- W empik go
Przyjdzie pogoda na miłość - ebook
Przyjdzie pogoda na miłość - ebook
Pełna emocji historia trzech przyjaciółek, z których marzeń zadrwił los. Młode kobiety zderzają się z brutalnością dorosłego życia. Czy odnajdą w sobie siłę, by podnieść się po bolesnym upadku? Czy potrafią zaufać sobie i innym, kiedy przyjdzie pogoda na miłość?
Joannę opuszcza narzeczony i decyduje się na ślub z inną kobietą. U Magdy, która spodziewa się dziecka, lekarze diagnozują raka piersi.Zuzanna marząca o karierze w modelingu wikła się w seksaferę w kręgach władzy.Wioletta Piasecka w powieści Przyjdzie pogoda na miłość zdaje się mówić, że wszystko ma swój czas. Po burzy wychodzi słońce, a więc mimo zawiedzionych nadziei, cierpienia i konsekwencji błędnych decyzji zawsze trzeba szukać nowych szans i walczyć o swoje szczęście.
Jeśli przeżywasz rozterki i rozczarowania, ta książka jest dla Ciebie. Jeśli potrzebujesz otuchy, bo w Twoim życiu się nie układa, ta książka jest dla Ciebie. Jeśli po prostu masz ochotę na dobrą lekturę, to Przyjdzie pogoda na miłość jest idealnym wyborem.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66573-43-7 |
Rozmiar pliku: | 735 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ja też się spóźnię – pomyślała Joanna.
Trzaśnięcie drzwiami wyrwało ją z zamyślenia. Ojciec poczłapał z kuchni do swojego pokoju. Od ponad godziny na przemian wrzeszczał i gderał. Nie wiedziała, o co mu chodziło. Od wielu lat próbowała przywyknąć do ciągłych awantur, ale nie zawsze udawało jej się zachować spokój. Uwielbiał roztaczać przed nią czarne wizje – że zostanie starą panną, że nie znajdzie pracy – i wmawiać, że jest nic niewarta.
Drżącymi dłońmi wyjęła z szuflady dyplom. Pachniał nowością. Przymknęła oczy i opuszkami palców musnęła okładkę. Obiecywała samodzielność.
Joanna otworzyła oczy i odetchnęła swobodniej.
– Wszystko w moich rękach – szepnęła. – Za chwilę znajdę pracę i bez żalu wyprowadzę się stąd.
Poprawiła sukienkę. Najpierw naciągnęła obcisłą podszewkę, a potem wygładziła czerwony, połyskujący brokatem materiał, by równo leżał.
Zegar na wieży ratusza wybił dwudziestą trzydzieści. Joanna wepchnęła do szuflady szpargały walające się na biurku. Nie ułożyła ich. Nie leżało to w jej naturze. Na prawie pustym, ciemnym blacie ustawiła lusterko i krytycznym wzrokiem przyjrzała się sobie. Chociaż pokój tonął w półmroku, wyraźnie widziała wielkie, błyszczące, niebieskie oczy. Brwi ściągnięte ku sobie w poważnym skupieniu utworzyły ledwie zauważalną lwią zmarszczkę. Dziewczyna rozciągnęła usta w uśmiechu. Lwia zmarszczka zniknęła. Uśmiechnęła się szerzej, by ujrzeć biel zębów. Przesunęła lusterko i energicznym ruchem przeciągnęła włosy na jedno ramię. Gęste, długie, o niespotykanym rdzawozłotym kolorze wzbudzały podziw i zazdrość wielu koleżanek. Marek mówił, że są w odcieniu bursztynowym. Wystarczyło trochę wilgoci w powietrzu, by skręciły się w kaskadę małych loczków, ale teraz rozprostowane i wyszczotkowane układały się w miękkie fale.
Dźwięk komórki wyrwał ją z zamyślenia.
– Asiu, muszę powiedzieć ci coś ważnego. – Przyjaciółka od razu przystąpiła do ataku.
– Cześć, Madziu, stało się coś?
