Przypadek czy przeznaczenie? - ebook
Przypadek czy przeznaczenie? - ebook
Leandro Sanchez jest zaskoczony, że dziewczyna, z którą właśnie chciał zerwać, urządza w jego domu przyjęcie zaręczynowe. Rozgniewany wyrzuca wszystkich gości, a gdy po chwili przyjeżdża spóźniony kurier z pierścionkiem zaręczynowym, Leandro przeżywa kolejny szok. Kurierem jest Abigaile Christe, jego była kochanka, jedyna kobieta, którą naprawdę pokochał, lecz niestety okazała się oszustką. Poruszony jej widokiem, chce jej dać drugą szansę, ale teraz to ona już nie chce z nim rozmawiać…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4278-3 |
Rozmiar pliku: | 925 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przez okna swego przestronnego gabinetu, schowanego na tyłach zachodniego skrzydła rozległej wiejskiej rezydencji, Leandro Sanchez mógł – niczym z lotu ptaka – śledzić proces, który najtrafniej należało określić mianem nieuchronnego końca jego półrocznego związku z panną Rosalindą Duval.
Brakuje tylko, żeby kosztowna w utrzymaniu, rozpuszczona Rosalinda we własnej osobie wyfrunęła stąd na pierzastym obłoku jak w tandetnym przedwojennym melodramacie… – pomyślał z niesmakiem Leandro.
Było tuż po osiemnastej, gdy posesję opuścił ostatni z samochodów dostawczych, które rankiem przywiozły hałdy jedzenia, dekoracji, żałosną rzeźbę lodową do przyozdobienia hallu i kilka tuzinów personelu. Zamykał on długą, ponurą, powoli oddalającą się od posiadłości kolumnę ciężarówek, która stopniowo rozmazywała się na horyzoncie w coraz intensywniej padającym śniegu.
Leandro przywołał do świadomości zdarzenia ostatnich godzin. Kiedy wrócił z podróży służbowej do Nowego Jorku, zbombardowały go esemesy Rosalindy, nakazujące mu natychmiastowy przyjazd do jego wiejskiej rezydencji, gdzie czekać nań miała niespodzianka. Nie istniało nic, czego nienawidziłby bardziej od niespodzianek, a tym razem poczuł się dodatkowo podminowany, gdyż w ciągu tygodnia spędzonego w Stanach wiele przemyślał i uznał, że jego związek z wyśmienitą panną Duval ostatecznie dobiegł końca.
Na papierze Rosalinda spełniała absolutnie wszystkie niezbędne kryteria. Była piękna, dystyngowana i bogata z domu. Jej rodzice, choć nie dorównywali mu finansowo, stanowili opokę wymierającego gatunku, zwanego brytyjską arystokracją. Dodatkowo, potrafiła znaleźć wspólny język z jego siostrą Cecylią, co nie było takie proste. Zresztą to właśnie Cecylia doprowadziła do pierwszego spotkania Rosalindy i Leandra, gdy ten ostatni nie szukał co prawda miłości, ale sprawiał wrażenie niespokojnego i zagubionego, więc łatwe okazało się wmanewrowanie w taką próżnię obiecującej znajomości. Łatwe i… niepotrzebne.
Rosalinda dorastała w przekonaniu, że każde jej pragnienie musi natychmiast zostać spełnione. Jako jedynaczka, wychowana w arystokratycznym domu, przywykła dostawać wszystko i bez dyskusji. Teraz więc, choć była już po trzydziestce, nie wahała się tupać nóżką i urządzać histerycznych scen, kiedy coś odbywało się nie po jej myśli. Od urodzenia stanowiła centrum uwagi całej rodziny, nic więc dziwnego, że się spodziewała, że Leandro będzie z nią postępował jak wszyscy inni. Domagała się ciągłej uwagi, wydzwaniała do niego po kilkanaście razy na dobę i mając nieograniczony dostęp do jego karty kredytowej, nie widziała nic zdrożnego w kupowaniu absolutnie wszystkiego, co sobie tylko wymyśliła, począwszy od biżuterii i ubrań, a na nieprzyzwoicie drogim sportowym aucie kończąc. Ostatecznie kupiła w ten sposób… pierścionek zaręczynowy! Bo to właśnie on miał stanowić niebywałą niespodziankę dla Leandra po jego powrocie z Nowego Jorku, co zdążył odkryć ku swemu przerażeniu nieszczęsny „narzeczony”.
