Przynosisz mi szczęście - ebook
Przynosisz mi szczęście - ebook
Potentat hotelowy Dante King chce zainwestować w dzieła sztuki. Potrzebuje porady znawcy, co warto kupić. Zatrudnia firmę, z ramienia której na spotkanie przychodzi Talitha St Croix Hamilton, angielska arystokratka, z którą trzy lata temu łączyło go gorące uczucie. Talitha porzuciła go dla innego, a teraz zachowuje się, jakby to on był winny. Dante postanawia wykorzystać to, że znów się spotkali, i nakłania ją, by pojechała z nim do jego domu do Sieny. Być może uda im się wyjaśnić, co się tak naprawdę wydarzyło w przeszłości…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9181-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dobrze, porozmawiamy później. No chyba, że chcesz powtórzyć wszystko od początku?
Z telefonem przy uchu, Talitha St Croix Hamilton przygryzła długopis. Tylko tak mogła się powstrzymać, żeby nie nakrzyczeć na szefa. Chociaż pochlebiało jej i zaskoczyło ją to, że Philip właśnie ją poprosił o spotkanie z ich potencjalnym nowym klientem, a nie jej bardziej doświadczoną koleżankę Arielle.
– Rzucam cię na głęboką wodę – wyjaśnił. – Przekonamy się już na początku, czy utoniesz, czy też zaczniesz pływać. A może potrzebujesz rękawków do pływania? – dodał cierpko. Wtedy nie wydawał się zaniepokojony, ale teraz, gdy do spotkania pozostała niecała godzina, zastanawiała się, czy nie zaczynał mieć wątpliwości.
– Absolutnie nie – powiedziała stanowczo, potrząsając długim blond kucykiem. – Naprawdę, Philipie, panuję nad sytuacją.
– To dobrze – odparł Philip, równie stanowczo. – Przepraszam za to przesłuchanie. Naprawdę mam do ciebie pełne zaufanie, Talitho, ale to moje nazwisko widnieje nad drzwiami wejściowymi, więc musiałem się upewnić.
Zalała ją fala wdzięczności. Philip Dubarry był dobrym szefem. Lubiła go. Dobrze płacił. Traktował swoich pracowników z szacunkiem. Był cierpliwy i hojny, dzielił się swoim czasem i wiedzą. Ale był też maniakiem kontroli i miał trudności z popuszczeniem wodzy choćby na chwilę.
Chociaż tak naprawdę nie mogła go za to winić. Po pierwsze, pracowała dla niego dopiero od siedmiu miesięcy. Poza tym podejrzewała, że dostała tę pracę tylko dlatego, że Philip kupował i sprzedawał niegdyś obrazy jej dziadkowi Edwardowi. W tamtych czasach, dzięki sukcesowi firmy inżynierskiej jej pradziadka, rodzina bardzo się wzbogaciła, a ich posiadłość Ashburnham stała się siedzibą jednej z najważniejszych prywatnych kolekcji sztuki w Anglii.
Wyjęła z ust długopis i cisnęła go na biurko. Te czasy już minęły. Nazwisko St Croix Hamilton wciąż robiło na ludziach wrażenie, ale większość dzieł sztuki została dyskretnie sprzedana, a niegdyś piękna georgiańska rezydencja popadała obecnie w ruinę. Jeśli posiadali kiedyś pieniądze, trzy razy więcej winni byli teraz bankowi.
Ale nie zamierzała w tej chwili o tym myśleć. Musiała dać z siebie wszystko na tym spotkaniu z ważnymi klientami. Puls tańczył jej nerwowo. Nie było to łatwe, gdy nie miała nawet pojęcia, z kim ma się widzieć. Wiedziała jedynie, że bardzo pilnowali swojej prywatności i byli bogaci. Bardzo, bardzo bogaci.
Przynajmniej była odpowiednio ubrana do swojej roli, w kreację od Gilesa Deacona z tego sezonu. Oczywiście, nie była jej własnością. Długa do ziemi jedwabna sukienka była szokująco droga, ale Talitha znalazła w Chelsea miejsce, gdzie wypożyczano na jeden dzień stroje od projektantów za mniej niż cena lunchu w restauracji Kitty Fisher.
I to był świetny wybór. Sądząc po pełnych podziwu spojrzeniach, jakimi ją obrzucano, gdy szła Bond Street w blasku czerwcowego słońca, nie tylko ona tak myślała. Ale dla niej była czymś więcej niż tylko oszałamiająco piękną sukienką. To była jej zbroja. Pod nią mogła się trząść, a nikt by się nie zorientował. Nie domyśliłby się też, że potężni niegdyś St Croix Hamiltonowie nie spłacają swoich kredytów ani że lśniące diamenty wiszące w jej uszach były podróbkami.
– Dasz sobie radę – głos Philipa wdarł się w jej myśli. – Mów wyraźnie. Uśmiechaj się. A przede wszystkim pamiętaj, że klient…
– Ma zawsze rację – dokończyła za niego zdanie. – Naprawdę nic o nich nie wiemy?
– Zupełnie nic. Ale właśnie dlatego przychodzą do nas, Talitho. Gdyby chcieli cyrku, poszliby do Broussarda – Philip prychnął lekceważąco przez telefon, a ona się uśmiechnęła.
Firma Broussarda miała do czynienia ze wszystkimi znanymi kolekcjonerami sztuki – gwiazdami rocka, aktorami i reżyserami filmowymi, którzy lubili szum aukcji. Jednak dla klientów o bardzo wysokiej wartości netto, którzy woleli zachować anonimowość w swoich zakupach, istniał tylko jeden marchant dzieł sztuki wysokiej klasy. Philip był ceniony zarówno za swoją dyskrecję, jak i wiedzę. A jego reputacja przynosiła ogromne korzyści. Choć działał na mniejszą skalę niż większość konkurentów, miał teraz całą stajnię niezwykle bogatych kolekcjonerów, od magnatów technologicznych po członków rodziny królewskiej.
Kiedy Philip już się rozłączył, Talitha otworzyła laptop i jeszcze raz przejrzała swoją prezentację. Tak bardzo chciała, żeby to się udało. Bo wtedy będzie mogła wrócić do banku z czymś więcej niż tylko swoim nazwiskiem jako zabezpieczeniem. Udowodni, że dostała tę pracę dzięki własnym zasługom, że nie działała tu tylko na pokaz. I że skorzystała z ich „rad”. Ciężko pracowała i była traktowana poważnie w pracy. A to musiało się liczyć, bo kończyły się już jej możliwości. Jeśli nie uda jej się przekonać banku, by przedłużyli termin spłaty kredytu, jej dziadek straci swój dom.
Przełknęła gulę rosnącą jej w gardle. Zasługiwał na coś lepszego. Tylko on zrobił to, co należało. Był jedyną osobą, której ufała. A raczej jedyną zasługującą na jej zaufanie. Nigdy jej nie zawiódł i teraz ona nie mogła zawieść jego. Zamierzała powstrzymać bank.
– Talitho? – Zerknęła w górę. Nienagannie profesjonalna asystentka Philipa, Harriet James, stała w drzwiach. – Już się zjawili. Schodzę do recepcji, żeby ich przywitać.
– Dzięki, Harriet. Do zobaczenia w studiu.
Nagle zdała sobie sprawę, że cała drży. Wręcz dygocze. Ale nie tylko ze zdenerwowania, była też podekscytowana.
Studio znajdowało się na ostatnim piętrze i było jej ulubionym pomieszczeniem w budynku. Trzydzieści lat wcześniej Philip kupił pierwszą z czterech sąsiadujących ze sobą kamienic, które ostatecznie stały się jego galerią i biurami. Przepastne studio rozciągało się na całej długości wszystkich czterech domów i oprócz funkcji pokoju konferencyjnego służyło jako wypełniona światłem, stale zmieniająca się ekspozycja kolekcji sztuki Dubarry’ego, w tym jej ulubionego obrazu Cy Twombly’ego „Tablica”. Nawet w najbardziej szare londyńskie dni ta inspirująca przestrzeń podnosiła ją na duchu. Liczyła, że zainspiruje jej tajemniczych nabywców do sięgnięcia w głąb ich przepastnych kieszeni.
Usłyszała kroki i głos Harriet, nienaturalnie wysoki – jak gdyby była zdenerwowana. Talitha zmarszczyła brwi. Żeby Harriet była tak podekscytowana, to musiał być to ktoś z rodziny królewskiej. Może jakiś emir, a może władca jakiegoś europejskiego księstwa. Przygładzając włosy, Talitha wzięła głęboki wdech, przykleiła do twarzy uśmiech i odwróciła się, gdy Harriet weszła do pokoju, a za nią grupa ubranych na ciemno mężczyzn. Ale Talitha widziała tylko jednego z nich.
Uśmiech zamarł jej na twarzy. Przez kilka sekund bezmyślnie wpatrywała się w wysoką, ciemną postać stojącą na przedzie. To nie mógł być on, powiedziała sobie. Każdy miał na świecie swojego bliźniaka, a to musiał właśnie być jego sobowtór.
Harriet wciąż mówiła, ale jej słowa były stłumione i zniekształcone, jak gdyby dochodziły spod wody. Wokół niej kontury pomieszczenia zdawały się rozmywać i kołysać. Tylko obraz tego mężczyzny pozostawał wyraźny. Przez ostatnie lata nie było dnia, żeby o nim nie myślała. Ani nocy, żeby nie pojawiał się w jej snach. Nazywał się Dante King.
Nawet w początkowej fazie swojej kariery był powściągliwy, jeśli chodziło o jego życie prywatne. Wiedziała, że rodzice byli mu bardzo bliscy. Często z nimi rozmawiał, ale niewiele o nich mówił. Założyła, że gdy lepiej się poznają, on się przed nią otworzy. O ironio, chociaż podobno planował ich wspólną przyszłość, trzymał ją na dystans od wszystkich, którzy się dla niego liczyli. A teraz był tutaj, stał w studiu w całej swojej okazałości, od zmierzwionych ciemnych włosów po podeszwy ręcznie robionych skórzanych butów. Oszałamiająco przystojny i bardzo męski. Kiedyś uwielbiała go tak bardzo, że nawet chwila rozłąki z nim sprawiała jej ból. Wyznał jej miłość, ale potem złamał jej serce.
Trzy lata wcześniej, w mediolańskim barze zapełnionym hałaśliwymi Włochami, przyciągał spojrzenia swoją urodą. Pod nieskazitelnymi rysami jego twarzy kryła się delikatność i wrażliwość, sprawiające, że każda kobieta w tym barze spoglądała na niego o ułamek sekundy dłużej niż to było konieczne. Ona też.
Ale teraz Talitha była już kimś innym. Dzisiaj nie miała już złudzeń. Wiedziała, że Dante King nie miał żadnych słabości. Był człowiekiem bezwzględnym, zdeterminowanym i nieugiętym. Zaślepionym ambicją, która zawładnęła jego życiem, nie pozostawiając miejsca na nic ani na nikogo innego. Teraz nie był już królem tylko z nazwiska. Ze swoim biznesowym imperium rozciągającym się na cały świat rządził metaforycznym królestwem. Musiała przyznać, że to mu służyło. Wyglądał niesamowicie. I robił ogromne wrażenie.
Harriet odchrząknęła.
– Panie King, chciałabym przedstawić panu naszą współpracowniczkę Talithę St Croix Hamilton. Będzie pańską przewodniczką, doradczynią i konsultantką. Chociaż tutaj u Dubarry’ego wierzymy, że najlepszą radą, jaką możemy dać kolekcjonerom, to żeby zaufali sobie i własnemu gustowi. Państwa życzenia są dla nas najważniejsze. Czegokolwiek pan zechce, możemy to dla pana zdobyć.
Dante uniósł ciemną brew.
– Wszystko, co zechcę?
Harriet uśmiechnęła się.
– Nawet prace, które oficjalnie nie są na sprzedaż. W zeszłym tygodniu Talitha miała klienta, który chciał kupić czarno-białe płótno de Kooninga. Znalazła ten obraz u kolekcjonera w Japonii. Następnie wyszukała inne, jeszcze wspanialsze dzieło de Kooninga w San Francisco. Sprzedała ten obraz japońskiemu kolekcjonerowi, a on odsprzedał swój obraz naszemu klientowi.
Na twarzy Dantego pojawił się cień uśmiechu.
– To rzadki talent – powiedział chłodno. Twarz miał nieprzeniknioną, ale boleśnie znajomy dźwięk jego głosu sprawił, że puls Talithy przyspieszył i z trudem powstrzymała się przed ucieczką w panice.
Obrzucił ją leniwym spojrzeniem.
– Panno Hamilton, jak się pani miewa?
Zapadła cisza.
– Państwo się znacie? – Zaciekawione spojrzenie Harriet przeskakiwało między nimi jak metronom.
– Nie, tak bym tego nie ujął – odparł wolno Dante. – Ale nasze ścieżki skrzyżowały się na krótko. Przed laty.
Można to było tak ująć albo powiedzieć, że się nią zabawił. Jak każdy odnoszący sukcesy drapieżnik, wykorzystał ją z bezwzględną skutecznością, która uczyniła go jednym z najmłodszych miliarderów w historii. Jego firma o nazwie KCX była najszybciej rozwijającą się firmą aktywów cyfrowych na świecie, a stratosferyczny skok wartości jej akcji powinien był przynieść jej twórcy i dyrektorowi generalnemu sławę. Ale Dante King rozgłosu unikał i rzadko udzielał wywiadów.
Teraz zwrócił się do Harriet:
– Panno James… Panowie… Czy moglibyście nas zostawić? Chciałbym porozmawiać z panną Hamilton na osobności.
Mówił cicho, ale z każdego jego słowa bił niewątpliwy autorytet i w ciągu kilku sekund zostali sami. Nagle to ogromne pomieszczenie wydało się duszne i ciasne. Talitha poczuła napięcie we wszystkich mięśniach. Jak tylko drzwi się zamknęły, od razu przystąpiła do ataku.
– Co ty tu robisz? Minęły trzy lata, Dante. – Trzy lata ukrywania się przed przeszłością i swoimi uczuciami. Trzy lata prób poskładania roztrzaskanego życia na nowo. Ludzie mówili, że czas jest wielkim uzdrowicielem, ale ich serca nie zostały zdeptane przez Dantego Kinga.
Zrobił krok w jej kierunku.
– Wiem, ile czasu minęło, Talitho.
Serce waliło jej jak szalone. Zostawił ją, kiedy pojechał odwiedzić rodzinę, a ona jak głupia siedziała i czekała na niego. Czekała. I czekała. Całe trzy tygodnie. Bez jednego słowa od niego. I pewnie nadal by tam siedziała i czekała, gdyby nie wpadła na Nicka i nie dowiedziała się prawdy. Że Dante wykorzystał po prostu jej koneksje. Potem całymi miesiącami próbowała żyć bez niego. Nienawidząc go. Czy naprawdę myślał, że po tym wszystkim może pojawić się znienacka i poprosić ją o rozmowę na osobności? Potrząsnęła głową.
– Nie będziemy rozmawiać. Ani teraz, ani kiedykolwiek. Powinieneś o tym wcześniej pomyśleć.
Wpatrywał się w nią uważnie.
– Nie było o czym rozmawiać. Przesadziłaś – jak zwykle.
Palce zacisnęły jej się w pięści.
– Próbowałam ratować nasz związek.
Coś błysnęło w jego ciemnych oczach, a kiedy się odezwał, jego głos był niebezpiecznie łagodny.
– Przepraszam, że znowu cię rozczarowuję, ale nie przyszedłem tu, żeby z tobą rozmawiać. – Przeszedł obok niej, zatrzymując się przed geometrycznym płótnem Franka Stelli. – Tak naprawdę nie wiedziałem, że jesteś zatrudniona przez Dubarry’ego.
Więc to był zbieg okoliczności? Paliły ją policzki. Co ona sobie myślała? Trzy lata temu Dante udowodnił, że mu na niej nie zależało. Już wtedy wiedziała, że jest bezdusznym, zapatrzonym w siebie draniem, więc dlaczego myślała, że przyszedł teraz do niej? Zacisnęła zęby. Błędne ocenianie go było sztuką, którą doprowadziła do perfekcji.
Stał tyłem do niej, a ona wpatrywała się w jego plecy z bijącym sercem.
– Zawsze byłam dla ciebie tylko hałasem w tle.
Odwrócił się i jego mroczne spojrzenie spoczęło na jej twarzy.
– Nigdy nie byłaś w tle. Rozświetlałaś wnętrze. – Zrobił krok w jej stronę. – Jak światło słoneczne. Tylko że świeciłaś w dzień i w nocy. Czasami myślałem, że może jesteś gwiazdą, która spadła na ziemię.
Puls jej zatrzepotał.
– Nie rób tego – powiedziała cicho. – Nie udawaj, że w naszym związku chodziło o cokolwiek innego niż seks. I nawet to było pewnie drugorzędne. Tak naprawdę podobało ci się tylko moje nazwisko.
– To nieprawda. – Zbliżył się jeszcze o krok. – Nie wiedziałem, kim jesteś, kiedy zobaczyłem cię w tamtym barze. Nie wiedziałem o tobie nic poza tym, że byłaś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. – Wyciągając rękę, złapał między palce zbłąkany kosmyk jej włosów. – Gdyby obok ciebie siedziały Hera, Atena i Afrodyta, to i tak tobie wręczyłbym złote jabłko.
Jego dotyk sprawił, że zadrżała. Poczuła ciepło w dole brzucha, jak gdyby jej ciało ożyło, budząc się z długiej hibernacji.
– Nie lubię jabłek – skłamała. – Ale nie spodziewałam się, że będziesz o tym wiedział, bo nie byłeś mną zainteresowany. Byłam dla ciebie tylko odskocznią.
– Myślałem, że nie chcesz rozmawiać o przeszłości. Uważaj, Talitho, łamiesz własne zasady. Ale masz to chyba w zwyczaju.
Policzki jej płonęły. Wiedziała, o czym mówił. Te pierwsze tygodnie w Mediolanie były szalone. Nie mogli oderwać od siebie rąk. To było jak uzależnienie, oboje nie mogli się sobą nasycić, zawsze chcieli więcej. Ale odsunęła od siebie te wspomnienia. Chwilę wcześniej chciała z nim walczyć, zranić go tak, jak on zranił ją, ale teraz pragnęła tylko, żeby sobie poszedł. Zanim ona zrobi coś głupiego. Na przykład uderzy go. Albo pocałuje.
– Myślę, że ty i ja mamy bardzo różne wspomnienia z naszego wspólnego czasu, Dante. Ale, jak już zauważyłeś, nie przyszedłeś tu, by ze mną rozmawiać. Jesteś tu, by omówić strategię tworzenia twojej kolekcji.
Nie spuszczał z niej wzroku.
– To prawda.
– Świetnie. – Uśmiechnęła się do niego chłodno i byłaby wymaszerowała z wysoko uniesioną głową, gdyby nie stanął jej na drodze.
Uniosła brwi.
– Co ty sobie wyobrażasz?
– Mógłbym zapytać cię o to samo – powiedział cicho.
– To chyba oczywiste, na tym skończymy. Jeśli nie masz nic przeciwko czekaniu, pójdę poszukać mojej koleżanki, Arielle Heathcote. Ona jest bardzo doświadczona…
– Ależ mam.
Zrobiło jej się gorąco.
– Co masz na myśli?
– Nie musisz szukać koleżanki. Ty mi w zupełności wystarczysz.
– Nie możemy pracować razem!
– Nie? – Zmarszczył brwi. – Jakie masz zastrzeżenie?
Nadal był szalenie spokojny i obojętny, wiedziała, że się z nią bawił. I nagle znienawidziła go – i siebie samą za to, że wciąż wzbudzał w niej tak silne emocje.
– Zastrzeżenia, liczba mnoga. Mam ich mnóstwo.
– Może zechcesz się nimi ze mną podzielić? – Głos miał nadal cichy, ale Talitha poczuła, że włoski unoszą jej się na karku. Wiedziała, że cieszył się reputacją kogoś, kogo chce się mieć za przyjaciela, a nie wroga. Ale było już za późno, by się tym przejmować.
– Nie chcę się z tobą niczym dzielić, Dante. Doskonale wiesz, dlaczego nie możemy pracować razem. Mamy wspólną przeszłość.
Wzruszył ramionami.
– Właśnie, to jest już przeszłość. Jeśli ja jestem gotów zostawić to za sobą, nie widzę powodu, dla którego ty nie powinnaś.
Zostawić to za sobą? Ręka instynktownie powędrowała jej do gardła. Czy ich związek naprawdę tak niewiele dla niego znaczył? Z pewnością musiał wiedzieć, jak bardzo go kochała. Czy nie miał pojęcia, jak bardzo ją skrzywdził?
Utkwiła wzrok w jego znakomicie skrojonym garniturze, niebieskiej koszuli i dyskretnie wzorzystym jedwabnym krawacie. Nie, Dante King nie przejmował się uczuciami. Zwłaszcza cudzymi.
Nagle zapragnęła rzucić się na niego, zranić go, by poczuł choć ułamek jej bólu.
– Byliśmy zaręczeni, Dante. Przysięgałeś mi.
– Ty też mi przysięgałaś.
Miał rację. Tylko że dla niej to było więcej niż przysięga. To był akt wiary. Jak się okazało, daremny.
– Każdy popełnia błędy, Dante. Moim było myślenie, że tobie i mnie razem mogłoby się cokolwiek udać. Może tym razem chodzi o interesy, a nie o sprawy osobiste, ale nie popełnię tego samego błędu po raz drugi.