Joanna sięgnęła do torebki po tusz. Z telefonem ściśniętym między głową a ramieniem próbowała pomalować rzęsy.
– Właściwie… to nic pewnego… ale… ja… – Magda zawahała się.
– Zadzwonię z samego rana, dobrze? – odpowiedziała Joanna i mimo pośpiechu zaczęła się tłumaczyć: – Ojciec jak zwykle stanął na wysokości zadania. Wrzeszczał ponad godzinę. Nie mam już ani minutki, a muszę się jeszcze umalować. Zadzwonię jutro, OK? – Zakręciła tubkę z tuszem.
– Zadzwoń dziś. Zależy mi. Bardzo – szepnęła Magda. – Nie mogę mówić głośniej. Jestem jeszcze w pracy. Dzwonię z magazynku.
– Późno wrócę. – Joanna spryskała się perfumami za uchem. – Zadzwonię raniutko.
– No dobrze… O której?
Wyrzut w głosie przyjaciółki obudził w Joannie jeszcze większe poczucie winy.
– Z samego rana, obiecuję. O ósmej. Najpóźniej o dziewiątej. – Z flakonikiem w dłoni czekała na zakończenie rozmowy.
Zapadła niezręczna cisza. W końcu Magda spytała innym tonem:
– Zmieściłaś się w Zuzy sukienkę?
– Ledwo. Długopisem dociągnęłam zamek. – Zaśmiała się. – Pojęcia nie mam, jak ją zdejmę. Jutro ci wszystko opowiem.
– OK. Udanej zabawy. – Przyjaciółka rozłączyła się z ociąganiem.
Zrobiło się naprawdę późno.
W korytarzu Joanna natknęła się na ojca. Niski, otyły, od lat chodził lekko przygarbiony i w przydeptanych pantoflach zamiast kapci.
– A ty dokąd? – Zasłonił sobą wąski przedpokój.
– Idę z Markiem na kolację. – Przestąpiła z nogi na nogę, czekając, aż jej ustąpi.
– Nie za krótka ta kiecka? – Zmierzył ją krytycznym wzrokiem. – Wyglądasz w niej, jakbyś szła do burdelu.
– Przestań, tato. Jestem dorosła. – Mimowolnie poprawiła materiał.
– Oświadczył się już? – Ojciec zmienił temat.
Wzruszyła ramionami.
– Zrobi to w swoim czasie, zresztą ludzie żyją bez ślubu i dobrze im z tym.
– Pewnie! Tak najlepiej! – Rojewski oparty o ścianę zapalił trzymanego w ręku papierosa i zaciągnął się dymem. − On bogacz, a ciebie matka porzuciła po porodzie.
– Przestań! – podniosła głos.
Ojciec od dziecka oskarżał ją o odejście matki. Co za absurd! – myślała. Nie znała jej nawet z opowieści. Nigdy jej nie widziała. Od kiedy pamięta, niewinne pytanie o matkę wywoływało w ojcu agresję. Dawno przestała pytać.
– Dobrze, dobrze. – Machnął ręką. − Sama wiesz, o co mi chodzi. Oni mają sieć delikatesów. Teraz skończył studia…
− Ja też skończyłam studia. Chcesz zobaczyć dyplom? – Skorzystała z możliwości przejścia, gdy ojciec wyszedł strzepnąć popiół do popielniczki. Podeszła do szafy.
− Eee, za wysokie progi jak dla ciebie. – Stanął między kuchnią a przedpokojem. – Zrobi ci bękarta i tyle będzie z wielkiej miłości. Wspomnisz moje słowa. Ile lat cię wodzi za nos? Cztery? Pięć? – Wypuścił dym prosto w jej wypielęgnowane włosy.
Nie odpowiedziała. W pośpiechu nakładała kremowe szpilki. Dusiła się. Cholerny wąski korytarz! – zaklęła w duchu. Sięgnęła do szafy po żakiet. Z wieszaków spadło kilka ubrań. Przykucnęła, by je pozbierać. Wąska, krótka sukienka i wysokie szpilki mocno utrudniały ruchy.
