczytu, taka ochota wzbiera się w nich nagle, że zbiegają z góry, jakby im skrzydła wyrosły u ramion. Zwykle zatrzymują się dopiero wówczas, kiedy już tak daleko odbiegły od starszych, że nie wiedzą, jak trafić do nich. Ale na szczęście jest tu druga drewniana budka, w której siedzi dozorca. Budka ta nazywa się ˝domkiem znajdków˝, bo jak się tylko dziecko zgubi, idzie do dozorcy i mówi mu, że się zgubiło, a dozorca je zaraz znajduje. Na Górze wyścigowej zabawy i gonitwy nie ustają nigdy, bo nawet w dni zimne i wietrzne, kiedy dzieciom wychodzić z domu nie wolno, zamiast nich bawią się tu i ścigają zżółkłe, jesienne liście. Opanowane szałem gonitwy, bez końca wirują tu i gonią się, a nikt na świecie nie może im dorównać w lekkości i chyżości.
Z Wyścigowej Góry widzimy, jak na dłoni, bramę Marynki Grey, o której przyrzekłem wam więcej opowiedzieć. Była to ładna, mała dziewczynka, która codzień o tej samej godzinie zjawiała się w parku, w towarzystwie dwóch piastunek, albo jednej mamy i jednej piastunki. Marynka była zawsze ślicznie ubrana, wszystkim ˝małpkom˝ mówiła ˝pa˝, i bawiła się tylko swoją własną piłeczką, którą raczyła rzucać na ziemię i kazała podnosić piastunce. I raptem, ta grzeczna, ta ślicznie ubrana i ˝wzorowo˝ wychowana Marynka, zmieniła się w najniegrzeczniejsze stworzenie. Chcąc dowieść, że jest naprawdę niegrzeczną, rozwiązała najpierw sznurowadła trzewiczków i wywiesiła język na cztery strony świata. Potem zdarła z siebie szarfę jedwabną, zmięła ją i podeptała nogami, pobiegła do kałuży i skakała po błocie, póki niem nie obryzgała strojnej swojej sukienki. Potem przelazła przez płot i narobiła jeszcze wiele innych głupstw, na których zakończenie zrzuciła z nóżek oba zabłocone trzewiczki i cisnęła je daleko poza siebie. Wreszcie ochlapana błotem, rozczochrana i w pończoszkach tylko, pomknęła ku bramie, ochrzczonej teraz jej imieniem, wypadła na ulicę i byłaby z pewnością zginęła w tłumie, gdyby biegnąca za nią matka nie porwała jej na ręce i nie zaniosła do doróżki, która zbuntowaną małpkę odwiozła do domu. Stało się to dawno temu i Danio tylko z imienia zna Marynkę Grey.
Na lewo od Dużej drogi ciągnie się Aleja dzidziusiów. Pełno tu dziecinnych wózków i maleństw zaledwie raczkujących, – wprost trudno przejść, nie natknąwszy się na jakieś niemowlę, co wywołuje natychmiast okrzyki grozy i oburzenia nianiek. Tu jest także przejście ku mleczarni, gdzie w prawdziwych rondlach gotuje się mleko i gdzie kwiatki kasztanów spadają wprost do waszych szklanek. Tu piją mleko także zwyczajne dzieci i do ich szklanek sypią się kwiatki kasztanów, tak samo jak i do waszych.
Teraz rzucimy okiem na studnię z basenem. Kiedy do tego basenu wpadł Jurek Śmiały, tyle było w nim wody, że się przelewała przez brzegi. Jurek był pieszczochem swojej matki i ze względu na to, że matka jego była wdową, pozwalał jej nawet przy ludziach brać się czasem pod ramię. Jurka ogarniała nieraz niepohamowana żądza przygód. Wtedy najchętniej bawił się z kominiarzem Smoluchem. Pewnego razu, kiedy jak zwykle bawili się koło studni, Jurek Śmiały wpadł do basenu i byłby się utopił, ale Smoluch dał nurka w wodę i wydobył go na wierzch. I co najdziwniejsze, że woda tak doskonale zmyła sadzę z twarzy Smolucha, że kiedy z niej wyszedł, wszyscy odrazu poznali, że Smoluch jest ojcem Jurka, którego wszyscy uważali za zaginionego. Od tego czasu Jurek nigdy już nie pozwalał swojej matce, aby go brała pod ramię.
