Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przyjacielski układ - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 grudnia 2021
Ebook
34,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przyjacielski układ - ebook

Pierwsza w Polsce powieść legendarnej Kariny Halle!

Seksowna historia z motywem od przyjaźni do miłości.

Linden McGregor jest wysokim, niesamowicie przystojnym pilotem helikoptera i… najlepszym przyjacielem Stephanie Robson. Znają się praktycznie od zawsze, ale i tak dziewczyna jest zszokowana propozycją, jaką podczas jednej z imprez składa jej Linden.

Mężczyzna oferuje układ, że jeżeli w wieku trzydziesty lat oboje dalej będą singlami wtedy się pobiorą. Stephanie nie może uwierzyć, że ktoś taki jak on mógłby chcieć się ustatkować. W końcu to kobieciarz, który nie cierpi zobowiązań

Jednak lata mijają, kochankowie przychodzą i odchodzą, a złożona kiedyś obietnica wydaje się coraz bardziej realna.

Ale przecież Stephanie nie patrzy na Lindena w ten sposób, prawda?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8178-777-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

– To co, chcesz wziąć ślub?

Jestem tak skupiona na tym, co poszło nie tak podczas dzisiejszej randki, że ledwo słyszę, co powiedział Linden. A to wiele mówi, bo zwykle poświęcam mu całą swoją uwagę, niezależnie co się dzieje. Przypuszczam, że dzisiejsza kolacja z Panem Dupogębym to dla mnie po prostu za dużo. Jaki facet ubiera się w fular i dłubie w nosie na oczach ludzi?

– Steph – powtarza z tym swoim lekko szkockim zaśpiewem, a ja wreszcie odwracam wzrok od bąbelków w moim piwie i patrzę na niego. Czasami sprawia, że zastanawiam się, po co w ogóle zadaję sobie trud szukania kogoś innego, bo jest tak cholernie przystojny.

Ale to mój najlepszy przyjaciel. I jestem prawie pewna, że właśnie zapytał, czy chcę za niego wyjść.

– Co? – pytam, próbując się upewnić, że dobrze go zrozumiałam.

Uśmiecha się do mnie szeroko. Wolałabym, żeby tego nie robił. Czasem jego uśmiech wyrywa mi powietrze z płuc. Nie przesadzam. To kłopotliwe, ostre i gwałtowne uczucie, którego nie chcę doświadczać, bo, niech mnie, lubię oddychać.

– Zapytałem, czy chcesz wziąć ślub – powtarza, a ja zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie odbyła się tu jakaś niesłychanie ważna rozmowa i nic o tym nie wiem. Poza tym Linden… małżeństwo… te dwie kwestie jakoś zwykle nie idą w parze.

– Uch – stękam i naprawdę pragnę, żeby czerwień nie wypływała na moje policzki. – Wziąć ślub? Z tobą?

Wzrusza ramionami i upija łyk piwa w ten swój wyluzowany sposób. O tej porze w barze panuje głucha cisza, nie licząc muzyki, Faith No More i ich agresywne King for a Day, które James puszcza, kiedy chce, żeby ludzie poszli już do domu.

James Dupres, właściciel Burgundowego Lwa, mój były chłopak i najlepszy kumpel Lindena, kręci się w pobliżu, wyciera stoliki i rzuca pasywno-agresywne spojrzenia czteroosobowej grupce, która zebrała się w rogu. Poza nami byli jedynymi osobami, które przesiadywały tu na dziesięć minut przed zamknięciem.

– Tak, ze mną – odpowiada w końcu Linden. Wygląda na pewnego siebie, jak zawsze, pociera palcami brodę i wpatruje się wprost we mnie. Jestem blisko z Lindenem, najbliżej jak to możliwe w czysto platonicznej relacji między kobietą a mężczyzną. Ale mimo to nigdy nie rozmawialiśmy o czymś takim. Nasze gówniane randki? Tak. Ale małżeństwo i przyszłość, to, czego naprawdę chcemy od życia? Nie.

– Wyjaśnijmy sobie coś – mówię, ale nie znajduję odpowiednich słów, żeby kontynuować. Biorę głęboki wdech. – Prosisz mnie, żebym za ciebie wyszła?

Wzdycha i opiera się na krześle, jedno silne ramię przewiesza przez oparcie, a jego palce zaczynają bawić się moimi świeżo ufarbowanymi na czarno włosami.

– Baby blue – zaczyna, używając przezwiska, które wymyślił po naszym pierwszym spotkaniu, kiedy miałam niebieskie włosy w odcieniu wody na Karaibach. – Może jeszcze raz opowiedz mi o swojej randce.

Łypię na niego.

– Lepiej nie, kowboju. – Używam tego przezwiska z uwagi na jego wyrzeźbioną sylwetkę i krzaczaste brwi jak u młodego Clinta Eastwooda. Do tego czasem jest trochę szowinistycznym dupkiem jak większość stereotypowych rewolwerowców.

– Racja. A ja wolałbym nie wnikać w to, dlaczego ostatnie pięć moich randek skończyło się tym, że musiałem radzić sobie sam pod prysznicem.

Proooooszę, nie każ mi myśleć o tym, co sobie robisz pod prysznicem, myślę, albo zrobi się bardzo niestosownie, i to szybko. Przynajmniej w mojej głowie. Chociaż z drugiej strony tam zawsze jest niestosownie. Jakbym miała w niej wyświetlaną non stop galerię na Pintereście z gorącymi, ledwo ubranymi facetami.

– No właśnie – kontynuuje, odciągając moją uwagę od tych niegrzecznych obrazów. – Nie zaczynasz się zastanawiać, czy później nie będzie jeszcze gorzej? Ty jesteś piękna i mądra, ja jestem piękny i mądry… – Przerywa i uśmiecha się sam do siebie. – To oczywiste. W tym roku kończymy dwadzieścia pięć lat… Co jeśli będziemy musieli dalej się z tym użerać? Całe to gówno, które prowadzi donikąd.

Unoszę brew niepewna, co zrobić z tą jego stroną. Żartuje sobie ze mnie czy mówi szczerze? Zawsze ma ten cwaniacki uśmieszek, niezależnie o jakich bzdurach opowiada, a już nieraz zrobił mnie w konia.

– Cóż, lubię myśleć, że moje życie potoczy się bardziej optymistycznie – odpowiadam.

Uśmiecha się i przytakuje.

– I powinno. Naprawdę powinno, spójrz tylko na siebie.

Mam spojrzeć na siebie? – myślę, zastanawiając się, co takiego on widzi.

– Ale co jeśli ta planeta jest pełna pieprzonych kretynów? Co wtedy… – Urywa, rozgląda się po barze i nachyla bliżej, a ja patrzę głęboko w jego ciemnoniebieskie oczy i dostrzegam, że jest pijany. – Pasujemy do siebie. Wiesz, że to ma sens.

Nie wiem, co myśleć.

– Jesteś pijany, Linden.

– Jestem mężczyzną, który ma plan.

– Od kiedy w ogóle małżeństwo jest twoim planem na życie?

Wzrusza ramionami i przeczesuje palcami gęste, mahoniowe włosy.

– Może i jesteś jedną z moich najlepszych przyjaciółek, baby blue, ale nie wiesz o mnie wszystkiego.

– Najwyraźniej.

Wykrzywia wargi w półuśmieszku.

– Ale kiedy weźmiemy ślub, będziemy mieć na to mnóstwo czasu. Na seks też.

Dobra, teraz widzę, że to dla niego rodzaj żartu, zresztą jak większość rzeczy w życiu.

– A co jeśli ja nie chcę wychodzić za mąż? – zauważam, odpychając od siebie myśl o nas dwojgu uprawiających gorący, dziki seks. – Czy kiedykolwiek wspominałam ci coś o małżeństwie i dzieciach?

– Nigdy – przyznaje. – Ale to nie znaczy, że o tym nie myślisz. Bo po co chodziłabyś na te wszystkie randki?

– Bo lubię się bzykać.

Śmieje się.

– Kolejny argument za.

Ściągam wargi, wpatrując się w niego. Myślę, że potrzeba mi kolejnego drinka.

Linden czyta w moich myślach. Podnosi się z krzesła i wchodzi za bar. James nie zwraca na to uwagi, a nawet gdyby – i tak nic by nie powiedział. Linden i ja mieliśmy dwadzieścia jeden lat, James dwadzieścia trzy, kiedy zaczęliśmy razem z nim pracować w Burgundowym Lwie. Z Lindenem ostatecznie zdecydowaliśmy się na coś większego i, mam nadzieję, lepszego, a James w końcu kupił to miejsce. Jednak nadal pozostało w nas coś z mentalności pracowników – nie przypominam sobie, żeby James kiedykolwiek policzył nam za drinki.

Linden wyjmuje z lodówki dwie butelki Anchor Steam i przesuwa je w moją stronę. W San Francisco panuje doroczna jesienna fala upałów, dlatego podwinął rękawy szarej koszuli, ukazując silne, opalone przedramiona i wytatuowane na wewnętrznej części cytaty z dzieł Charlesa Bukowskiego. Ma na sobie podkreślające zgrabny tyłek spodenki w kolorze khaki, a na stopach czarne, znoszone kedsy, które nosi chyba odkąd się poznaliśmy, ale pasują mu.

Jeśli to niewłaściwe, by raz na jakiś czas pożerać wzrokiem najlepszego przyjaciela, to ja nie zamierzam zachowywać się właściwie.

– Więc co ty na to? – pyta, siadając obok mnie. – Może umówmy się, że jeśli nie poznamy nikogo do, dajmy na to, trzydziestki, pobierzemy się?

– Mówisz poważnie?

– Jasne. – Kiwa głową i przesuwa piwo w moją stronę. – Napij się, to może wtedy powiesz tak. Muszę przyznać, że trochę ranisz moje ego.

– Nie ma w tym nic złego – mówię i naprawdę tak myślę. Linden McGregor jest zabawny, uprzejmy, inteligentny, przystojny i ambitny. Ma dyplom z biznesu i już prawie zrobił licencję pilota helikoptera. Gorący z niego towar i każda dziewczyna chciałaby położyć na nim łapska.

Ale jest też egoistycznym, zarozumiałym i aroganckim graczem. Ciężko wydobyć z niego jakąkolwiek inną emocję poza zaciekłością – sposób, w jaki patrzy na życie i na ciebie, jakby chciał przeszyć cię włócznią. Jego egzystencja opiera się na samolubności, potrafi oddać się czemuś (lub komuś) z pasją przez minutę, a już w następnej staje się obojętny. To skomplikowany facet i czuję się dumna, że mogę nazywać go swoim najlepszym przyjacielem.

A jednak małżeństwo – czy choćby związek – to zupełnie inna para kaloszy, jeśli chodzi o niego, i nie jestem pewna, czy chciałabym w nie wejść. Tak, uważam, że jest cudowny, tak, sposób, w jaki czasami na mnie patrzy, sprawia, że w moim żołądku dzieją się dziwne rzeczy, i tak, często myślałam o tym, żeby się z nim przespać.

To znaczy więcej razy niż powinnam.

Ale taka umowa – wyjście za niego – nie zdałaby egzaminu.

Na szczęście wiem, że Linden tylko sobie żartuje.

Biorę duży łyk piwa, jeszcze chwilę trzymając przyjaciela w niepewności, wpychając kciuk w ranę jego ego, a potem przytakuję i mówię:

– W porządku.

– Serio?

– No chyba?

Uśmiecha się na tyle szeroko, że pojawiają się te jego sekretne dołeczki.

– Sprawiłaś, że jestem bardzo szczęśliwym mężczyzną, Stephanie Robson.

Wywracam oczami.

– Jeszcze się okaże. Przy odrobinie szczęścia przed trzydziestką oboje będziemy w poważnych związkach i nie będę musiała zadręczać się myślą o praniu twoich gaci do końca moich dni.

– Albo robieniu mi dobrze – dodaje i puszcza do mnie oczko, czym tylko sprawia, że znowu wywracam oczami. – Przysięgnij na mały palec. Wiesz, że takiej obietnicy nigdy bym nie złamał.

To akurat prawda. Może jest bardziej poważny, niż myślałam.

Przełykam i wystawiam mały palec. Owija swój wokół mojego, skórę ma gorącą i przyjemną w dotyku.

– Jeśli żadne z nas nie będzie w poważnym związku, kiedy oboje skończymy trzydzieści lat – mówi, patrząc mi w oczy z taką powagą, że wstrzymuję oddech – wtedy weźmiemy ślub. Zgoda?

Jakimś cudem odnajduję głos.

– Zgoda.

Wtedy on przyciąga moją dłoń do ust i składa pocałunek na jej wierzchu. Jeszcze więcej powietrza ulatuje mi z płuc.

– Myślę, że właśnie stworzyłem najlepszy możliwy plan B – mówi, a jego usta poruszają się przy samej skórze, zanim puszcza moją dłoń i podnosi butelkę, by stuknąć nią o moją. – Za nas.

Próbuję powtórzyć te słowa, ale nie opuszczają moich ust.

– Cholera, myślałem, że nigdy nie wyjdą – oznajmia James, podchodząc do nas. – Ile razy można powtarzać „niedługo zamykamy”, zanim załapią aluzję.

– Może powinieneś zacząć wyciągać broń – rzuca Linden. – Albo jeszcze lepiej: zacznij śpiewać.

– Zamknij się – odpowiada mu James. – Raz śpiewałem jako suport, a ty nigdy nie dasz mi o tym zapomnieć. – Linden i James byli kiedyś w miejscowej kapeli, Linden jako wokalista i gitara prowadząca, James na basie, ale chociaż byli dobrzy, to nie wystarczyło, żeby dalej w tym siedzieli. Scena San Francisco ma dość dużą konkurencję.

– A wiesz co? – mówi Linden i oczy mu błyszczą.