− Masz prawie dwadzieścia pięć lat. Dawno weszłaś w wiek staropanieństwa. Ja w twoim wieku już byłem żonaty.
Joannę zapiekło pod powiekami. Walczyła z sobą, by się nie rozpłakać. Przełknęła ślinę i szepnęła przez ściśnięte gardło:
− Proszę, nie psuj mi tego spotkania.
− Skończysz jak matka − wycedził. – Tylko nie puszczaj się gdzieś w krzakach. Oglądam telewizję i wiem, co siedzi wam w głowach.
Zaschło jej w ustach. Powietrze w korytarzu zrobiło się gęste od gryzącego dymu tytoniowego. Nacisnęła klamkę i wybiegła na zewnątrz. Targała nią przemożna pokusa trzaśnięcia drzwiami. Ech, zburzyć wszystko! Wyjechać przed siebie, nie wracać, nie myśleć! – pomstowała w duszy. Zamiast tego zamknęła je bezgłośnie. Rozejrzała się wokół i dopiero po chwili poczuła ciepły powiew czerwcowego wieczoru.
Od kiedy pamiętała, ojciec był zrzędliwy. Nie lubił ludzi. Nie utrzymywał kontaktów ani z rodziną, ani ze znajomymi. Jako księgowy często przynosił zlecenia do domu i pracował do nocy. Zamknął się w swoim świecie. Joanną mało się interesował, nawet w okresie wczesnego dzieciństwa. Owszem, kupował jedzenie, ubrania. Ba, nawet zmusił do dziennych studiów! Jednak w mieszkaniu mijali się niczym obcy ludzie. Mimo wszystko kochała go. Kiedyś bardzo zabiegała o jego miłość, dobre słowo. Zapomniała już, kiedy przestała.
Pierwszy cieplejszy czerwcowy wieczór sprawił, że sporo ludzi spacerowało po ulicach. Kwitnące akacje niosły radosny zapach beztroski. Jakaś para siedziała na ławce i całowała się namiętnie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Joanna uśmiechnęła się na ten widok. Przyspieszyła kroku. Postanowiła iść pieszo. Do restauracji Santorini nie było daleko, a poza tym przez wrodzoną niecierpliwość nie chciała czekać na autobus. Pragnęła zapomnieć o ojcu i cieszyć się czekającym ją spotkaniem z Markiem.
Mój dom będzie inny. Wesoły, pogodny – rozmarzyła się.
Nagle ni stąd, ni zowąd przypomniały jej się przepłakane wieczory, gdy jako dziecko siadała na parapecie i wysyłała zaklęcia do gwiazd, by mama zabrała ją z tego ponurego, pustego domu.
Co ja robię? – uświadomiła sobie ze zgrozą. Przecież to najgorszy czas na wspomnienia.
Wyprostowała ramiona, włożyła trzymany w ręku żakiet i uniosła głowę. W czerwonej, obcisłej, brokatowej sukience do połowy uda, granatowym żakieciku i kremowych czółenkach na cieniutkiej wysokiej szpilce wyglądała bardzo elegancko. Przerzuciła niewielką granatową torebkę przez ramię, lekki wiatr rozwiewał jej włosy. Z satysfakcją odnotowała pełne podziwu spojrzenia mijających ją mężczyzn. Ponury nastrój prysł.
Idąc ulicą Spacerową, ujrzała w oddali biały budynek greckiej restauracji. Niebieskie okiennice świeżo pomalowane farbą pięknie kontrastowały z czerwonymi pelargoniami zwisającymi z każdego okna i parkanu. Kilkanaście stolików z wiklinowymi krzesłami i niebieskimi parasolami pomiędzy kwiatami zachęcało do wejścia. Cichutka grecka muzyka umilała spacer przechodniom.
Restauracja Santorini do tanich nie należała. Jednak bywali tu z Markiem na swoich sekretnych świętach. Tu obchodzili rocznice: pierwszego pocałunku, pierwszej wspólnej nocy czy pierwszego spotkania. Dziś świętowali piątą rocznicę znajomości.
Nagle ktoś delikatnie chwycił ją za łokieć. Starsza kobieta z przewieszonym na szyi emblematem Caritasu zastąpiła jej drogę.
– Proszę wesprzeć Kamilkę, moją wnuczkę. Zbieramy dla niej na przeszczep szpiku. – Wbiła w Joannę błagalne spojrzenie.
– Naprawdę, przykro mi. – Joanna odwróciła wzrok. – Nie mam przy sobie pieniędzy. – Wyswobodziła łokieć i minęła kobietę.
Uszła kilka kroków. Zaraz jednak obudziły się w niej wyrzuty sumienia.
No przecież masz dwadzieścia złotych. Ty będziesz jeść, a dziecko umiera – spirala myśli zaczęła się nakręcać.
Wróciła. Wściekła na siebie, bez słowa wrzuciła do puszki ostatnie pieniądze.
– Bóg zapłać! – Kobieta otarła łzy. Miała oczy zbitego psa. – Liczy się każda złotówka. – Siorbnęła nosem. Lekki błysk w oku rozjaśnił na chwilę twarz staruszki. – Będziesz szczęśliwa, zobaczysz, los ci na pewno wynagrodzi.
Joanna lekko zawstydzona bąknęła pod nosem coś na znak podziękowania i przyspieszyła kroku.
E, nie ma co narzekać. Dam sobie radę. Jestem zdrowa, młoda, zakochana. Życie przede mną – pomyślała. Łzy starszej pani bardzo ją wzruszyły.
Zobaczyła go z daleka. Stał przy fontannie na wprost restauracji. Opalony, wysoki, przystojny, w eleganckiej marynarce, błękitnej koszuli, dżinsach i zamszowych butach wyglądał świetnie. Trzymał w ręku bukiet kolorowych kwiatów. Ukradkiem palił papierosa, ale zgasił niedopałek, nim zdążyła podejść. Dwie czterdziestolatki obejrzały się za nim.
– Ciacho – zapiszczała zalotnie jedna z kobiet, mijając Marka, ale on, pogrążony we własnych myślach, zdawał się tego nie słyszeć. Płeć piękna mimo licznych figlarnych sztuczek i prób uwiedzenia nie zepsuła go.
– Znowu palisz? – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. – Trzy lata nie paliłeś. I po co ci to?
– Cudownie wyglądasz. – Zignorował pytanie. Przytulił ją i powąchał za uchem. – Niech zgadnę. Euphoria?
– Tak! Skąd wiedziałeś? – Roześmiała się przekornie. Dostawała te perfumy od Marka co miesiąc. – Rozpieszczasz mnie, kochanie.
Podał jej kwiaty. Wsadziła nos w ich płatki. Złe myśli odpłynęły.
– Wiesz, z tym bukietem wyglądałeś z daleka jak amant z przedwojennego filmu. – Znów zanurzyła twarz w kwiatach. – A właściwie dlaczego nie czerwone róże? – spytała. Od pięciu lat dawał jej wyłącznie róże. Niemal purpurowe.
Marek skłonił się przed nią nisko i pocałował w dłoń.
– Nie czerwone i nie róże, ponieważ musimy iść z duchem czasu – wyjaśnił tajemniczo. – Być bardziej nowocześni.
– Trzeba było mnie uprzedzić. Założyłabym jakieś glany czy coś, a nie poświęcała całego tygodnia na organizowanie kiecki. O odmawianiu sobie kolacji nie wspomnę.
– Czas po prostu dorosnąć i dostosować się do dwudziestego pierwszego wieku.
– Nie wiedziałam, że utknęliśmy w dziewiętnastym. – Znów się roześmiała.
– Duchowo współcześni. – Otworzył przed nią szklane drzwi. – A sukienka super. Wyglądasz… no po prostu bosko.
Przywitała ich feeria świateł. Szklana srebrna kula kręciła się przy suficie, rzucając na ściany wesołe rozbłyski. Dźwięki sztućców i stłumionych rozmów ścierały się z romantyczną grecką nutą. Stoły pokryte białymi wykrochmalonymi obrusami lśniły odświętnie. Na każdym z nich paliły się małe lampiony, co dodawało wnętrzu ciepła i intymności. Ściany z drobinkami kryształków podkreślały magiczny nastrój.
– Witam w restauracji Santorini. – Kelnerka poprowadziła ich do zamówionego wcześniej, jedynego wolnego stolika. Stał już na nim wazon z wodą. – Pomogę pani z tymi ślicznymi kwiatami. – Odebrała od Joanny bukiet i wstawiła do wody. Położyła karty dań i spytała z uśmiechem: – Czy są państwo na coś zdecydowani, czy przyjść za chwilkę?
– A co pani poleca? – Marek bez przekonania przeglądał kartę w tę i we w tę.
– Jedliście państwo u nas musakę?
– Do tej pory jedliśmy u was tylko desery, a jestem okropnie głodna. – Joanna spojrzała na kelnerkę promiennym wzrokiem. – Musaka? Co to takiego?
– To tradycyjna grecka potrawa. Ziemniaczki, bakłażan i mięso mielone zapiekane z kremem beszamel. Specjalność naszej restauracji. Bardzo polecam.
– Co zamawiamy, Mareczku? Ja mam chrapkę na tę musakę. Kusząco pani o niej opowiada. – Joanna oddała kelnerce menu bez otwierania.
– Doskonały wybór, a dla pana?
– To ja również. – Marek zamknął kartę. – Do tego dwie lampki czerwonego półwytrawnego wina. Albo nie, wino poprosimy już teraz.
– Oczywiście, już podaję. – Dziewczyna zapisała zamówienie w smartfonie i kołysząc biodrami, energicznie ruszyła w stronę kuchni. Jej turkusowa kusa sukienka unosiła się, odsłaniając opalone nogi.
Marek odprowadził ją wzrokiem.
– Kochanie, nie patrz tak na nią, bo będę zazdrosna i zostanę w przyszłości wredną żoną. – Joanna pochyliła się i delikatnie odwróciła twarz chłopaka w swoją stronę. Mała blizna nad prawym łukiem brwiowym, którą tak lubiła, dodawała mu męskości.
W szarych oczach dostrzegła wyrzut i roztargnienie. Położył ręce na jej dłoniach i pogładził.
– Sama przyznaj, nigdy nie dawałem ci powodów do zazdrości. Byłem, jestem i pozostanę w stosunku do ciebie uczciwy.
– Ojojoj, jak to zabrzmiało! Jeszcze cię nie widziałam w tak poważnym nastroju.
Przy sąsiednim stoliku trzy młode dziewczyny sączyły drinki i bezceremonialnie lustrowały gości. Teraz wzięły sobie na cel Marka i Joannę, tworzyli bowiem bardzo dobraną parę.
– Wino dla państwa. – Kelnerka postawiła na stoliku dwa fikuśne kieliszki na cienkich nóżkach. – Za chwilę podam musakę. – Oddaliła się bezszelestnie.
– Zaprosiłem cię nie tylko z okazji rocznicy. Muszę ci powiedzieć coś naprawdę ważnego. – Popatrzył na nią bezradnie. – I… nie wiem, jak zacząć. – Ręce mu drżały.
– Mów śmiało, kochanie. – Objęła go czułym, pełnym oddania spojrzeniem. Uświadomiła sobie, że jest gotowa związać z tym mężczyzną całe życie. Cokolwiek chciał jej powiedzieć, zapragnęła go wesprzeć. Dodać mu otuchy. – Marku… – szepnęła.
– Poczekaj, nic nie mów. – Wstał niezdarnie i wyjął z kieszeni marynarki wiśniowe atłasowe pudełeczko. Kolana mu zadrżały.
– Nie, Mareczku, proszę, nie klękaj. Nie trzeba. – Chwyciła szybko jego dłoń.
Usiadł z powrotem przy stoliku. Wytarł chusteczką spocone czoło.
– Joasiu, to dla ciebie. – Położył pudełko obok jej kieliszka. Wyglądało na to, że ten wielki facet za chwilę wybuchnie płaczem.
Sięgnęła po prezent. Nie otworzyła go od razu. Przycisnęła do serca. Przymknęła powieki, by celebrować szczęśliwą chwilę, ale zaraz otworzyła oczy. Rozejrzała się dokoła. Na wprost ukochany mężczyzna, przed nią bukiet pięknych kwiatów, ściany mieniące się kryształkami, palmy pomiędzy stołami kontrastujące z bielą i zapewniające gościom troszkę intymności oraz cicha grecka muzyka.
– W naszą pierwszą podróż pojedziemy do Grecji – rozmarzyła się.
Marek wiercił się niespokojnie. Trzy sąsiadki przyglądały się tej scenie, jedna z nich z nieukrywaną zazdrością.
Joanna obróciła w dłoniach prezent raz i drugi. Serce waliło jej z emocji. To maleńkie pudełeczko oznaczało dla niej nie tylko miłość, ale też wolność i spełnienie marzeń o szczęśliwej rodzinie.
Naraz pudełko pod wpływem ucisku otworzyło się samo. Było w nim cudeńko. Maleńkie, złote serduszko na cienkim łańcuszku. Pochyliła się nad prezentem i zamrugała, jak gdyby chciała się upewnić.
– Serduszko? Przez chwilę myślałam, że… byłam pewna, że… to… pierścionek. – Speszyły ją własne słowa.
– Przepraszam… Przepraszam, Asiu, że cię zawiodłem. – Marek miał łzy w oczach. – Wiem. Rozczarowałem cię. Przepraszam cię… Za… wszystko…
– No coś ty! Prezent jest śliczny! Dziękuję, skarbie. Tylko powiedziałeś, że to coś bardzo ważnego. I ja po prostu… – Roześmiała się. – A zresztą nieważne, Mareczku, pomóż mi go zapiąć. – Przyłożyła serduszko do szyi. – Mam za długie paznokcie. Mareczku, rozchmurz się, pomóż mi – poprosiła.
Marek nie uczynił żadnego gestu. Siedział jak zahipnotyzowany.
– To na pożegnanie – wydusił w końcu jednym tchem, patrząc w kieliszek z winem.
– Co ty mówisz?
– Chciałem ci to dać po kolacji, ale jakoś tak wyszło. – Dalej nie podnosił wzroku.
– O czym ty mówisz? – Ręce z serduszkiem bezwiednie opadły jej na stolik.
– Asiu… – Chrząknął nerwowo i umilkł.
Joanna również milczała.
– Moi rodzice twierdzą… – zaczął nieswoim głosem.
– Oczywiście! – przerwała mu. – Niech zgadnę! Jestem dla ciebie za biedna, tak? To chcesz mi powiedzieć?
– To nie tak. – Marek potarł ręką czoło. – Spróbuj zrozumieć. Mój ojciec naciska… Powiedział mi… że… że… – Przełknął ślinę. Nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
Oniemiała. Mimo fali gorąca wstrząsnął nią zimny dreszcz.
Zaraz uduszę się w tej sukience! – pomyślała.
– Moja matka mówi, że to minie. Zawsze mija – powiedział cicho.
– Co minie? Miłość?
Łańcuszek w jej dłoniach połyskiwał bezwstydnie, zupełnie nie na miejscu. Oszołomiona nie wiedziała, co z nim zrobić.
Marek zwilżył językiem spierzchnięte usta.
– Musimy… powinniśmy… – Przerwał. Wzruszył ramionami. Patrzył gdzieś w bok.
– Niczego nie musimy! – oświadczyła stanowczo. – Mam do ciebie prośbę.
– Tak, oczywiście, jaką? – Ożywił się.
– Patrz mi w oczy, gdy ze mną rozmawiasz. Chcę wiedzieć, które słowa są twoje, a które twoich starych. – Wydęła z pogardą usta.
– Joanno… – szepnął i popatrzył na nią smutnym wzrokiem, lecz zbyt długo nie wytrzymał jej przenikliwego spojrzenia. – Ponoć każda miłość przechodzi – bąknął bez przekonania.
– Nasza trwa już pięć lat! – podniosła głos. – Chcesz to przekreślić? Po prostu pstryk i nie ma?!
– Teraz, gdy skończyliśmy studia, trzeba zająć się prawdziwym życiem. Pracą… Karierą…
– Ojciec ci to powiedział czy matka? – przerwała mu. – I w czym ja wam przeszkadzam?
– Widzisz, nasza rodzina… – kręcił się nerwowo na krześle – jest bardzo szanowana w mieście…
– No, tak! Mogłam się tego spodziewać! Mnie przecież własna matka porzuciła. Już dziś to słyszałam!
– Przestań, uspokój się. – Rozejrzał się na boki. – Zrozum, ojciec przepisał na mnie kilka sklepów. Chcemy wejść w układ z taką… firmą. Mają fabrykę czekolady. Szykuje się nam interes życia.
– Ależ handlujcie czekoladą! Co to ma do rzeczy? Przecież ja zaakceptuję każde wasze działanie! Nie chcę waszego majątku! Nie musimy nawet brać ślubu. Żyjmy na kocią łapę. Wiele par tak żyje. Nie nalegam na ślub. Po co komu ślub? Jak dla mnie możemy mieszkać w wynajętym pokoju. Jak wielu naszych znajomych – dodała.
– Zrozum, proszę cię. Jestem to winien i ojcu, i matce. W końcu ładowali we mnie kasę na studiach. Zresztą pomyśl, jak będziesz się czuła w naszej rodzinie. Zeżrą cię! Jak ja będę się czuł? – Zaczerpnął powietrza i dodał innym tonem: – Ojciec zawarł kontrakt… Taki układ, taki… Jak ci to powiedzieć? Że ja… że oni… że ich… – Zakrztusił się. Odkaszlnął parę razy. Rozprostował elegancką serwetę. Wytarł dokładnie usta i wziął głęboki oddech. – Zadaj sobie pytanie, czy kochałabyś mnie, gdybym był bez grosza? – przeszedł znienacka do ataku.
– Jak możesz? – Joanna nie wierzyła w to, co słyszy.
Kim jest człowiek siedzący naprzeciwko niej? I co on wygaduje? – myślała. Wpatrywała się w Marka bez słowa. Od pięciu lat tworzyli parę. Rozumieli się bez słów. Ich pełne namiętności noce, żarty, opowieści po świt… To wszystko nic? I co? I nagle koniec? Czyżby aż tak bał się rodziców? Znała ich od dawna. Owszem, byli zadufani w sobie, ale przecież lubili ją, akceptowali. Bywała u nich tyle razy. I co się nagle stało?
Marek siedział ze spuszczoną głową. Nie mogła rozszyfrować jego twarzy. Drżącymi dłońmi złapał kieliszek i jednym haustem opróżnił go. Łapczywie wypił również wino Joanny. Oparł się o krzesło. Czknął bezgłośnie.
– Żenię się z ich córką. Zawarliśmy umowę między firmami – wydusił z siebie jednym tchem.
– Co takiego? – Osłupiała. Teraz z kolei zrobiło jej się zimno. Zlodowaciałe palce zdrętwiały. Potworne dreszcze przeszywały ją na wskroś.
– Podpisaliśmy kontrakt przedślubny. To znaczy nasi rodzice podpisali – sprecyzował. – Przepisali na mnie kilka sklepów i dali mi dom. Jest córką właścicieli firmy, z którą…
– Dom? – przerwała mu. – Więc już postanowione? Załatwione? Podpisane? A ja mam spadać? Tak? – Joanna spazmatycznie łapała oddech. Sukienka uwierała ją niemiłosiernie.
– Państwa musaka. – Kelnerka wprawnym ruchem postawiła talerze na stole, a zobaczywszy łzy Joanny, oddaliła się taktownie.
Joanna powoli włożyła złote serduszko do pudełeczka. Dłuższą chwilę potrzymała w dłoni zamknięte etui. Przymknęła oczy, po czym ostrożnie, z ociąganiem przesunęła w stronę Marka.
– Nie chcę go. Nie walczyłeś o nas – szepnęła zrezygnowana. – Przyznaj szczerze, miej tę odwagę, nie tylko twoi rodzice chcą rozstania, prawda? Ty też tego chcesz. Inaczej byś o nas walczył. O naszą miłość… – Głos jej się załamał.
– Joanno – westchnął lekko zniecierpliwiony – rozstańmy się kulturalnie. Z czasem to docenisz, zobaczysz.
– Zabrałeś mnie tutaj – wskazała ręką salę – by mi to powiedzieć? Tak? A nie pomyślałeś, jak się poczuję? Popatrz na mnie! Spójrz, jakim okazałeś się egoistą! Wystawiłeś mnie na widok publiczny! Dlaczego? Powiedz, dlaczego mi to zrobiłeś? – spytała bezradnie.
– Proszę cię, uspokój się. – Położył rękę na jej dłoni, ale wyrwała ją natychmiast.
– Chcę go zobaczyć!
– Co chcesz zobaczyć?
– Twój nowy dom. Chcę go zobaczyć! Chcę go zobaczyć teraz! – Podniosła głos. – Chcę zobaczyć, na co mnie przehandlowałeś! – Załkała.
– Nie rób tego, skarbie.
Powiedział to tak czule, że Joanna rozpłakała się na dobre.
– Uspokój się, kochanie, proszę cię. – Wino szumiało mu w głowie. – Zjedzmy kolację i pożegnajmy się jak ludzie. – Przesunął pudełeczko w stronę talerza Joanny. – Bądźmy nowocześni.
– Nie! – krzyknęła.
Ludzie z sąsiednich stolików podnieśli głowy. Sala zastygła. Ucichły brzęki sztućców i rozmowy. Nawet muzyka grała jakby ciszej. Pozostali goście świdrowali ich wzrokiem. Dziewczyny z drinkami bez skrępowania wymieniały między sobą komentarze.
– Ty? Nowoczesny?! – Joanna nie panowała nad sobą. – Tobie rodzice aranżują małżeństwo, żebyś przypadkiem mezaliansu nie popełnił. I uważasz, że to jest nowoczesne?!
– Asiu – wycedził – błagam, ludzie patrzą. – Zabębnił nerwowo palcami po stole.
– Niech patrzą! Chcę go zobaczyć! – Otarła łzy. Tusz rozmazał się jej do połowy policzków. – Uspokoję się, gdy go zobaczę! – Wstała raptownie, przewracając krzesło.
O dziwo, huk upadającego mebla przywrócił ludzi do rzeczywistości. Napięcie opadło. Lokal znów rozbrzmiał odgłosem wieczornej kafejki. Obserwowano ich, ale już dyskretniej.
– Dobrze, chodź, pokażę ci go.
Wstał bez entuzjazmu. Chwycił ją pod ramię i ruszyli do wyjścia. Przy barze rzucił na ladę dwa banknoty stuzłotowe.
– Za dużo. – Barman wziął jeden banknot i podszedł do kasy. – Reszta! – Położył na małej srebrnej tacy pieniądze i paragon fiskalny.
– Reszty nie trzeba. – Marek popchnął wielkie szklane drzwi.
Wyszli odprowadzani wzrokiem przez wszystkich gości i personel restauracji.
Barman włożył pieniądze do beczułki z napiwkami. Wyjął z kredensu lnianą ściereczkę i pogwizdując wesoło, wziął się za przecieranie kieliszków wiszących nad barem.
– Halo, proszę pani! – Kelnerka wybiegła za nimi na ulicę. – Zostawiła pani pierścionek, torebkę i kwiaty.
Joanna odebrała od kelnerki jedynie torebkę i ruszyła przed siebie. Marek mruknął coś pod nosem na znak podziękowania. Złapał atłasowe pudełko. Wcisnął je do kieszeni spodni. Kelnerka z bukietem w dłoni patrzyła na nich bezradnie. Chwycił Joannę pod rękę i poprowadził do stojących taksówek. Rzucił kierowcy adres, którego później za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć.