- W empik go
Przygody podmiotu - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
4 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Przygody podmiotu - ebook
„Ofertę znalazłem na ostatniej stronie gazety. Firma trudniła się stawianiem domów instant, które — po złożeniu w całość — wyglądały (a w razie potrzeby, jak mi powiedziano, nawet paliły się) jak prawdziwe. Nie wierzyłem jednak w możliwość pożaru. Z prostej przyczyny: tam nigdy nie było kobiet.” (Kanadyjczyk)
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65236-80-7 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zamiast wstępu
Niektóre z zamieszczonych tu tekstów zmieniłem w stosunku do ich poprzedniej wersji. Można je łatwo rozpoznać po tym, że zostały oznaczone gwiazdką. Nowy tekst pt. „Piramida” dla odmiany oznaczyłem wykrzyknikiem. Pisanie przez kilka lat „Przygód podmiotu” było jednym z tych doświadczeń, jakich trudno się spodziewać, zanim nie nastąpią. „Przygody…” nie powstałyby bez przyjaciół i znajomych, którzy zostali w nich częściowo sportretowani. Dziękuję tym, którzy byli tego świadomi i przekazywali mi uwagi na temat cyklu, a także tym, którzy nie domyślili się, że bez pytania zaangażowałem ich w coś tak podejrzanego.
B.G.
XXVI II MMXVI, LublinWażki
Patrząc na polanę, można było odnieść wrażenie, że lato dysponuje spektakularnie długim okresem ważności, którego z przyzwyczajenia nikt nawet nie sprawdza (co jest główną przyczyną późniejszych rozczarowań). Do tej grupy należała i nasza trójka. Sądziliśmy, że w tym wypadku nigdy nie zostaną wyświetlone napisy końcowe. Wybraliśmy się tu, szukając odmiany od codziennego rytmu ulic i układu kamiennych brył, w których — z niewiadomych powodów — gromadzili się ludzie i samochody.
Gdy tylko wkroczyliśmy w zieleń, naprzeciw wyleciały nam ważki, niby reprezentując — niewidoczną jeszcze z naszej perspektywy — rzekę. Znalezienie miejsca na piknik pod tą naturalną eskortą nie było zbyt proste. Nie mogliśmy zbytnio zbaczać z wydeptanej ścieżki. Oczywiście nie słyszeliśmy żadnych zmian w torze lotu, manewr zawsze odbywał się bezgłośnie, ale gdy wybieraliśmy zakazany kierunek, owady natychmiast zastępowały nam drogę, popisując się przy okazji lotem wiszącym. Na ich korzyść świadczyło trzysta milionów lat tradycji, więc musieliśmy ustąpić.
W końcu udało nam się znaleźć miejsce, do którego żadna ze stron nie zgłaszała zastrzeżeń. Rozbiliśmy się (jak gdyby nigdy nic) i z czasem chitynowy nadzór został odwołany. Wyjęliśmy więc kanapki, notes i piłkę. Już jednak wiedzieliśmy, że nie jesteśmy u siebie. I być może w tym wszystkim chodziło tylko o wywołanie tego poczucia. W moim przypadku dochodziło jeszcze wspomnienie faktu, że grałem kiedyś w zespole z ważką w nazwie. Była to bardzo zła muzyka. To wystarczyło, żebym poczuł się winny.Ślub
Zaproszenia się nie spodziewałem, ale być może w świecie istniała jakaś tajemna równowaga i właśnie rekompensowano mi wszystkie te ceremonie, na których nikt nie chciał mnie widzieć. Tymczasem pociąg wjeżdżał w puste rejony. Oczywiście, jeśli nie liczyć budynków, które jakby nie mogąc się zdecydować, zastygały w formie pośredniej pomiędzy domkiem mieszkalnym a siedzibą małego przedsiębiorstwa. Wszystko zdawało się tu czekać na jakieś decydujące słowo. Nawet gołębie, które chybotały się na linii wysokiego napięcia.
Miałem wrażenie, że to ostatnie w niewytłumaczalny sposób udziela się również mnie. Z tego względu obracałem w myślach nazwę miejscowości, ale ona (podobnie jak cały skład) drgała konwulsyjnie i w efekcie niczego nie wywnioskowałem. Kolejne podejście spełzło na niczym, bo tym razem słowo zjeżyło się jak kot, w obawie przed moją ciekawością. Źródło tej ogólnej nerwowości pozostawało niejasne, a przecież nie dojechałem jeszcze na miejsce. Czego się spodziewać na samym ślubie, skoro byłem zupełnie sam? Zabrakło mi czasu, żeby dobrze się nad tym zastanowić.