– Przesyłka specjalna! – zaanonsowała rozpromieniona Rosalinda. – Dotrze do nas idealnie na czas! Zdążymy akurat napić się szampana tuż przed oficjalnymi zaręczynami. Mamusia i tatuś nie mogą się już doczekać, kiedy zostaną dziadkami. A my, oboje po trzydziestce, z czym tu zwlekać, kochanie? Wiem, że jesteś typowym facetem, więc sam nie zrobisz nic w tym kierunku. Dlatego właśnie wzięłam wszystko w swoje ręce!
Na potwierdzenie jej słów, wokół kłębił się tłum ludzi, którzy wchodzili, wychodzili, wnosili i wynosili przeróżne rzeczy w związku z zapowiedzianą na następny dzień imprezą…
Leandro przyjrzał się jeszcze raz oddalającym się reflektorom ostatniego pojazdu z kawalkady opuszczającej rezydencję i szybkim krokiem udał się do kuchni, po drodze robiąc pobieżny bilans zysków i strat. Niewątpliwie trzeba będzie zamówić firmę sprzątającą, by doprowadziła dom do stanu sprzed przyjęcia-niespodzianki, które na szczęście nie doszło do skutku, a zwłaszcza w celu usunięcia z hallu wielkiej figury lodowej przedstawiającej parę kochanków w miłosnym uścisku.
Jednak w tym momencie nie zamierzał się już niczym zajmować, a jedynie wypić natychmiast coś mocniejszego. W drodze był jeszcze tylko przeklęty pierścionek, który również będzie musiał błyskawicznie stąd odprawić, chyba że w ostatniej chwili zdecyduje się go zachować. W końcu sam za niego zapłacił, chociaż nie planował takiego wydatku. Sądząc po fakturze, którą cisnęła w jego stronę Rosalinda, warte fortunę diamentowe cacko było praktycznie doskonałe. Może sprezentować je niedoszłej narzeczonej? Skrzywił się. Nie mógł niestety liczyć na to, że przyjęłaby taki gest szczególnie ciepło. Przez chwilę pogrążył się w sentymentalnej zadumie.
Tymczasem w kuchni, Julia, gosposia Leandra, usiłowała usunąć do końca wszelkie skutki przygotowań do feralnej imprezy. Sanchez popatrzył z roztargnieniem na energiczną kobietę w średnim wieku, która zajmowała się jego rezydencją, od kiedy kupił ją pięć lat wcześniej.
– Będzie jeszcze tylko jedna przesyłka – powiedział, wpatrując się bezmyślnie w kieliszek z płynem o bursztynowej barwie – zajmę się nią osobiście. Zaczekam w gabinecie. Dasz mi znać, Julio, kiedy zjawi się kurier, i zaraz potem będziesz mogła iść do domu. Oczywiście na jutro będziesz potrzebowała tu ekipę sprzątającą, by całkowicie… zatrzeć ślady tego cyrku…
Irytowało go, że wciąż ostatecznie nie zapanował nad sytuacją. Nie należał do ludzi, którzy mieli dużo czasu, by użalać się nad sobą i bez celu grzebać w przeszłości. Jednak w drodze powrotnej do gabinetu ponownie pogrążył się w rozmyślaniach, choć starał się nie patrzyć już za okno, gdzie coraz gęściej padał śnieg. A jednak… Nie było widać dobrego sposobu na niemyślenie o Rosalindzie i splocie wypadków, które doprowadziły do tego, że znalazła się w jego życiu i pozostała tam, choć od samego początku widział w ich relacji same zgrzyty.
Do zaistnienia układu z pewnością przyczyniła się Cecylia, podobnie jak i do tego, że tak długo zwlekał z jego zakończeniem. Westchnął od razu głęboko na samą myśl o tym, jak zareaguje na wieści od Rosalindy, bo to z pewnością Rosalinda, a nie on, pierwsza przedstawi jej swoją relację. On woli spokojnie pomyśleć i cofnąć się… do zdarzeń sprzed półtora roku związanych z zupełnie inną kobietą, której zniknięcie zasiało spustoszenie w jego życiu i spowodowało, że zaistniała przestrzeń dla niepotrzebnej historii z panną Duval.
Naciągaczka… kłamczucha… złodziejka…
Miał szczęście… o mały włos uniknął nieszczęścia. I zdołał odejść, nie oglądając się za siebie.
Doprowadzało go do szału, że wiedząc to wszystko, nadal nie przestał o niej myśleć. Bo to ona ponosiła winę za jego poczucie zagubienia i niepokoju, które doprowadziły do zakwestionowania kierunku, jaki obrał w życiu. A takie wahanie i stawianie pytań nieuchronnie osłabia czujność, zwłaszcza gdy obok jest już następna kobieta, pozornie spełniająca wszelkie oczekiwania i nastawiona na poważny związek…
Sanchez ze złością usiadł przed komputerem. Może w ten sposób przestanie się dekoncentrować? Bo wskrzeszanie przeszłości nigdy nikomu nie wychodzi na zdrowie. Nie ma sensu wracać myślami do tamtej złotowłosej i zielonookiej czarownicy, a po odebraniu pierścionka od kuriera z Londynu będzie również można zamknąć na zawsze rozdział Rosalindy. I potem należy żyć dalej!
Na potwierdzenie swego postanowienia natychmiast zrobił to, co wychodziło mu najlepiej: zakopał się w pracy. Tak, aby chociaż przez chwilę nie myśleć o tym, co się stało.
Abigaile Christie była coraz bardziej spóźniona, chociaż zaufany firmowy kierowca dostał precyzyjne instrukcje od szefowej, że „diamentowy pierścionek ma być dostarczony do Dworku w Greyling nie później niż o siedemnastej pod groźbą kary śmierci”. Jakimś cudem nie wzięto jednak pod uwagę tragicznych warunków pogodowych… Szefowa Abigaile, Vanessa, była właścicielką ekskluzywnego sklepu jubilerskiego, w którym panna Duval zakupiła online pierścionek zaręczynowy – niespodziankę.
Kurierzy, Abigaile i doświadczony szofer wyjechali z Londynu z odpowiednim, przy normalnych warunkach, zapasem czasu. Ale na wysokości Oksfordu sytuacja zaczęła się drastycznie pogarszać. Jazda przypominała frustrujący wyścig z czasem, a panna Duval nie odbierała telefonu. Abigaile marzyła tylko, by dotrzeć do niej, przekazać pierścionek, zdobyć podpis i ruszyć w drogę powrotną. Ponieważ będą spóźnieni, nikt nie będzie ich zatrzymywał, co bardzo cieszyło panią kurier. Fizycznie wręcz nie znosiła bliższych kontaktów z elitarnym światem bogaczy, który potrafił być zupełnie pozbawiony skrupułów. Przekonała się już o tym kiedyś na własnej skórze, i nie miała najmniejszej ochoty na powtórkę. Robiła wszystko, żeby wykręcić się od tego zlecenia, lecz Vanessa wiedziała, że sama mu nie podoła. Panna Rosalinda Duval, przyzwyczajona do tego, że nikt z nią nie dyskutuje, nie zamierzała wziąć poprawki na pogodę i narzuciła nieprzekraczalny termin dostawy.
Abigaile miała jednak jeszcze inne powody, by się śpieszyć. Właśnie po raz czwarty w ciągu ostatniej godziny sprawdziła telefon. Niestety, gdy tylko zjechali z autostrady na lokalne drogi dystryktu Cotswolds, zniknął wszelki cywilizowany zasięg… a ona niezmiennie czekała na wieści od swej przyjaciółki Claire. Westchnęła przeciągle i rozejrzała się wokół. W otaczających ich ciemnościach było coś upiornego. Za jedyny „żywy” element mogła uznać coraz gęściej padający śnieg. Przyzwyczajona do całodobowych świateł, zanieczyszczeń i hałasów wielkiego miasta, czuła się, jakby wylądowali na innej planecie, przez co bardzo intensywnie myślała o swym dziesięciomiesięcznym synku, którego zobaczy dużo, dużo później niż zwykle. Nawet gdyby nagle zaczęli się przemieszczać z prędkością światła!
Wtedy uświadomiła sobie, że pogoda może się pogorszyć do tego stopnia, że wcale nie zdołają wrócić na noc do Londynu. Nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić, bo odkąd miała dziecko, nigdy jeszcze nie nocowała z dala od niego. Rano budziła się zawsze z myślą, by przygotować Samowi poranną butelkę mleka…
Ocknęła się z głębokiej zadumy dopiero, gdy kierowca zwolnił i przez wielką żelazną bramę skręcił na teren wspaniałej posiadłości, która przykryta śniegiem i oświetlona tysiącem latarenek wyglądała nieziemsko jak z baśni.
