- W empik go
Przyjaciel - ebook
Przyjaciel - ebook
Niespełnione uczucie bywa udręką. Zwłaszcza, gdy zatopisz się w nim tak mocno, że cały świat przestaje istnieć…
Pracujący w jednym z wrocławskich biurowców Basia i Adam znają się od lat. Wiedzą o sobie niemal wszystko i oboje są zdania, że taka szczera, damsko-męska przyjaźń nie zdarza się często. Tylko czy to aby na pewno przyjaźń...? Basia, która nieustannie walczy z traumą z dzieciństwa, kładącą się cieniem na całym jej dorosłym życiu, nie potrafi znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Sytuacji nie ułatwia Adam, wysyłający do niej mylne i niejednoznaczne sygnały. Ale z dnia na dzień staje się coraz bardziej jasne, że kiełkujące w niej uczucie jest silniejsze, niż być powinno i że Basia zrobi wszystko, by nie stracić jedynego mężczyzny, na którym jej zależy... Co się stanie, gdy Adam podejmie decyzję o zmianie pracy? Czy znajdzie się coś, co ocali tę znajomość? Czy Basia będzie umiała poradzić sobie z bólem i zbudować swój świat od nowa?
Na ulicy, gdy poczuję wytęskniony zapach, za każdym razem obracam się automatycznie w poszukiwaniu jego twarzy. Odruch bezwarunkowy, nad którym nie jestem w stanie zapanować (…). Serce bije jak szalone, a ja wyczekuję – niczym łowca. Nieważne, co wydarzy się później, liczy się tylko to, że przez ułamek sekundy poczuję jego obecność…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-101-5 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Basiu, znajdziesz o dziewiątej czas na kawę? – Adam stał w drzwiach prowadzących do mojego służbowego pokoju. Jego postać przysłoniła wejście. Wysoki i proporcjonalnie zbudowany, z szerokimi ramionami i wąskimi biodrami, dokładnie takimi jak przystało na idealnego mężczyznę. Brązowe, duże oczy, w ciemnej gęstej oprawie rzęs i brwi, wpatrywały się we mnie czujnie. Na twarzy, tuż pod kilkudniowym, lekko poprzeplatanym siwizną zarostem, pojawił się łagodny uśmiech. Wystarczyła sekunda, bym dostrzegła każdy szczegół jego wyglądu. Zarysowane mięśnie rąk wyłaniające się spod krótkiego rękawa sportowej, szarej koszuli i długie nogi w ciemnogranatowych jeansach. Uwielbiałam na niego patrzeć. To chyba stawało się już moim nałogiem, zachłanne wpatrywanie się w człowieka, którego kochałam. Nie chciałam stracić żadnego szczegółu. Zazwyczaj największą uwagę skupiałam na twarzy, bo kiedy rozmawialiśmy, to jej obraz miałam tuż przed oczami, ale nie mogłam udawać, że nie dostrzegam innych aspektów jego fizyczności. Takich rzeczy nie można nie zauważyć.
– Oczywiście, że znajdę – odparłam bez zastanowienia. Niemal każdego dnia, od prawie czterech lat, Adam przychodził do mojego biura kilka minut po ósmej, by zapytać o kawę. Tak zaczynał się każdy wspólny dzień pracy. Kiedy Adam nie pojawiał się podczas pierwszych piętnastu minut, zaczynałam się niepokoić. Nie martwiłam się, że coś mu się stało, nie byłam aż takim czarnowidzem, bałam się, że tego dnia go nie zobaczę. A dzień bez Adama nie znaczył zbyt wiele. Wyczekiwałam chwili, kiedy go ujrzę, już od momentu przebudzenia. To była pierwsza myśl każdego mojego dnia, odkąd Adam pojawił się w moim życiu. O poranku przeglądałam się w lustrze, zastanawiając się nad wyglądem. Robiłam delikatny makijaż, by podkreślić intensywnie zielone oczy, i dobierałam pasującą do ubrania biżuterię, wszystko ze względu na niego. Nigdy wcześniej nie przywiązywałam takiej wagi do własnego wyglądu. Od dzieciństwa żyłam w przeświadczeniu, że nie jestem zbyt urodziwa, nie było więc sensu oszukiwać natury i starać się zamaskować błędy. Nie było dla kogo się starać. Jadąc do pracy tramwajem, myślałam o spotkaniu z Adamem, a kiedy się nie pojawiał, co zdarzało się bardzo rzadko, czułam się zawiedziona.
Niezmiennie, słysząc pytanie o kawę, zgadzałam się z entuzjazmem, który trudno było ukryć. Moje oczy błyszczały, a twarz promieniała radością. W efekcie, kiedy tylko było to możliwe, półgodzinną przerwę kawową spędzaliśmy razem. Rytuał, który powtarzał się od dawna, niemal od samego początku, kiedy Adam pojawił się w firmie jako nowy pracownik. Wystarczyły dwa tygodnie, by zaszczepić w nas pierwszą nić porozumienia i od tej pory trzymaliśmy się już razem. Nasze drugie wspólne życie obejmowało czwarte piętro biurowca firmy zajmującej się organizacją wydarzeń kulturalnych w mieście. To był nasz świat. Świat, który dla mnie znaczył wszystko.
Wymieniliśmy uśmiechy i głębokie spojrzenia. Porozumiewawczy, przyjacielski gest, który świadczył o naszej niezwykłej więzi. Bez słów można było wyrazić znacznie więcej… Spojrzenia mówiły to, co słowa próbowały skrywać. I chociaż bliskość między nami zawsze była duża, to w rzeczywistości nasze relacje znacznie ewoluowały przez lata znajomości. Nie raz zdarzały się emocjonalne burze, zawirowania i próby zrywania kontaktu. Utrzymanie bliskiej relacji umożliwiało nam zrozumienie, wsparcie i zaufanie. W mojej głowie panowała bezwzględna zasada, że przyjaciel jest najważniejszy, nawet kosztem mnie samej.
Od chwili, kiedy Adam zaczął pracę, do czasów obecnych, kiedy stała przed nami nieunikniona wizja rozstania, przeżyliśmy wspólnie bardzo wiele, chociaż nasze życie ograniczało się do pokoju w biurze. Iluzoryczny świat, który razem stworzyliśmy był chwiejny i mało zasadny. Nie łączyło nas nic rzeczywistego.
Nie wiem, czy zmiany naszej „przyjaźni” z perspektywy postronnego obserwatora były dostrzegalne na pierwszy rzut oka, ale dla mnie była to sprawa integralna. Osobiste życie każdego z nas zmieniało się, więc i to, co było między nami, musiało ulec metamorfozie. Nie zawsze były to przyjemne momenty. Często czułam, że nasza przyjaźń nie przetrwa, że są granice, po przekroczeniu których powrotu już nie będzie. Adam nie odbierał tak silnie emocjonalnych zmian w naszej relacji. Nie wiem, czy wynikało to z faktu, że nauczony życiowym doświadczeniem miał świadomość, że potrzeba o wiele więcej niż nasze nieporozumienia, by rozdzielić bliskich ludzi.
A może po prostu nie dostrzegał tego, co dla mnie było oczywiste. W jego głowie nie działo się tak wiele, nie komplikował spraw, które nie były trudne i z pewnością nie poddawał dogłębnej analizie wszystkiego, co działo się między nami. Żył tym, co przynosiła rzeczywistość, nie zagłębiając się w jej znaczenie. Dla niego wszystko było proste. Ja natomiast, na własną zgubę, nieustannie zmagałam się z emocjami i próbowałam poukładać w głowie uczucia. Chciałam, by przyjaźń trwała niezmiennie, ale miłość do Adama, która się zrodziła w moim sercu, znacząco mi w tym przeszkadzała. Nie potrafiłam wyeliminować zazdrości, nie umiałam tak zupełnie odciąć tych emocji na rzecz łagodnej i spokojnej przyjaźni. Nie mogłam nie myśleć o innych kobietach w jego życiu, mimo wielu prób, nie byłam w stanie odpuścić.
Za wszelką cenę starałam się, by rola przyjaciółki była najważniejsza, ale ta część mnie, która nie mogła spać po nocach z miłości, zdecydowanie zbyt często przejmowała panowanie. Może to był najważniejszy powód, który sprawiał, że przyjaźń widziana z mojej perspektywy była czymś zupełnie innym niż ta, którą on dostrzegał.
Adam tego dnia, jak niemal każdego, uśmiechał się radośnie, przychodząc do mojego służbowego pokoju. Nieważne, co działo się w jego życiu osobistym, zawsze pojawiał się z uśmiechem na twarzy. Czasem tylko ten uśmiech był jakby mniej radosny, może trochę bardziej wymuszony, ale rzadko dawał po sobie poznać, że coś jest nie tak. Z reguły nie chciał mnie martwić. Mimo że prędzej czy później razem docieraliśmy do źródła problemów. Kila słów rzuconych mimochodem w przestrzeń odkrywało obraz świata, którym starał się mnie nie niepokoić.
Kiedy dwoje ludzi zna się tak dobrze, to w zupełności wystarczy jedno spojrzenie, by wiedzieć, że coś się zmieniło. Odszukać element układanki, który nie pasuje, nieznany pierwiastek, który automatycznie budzi niepokój. Ciężko to opisać, ale rozszyfrowanie wiadomości, która jest pozawerbalna, nie jest wcale trudne w przypadku najbliższego przyjaciela. Powiązania empatyczne między bliskimi są na tyle silne, że trudno ukryć stan własnej duszy, nawet jeśli włoży się w to dużo wysiłku.
– Cudownie, że ci pasuje. Za godzinę będę. Mam nadzieję, że jest mleko? – zapytał Adam, chociaż to zdecydowanie nie było pytanie, na które powinnam udzielić odpowiedzi. Oboje wiedzieliśmy, że mam w lodówce mleko, mimo że od wielu już lat pijałam czarną kawę. Codzienna wizyta Adama, będąca wyznacznikiem tego, co w moim życiu najważniejsze, sprawiała, że nigdy nie zapominałam o przyniesieniu do pracy zapasu mleka. On nie był w stanie przemóc się, by wypić czarną kawę, a ja spełniałam jego pragnienia, podświadomie bojąc się, że gdyby nie mleko, to może Adam wcale by się u mnie nie pojawiał. Kawa przecież była dobrą przykrywką, dobrym pretekstem do nieustającego kontaktu. Nikt inny w biurze nie interesował się, dlaczego kupuję produkty, których nie używam. Nawet Martyna, najlepsza koleżanka z pracy, zjawiała się z prośbą o pożyczkę niezbędnego dodatku do kawy, kiedy niespodziewanie kończyły się jej zasoby. Zdarzało się to sporadycznie, ale wiedziała, że u mnie znajdzie to, czego szuka. Na mojej półce od lat stało mleko dla gości, chociaż właściwie tylko jedna osoba regularnie z niego korzystała. Kiedy Adam przestanie pracować, będę musiała pozbyć się nawyku kontrolowania stanu mleka w butelce, bo szanse na to, że przyjdzie na kawę, będą znikome. Ludzie, którzy odchodzą, nigdy nie wracają, a jeśli nawet pojawiają się od czasu do czasu, to nigdy nie są tymi, którzy odeszli.
Wiem z wyprzedzeniem, że przyjaciel pojawi się w moim biurze. Korytarz, który doń prowadzi, jest długi. Mam czas, by psychicznie przygotować się na jego wizytę. Po kilku latach pracy bezbłędnie rozpoznaję sposób chodzenia wszystkich współpracowników, ale z reguły czekam tylko na odgłos jego kroków. Są spokojne i łagodne jak on. Poznaję go po pierwszych sekundach i wyczekuję w napięciu na moment, kiedy pojawi się w drzwiach. I chociaż czuję silne emocje towarzyszące oczekiwaniu, nigdy nie obracam się wcześniej. Nie chcę, by Adam miał świadomość, że z utęsknieniem go wypatruję. Nie mogę mu pokazać, że jest dla mnie aż tak ważny, nie chcę go przestraszyć. Reaguję dopiero, gdy słyszę jego miękki, melodyjny głos. To moment, w którym przestaję udawać, że cokolwiek poza nim ma dla mnie znaczenie.
Najgorsza jest świadomość, że za kilkanaście dni te kroki znikną bezpowrotnie z mojego życia, zostawiając po sobie pustkę, której nie zapełni żadna muzyka. Najpiękniejsza symfonia nie zastąpi mi tego, co jako jedyne w ostatnich latach wprawiało moje serce w nienaturalne podniecenie. W nocy śnię o tych krokach, czuję zapach Adama, a kiedy obracam się, by spojrzeć w jego twarz, dostrzegam tylko pustkę. Proroctwo wkrótce się spełni i, tak jak we śnie, po ukochanym przyjacielu zostanie jedynie otchłań smutku i tęsknoty.
Adam nie ma pojęcia, jak bardzo będę tęskniła za tym odgłosem. Nie wiem nawet, czy zorientował się, że za każdym razem, kiedy się pojawia, jestem w stanie gotowości – naprężona jak dobrze naciągnięta struna w instrumencie muzycznym. Gotowa na wszystko, byle tylko doświadczać jego obecności. Przywykłam do tych kroków, do zapachu jego ubrań, do wszystkich drobnych gestów, nawet jego głos rozpoznaję z oddali. Jestem w stanie go zidentyfikować spośród kilkunastu innych głosów. Wiem, że to on – wyczuwam fale, które uderzają o powietrze. Obecność mężczyzny, która przynosi mi radość, bez względu na wszystko.
Niekiedy zatrwożona swoim własnym zachowaniem, bliższym zdecydowanie formie miłosnej obsesji, powtarzam sobie w myślach, że to zupełnie normalne, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Nic, z czego należałoby się tłumaczyć. Nikomu poza matką nie opowiadam o Adamie, na wszelki wypadek wystrzegam się słów, które pozwoliłyby odkryć moją tajemnicę. Podświadomie wiem, że nie powinnam tego robić. Nie przyznaję się, że rozpoznaję markę perfum, których używa, czy zapach płynu, w którym od lat płukane są jego ubrania. W sklepach dostrzegam elementy garderoby, które nosi w pracy, żaden szczegół nie umyka mojej uwadze.
Na ulicy, gdy poczuję wytęskniony zapach, za każdym razem obracam się automatycznie w poszukiwaniu jego twarzy. Odruch bezwarunkowy, nad którym nie jestem w stanie zapanować. A kiedy tylko mam choć cień nadziei, że za chwilę go ujrzę, mimowolnie zaczynam drżeć. Serce bije jak szalone, a ja wyczekuję – niczym łowca. Nieważne, co wydarzy się później, liczy się tylko to, że przez ułamek sekundy poczuję jego obecność. Najgorsze, że nawet nie wiem, jak bym się zachowała, spotykając go przypadkiem poza „naszym wspólnym terenem”, ograniczonym jedynie do czwartego piętra biurowca przy ulicy Kasztanowej. Nie umiem przewidzieć swojej reakcji na to, co poczułabym, widząc, że nie idzie sam. Czy przeżyłabym, gdybym zobaczyła Adama spacerującego za rękę z piękną kobietą? Wpatrzonych w siebie z miłością, czule się obejmujących? Może by mnie nawet nie dostrzegł. Przeszedłby tuż obok, nie wiedząc, że stoję zrozpaczona z sercem rozbitym na kawałki. Adam na pewno nie szuka mnie w sylwetkach mijanych przechodniów. Jestem zupełnie osamotniona w swojej miłosnej obsesji i za nic w świecie nie mogę zdradzić tajemnicy przed najlepszym przyjacielem. Oszukuję go każdego dnia, ale nie potrafię kontrolować swoich uczuć. Nie mogę mu wyznać prawdy, bo boję się, że to zakończyłoby definitywnie naszą przyjaźń, a ja nie wyobrażam sobie życia bez niego.
Próbuję sobie tłumaczyć, że moje zachowanie nie jest czymś, czym należałoby się niepokoić. I że nie mogę nie darzyć tak silnym uczuciem człowieka, który przecież doskonale zna wszystkie moje demony. Wie, jaka jest geneza mojego stworzenia. Nie Basi, która przed laty urodziła się w domu nieopodal świerkowego lasu, ale tej Basi, która opuściła tamten świat i pojawiła się jako zupełnie inna kobieta. Tylko on wie o mnie to, czego nigdy przedtem nie odważyłam się wypowiedzieć na głos. On jedyny poznał prawdę – taką jaka jest, bez znieczulenia. Zabrał część mojego ciężaru, dając mi wiarę, że może jeszcze nie wszystko przepadło. Życie, chociaż było dla mnie złe, nie musi być takie do kresu mych dni. Może jeszcze czeka mnie spokój. Byle tylko demony w mojej głowie nie budziły się zbyt często i nie przypominały mi o tym, co przed laty pozwoliłam ze sobą zrobić.
Ludzie z mojego najbliższego otoczenia nie mają pojęcia, czego mogą dotyczyć moje sekrety. Nie wiem nawet, czy przyglądając mi się, mają świadomość, że pod fizyczną powłoką kryje się coś więcej. Nie umiem rozmawiać o rzeczach ważnych, nie czuję się swobodnie, kiedy wiem, że nie będę w stanie przekroczyć własnych barier. W takich sytuacjach znajomości tracą sens. Zupełnie jak gdybym pozyskiwała do swojego świata nowe kukiełki, których nigdy nie będę w stanie obdarzyć prawdziwymi relacjami. Nie dam im zajrzeć w głąb własnej duszy. Mam już dość udawania i mistyfikacji, unikam więc ludzi, bo przy nich czuję się jeszcze bardziej samotna i wyobcowana, niż siedząc sama w ukryciu.
Jedynie przy Adamie słowa są naturalne, a tajemnice odnajdują właściwego powiernika. I nie chodzi o rady czy pocieszenie, wiem przecież, że na moje demony nie ma lekarstwa. Drążą mój umysł od dzieciństwa, od momentu, kiedy im na to pozwoliłam. Nie ma już odwrotu, teraz trzeba zaakceptować towarzystwo, spod którego wpływu wyzwoli mnie jedynie śmierć.
Zanim poznałam Adama, zawsze udawałam. Grałam życie, którego nie było. Opowiadałam o sprawach bez znaczenia i stwarzałam pozorne relacje, dzięki którym uznawano mnie za radosną i przyjazną dziewczynę. Rola szła mi świetnie, a ludzie bez problemu dawali się oszukiwać. Chyba nawet chcieli być oszukiwani, bo ja jako wytwór wyobraźni byłam o wiele ciekawsza i zabawniejsza niż ta prawdziwa Basia, która niemal nigdy przy innych nie wychodziła poza swoją rolę. Adam jako jedyny poznał bolesną prawdę. Pokazałam mu, że za uśmiechniętą twarzą kryje się pokaleczone do krwi dziecko, które nie widzi sensu w trwaniu pośród chaosu. Mój świat był smutny i pusty. Nie było w nim nic, co przynosiłoby prawdziwą radość.
Wciąż nie mogłam wyjść z podziwu, że nikt nigdy nie dostrzegł tej prawdziwej Basi, a przecież wokół mnie od zawsze było mnóstwo ludzi. Przewijali się nieustannie, czerpiąc energię z blasku, który wokół siebie roztaczałam – blasku kłamstwa i złudzenia. Nikt nie rozszyfrował wielkiego oszustwa. Żaden dotychczasowy, bliższy lub dalszy, znajomy nie wpadł na trop człowieka ukrytego pod maską uśmiechu. Wielu z nich szybciej spodziewałoby się nadejścia apokalipsy niż uwierzyłoby, że najszczęśliwsza dziewczyna nie jest tym, za kogo się podaje.
W ciągu dnia wszystko wydaje się łatwiejsze, mimo uporczywych myśli o odejściu Adama potrafię zająć się swoimi obowiązkami. W pracy nie nawalam. Zawsze wywiązuję się z obowiązujących terminów, bez względu na to, jak trudno przychodzi mi koncentracja nad problemami, które w istocie rzeczy nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia. Poza Adamem niewiele rzeczy ma dla mnie jakąkolwiek wartość. Praca jest ważna, ale tylko dlatego, że on tu jest. Mogę go widywać regularnie, rozmawiać z nim. Kiedy odejdzie, wszystko inne straci sens.
Dostrzegam wścibskie oczy biurowych kolegów, które czujnie mi się przypatrują. Dłużej niż zwykle zatrzymują na mnie spojrzenia, węsząc plotkarskiego łupu, który usatysfakcjonowałby ich na kilka dłuższych chwil. Być może zbyt trudny do zaakceptowania jest fakt, że, jak dotąd, zachowuję się zupełnie normalnie. Tak jakbym nie przejęła się wiadomością o odejściu przyjaciela, jakbym chciała manifestacyjnie wykrzyczeć: Będzie, co ma być! I czasem jeden czy drugi próbuje wybadać, co myślę, zaczynając rozmowę od słów: „Nie wyobrażam sobie, jak będzie w firmie bez Adama” lub czegoś w tym tonie. Odpowiadam wtedy, że Adam bardzo cieszy się ze zmiany pracodawcy, zaczyna prawdziwą karierę, czego zawsze pragnął. Recytuję ze spokojem tekst, który przygotowałam na samym początku, kiedy tylko Adam poinformował mnie o swojej rezygnacji. Wypowiadam go z taką lekkością i przekonaniem, jak gdyby to była wieczorna modlitwa, o ile należałabym do grona osób wierzących. A kiedy obracam się na pięcie, łagodnym uśmiechem żegnając przypadkowego rozmówcę, czuję, jak w mojej głowie wzbierają myśli. Prawda jest bowiem taka, że nie umiem sobie wyobrazić tego dnia ani wszystkiego, co po nim nastąpi. Nie chcę myśleć o rozstaniu, chociaż wiem, że jest nieuniknione. Dzień, w którym nadejdzie mój osobisty koniec świata. Dzień, w którym będę musiała przestać marzyć, przestać szukać go wszędzie, bo zniknie raz na zawsze. Czasami może zadzwoni, wyśle jakiegoś krótkiego maila, ale jego obecności nic mi nie zastąpi. Nie będę miała możliwości, by prosić go o spotkanie. Może kiedyś przyjedzie, ale ja do tej chwili będę musiała nauczyć się zapominać. Spróbować wymazać z pamięci najpiękniejszy obraz mojego życia.
Spoglądam nerwowo na zegarek. Do przyjścia przyjaciela zostało niespełna dwadzieścia minut. Oczekiwanie sprawia, że czas zwalnia. Każda minuta torturuje mnie podwójnie. Wyostrzam zmysły, by poczuć go w najbliższym otoczeniu. Ktoś idzie korytarzem, ale to nie on, dźwięk jest zupełnie inny. Obcy i mało przyjemny. Adam na pewno się spóźni, prawie zawsze się spóźnia. Mimo to czekam cierpliwie. Chłonę ten moment wbrew wszelkiej logice. Wiem, że całkowite zaangażowanie i chęć spędzenia z nim każdej dostępnej minuty powoduje, że wkrótce moje cierpienie będzie jeszcze większe. Wiem to, ale wierzę, że człowiek może katować się tylko dla spraw najważniejszych, tylko to nadaje jakikolwiek sens w pustym i pozornym świecie.
Od dnia, kiedy przyjaciel powiedział mi, że odchodzi, nie zastanawiałam się ani chwili, jak powinnam się zachować, mimo że zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Najłatwiej z pewnością byłoby od razu zacząć się unikać, urwać nieco kontakt, by nie sprawiać sobie dodatkowego bólu. Tak postąpiłaby większość rozsądnych kobiet, ale ja, niczym ćma pchająca się do ognia, postawiłam wszystko na jedną kartę. Nie byłam w stanie poświęcić ani jednej chwili z Adamem, nawet jeśli cena miała być wysoka. Odkąd po raz pierwszy poczułam tę niesamowitą bliskość, wiedziałam, że ten mężczyzna przyczyni się do mojego upadku. Wiedziałam też, że się na to zgodzę bez wahania. Nie traciłam w oczach innych, bo nigdy o nic nie prosiłam – nieme błaganie o miłość byłoby co najmniej upokarzające. Adam był przecież moim przyjacielem, więc chęć spędzenia ostatnich wspólnych chwil miała jak najbardziej logiczne wyjaśnienie. Trzymałam się go jak tonący brzytwy.
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos kroków – niczym muzyka rozbrzmiewał wśród szarych ścian korytarza. Nie wiem, co było tak wyjątkowego w tej melodii, ale budziła we mnie radość. Długie, spokojne kroki sunęły przez wąskie pomieszczenie, zmierzając do mnie. Uśmiechnęłam się, wiedząc, że dosłownie za moment w drzwiach pokoju pojawi się Adam. Nie mogłam się mylić. Niektóre dźwięki tak mocno wwiercają się w umysł, że jeszcze długo pozostaje po nich echo. Za kilka sekund przyjaciel przekroczy drewniany próg i usiądzie w fotelu. Niezmiennie z trzech dostępnych wybierze ten, który znajduje się najdalej od wejścia. Od pierwszego dnia, kiedy na nim usiadł, już zawsze go wybierał – jak się okazało, właściwie. Tak mocno jestem przywiązana do wizji Adama na tym właśnie fotelu, że kiedy inny pracownik na nim siada, mam ochotę krzyknąć i zmusić go do zmiany miejsca. Dla mnie to takie oczywiste, takie proste. Bo jak można bezkarnie zajmować miejsce przypisane na stałe do Adama. A przecież to tylko mebel, zupełnie bez znaczenia.
Zabawne, jak zakochana kobieta potrafi dopisywać ideologię do wszystkiego, co jest związane z obiektem jej westchnień. Absurdalne tłumaczenia czy znaki nagle nabierają nowego znaczenia. Bo co może być cenniejsze niż najmniejszy szczegół jego egzystencji?
– Już jestem, Basiu.