Przyjęcie na greckiej wyspie - ebook
Przyjęcie na greckiej wyspie - ebook
Mary Jones w zastępstwie swojej szefowej idzie na kolację biznesową z Erikiem Ridgemontem. Żałuje, że się zgodziła, bo Ridgemont od pierwszej chwili budzi w niej niechęć i lęk. Zupełnie inne wrażenie wywiera na niej jego partner w interesach, niezwykle przystojny i charyzmatyczny Costa Leventis. Mary wie, że Costa to nie jej liga, lecz gdy nazajutrz prosi ją, by pojechała z nim na weekend na jego rodzinną grecką wyspę, nie potrafi mu odmówić…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9985-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Musimy porozmawiać.
Costa Leventis nawet nie podniósł głowy znad komputera, gdy Galen stanął przy biurku.
– Nie teraz.
Był sobotni poranek, ale obaj od rana siedzieli w pracy.
– Dlaczego nadal nie zatrudniłeś asystentki? – Galen nie zamierzał ustąpić.
– Twoja mi w zupełności wystarcza.
Obiegowy żart od jakiegoś czasu był także kością niezgody pomiędzy mężczyznami. Obaj dzielili biurowiec w Kolonaki, stylowej dzielnicy Aten. Galen prowadził firmę technologiczną, a Costa imperium nieruchomości. Nie byli nawet przyjaciółmi, za to obaj pochodzili z wyspy Anapliró i mieli pomysł oraz plan, jak się dorobić.
Na początku zrzucili się na niewielkie biuro w zamożnej okolicy. Dobry adres pozwolił zwiększyć wiarygodność ich firm i napędził nowych klientów. Układ funkcjonował na tyle dobrze, że teraz byli współwłaścicielami biurowca w stylowej dzielnicy Aten, Kolonaki, a każdy z nich dysponował o wiele większym majątkiem, niż mogli sobie wyobrazić w czasach, gdy zakładali działalność.
– Dlatego właśnie musimy porozmawiać. Niedługo Kristina idzie na urlop macierzyński i…
– Jest w ciąży? – przerwał mu Costa.
– W siódmym miesiącu! – huknął oburzony Galen.
– Jak będziesz zatrudniał nową asystentkę, wybierz kogoś o milszym usposobieniu.
– Nie prosiłem o radę – zirytował się Galen. – Rozmawiałem z Kristiną o tym, jak będzie wyglądać jej praca po powrocie z urlopu, i niestety ty jesteś największym problemem. Powiedziała, że ma dość obsługiwania długiej listy twoich kochanek.
– Bardzo rzadko ją proszę, żeby wysłała komuś kwiaty albo odwołała rezerwację stolika.
– Zadzwoniłeś do niej w zeszłą sobotę i zleciłeś kupno biletów na samolot, zarezerwowanie pokoju w twoim ulubionym hotelu w Londynie oraz załatwienie prywatnego stolika w barze.
– Przykro mi, ale czasami coś się pojawia w ostatniej chwili. W każdym razie nie miało to związku z moimi kochankami – odparł z przekąsem.
– Kristina pracuje dla mnie. Nie płacisz jej ani grosza! Zatrudnij wreszcie asystentkę, zamiast ciągle się nią wyręczać! Wszędzie tylko te wirtualne boty i ani jednego żywego człowieka, przez którego można się z tobą skontaktować.
– To ja wybieram, z kim chcę się kontaktować – odparł Costa, który niezwykle cenił sobie prywatność. Dlatego nie chciał zatrudniać na stałe kogoś, kto grzebałby w jego prywatnych sprawach, wiedział, gdzie aktualnie przebywa i tak dalej. – A tak przy okazji, dlaczego Kristina nie zgłaszała tych wszystkich problemów, kiedy szukała miejsca na swoje przyjęcie zaręczynowe?
Galen milczał, więc Costa sam odpowiedział.
