Przyjaciele czy kochankowie? - ebook
Przyjaciele czy kochankowie? - ebook
Reese i Josie przyjaźnią się od lat i jak przystało na przyjaciół, zawsze sobie pomagają. Kiedy były mąż nachodzi Josie, pragnąc ją odzyskać, Reese zaczyna grać rolę jej narzeczonego. Niewinne z początku kłamstwo traci swą niewinność. Pocałunki Reese’a stają się gorące i sprawiają, że Josie zgadza się spędzić z nim noc. Jak się okazuje, namiętną i szaloną. Teraz pragnie kolejnej nocy, by się przekonać, do czego ją ta namiętność zaprowadzi...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8467-7 |
Rozmiar pliku: | 681 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Josie Coleman otworzyła drzwi i przewróciła oczami.
- Od lat proszę, żebyś po prostu wchodził. Dlaczego pukasz? – Sama nigdy nie pukała, kiedy wpadała do niego.
Jej najlepszy kumpel Reese Conrad wzruszył ramionami. Ich domy stały blisko siebie, tuż nad wodą, w Sandpiper Cove w Karolinie Północnej. Uwielbiała to miejsce.
- Z szacunku – odparł niskim głosem.
Ciągle zadawała to pytanie i ciągle słyszała tę odpowiedź. Proponowała Reese’owi klucz, ale nie chciał; przecież odwiedzał ją wtedy, gdy była w domu.
- Myślałam, że wyjechałeś służbowo. – Ruszyła w stronę szklanych drzwi prowadzących na taras. – Piję kawę. Masz ochotę?
- Jest piąta po południu.
Obejrzała się.
- A co to ma do rzeczy?
Reese potrząsnął ze śmiechem głową. Ano nic, zwłaszcza dla osoby, która kocha ten napój miłością wielką i dozgonną.
- Wróciłem wcześniej. – Wyszedł za Josie na zewnątrz. –Załatwiłem, co miałem do załatwienia. Nie było sensu tkwić tam bezczynnie.
Zauważyła w jego oczach… czyżby smutek? Jeśli o kimkolwiek mogła powiedzieć, że jest szczęśliwy, to tym kimś był właśnie Reese. Miał wszystko: pracę, w której odnosił sukcesy, rodziców, którzy kochali go bezgranicznie, oraz ją, Josie, swoją najlepszą przyjaciółkę. Czego więcej można chcieć?
- Wszystko w porządku? – Usadowiwszy się w fotelu, zacisnęła dłonie na kubku.
Reese wsunął ręce do kieszeni i popatrzył na lśniącą taflę wody. Josie nie spuszczała z niego wzroku. Nie potrafiła odgadnąć, co mu dolega. Było to o tyle dziwne, że znali się na wylot. Często na przyjęciu czy w zatłoczonym miejscu wystarczyło, że na siebie spojrzą i od razu wiedzieli, o czym drugie myśli.
Ludzi, którzy są najlepszymi kumplami, łączy niezwykła więź.
- Ja naprawdę… - zaczął Reese, ale jego wypowiedź przerwał ostry dzwonek telefonu.
Josie odstawiła kubek, podniosła komórkę i zaklęła siarczyście.
- Czego? – Nie była w nastroju do rozmowy z byłym mężem.
Kątem oka zauważyła, że Reese ją obserwuje. Oczywiście wiedział, jakie głupstwo popełniła, poślubiając niewłaściwego człowieka. Małżeństwo było jedną wielką pomyłką, a ona wciąż nie rozumiała, co jej strzeliło do głowy, by wyjść za mężczyznę, którego nie kochała.
Chris był sympatycznym gościem, nie mogła mu nic zarzucić; po prostu nie widziała się w roli jego żony. On niestety postanowił ją odzyskać.
- Słuchaj, nie chcę być niemiła, ale daj mi święty spokój. Rozwiedliśmy się nie bez przyczyny. Jesteś świetnym facetem, ale nie pasujemy do siebie.
Chris jednak się uparł. Ciągle dzwonił, przysyłał esemesy. Potrafiła zrozumieć, dlaczego biedak jest tak zagubiony. Spotykali się przez trzy miesiące, po czym wzięli ślub.
Nigdy wcześniej nie podejmowała pochopnie decyzji – uchodziła za osobę równie trzeźwo myślącą i uporządkowaną jak jej ojciec, zawodowy żołnierz – mimo to jedną z najważniejszych decyzji w życiu podjęła spontanicznie.
Ten szaleńczy pęd do ratusza, by złożyć przysięgę małżeńską, był zupełnie nie w jej stylu. Ale chwilę wcześniej Reese się zaręczył i… Po prostu pomyślała, że może ona też powinna coś zmienić.
Dziś była rozwiedziona, a Reese zerwał zaręczyny. Może należało cieszyć się tym, co jest i nie wprowadzać żadnych zmian. Lubili przebywać z sobą, podróżować razem. Mąż czy żona zburzyliby ten idealny przyjacielski układ.
Wiedziała, że musi przemówić Chrisowi do rozumu, lecz bez względu na to, ile razy mu tłumaczyła, że do niego nie wróci, on nie słuchał. A może… może gdyby go przekonała, że w jej życiu jest inny mężczyzna? Może wtedy by odpuścił?
- Poznałam kogoś – oznajmiła, podrywając się na nogi. Zerknęła na Reese’a, który uniósł zdziwiony brwi. – Tak, jest teraz u mnie, więc muszę kończyć.
Rozłączyła się i rzuciła telefon na fotel, który przed chwilą zwolniła. Reese nadal przyglądał się jej badawczo. Wzruszyła ramionami.
- Musiałam tak powiedzieć, bo nie dałby mi spokoju. Ciągle by wydzwaniał i tracił czas, próbując mnie odzyskać. – Podeszła do Reese’a. – Przepraszam, że się tobą posłużyłam. Co chciałeś powiedzieć, zanim nam przerwano?
- Poleciałem do Green Valley w Tennessee – odparł. – Nie w sprawach służbowych.
Tym razem to Josie uniosła brwi.
- W prywatnych? Chodzi o kobietę?
Nie był na randce, odkąd niemal rok temu rozstał się z narzeczoną. Zbyt dużo czasu pochłaniało mu kierowanie rodzinnym imperium restauracyjnym. Wcześniej wszystkim zajmował się ojciec, który jednak niedawno miał zawał; skończyło się to operacją na otwartym sercu. Obecnie rodzice wypoczywali w tropikach, ciesząc się życiem świeżych emerytów.
Zanim Reese zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek do drzwi. Josie westchnęła. Dlaczego stale im przeszkadzano? Przyjaciel właśnie zmierzał się jej zwierzyć…
- Przepraszam. – Wstała. – Nikogo się nie spodziewam, więc za moment wrócę.
Przeszła przez salon do holu i wyjrzała przez okno. Do diabła! Co ma zrobić, by Chris w końcu pojął, że nie zejdą się z powrotem?
Nie kryjąc irytacji, otworzyła drzwi. Stojący na zewnątrz mężczyzna był wysoki, doskonale zbudowany. I bardzo przystojny. Tyle że nie pasowali do siebie. Mogliby się przyjaźnić, lecz przyjaźń mu nie wystarczała.
- Chris, przed chwilą się rozłączyliśmy…
- Wiem, ale kiedy zadzwoniłem, akurat podjeżdżałem pod twój dom. Poświęć mi kilka minut, dobrze? – Patrzył na nią błagalnie. – Pięć. O więcej nie proszę.
- Nie wrócę do ciebie – oznajmiła. – Nie jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Skąd wiesz? Może się mylisz?
Nagle poczuła, jak Reese obejmuje ją w talii.
- Co się dzieje, myszko?
Myszko? Zwariował? Przeniosła spojrzenie z Reese’a na Chrisa i przypomniała sobie, co mówiła mu przez telefon. No, ładnie!
Chris zmarszczył czoło.
- Jo, możemy pogadać na osobności?
- Nie widzę powodu. – Reese wyszczerzył zęby. – Moja narzeczona nie ma przede mną tajemnic. Prawda, kochanie?
Zdecydowanie oszalał, uznała Josie. Nie potrzebowała pomocy. Moja narzeczona? Chyba się zagalopował. Rozmawiając z Chrisem, wspomniała, że kogoś poznała, a nie że spieszno jej do ołtarza.
- Wychodzisz za niego? – spytał Chris. – Czułem, że łączy was coś więcej. Sypialiście z sobą w trakcie naszego małżeństwa?
- Co? Ależ skąd! – oburzyła się, zastanawiając się, jak zacząć tę rozmowę od nowa, w sposób bardziej racjonalny.
- Jak widzisz, Josie już nie jest wolną kobietą – rzekł Reese, przytulając ją do siebie. – A w ogóle szykujemy się do wyjścia na kolację…
Jego ręka powędrowała w dół jej biodra. Josie zadrżała. Czy zawsze ją przytulał? I czy zawsze sprawiało to jej przyjemność?
Nie powinna czuć takiego mrowienia. Na miłość boską, Reese to kumpel. Przecież dotykali się wcześniej.
Ale nie tak, nie tak intymnie.
Miała wrażenie, jakby coś w ich relacji nagle się zmieniło. Był taki umięśniony, taki przystojny, w dodatku pachniał bosko.
Nie! Nie myśl o jego twardym ciele i zapachu jego wody. Z tego wynikną same kłopoty. Przez duże K.
Ostatnim razem, kiedy wyszła ze swojej strefy komfortu, poślubiła niewłaściwego faceta.
Reese jest jej kumplem. Przyjacielem. I niech tak zostanie. Lubiła porządek; wszystko w jej życiu miało swoje miejsce, swoją szufladkę.
Próbując zachować kontrolę, oswobodziła się z objęć Reese’a i uśmiechnęła ciepło do Chrisa.
- Mam nadzieję, że ty też wkrótce kogoś poznasz – rzekła. – Jakąś wspaniałą kobietę.
Na twarzy Chrisa pojawiło się niedowierzanie, potem złość, a potem… Smutek? Żal?
Zmrużył oczy.
- Na pewno tego chcesz, Jo? Nawet nie dał ci pierścionka zaręczynowego. Zasługujesz na kogoś lepszego. Ja bym cię nosił na rękach, traktował jak księżniczkę.
- Na co i na kogo Josie zasługuje, to nie twój interes – oznajmił Reese, wysuwając się do przodu. – Pięć minut, o które prosiłeś, minęło.
Po tych słowach najnormalniej w świecie zatrzasnął Chrisowi drzwi przed nosem. Josie wytrzeszczyła oczy; tego się nie spodziewała.
- Zwariowałeś? – zawołała.
Obróciwszy się na pięcie, Reese ruszył z powrotem na taras, jakby nie miał sobie nic do zarzucenia. Podreptała za nim. To jej dom i jej były mąż. Jakim prawem Reese się rządzi?
- Nie masz zamiaru się wytłumaczyć? – spytała, wychodząc na zewnątrz.
Jak gdyby nigdy nic usiadł na kanapie.
- Wytłumaczyć? Facet zadzwonił. Powiedziałaś mu, że jesteśmy w związku. Więc kiedy się zjawił, odegrałem swoją rolę.
Odgarnęła włosy za uszy, po czym skrzyżowała ręce na piersi. Eksmąż chce ją odzyskać, a najlepszy przyjaciel wciela się w rolę jej narzeczonego. Chryste! Próbowała się uspokoić, ale… Najbardziej zaskoczyło ją to, że dotyk Reese’a sprawił jej tak wielką przyjemność.
- Rolę narzeczonego? Nie sądzisz, że to lekka przesada?
- Nie. Facet jest uparty. Z takimi trzeba postępować stanowczo, oni nie rozumieją subtelnych aluzji.
- Poinformowanie go o naszym narzeczeństwie i zatrzaśnięcie przed nim drzwi trudno zaliczyć do subtelnych aluzji.
Reese puścił do niej oko.
- Nie musisz mi dziękować.
Zacisnęła pięści. Przyjaźń przyjaźnią, ale niekiedy ten jej przyjaciel bywał irytujący. Oczywiście zawsze miał dobre intencje, ale czasem odzywał się w nim samiec alfa, a wtedy rozum znikał.
- Wypij kawę, zanim wystygnie. – Wskazał kubek.
- Mam ochotę wylać ci ją na głowę – mruknęła.
- Och, kotku, czy tak się traktuje narzeczonego? Bądź grzeczna, bo ci nie kupię pierścionka.
- Wiesz, że Chris wszystko wygada? Ani ty, ani ja nie jesteśmy anonimowymi ludźmi.
Reese był miliarderem, który przejął rodzinny biznes i stał się gwiazdą internetu, ona zaś była znaną influencerką i felietonistką jednego z najbardziej popularnych czasopism w kraju. Informacja o ich zaręczynach nie przejdzie bez echa.
- Kto by się przejmował opinią publiczną? – Reese wzruszył ramionami. – Zresztą poczekajmy. Może Chris nikomu nic nie powie, a może sami będziemy musieli nagłośnić sprawę. Zobaczmy, jak się sytuacja rozwinie. Jaki chcesz mieć kamień w pierścionku?
Josie potrząsnęła głową.
- Do tej rozmowy potrzebuję wina. – Ignorując śmiech przyjaciela, skierowała się do kuchni.
Stojąc przy lodówce, zerknęła na Reese’a, który siedział na wiklinowej kanapie i wpatrywał się w horyzont. Wcześniej zaczął coś mówić o wyjeździe do Tennessee. Że był to wyjazd prywatny, nie służbowy.
Skoro nie chodziło o kobietę, to o co? Nie prowadził bujnego życia towarzyskiego. Kolacje, na których bywał, miały związek z pracą. W dodatku większość odbywała się w jego restauracji.
Harował jak wół – i to mówiła jedna z najbardziej poczytnych felietonistek „Cocktails & Classy”. Ona również pracowała codziennie, od rana do wieczora, ale przynajmniej robiła to w domu, a do Atlanty, gdzie mieściła się redakcja pisma, jeździła tylko wtedy, gdy zachodziła taka konieczność. Reese natomiast podróżował non stop, poszukując nowych pomysłów na restauracje.
Josie nalała sobie kieliszek białego wina i wyszła z powrotem na dwór. Uwielbiała morską bryzę. Drzwi na taras zawsze miała rozsunięte. Właśnie widok na wodę i taras zaważyły na jej decyzji o kupnie tego domu.
- Możesz mi wyjaśnić, co w ciebie wstąpiło? – spytała, siadając naprzeciwko Reese’a.
- We mnie? Nic. Chciałem ci pomóc.
Wypiła łyk, odstawiła kieliszek i pochyliwszy się, wbiła wzrok w twarz Reese’a.
- Potrafię toczyć własne bitwy.
- W ogólne ich nie powinnaś toczyć. Chris nie powinien ci się naprzykrzać.
Doceniała to, że gotów był ją wspierać, ale nie potrzebowała obrońcy. Jego zerwane zaręczyny i jej nieudane małżeństwo uświadomiły jej, że nie ma się do czego spieszyć. Nigdzie nie jest napisane, że kobieta musi wyjść za mąż przed trzydziestką ani że w ogóle musi stanąć przed ołtarzem.
Podejrzewała jednak, że Reese’owi zależy na założeniu rodziny. Któregoś pięknego dnia spotka kobietę, z którą będzie chciał spędzić życie.
Ta myśl oraz wspomnienie ręki Reese’a na jej biodrze trochę ją zaniepokoiły. Wciąż czuła ciepło w miejscu, gdzie jej dotykał.
W leżącej na stole komórce rozległ się dźwięk esemesa. Równocześnie spojrzeli na wyświetlacz. Na widok nazwiska Reese zaklął pod nosem.
- Jeszcze się kretyn łudzi? Mimo że zatrzasnąłem mu przed nosem drzwi?
Josie nie sięgnęła po telefon. Później przeczyta tę wiadomość. Lub nie.
- Może powinnam była z nim chwilę porozmawiać?
- Nie. Ilekroć to robisz, w niego wstępuje nadzieja. Musisz zerwać wszelki kontakt.
Miał rację, ale nie chciała być nieuprzejma. Wiele razy w ciągu sześciu miesięcy, jakie minęły od rozwodu, mówiła Chrisowi w sposób miły i kulturalny, że do niego nie wróci. Czy rozwód nie oznacza końca? Dlaczego Chris nie chce ustąpić?
Może dlatego, że jest przeciwny ich rozstaniu?
- Nie martw się – dodał Reese. – Odczepi się, kiedy zobaczy nas razem w mieście i kiedy przejeżdżając koło twojego domu, będzie widział mój samochód.
Josie roześmiała się.
- Przecież się do mnie nie wprowadzisz.
- A czemu nie? Mogę pracować zdalnie. Wprawdzie mam zaplanowanych kilka wyjazdów, ale teraz ty jesteś moim priorytetem. To którą sypialnię mogę zająć?
- Chyba żartujesz!
Błysnął zębami w uśmiechu, a jej przebiegł po krzyżu dreszcz podniecenia. Skarciła się w duchu; nie powinna tak reagować.
- Nie żartuję, kotku.ROZDZIAŁ DRUGI
Nie planował tego, kiedy wczoraj wpadł do niej z sąsiedzką wizytą. Ale kiedy objął ją w talii, kiedy poczuł jej ciało obok swojego, kiedy zacisnął dłoń na jej biodrze… po prostu coś mu się w głowie przestawiło.
Zdawał sobie sprawę, że Josie jest seksowna, ale poza przyjaźnią nigdy nic ich nie łączyło. A teraz została jego narzeczoną i nie bardzo wiedział, co z tym począć.
Psiakość, sam ich w to wplątał.
Wczoraj potrzebował jej rady, wsparcia. Rzadko przychodził do niej po pomoc, ale nieoczekiwanie jego życie wywróciło się do góry nogami i poczuł się kompletnie zagubiony.
Wciąż usiłował wszystko w sobie przetrawić. Najpierw dostał dziwny list; potem dowiedział się, że Martin Conrad wcale nie jest jego ojcem.
Ściskając w ręku kopertę, usiadł na brzegu łóżka w pokoju gościnnym u Josie. Kiedy kilka dni temu wyjeżdżał do Tennessee, powiedział jej, że wróci za tydzień. Wrócił po dwóch dniach.
Lot z Green Valley w Tennessee do Sandpiper Cove w Karolinie Północnej trwał zaledwie godzinę. Takie były plusy z posiadania własnego samolotu i licencji pilota. Zarówno w drodze do celu, jak i powrotnej usiłował zrozumieć, co się stało, jak do tego doszło, ale nadal nie znał odpowiedzi.
W Green Valley wybrał się do Hawkins Distillery na spotkanie z Samem Hawkinsem i Nickiem Campbellem, którzy podobno byli jego przyrodnimi braćmi. Matka Nicka postanowiła przed śmiercią wyjawić mężczyznom prawdę o ich ojcu. List do Reese’a wysłała osobiście.
Otóż wszyscy trzej mieli wspólnego ojca, miliardera Rusty’ego Lockwooda, właściciela Lockwood Lightning, największej w świecie gorzelni. O LL słyszał niemal każdy, lecz prawie nikt nie znał jej właściciela.
Tydzień temu Reese wynajął detektywa, by zdobył wszelkie możliwe informacje na temat Rusty’go. Sam również zaczął przeczesywać internet. Z uzyskanych wiadomości wynikało, że Rusty to prawdziwy anioł. Miał największą na świecie gorzelnię i przekazywał tysiące dolarów rocznie na Milestones, fundację opiekującą się chorymi dziećmi.
Niestety, dosłownie przed paroma dniami policja aresztowała Rusty’ego za okradanie tej fundacji. Zdaniem Sama i Nicka, Rusty to diabeł wcielony. Obaj od lat mieli z nim do czynienia i żaden nie potrafił powiedzieć o nim nic dobrego. Nie ucieszyli się z wiadomości, że jest ich biologicznym ojcem.
Reese nie wiedział, w co wierzyć. Nie lubił niespodzianek. Najbardziej przeszkadzała mu świadomość, że być może przez całe życie był okłamywany.
List nadszedł, kiedy Martin był w szpitalu po operacji serca. Zaraz potem rodzice, z błogosławieństwem lekarza, wyjechali na odpoczynek. Reese nie chciał psuć im urlopu.
Oczywiście wszystko zdarzyło się naraz: zawał ojca, konieczność przejęcia sterów w firmie, do tego ten list z informacją, że on, Reese, nie jest synem swoich rodziców.
Liczył na to, że zanim rodzice wrócą do domu, uzyska odpowiedzi na swoje pytania i będzie wiedział, co robić. Bo na razie nie miał pojęcia.
Czy powinien pokazać im list i zażądać wyjaśnień? A może lepiej machnąć ręką na przeszłość? Jaka była prawda? Miał tyle pytań, tyle wątpliwości! Z jednej strony żałował, że matka Nicka napisała do niego, z drugiej zaś pragnął poznać swoją historię.
Złożył list, oparł go o lampę na stoliku nocnym i wstał. Niewiele spał tej nocy, głównie dlatego że nie był u siebie i nie przywykł do tak miękkiego łóżka, na dodatek pełnego poduszek.
Do mody i pracy Josie podchodziła z powagą, nie uznawała szaleństw w żadnej z tych dziedzin, lubiła jednak, by w domu było przytulnie. Przytulnie to nie znaczy kolorowo; całe wnętrze urządziła w tonacji biało-szarej. Nie przepadała za kolorem, ale Reese’owi to nie przeszkadzało. Niczego by w niej nie zamienił.
Zwłaszcza krągłych bioder.
Kto by przypuszczał, że tak idealnie będą przylegać do jego ciała? Że niewinny gest pobudzi jego wyobraźnię w sposób niedozwolony, bo przecież są tylko przyjaciółmi? Czy nie miał dość problemów, czy musiał do nich dojść niechciany pociąg do Josie?
Potarł dłonią nagi tors i udał się do kuchni. Zawsze rano pijał kawę. Wprawdzie dopiero świta, ale co tam! Może wcześnie rozpocząć dzień.
Od lat był u Josie częstym gościem, ale nigdy nie parzył u niej kawy. Zaczął otwierać szafki, starając się przy tym nie hałasować. Podejrzewał, że Josie jeszcze śpi; była raczej sową niż skowronkiem.
On natomiast miał zbyt dużo do zrobienia, by siedzieć bezczynnie. Najpierw musi sprawdzić, kto potwierdził obecność na otwarciu nowej restauracji na Manhattanie.
Restauracje „Conrad’s’ znajdowały się w wielu miejscach na wschodnim wybrzeżu. Najnowsza powstała w Nowym Jorku; uroczyste otwarcie miało nastąpić za dwa tygodnie. Reese nie mógł się doczekać; lokal na Manhattanie od zawsze był jego marzeniem.
On sam dorastał w Sandpiper Cove. Uwielbiał plażę i ocean, i to do tego stopnia, że wraz z domem kupił własny kawałek plaży z niedużą przystanią, przy której cumował jacht. Nie wyobrażał sobie mieszkania gdziekolwiek indziej. Ale nowa restauracja na Manhattanie…
Po ojcu przejął sieć znakomitych lokali od Miami po Boston, natomiast nowojorski „Conrad’s” był jego dzieckiem.
- O rany!
Na dźwięk głosu odwrócił się. Josie stała w drzwiach ubrana w cienką koszulkę i króciutkie spodenki; z ręką przyciśniętą do piersi patrzyła mu prosto w oczy. Jej skąpe odzienie niewiele pozostawiało wyobraźni… a tej nocy jego wyobraźnia nie próżnowała.
- Czy możesz coś na siebie włożyć? – mruknęła Josie, wchodząc do kuchni.
Sięgnęła do szafki po kubek. Obserwując ją, Reese nie zdołał pohamować uśmiechu. Włosy miała potargane, jakby całą noc walczyła z poduszką. A jej piżama, oczywiście czarna, nie należała do skromnych. Dekolt ledwo zakrywał biust, a spodenki kończyły się tuż nad pośladkami.
Jego ciało zareagowało podnieceniem.
Czasem potrafił się kontrolować, na przykład umiał się powstrzymać przed zdarciem z Josie ubrania. Ale nad niektórymi rzeczami, choćby nad erekcją, nie miał kontroli. W dodatku niełatwo było ją ukryć.
Psiakość, musi się wziąć w garść. Nie może rzucić się na Josie tylko dlatego, że nagle uświadomił sobie, jaka to seksowna dziewczyna.
- Przecież nieraz widziałaś mnie w kąpielówkach – rzekł, wyjmując jej z ręki kubek. – Siadaj. Naleję ci kawy.
Odgarnęła włosy z twarzy i usiadła na ławie przy kuchennym stole.
- Co innego kąpielówki, a co innego bokserki. Jeśli chcesz tu mieszkać, masz chodzić w portkach.
Reese nalał kawy do dwóch kubków. Do swojego dolał mleka, Josie zostawił czarną, pasującą kolorem do jej piżamy i nastroju.
- Nie sądziłem, że rano bywasz taka zrzędliwa – powiedział, siadając naprzeciwko niej. – Wiem, że nie jesteś skowronkiem, ale taką cię widzę po raz pierwszy.
Zacisnęła dłonie na kubku.
- Zrzędliwość znika po pierwszej kawie. Teraz cicho bądź. Daj mi się nią podelektować.
Reese wypił jeden łyk, drugi; czekał, by przyjaciółka się rozchmurzyła. Najwyraźniej też spędziła bezsenną noc. Wpatrywał się w nią badawczo; nawet nie próbował tego ukryć. Wyglądała tak, jakby całą noc przewracała się w pościeli.
- Nie powinieneś teraz ćwiczyć, podnosić ciężarów lub uprawiać joggingu? Albo jechać do biura, żeby wywalić z roboty parę osób? – spytała.
Parsknął śmiechem.
- Myślisz, że tak wygląda dzień Reese’a Conrada?
W odpowiedzi wzruszyła ramionami; opadło jej ramiączko. Reese utkwił w nim spojrzenie. Z trudem pohamował się, by nie wsunąć go na miejsce.
Trzymaj ręce przy sobie!
Gdyby skusili się na seks, wszystko by się zmieniło. Pytanie, czy zmiana byłaby na lepsze, czy na gorsze.
Zaraz, zaraz! Przystopuj, kolego!
Dlaczego w ogóle zapuszcza się w takie rejony? Powinien jak najszybciej zapanować nad myślami.
- Nie musisz mi dotrzymywać towarzystwa. Możesz wrócić do siebie.
Przeniósł wzrok z ramiączka na twarz Josie. Jej ciemne oczy niczego nie zdradzały. Pod tym względem również byli do siebie podobni; nie lubili obnosić się z emocjami.
- Ile esemesów Chris ci wczoraj przysłał?
Mrucząc coś pod nosem, Josie odwróciła wzrok. Reese westchnął. Nawet jeden esemes to o jeden za dużo, a było ich znacznie więcej. Nie dość, że Josie rozwiodła się z Chrisem, to wyraźnie prosiła go, by się z nią nie kontaktował. Poza tym on, Reese, oznajmił mu wprost, że się zaręczyli. Skłamał, ale Chris o tym nie wiedział. Powinien, do cholery, zaakceptować decyzję Josie.
- I właśnie dlatego jakiś czas tu sobie pomieszkam – oznajmił.
Może jego obecność zniechęci Chrisa, a może nie. Nie umiał odgadnąć. Wiedział natomiast, że mimo czekających go zajęć oraz pewnej… hm, uciążliwości fizycznej… bardzo przyjemnie mu się spędza czas ze swoją ponętną przyjaciółką.
Czy zawsze sypia w tak seksownej piżamce?
Może jednak póki razem mieszkają, powinni wprowadzić jakieś zasady co do stroju?
Łączyła ich przyjaźń. Uzupełniali się. Ufali sobie bezgranicznie. A jednak wciąż się wahał, czy mówić Josie o liście. Wahał się, bo sam nie był pewny, co zrobić z informacjami, które otrzymał, a uczucia, których doświadczał od czasu fikcyjnych zaręczyn, nie pomagały mu w rozwikłaniu problemu.
Tydzień temu myślał jedynie o uroczystym otwarciu restauracji na Manhattanie, a teraz… otwarcie było jego najmniejszym zmartwieniem. Mieli – on i jego ekipa – wszystko dopracowane i zapięte na ostatni guzik. Nie wątpił, że otwarcie będzie sukcesem.
- Jak twój ojciec? – spytała Josie, odstawiając kubek. – W porządku?
Twój ojciec. Jak dziwnie brzmiały te słowa, jakoś obco. Wciąż miał mętlik w głowie. Nie potrafił dojść do ładu z emocjami. Było mu przykro, że ludzie, których kocha, od samego początku go okłamują.
- Reese…?
Ocknął się.
- Tak, w porządku. Lekarz codziennie go dogląda.
- To świetnie. Twoi rodzice całe życie ciężko pracowali i zamiast cieszyć się zasłużoną emeryturą, nagle twój ojciec ląduje w szpitalu. Należy mu się odpoczynek…
Właśnie. I to był jeden z powodów, dla których nie mówił rodzicom o tym, czego się dowiedział. Zresztą nie od razu przeczytał list. Był zajęty przejmowaniem obowiązków ojca oraz pracą przy nowej restauracji. Wszystkie inne sprawy odkładał na później.
Westchnąwszy cicho, Josie wstała od stołu.
- Muszę skończyć artykuł. Mam czas do południa – powiedziała. – Ale najpierw wskoczę pod prysznic. Możesz skorzystać z łazienki dla gości albo jechać do siebie. A wieczorem, jeśli jesteś wolny, możemy zjeść razem kolację.
Wyszła, a on obserwując jej kołyszące się biodra schowane pod skrawkiem cienkiego materiału, miał ochotę pognać za nią.
Tak, zdecydowanie musi wziąć prysznic. Zimny prysznic, który ostudzi jego niezdrowe emocje. Bo co jak co, ale Josie nie powinna wzbudzać w nim takiego zainteresowania.
Umył kubki, po czym skierował się do pokoju gościnnego, by włożyć na siebie wczorajsze ubranie i przywieźć z domu kilka potrzebnych rzeczy.
Nagle zza uchylonych drzwi, które właśnie minął, dobiegł łoskot, a potem siarczyste przekleństwo. Zaintrygowany cofnął się i zastukał we framugę.
- Co się stało?
Josie, która sprawiała wrażenie lekko skonsternowanej, otworzyła drzwi na oścież. Kosmyk czarnych włosów opadał jej na twarz.
- Co robisz? – spytał, starając się zajrzeć do środka.
- Nic. – Usiłowała wyjść.
Przytrzymał ręką drzwi.
- Kłamczucha. – Wszedł do pokoju i rozejrzał się wokół. Proste meble, jasne neutralne kolory, biały dywan na drewnianej podłodze, w rogu fotel obity białą tkaniną, na nim poduszka w biało-czarne pasy. – To tu przechowujesz wszystkie swoje sekrety dziennikarskie? Zgadłem?
- Ha! – mruknęła, krzyżując ręce na piersi. – Nie mam żadnych sekretów, a gdybym miała, to i tak już byś dawno je poznał.
Przez szparę w drzwiach szafy dostrzegł jaskrawą czerwień. Ciekawe, pomyślał; nigdy nie widział Josie w czymś kolorowym, zwłaszcza o tak intensywnej barwie.
Podszedł bliżej. Za drzwiami znajdowała się sporych rozmiarów garderoba pełna ubrań w najróżniejszych kolorach. Były tu dwa rzędy wiszących bluzek i sukienek, wszystkie miały metki z ceną. Na podłodze stały pudełka z butami, a na wyższych półkach leżały markowe torebki różnych wielkości, kształtów i barw.
Zerknął za siebie.
- Masz zamiar otworzyć sklep odzieżowy?
Josie uniosła dumnie głowę, jak to miała w zwyczaju.
- Nie.
- Więc o co chodzi? – Wskazał głową szafę. – Cała wielka garderoba pełna nienoszonych ciuchów, w dodatku kolorowych. Postanowiłaś zmienić styl?
Josie na moment opuściła wzrok. Była wyraźnie speszona, choć starała się to ukryć.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie ma o czym. Przychodzę tu codziennie rano i tyle…
- Szukając czegoś do włożenia?
Coś ukrywała, ale co i dlaczego? Zawsze ubierała się na czarno, a w tej garderobie znajdowały się rzeczy nowe, kolorowe, warte fortunę.
- Nie mogę być nią – szepnęła.
Kim? Kim nie może być? Zmarszczył czoło. Nic nie rozumiał. Zamierzał sobie z niej pożartować, ale zrezygnował. Postąpił krok w jej stronę, zastanawiając się, jaka tajemnica może się za tym kryć i dlaczego Josie wydaje się taka smutna, niemal bezradna.
Przed chwilą powiedziała, że nie ma żadnych sekretów, ale skłamała, bo o tej garderobie nikomu nie mówiła. Ciekawe, od jakiego czasu zapełnia ją kolorową odzieżą? No i kim nie mogłaby być?
- Jo…?
W domu rozległo się przeciągłe wycie. Josie wybiegła z pokoju. Reese zaintrygowany, nie wiedząc, skąd pochodzi ostry nieprzyjemny dźwięk, ruszył za nią. Miał ochotę chwycić coś z szafy, cokolwiek, i zakryć jej goliznę. Tak, goliznę, bo ta piżamka niewiele zasłaniała. Wprawdzie sam też był nieubrany, ale on to on, a Josie stanowi pokusę, której trudno się oprzeć.
Ryzyko było jednak zbyt duże. Cenił sobie ich przyjaźń. Nie chciał jej zepsuć, nie chciał też wprowadzać jeszcze większego zamętu w swoim życiu.
Zastał Josie w kuchni. Trzymała w ręku telefon; na szczęście wyłączyła irytujący dźwięk.
- Przepraszam. – Wykrzywiła usta w uśmiechu. – Nastawiłam budzik, żeby nie zapomnieć zerknąć do kalendarza.
Reese wytrzeszczył oczy.
- Nastawiasz budzik, żeby pamiętać o sprawdzeniu planu dnia?
Przeglądała coś w telefonie. Na moment oderwała oczy od aparatu i utkwiła w gołym torsie przyjaciela. Jego widok wyraźnie na nią podziałał.
Co teraz?
- Używam dźwiękowych przypomnień niemal do wszystkiego – odparła, odkładając telefon na stół. – Żeby wypić wodę, podlać roślinki, zadzwonić do nowej asystentki chyba przytłoczonej nadmiarem obowiązków…
Reese uniósł rękę, przerywając wyliczankę.
- Okej. Wiedziałem, że jesteś świetnie zorganizowana, ale nie sądziłem, że aż tak.
Uśmiechnęła się.
- Jak chcesz, tobie też mogę poustawiać przypomnienia.
- Dzięki. Mam wszystko zapisane tu… - Postukał się w głowę. – A gdybym o czymś zapomniał, to mój asystent mi na sto procent przypomni. Chyba bym zwariował, gdybym co rusz słyszał wycie.
- Mam różne dźwięki. Gdyby ten sam się stale włączał, mijałoby się to z celem.
- Oczywiście – przyznał jej rację. – Wiesz, co mi przyszło do głowy? Że dopóki ludzie nie mieszkają razem, to nie mają szansy poznać się do końca.
Josie potrząsnęła głową.
- My nie mieszamy razem. Możesz jechać do siebie, kiedy tylko zechcesz.
- A pojedziesz ze mną?
- Nie, tu jest mój dom. A Chris na pewno da mi już spokój – oznajmiła z przekonaniem.
Nie skomentował tego, ale w duchu pomyślał, że na miejscu Chrisa by nie zrezygnował. Facet miał za żonę najwspanialszą kobietę pod słońcem i pozwolił jej od siebie odejść.
- No dobra, wskakuję pod prysznic – rzekła Josie. – Już dawno powinnam się wziąć do pracy.
Instynktownie zagrodził jej przejście. Przystanąwszy w pół kroku, oparła ręce o jego tors, by nie stracić równowagi.
- Jo, o co chodzi z tą garderobą? – spytał.
Naprawdę chciał zrozumieć, bo kiedy tam stali obok wieszaków pełnych kolorowych ubrań, dojrzał w jej twarzy coś dziwnego. Coś jakby lęk albo niepewność.
Wiedział, że musi się kontrolować, nie ulec popędowi. Przekroczenie niewidzialnej granicy między przyjaźnią a intymnością stanowiłoby błąd. Psiakość, skąd się to wzięło, ten nieoczekiwany pociąg fizyczny? Josie była atrakcyjną dziewczyną, ale co innego zachwycać się nią, a co innego pragnąć jej do bólu.
- Nie zaprzątaj sobie głowy moją szafą. – Uśmiechnęła się. – Ani Chrisem. Skup się zbliżającym się otwarciu nowojorskiej filii „Conrad’s”.
- Jedno nie wyklucza drugiego. Jakiż byłby ze mnie narzeczony, gdybym do listy swoich trosk nie dokooptował ciebie? – spytał żartobliwym tonem.
Tak jak się spodziewał, roześmiała się, po czym opuściła ręce. Zanim cofnęła się, na moment zatrzymała wzrok na jego ustach.
- Nie jesteś moim narzeczonym – westchnęła – tylko kumplem. – Skrzywiła się lekko, jakby wypowiedzenie tego słowa sprawiło jej przykrość. – Tylko kumplem – powtórzyła z naciskiem.
Nie obejrzał się, kiedy oddalała się holem. Potrzebował chwili dla siebie, bo dzisiejszy ranek trochę namieszał mu w głowie. Czyżby Josie darzyła go silniejszym uczuciem, niż mu się wydawało? Czy miała ochotę na coś więcej?
I co robiły w jej szafie kolorowe ubrania z metkami?
Jedno było pewne: teraz, gdy mieszkali razem, musi zastanowić się, co właściwie do niej czuje i czy faktycznie uważa ją tylko za przyjaciółkę.