Pomiędzy studnią i Okrągłym stawem leży boisko przeznaczone dla zwolenników ˝cricket’a˝. Tylko, że do prawdziwej gry nie przychodzi prawie nigdy, bo podzielenie dzieci na partye zabiera za wiele czasu. Każde z dzieci chce grę prowadzić, a kiedy po wielu wysiłkach udało się nareszcie wszystkich pogodzić i dwóch partnerów rozpoczyna grę, okazuje się, że reszta dzieci już postanowiła bawić się w coś innego. Na tem boisku grają w ˝cricket’a˝ chłopcy i dziewczynki. Chłopcy używają w grze drewnianej pałki, a dziewczynkom pomagają rakiety i guwernantki. Nie dziw więc, że nigdy nie grają porządnie, a jeślibyś chciał podpatrzeć ich rozpaczliwe wysiłki, doleciałyby cię z boiska najdziwniejsze odgłosy. Z tego powodu zdarzyła się raz nawet bardzo niemiła historya. Kilka dziewczynek wyzwało do walki ˝w piłkę˝ Dania i pewne rozwichrzone stworzonko (na imię jej było Anielcia) zrobiło tyle dobrych punktów, że... albo nie, wolę pominąć milczeniem tę niefortunną przygodę i zaprowadzić was do Okrągłego stawu, który jest duszą całego parku.
Staw jest okrągły, bo leży w samym środku Parku Leśnego, a kto raz stanął nad jego brzegiem, napewno nie zechce kroku postąpić dalej. Tu widzi się chłopców, puszczających na wodę tak ogromne żaglowce, że dla przewiezienia ich do parku, muszą używać taczek albo wózków dziecinnych. Uważaliście pewnie, że w parku bardzo dużo małych dzieci ma wykrzywione nóżki. Nie może być inaczej, skoro bracia i kuzynkowie zabierają ich wózki na swoje rzeczy, a bobięta muszą dreptać do domu piechotą.
Każdy z was marzył zapewne o posiadaniu żaglowej łodzi na własność, i oto wujaszek spełnił wreszcie wasze życzenie. Ach, wielka to przyjemność przywlec taki statek do parku i rozprawiać o nim głośno z innymi chłopcami, którzy nie mają tak zacnego wujaszka. Ale po paru występach, wolicie zostawić wasz wspaniały statek w domu, bo wkrótce spostrzegacie, że żaden, choćby najkosztowniejszy statek, nie może się nawet równać ze ˝statkiem z patyka˝. Szczególną cechą tego statku jest jego dziwne podobieństwo do kawałka patyka, przywiązanego na końcu sznurka. Podobieństwo to jednak trwa, dopóki statek nie zostanie puszczony na wodę. Bo skoro tylko zacznie się ślizgać po powierzchni stawu, właściciel idący wzdłuż brzegu i dzierżący w ręku sznurek, widzi natychmiast tłumy majtków, uwijających się na pokładzie, widzi żagle wzdęte majestatycznie i płynie, płynie dniem i nocą hen, ku cichej, bezpiecznej przystani, zupełnie niedostępnej kosztownym, sklepowym statkom. Noc zapada szybko, ale nieustraszony żaglowiec wypływa na pełne morze; żagle jego wzdymają się i trzepią na wietrze i płynie wciąż przed siebie, ponad zatopionemi miastami, coraz to natrafiając na rozbójników morskich, z którymi mężna załoga musi staczać dzikie walki. Wreszcie po długiej, mozolnej podróży, statek twój zarzuca kotwicę na koralowych rafach.
Najpiękniejsze przygody zdarzają się zwykle, kiedy się bawisz sam, bo we dwóch nie można się tak bawić, jak samemu. Gdy jesteś sam, prowadzisz półgłosem rozmowy, wydajesz rozkazy, wygrywasz bitwy i bawisz się tak znakomicie, że zapominasz zupełnie, gdzie się znajdujesz i że już czas największy wracać do domu. A kiedy przestajesz się bawić, zapominasz zupełnie, kim byłeś i czem twój statek był wyładowany po brzegi. Bo już wieko twojego skarbca się zatrzasnęło i skarbiec zapadł w głąb twej pamięci. Może dopiero po latach inny jaki chłopczyk odkryje go i czerpać będzie z jego skarbów.