– A dlatego, że urządziła je w moim hotelu w Paryżu, i to ja za to przyjęcie zapłaciłem. Potem, kiedy ci powiedziała, że zamierza się zwolnić z powodu stresu spowodowanego ślubem oraz rzekomo nadmiernym obciążeniem pracą z mojego powodu, to również ja zaproponowałem, że moi ludzie w Liechtensteinie pomogą jej w zorganizowaniu uroczystości.
Owszem, Costa czasami zlecał jej do zrobienia to czy tamto, ale zawsze pamiętał, by jej to sowicie wynagrodzić.
Galen zamknął oczy i policzył do dziesięciu.
– Kristina wcale nie jest taka przeciążona, jak ci się zdaje. Dobrze wie, jak wyjść na swoje – stwierdził na zakończenie. Wprawdzie Galen był lepszy w liczeniu, za to Costa umiał przejrzeć prawdziwe zamiary ludzi.
– Po prostu przestań jej zlecać swoje sprawy i tyle.
– Wyślę jej kwiaty i przeprosiny – obiecał.
– Co będziesz teraz robił? Spotykasz się z Ridgemontem? – spytał Galen, zmieniając temat.
Costa zmarszczył brwi, bo Galen nie należał do osób prowadzących gadki szmatki. Zwykle rzadko rozmawiali o bieżących sprawach.
– Prosiłem Kristinę, żeby nie roznosiła plotek.
– To była oficjalna skarga, a nie plotki – odparł Galen. – Podpisujecie w przyszłym tygodniu kontrakt inwestycyjny na Bliskim Wschodzie?
Costa nic nie odpowiedział.
– Po prostu jestem ciekaw, dlaczego spotykasz się z nim dziś wieczorem, skoro negocjacje od tygodni tkwią w martwym punkcie.
– Jesteśmy Grekami – stwierdził Costa obojętnym tonem. – A to oznacza, że robimy biznes, spotykając się twarzą w twarz.
– Ridgemont nie jest Grekiem – zauważył Galen. – A ty od dawna nie spotykałeś się z nim w celach towarzyskich.
– Niektóre tematy lepiej omawia się poza biurem.
– Costa – ostrzegł go Galen. – Nie wiem, co zamierzasz…
– I niech tak pozostanie – przerwał mu, zamykając komputer. Musiał się przygotować do lotu.
– Ostatnia sprzedaż gruntu na Anapliró… Związane z tym opóźnienia… – kontynuował Galen. – Jeśli ja się domyślam, o co w tym wszystkim chodzi, to zaręczam, że Ridgemont też już na to wpadł.
Costa milczał.
– To nieobliczalny szaleniec! – przypomniał Galen.
– Myślisz, że o tym nie wiem?
– Posłuchaj, nie wątpię, że zabezpieczyłeś się od strony prawnej, ale weź pod uwagę, że Ridgemont to rozwydrzony dzieciak w ciele dorosłego, w dodatku furiat. Jeśli zamierzasz go wykiwać…
O masz, nawet Galen się domyślił!
– Wychowałem się na ulicy. Nie musisz się o mnie martwić.
– Mówię tylko, żebyś uważał, co robisz, Costa.
Ale Costa nie potrzebował ostrzeżeń. Od bardzo dawna na siebie uważał i nie zamierzał opuszczać gardy. Costa szczerze nienawidził Erica Ridgemonta, odkąd skończył dziesięć lat. Nikt zresztą o tym nie wiedział. Teraz zaś wybierał się do Londynu, by nareszcie zakończyć z nim porachunki.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dawno, dawno temu Mary była odważna. Miała to nawet na piśmie!
Zamiatając podłogę w salonie, rozmyślała o uwagach w starym dzienniczku szkolnym, który wczoraj wpadł jej w ręce.
_Mary potrafi być bardzo lekkomyślna…_
_Mary wydaje się mieć skłonności do psocenia…_
O tak, dawniej nie brakowało jej animuszu…
– Mary! – Głos Coral, która była jej szefową, wyrwał Mary z zamyślenia. – Chcę z tobą porozmawiać.
– Idę.
Oparła szczotkę o ścianę i ściągnęła frotkę, by poprawić niechlujnie wyglądający blond kucyk. Była niemal pewna, o czym szefowa chce z nią porozmawiać.
Dziś były jej dwudzieste pierwsze urodziny i zwykle przy takich okazjach szefowa organizowała drobny poczęstunek. Ale jak na razie dzień nie zapowiadał się dobrze. Nikt nie złożył jej życzeń. Nawet ojciec nie przysłał jej kartki urodzinowej.
– Bez obaw, nie mam o nic pretensji – zaznaczyła na wstępie Coral, co było pewną nowiną. Zwykle za wszelkie niedociągnięcia w małym londyńskim salonie fryzjerskim wina spadała właśnie na Mary. – Czy masz jakieś plany na dziś wieczór? – spytała Coral, gdy szły zagraconym korytarzem w stronę zaplecza.
– Nie – odpowiedziała Mary w nadziei, że wreszcie zostanie zaproszona do pubu, gdzie po pracy spotykały się fryzjerki, oczywiście te, które cieszyły się względami szefowej. Mary jak na razie nie zaliczała się do tej grupy.
– To świetnie się składa, bo chciałam cię poprosić o przysługę – powiedziała Coral, popychając drzwi prowadzące do pomieszczeń pracowniczych na tyłach salonu.
– Przysługę? – powtórzyła jak echo Mary, spodziewając, że za chwilę zobaczy tort, baloniki i resztę pracowników wykrzykujących „Sto lat”.
Jednak pomieszczenie było puste, a pozostawione na stole brudne kubki przypomniały Mary o czekającym ją jeszcze zmywaniu.
– Jaką przysługę? – zapytała ponownie.
– Jestem wieczorem umówiona na randkę i nie mogłam się z niej wykręcić, choć próbowałam… Chodzi o to, że Costa Leventis przylatuje dziś z Aten. – Zerknęła na Mary i widząc jej zakłopotanie spytała: – Nie mów, że nigdy o nim nie słyszałaś?
– Niestety nie.
Coral westchnęła.
– To ważna, a nawet bardzo ważna persona. Będzie wieczorem na kolacji w… – Tu Coral wymieniła bardzo elegancki hotel w Mayfair i oczy Mary otworzyły się jeszcze szerzej. – Problem polega na tym, że mam już kli… to znaczy inną randkę. Dlatego musisz mnie zastąpić.
– Mam iść na kolację z Costą Le…
– Nie, nie! – Coral zaśmiała się. – Gdyby to był Costa, rzuciłabym wszystko, żeby tam być. Pójdziesz na kolację z Erikiem Ridgemontem, który ma się spotkać z Costą Leventisem.
Mary nie miała pojęcia, kim był Eric Ridgemont, ale zaświeciły jej się oczy, gdy Coral powiedziała, ile dostanie za to pieniędzy. Kwota przekraczała jej tygodniowe zarobki.
Mary co prawda nie miała wielu doświadczeń z mężczyznami, ale nie była naiwna. Jako dziecko kilkakrotnie trafiała do sierocińca i rodzin zastępczych, gdy ojca skazano i zamknięto w więzieniu. To ją nauczyło całkiem sporo o życiu. Stąd zdawała sobie sprawę, że sportowe auto i modne ciuchy Coral nie pochodziły z przychodów salonu.
– To ma być tylko kolacja? – spytała Mary z powątpiewaniem.
– Cokolwiek zechcesz, kochana, Ridgemont ma forsy jak lodu – odpowiedziała Coral. – Słuchaj, wiem, że mówię ci o tym w ostatniej chwili, ale skoro jesteś wieczorem wolna…
– Przykro mi, ale muszę odmówić – powiedziała Mary, potrząsając głową.
– To naprawdę ważne! – Głos Coral zabrzmiał jak groźba.
Nie dla mnie. Mary kusiło, by to właśnie powiedzieć, ale nie chciała kłótni z szefową ani w ogóle z nikim. Miała siedem lat, gdy zmarła jej matka i od tamtej pory miewała napady lęku. Przez większość czasu czuła się, jakby stąpała po cienkiej linie zawieszonej na wysokości, a każdy nieostrożny ruch groził upadkiem. Na dole zaś nie było nikogo, kto mógłby ją złapać i uratować.
Była zupełnie sama.
Salon był nie tylko jej miejscem pracy, ale także domem. Praca tymczasowa przerodziła się w stałą z dodatkowym bonusem w postaci zamieszkania. Zgodziła się, zwłaszcza że skusiła ją także obietnica praktyk, choć tej Coral nigdy nie dotrzymała. Twierdziła, że Mary buja w obłokach i w ogóle nie umie rozmawiać z klientami, a jak już rozmawia, zawsze mówi nie to, co trzeba. Generalnie według szefowej Mary do niczego się nie nadawała.
Nie było to nic nowego dla Mary Jones. Jeszcze gdy była dzieckiem, określano ją jako trudną i dziwną. Po śmierci matki, gdy wpadła w depresję, mówiono, że jest ponurakiem, a kiedy znowu próbowała być przyjazna, nazywano ją zdesperowaną i osaczającą.
Teraz w wieku dwudziestu jeden lat nie miała przyjaciół, kariery ani nawet własnego domu. Mieszkała kątem w salonie fryzjerskim.
– Masz szansę zarobić spore pieniądze – przypomniała Coral. – Pamiętaj też, ile dla ciebie zrobiłam. Dopiero co wczoraj musiałam cię bronić przed dziewczynami, kiedy zginął słoik z napiwkami.
– Nie wzięłam tego słoika.
– Cóż, tego już się pewnie nie dowiemy – stwierdziła Carol. – Zresztą ostatnio dużo rzeczy ginie. Gdyby ktoś się dowiedział o twoim ojcu…
Mary aż się wzdrygnęła i głos Coral złagodniał.
– Jeśli wyświadczysz mi tę przysługę, zapłacę ci dwa razy więcej i dorzucę darmowe strzyżenie.
Ta ostatnia propozycja wydała się Mary nawet kusząca. Mimo że pracowała w salonie fryzjerskim, sama nigdy w życiu nie siedziała w fotelu jako klientka. Jasne, lekko faliste włosy skracała sama i spinała frotką w niski kucyk.
– Naprawdę nie mogę – powiedziała, znowu potrząsając głową.
Coral zignorowała ją całkowicie.
– Przemyśl to jeszcze – powiedziała, wychodząc.
Mary została sama i pierwszą jej myślą było to, że powinna ostrzej zareagować, gdy Coral zarzuciła jej kradzież. Ale zawsze, kiedy ktoś wspominał o kryminalnej przeszłości jej ojca, po prostu zastygała z przerażenia, że na jaw wyjdzie cała prawda. Poza przestępstwami fiskalnymi William Jones miał na koncie jazdę pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku, w którym zginęła matka Mary.
Mary westchnęła ciężko i zaczęła zbierać ze stołu brudne kubki. Zaniosła je do małej kuchni tuż obok swojej sypialni. Wstawiła do lodówki mleko, które ktoś znów zostawił na blacie. Zamyśliła się na chwilę, patrząc na magnesy przyczepione do drzwi lodówki. Jeden z nich miał dla niej szczególną wartość. Przedstawiał plażę w Kornwalii i miał nawet mały termometr, który wciąż działał. Mary każdego ranka sprawdzała na nim temperaturę. To był jej prezent dla matki, który kupiła podczas ostatnich rodzinnych wakacji. Tamtego szczęśliwego lata nawet nie przypuszczała, że za kilka tygodni jej życie legnie w gruzach.
Przesunęła palcem po magnesie, dotykając słupka rtęci. Tutaj, z dala od ogrzewanego salonu, termometr wskazywał chłód dorównujący samotności Mary. Pod magnesem przyczepiony był skrawek papieru – horoskop wydarty z jakiegoś magazynu.
_Jeśli dziś są twoje urodziny…_
Przeczytała go. Według horoskopu czekały ją w życiu wspaniałe przygody, jeśli tylko skorzysta z nadarzającej się szansy… Może to znak? Może nareszcie powinna przestać bać się życia i w sobotni wieczór robić to co inni ludzie? Pójść na kolację, tańczyć, śmiać się i rozmawiać?
– I jak, przemyślałaś naszą rozmowę? – spytała Coral, gdy irytujący dźwięk dzwonka rozbrzmiał w salonie po wyjściu ostatniej klientki.
– Nie mogę tam iść.
– Leventis na pewno pojawi się z jakąś wystrzałową laską. Eric będzie się czuł głupio, siedząc tam zupełnie sam…
Mary zawahała się. Ona też czuła się samotna. Jej jedynymi rozrywkami do tej pory były pobliska kawiarnia oraz biblioteka.
– Eric to przemiły facet – namawiała ją dalej Coral. – Jeśli nie masz odpowiednich ciuchów, mogę ci nawet pożyczyć sukienkę…
– Coś znajdę – mruknęła nieostrożnie Mary, myśląc o stylowej sukience, którą niedawno kupiła. Był to zakup zupełnie niepraktyczny, bo przecież i tak nie chadzała na żadne imprezy. Mimo to nie mogła sobie odmówić przyjemności.
– Jesteś pewna? – spytała Coral. – To elegancki hotel.
– Mam sukienkę – zapewniła Mary. – Zostawiłam ją na wyjątkową okazję.
– Świetnie! – Coral spojrzała na nią rozpromieniona. – W takim razie siadaj na fotel. Zajmiemy się twoimi włosami.
– Nie trzeba ich najpierw umyć? – spytała Mary, myśląc o nakładaniu wygładzających odżywek i przyjemnym masażu głowy, które były częścią usługi fryzjerskiej.
Coral pokręciła głową.
– Jeśli mają być upięte, lepiej nie. Zresztą mamy za mało czasu na strzyżenie i układanie.
Mary usiadła przed lustrem i patrzyła, jak Coral wygładza jej włosy prostownicą, a potem podwija z przodu lokówką. Pochyliła się lekko w przód, by ułatwić upięcie włosów, a gdy znowu popatrzyła w lustro, zobaczyła siebie w wieku siedmiu lat.
Lekkomyślna, psotna, nieokiełznana…
_Mary musi się nauczyć, że złe zachowanie oznacza konsekwencje…_
– Głowa wyżej – powiedziała Coral.
Popatrzyła na odbicie niebieskich oczu w lustrze i zamknęła je, gdy Coral rozpyliła wokół jej głowy chmurę lakieru do włosów.
Przez wiele lat Mary nie robiła nic innego, tylko zastanawiała się nad możliwymi konsekwencjami. W efekcie bała się wszystkiego. Ludzie dookoła niej bawili się, a ona cały czas musiała się powstrzymywać. Była zwyczajnie zmęczona swoją samotnością.
Może ten cały Eric czuł się tak samo jak ona?
– Gotowe! – oznajmiła Coral. – Umaluj się jeszcze, ja muszę już lecieć. Do zobaczenia we wtorek. – Wtedy salon ponownie otwierał swoje podwoje. – I pamiętaj, żeby odkurzyć i wymienić ręczniki.
– Oczywiście.
Dzwonek zadźwięczał ponownie, gdy Coral zniknęła w drzwiach, ale nie zwróciła już na to uwagi. W swoje dwudzieste pierwsze urodziny Mary Jones po raz pierwszy miała się wybrać na randkę.