Lokalne niebo ujawniło się; szare i nieokreślone. Na jego tle biegłem teraz przez place i ulice miasteczka, zwodzony przez mieszkańców topograficznie nieprecyzyjnymi wskazówkami. Wieża kościelna to pojawiała się na ułamek sekundy, to nikła w gąszczu słupów elektrycznych. Zwątpiłem w to, że będę na czas. I właśnie wtedy dostrzegłem murowane ogrodzenie, chroniące w swym obrębie odświętnie ubranych ludzi. Wpatrywali się w dwie, czarno-białe figurki przy ołtarzu, które recytowały krótką formułę. Używając jej jak pieczątki, podstemplowały właśnie nowy stan rzeczy. Stało się.
**
Ktoś, dawny znajomy, moknął jako czarna postać w niespodziewanym deszczu. Zauważyłem tę scenę w ostatnim momencie, z perspektywy tylnego siedzenia. Samochód szybko się oddalał, więc nie mogłem odgadnąć, czy rozmyta twarz wyrażała żal, że się nie zatrzymaliśmy, czy tylko zwykłe zaskoczenie spowodowane nagłym załamaniem pogody. Pomyślałem, że powinienem coś zrobić, ale było już za późno. Ociekająca wodą figurka właśnie zniknęła za najbliższym zakrętem.
Jasne, że sytuacja w środku też była do pewnego stopnia niewygodna: wracać z ludźmi, których słabo się zna, a do tego spostrzec, że stosunki pomiędzy nimi są mocno napięte. Obawiałem się, że pojazd rozleci się od ich sprzecznych oczekiwań. Każde z nich patrzyło w inną stronę, uznając za dobry wybór te zjazdy z autostrady, których nie dało się pogodzić. Z tego powodu byłem zmuszony podtrzymywać rozmowę, która — mimo znacznych wysiłków — rwała się jak kawałek przesiąkniętego wodą papieru. Rozluźniłem się trochę, gdy wymienialiśmy niezobowiązujące uwagi na temat uroczystości a za oknami miejska zabudowa dawała o sobie znać coraz częściej.
Ja jednak uporczywie myślałem o ludziach-figurkach zebranych przed kościołem. Była to dość spora kolekcja, ale każdy z gości został wykonany z dbałością o detal, w skali jeden do jednego, choć w dość ograniczonej palecie kolorów. Film drogi za szybą osiągnął napisy końcowe; dojechaliśmy na miejsce. Spojrzałem na współtowarzyszy podróży i zrozumiałem swój błąd. Oni też stanowili część tej potężnej plamy barwnej. Nie należało jej lekceważyć. Pod żadnym pozorem.
Darmowy fragment
Niektóre z zamieszczonych tu tekstów zmieniłem w stosunku do ich poprzedniej wersji. Można je łatwo rozpoznać po tym, że zostały oznaczone gwiazdką. Nowy tekst pt. „Piramida” dla odmiany oznaczyłem wykrzyknikiem. Pisanie przez kilka lat „Przygód podmiotu” było jednym z tych doświadczeń, jakich trudno się spodziewać, zanim nie nastąpią. „Przygody…” nie powstałyby bez przyjaciół i znajomych, którzy zostali w nich częściowo sportretowani. Dziękuję tym, którzy byli tego świadomi i przekazywali mi uwagi na temat cyklu, a także tym, którzy nie domyślili się, że bez pytania zaangażowałem ich w coś tak podejrzanego.
B.G.
XXVI II MMXVI, LublinWażki
Patrząc na polanę, można było odnieść wrażenie, że lato dysponuje spektakularnie długim okresem ważności, którego z przyzwyczajenia nikt nawet nie sprawdza (co jest główną przyczyną późniejszych rozczarowań). Do tej grupy należała i nasza trójka. Sądziliśmy, że w tym wypadku nigdy nie zostaną wyświetlone napisy końcowe. Wybraliśmy się tu, szukając odmiany od codziennego rytmu ulic i układu kamiennych brył, w których — z niewiadomych powodów — gromadzili się ludzie i samochody.
Gdy tylko wkroczyliśmy w zieleń, naprzeciw wyleciały nam ważki, niby reprezentując — niewidoczną jeszcze z naszej perspektywy — rzekę. Znalezienie miejsca na piknik pod tą naturalną eskortą nie było zbyt proste. Nie mogliśmy zbytnio zbaczać z wydeptanej ścieżki. Oczywiście nie słyszeliśmy żadnych zmian w torze lotu, manewr zawsze odbywał się bezgłośnie, ale gdy wybieraliśmy zakazany kierunek, owady natychmiast zastępowały nam drogę, popisując się przy okazji lotem wiszącym. Na ich korzyść świadczyło trzysta milionów lat tradycji, więc musieliśmy ustąpić.
W końcu udało nam się znaleźć miejsce, do którego żadna ze stron nie zgłaszała zastrzeżeń. Rozbiliśmy się (jak gdyby nigdy nic) i z czasem chitynowy nadzór został odwołany. Wyjęliśmy więc kanapki, notes i piłkę. Już jednak wiedzieliśmy, że nie jesteśmy u siebie. I być może w tym wszystkim chodziło tylko o wywołanie tego poczucia. W moim przypadku dochodziło jeszcze wspomnienie faktu, że grałem kiedyś w zespole z ważką w nazwie. Była to bardzo zła muzyka. To wystarczyło, żebym poczuł się winny.Ślub
Zaproszenia się nie spodziewałem, ale być może w świecie istniała jakaś tajemna równowaga i właśnie rekompensowano mi wszystkie te ceremonie, na których nikt nie chciał mnie widzieć. Tymczasem pociąg wjeżdżał w puste rejony. Oczywiście, jeśli nie liczyć budynków, które jakby nie mogąc się zdecydować, zastygały w formie pośredniej pomiędzy domkiem mieszkalnym a siedzibą małego przedsiębiorstwa. Wszystko zdawało się tu czekać na jakieś decydujące słowo. Nawet gołębie, które chybotały się na linii wysokiego napięcia.
Miałem wrażenie, że to ostatnie w niewytłumaczalny sposób udziela się również mnie. Z tego względu obracałem w myślach nazwę miejscowości, ale ona (podobnie jak cały skład) drgała konwulsyjnie i w efekcie niczego nie wywnioskowałem. Kolejne podejście spełzło na niczym, bo tym razem słowo zjeżyło się jak kot, w obawie przed moją ciekawością. Źródło tej ogólnej nerwowości pozostawało niejasne, a przecież nie dojechałem jeszcze na miejsce. Czego się spodziewać na samym ślubie, skoro byłem zupełnie sam? Zabrakło mi czasu, żeby dobrze się nad tym zastanowić.
Lokalne niebo ujawniło się; szare i nieokreślone. Na jego tle biegłem teraz przez place i ulice miasteczka, zwodzony przez mieszkańców topograficznie nieprecyzyjnymi wskazówkami. Wieża kościelna to pojawiała się na ułamek sekundy, to nikła w gąszczu słupów elektrycznych. Zwątpiłem w to, że będę na czas. I właśnie wtedy dostrzegłem murowane ogrodzenie, chroniące w swym obrębie odświętnie ubranych ludzi. Wpatrywali się w dwie, czarno-białe figurki przy ołtarzu, które recytowały krótką formułę. Używając jej jak pieczątki, podstemplowały właśnie nowy stan rzeczy. Stało się.
**
Ktoś, dawny znajomy, moknął jako czarna postać w niespodziewanym deszczu. Zauważyłem tę scenę w ostatnim momencie, z perspektywy tylnego siedzenia. Samochód szybko się oddalał, więc nie mogłem odgadnąć, czy rozmyta twarz wyrażała żal, że się nie zatrzymaliśmy, czy tylko zwykłe zaskoczenie spowodowane nagłym załamaniem pogody. Pomyślałem, że powinienem coś zrobić, ale było już za późno. Ociekająca wodą figurka właśnie zniknęła za najbliższym zakrętem.
Jasne, że sytuacja w środku też była do pewnego stopnia niewygodna: wracać z ludźmi, których słabo się zna, a do tego spostrzec, że stosunki pomiędzy nimi są mocno napięte. Obawiałem się, że pojazd rozleci się od ich sprzecznych oczekiwań. Każde z nich patrzyło w inną stronę, uznając za dobry wybór te zjazdy z autostrady, których nie dało się pogodzić. Z tego powodu byłem zmuszony podtrzymywać rozmowę, która — mimo znacznych wysiłków — rwała się jak kawałek przesiąkniętego wodą papieru. Rozluźniłem się trochę, gdy wymienialiśmy niezobowiązujące uwagi na temat uroczystości a za oknami miejska zabudowa dawała o sobie znać coraz częściej.
Ja jednak uporczywie myślałem o ludziach-figurkach zebranych przed kościołem. Była to dość spora kolekcja, ale każdy z gości został wykonany z dbałością o detal, w skali jeden do jednego, choć w dość ograniczonej palecie kolorów. Film drogi za szybą osiągnął napisy końcowe; dojechaliśmy na miejsce. Spojrzałem na współtowarzyszy podróży i zrozumiałem swój błąd. Oni też stanowili część tej potężnej plamy barwnej. Nie należało jej lekceważyć. Pod żadnym pozorem.
Darmowy fragment
więcej..