Jednakże okazały dwór był w większości ciemny. Nic nie wskazywało tutaj na ostatnie przygotowania przed huczną imprezą.
– Hal, sprawdź, czy dotarliśmy pod właściwy adres – powiedziała niepewnym głosem – a najlepiej, jak tam jednak ze mną wejdziesz…
– To bardziej wygląda na stypę niż na zaręczyny – burknął pod nosem kierowca, zakładając wełnianą czapkę.
– Nawet tak nie mów. Przecież przywieźliśmy pierścionek! Vanessa będzie zrozpaczona, jeśli transakcja nie dojdzie do skutku!
– Nie martw się, kochana. Będzie dobrze, pewnie jutro zabiorą się za błyskawiczne przygotowania. A teraz cieszą się ostatnimi chwilami spokoju.
Niestety już za parę minut Abigaile miała się przekonać, jak bardzo mylił się Hal.
Leandro całkowicie uwolnił się od dalszych przemyśleń na temat bałaganu, który czekał nań po powrocie ze Stanów. Tak zbawiennie działała na niego praca i magia świata całkowicie uporządkowanego, w którym każdy problem miał rozwiązanie.
Kiedy jednak Julia zajrzała do gabinetu, by dać znać, że kurier dotarł, należało na chwilę powrócić do bolesnych realiów.
Na szczęście Leandro był już w znacznie lepszej formie i nawet zdołał się rozmówić z Rosalindą, która, co prawda, darła się i krzyczała, bo po raz pierwszy w życiu ktoś śmiał całkowicie zniweczyć jej misterny plan, ale oceniał, że najgorsze mieli już chyba za sobą.
Panna Duval zagroziła mu wykluczeniem społecznym, czym niestety bardzo go rozbawiła, a potem wyglądało, że wpadła w apopleksję, gdy zasugerował, że będzie jej lepiej bez niego, bo brak mu cierpliwości i energii, by okazywać nieustanne zainteresowanie. Wyjaśnił też, że nie ma najmniejszej ochoty mieć dzieci, a zatem marzenie „o stukocie małych nóżek” przy nim pozostałoby na zawsze niespełnione. Po pewnym czasie pomyślał, że kiedy Rosalinda wywrzeszczy wreszcie z siebie wszystko, to poczuje ulgę i będzie mogła obsmarować go za jego plecami na prawo i lewo, robiąc z niego absolutnego potwora, a z siebie ofiarę, czystą jak łza… Ze swej strony zamierzał całkowicie uciec w pracę, by – jak zwykle – nabrać natychmiast odpowiedniego dystansu.
Na tym etapie nie potrafił zrozumieć, co popchnęło go pół roku wcześniej do absurdalnej zmiany priorytetów. Jego niezawodna pamięć niezmiennie podsuwała mu obraz przedwcześnie zmarłych rodziców: pary zdemoralizowanych, zamożnych ludzi, wrzuconych przez życie w hedonistyczny wir, nieumiejących prawdziwie dorosnąć ani porządnie zająć się przypadkowo poczętymi dziećmi, najpierw nim, a po wielu latach Cecylią. To jemu tak naprawdę przypadło w udziale zadanie wychowania dużo młodszej siostry i dlatego od wczesnej młodości wiedział, że największym wrogiem jest nadmiar emocji, chaos, nieporządek i nieprzewidywalność. Do tych zjawisk żywił zdrową awersję.
Jako nastolatek wyrobił w sobie nawyk uciekania w naukę, z koniecznymi przerwami na trzymanie ręki na pulsie w sprawach Cecylii. Potem, jako dorosły, oddał się całkowicie pracy. Gdy jego szaleni rodzice zginęli w wyniku nieodpowiedzialnego trybu życia, jaki konsekwentnie prowadzili, uczestnicząc w nocnym wyścigu łodzi motorowych na Karaibach, zmuszony był zwiększyć swe zaangażowanie w pracę do maksimum, by ratować to, co pozostało z ich rodzinnych finansów. Nie miał czasu odreagować. I tak praca okazała się główną siłą napędową życia Leandra. Histerie Rosalindy potwierdziły to po raz kolejny.
Teraz Leandro, na wpół zagubiony w lekturze ofert handlowych, powiedział Julii, by zaprowadziła kuriera do najmniejszego z saloników, z nadzieją, że tam nie zastaną żadnych śladów przyjęcia zaręczynowego, które nie miało już szansy się odbyć następnego dnia.
Abigaile siedziała we wskazanym pomieszczeniu jak na rozżarzonych węglach. Sytuacja wyglądała coraz gorzej i szybki powrót do Londynu nie wchodził już w ogóle w grę. Co gorsza, jak dano jej do zrozumienia, panny Duval wcale nie było na miejscu. Hal został w kuchni, gdzie zaoferowano mu coś do jedzenia, a ona miała zaczekać na gospodarza domu w celu przekazania cennej przesyłki. Po chwili usłyszała zbliżające się kroki…
Ponieważ nie wiedziała, kogo i czego się spodziewać, nerwowo przyciskając do siebie metalowe pudełko zawierające pierścionek, powtarzała sobie w myślach krótki tekst o spóźnieniu z powodu pogody i konieczności – z tych samych względów – natychmiastowego wyjazdu do Londynu. Jeśli nawet narzeczeni się posprzeczali, nie miało to przecież nic wspólnego z nią ani z dostawą…
Nagle poczuła, że z nerwów ma chyba halucynacje… To niemożliwe… tylko nie to! A jednak… W drzwiach stanął nie kto inny, lecz Leandro Sanchez we własnej osobie. Tej postury, niesamowitego seksapilu i powalającego spojrzenia ciemnych oczu nie można było pomylić z nikim.
Abigaile nie wierzyła własnym oczom. Patrzyła oto na mężczyznę, który stanowił największy koszmar jej życia, a zarazem uosabiał najdziksze, najbardziej skrywane i nieprzyzwoite nocne fantazje. Zdesperowana zamknęła oczy. Miała nadzieję, że… Leandro zniknie. Gdy je otworzyła, był tam jednak nadal. W całej krasie. Marzenie każdej kobiety. Śniady, ciemnooki, elektryzujący, agresywnie męski. Wysoki, szczupły, muskularny. Ze wstydem pomyślała, że wciąż pamięta każdy, najdrobniejszy szczegół jego niesamowitego ciała. Zahipnotyzował ją nieodwracalnie, gdy zobaczyła go po raz pierwszy ponad półtora roku temu. Wrażenie to nie zmieniło się ani na chwilę podczas trwania ich kilkutygodniowego gorącego romansu. Romansu z góry skazanego na niepowodzenie. I najwyraźniej przetrwało aż do teraz…
Nigdy nie pomyślała, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy… Nie po tym wszystkim…
Pełna groza ich obecnego, zupełnie przypadkowego spotkania dotarła do niej po dłuższej chwili. Poczuła, że ogarnia ją fala mdłości, a pomieszczenie zaczyna podejrzanie falować… Zachwiała się. Wiedziała już, że nie da rady zachować równowagi i zemdleje…
Ocknęła się na niskiej kremowej sofie, wpatrzona bezmyślnie w okno. Leandro siedział na krześle, które przysunął do samej sofy. Obserwował ją uważnie.
– Wypij to – powiedział, wpychając jej w dłoń szklankę z brandy.
Jego głos był chłodny, daleki, pod kontrolą.
Nic, absolutnie nic nie zdradzało burzy, która przetoczyła się przez jego serce, gdy wszedł do salonu i zamiast kuriera zastał tam jedyną kobietę mającą jakikolwiek wpływ na jego życie i umiejącą się mu przeciwstawić. Jakby tego było mało, zirytował się, bo wyglądała dokładnie tak doskonale, jak to sobie czasem w myślach wyobrażał. Jej włosy miały taki sam intensywny jasny odcień, a oczy nadal hipnotyzowały głęboką zielenią. Gdy patrzyło się w nie dłużej i uważniej – co zawsze robił – zauważało się w nich złote cętki. Jej figura była kusząca, z pewnością nieobojętna żadnemu zdrowemu mężczyźnie. Biała, nijaka bluzka koszulowa opinała się na obfitym biuście, a długie nogi kryły się pod typowo biurowymi szarymi spodniami, eleganckimi, lecz kupionymi po przystępnej cenie. Cokolwiek działoby się z nią od czasu ich rozstania, jedno było pewne: nie wylądowała w ramionach milionera.
– Leandro… To nie może się dziać naprawdę – wyszeptała po cichu, zbyt słaba i przerażona, by spróbować wstać.
– Ależ… właśnie jesteś w moim domu i siedzisz na mojej kanapie. – Kiedy wstał, oddalił się w stronę kominka, jakby chcąc powiększyć dystans między nimi. – I to się dzieje naprawdę! Zgaduję, że to ty przyjechałaś tu jako kurier z pierścionkiem.
– Tak. Ja…. Tak… – przytaknęła, nerwowo szukając metalowego pudełka – celu swego przybycia do Greyling.
Leandro całkowicie ignorował jej nieskładne ruchy i próby wyjaśnienia. Czuła się jak nieroztropny królik, który przez gapiostwo zaplątał się na teren drapieżnika.
– Zdaje się – wycedził, zbliżając się do niej i obserwując, jak kuli się odruchowo w rogu kanapy – że twój szef nie zrozumiał sytuacji.
– Słucham?
– Ten pierścionek został zakupiony bez mojej zgody. Tak się składa, że Rosalinda źle zinterpretowała głębię naszej relacji…
– Ale powiedziano nam, że to zakup na przyjęcie zaręczynowe…
Wzruszył ramionami i z powrotem usadowił się na krześle, które – w przekonaniu Abigaile – stało zbyt blisko.
– Nie mogliśmy się dogadać – rzucił chłodnym tonem.
– A więc Rosalinda….? Czyli ona….? – jąkała się Abigaile, wiercąc się przy tym nerwowo i podskakując bezwiednie, jakby ktoś stosował wobec niej elektrowstrząsy.
– Nigdy nie planowałem jej poślubić – oświadczył jednoznacznie.
Obecnie pochłaniały go wyłącznie reminiscencje związku z kobietą, która zupełnym przypadkiem znalazła się znów tuż obok. Pamiętał każdy szczegół ich namiętnej znajomości. Zdarzyło mu się już przedtem spotykać byłe dziewczyny, lecz nie czuł nic poza ulgą z powodu właściwie podjętej decyzji. Z pewnością nigdy żadnej nie… pożądał.
Co prawda żaden z jego licznych związków nie zakończył się w taki sposób jak ten z Abigaile…
– A więc cała ta koszmarna wyprawa była po nic? I co mam teraz zrobić? Co się stanie z pierścionkiem? – gorączkowała się pani kurier, starając się nie myśleć, w czyjej posiadłości wylądowała.
– Niech go chociaż zobaczę, skoro już tu dotarł. Niech zobaczę, na co poszły moje ciężko zarobione pieniądze.
Gdy podała mu pierścionek trzęsącymi się palcami, podniósł go do światła i przyjrzał się uważnie.
– To nie nasza wina, że zerwałeś zaręczyny z panną Duval…
– Ależ ja niczego nie zrywałem! Przede wszystkim nie było żadnych zaręczyn. Rosalinda kupiła go z własnej inicjatywy, żeby przyprzeć mnie do muru. No i ta taktyka zawiodła. Zwłaszcza że zdecydowałem się na rozstanie, jeszcze będąc za granicą i nie mając pojęcia, co się tutaj święci.
Słysząc to, Abigaile zadrżała. Na własnej skórze poznała bezwzględność Sancheza, gdy przyszło do ich rozstania. Wtedy pomyślała o Samie i ogarnął ją lęk.
– Pierścionek został sprzedany w dobrej wierze – oznajmiła stanowczo, oddychając głęboko. – Potrzebuję już tylko twojego podpisu i mogę stąd zniknąć.
– Doprawdy? Skąd ten pośpiech? – zapytał Leandro, przeciągając się leniwie na krześle.
– Domyśl się, mój drogi… Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, wyszedłeś bez słowa, zostawiłeś mnie z twoją siostrą po tym, jak nazwała mnie naciągaczką… kłamczuchą… i złodziejką… a więc, możesz wierzyć lub nie, im mniej czasu spędzę w twoim towarzystwie, tym lepiej! Gdybym wiedziała, że to ty jesteś narzeczonym panny Duval, na pewno odmówiłabym uczestnictwa w dostawie pierścionka. Teraz chodzi mi już tylko i wyłącznie o twój podpis.
– Wcale nie zamierzam wracać do twoich kłamstw i półprawd, moja droga… a jeśli chodzi o pierścionek, to może go zatrzymam, może nie.
– Obawiam się, że musisz. Moja szefowa, Vanessa, dopiero co przejęła firmę ojca i ta transakcja jest dla niej prawdziwym osiągnięciem. O ten unikatowy diament wywiązała się naprawdę ostra rywalizacja między większą liczbą klientów!
– To już naprawdę nie moja sprawa… chociaż, swoją drogą, to zbyt piękne, by było prawdziwe, że udało ci się wkręcić do pracy przy bezcennej biżuterii… skoro już o tym mowa. Czy twoja pracodawczyni jest świadoma, że czasem coś klei ci się do rąk?
– Nie mam obowiązku tego wysłuchiwać…
– Tak? A zapomniałaś już o moim podpisie? Zresztą… chyba zachowam ten pierścionek – dodał energicznie – jako rodzaj inwestycji. Przyniesie mi pieniądze. A teraz… siadaj, proszę.
– Ależ ja muszę jechać! Dojazd do Greyling zajął nam dużo więcej czasu, niż przewidywaliśmy. Powinniśmy tu byli dotrzeć przynajmniej dwie godziny temu… gdyby nie ta pogoda… myślałam, że na dwudziestą trzydzieści wrócę do Londynu…
– Skąd ten pośpiech, pytam raz jeszcze? Zgubisz pantofelek czy auto przemieni się w dynię, jeśli się spóźnicie? Nie widzę na twoim palcu obrączki, a zatem nikt nerwowo nie czeka z gorącą kolacją. Czy się mylę?
Leandra zaszokowała jego własna dociekliwość. Lecz… po co właściwie się oszukiwać? Przecież najwyraźniej dziewczyna nadal nie była mu obojętna, a wprost przeciwnie, wciąż go pociągała i intrygowała. Rzecz jasna, nie miało to najmniejszego sensu, bo uosabiała wszystko, czego w życiu nie pragnął, ale z niezrozumiałych dlań przyczyn może dlatego go kręciła. Biorąc pod uwagę, że zdarzało mu się bywać w towarzystwie najpiękniejszych kobiet na świecie i nie robiły one na nim większego wrażenia, a Abigaile owszem – nie mógł tego zlekceważyć. Mogło go to irytować i doprowadzać do szału, ale nie umiał zaprzeczyć.
To Abigaile, a nie Rosalinda, wcale nigdy do końca nie wyszła mu z głowy i potrafił sobie wyobrazić już tylko jeden sposób na zakończenie tej nietypowej historii raz na zawsze. Poczuł przypływ satysfakcji z powziętej nieoczekiwanie decyzji. Byłoby bluźnierstwem nie skorzystać z okazji podesłanej mu przypadkiem przez los…
– To zupełnie nie twoja sprawa, Leandro, czy jestem sama, czy nie! – zawołała coraz bardziej podminowana. – A teraz, wybacz, ale mój szofer, Hal, czeka w kuchni i za chwilę ruszamy w drogę powrotną.
– Nie żebym chciał się wtrącać, ale chyba powinniście przemyśleć tę decyzję – odrzekł z ironią, wskazując głową w stronę okna. – Śnieg, który nie pozwolił wam dotrzeć na czas, pada coraz mocniej… Jeśli wyjedziecie teraz, macie dużą szansę wkrótce wylądować w rowie. Przepiękna okolica w lecie zamienia się w istną pułapkę w zimie.
Abigaile zbladła i z przerażeniem wyjrzała na zewnątrz. Posiadłość wyglądała na zakopaną w śniegu. Zupełnie jak w bajce. Ale nawet podjazd zdawał się już być całkowicie nieprzejezdny.
– Ależ ja… nie mogę tu zostać. Muszę dotrzeć z powrotem do domu – wyszeptała.
– Chyba lepiej, jeśli przedyskutujesz to z kierowcą. Możesz ryzykować własne życie, lecz nie wolno ci z tego powodu narażać drugiej osoby. Ja również się nie zgadzam wypuścić go w takich warunkach na trasę. Dostanie kolację i nocleg w jednym z pokojów gościnnych. Jutro sytuacja na pewno się polepszy.
Miał wrażenie, że jego rozmówczyni wybuchnie za chwilę płaczem. Co mogło być aż tak naglącego? Kochanek? Bo kto jeszcze? A jeśli mężczyzna, to czy warto ryzykować? Czy jego zamiary natrafią w takiej sytuacji na podatny grunt? Przed nimi jedna noc. Wkrótce wszystko się okaże.
– Nie mam tutaj zasięgu w moim telefonie. A muszę skądś zadzwonić… – powiedziała całkowicie zrezygnowana.