- W empik go
Przyjdzie pogoda na szczęście - ebook
Przyjdzie pogoda na szczęście - ebook
Trzy młode kobiety, które połączyła przyjaźń na dobre i złe. Trzy poruszające historie, które napisało życie. Kontynuacja losów bohaterek z powieści Przyjdzie pogoda na miłość.
Joanna, porzucona przez narzeczonego, próbuje zbudować nowy związek, jednak wciąż zadaje sobie pytanie: czy to miłość, czy tylko plaster miodu na zranione serce? Magda, wyczerpana chorobą nowotworową, staje w obliczu rozwodu i bankructwa rodzinnej firmy. Czy podniesie się z kolan, by zawalczyć o lepsze jutro dla córeczki? I wreszcie Zuzanna, którą dotknął okrutny hejt i odrzucenie najbliższych. Czy przezwycięży wstyd i odważy się sięgnąć po marzenia?
Wioletta Piasecka zdaje się mówić, że nie należy tracić nadziei. Nawet najtrudniejsze doświadczenia da się przekuć w siłę, a z łez rozpaczy może wyrosnąć szczęście.
Jeśli zawiedli Cię bliscy, ta książka jest dla Ciebie. Jeśli przytłacza Cię codzienność i poszukujesz nowej drogi życia, ta książka jest dla Ciebie. Jeśli wierzysz w prawdziwą przyjaźń, to Przyjdzie pogoda na szczęście jest idealnym przykładem na to, że się nie mylisz.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67102-04-9 |
Rozmiar pliku: | 632 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nagle straciła odwagę. Leciała do matki, której nie znała ani nawet nigdy nie widziała. Przez wiele lat wyobrażała sobie moment pierwszego spotkania. Jako dziecko snuła marzenia, posyłając je do gwiazd z prośbą, by mama zabrała ją z zimnego, surowego domu ojca i choć raz przytuliła. Czekała na tę chwilę prawie dwadzieścia pięć lat. Teraz jednak Joannę ogarnęła trwoga. Przecież to obca kobieta! A co, jeśli nie będę w stanie jej wybaczyć? Czy będziemy potrafiły ze sobą rozmawiać? – setki pytań kołatały się w jej głowie. Westchnęła, może odrobinę za głośno, bo śpiący obok niej mężczyzna drgnął.
– Joasiu, ułoży się, zobaczysz. – Na wpół rozbudzony Krzysztof wyczuł jej niepokój.
– Jak dobrze, że jesteś tu ze mną. Bez ciebie chyba nie dałabym rady. – Posłała mu czułe spojrzenie.
– Kochanie, beze mnie nie tylko doskonale byś sobie poradziła, ale i z pewnością złamała tysiące jankeskich serc – zażartował swoim zwyczajem i musnął ustami jej rudozłote włosy. Po wielu miesiącach starań z jego strony Joanna w końcu dała mu szansę. Miał nadzieję, że z czasem zapomni o byłym chłopaku, przez którego sporo wycierpiała.
Tych kilka żartobliwych słów wypowiedzianych troskliwym głosem wprowadziło dziewczynę w błogostan. Przymknęła oczy i wtuliła się w delikatny materiał koszuli Krzysztofa. Wpatrzony w nią mężczyzna był dla niej dobry, czuły, opiekuńczy. Wiedziała, że ją kocha. Dzięki niemu jej złamane i sponiewierane serce znów otwierało się na miłość. Choć gdzieś na dnie duszy tliła się niepewność, czy Krzysztof nie jest aby jedynie pocieszeniem po Marku. Znów westchnęła.
– Joasiu, nie rozmyślaj, po prostu zdaj się na los. Miałem przyjemność rozmawiać przed wylotem z twoją mamą i wierz mi, to przesympatyczna osoba. Nie masz się czego obawiać, kochanie.
– A jednak wybrała kochanka zamiast dziecka – wyjawiła myśl, która od połowy lotu nie dawała jej spokoju.
– To było dawno temu. Odcierpiała swoje. Na obczyźnie, bez ukochanej córeczki, z pewnością zmagała się z samotnością. Pisała do ciebie pełne czułości listy i gdyby ojciec nie ukrył ich przed tobą, już dawno zbudowałybyście więź. Twoja mama nie miała na to szansy. Ty zresztą też nie.
Przerwali rozmowę, bo wielki boeing 787-9 dotknął kołami płyty lotniska i rozpędzony sunął po pasie. Rozległy się brawa, pilot przez trzeszczące głośniki podziękował pasażerom za wspólny lot i życzył wszystkim miłego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Zaraz potem ludzie zerwali się nerwowo z siedzeń, zbierając poduszki, torebki i bagaże podręczne. Co energiczniejsi stanęli w przedbiegach między fotelami.
– Nie śpieszmy się, zdążymy. – Krzysztof zasłonił sobą Joannę przed łokciami współpasażera, który zamaszystym ruchem zakładał marynarkę.
– A jeśli nie przyjdzie? I zostaniemy na lotnisku?
– Twoja mama? – Zaśmiał się. – Niemożliwe. Za dużo naoglądałaś się Kargulów i Pawlaków. – Chodź, kochanie, już powoli możemy się zbierać.
Serce jej waliło, a palce lodowaciały, gdy ściskając dłoń Krzysztofa, wchodziła do terminalu przylotów na międzynarodowym lotnisku Chicago-O’Hare. Idąc za tłumem wzdłuż wyznaczonych linii, oboje nieco onieśmieleni, wpatrywali się w pofalowany nowoczesny sufit oświetlony błękitnymi ledowymi pasami.
– Wiesz, w moich marzeniach mama nie jest podobna do mnie, tylko do matki mojej przyjaciółki. Pulchna, niska, zawsze uśmiechnięta – wyliczała.
– Nie kreuj w głowie żadnej postaci. Nie warto, a nawet nie wolno – skarcił ją czule. – Co innego twoja mama, a co innego pani Dobrzyńska, bo z pewnością ją masz na myśli. Po prostu daj szansę i sobie, i mamie. Nie oczekuj zbyt wiele ani nie oceniaj. Ciesz się, że oto spełnia się twoje największe marzenie.
– Masz rację, tylko tak ciężko zrobiło mi się na sercu. Zamiast cieszyć się, że za chwilę ją poznam, akurat teraz przypominają mi się najczarniejsze momenty: samotne święta, wieczory przepełnione tęsknotą, przepłakane noce. Jak ja jej wtedy potrzebowałam… Przez lata żyłam w przekonaniu, że mama odeszła i nie żyje. Przecież tak naprawdę mogła mnie znaleźć, gdyby tylko chciała. Szczególnie teraz, w dobie mediów społecznościowych.
– Czytałaś przecież listy, sama mówiłaś, że nie było jej łatwo. Wszystko wyjaśnicie w cztery oczy i wierzę, że sobie wybaczycie. Myślę, że ona jest silną, dobrą kobietą, a przynajmniej tak wywnioskowałem z rozmowy telefonicznej. Pokochasz ją, zobaczysz.
Joanna się zamyśliła. Krzysztof również zamilkł. Musiała przyznać, że w jego słowach było sporo racji. Choć ojciec obwiniał ją o odejście matki, to tak naprawdę nigdy w to nie uwierzyła i nie przestała jej kochać, nawet wtedy, gdy ten z mściwą satysfakcją wykrzyczał, że matka żyje i że o nią nie pyta.
Odsunęła od siebie ponure myśli i postanowiła spróbować cieszyć się z przyjazdu do Chicago. Krzysztof ma rację, nie mogę się kierować uprzedzeniami i bez przerwy wywlekać przeszłości, bo i tak niczego to nie zmieni – zdecydowała twardo. Naraz przestraszyła się, że podejdzie do niewłaściwej osoby i sprawi tym przykrość matce.
– Krzysztof, nie widziałam żadnego zdjęcia mamy. Nie wiem, jak ona wygląda. Ojciec wspominał kiedyś, że jesteśmy do siebie podobne jak dwie krople wody. Mam nadzieję, że ją rozpoznam.
– Nie martw się tym. Ona z pewnością rozpozna ciebie… – urwał w pół zdania, bo urzędniczka przywołała ich do automatu, w którym należało zeskanować paszport, odcisnąć linie papilarne, zrobić zdjęcie oraz zadeklarować rzeczy do oclenia. Po tych wszystkich czynnościach maszyna wydrukowała potwierdzenie danych i zostali pospiesznie skierowani do urzędnika imigracyjnego.
Joannie drżał głos, gdy odpowiadała na pytania o cel podróży i miejsce pobytu w Stanach Zjednoczonych. Wciąż nie docierało do niej, że za chwilę spotka się z matką. Mama – pieszczotliwie obracała w myślach to słowo. Targały nią skrajne emocje. Chciało jej się na przemian płakać i skakać z radości. Do tego na całym ciele czuła dreszcze.
W końcu z pieczątkami wbitymi w paszporty skierowali się po bagaże. Przy taśmie z ich numerem lotu tłum powoli rzedniał. Krzysztof, schwyciwszy z karuzeli bagażowej torbę podróżną Joanny, rozglądał się za swoją. Jechała samotnie kilka metrów dalej. Nie była ciężka. Wziął ze sobą jedynie ubrania, bieliznę i niezbędne kosmetyki.
Minęli mundurowych z psami, oddali deklaracje celne i odpowiedzieli uśmiechem na służbowe pozdrowienia urzędniczki: Welcome to the United States.
– Krzysztof, stój. – Joanna chwyciła mężczyznę za rękaw, wbiła w niego spanikowany wzrok i nerwowo przesunęła językiem po zaschniętych wargach. – Chcę na chwilę zostać sama. Proszę, daj mi pięć minut.
– Joasiu, na zewnątrz jest na pewno jakiś bar czy sklep, kupimy wodę, ochłoniesz troszkę.
– Na zewnątrz będzie za późno. Ona już tam czeka. – Joanna pobladła. Wróciły wszystkie demony z dzieciństwa. Musiała, po prostu musiała pobyć sama. Uspokoić skołatane nerwy, poukładać myśli, zaczerpnąć tchu.
Nie czekając na reakcję mężczyzny, z torebką w ręku pobiegła do toalety. Stanęła przy lustrze i próbując się uspokoić, opłukała twarz zimną wodą. Oparła dłonie o marmurowy blat i przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu. Gęste, kręcone, złotorude włosy okalały zmęczoną twarz. Ciemne półkola pod niebieskimi oczami zdradzały trudy podróży. Przez chwilę zastanawiała się, czy zrobić lekki makijaż, ale szybko odrzuciła ten pomysł.
Już teraz zbiera mi się na płacz, a cóż dopiero, gdy mama mnie przytuli. Pewnie rozpłaczę się na dobre i tusz spłynie mi po policzkach – stwierdziła w myślach. Nachyliła się nad kranem, nadstawiła dłonie i wypiła kilka łyków zimnej wody. Wzdrygnęła się, bo nie nawykła pić kranówki, a jednak poczuła orzeźwienie. Z głębokim westchnieniem wyszła z toalety.
– Jesteś gotowa, Joasiu? – Krzysztof objął ją czułym spojrzeniem.
– Tak, kochanie, chodźmy. Czas poznać moją mamę. – Uśmiechem usiłowała rozwiać jego i swoje obawy.
Dość wąskie automatyczne drzwi otworzyły się na oścież i wtedy ją zobaczyli. Mimo krótkich blond włosów poznali ją od razu. Bardzo szczupła, średniego wzrostu, w zbyt mocnym, a nawet wyzywającym makijażu, w czerwonej sukience do połowy uda i wysokich złotych sandałach chodziła w tę i z powrotem, rzucając nerwowe spojrzenia na drzwi hali przylotów. Nagle stanęła. Zachwiała się i z pewnością by upadła, gdyby Krzysztof nie podbiegł i nie podtrzymał jej silnym ramieniem.
Wsparta na mężczyźnie bez słowa chłonęła widok córki. Niebieskie oczy w oprawie zbyt długich, sztucznych, nieco groteskowych rzęs wyrażały niewypowiedziany ból. Wpatrywała się w Joannę wzrokiem wygłodniałego psa. Naraz ramiona jej zadrżały i zanim skryła twarz w dłoniach, wybuchła głośnym szlochem.
Ludzie zaabsorbowani swoimi sprawami mijali ich obojętnie, potrącając niechcący od czasu do czasu i rzucając pod nosem nic nieznaczące sorry.
– Mamo… – szepnęła Joanna, dotykając jej ramienia. – Nie płacz.
Kobieta opuściła dłonie. Rozmazany makijaż przedstawiał żałosny widok. Tusz zmieszał się z pudrem, a czerwona pomadka rozmyta wokół ust sprawiała upiorne wrażenie.
– Córeczko, wyglądasz… zupełnie jak… ja, gdy przyleciałam tu dwadzieścia pięć lat temu. Och… – znów zaniosła się szlochem – wszystko… bym oddała… byleby tylko cofnąć czas. Nigdy… bym cię nie zostawiła… Do… końca życia nie… wybaczę sobie… tego – łkała.
– Nie płacz, mamo. – Joanna objęła drobną sylwetkę matki i przytuliła, ale kobieta wyswobodziła się z jej objęć. Przejechała dłońmi po twarzy córki, dotykała jej ramion, wąchała włosy, przyłożyła dłonie Joanny do swoich policzków.
– Jesteś taka piękna, taka dobra, taka skromna, niby podobna, a zupełnie inna niż… – nie dokończyła, bo znowu wstrząsnął nią płacz. – Joasiu, córeczko, już przestałam wierzyć, że kiedykolwiek cię zobaczę. Nie było dnia, bym za tobą nie tęskniła. Zniszczyłam życie nam obu – wyznała zrezygnowana. – Spróbuję… pragnę… – dławiła się słowami – choć trochę to naprawić.
– Nie zadręczaj się, mamo. – Joanna ocierała łzy. – Nie stójmy tu, bo robimy zator. Jedźmy do domu – poprosiła.
– Tak, oczywiście, Asiuniu. – Kobieta wytarła dłońmi twarz, całkowicie rozmazując przy tym resztki makijażu.
Krzysztof z dwiema torbami ruszył za nimi, ale po kilku krokach się obejrzał. W miejscu, w którym przed chwilą stali, pod gigantycznym żółto-czerwonym okrągłym żyrandolem witali się wciąż i wciąż coraz to inni podróżni. Najczęściej płacząc, wpadali sobie w objęcia. Niektórzy widzieli się po długiej rozłące, a inni, tak jak Joanna z matką, pierwszy raz w życiu.
– Asiuniu! – Matka Joanny nagle przystanęła. – Nie wiem, jak ci to powiedzieć… – zawahała się – w domu czeka na ciebie… – szukała odpowiednich słów, ale w końcu sapnęła spazmatycznie i wyrzuciła jednym tchem: – No po prostu ktoś na ciebie czeka.
Joanna w oczach matki zobaczyła strach.