Kosztowne, sklepowe statki nie kryją w wnętrzu swojem żadnych tajemnic i dlatego widok sklepowego jachtu nie ożywi nigdy w pamięci dorosłego człowieka najmilszych wrażeń jego dzieciństwa. Bo tylko ˝statki z patyka˝ wyładowane są po brzegi najcenniejszemi wspomnieniami. Jacht jest tem samem wobec ˝statku z patyka˝, czem jest zwyczajny flisak wobec marynarza. Statek sklepowy ośmiela się zaledwie krążyć po tafli jeziora, podczas gdy ˝statek z patyka˝ bez lęku wypływa na fale wzburzonego oceanu. To też niech dzieci posiadające piękne jachty nie wyobrażają sobie, że zabawki te wzbudzają u drugich podziw. O nie, jachty te są zupełnie zbyteczne na Okrągłym stawie. Gdyby nawet wszystkie się potopiły, albo gdyby kaczki wciągnęły je pod wodę i zagrzebały w mule, Okrągły staw spełniałby nadal cele, jakie mu przeznaczono.
Tak samo jak dzieci, ciągną ku wodzie mniejsze i większe ścieżki. Jedne z nich są opatrzone słupkami z kolczastym drutem. Są to porządne ścieżki czyszczone i żwirowane przez ludzi, którzy przy tej robocie zdejmują z siebie surduty. Oprócz tych ścieżek jest mnóstwo innych, zwanych ˝złodziejskiemi˝. Dróżki te i ścieżynki są miejscami tak szerokie, że dwie osoby swobodnie wyminąćby się mogły, to znów zwężają się tak dalece, pomimo że stawiasz nogi tuż przy sobie i tak dotykasz niemi krzaków, rosnących po obu stronach. Naturalnie ˝złodziejskie˝ ścieżki zrobiły się same i Danio bardzo żałuje, że nie może nigdy się przyjrzeć, jak one ˝się robią˝. Naturalnie, że to ˝robienie się˝ ścieżek musi się odbywać już ˝po dzwonku˝, kiedy bramy parku są pozamykane. Wszystko, co jest ciekawego w parku, robi się zawsze w nocy; ja sądzę, że ścieżki porobiły się dlatego, żeby nie stracić sposobności przyjrzenia się Okrągłemu stawowi.
Jedna z tych ˝złodziejskich˝ ścieżyn zaczyna się od placu, gdzie strzygą barany i owce. Mówiono mi, że kiedy fryzyer ostrzygł poraz pierwszy loki Dania, Danio pożegnał je bez zmrużenia powiek, (za to mamie jego łzy się kręciły w oczach). Nie dziw więc, że kiedy barany i owce zaczęły umykać przed postrzygaczem, Danio wołał ku nim wzgardliwie: – ˝Nie wstyd wam, stare tchórze˝. Kiedy jednak postrzygacz ścisnął owieczkę kolanami i rozpoczął operacyę, Danio pogroził mu pięścią. Nie mógł darować postrzygaczowi, że używa do strzyżenia takich wielkich nożyc. Po ostrzyżeniu owcy, postrzygacz otrząsa z niej wełnę i zwierzątko stoi nieruchomo, zupełnie niepodobne do siebie. Owce są tak zdziwione i onieśmielone tą nową swoją postacią, że puszczone wolno, nie odrazu zaczynają skubać trawę. Zapewne im się zdaje, że teraz nie mają już do niej prawa. Danio nieraz myśli nad tem, czy owce po ostrzyżeniu poznają jedna drugą, czy też może biorą się za obce i dlatego sprzeczają się między sobą. Te owce z Parku Leśnego są wogóle zupełnem przeciwieństwem owiec wiejskich. Dość powiedzieć, że na sam ich widok nasz dzielny Portos podwija ogon ze strachu. Portos jest Bernardem, i niech tylko na wsi posłyszy zdaleka beczenie owiec, biegnie ku nim i gna przed sobą całe stado. Ale te miejskie owce idą wprost ku niemu z tak dziwnym wyrazem w oczach, że Portosowi odrazu robi się niedobrze. Jego psi honor nie pozwala mu naturalnie zemknąć przed owcami, więc stoi bez ruchu, udając, że jest pogrążony w podziwianiu krajobrazu, a potem raptem zawraca w bok i daje mi z za krzaków do zrozumienia, że moglibyśmy pójść dalej.
Niedaleko stąd zaczyna się ˝Wężowe jezioro˝. Jeśli się kto przechyli ponad jego brzegiem, widzi na jego dnie zatopiony las, zwrócony wierzchołkami drzew ku dołowi. Ludzie mówią, że nocą błyszczą w głębi ˝Wężowego jeziora˝ zatopione gwiazdy. Jeśli to prawda, to je widuje zapewne Piotruś Pan, kiedy w gniazdeczku swojem żegluje po powierzchni jeziora. Tylko nieznaczna część jeziora znajduje się w Parku Leśnym, bo zaraz woda przepływa popod kamiennym mostem aż ku ˝Ptasiej wyspie˝. Wyspa ta jest ojczyzną wszystkich ptaszków, z których wyrastają później chłopcy i dziewczynki. Żadna istota ludzka, z wyjątkiem Piotrusia Pana, (który jest tylko niby-człowiekiem) nie może przedostać się na ˝Ptasią wyspę˝. Każde z dzieci jednak bez względu na to, czy jest dziewczynką, czy chłopcem, brunetem czy blondynką, może napisać co mu się żywnie podoba na karteczce, przymocować liścik ten do papierowego stateczku i puścić go na wodę. Ręczę wam, że skoro tylko noc zapadnie, wasz liścik popłynie wprost do Piotrusiowego państwa.
Dość na dzisiaj, czas wracać do domu, bo jak mówiłem, niemożliwem jest zobaczyć wszystko jednego dnia. Musiałbym chyba nieść Dania na rękach i wypoczywać na każdej ławce, jak p. Salford. Nazwaliśmy tego pana, panem Salfordem, bo każdemu, kogo spotka w parku, opowiada o ślicznej miejscowości, w której się urodził, a która nazywa się Salford. Bardzo to miły staruszek. Przesiada się z ławki na ławkę i szuka osoby, z którą-by mógł nawiązać rozmowę o Salford. Rok minął od czasu gdyśmy go zobaczyli poraz pierwszy i oto traf chciał, że poznaliśmy się z innym samotnym staruszkiem, który za młodych lat spędził raz w Salford całą jedną sobotę i pół niedzieli. Był to cichy, nieśmiały starowina; adres jego był zawsze wypisany wewnątrz jego kapelusza. Skorośmy się dowiedzieli o jego wycieczce do Salford, powiedliśmy go w tryumfie do pana Salforda. Nie potrafię wam opisać radosnego wzruszenia, z jakiem nasz przyjaciel rzucił się na potulnego staruszka, gdyśmy mu napomknęli o tej sobocie i niedzieli. Od tego czasu obaj staruszkowie nie rozłączają się ze sobą. Prym w rozmowie trzyma naturalnie p. Salford i na każdym przystanku chwyta swego towarzysza za guzik surduta, jakby się lękał, żeby mu się potulny staruszek nie wymknął.
Nieopodal wyjścia napotykamy jeszcze dwie rzeczy godne uwagi. Pierwszą jest Cmentarz psów, ale tu się nie zatrzymamy, bo przecież nasz Portos jeszcze żyje. Jeszcze bliżej bramy rośnie krzaczek z gniazdeczkiem sikorki. Smutne wspomnienie wiąże się z tem gniazdeczkiem. Szukaliśmy w krzakach piłki Dania i raptem zamiast piłki odkryliśmy cudne, maluchne gniazdeczko, a w niem cztery jajeczka, ozdobione kolorowemi kreseczkami, zupełnie podobnemi do gryzmołów, wypisywanych przez Dania na jego zeszytach. Zapewne mama-sikorka pisała na tych jajeczkach liściki do pisklątek, zamkniętych wewnątrz skorupek. Codzień odwiedzaliśmy małe gniazdko, ale zaglądaliśmy doń tylko wówczas, kiedy żadnego z psotnych chłopaków nie było w pobliżu.
Codzień sypaliśmy dokoła krzaczka okruszki, a ptaszyna podnosiła główeczkę na nasz widok, i tak się z nami oswoiła, że trzepotała skrzydełkami na powitanie. Ale kiedyśmy przybyli jednego razu, w gniazdku brakowało dwóch jajeczek. Nazajutrz nie było już ani jednego. A biedna ptaszyna biła skrzydełkami ponad krzaczkiem i patrzyła na nas tak żałosnym wzrokiem, jakby myślała, że to myśmy zdradzili jej zaufanie. To było wprost okropne i Danio tłumaczył jej, jak tylko mógł, że żaden z nas nie byłby w stanie wyrządzić jej takiej krzywdy. Ale boję się, czy ptaszyna go zrozumiała, bo kilka lat już minęło, od czasu jak Danio używał ptasiego języka. Gdyśmy dnia tego opuszczali Park Leśny, obaj mieliśmy łzy w oczach.PETER PAN IN KENSINGTON GARDENS
I. THE GRAND TOUR OF THE GARDENS
You must see for yourselves that it will be difficult to follow Peter Pan´s adventures unless you are familiar with the Kensington Gardens. They are in London, where the King lives, and I used to take David there nearly every day unless he was looking decidedly flushed. No child has ever been in the whole of the Gardens, because it is so soon time to turn back. The reason it is soon time to turn back is that, if you are as small as David, you sleep from twelve to one. If your mother was not so sure that you sleep from twelve to one, you could most likely see the whole of them.
The Gardens are bounded on one side by a never-ending line of omnibuses, over which your nurse has such authority that if she holds up her finger to any one of them it stops immediately. She then crosses with you in safety to the other side. There are more gates to the Gardens than one gate, but that is the one you go in at, and before you go in you speak to the lady with the balloons, who sits just outside. This is as near to being inside as she may venture, because, if she were to let go her hold of the railings for one moment, the balloons would lift her up, and she would be flown away. She sits very squat, for the balloons are always tugging at her, and the strain has given her quite a red face. Once she was a new one, because the old one had let go, and David was very sorry for the old one, but as she did let go, he wished he had been there to see.
The Gardens are a tremendous big place, with millions and hundreds of trees; and first you come to the Figs, but you scorn to loiter there, for the Figs is the resort of superior little persons, who are forbidden to mix with the commonalty, and is so named, according to legend, because they dress in full fig. These dainty ones are themselves contemptuously called Figs by David and other heroes, and you have a key to the manners and customs of this dandiacal section of the Gardens when I tell you that cricket is called crickets here. Occasionally a rebel Fig climbs over the fence into the world, and such a one was Miss Mabel Grey, of whom I shall tell you when we come to Miss Mabel Grey´s gate. She was the only really celebrated Fig.
We are now in the Broad Walk, and it is as much bigger than the other walks as your father is bigger than you. David wondered if it began little, and grew and grew, until it was quite grown up, and whether the other walks are its babies, and he drew a picture, which diverted him very much, of the Broad Walk giving a tiny walk an airing in a perambulator. In the Broad Walk you meet all the people who are worth knowing, and there is usually a grown-up with them to prevent them going on the damp grass, and to make them stand disgraced at the corner of a seat if they have been mad-dog or Mary-Annish. To be Mary-Annish is to behave like a girl, whimpering because nurse won´t carry you, or simpering with your thumb in your mouth, and it is a hateful quality; but to be mad-dog is to kick out at everything, and there is some satisfaction in that.
If I were to point out all the notable places as we pass up the Broad Walk, it would be time to turn back before we reach them, and I simply wave my stick at Cecco Hewlett´s Tree, that memorable spot where a boy called Cecco lost his penny, and, looking for it, found twopence. There has been a good deal of excavation going on there ever since. Farther up the walk is the little wooden house in which Marmaduke Perry hid. There is no more awful story of the Gardens than this of Marmaduke Perry, who had been Mary-Annish three days in succession, and was sentenced to appear in the Broad Walk dressed in his sister´s clothes. He hid in the little wooden house, and refused to emerge until they brought him knickerbockers with pockets.
You now try to go to the Round Pond, but nurses hate it, because they are not really manly, and they make you look the other way, at the Big Penny and the Baby´s Palace. She was the most celebrated baby of the Gardens, and lived in the palace all alone, with ever so many dolls, so people rang the bell, and up she got out of her bed, though it was past six o´clock, and she lighted a candle and opened the door in her nighty, and then they all cried with great rejoicings, ´Hail, Queen of England!´ What puzzled David most was how she knew where the matches were kept. The Big Penny is a statue about her.
Next we come to the Hump, which is the part of the Broad Walk where all the big races are run; and even though you had no intention of running you do run when you come to the Hump, it is such a fascinating, slide-down kind of place. Often you stop when you have run about half-way down it, and then you are lost; but there is another little wooden house near here, called the Lost House, and so you tell the man that you are lost and then he finds you. It is glorious fun racing down the Hump, but you can´t do it on windy days because then you are not there, but the fallen leaves do it instead of you. There is almost nothing that has such a keen sense of fun as a fallen leaf.
From the Hump we can see the gate that is called after Miss Mabel Grey, the Fig I promised to tell you about. There were always two nurses with her, or else one mother and one nurse, and for a long time she was a pattern-child who always coughed off the table and said, ´How do you do?´ to the other Figs, and the only game she played at was flinging a ball gracefully and letting the nurse bring it back to her. Then one day she tired of it all and went mad-dog, and, first, to show that she really was mad-dog, she unloosened both her boot-laces and put out her tongue east, west, north, and south. She then flung her sash into a puddle and danced on it till dirty water was squirted over her frock, after which she climbed the fence and had a series of incredible adventures, one of the least of which was that she kicked off both her boots. At last she came to the gate that is now called after her, out of which she ran into streets David and I have never been in though we have heard them roaring, and still she ran on and would never again have been heard of had not her mother jumped into a ´bus and thus overtaken her. It all happened, I should say, long ago, and this is not the Mabel Grey whom David knows.
Returning up the Broad Walk we have on our right the Baby Walk, which is so full of perambulators that you could cross from side to side stepping on babies, but the nurses won´t let you do it. From this walk a passage called Bunting´s Thumb, because it is that length, leads into Picnic Street, where there are real kettles, and chestnut-blossom falls into your mug as you are drinking. Quite common children picnic here also, and the blossom falls into their mugs just the same.
Next comes St. Govor´s Well, which was full of water when Malcolm the Bold fell into it. He was his mother´s favourite, and he let her put her arm round his neck in public because she was a widow; but he was also partial to adventures, and liked to play with a chimney-sweep who had killed a good many bears. The sweep´s name was Sooty, and one day, when they were playing near the well, Malcolm fell in and would have been drowned had not Sooty dived in and rescued him; and the water had washed Sooty clean, and he now stood revealed as Malcolm´s long-lost father. So Malcolm would not let his mother put her arm round his neck any more.
Between the well and the Round Pond are the cricket pitches, and frequently the choosing of sides exhausts so much time that there is scarcely any cricket. Everybody wants to bat first, and as soon as he is out he bowls unless you are the better wrestler, and while you are wrestling with him the fielders have scattered to play at something else. The Gardens are noted for two kinds of cricket: boy cricket, which is real cricket with a bat, and girl cricket, which is with a racquet and the governess. Girls can´t really play cricket, and when you are watching their futile efforts you make funny sounds at them. Nevertheless, there was a very disagreeable incident one day when some forward girls challenged David´s team, and a disturbing creature called Angela Clare sent down so many yorkers that–However, instead of telling you the result of that regrettable match I shall pass on hurriedly to the Round Pond, which is the wheel that keeps all the Gardens going.
It is round because it is in the very middle of the Gardens, and when you are come to it you never want to go any farther. You can´t be good all the time at the Round Pond, however much you try. You can be good in the Broad Walk all the time, but not at the Round Pond, and the reason is that you forget, and, when you remember, you are so wet that you may as well be wetter. There are men who sail boats on the Round Pond, such big boats that they bring them in barrows, and sometimes in perambulators, and then the baby has to walk. The bow-legged children in the Gardens are those who had to walk too soon because their father needed the perambulator.
You always want to have a yacht to sail on the Round Pond, and in the end your uncle gives you one; and to carry it to the pond the first day is splendid, also to talk about it to boys who have no uncle is splendid, but soon you like to leave it at home. For the sweetest craft that slips her moorings in the Round Pond is what is called a stick-boat, because she is rather like a stick until she is in the water and you are holding the string. Then as you walk round, pulling her, you see little men running about her deck, and sails rise magically and catch the breeze, and you put in on dirty nights at snug harbours which are unknown to the lordly yachts. Night passes in a twink, and again your rakish craft noses for the wind, whales spout, you glide over buried cities, and have brushes with pirates, and cast anchor on coral isles. You are a solitary boy while all this is taking place, for two boys together cannot adventure far upon the Round Pond, and though you may talk to yourself throughout the voyage, giving orders and executing them with despatch, you know not, when it is time to go home, where you have been or what swelled your sails; your treasure-trove is all locked away in your hold, so to speak, which will be opened, perhaps, by another little boy many years afterwards.
But those yachts have nothing in their hold. Does any one return to this haunt of his youth because of the yachts that used to sail it? Oh no. It is the stick-boat that is freighted with memories. The yachts are toys, their owner a fresh-water mariner; they can cross and recross a pond only while the stick-boat goes to sea. You yachtsmen with your wands, who think we are all there to gaze on you, your ships are only accidents of this place, and were they all to be boarded and sunk by the ducks, the real business of the Round Pond would be carried on as usual.
Paths from everywhere crowd like children to the pond. Some of them are ordinary paths, which have a rail on each side, and are made by men with their coats off, but others are vagrants, wide at one spot, and at another so narrow that you can stand astride them. They are called Paths that have Made Themselves, and David did wish he could see them doing it. But, like all the most wonderful things that happen in the Gardens, it is done, we concluded, at night after the gates are closed. We have also decided that the paths make themselves because it is their only chance of getting to the Round Pond.
One of these gypsy paths comes from the place where the sheep get their hair cut. When David shed his curls at the hair-dressers, I am told, he said good-bye to them without a tremor, though his mother has never been quite the same bright creature since; so he despises the sheep as they run from their shearer, and calls out tauntingly, ´Cowardy, cowardy custard!´ But when the man grips them between his legs David shakes a fist at him for using such big scissors. Another startling moment is when the man turns back the grimy wool from the sheeps´ shoulders and they look suddenly like ladies in the stalls of a theatre. The sheep are so frightened by the shearing that it makes them quite white and thin, and as soon as they are set free they begin to nibble the grass at once, quite anxiously, as if they feared that they would never be worth eating. David wonders whether they know each other, now that they are so different, and if it makes them fight with the wrong ones. They are great fighters, and thus so unlike country sheep that every year they give my St. Bernard dog, Porthos, a shock. He can make a field of country sheep fly by merely announcing his approach, but these town sheep come toward him with no promise of gentle entertainment, and then a light from last year breaks upon Porthos. He cannot with dignity retreat, but he stops and looks about him as if lost in admiration of the scenery, and presently he strolls away with a fine indifference and a glint at me from the corner of his eye.
Porthos
The Serpentine begins near here. It is a lovely lake, and there is a drowned forest at the bottom of it. If you peer over the edge you can see the trees all growing upside down, and they say that at night there are also drowned stars in it. If so, Peter Pan sees them when he is sailing across the lake in the Thrush´s Nest. A small part only of the Serpentine is in the Gardens, for soon it passes beneath a bridge to far away where the island is on which all the birds are born that become baby boys and girls. No one who is human, except Peter Pan (and he is only half human), can land on the island, but you may write what you want (boy or girl, dark or fair) on a piece of paper, and then twist it into the shape of a boat and slip it into the water, and it reaches Peter Pan´s island after dark.
We are on the way home now, though of course, it is all pretence that we can go to so many of the places in one day. I should have had to be carrying David long ago, and resting on every seat like old Mr. Salford. That was what we called him, because he always talked to us of a lovely place called Salford where he had been born. He was a crab-apple of an old gentleman who wandered all day in the Gardens from seat to seat trying to fall in with somebody who was acquainted with the town of Salford, and when we had known him for a year or more we actually did meet another aged solitary who had once spent Saturday to Monday in Salford. He was meek and timid, and carried his address inside his hat, and whatever part of London he was in search of he always went to Westminster Abbey first as a starting-point. Him we carried in triumph to our other friend, with the story of that Saturday to Monday, and never shall I forget the gloating joy with which Mr. Salford leapt at him. They have been cronies ever since, and I noticed that Mr. Salford, who naturally does most of the talking, keeps tight grip of the other old man´s coat.
The two last places before you come to our gate are the Dog´s Cemetery and the chaffinches nest, but we pretend not to know what the Dog´s Cemetery is, as Porthos is always with us. The nest is very sad. It is quite white, and the way we found it was wonderful. We were having another look among the bushes for David´s lost worsted ball, and instead of the ball we found a lovely nest made of the worsted, and containing four eggs, with scratches on them very like David´s handwriting, so we think they must have been the mother´s love-letters to the little ones inside. Every day we were in the Gardens we paid a call at the nest, taking care that no cruel boy should see us, and we dropped crumbs, and soon the bird knew us as friends, and sat in the nest looking at us kindly with her shoulders hunched up. But one day when we went there were only two eggs in the nest, and the next time there were none. The saddest part of it was that the poor little chaffinch fluttered about the bushes, looking so reproachfully at us that we knew she thought we had done it; and though David tried to explain to her, it was so long since he had spoken the bird language that I fear she did not understand. He and I left the Gardens that day with our knuckles in our eyes.