Przygody Tomka Sawyera - ebook
Przygody Tomka Sawyera - ebook
Do grona przyjaciół Tomka należy również Becky, szkolna koleżanka i zarazem ukochana chłopca. Dzieci zwykle razem spędzają czas.
Pewnej nocy na cmentarzu Huck i Tomek przypadkowo stają się świadkami morderstwa. Tytułowy urwis ujawnia prawdziwego winowajcę i staje się bohaterem całego miasteczka. Jednak na tym opowieść się nie kończy, gdyż zabójca ucieka z sali sądowej. Myśl o ponownym spotkaniu z bandytą napawa chłopca strachem...
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7791-583-7 |
Rozmiar pliku: | 721 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Większość przygód, opowiedzianych w tej książce, zdarzyła się rzeczywiście; w jednej czy dwóch ja sam byłem bohaterem, w innych — moi szkolni koledzy. Huck Finn jest portretem z natury. Tak samo Tomek Sawyer, ale nie według jednego pierwowzoru: jest on połączeniem charakterów aż trzech chłopców, których znałem, może zatem uchodzić za pewną kombinację psychologiczną. Dziwne zabobony, o których w książce jest mowa, panowały powszechnie wśród dzieci i niewolników Zachodu w czasie naszej historii.
Choć głównym celem mojej książki jest zabawienie młodzieży, męskiej i żeńskiej — spodziewam się jednak, że i dorośli nie będą od niej stronić, drugim bowiem moim zamiarem było w zabawnym stylu przypomnieć dorosłym, jakimi oni sami kiedyś byli, jak czuli, myśleli, mówili i jakie sami płatali figle.
Hartford, 1876
Autor
Tłum. Jan BilińskiRozdział I Tomek i ciotka Polly
– Tomek!
Cisza.
– Tomek!
Nie ma odpowiedzi.
– Co się znowu z tym chłopakiem dzieje? Tomku, słyszysz?
Starsza pani zsunęła okulary na nos i rozejrzała się po pokoju ponad szkłami. Potem uniosła je na czoło i spojrzała pod szkłami. By zobaczyć kogoś tak mało znaczącego jak Tomek, patrzała przez szkła niezmiernie rzadko – prawie nigdy. Były to przecież jej odświętne okulary, duma i chluba jej duszy, noszone raczej dla nadania sobie „stylu” niż dla użytku. Z równym skutkiem mogłaby patrzeć przez żelazne obrączki.
Zdumiona brakiem odpowiedzi, powiedziała bez gniewu, ale dość głośno, aby meble w pokoju mogły ją usłyszeć:
– Czekaj, czekaj, jak cię złapię, to cię…
Nie dokończyła i schyliwszy się poczęła grzebać miotłą pod łóżkiem. Uderzała z taką zapalczywością, że aż jej dech zaparło. Na światło dzienne wylazł jednak tylko kot.
– Że też ja nigdy tego smyka nie mogę schwytać!
Podeszła do otwartych drzwi, przystanęła na progu i rozejrzała się po kilku krzakach pomidorowych i dzikim zielsku, czyli po tak zwanym ogrodzie. Ale i tutaj ani śladu Tomka. Wytężyła więc głos obliczając jego siłę na większą odległość i zawołała:
– Hej, hej! Tooomku!
Wtem dosłyszała za plecami lekki szelest i zdążyła się jeszcze w porę odwrócić, aby złapać chłopaka za kołnierz i udaremnić jego ucieczkę.
– Mam cię nareszcie! Że też od razu nie pomyślałam o spiżarni! Coś ty tam robił?
– Nic, ciociu…
– Nic! Spójrz no na swoje ręce! Spójrz na usta! A co to się tak lepi?
– Nie wiem, ciociu!
– Ale ja wiem! Konfitury! Ile razy ci mówiłam, że ci skórę przetrzepię, jeżeli się znowu dobierzesz do konfitur! Dawaj rózgę!
Rózga świsnęła już w powietrzu. Sytuacja była groźna.
– Ciociu! Ciociu! Obejrzyj no się za siebie! Ale prędko!
Stara pani odwróciła się z przerażeniem, zadzierając ze strachu spódnicę. W tej samej chwili chłopiec był już na parkanie i zniknął po drugiej stronie. Ciotka Polly stała przez chwilę stropiona, potem wybuchnęła śmiechem.
– A to dopiero urwis! Nigdy chyba przy nim nie zmądrzeję! Nieraz już przecież spłatał mi takiego figla, mogłabym więc już nabrać doświadczenia i mieć się na baczności. Ale cóż! Nie ma większego głupca niż stary głupiec, a starego psa nikt nowych sztuczek nie nauczy – wiadomo! Jak tu jednak przewidzieć, co ten smyk zamyśla, skoro codziennie wpada na nowe pomysły psot! Wie widocznie dokładnie, jak daleko można przeciągnąć strunę, żeby nie pękła. O, wie doskonale, że jeżeli uda mu się odwrócić na chwilę moją uwagę, to już wygrał sprawę, bo gdy mi złość minie, nie mam już serca, żeby go zbić. Bóg świadkiem, źle spełniam swoje obowiązki względem tego chłopca! „Rózeczka nigdy dziatkom nie zaszkodzi!” – mówią mądre księgi. Grzech i potępienie ściągam na nas oboje, bo w nim na pewno diabeł siedzi! Ale jakże bić sierotę? Ile razy mu daruję, dręczy mnie sumienie, jeśli zaś mu nie przepuszczę, boli mnie serce! Tak, tak, żywot człowieka zrodzonego z niewiasty jest krótki, ułomny i grzeszny, jak powiada Pismo święte. Dziś po południu na pewno znowu ucieknie ze szkoły i za karę będę mu musiała kazać, żeby jutro pracował. Przykra to rzecz być przykutym do miejsca w sobotę, kiedy wszyscy chłopcy mogą się bawić do woli. A dla niego nie ma nic bardziej przykrego niż praca… Muszę jednak spełnić swój obowiązek, jeżeli nie chcę ściągnąć na siebie odpowiedzialności za jego wieczną zgubę.
Tomek istotnie uciekł ze szkoły i świetnie się bawił. Powrócił do domu przed kolacją i pomagał małemu Murzynkowi Jimowi w rżnięciu drzewa na dzień następny i rąbaniu go na małe polana – to znaczy: opowiadał Jimowi swoje przygody, a Jim wykonywał trzy czwarte pracy. Sid, młodszy brat Tomka (a raczej brat przyrodni), skończył już wyznaczoną sobie pracę (zbieranie drzazg), gdyż był to chłopiec grzeczny, który nie odznaczał się tak awanturniczym usposobieniem jak Tomek.
Podczas kolacji Tomek przy każdej nadarzającej się sposobności kradł cukier, a ciotka Polly zadawała mu podstępne pytania, aby wydobyć z niego kompromitujące wyznanie. Jak wszyscy ludzie prostoduszni, była dumna ze swego talentu dyplomatycznego i najoczywistsze swoje zamiary uważała za cuda niezwykłej przebiegłości.
– Gorąco dziś było w szkole? – zapytała.
– Tak, ciociu.
– Bardzo gorąco, prawda, Tomku?
– Bardzo, ciociu.
– A nie miałeś ochoty wykąpać się?
Tomka przeszedł dreszcz. Rzucił badawcze spojrzenie na twarz ciotki, ale nie wyczytał na niej żadnego podejrzenia. Odpowiedział więc:
– Nie, ciociu, właściwie nie…
– A teraz już ci nie gorąco? – zapytała ciotka wyciągając rękę i dotykając kołnierza Tomka.
Pochlebiało jej, że w tak sprytny sposób sprawdziła, iż koszula jego była sucha, i nie wzbudziła przy tym w chłopcu podejrzeń. Ale Tomek zwąchał już, co się święci, i uprzedził jej następne posunięcie:
– Kilku z nas zmoczyło sobie głowy pod studnią… O, moja jeszcze mokra, widzisz?
Ciotka zagryzła usta, zła, że zapomniała o tak oczywistym dowodzie i że podstęp jej się nie udał. Wtem przyszła jej do głowy nowa myśl:
– Przecież podstawiając głowę pod studnię nie potrzeba odpinać kołnierzyka, który ci przyszyłam do koszuli, prawda, Tomku?
Tomek natychmiast odzyskał pewność siebie. Triumfalnie odpiął bluzę: kołnierzyk przy koszuli był nietknięty!
– A niechże cię, smyku! No, dobrze już, dobrze, możesz iść! Przysięgłabym, żeś uciekł ze szkoły i kąpał się! Więc znowu zgoda między nami. Widzę, że się trochę opamiętałeś… chwilowo!
Z jednej strony była zła, że zawiodła ją zwykła przenikliwość, z drugiej zadowolona, że Tomek przypadkiem zabłąkał się na drogę posłuszeństwa.
Nagle odezwał się Sid:
– Ciociu, mnie się zdaje, że ciocia przyszyła Tomkowi kołnierzyk białą nitką, a teraz jest przyszyty czarną!
– Co? Rzeczywiście przyszyłam go białą nitką. Tomku!
Ale Tomek nie czekał na dalsze pytania. W drzwiach odwrócił się jeszcze i zawołał:
– Sid! To ci nie ujdzie na sucho!
Znalazłszy się w bezpiecznym schronieniu Tomek zbadał dwie grube igły wpięte w połę bluzy. Każda z nich była owinięta nitką, jedna czarną, druga białą.
– Gdyby nie Sid – mruknął Tomek – nigdy by się nie połapała. Dlaczegóż ona, u licha, szyje raz białą, raz czarną nitką! Nigdy nie można zapamiętać, na którą z nich kolej! Pewne jest jednak, że Sid za to oberwie!
Tomek nie był wzorem chłopca. Znał wprawdzie taki wzór, ale czuł dla niego pogardę.
Nie minęły dwie minuty, a Tomek zapomniał o wszystkich swoich troskach. Nie znaczy to, by troski jego dokuczały mu odrobinę mniej niż dorosłemu człowiekowi jego troski i kłopoty – ale po prostu nowa sprawa pochłonęła uwagę Tomka i na jakiś czas wyparła z jego świadomości poprzednie strapienia, zupełnie tak samo, jak dorosły człowiek zapomina o swoich kłopotach w zapale nowych przedsięwzięć.
Ta nowa sprawa dotyczyła bardzo kunsztownej nowej metody gwizdania, którą Tomek zdobył od pewnego Murzyna. Pragnął ją teraz bez przeszkód wypróbować. Był to jakiś osobliwy rodzaj ptaszęcego trelu, jakby przeciągły świergot, polegający na tym, że wśród gwizdania uderza się leciutko, w krótkich odstępach językiem o podniebienie. Czytelnik pamięta jeszcze zapewne, jak to się robi, jeżeli sam był kiedyś chłopcem. Pilnością i wytrwałością dopiął wreszcie Tomek tego, że doszedł w nowej metodzie gwizdania do mistrzostwa. Z ustami pełnymi harmonijnych tonów, a duszą pełną błogości szedł teraz ulicą i doznawał podobnych uczuć jak astronom, który odkrył nową planetę – tylko pod względem rozmiarów, głębokości i czystości rozkoszy przewaga była stanowczo po stronie chłopca.
Wieczory letnie były już długie. Nie ściemniło się jeszcze zupełnie. Nagle Tomek urwał gwizdanie. Stał przed nim ktoś obcy, chłopiec nieco wyższy od niego. Zjawienie się nowej osoby jakiegokolwiek wieku i płci było w małym miasteczku St. Petersburg zdarzeniem niezwykłym.
Chłopiec był ubrany porządnie, nawet jak na dzień powszedni – zbyt porządnie. Czapkę miał nie zgniecioną, niebieską, jego bluza sukienna była nowiutka i czysta, podobnie jak spodnie. Na nogach miał buciki, chociaż to był tylko piątek! Bluza przybrana była nawet kokardą z kolorowej wstążki. W całej jego postaci było coś wielkomiejskiego, co oburzyło Tomka do głębi. Im dłużej pożerał wzrokiem to wspaniałe zjawisko, im wyżej zadzierał nosa w pogardzie dla jego elegancji, tym nędzniejszym wydawał mu się jego własny wygląd.
Ani jeden, ani drugi nie przemówił słowa. Gdy jeden się poruszył, poruszył się i drugi, ale tylko bokiem i w kółko. Przez cały czas zwróceni byli do siebie twarzą w twarz i mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Tomek powiedział pierwszy:
– Mogę cię sprać!
– Spróbuj!
– Mogę!
– Nie dasz rady!
– Zobaczysz, że dam!
– Nieprawda, nie dasz!
– Dam!
– Nieprawda!
– Tak!
– Nie!
Przykra pauza. Potem Tomek powiedział:
– Jak się nazywasz?
– To cię nie obchodzi.
– Jeżeli zechcę, będzie mnie obchodziło!
– No, to dlaczego nie chcesz?
– Jeżeli będziesz dużo mówił, to zechcę.
– Dużo, dużo, dużo!… No, i co teraz?
– Myślisz, że z ciebie taki wielki elegant, co? Mógłbym sobie jedną rękę przywiązać na plecach, a drugą stłuc cię na kwaśne jabłko!
– Więc dlaczego tego nie zrobisz? Ciągle tylko gadasz, że mógłbyś!
– Niech ci się nie zdaje, że możesz ze mnie kpić!
– Takich jak ty widziałem tuzinami!
– Laluś! Wydaje mu się, że jest nie wiem kim! Patrzcie, jaki ma kapelusz!
– Spróbuj go strącić! Pozwalam ci. Ale uprzedzam, że się tak prędko potem nie wyliżesz!
– Kłamiesz!
– Ty sam kłamiesz!
– Tchórz! Chciałby się bić, a boi się!
– Wynoś się!
– Jak mi tu będziesz dłużej szczekał, to cię tak kamieniem zdzielę…
– Naprawdę?
– Zobaczysz!
– Więc dlaczego tego nie robisz? Gadasz tylko ciągle, a nic nie robisz! A wiesz dlaczego? Bo tchórzysz!
– Nie tchórzę!
– Tchórzysz!
– Nie!
– Tak!
Znowu przykra pauza. Znowu wzajemne okrążanie się i spoglądanie spode łba. Wreszcie wparli się w siebie ramię w ramię.
– Wynoś się stąd! – zawołał Tomek.
– Sam się wynoś!
– Ani mi się śni!
– Mnie też!
Stali tak naprzeciwko siebie, wysunąwszy każdy jedną nogę dla lepszej równowagi, pchając się na siebie z całą siłą i miotając wzrokiem groźne błyskawice. Żaden jednak nie mógł uzyskać przewagi nad przeciwnikiem. Potem z zachowaniem należytej ostrożności odstąpili od siebie, a Tomek powiedział:
– Jesteś podły pies! Opowiem o tym memu starszemu bratu. Już on cię przetrzepie, możesz być pewny.
– Niewiele sobie robię z twojego starszego brata! Mój brat jest silniejszy niż twój! Jeżeli zechce, przerzuci go przez ten płot. (Obaj bracia byli oczywiście zmyśleni).
– Kłamiesz!
– Ty tak mówisz!
Tomek narysował palcem kreskę na piasku i powiedział:
– Spróbuj przekroczyć tę linię, a tak cię stłukę, że się nie będziesz mógł ruszyć!
Obcy chłopiec bez chwili wahania przekroczył kreskę mówiąc:
– Gadać potrafisz – zobaczymy, co teraz zrobisz!
– Nie zbliżaj się! Uważaj!
– No… dlaczego nic nie robisz?
– Do licha! Za centa to zrobię!
Nieznajomy wydobył szybko centa i z szyderstwem podsunął go Tomkowi.
Tomek wytrącił mu monetę z ręki.
W następnej chwili chłopcy rzucili się na siebie i sczepiwszy się jak dwa kociaki tarzali się w piasku. Targali się za włosy i ubrania, okładali się pięściami, rozdrapywali sobie wzajemnie nosy i okrywali się kurzem i sławą. Wreszcie z chaosu i kurzawy począł się coraz wyraźniej wyłaniać Tomek, który siedział okrakiem na nieprzyjacielu i grzmocił go pięściami.
– Dosyć masz? – zawołał.
Chłopak miotał się usiłując się wyrwać z uścisku, ale daremnie.
– Dosyć masz? Powiedz!
I bijatyka zaczęła się na nowo.
Wreszcie zwyciężony chłopak wykrztusił: „Dosyć!” i Tomek puścił go mówiąc:
– Zapamiętaj to sobie! Na drugi raz zastanów się najpierw, z kim zadzierasz!
Obcy chłopak oddalił się szybko, otrzepując ubranie, płacząc i pociągając nosem. Oglądał się raz po raz za siebie i odgrażał się Tomkowi. Tomek odpowiedział na pogróżki szyderczym śmiechem i w triumfalnym nastroju opuścił pole walki. Zaledwie się jednak odwrócił, nieznajomy podniósł kamień, cisnął go i trafił Tomka między łopatki, po czym uciekł co sił.
Tomek gonił zdrajcę aż do domu i przy tej sposobności dowiedział się, gdzie mieszka. Przez pewien czas stał pod bramą, rzucając nieprzyjacielowi wyzwania; ale chłopak nie chciał przyjąć ponownej walki i tylko stroił do Tomka miny przez okno. Wreszcie zjawiła się matka wroga, nazwała Tomka złym, wstrętnym, ordynarnym chłopakiem i odpędziła go. Odszedł więc, ale zapowiedział, że jeszcze kiedyś dostanie tego lalusia w swoje ręce.
Tego wieczora spóźnił się bardzo do domu. Gdy wchodził oknem, natknął się na czatującą na niego ciotkę. Kiedy zobaczyła, w jakim stanie siostrzeniec jej wraca do domu, powzięła niezłomne postanowienie wyznaczenia mu za karę dodatkowej pracy w sobotę.