– Chcę wiedzieć? – pyta James, wzdychając i przechodząc za bar, żeby wytrzeć blat chyba już tysięczny raz.

– Steph i ja bierzemy ślub – oznajmia radośnie.

James przerywa i spogląda na mnie, żeby potwierdzić wiarygodność Lindena.

– To prawda – przyznaję, chociaż nie brzmi to szczerze.

– Co? – pyta, teraz patrząc na nas oboje. Chciałabym powiedzieć, że w tym, jak marszczy brwi, nie kryje się cień bólu, ale nie mam pewności. Czasami zapominam, że kiedyś byliśmy razem, co teraz brzmi dość niedorzecznie. Zaczęło się zaledwie kilka dni po tym, jak rozpoczęłam pracę w Burgundowym Lwie. James i ja nawiązaliśmy nić porozumienia i potem spotykaliśmy się przez rok. Linden był jego najlepszym kumplem i właśnie tak się poznaliśmy.

Jak widać, nasze rozstanie było dość łagodne, bo nadal się przyjaźnimy, ale jeśli mam być szczera, to ja z nim zerwałam, i choć udawał, że to była mniej więcej wspólna decyzja, zawsze zastanawiałam się nad tym, czy zraniłam go bardziej, niż mi się wydawało.

– Wiesz, że lubię mieć plan B – ciągnie Linden. – Dlatego zawarliśmy pakt. Jeśli żadne z nas nie będzie w poważnym związku do czasu, kiedy oboje skończymy trzydzieści lat, wtedy weźmiemy ślub.

James mruga, a potem zakłada za ucho pasmo poczochranych, czarnych włosów.

– To najgłupszy pomysł, o jakim kiedykolwiek słyszałem.

Linden zadziera brodę.

– Oj, nie bądź zazdrosny, stary.

James prycha.

– Nie jestem zazdrosny. Wy dwoje małżeństwem? Najbardziej wybredna kobieta na świecie z największą męską dziwką tegoż świata? Tak, bawcie się dobrze.

– Hej – rzucam z oburzeniem. – Nie jestem aż taka wybredna.

Ale Linden w ogóle nie czuje się urażony.

– Och, będziemy. Może otworzysz szampana, żeby to z nami uczcić?

James patrzy na niego znacząco.

– Ty stawiasz?

Linden wzrusza ramionami.

– To nasz przedzaręczynowy prezent od ciebie.

James wzdycha głośno, jakby na jego barkach spoczął jakiś ciężar, ale ustępuje. Zawsze ustępuje Lindenowi.

– W porządku – mówi, a potem wyjmuje z lodówki butelkę wina musującego. Odkorkowuje i nalewa je do grubych szklanek.

Wznosimy toast za pakt, a potem przechodzimy do standardowej rozmowy o nowych zespołach, filmach, programach telewizyjnych, hokeju (James i Linden są ogromnymi fanami San Jose Sharks).

Popijam drinka i nie mogę zaprzeczyć, że odczuwam ulgę. Za pięć lat całe to randkowanie i użeranie się mogą dobiec końca. Istnieje maleńkie prawdopodobieństwo, że za pięć lat wezmę ślub z moim najlepszym przyjacielem.

Ciekawe, czy pięć lat to dostatecznie długo, żebym zmieniła zdanie.ROZDZIAŁ PIERWSZY

26

STEPHANIE

Promienie słońca wpadają do mojej sypialni, podkreślając ciemne włosy na ramionach i nogach mężczyzny leżącego obok. Lubię owłosionych facetów, ale poprzedniej nocy w barze nie przypominał goryla aż tak bardzo. Chociaż w sumie byłam mocno pijana. Wydaje mi się, że tańczyłam układ robota, kiedy koleś mnie złapał i zaczął całować.

Jęczę i odsuwam się od niego. Nie rusza się ani odrobinę, a ja nie mogę przypomnieć sobie jego imienia. Nawet nie jestem pewna, czy uprawialiśmy seks, aż dostrzegam zużytą prezerwatywę porzuconą w połowie drogi między łóżkiem a koszem na śmieci. Ohyda. Odpowiedzialna, ale i tak ohyda.

Wczoraj odbywała się moja impreza urodzinowa w Tiki Lounge, a to wyjaśnia nie tylko jednorazowy numerek i morderczy ból głowy, ale też kwiaty zwisające z brzegu łóżka. Czuję ukłucie rozczarowania – chciałam wejść w nowy rok życia na nowych zasadach (czyli przestać tyle pić w weekendy i nie sypiać z przypadkowymi facetami) i wychodzi na to, że mój pierwszy dzień jako dwudziestosześciolatki to kompletna porażka.

Powoli wyczołguję się z łóżka i wyjmuję koszulę nocną z komody, zarzucam ją na siebie i dodatkowo okrywam się szlafrokiem. Owłosiony koleś dalej śpi i przez chwilę zaczynam się obawiać, że może nie żyje, ale zauważam, że jego plecy unoszą się i opadają.

Wchodzę do łazienki i dokładnie przyglądam się odbiciu w lustrze. Wiem, że dla innych prawdopodobnie wyglądam tak samo, ale coś się we mnie zmieniło. Moja skóra ma złocisty odcień po lecie, ale jest trochę opuchnięta, oczy są niebieskie i okrągłe, ale w kącikach pojawiły się niewielkie zmarszczki. Ostatnio zrobiłam sobie schludnego, ciemnorudego boba, ale teraz włosy są tłuste i potargane. Przede wszystkim wyglądam na zmęczoną. I to nie dlatego, że prawie całą noc piłam Mai Tai, wisiałam na przyjaciołach i tańczyłam z dziwnymi kolesiami. Po prostu jestem zmęczona.

Jestem tak cholernie zmęczona staraniem się, by osiągnąć cel, do którego nigdy nie mogę dotrzeć. Myślałam, że kiedy skończę dwadzieścia sześć lat, będę miała już wszystko poukładane, a mam wrażenie, że jestem zaledwie w połowie drogi.

Do dwudziestych szóstych urodzin chciałam mieszkać u siebie, a nadal dzielę mieszkanie z moją koleżanką Kaylą. Trzeba to przyznać, San Francisco jest obrzydliwie drogie i bez drugiej części mojego planu nie będzie mnie stać na własne mieszkanie.

Druga część planu zakładała, że rzucę pracę w sklepie z ubraniami AllSaints w centrum miasta i w końcu otworzę własny butik.

Tak się nie stało. W zasadzie moje marzenie nigdy nie wydawało się bardziej odległe. Boję się skoczyć na głęboką wodę – znaleźć miejsce do wynajęcia, podpisać umowę, kupić wyposażenie, zająć się marketingiem, promocją i pracownikami. Chociaż własny sklep zawsze był moim marzeniem, czymś, co chcę robić, kiedy będę starsza, wydaje mi się, że z czasem coraz bardziej się tego boję. Marzenia wiążą się z opłatami oraz milionem możliwości, by ponieść porażkę i jeszcze musieć za to zapłacić.

Nie chcę ponieść porażki. Ale nie mogę też trwać w takim zawieszeniu.

Idę do kuchni i nastawiam ogromny dzbanek kawy, chociaż wiem, że z takim kacem przełknę zaledwie małą filiżankę, gdy słyszę dzwonek telefonu. Odbieram po cichu już po pierwszym sygnale, żeby nie obudzić śpiącego orangutana.

– Hej, staruszko. – W słuchawce rozlega się czarujący akcent Lindena. – Jak tam samopoczucie o poranku?

– Uch – stękam, chociaż się uśmiecham. – Czuję się jak kupa gówna.

– Tak myślałem – odpowiada. – A skoro mówimy o gównie, kim był ten facet, z którym wyszłaś wczorajszej nocy?

Wzdycham i opieram czoło na dłoni, opadając na blat.

– Chciałabym wiedzieć. Leży teraz w moim łóżku i śpi, jakbym go naćpała.

Następuje chwila ciszy, po czym Linden pyta:

– A co się stało z „koniec z sypianiem z kim popadnie” i „dwadzieścia sześć to nowa ja”?

– A ty niby co robiłeś zeszłej nocy? Bo z tego, co pamiętam, przez większość czasu trzymałeś język w gardle jakiejś drobnej dziewczyny.

– Język w gardle, kutas w cipce, na jedno wychodzi – stwierdza, a ja wydaję z siebie przesadny odgłos dezaprobaty w kwestii doboru słownictwa. Prawdę mówiąc, w jego ustach to zawsze brzmi seksownie. Zwalam to na szkocki akcent czy coś w tym stylu. – Poza tym ja w swoje urodziny nie wygłaszałem takich głupich postanowień.

To prawda, ale Linden nigdy nie chciał niczego zmieniać w swoim życiu. Teraz ma już licencję pilota helikoptera i pracuje na kontrakcie w lokalnej firmie. Jego rodzice są zamożni i wiem, że kupili mu na Russian Hill mieszkanie, w którym jest sam, i ani razu nie stwierdził, że sypianie z dziewczynami stanowi dla niego problem. W zasadzie wydaje się, że niesypianie z nimi mogłoby być gorsze.

– Tak czy inaczej – podejmuje. – Masz ochotę na jakieś śniadanie? Brunch? Lunch?

– Jasne – odpowiadam, szybko kalkulując, ile zajmie mi ogarnięcie się. – Mogę być gotowa za jakieś pół godziny, ale nie wiem, jak szybko pozbędę się tego gościa.

– Zostaw to mnie – rzuca Linden i się rozłącza.

O cholera. Boję się, co wymyślił. Miał diabelskie pomysły już nieraz.

Wracam do sypialni i zaglądam do środka. Facet nadal śpi i lekko pochrapuje. Biorę czarne dżinsy i długą, nabijaną ćwiekami bluzkę, po czym ruszam do łazienki. Kiedy wychodzę spod prysznica, zaczesuję mokre włosy w kok i robię delikatny makijaż. Nadal czuję się beznadziejnie, ale przynajmniej moje policzki i usta mają jakiś kolor.

Wychodzę i z zaskoczeniem zauważam, że facet stoi w samych bokserkach i wygląda przez okno na ulicę. Odwraca się i uśmiecha do mnie zdziwiony. Jest uroczy, muszę mu to przyznać, ale nie na tyle, żebym chciała go zatrzymać.

– Och, hej – rzuca. – Masz piękny widok. – Wskazuje w stronę okna.

Marszczę brwi. Moje okno wychodzi na obskurną, meksykańską restaurację i zardzewiały rower, który od wieków stoi przyczepiony do słupa.

– Yyy, dzięki – odpowiadam, bardzo świadoma, że nie znam jego imienia.

– Byłaś naprawdę niezła wczoraj w nocy – rzuca z pożądliwym uśmiechem i podchodzi bliżej.

– Jak gorąca wariatka? – rzucam, robiąc krok w tył.

– Jak gorąca laseczka – poprawia.

Urocze.

– Masz ochotę na drugą rundę? – pyta i sięga po moją dłoń.

Och, nie ma mowy.

– Kochanie, wróciłem – słyszę głos Lindena, który przerywa tę chwilę, i czuję ulgę. Facet marszczy brwi zdezorientowany i spogląda na drzwi sypialni, w których pojawia się Linden.

– Wow, kto to jest? – pyta mój przyjaciel, uśmiecha się i mierzy gościa wzrokiem z góry na dół. Jest wysoki, ma szeroką klatkę piersiową i ramiona, więc jego postura wypełnia całą framugę, kiedy się o nią opiera. Wygląda zwyczajnie, ale bardzo męsko, w czarnej koszulce i ciemnych dżinsach. Jak zwykle kedsy są na swoim miejscu.

Patrzę na mojego gościa i czekam, aż się przedstawi, bo ja nie potrafię mu pomóc.

– Jestem Drake – mówi, wodząc między nami wzrokiem. Jest wystraszony. Nie pomaga, że Linden jest od niego o wiele większy.

– Drake – powtarza Linden, a potem odwraca się do mnie. – Już z nim skończyłaś? Teraz moja kolej?

– Co? – wyrzuca z siebie Drake i obezwładnia go totalne przerażenie.

– Tak – mówi Linden, zakładając ręce na piersi. – Widzisz, ja i Steph mamy taki układ, że lubimy się dzielić. Najpierw ona się zabawia, a potem ja. Nie masz nic przeciwko, prawda?

Facet robi się czerwony jak burak i zaczyna drżeć.

– Yyy, chyba powinienem już iść.

Linden unosi dłonie.

– Nie, nie, zostań. Możemy zająć się tobą oboje naraz, jeśli tak będzie ci łatwiej. O ile tylko nie przeszkadza ci, że będziesz na dole.

Drake chwyta swoje dżinsy i wciąga je chaotycznie, nawet nie zawracając sobie głowy koszulką, taki jest spanikowany.

– Linden – ostrzegam, a ten uśmiecha się szeroko i schodzi z drogi ucieczki przerażonemu Drake’owi. Słyszę, jak facet łapie buty, po czym drzwi się zamykają.

– Chamstwo – stwierdza Linden. – Palant nawet nie podziękował.

Wywracam oczami.

– Wiesz, że pozbyłabym się go sama.

– Tak, ale gdzie w tym zabawa?

Zabawne jest to, że Linden, by odstraszyć wszelkich facetów z mojego życia, zwykle nie musi robić nic, tylko się pojawić. Wielu z tych, z którymi się spotykałam, miało ogromny problem z moją przyjaźnią z Lindenem. Nie mogli pojąć, jak to możliwe, że jesteśmy tak blisko, a jednak między nami nigdy nic nie było.

Ja w zasadzie też nie potrafię tego wyjaśnić inaczej niż tym, że wcześniej spotykałam się z Jamesem. Mimo że pracowałam z Lindenem, poznałam go właśnie przez Jamesa, a kiedy już poznaje się najlepszego kumpla swojego chłopaka, to on zawsze pozostaje tylko nim. Nawet teraz, kiedy minęły lata od rozstania z Jamesem, wiązanie się z Lindenem byłoby złe.

Do tego oczywiście jest moim przyjacielem i nie myślę o nim w ten sposób. Tylko okazjonalnie pożeram go wzrokiem, nic więcej.

– Więc dokąd? – pytam, kiedy biorę torebkę i wpycham koszulkę Drake’a do śmietnika.

– Masz ochotę na lot helikopterem?

Odwracam głowę zaskoczona tym pomysłem.

– Zamierzasz zadzwonić po Jamesa? Bo jeśli tego nie zrobisz, będzie naprawdę dotknięty. – James zawsze narzeka, że Linden jeszcze nigdy nie zabrał go w przestworza. Mnie w sumie też nie, ale wydaje mi się, że to nie fair lecieć bez Jamesa. Jesteśmy trojgiem amigo, chociaż ostatnio mam wrażenie, że bardziej dwojgiem.

– Pracuje, baby blue – odpowiada lekkim tonem. – Jak zawsze, wiesz o tym. Będziemy tylko ty i ja.

Chciałabym powstrzymać to trzepotanie serca. Odchrząkuję.

– Dobra.

Godzinę później zjawiamy się w Marin County, skąd Linden zawsze lata. Niestety jesteśmy uziemieni. Żaden helikopter nie jest dostępny tak na ostatnią chwilę, więc w końcu lądujemy w nadmorskim barze w Sausalito. Przyznaję, że jestem trochę zawiedziona, bo nie zobaczę Lindena w akcji, ale cieszy mnie też Krwawa Mary w świetnym towarzystwie i z pięknym widokiem.

– Wiesz, kiedy będziemy małżeństwem – mówi Linden, gdy siedzimy tam już jakiś czas, patrząc, jak fale rozbijają się o brzeg, i podziwiając linię miasta w tle – będę cię zabierał w przestworza, kiedy tylko zechcesz.

Nie potrafię powstrzymać uśmiechu.

– Czyli nadal bierzemy ślub?

– Trzydziestka już niedługo.

Piorunuję go wzrokiem.

– Hej, dopiero skończyłam dwadzieścia sześć lat. Odpuść mi.

Wzrusza ramionami.

– Tylko ci przypominam. Pakt to pakt.

– Racja – odpowiadam i biorę duży łyk Krwawej Mary. Chciałabym na resztę życia też mieć taki pakt. Zerkam na Lindena z ukosa. – Będziesz mnie zabierał, kiedy tylko zechcę?

– Oczywiście – obiecuje. – Będziesz moją żoną. I spodobają ci się bonusy.

– Bonusy? Niby jakie?

– Helikopter i kutas – odpowiada. – Bzykanko w kokpicie. Obciąganie podczas lotu. Nie ma nic lepszego.

– Nie mów, że już to robiłeś – mówię i aż wzdrygam się na myśl, że jakaś cizia robiła mu loda w powietrzu.

Sięga ponad stołem i klepie moją dłoń.

– Będziesz pierwsza.

– Ależ ty jesteś romantyczny – rzucam oschle, a on się śmieje.

I tak mija kolejny rok.ROZDZIAŁ DRUGI

27

STEPHANIE

Myślę, że zakochałam się w Owenie Gearym.

W zasadzie wiem, że zakochałam się w Owenie Gearym. Nawet sam dźwięk jego imienia sprawia, że krew niemal buzuje mi w żyłach, a w głowie lekko wiruje.

Dwudziesty siódmy będzie najlepszym rokiem mojego życia.

Jest połowa października, a San Francisco jak zwykle ogarnęła fala upałów. Założyłam do pracy czarne, skórzane szorty, starając się zignorować maleńkie ślady cellulitu, które w nieodpowiednim świetle zaczęły pojawiać się na górnej części moich ud. Nadal jestem po dwudziestce, a życie wciąż jest dobre. Mogę poradzić sobie z faktem, że moja własna, pieprzona skóra zwraca się przeciwko mnie.

Czasami zastanawiam się, czy powinnam zostać wegetarianką, może jeść więcej jarmużu i orzechów, a mniej babeczek i koktajli owocowych. Kiedy wczoraj skończyłam dwadzieścia siedem lat, podjęłam świadomą decyzję, by zacząć używać kremu na noc, serum i wyszukanych kremów przeciwsłonecznych. Mój ojciec może i ma ciemniejszą skórę przez śródziemnomorskie korzenie, ale ja wiedziałam, że u mnie nie ma na to szans.

Postanowiłam też, że muszę zacząć ćwiczyć jogę i trenować do maratonu. Ten miejski odbył się kilka tygodni temu i wszystkie te wysportowane, smukłe paniusie bez wysiłku przebiegały przez park Golden Gate albo wbiegały po schodach na Twin Peaks. Kiedyś mogłam iść przez życie nie podnosząc ani jednego ciężarka, ale teraz moje ciało zaczęło nabierać wagi w udach, na brzuchu i cyckach. Tę część z cyckami jakoś przeżyję, ale czuję, że jeśli wkrótce czegoś nie zrobię, stanę się kluchą. Kluchą z dużymi cyckami.

Część mnie chciałaby po prostu żyć nadal jak dotąd, ale nie mogę tego zrobić. Mam swoje cele. Jasne, wciąż jestem menedżerką w AllSaints, ale czuję, że własny sklep jest w zasięgu ręki. A moje życie uczuciowe wreszcie znalazło się w odpowiednim miejscu.

Oczywiście nie wszystko w Owenie jest idealne. Jest księgowym w dużej firmie w centrum miasta, więc odnosi wielkie sukcesy, ale pracuje bardzo długo i nie ma w nim tej mentalności marzyciela. Jest przystojny, wygląda jak typowy amerykański chłopak i to świetnie, chociaż ma trochę duże, spiczaste uszy. I uwielbia mówić o golfie, a ja wolałabym, żeby lubił hokej.

Poza tym trudno znaleźć u niego wady. To znaczy: inne wady. Dodatkowo jest dość dobry w łóżku i mamy wiele wspólnych tematów. A co najważniejsze: jest godny zaufania i właśnie tego teraz potrzebuję, zwłaszcza kiedy reszta mojego życia wisi na włosku.

Moi rodzice są w separacji i prawdopodobnie się rozwiodą – to kolejny cios, jaki wymierzył mi poprzedni rok, a także kompletna niespodzianka. Zawsze myślałam o rozwodzie jako o czymś, co niszczyło rodziny moich znajomych w podstawówce, i potem efekty wciąż było widać w szkole średniej. Jednak nigdy nie przypuszczałam, że będę przez to przechodzić w tym przytłaczającym okresie dorosłości. Aż tu nagle, a przynajmniej tak by się zdawało, mój ojciec uznał, że chce uwolnić się od matki. Spakował się i wyniósł do Oklahomy.

Wciąż nie wiem dlaczego. Mama też nie – albo tylko tak mówi. Zapytałam ją, czy tata zakochał się w kimś innym, ale odpowiedź jest zawsze taka sama: zmiana. Potrzebował zmiany.

Nie mogę pojąć, jak można żyć z kimś przez trzydzieści pięć lat i nagle zapragnąć zmiany. Dlaczego trzydzieści pięć? Czemu nie trzydzieści? Albo dwadzieścia? Po tym wszystkim, co nasza rodzina przeszła, przez mojego brata Nate’a, a potem całe lata, kiedy musieliśmy sobie radzić i żyć dalej… dlaczego teraz?

Więc teraz z poczucia winy spędzam weekendy z matką w Petalumie. Ojciec rzadko dzwoni czy pisze. Może też czuje się winny. Nie znoszę patrzeć na to, jak smutna jest moja matka, jak pusty jest jej dom i jak znudzona wydaje się życiem.

Może właśnie dlatego postanowiłam związać się z Owenem – żeby pokazać mamie, że mogę z kimś być i uda mi się, chociaż jej nie wyszło. Odpowiedzialny facet, takich właśnie zatrzymuje się przy sobie i za takich się wychodzi. Nie playboy. Nie marzyciel. I najwyraźniej nie ktoś taki jak mój ojciec.

Poza tym nie ma znaczenia, co ona myśli. Kocham Owena Geary’ego.

Odkąd zaczęłam się z nim spotykać kilka miesięcy temu, rzadziej widuję się z Jamesem i Lindenem, a częściej z moją przyjaciółką Nicolą Price. Chodziłam z nią do podstawówki, chociaż wtedy się nie przyjaźniłyśmy, ale spotkałyśmy się znowu, kiedy obie poszłyśmy do Art Institute na rok, obie na handel modą. Owen lubi Nicolę, a Jamesa i Lindena nie. Zakładam, że Jamesa dlatego, że jest moim byłym, a Lindena, bo jesteśmy blisko. No i to Linden.

Ale w końcu, w końcu, z uwagi na moje urodziny mogłam zaplanować kolację z nimi. Jakoś przebrnęłam przez moją zmianę – dzisiaj tylko cztery godziny, przez większość czasu układałam ubrania na wieszakach i przeglądałam papiery – a potem popędziłam do domu zadowolona, że zdecydowałam się na samochód, a nie autobus.

Owen jest już w moim mieszkaniu i nalewa sobie czystą wódkę. Nie jestem pewna, dlaczego pije ją w ten sposób – szklanka czystej wódki to z pewnością najbardziej gówniany drink na świecie – ale ma trzydzieści trzy lata, a w tym wieku chyba już wie, czego chce.

Ma na sobie koszulę w prążki, obcisłe spodnie i błyszczące buty. Wszystko od projektanta i wygląda na nim dobrze. Jest szczupły i wydaje się jeszcze chudnąć, podczas gdy ja tyję, ale w tej chwili ładnie się uzupełniamy. Przestałam ubierać się wyzywająco i zaczęłam zakrywać tatuaże na nadgarstkach (na jednym imię mojego brata, a na drugim słowo „uwierz”), nosząc długie rękawy. Wyglądamy jak dobra para, zwłaszcza teraz, kiedy włosy mam pofarbowane na brąz prawie identyczny do jego.

Jesteśmy porządni. Jesteśmy niezawodni.

Do szortów zakładam jedwabną bluzkę i poprawiam makijaż akurat w chwili, gdy pojawiają się James i Linden. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jestem taka podenerwowana, a teraz zauważam, że wstrzymuję oddech na dźwięk pukania do drzwi. Szkoda, że moja współlokatorka nie idzie z nami albo przynajmniej nie ma jej tutaj. Kayla ma dar do rozładowywania napięcia, a czuję, że dzisiaj atmosfera może być nieco dziwna.

Albo nawet bardzo.

I tak rzeczywiście jest, przynajmniej ze strony Jamesa i Owena. James wchodzi, kiwa mi głową, życzy wszystkiego najlepszego, po czym kiwa do mojego chłopaka. Ma napiętą żuchwę i zachowuje się podobnie do Owena, jest pełen wrogiej podejrzliwości. Obserwują się nawzajem jak dwa lwy nad pozostałościami posiłku i trochę dziwi mnie takie nastawienie ze strony Jamesa. Zwykle raczej pozostaje na uboczu.

Może to przez jego ogólnie nieprzyjazny wygląd. Ma potargane, czarne włosy, tatuaże, kolczyki, jest szczupły i blady. Nie jest ani trochę tak twardy czy zbuntowany, na jakiego się kreuje – w rzeczywistości to niesamowicie wrażliwy gość, który martwi się wszystkim, co ludzie pomyślą – ale trzeba go poznać, żeby się o tym przekonać.

Muszę przyznać, że właśnie to mnie do niego przyciągnęło – osoba, za którą go uważałam. Rzeczywistość nie wyszła nam już tak dobrze.

No i Linden. Wpada do pokoju i zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku, przytulając mocno. Pachnie szałwią i lasem. Jego ramiona są jak gorąca stal. Czuję się przy nim niewiarygodnie bezpiecznie i część mnie rozpacza nad tym, że nie widziałam go od tak dawna.

– Spóźnione, ale szczere, baby blue – mruczy w moją szyję, a ja na chwilę zamykam oczy. Kiedy odsuwamy się od siebie, jestem świadoma, że zarówno James, jak i Owen się w nas wpatrują. Podejrzliwe spojrzenia tylko się pogłębiły.

– Dzięki – odpowiadam i odchrząkuję, jakbym na chwilę straciła nad sobą kontrolę, a on już idzie w stronę Owena z wyciągniętą ręką.

– Miło cię znowu widzieć – mówi do niego Linden. Owen potrzebuje chwili, żeby zareagować i uścisnąć mu dłoń, szybko, lekko i bezosobowo.

– Ciebie też – rzuca Owen, a jego usta zaciskają się w wąską linię.

Idziemy do tajnego baru w Japantown. Linden najwyraźniej „zna” hostessę i udało mu się załatwić dla nas rezerwację, choć normalnie czekalibyśmy tygodniami. Znajdujemy nieoznakowane drzwi obok brudnej jadłodajni pełnej zielonych światełek i smutnych twarzy. Nie ma żadnego tajnego sygnału, ale trzeba wysłać wiadomość na podany numer telefonu.

Przez kilka minut stoimy w niezręcznej ciszy, kilku bezdomnych przechodzi koło nas, pchając wózki wypełnione kocami i puszkami po piwie, a potem drzwi wreszcie się otwierają. Stoi w nich hostessa w całej swojej wysokiej długonogiej chwale.

– Cześć, Linden – mówi, trzepocząc doklejonymi rzęsami. Makijaż ma jednak gustowny, wygląda zadziornie, ale nie zdzirowato, i nie wiem, dlaczego to przeszkadza mi nawet bardziej i czemu w ogóle.

Linden mierzy ją z góry na dół tym swoim wzrokiem rewolwerowca i uśmiecha się arogancko.

– Emily – wita ją. – Jak się masz? – Uwielbiam brzmienie jego akcentu.

Kobieta kładzie dłoń na biodrze, ukazując wycięcie w sukience odsłaniające szczupłe udo. Ani grama cellulitu.

– Znakomicie. Nie żebym czekała na twój telefon czy coś.

Zaciskam wargi, powstrzymując uśmiech. Kto w ogóle mówi takie rzeczy?

Najwidoczniej Emily. Linden tylko uśmiecha się do niej szeroko.

– Cóż, czy możemy uznać to za telefon?

Emily mruży oczy niewzruszona.

– Chodźcie za mną.

Prowadzi nas ciemnym, wąskim korytarzem, który ciągnie się tak długo, że zaczyna mi się wydawać, że to mogło być tylko zagranie z jej strony, sposób, by zaatakować Lindena z typowo kobiecą przebiegłością, aż naszych uszu dobiegają przytłumione głosy i dźwięki basu. Po prawej ukazuje się mały, prostokątny pokój, wszędzie widać złote czaszki, niskie, białe, jedwabne ławki i młodych, niby steampunkowych barmanów serwujących kolorowe drinki.

Nie tak wyobrażałam sobie klasyczny tajny bar, ale jest całkiem fajny.

Emily prowadzi nas do stolika na tyłach, a Owen i ja zajmujemy miejsca na kanapie. Można zabrać mnie do najbardziej gównianej restauracji czy baru, a ja będę szczęśliwa, jeśli tylko dostanę miejsce na kanapie. Nawet nie muszę pić. Siedzenie to jedna z najbardziej niedocenianych przyjemności w życiu. Jedwabne poduszki są wyjątkowo miękkie i od razu się w nich zatapiam, opierając głowę o wyściełany zagłówek, nad którym rozciąga się ściana z czaszek. Wzdycham z zadowoleniem.

– Wiedziałem, że ci się spodoba – mówi Linden, siadając naprzeciwko mnie. – Pomyślałem, że te kanapy wprost krzyczą „Stephanie”.

– Czaszki są całkiem fajne – stwierdza James, rozglądając się wkoło. Z nas wszystkich to on tutaj najbardziej pasuje, balansując na krawędzi między rockmanem a hipsterem.

Owen przez chwilę się nie odzywa, a potem wskazuje na bar.

– Mają wódkę Perkele – mówi o swojej ulubionej, ohydnej, fińskiej marce. Na pewno nic więcej nie powie o tym miejscu. To zdecydowanie nie jego klimat i teraz jego ostre spojrzenie przesuwa się z Jamesa na Lindena.

Godzinę później, po tym, jak Linden przyniósł mi dwa urodzinowe (zbereźne i rozpustne) martini, Owen poszedł do toalety, a James wyszedł na papierosa. Jesteśmy sami.

Tęskniłam za nim.

– Twój chłopak chyba za bardzo mnie nie lubi – stwierdza Linden po wypiciu solidnego łyka piwa i kołysze butelką w wielkich dłoniach.

– Owen? – rzucam. Czuję się dziwnie, słysząc, że ktoś nazywa go moim chłopakiem, a zwłaszcza Linden (który po dwóch zbereźnych, rozpustnych martini wydaje się dużo lepszy niż Owen).

– Masz innego chłopaka, o którym powinienem wiedzieć? – pyta, unosząc idealną brew.

– Nie. W sumie żaden facet, z którym się spotykałam, cię nie lubił.

Uśmiecha się. To arogancki, cwaniacki uśmieszek.

– Czyżby wiedzieli, że pewnego dnia za mnie wyjdziesz?

Mrużę oczy, a moje serce podskakuje.

– Nie. I nie wspominaj o tym Owenowi, dobrze?

Wygląda na zaskoczonego.

– Dlaczego nie? Przecież to prawda.

Pocieram wargami i sięgam do torebki po pomadkę.

– To prawda, Steph – powtarza. Nakładam na usta szminkę w kolorze magenty, a on marszczy brwi. – Nie mów, że zamierzasz być z tym palantem za kilka lat.

Obrzucam go spojrzeniem.

– Słuchaj, wiem, że nie wydaje się… cóż, facetem dla mnie, ale jestem w nim zakochana, więc tak, zamierzam być z nim za kilka lat. I nie nazywaj go palantem.

Mruga gwałtownie, a mięsień na jego szczęce drga.

– Jesteś w nim zakochana?

– Nie zachowuj się tak, jakby to było coś okropnego – upominam, chociaż wyraz jego twarzy sprawia, że w moim żołądku rzeczywiście dzieje się coś złego. – Tak miało być. I jest dobrze. Naprawdę dobrze. Jestem szczęśliwa.

– Czyżby?

Przekręcam głowę, badając go wzrokiem. Widzę, jak zbolały wyraz twarzy znika, a zaciśnięta żuchwa się rozluźnia. Znowu jest moim najlepszym przyjacielem. Nie jestem pewna, kim był tamten facet, ale chyba chciałam, żeby został chwilę dłużej.

– Nieważne – rzuca pospiesznie. – Jesteś szczęśliwa. Widzę to. Do cholery z tym, cieszę się twoim szczęściem, baby blue. Naprawdę. A z niego jest kawał szczęśliwego gnojka.

Nadal go obserwuję.

– Naprawdę chciałeś się ze mną ożenić? – pytam. – Czy ogólnie wziąć ślub?

Na jego ustach pojawia się cień uśmiechu.

– Teraz już się nie przekonasz.

Owen wraca z łazienki, a ja siadam z powrotem na swoim miejscu i obdarzam go szerokim uśmiechem. Czuję się, jakbym zrobiła coś złego, chociaż to nieprawda.

Linden uderza dłonią w stół, przeprasza nas i wstaje. Patrzę na jego wysoką, umięśnioną posturę, kiedy wychodzi z sali, prawdopodobnie poszukać Jamesa. Zauważam, że większość kobiet obraca za nim głowy.

Czuję ukłucie w sercu, ale ignoruję je i patrzę na Owena.

To uroczy facet. Mogę na nim polegać. Jest ostoją w moim życiu. I nigdzie się nie wybiera.

Jestem zakochana w Owenie Gearym. Dwudziesty siódmy rok życia będzie najlepszy.ROZDZIAŁ TRZECI

28

LINDEN

– Hej, parówo – słyszę w telefonie głos mojego brata.

– Tobie też hej, parówo – odpowiadam, odchrząkując. Czuję, że będę chory, bo mam wrażenie, że połknąłem drut kolczasty. Nie tego teraz potrzebuję. – Czego chcesz?

– Cóż, pomyślałem, że będę życzył ci wszystkiego, kurwa, najlepszego, cholerny ciulu.

– Jasne – mówię i kiwam głową, choć tego nie widzi. Wyjmuję kluczyki z dżinsów i otwieram drzwiczki mojego jeepa. Niedaleko jeden ze śmigłowców właśnie startuje, więc wsiadam szybko, żeby słyszeć Brama.

– Jesteś na lotnisku? Nie mów mi, że pracujesz w swoje urodziny.

– Większość ludzi musi pracować w swoje urodziny – zauważam. Oczywiście Bram w ogóle nie pracuje, wozi się tylko po Manhattanie jak uprzywilejowany playboy. Niektórzy mogliby powiedzieć, że niczym się od niego nie różnię, ale ja przynajmniej mam jakąś karierę. Bram przez całe życie opierał się na pieniądzach i statusie rodziców. A co zabawne, on jest tym starszym i powinien dawać mi przykład.

Przypuszczam, że w pewnym sensie to zrobił. Kiedy skończyłem szkołę średnią, obiecałem sobie, że stanę się jego przeciwieństwem.

– Powinieneś wziąć wolne – mówi, a jego słowa przerywa ziewnięcie i wyobrażam sobie, jak się przeciąga z rękami nad głową. – Rozmawiałeś już z mamą i tatą?

Wzdycham i zapadam się w siedzeniu. Jest kwiecień i panuje okropny ziąb. Chociaż przeprowadziłem się do San Fran zaraz po dwudziestce, nadal nie przyzwyczaiłem się do tej bipolarnej pogody. W Nowym Jorku są cztery pory roku w odpowiedniej kolejności. W Aberdeen w Szkocji, gdzie dorastałem, wygląda to tak samo, tylko w łagodniejszym wydaniu. Tutaj jesienią jest gorąco, latem zimno, a do tego mgliście przez większość roku. Kusi mnie, żeby odpalić samochód i włączyć ogrzewanie, ale już wyobrażam sobie, jak Stephanie się przez to ze mnie nabija.

– Nie rozmawiałem z nimi od kilku tygodni – oznajmiam i obaj rozumiemy przez to, że nie rozmawiałem z ojcem. Matka nigdy nie dzwoni i to cholernie dobrze.

– Mam nadzieję, że nie zapomnieli o twoich urodzinach – mówi Bram w taki sposób, jakby właśnie na to liczył. – Przynajmniej masz dobrego brata.

Wywracam oczami.

– Jasne.

– Słuchaj – ciągnie, a po jego tonie poznaję, że moje urodziny nie są prawdziwym powodem, dla którego dzwoni. – Zastanawiałem się, czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę.

Patrzę na słuchawkę zaskoczony.

– Wyświadczyć ci przysługę?

– Tak, Linden, w ten sposób postępują bracia. Będę w następny weekend w San Francisco i przyjadę z dziewczyną. Uwielbia Alcatraz. Myślisz, że mógłbyś nas tam podrzucić?

– Podrzucić was tam? – powtarzam osłupiały. Co, do cholery?

– Tak – przyznaje, jakby właśnie nie powiedział czegoś kompletnie niedorzecznego. – No wiesz, helikopterem.

Wypuszczam długie, zmęczone westchnienie i ściskam nasadę nosa, próbując zebrać myśli.

– Bram, słuchaj. Pracuję dla firmy wynajmującej helikoptery. Nie mam własnego, którym mógłbym cię gdzieś podrzucić.

– Więc wynajmiemy jeden.

– I nie można tak po prostu lecieć do Alcatraz. To strefa chroniona. Nie da się wylądować bez pozwolenia. Nie wiem nawet, czy mają tam lądowisko.

– To zdobądź pozwolenie.

Znowu wzdycham.

– Nie ma takiej opcji. A tak właściwie po co w ogóle tu przyjeżdżasz? Nigdy nie zapuszczałeś się na Zachodnie Wybrzeże.

– Nudzę się – odpowiada. – A Azurra ma rodzinę w Bay Area.

– Azurra?

– Moja dziewczyna.

– Na pewno tak ma na imię.

– Ja przynajmniej mam dziewczynę.

– Świetnie, Bram. Przypomnij mi, ile masz lat? Trzydzieści trzy?

– A ty ile?

– Od dzisiaj dwadzieścia osiem. Ale nie w tym rzecz.

– To zabierzesz nas czy nie?

– Zaczekaj – rzucam zirytowany i sprawdzam w telefonie terminarz. Mam lot rano, ale po południu już nie. Oznajmiam bratu, że mogę zarezerwować dla niego ten termin i zapewniam, że sam będę pilotem, prywatny lot. Ale nie ma mowy o żadnym cholernym Alcatraz.

Kiedy tylko się rozłączam, od razu piszę do Stephanie.

Co robisz w następny weekend? Masz ochotę na wycieczkę?

Doskonale wie, o co mi chodzi. Zabierałem ją już kilka razy i bardzo jej się podobało. Mój kumpel James też lubi latać, ale nie ekscytuje mnie tak bardzo obserwowanie jego co Steph. Cała jej twarz się rozpromienia i podskakuje na siedzeniu jak małe dziecko. Poza tym stanowiłaby świetny bufor między moim bratem a mną i na pewno znalazłaby jakiś wspólny temat z Azurrą. Steph dogaduje się z każdym – przez większość czasu – podczas gdy James potrafi być małym emo gnojkiem.

Nie muszę długo czekać na odpowiedź.

Jasne, James też będzie?

Teraz czuję się trochę winny, że go nie zapraszam. Ale tu chodzi o ograniczoną ilość miejsc.

Nie, mój brat przyjeżdża do miasta ze swoją dziewczyną, więc pomyślałem, że polecimy we czwórkę.

Mija chwila i już odpowiada:

Podwójna randka?

Nie wiem, a wchodzisz w to? – odpisuję.

Zamknij się, dostaję wiadomość. Dobra, pomysł jest w porządku. Widzimy się dziś wieczorem w Lwie?

Zamykam oczy i opieram się o zagłówek. Nie wyobrażam sobie w tej chwili świętować czegokolwiek. Prawdę mówiąc, chcę tylko pójść spać.

W końcu odpisuję: Chyba mnie nie będzie.

A ona na to: Ale są twoje urodziny.

Jestem tego świadomy, ale chyba coś mnie rozkłada. Zostanę w domu, obejrzę film i odprężę się.

Starzejesz się, odpisuje. Może mieć rację. Kiedyś wyszedłbym i doił piwsko bez oglądania się na chorobę, ale teraz sama myśl jest przerażająca.

Wolałbym zaprosić ją, żeby obejrzała film ze mną.

I normalnie bym to zrobił, ale zaproszenie zawsze musiało dotyczyć też Jamesa i czasem jej wymagającej koleżanki Nicoli. Ale dzisiaj ich u siebie nie chcę, chciałbym tylko Steph.

Kilka lat temu zawarłem ze Steph pakt, że pobierzemy się, jeśli żadne z nas nie będzie w poważnym związku, zanim skończymy trzydzieści lat. Ona ma urodziny dopiero we wrześniu, a potem czekają nas jeszcze dwa lata, ale Steph zakończyła swój związek z tym jej zdradzieckim, gównianym chłopakiem Owenem miesiąc temu. Sam nie spotykam się z nikim od dwóch miesięcy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: