Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Przymknięte oko sprawiedliwości - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
26 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przymknięte oko sprawiedliwości - ebook

William Warwick, znany już czytelnikom z tomów Nic bez ryzyka i Ukryte na widoku, po wytropieniu barona narkotykowego z Brixton awansuje na detektywa inspektora. Nikt w Scotland Yardzie nie spoczywa jednak na laurach, bo komendant Hawksby ma dla Williama i jego zespołu nowe wymagające i niewdzięczne zadanie: muszą się przyjrzeć korupcji w Policji Metropolitalnej.

Zgłębiając problem, William uświadamia sobie, że zepsucie sięga znacznie głębiej, niż przypuszczał, i że jego koledzy zbyt często przymykają na nie oko.

To wyczerpujące śledztwo sprawia, że ma mało czasu dla rodziny – i choć to Beth na co dzień opiekuje się ich bliźniętami, także ją czeka nie lada wyzwanie zawodowe.

Błyskotliwa opowieść z zakończeniem, które niejednego czytelnika wprawi w osłupienie!- „Daily Express”
Soczysta, sprawnie opowiedziana historia, która udowadnia, że Jeffrey Archer nie traci formy. - „Daily Mirror”
William Warwick zdążył już stać się ulubieńcem czytelników.- „Mail on Sunday”
Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-960-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

W cza­sie bitwy pod Kopen­hagą w roku 1801
dowódca okrętu fla­go­wego dał sygnał lor­dowi Nel­so­nowi,
aby ten wstrzy­mał atak na duń­ską flotę i się wyco­fał.

Nel­son przy­ło­żył tele­skop do śle­pego oka i rzekł:
„Nie widzę sygnału”, po czym, igno­ru­jąc roz­kaz,
kon­ty­nu­ował atak i odniósł zwy­cię­stwo w bitwie.

Na pamiątkę tego wyda­rze­nia mówi się po angiel­sku
„turn a blind eye”, „przy­ło­żyć ślepe oko”,
udać, że się cze­goś nie widzi, przy­mknąć oko.1

19 MAJA 1987

Detek­tyw sier­żant War­wick pierw­szy mru­gnął.

– Pro­szę mi podać jeden powód, dla któ­rego nie powi­nie­nem zre­zy­gno­wać – rzekł buń­czucz­nie.

– Przy­cho­dzą mi na myśl cztery – odparł komen­dant Hawksby, bio­rąc go z zasko­cze­nia.

Wil­liam potra­fiłby wymie­nić jeden, dwa, ewen­tu­al­nie trzy, ale nie cztery powody, zro­zu­miał więc, że Jastrząb ma go w gar­ści. Ufał jed­nak, że uda mu się wywi­nąć. Wyjął z wewnętrz­nej kie­szeni oświad­cze­nie o rezy­gna­cji i poło­żył je przed sobą na stole. Wyko­nał pro­wo­ka­cyjny gest, ale nie zamie­rzał wrę­czać kartki, dopóki komen­dant nie wyłusz­czy swo­ich czte­rech powo­dów. Wil­liam nie wie­dział, że jego ojciec zadzwo­nił rano do Jastrzę­bia, by go uprze­dzić o pla­no­wa­nej przez syna rezy­gna­cji, dzięki czemu komen­dant miał czas przy­go­to­wać się do spo­tka­nia.

Po wysłu­cha­niu mądrych słów sir Juliana komen­dant już wie­dział, dla­czego detek­tyw sier­żant War­wick roz­waża rezy­gna­cję, i wcale nie był zasko­czony decy­zją Wil­liama.

– Miles Faulk­ner, Assem Rashidi oraz nad­in­spek­tor Lamont – rzekł Jastrząb, roz­po­czy­na­jąc roz­grywkę pierw­szym ser­wi­sem, na razie bez punktu.

Wil­liam nie odpo­wie­dział.

– Jak ci wia­domo, Miles Faulk­ner na­dal prze­bywa na wol­no­ści i nie pomo­gło posta­wie­nie wszyst­kich służb na nogi, zapadł się pod zie­mię. Chcę, żebyś wywlókł go z tej lisiej nory, w któ­rej się skrył, i wsa­dził za kratki, gdzie jego miej­sce.

– Detek­tyw sier­żant Adaja świet­nie sobie pora­dzi z tym zada­niem – zapew­nił Wil­liam, odbi­ja­jąc piłeczkę nad siatką.

– Ale szanse na suk­ces znacz­nie się zwięk­szą, jeżeli wy dwaj połą­czy­cie siły, podob­nie jak pod­czas ope­ra­cji „Koń tro­jań­ski”.

– Jeżeli dru­gim powo­dem jest Assem Rashidi – rzekł Wil­liam, pró­bu­jąc odzy­skać ini­cja­tywę – z pew­no­ścią nad­in­spek­tor Lamont zgro­ma­dził wystar­cza­jącą ilość dowo­dów, by ten gaga­tek nie ujrzał świa­tła dzien­nego przez kil­ka­na­ście lat, a ja nie jestem potrzebny, żeby trzy­mać go za rączkę.

– Zgo­dził­bym się z tobą, gdyby nie to, że Lamont dziś rano zło­żył rezy­gna­cję – odparł komen­dant.

Po raz drugi Wil­liam został wzięty z zasko­cze­nia i nie miał ani chwili na roz­wa­że­nie kon­se­kwen­cji tej nowiny, bo Jastrząb dorzu­cił:

– Musiał poświę­cić prawo do peł­nej eme­ry­tury, zapewne więc nie będzie chętny do współ­pracy, gdy przyj­dzie pora na skła­da­nie zeznań pod­czas pro­cesu Rashi­diego.

– Forsa, którą zna­lazł w „pustej” tor­bie w fabryce nar­ko­ty­ków Rashi­diego, zre­kom­pen­suje mu to z nad­dat­kiem – rzekł Wil­liam, nie kry­jąc sar­ka­zmu.

– Już nie. Dzięki two­jej inter­wen­cji zwró­cono wszystko co do pensa. Jedno jest pewne, dwie rezy­gna­cje tego samego dnia to sta­now­czo zbyt wiele jak dla mnie.

– Pięt­na­ście do zera – pod­li­czył Wil­liam pod nosem.

– Jest też rze­czą oczy­wi­stą, że to ty zaj­miesz miej­sce Lamonta jako główny świa­dek Korony oskar­ża­ją­cej w pro­ce­sie Rashi­diego.

Trzy­dzie­ści do zera.

Wil­liam zacho­dził w głowę, czy Jastrząb ma jesz­cze jakie­goś asa scho­wa­nego w ręka­wie. Posta­no­wił zacho­wać mil­cze­nie w ocze­ki­wa­niu na trzeci serw komen­danta.

– Widzia­łem się dziś rano z komi­sa­rzem – pod­jął po chwili Hawksby. – Popro­sił mnie o utwo­rze­nie nowej jed­nostki, która zaj­mie się korup­cją w poli­cji.

– Poli­cja Metro­po­li­talna ma już jed­nostkę anty­ko­rup­cyjną – przy­po­mniał Wil­liam.

– Ta będzie bar­dziej aktywna, pra­co­wał­byś pod przy­krywką jako tajny agent. Komi­sarz dał mi wolną rękę, sam wybiorę zespół, któ­rego jedy­nym zada­niem będzie usu­nię­cie zgni­łych jabłek z beczki, tak dosłow­nie się wyra­ził. Chce, żebyś pro­wa­dził bie­żące docho­dze­nia i skła­dał raporty bez­po­śred­nio u mnie.

– Komi­sarz ni­gdy mnie na oczy nie widział – padła odpo­wiedź jak piłka odbita z linii koń­co­wej kortu.

– Powie­dzia­łem mu, że to ty sto­isz za suk­ce­sem ope­ra­cji „Koń tro­jań­ski”.

Czter­dzie­ści do zera.

– Szcze­rze mówiąc, to par­szywa misja – cią­gnął Jastrząb. – Spę­dzisz dużo czasu, prze­py­tu­jąc kole­gów, któ­rzy mają na sumie­niu jedy­nie drobne prze­stęp­stwa. – Komen­dant znów umilkł przed kolej­nym ser­wem. – Po incy­den­cie z Lamon­tem komi­sarz nie zamie­rza dłu­żej igno­ro­wać pro­blemu i dla­tego pole­ci­łem cie­bie.

Wil­liam nie mógł ode­brać woleja i uznał swoją prze­graną w pierw­szym gemie.

– Jeżeli podej­miesz się tej pracy – rzekł Jastrząb – to będzie twoje pierw­sze zada­nie. – Prze­su­nął po biurku teczkę z napi­sem POUFNE.

Wil­liam zawa­hał się, w pełni świa­dom, że to kolejna pułapka, ale nie mógł się powstrzy­mać i otwo­rzył teczkę. Na pierw­szej stro­nie wydru­ko­wano pogru­bio­nymi kapi­ta­li­kami DETEK­TYW SIER­ŻANT J.R. SUM­MERS.

Serw po stro­nie Wil­liama.

– Byłem z Jer­rym w Hen­don – powie­dział. – To jeden z naj­więk­szych bystrza­ków w naszym rocz­niku. Wcale mnie nie dziwi, że szybko awan­so­wał na detek­tywa sier­żanta. Obsta­wiano, że tak będzie.

– Nie bez powodu. Na począ­tek trzeba zna­leźć wia­ry­godny pre­tekst, który pozwoli ci się z nim skon­tak­to­wać, a potem zdo­być jego zaufa­nie i spraw­dzić, czy zarzuty, jakie wysuwa wobec niego prze­ło­żony, są zasadne.

Piłka źle podana.

– Jeżeli będzie wie­dział, że należę do jed­nostki anty­ko­rup­cyj­nej, nie powita mnie z otwar­tymi ramio­nami jako sta­rego przy­ja­ciela.

– Dla wszyst­kich oprócz mnie pra­cow­ni­ków w tym budynku wciąż jesteś człon­kiem spe­cjal­nej sek­cji anty­nar­ko­ty­ko­wej i przy­go­to­wu­jesz się do pro­cesu Rashi­diego.

Drugi serw.

– Trudno nazwać kuszącą pro­po­zy­cją szpie­go­wa­nie przy­ja­ciół i kole­gów – wyra­ził powąt­pie­wa­nie Wil­liam. – Był­bym zwy­kłym kapu­siem pod przy­krywką.

– Sam bym tego lepiej nie ujął – przy­znał Jastrząb. – Może to coś zmieni, jeśli wspo­mnę, że detek­tyw sier­żant Adaja i detek­tyw sier­żant Roy­croft już się zacią­gnęli, a tobie pozo­sta­wię decy­zję, któ­rych dwu spo­śród nowych kon­sta­blów dobrać do zespołu.

Zero do pięt­na­stu.

– Zapo­mina pan, sir, że detek­tyw sier­żant Roy­croft przy­mknęła oko, gdy Lamont przy­gar­nął tę torbę pie­nię­dzy po nalo­cie konia tro­jań­skiego.

– Nie zro­biła tego. Detek­tyw sier­żant Roy­croft spo­rzą­dziła obszerny raport do mojej wia­do­mo­ści. Mię­dzy innymi dla­tego przy­wró­ci­łem ją do stop­nia sier­żanta – odparł Jastrząb.

Zero do trzy­dzie­stu.

– Ależ to nie powinno być poufne – zapro­te­sto­wał Wil­liam.

– Wła­śnie że powinno, bo dzięki temu prze­ko­na­łem Lamonta do zwrotu pie­nię­dzy i zło­że­nia rezy­gna­cji.

Zero do czter­dzie­stu.

– Muszę omó­wić pań­ską pro­po­zy­cję z Beth i z rodzi­cami, zanim podejmę decy­zję – rzekł Wil­liam i zro­bił prze­rwę na popi­cie wody.

– Nie­stety to nie­moż­liwe – odparł Jastrząb. – Jeżeli podej­miesz się tej nad wyraz deli­kat­nej misji, nikt poza obrę­bem tych ścian nie może się o tym dowie­dzieć. Nawet twoja rodzina musi żywić prze­ko­na­nie, że na­dal jesteś zwią­zany z sek­cją anty­nar­ko­ty­kową i przy­go­to­wu­jesz się do pro­cesu Rashi­diego. Przy­naj­mniej nie będziesz kła­mał, bo aż do zakoń­cze­nia pro­cesu pocią­gniesz oba zada­nia.

– Czy może być jesz­cze gorzej? – spy­tał Wil­liam.

– O tak – rzekł Jastrząb. – Funk­cjo­na­riusz, który zawia­duje wizy­tami w Pen­to­nville, poin­for­mo­wał mnie, że Assem Rashidi ma dziś umó­wione spo­tka­nie z naszym sta­rym przy­ja­cie­lem panem Boothem Wat­so­nem, radcą koron­nym. Wypada mi zatem stwier­dzić, detek­ty­wie inspek­to­rze War­wick, że wynik sprawy, która wyglą­dała na pro­stą i nie­skom­pli­ko­waną, jesz­cze nie jest prze­są­dzony.

Dopiero po chwili dotarło do Wil­liama, że komen­dant wyjął kolej­nego asa z rękawa. Wziął więc swoją pisemną rezy­gna­cję i scho­wał ją do kie­szeni.

– Zoba­czymy się za parę dni, Eddie – rzu­cił Miles Faulk­ner, wysia­da­jąc z nie­ozna­ko­wa­nego vana i przy­stę­pu­jąc do jedy­nego nie­prze­ćwi­czo­nego etapu ucieczki.

Ruszył ostroż­nie w stronę plaży dobrze wydep­taną ścieżką. Po przej­ściu około stu metrów spo­strzegł żarzący się koniec papie­rosa – latar­nię mor­ską pro­wa­dzącą ucie­ki­niera z dala od nie­bez­piecz­nych raf.

Szedł ku niemu męż­czy­zna ubrany cały na czarno. W mil­cze­niu podali sobie ręce.

Kapi­tan popro­wa­dził jedy­nego pasa­żera przez pia­sek do moto­rówki koły­szą­cej się na płyt­kiej wodzie. Kiedy zna­leźli się na pokła­dzie, zało­gant uru­cho­mił sil­nik i nakie­ro­wał moto­rówkę w stronę cze­ka­ją­cego jachtu.

Miles poczuł ulgę, dopiero kiedy kapi­tan pod­niósł kotwicę i odpły­nął, a okrzyk rado­ści wydał, gdy na dobre opu­ścili wody tery­to­rialne. Wie­dział, że gdyby go schwy­tano, nie tylko dostałby podwójny wyrok, ale nie byłaby mu dana ponowna szansa ucieczki.2

Pan Booth Wat­son, radca kró­lew­ski, zajął miej­sce naprze­ciw poten­cjal­nego klienta, wyjął gruby plik akt z torby firmy Glad­stone i poło­żył go przed sobą na szkla­nym sto­liku.

– Z wiel­kim zain­te­re­so­wa­niem zgłę­bi­łem pań­ską sprawę, panie Rashidi – zaczął. – Chciał­bym pokrótce wyli­czyć sta­wiane panu zarzuty i przed­sta­wić ewen­tu­alną linię obrony.

Rashidi kiw­nął głową, nie spusz­cza­jąc z oka sie­dzą­cego naprze­ciwko praw­nika. Jesz­cze nie zade­cy­do­wał, czy zatrud­nić BW, jak nazwał go Faulk­ner. W końcu od tej decy­zji zale­żało, czy dosta­nie doży­wo­cie. Potrze­bo­wał cava­liera, który ocza­ruje ławę przy­się­głych, skrzy­żo­wa­nego z rot­twe­ile­rem goto­wym roz­szar­pać na kawałki świad­ków oskar­że­nia. Czy Booth Wat­son posia­dał cechy takiego zwie­rzę­cia?

– Korona będzie usi­ło­wała dowieść, że pro­wa­dził pan impe­rium nar­ko­ty­kowe. Oskarżą pana o spro­wa­dza­nie w ogrom­nych ilo­ściach hero­iny, koka­iny i innych nie­le­gal­nych sub­stan­cji, stwier­dzą, że cią­gnął pan z tego pro­ce­deru milio­nowe zyski, kon­tro­lo­wał kry­mi­nalną siatkę agen­tów, dile­rów i kurie­rów. Ja zaś będę dowo­dził, że był pan nie­win­nym gapiem, który w trak­cie nalotu Poli­cji Metro­po­li­tal­nej przy­pad­kiem zna­lazł się pod ostrza­łem i prze­ra­ził nie­po­mier­nie na wieść, do czego słu­żył ów lokal.

– Czy może pan usta­wić ławę przy­się­głych? – spy­tał Rashidi.

– Nie w tym kraju – odparł sta­now­czo Booth Wat­son.

– A sędziego? Da się prze­ku­pić? Albo zaszan­ta­żo­wać?

– Nie. Dowie­dzia­łem się jed­nak nie­dawno o sędzim Whit­ta­ke­rze cze­goś, co może się oka­zać dla niego zawsty­dza­jące, a dla nas przy­datne. Ale będę to musiał jesz­cze spraw­dzić.

– Co to takiego? – spy­tał żywo Rashidi.

– Nie wyja­wię tej infor­ma­cji, dopóki nie zde­cy­duję, że będę pana repre­zen­to­wał.

Rashi­diemu nawet przez myśl nie prze­szło, że Bootha Wat­sona nie da się kupić. Uwa­żał praw­ni­ków za sprze­dajne dziwki, z któ­rymi trzeba się tylko potar­go­wać o cenę usługi.

– Nasz czas jest ogra­ni­czony, pro­po­nuję zatem roz­pa­trzeć dokład­niej zarzuty i ewen­tu­alną linię obrony.

Dwie godziny póź­niej Rashidi pod­jął decy­zję. Booth Wat­son był tak obla­tany w sądo­wych pro­ce­du­rach i krucz­kach pozwa­la­ją­cych nagi­nać – ale nie łamać – prze­pisy prawa, że stało się oczy­wi­ste, dla­czego Miles Faulk­ner wysoko go cenił. Czy jed­nak radca kró­lew­ski zechce go bro­nić, nie mając choćby małego pod­par­cia?

– Jak panu wia­domo, Koronna Służba Pro­ku­ra­tor­ska wstęp­nie wyzna­czyła ter­min pierw­szej roz­prawy na pięt­na­sty wrze­śnia w Old Bailey – przy­po­mniał Booth Wat­son.

– Będę więc musiał regu­lar­nie się z panem kon­sul­to­wać.

– Moja stawka to sto fun­tów za godzinę.

– Zapłacę z góry dzie­sięć tysięcy.

– Pro­ces może się prze­cią­gnąć na kilka dni, a nawet tygo­dni. Hono­ra­rium adwo­kac­kie za kolejne dni roz­prawy będzie zna­czącą kwotą.

– Wobec tego dwa­dzie­ścia tysięcy – rzu­cił Rashidi.

Booth Wat­son ski­nął głową bez słowa.

– Powi­nien pan wie­dzieć jesz­cze jedno. Koronę będzie repre­zen­to­wał sir Julian War­wick, radca kró­lew­ski, a jego córka wystąpi jako adwo­kat młod­sza.

– Pew­nie jego syn wciąż liczy na to, że złoży zezna­nie przed sądem.

– Gdyby nie zło­żył – rzekł twardo Booth Wat­son – prze­grałby pan przed roz­po­czę­ciem pro­cesu.

– Będziemy musieli przy­znać mu zawie­sze­nie egze­ku­cji, przy­naj­mniej do czasu, aż go pan roz­szar­pie, kiedy zaj­mie miej­sce dla świadka.

– Może nawet nie prze­słu­cham Chó­rzy­sty. Chcę, żeby przy­się­gli zapa­mię­tali byłego nad­in­spek­tora Lamonta, który ma to i owo za uszami, a nie detek­tywa sier­żanta Wil­liama War­wicka – rzekł Booth Wat­son i w tym momen­cie straż­nik otwo­rzył drzwi.

– Pięć minut, sir. Już i tak prze­kro­czył pan limit czasu.

Booth Wat­son kiw­nął głową.

– Jesz­cze jakieś pyta­nia, panie Rashidi? – spy­tał, gdy drzwi się zamknęły.

– Kon­tak­to­wał się z panem ostat­nio Miles?

– Pan Faulk­ner nie jest już moim klien­tem. – Booth Wat­son zawa­hał się, po czym dodał: – Dla­czego pan pyta?

– Mam dla niego cie­kawą pro­po­zy­cję biz­ne­sową.

– Może mnie pan wpro­wa­dzi – zachę­cił Booth Wat­son, zdra­dza­jąc się z tym, że pozo­staje w kon­tak­cie z Faulk­ne­rem.

– Udziały mojej spółki, Mar­cel i Neffe, stra­ciły gwał­tow­nie na war­to­ści po moim aresz­to­wa­niu i fali dru­zgo­cą­cych arty­ku­łów w pra­sie. Potrze­buję kogoś, kto wykupi pięć­dzie­siąt jeden pro­cent akcji po aktu­al­nej cenie ryn­ko­wej. W dniu, w któ­rym wypusz­czą mnie z wię­zie­nia, zapłacę mu za nie podwój­nie.

– Ale to może tro­chę potrwać.

– Panu też zapłacę podwój­nie, jeśli mnie pan wycią­gnie.

Booth Wat­son znów kiw­nął głową. Nie ule­gało kwe­stii, że był dziwką, choć przy­znać trzeba, że bar­dzo drogą.

Wil­liam nie mógł się powstrzy­mać i poje­chał z powro­tem do Bri­xton miej­skim auto­bu­sem. Tym razem jed­nak nie towa­rzy­szyło mu czter­dzie­stu uzbro­jo­nych poli­cjan­tów szy­ku­ją­cych się do roz­bi­cia naj­więk­szego gangu nar­ko­ty­ko­wego w sto­licy, lecz tłu­mek gospo­dyń domo­wych uda­ją­cych się na zakupy.

Po dro­dze patrzył z góry na cha­rak­te­ry­styczne miej­sca zapa­mię­tane z ope­ra­cji „Koń tro­jań­ski”, którą prze­pro­wa­dzili poprzed­niego dnia. Ten auto­bus zatrzy­my­wał się na każ­dym przy­stanku, pasa­że­ro­wie wysia­dali i wsia­dali, a górny pokład nie został prze­ro­biony na cen­trum dowo­dze­nia, skąd Jastrząb mógł nad­zo­ro­wać naj­więk­szy nalot anty­nar­ko­ty­kowy w dzie­jach Poli­cji Metro­po­li­tal­nej, zwa­nej powszech­nie Met.

Uka­zały się dwa wie­żowce miesz­kalne. Na następ­nym przy­stanku Wil­liam zbiegł po schod­kach i wysko­czył z auto­busu. Detek­tyw sier­żant Jac­kie Roy­croft cze­kała na niego, sie­dząc w cie­niu. Tym razem nie było stra­te­gicz­nie roz­miesz­czo­nych czu­jek strze­gą­cych dostępu do budynku.

Kiedy zbli­żali się do bloku B, minęła ich star­sza kobieta ze skle­po­wym wóz­kiem wypeł­nio­nym cięż­kimi tor­bami. Wil­lia­mowi zro­biło się jej żal, pod wpły­wem jakie­goś impulsu obej­rzał się za nią, a potem ruszył w kie­runku zna­jo­mego budynku. Wsiadł razem z Roy­croft do windy – nie powstrzy­mał ich żaden wyki­dajło – i Jac­kie wci­snęła guzik dwu­dzie­stego trze­ciego pię­tra.

– Całą pose­sję prze­trzą­snęli tech­nicy, ale nic nie zna­leźli. Jastrząb uznał, że powin­ni­śmy dobrze się rozej­rzeć, bo a nuż coś prze­oczyli. Wyszli stąd o świ­cie – powie­działa Jac­kie.

– „Nie mam poję­cia, kiedy to mogło być – rzekł Wil­liam, prze­cią­ga­jąc sylaby – z pew­no­ścią wszakże była to pora nad­zwy­czaj nie­przy­jemna”.

– No, dawaj, oświeć mnie – rze­kła Jac­kie.

– Sir Har­co­urt Cour­tly wypo­wiada te słowa do lady Gay Span­ker w _Ubez­pie­cze­niu Lon­dynu_. – Widząc nie­prze­nik­nioną minę Jac­kie, Wil­liam dodał: – To ze sztuki Bouci­caulta.

– Dzię­kuję za prze­ko­nu­jący dowód – odparła Jac­kie, kiedy wyszli z windy na kory­tarz, gdzie zoba­czyli oparte o ścianę cięż­kie drzwi.

Tech­nik złota rączka nie bawił się w otwie­ra­nie licz­nych zam­ków, po pro­stu wysta­wił drzwi pro­wa­dzące do jaskini. Jaskini Ala­dyna?

– Dobra robota, Jim – pochwa­lił Wil­liam, wcho­dząc do apar­ta­mentu, który paso­wałby do May­fair.

Zwró­cił uwagę na nowo­cze­sne, sty­lowe meble poroz­sta­wiane po poko­jach, puszy­sty dywan, w któ­rym zapa­dały się stopy, obrazy współ­cze­snych mala­rzy – Brid­get Riley, Davida Hock­neya i Allena Jonesa – ozda­bia­jące wszyst­kie ściany. Szklane figurki Lali­que’a rzu­cały się w oczy w całym miesz­ka­niu, przy­po­mi­na­jąc Wil­lia­mowi o fran­cu­skim wycho­wa­niu Rashi­diego. Nie mie­ściło mu się w gło­wie, jak taki kul­tu­ralny czło­wiek mógł tak źle skoń­czyć.

Jac­kie zaczęła roz­glą­dać się po salo­nie, szu­ka­jąc śla­dów nar­ko­ty­ków, pod­czas gdy Wil­liam sku­pił się na dużej sypialni. Dość szybko zorien­to­wał się, że tech­nicy wyko­nali zada­nie sta­ran­nie, choć zdzi­wił go brak przed­mio­tów codzien­nego użytku, jakie spo­dzie­wał się tu zna­leźć – grze­bie­nia, szczotki do wło­sów, szczo­teczki do zębów, mydła. Tylko rzą­dek gar­ni­tu­rów z Savile Row i tuzin szy­tych na miarę koszul od Pinka z Jer­myn Street, jakby świeżo przy­wie­zio­nych z pralni. Nic takiego, czego Booth Wat­son nie mógłby odrzu­cić jako nie­na­le­żące do jego klienta. Wtem na wewnętrz­nej kie­szeni jed­nej z mary­na­rek spo­strzegł wyha­fto­wane ini­cjały „A.R.”. Tego już tak łatwo Booth Wat­son nie odrzuci. Wil­liam zło­żył równo mary­narkę i umie­ścił w worku na dowody.

Następ­nie jego uwagę przy­kuła sto­jąca na noc­nym sto­liku foto­gra­fia w ozdob­nej srebr­nej ramce z wygra­we­ro­waną dużą literą A – koja­rzyła się bar­dziej z Bond Street niż z Bri­xton. Wziął ją do ręki i przyj­rzał się bli­żej spor­tre­to­wa­nej kobie­cie.

– Mam cię – powie­dział, umiesz­cza­jąc solidną srebrną ramkę w innej torebce.

Zano­to­wał numer tele­fonu sto­ją­cego po dru­giej stro­nie łóżka, a potem zaczął się przy­glą­dać obra­zom na ścia­nach. Dro­gie, nowo­cze­sne, ale nie­na­da­jące się na dowód rze­czowy, chyba że Rashidi kupił je od zna­nego han­dla­rza, który zechciałby sta­wić się w sądzie jako świa­dek Korony i wyja­wić nazwi­sko klienta. Mało praw­do­po­dobne. Nie mie­liby w tym prze­cież żad­nego inte­resu. Foto­gra­fia w srebr­nej ramce sta­no­wiła zatem naj­lep­szy łup.

Przez chwilę podzi­wiał obraz War­hola przed­sta­wia­jący Mari­lyn Mon­roe. Tech­nicy posta­wili go na pod­ło­dze, odsła­nia­jąc zamknięty sejf. Natych­miast ruszył na poszu­ki­wa­nie tech­nika Jima, który wycią­gnął robiący wra­że­nie kom­plet klu­czy. Jim w ciągu kilku minut upo­rał się z zam­kiem. Wil­liam otwo­rzył sejf, ale sza­feczka w środku była pusta.

– Cho­lera. Zoba­czył nas, kiedy pod­cho­dzi­li­śmy. – Przy­po­mniał sobie rap­tem bab­cię, która minęła ich, pcha­jąc wyła­do­wany wózek. Wie­dział, że coś w jej wyglą­dzie mu nie paso­wało, i teraz to sobie uzmy­sło­wił. Wszystko się zga­dzało oprócz butów. Naj­now­szego modelu Nike. – Cho­lera – zaklął znów, gdy w drzwiach sta­nęła Jac­kie.

– Zna­leź­li­ście coś god­nego uwagi? – spy­tała. – Bo ja nie.

Zama­szy­stym gestem Wil­liam pod­niósł pla­sti­kową torebkę z foto­gra­fią w srebr­nej ramce.

– Gem, set, mecz – pod­su­mo­wała Jac­kie, dla żartu salu­tu­jąc sze­fowi.

– Gem i ow­szem – odparł Wil­liam – może nawet set. Ale skoro Booth Wat­son wystąpi w Old Bailey jako obrońca Rashi­diego, wynik meczu jesz­cze nie jest prze­są­dzony.

Nikt nie chciał usiąść przy jego stole, dopóki wszy­scy nie nabrali prze­ko­na­nia, że nie wróci.

Trze­ciego dnia po ucieczce Faulk­nera Rashidi zszedł do kan­tyny na śnia­da­nie, zajął miej­sce u szczytu pustego stołu i zapro­sił dwóch współ­więź­niów, Tuli­pana i Rossa, żeby do niego dołą­czyli.

– Miles na pewno wyje­chał już z kraju – rzekł Rashidi.

Straż­nik wię­zienny posta­wił przed nim talerz z jaj­kami na beko­nie. Był jedy­nym więź­niem, któ­remu ser­wo­wano bekon bez skórki. Inny straż­nik podał mu egzem­plarz „Finan­cial Timesa”. Funk­cjo­na­riu­sze wię­zienni szybko przy­jęli do wia­do­mo­ści, że stary król odszedł, a na tro­nie zasiadł nowy. Dwo­rza­nie nie oka­zy­wali zanie­po­ko­je­nia. Nowy król był natu­ral­nym następcą Faulk­nera, co wię­cej, miał zapew­nić nie­prze­rwany dostęp do przy­wi­le­jów i korzy­ści.

Rashidi przej­rzał noto­wa­nia gieł­dowe i ścią­gnął brwi. Z dnia na dzień war­tość akcji Mar­cel i Neffe spa­dła o kolejne dzie­sięć pen­sów, co osła­biło jego spółkę, nara­ża­jąc na prze­ję­cie. Nic nie mógł na to pora­dzić, choć znaj­do­wał się zale­d­wie kilka mil od Giełdy.

– Nie­do­bre wie­ści, sze­fie? – zagad­nął Tuli­pan, nadzie­wa­jąc parówkę na wide­lec i paku­jąc ją do ust.

– Ktoś pró­buje mnie wyau­to­wać z inte­resu – odparł Rashidi. – Ale mój adwo­kat trzyma rękę na pul­sie.

Marl­boro Man kiw­nął głową. Odzy­wał się rzadko, cza­sami tylko zadał jakieś pyta­nie. Jastrząb prze­strzegł taj­nego agenta, że zbyt wiele pytań wzbu­dzi podej­rze­nia Rashi­diego. Nad­sta­wiaj uszu, pouczył, a zdo­bę­dziesz tyle dowo­dów, że posie­dzi długo.

– Co nowego w spra­wie dostaw? – spy­tał Rashidi.

– Wszystko pod kon­trolą – zapew­nił Tuli­pan. – Ścią­gamy ponad tysiaka tygo­dniowo.

– A co z Boyle’em? Zdaje się, że na­dal zaopa­truje swo­ich sta­rych klien­tów, zmniej­sza­jąc moje zyski.

– Pro­blem roz­wią­zany. Boyle ma zostać prze­nie­siony do kicia na wyspie Wight.

– Jak to zała­twi­li­ście?

– Funk­cjo­na­riusz od prze­nie­sień zalega od kilku mie­sięcy z opła­tami za hipo­tekę – wyja­śnił krótko Tuli­pan.

– Wobec tego opła­cimy mu następny mie­siąc z góry – zde­cy­do­wał Rashidi. – Zależy mi na prze­nie­sie­niu jesz­cze kogoś oprócz Boyle’a, to mniej ryzy­kowne niż pozo­sta­wie­nie go tutaj. A ty, Ross? Kiedy nas opusz­czasz?

– W przy­szłym tygo­dniu udaję się do otwar­tego wię­zie­nia w Ford, sze­fie. Chyba że miał­bym zostać?

– Nie, przy­dasz mi się na ulicy, im szyb­ciej, tym lepiej. Będę miał z cie­bie więk­szy poży­tek, kiedy znaj­dziesz się po dru­giej stro­nie murów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: