- promocja
- W empik go
Przypał i cała reszta - ebook
Przypał i cała reszta - ebook
Bella Fisher wraz z przyjaciółkami zdają ostatnie egzaminy w szkole. Niestety – jak to w życiu Belli – nie wszystko idzie tak jak powinno, dlatego dalsza edukacja dziewczyny staje pod znakiem zapytania.
Na razie jednak dzieją się rzeczy niepomiernie ważniejsze, jak festiwal RebelRocks, na którym mają wystąpić: The Session – światowej sławy zespół, którego Bella i jej przyjaciółki są wielkimi fankami; oraz grupa chłopaka Belli, Adama.
Ponieważ Belli nie stać na bilet, zatrudnia się jako członkini ekipy sprzątającej na festiwalu, co niezmiernie ją cieszy – najważniejsze, że będzie mogła uczestniczyć w koncertach.
Przed festiwalem The Session wypuszczają serię ubrań z seksistowskimi napisami. Bella i przyjaciółki zdecydowanie nie mogą tego tak po prostu zostawić, dlatego organizują bojkot zespołu. Czy trzem przyjaciółkom uda się przekonać fanów grupy, że ta postępuje bardzo niewłaściwie? Jak na to wszystko zareaguje Adam, któremu Bella w końcu wyznaje miłość?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66526-84-6 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– ODKŁADAMY DŁUGOPISY! – Pani Hitchman, nasza dyrektorka, krzyknęła tak głośno, jakby ostrzegała nas przed rozpędzonym stadem antylop.
Dobrze wiedzieć, że choć dotarliśmy do końca półtoragodzinnej masakry egzaminacyjnej, ona nie straciła swojego zwykłego entuzjazmu.
Ale kto by się tym przejmował? Zamknęłam karty egzaminu i miałam geografię oficjalnie z głowy. PA, PAAAA, najgorszy przedmiocie świata. Mimo że pod koniec dostałam panicznej drżączki rąk, bo usiłowałam pisać szybciej, niż to fizycznie możliwe, to odpowiedziałam na wszystkie pytania – i nie musiałam uciekać się do sztucznie nieczytelnego pisma, żeby ukryć to, że wymyślałam niektóre dłuższe słowa. Kto wie, jak zapisać niepszepu… nieprzepósz… wodoodporny?
Za-ufałam (ufffff) z taką mocą, że otrzymałam na wyłączność miażdżące spojrzenie pani Hitchman. Miałam z nią już na pieńku od zeszłego tygodnia, kiedy poplątały mi się zasady żywieniowe podczas egzaminów. Nie zdawałam sobie sprawy, że pozwolenie na przekąski z powodów „medycznych” nie oznacza „pewności, że mózg nie może funkcjonować bez czekolady”. Kiedy więc po dziesięciu minutach egzaminu z literatury angielskiej zaczęłam chrupać lentilki, pani Hitchman ruszyła na mnie, jakby podejrzewała, że mogłam na nich wypisać główne wątki Juliusza Cezara (chociaż z perspektywy czasu żałuję, że tego nie zrobiłam).
Posłałam pani Hitchman swoje najlepsze spojrzenie pod tytułem „proszę się nie gniewać – przynajmniej nie wzięłam ze sobą drażetek” – ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie lodowate, surowe spojrzenie, pod którym cała się skuliłam. Z lepszych wiadomości: kątem oka dostrzegłam dwa podwójne kciuki podniesione do góry – po lewej i po prawej. Tak to jest, jak się ma najlepsze przyjaciółki, których nazwiska zaczynają się na A i na W. Zajmowałyśmy na szerokość całą salę egzaminacyjną – bo moje F usadowione zostało pośrodku.
Tegan się uśmiechnęła – świetnie, jej też musiało dobrze pójść. Opowie mi wszystko, jak znajdziemy się w bibliotece. Nadal miałyśmy przed sobą parę dni, w czasie których musiałyśmy pojawić się w szkole na „nadzorowanej powtórce”. A potem, nie licząc egzaminów, żegnaj, szkoło. Dziś pilnował nas pan Lutas, trzeba więc było wysłuchać wstępu i luz. Gdy tylko dostaliśmy pozwolenie na opuszczenie sali, zebrałam swoje przynoszące szczęście długopisy i ołówki do przezroczystego piórnika (czyli torebki śniadaniowej) i ruszyłam na korytarz. Ale wpadłam prosto na tę jedną osobę, która była gorsza niż jakikolwiek egzamin. Diabolicznego eks. Luke’a.
– Słyszałem twoje westchnienie ulgi, glutku. Nie mów, że udało ci się uniknąć oblania?
Uniosłam defensywnie brew.
– Niestety nie udało mi się uniknąć spotkania z tobą. – Po latach praktyki nauczyłam się wreszcie dawać mu odpór. – Przesuń się, proszę.
No, prawie.
Spróbowałam go wyminąć, ale stał w otoczeniu swoich frajerskich kumpli.
– Ooo, biedactwo. Tak ci się spieszy, żeby zobaczyć się z psiapsiółkami. Czy to dlatego, że nie idzie ci wystarczająco dobrze, żebyś mogła pójść z nimi do tego samego college’u?
Oczy otwarł szeroko z udawanym niepokojem. Nie karm trolla, Bello.
– Chyba kpisz, Luke. − Rach przedostała się do nas. Jedną z jej supermocy była umiejętność przeciskania się przez tłum pięć razy szybciej niż ktokolwiek inny. – Jakbyś mógł stąd spływać, to byłoby po prostu świeeeetnie.
Chwyciła mnie za rękę i przerzuciła włosy przez ramię, jakby grała w jakimś amerykańskim sitcomie. Tłum rozstąpił się przed nią niczym biblijne morze przed tym brodatym kolesiem. Nie zdawała sobie sprawy, że to tak zwykle nie działa (i przydarza się tylko wyjątkowo pięknym osobom). Na odchodnym oparła mi głowę na ramieniu (przekrzywiając ją dość mocno, bo byłam przynajmniej dziesięć centymetrów niższa).
– Ale będzie ekstra, jak już nie będziemy musiały oglądać na co dzień tego idioty!
Zastanowiłam się nad tym.
– Wyobraź sobie, że na pełny etat pracujesz jako Główny Przytulacz Szczeniaczków w ośrodku opieki nad zwierzętami, a dodatkowo jesteś testerką lodów… To jeszcze bardziej ekstra.
Rachel się roześmiała, ale ucichła, gdy tylko weszłyśmy do biblioteki i natknęłyśmy się na zamurowujące spojrzenie pana Lutasa pod tytułem „Mam was na oku”.
Mamrocząc „przepraszam”, ruszyłyśmy tam, gdzie Tegan zajęła nam stolik, w chwili gdy zjawił się Mikey z ręką w gipsie. Jeździł na deskorolce po chodniku i przewrócił się na porzuconym ogryzku. Jedno drobne złamanie później zdobył sobie na egzamin skrybę – z klasy niżej, mającego znacznie ładniejszy charakter pisma i lepszą znajomość ortografii niż on. Fuksiarz.
– A więęęęęc… − wyszeptał Mikey. – Jak poszło?
Zauważyłam, że zadając to pytanie, zdrowym ramieniem szturchnął Tegan pod stołem. A ona posłała mu spojrzenie pełne miłości. I wszystko to w 0,0001 sekundy. Łatwo było przegapić ich wersję czułości, ale jakoś dawali sobie radę. Marzenie.
– W sumie okej? – Spojrzałam na dziewczyny. – Zgadza się?
Tegan pokiwała głową.
– Określiłabym to jako „miłe zaskoczenie”.
Mikey mnie szturchnął.
– Widzisz, mówiłem, że będzie dobrze.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Godziny przegadaliśmy na temat mojego egzaminacyjnego stresu. Mikey jechał na tym samym wózku, ale jakoś mu szło, w odróżnieniu ode mnie, wydającej co chwila rozpaczliwe okrzyki alarmowe.
– Chwała niech będzie bogom układania pytań, że nie było nic o linii brzegowej. – Uniosłam ręce do góry. – Moja nocna ofiara z mewy musiała zadziałać.
Rach i Tegan się roześmiały. Ale zaraz spoważniały i spojrzały na mnie, jakby sądziły, że zamierzam powiedzieć coś jeszcze. Nie zamierzałam. Zwłaszcza teraz, kiedy się we mnie wpatrywały.
Tegan odezwała się pierwsza.
– Żartujesz, prawda?
– Nieeee, naprawdę zwabiłam stado do pokoju i złożyłam w ofierze, w czasie gdy mama oglądała na dole program o odnajdywaniu krewnych.
Nikt się nie roześmiał. Przywykłam do tego przy większości swoich żartów, ale tu chodziło o coś innego.
Mikey spojrzał na mnie z równą dezorientacją.
– Czegoś nie zrozumiałem?
Wzruszyłam ramionami. Jeśli te egzaminy czegoś mogły dowieść, to że „znajomość odpowiedzi” nie należy do moich mocnych stron.
– Bells… − Tegan wyglądała na zaniepokojoną. – Było pytanie o linię brzegową.
– Ha, bardzo ha, Tegan.
Czekałam, aż się złamie i uśmiechnie.
Ale zobaczyłam tylko, że naprawdę się zmartwiła.
– Ostatnia strona? Esej za piętnaście punktów?
Jeśli to był żart, to mało śmieszny.
Spojrzałam na Rach – nigdy nie umiała zbyt długo zachować powagi. Ale wyglądała tak, jakby zobaczyła ducha.
Żołądek mi się ścisnął.
– Nie… żartujecie, prawda?
Pokręciły głowami.
Cały egzamin stanął mi przed oczami. Ziemia zaczęła się kołysać, uchwyciłam się stolika, żeby nie stracić równowagi.
– Powiedzcie mi, że to nie dzieje się naprawdę!
– Ciiiiii! – syknął pan Lutas.
Daj, chłopie, żyć! Wiem, że rozmowy są w bibliotece zabronione, ale uświadomienie sobie, że właśnie schrzaniło się całe swoje życie, z pewnością należy do wyjątków!
Przecież obróciłam ostatnią stronę… prawda? PRAWDA?
Nie obróciłam. Prawda?
Kiedy ostatni tlący się promyk nadziei spakował walizki i wyjechał na urlop, uderzyłam głową w stół.
– PROSIŁEM O CISZĘ, PANNO FISHER!
Ale czułam się zbyt koszmarnie, żeby podnieść głowę, więc wymamrotałam odpowiedź w blat.
– Sorki, postaram się ciszej przeżywać całkowite załamanie.
Rach pogłaskała mnie po plecach.
– Jestem pewna, że będzie dobrze – wyszeptała bardzo niepewnie.
To była katastrofa. Jakim cudem nie obejrzałam całego arkusza? To egzaminacyjna podstawa.
Na ułamek sekundy uniosłam głowę, żeby dyskretnie zrobić zdjęcie swojej zmizerowanej twarzy i umieścić je w relacjach, opatrzone hashtagiem #CzyZasługujeszNaZaliczenieJeśliNieCzytaszWszystkichPytań, razem z dwiema odpowiedziami do głosowania: „Nie” i „Za żadne skarby”.
Tegan starała się, jak mogła, żeby mnie pocieszyć, ale tylko gdyby powiedziała: „Odkryłam sposób na podróż w czasie”, udałoby jej się przekonać mnie, że to mogło się skończyć dobrze. Zwłaszcza że widziałam, jak Mikey zagłosował na „Za żadne skarby”.
– Aaa, glutku, złe wieści, co?
O matko. Czy nie mogłabym prosić o trochę świętego spokoju?! Wrócił Luke, jakby miał radar wykrywający moje najgorsze chwile.
– Spływaj – odezwała się Tegan bez mrugnięcia okiem.
Ja się nie poruszyłam. Luke był jak bolesny pryszcz na brodzie. Czasem, jeśli ignorowało się go wystarczająco długo, to znikał.
– Sexy Rach? Przekażesz wiadomość swojej dziwacznej kumpeli, kiedy przestanie udawać, że mnie nie słyszy?
Nie spodziewał się nawet, że właśnie udaję, że jest syfem. Jeden zero dla mnie.
– Powiedz jej, że naprawdę mi przykro, że schrzaniła egzaminy, a w rezultacie również życie, i że wszystkim nam z całą, CALUTEŃKĄ pewnością będzie jej brakowało podczas świętowania na RebelRocks. Wielka szkoda, że jej tam zabraknie.
Powiedziałam w blat stołu bezgłośne „gnojek”. Luke wiedział, że nie mamy biletów. Był bardzo z siebie zadowolony, kiedy usłyszał, jak narzekamy, rozmawiając na ten temat z Rach. A tego ranka wejściówki zostały oficjalnie wyprzedane. To zapewne Luke wykupił ostatnią setkę, tylko po to, żebyśmy nie mogły pójść.
Ale odpowiedział mu Mikey.
– Nie trzeba jej nic przekazywać. Będzie na festiwalu. Wszyscy będziemy.
Podniosłam się i na niego spojrzałam. Kłamał tak dobrze, że nawet ja prawie mu uwierzyłam. Czy wiedział coś, o czym ja nie wiedziałam? Poruszył tajemniczo brwiami. Na szczęście Luke tego nie zauważył, zbyt zajęty szydzeniem ze mnie.
– O… ona żyje… − odezwał się.
Przewróciłam oczami i sapnęłam, ale głośniej, niż zamierzałam, więc zabrzmiało trochę jak „muu”.
– Coś nie tak, prychaczko?
– Nie prychnęłam, tylko zamuczałam. – Taa, klasyczna puenta, Bello.
– Cięta riposta, kowbojko – zadrwił. – Zmieniając temat, skoro wszyscy jakimś cudem idziecie na RebelRocks – podkreślił te słowa uśmiechem, żebyśmy wiedzieli, że nie dał się nabrać – nie zapomnijcie posłuchać Ska. – A, tak. Dziewczyna Luke’a, modelka, równie ładna na zewnątrz, co na wskroś diaboliczna w środku. – Gra w namiocie nowych zespołów. Będzie epicko.
Epicko przeciętnie.
Ostentacyjne przechwałki na temat nowej dziewczyny oznaczały, że muszę dokonać zabójczego odwetu. To musi być coś elokwentnego, odważnego i bardziej topowego niż granie w zespole, któremu płacą za występy na festiwalach. Pole należało do mnie. Wzięłam oddech.
– O ile nie będzie kolidowała z kimś innym.
I wy też, usta? Eks kiwa mi przed nosem najbardziej onieśmielającą dziewczyną świata, a ja rewanżuję się kalendarzową logistyką?! To wystarczyło jednak, żeby zakończyć gadkę i Luke się ulotnił. Kiedy znalazł się poza zasięgiem głosu, rzuciłyśmy się na Mikeya.
Tegan wyglądała na trochę poirytowaną, co w jej przypadku oznaczało pełną irytację.
– Mikey! Po co to powiedziałeś? Nie mamy biletów! – Posłała Rach dodający otuchy uśmiech. – Rach wymyśliła plan alternatywny, zapomniałeś?
Mikey odblokował telefon, tak żeby pan Lutas nie odnotował niedozwolonego użytku.
– To było kiedyś… − Podał go Tegan. – Właśnie po to tu przyszedłem. Ktoś zapisał mnie na listę maili. I wczoraj wieczorem dostałem to…
Tegan odczytała wiadomość na głos (technicznie rzecz biorąc szeptem, ze względu na okoliczności).
– „Dziękujemy za twoje zainteresowanie pracą przy RebelRocks”.
Aaa – a więc to taki plan miał Mikey! Dostać się na festiwal dzięki superfajnej robocie za kulisami.
Złapałam go za rękę.
– Jesteś totalnym geniuszem!
Powachlował sobie twarz.
– Powtarzam to od lat. – Skrzywił się. – A nawiasem, to moja złamana ręka.
Przeprosiłam go za potencjalne złamanie mu ręki jeszcze bardziej. Tegan czytała dalej…
– „Otrzymaliśmy ostatnie zlecenia. Szukamy…”
Tegan zamilkła, a moje myśli kłębiły się sto na godzinę. O kogo mogło chodzić? Kogoś, kto będzie podawał muzykom herbatę? Kogoś, kto będzie asystował przy budowaniu sceny? Opiekuna dla psów gwiazd?
Byłam chętna na każde z tych stanowisk!!!
– „Śmieciarza…”
Albo i nie.
– „Który będzie pracował od czwartku do soboty. Zlecenie obejmuje cztery czterogodzinne zmiany. W zamian otrzyma pan wstęp na festiwal i za kulisy. Ostateczny termin przyjmowania zgłoszeń: piątek, piętnastego czerwca. Chętnych prosimy o wypełnienie znajdującego się poniżej formularza”.
Usiłowałam się skupić na „za kulisami”. To mogła być nasza wejściówka. Jasne, w czasie gdy inni będą wymiatać, my będziemy zamiatać, ale przynajmniej nas wpuszczą. Warto, prawda? Jedno spojrzenie na Rach i wiedziałam.
– Ludziska! Megaplan!!!
Podskakiwała w górę i w dół na krześle. Choć sądziła, że robi to dyskretnie, cała sala wiedziała, że ściska z ekscytacji pośladki.
– Wszyscy jednak możemy pójść! Mogę zobaczyć The Session?! I pysznego… − zwolniła, jakby musiała to przemyśleć – Briana… na żywo.
Jeśli Rach kochała kogoś bardziej niż The Session, to ich głównego wokalistę Briana. Całą minutę zajęło jej obejrzenie go sobie dokładnie w myślach.
– Tak! Pora przywitać się z najfajniejszą festiwalową ekipą sprzątającą, jaką Worcester kiedykolwiek widziało!
Czyli jedyną festiwalową ekipą sprzątającą, jaką Worcester kiedykolwiek widziało.
Mikey przybił jej w milczeniu piątkę nad stolikiem.
– Dokładnie, Rach. Już wysłałem zgłoszenie. Jay i wszyscy mają bilety, więc tylko tak mogę się dostać.
Rach i Mikey spojrzeli na mnie i Tegan gotowi podzielić się entuzjazmem. Pewnie tak właśnie czują się rodzice.
– Cóż… − Spojrzałam na Tegan, usiłując wyczuć kumpelepatycznie, co myśli, zanim ubiorę własne myśli w słowa, których nie będę mogła cofnąć. – No…
Ugrzęzłam, starając się zepchnąć na tył głowy wizję noszenia w miejscu publicznym kamizelki odblaskowej. Ale Tegan dokończyła to, co ja zaczęłam.
– No jasne, że tak! – Była uradowana tak bardzo jak pozostali. – Wyślę zgłoszenie dziś wieczorem. Jeśli nie masz nic przeciwko, Bells?
Nie miałam przeciwko absolutnie nic. Kiedy już poradziłam sobie z szokiem, że będziemy zbierać cudze resztki kanapek, TOTALNIE się zajawiłam. Tyle czasu zajęło mi przełknięcie, że nie idę, iż sama myśl o zdobyciu biletów była niesamowicie ekscytująca.
– Grejt! – Mikey uniósł ręce wysoko. – Jedyne, co jest do bani, to że na końcu maila jarali się tym czymś dla nowych zespołów, w czym bierze udział Ska. Mają do zgarnięcia jeszcze jedno wolne miejsce. – Spojrzał na mnie. – Przesłałem to Adamowi, ale termin upływał wczoraj wieczorem, a Adam nie odpisał, więc… chyba się nie udało. – Mikey się rozmarzył. – Wyobraźcie sobie, jak byłoby ekstra, gdyby zagrał Projekt Zmokła Kaczka! Wyobraźcie sobie minę Luke’a!
Tak brzmiała najnowsza nazwa zespołu Adama. Jeśli coś podobało mi się tak bardzo jak romans Tegan i Mikeya, to był to bromans Mikeya i Adama. Ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo Rach odsunęła krzesło i upewniwszy się, że pan Lutas za rogiem wkurza innych uczniów, zgarnęła nas w grupowy uścisk.
– To będzie NAJlepsze lato WSZECH CZASÓW!
– Potwierdzam!
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, czując się megaszczęściarą, że mam najfajniejszych przyjaciół na świecie. Festiwal znaczył dla Rach bardzo wiele, a mimo to zaproponowała, że zrezygnuje ze swojego biletu, żebyśmy wszyscy byli razem. Chociaaaaaż…
– Rach… tylko nie waż się wysyłać wniosku, głupolu. – Nagle dotarło do mnie, co proponuje. – Ani ty, Teeg. Ja mogę pracować, a wy skorzystacie z biletów Rach.
Choć tak mogłam się odwdzięczyć za całą ich pomoc w powtórkach.
Tegan zrobiła nieprzejednaną minę.
– Nie żartuj. Ty już pracujesz w Psierożkach. Wezmę to na siebie.
Pokręciłam głową.
– Nie. Nie ma mowy. Twój pomysł to lipa.
Tegan ogoniła się ręką od moich słów.
– Nie piłuj mnie już!
Usiłowałam zachować powagę.
– To nie podcinaj gałęzi, na której siedzisz.
Mikey machnął między nami swoim gipsem.
– Dziewczyny, dość. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą!
Tegan skrzyżowała wyzywająco ręce, a ja skrzyżowałam swoje, ale przypadkiem przygniotłam sobie biust, w chwili gdy pan Lutas właśnie patrolował naszą okolicę. Pojęliśmy aluzję i wyciągnęliśmy podręczniki. Wszyscy wybieraliśmy się na festiwal – to było najważniejsze. I z otuchą, którą wlała we mnie ta wspaniała myśl, spędziłam dobrą godzinę nad powtórką z biologii. Ogarnęłam całą część o hormonach. Do tego stopnia, że kiedy skończyłam cztery bite rozdziały, nagrodziłam siebie, pożyczając od Rach magazyn, żeby go sobie przewertować. „Które jedzenie pachnie jak chłopak twoich marzeń?” to w zasadzie biologia, prawda? (Na marginesie – muszę pilnie sprawdzić, czy Adam rzeczywiście pachnie jak pizza hawajska).
– Nie wygląda mi to na powtórkę, panno Fisherrr!
Podskoczyłam z szoku, w który wprawił mnie donośny głos nauczyciela plastyki rozlegający się tuż nade mną. Pan Lutas. Nauczyciel plastyki/podkradający się szpieg.
– Chyba że program szkolny obejmuje… − zajrzał do czasopisma − …młodych mężczyzn z wątpliwymi frrryzurrrami, którzy rrrobią nie wiadomo co na nadmuchiwanym jednorrrożcu.
Szkoda. Taki program nauczania to ja bym rozumiała. Zamknęłam pospiesznie gazetę. Ujawniając wielki napis na okładce: „JAK DOPROWADZIĆ GO DO WRZENIA W ŁÓŻKU?”. Odwróciłam magazyn tyłem. Świetnie! Największa reklama podpasek na świecie.
Usiłowałam zatuszować wszystko rękami. Nie pomogło.
– Proszę się skoncentrować, panno Fisherrr. Nie tylko ty włożyłaś mnóstwo czasu w swoje porrrtfolio.
Żołądek mi się skurczył. Nie byłam pewna, co robi moja twarz, bo zrobiła się tak gorąca ze wstydu, że zakończenia nerwowe chwilowo zmartwiały.
– Wiem… słowo daję, że wciąż nad nim pracuję.
Spojrzałam mu niepewnie w oczy. Wydał z siebie odgłos, który mógł oznaczać aprobatę lub że burczy mu w brzuchu.
Ciepłym popołudniem po szkole ruszyłyśmy powoli do domu, żeby wcielić w życie Operację Nakłonienia Mojej Mamy, żeby Puściła Mnie na RebelRocks. Kiedy skręciłyśmy w moją ulicę, Rach mnie szturchnęła.
– Patrz! – Gestem dłoni wskazała przeciwległy koniec alejki, gdzie grupka dziewczyn opierała się o ścianę. – To ONE!
Rach i ja wygładziłyśmy jak na zawołanie włosy i poprawiłyśmy plecaki na ramionach. Rach zdołała nawet pociągnąć szybko usta balsamem. Tegan wyglądała na rozbawioną.
Po raz pierwszy widziałyśmy je podczas Świąt Wielkanocnych. Rach nazywała je „Nami z Przyszłości”. Najwyraźniej widziała moją przyszłość w jaśniejszych barwach niż ja. Ja nazywałam je TI. Totalnymi Idolkami. Zawsze wyglądały bosko. W ten niewysilony sposób, dzięki któremu wyglądały jeszcze bardziej bosko.
Cała trójka miała odjazdowy styl. (Niebieskowłosa nosiła po trzy pierścionki na każdym palcu – potwierdzone dzięki powiększeniu ukradkowo robionych przez Rach zdjęć). Wyglądały jak zespół, który jest tak popularny, że nie musi grać ani śpiewać.
– Hejka.
Niebieskowłosa pomachała, kiedy je mijałyśmy.
Co? Machała? Do nas?!
Sprawdziłam, czy ktoś za nami nie idzie.
– Ee, cześć? – odparła nasza trójka, machając przez przypadek synchronicznie.
Bardziej tragiczne nie mogłyśmy być!
A jeśli pomyślą, że to ćwiczyłyśmy?!
– Nie ćwiczyłyśmy tego! – krzyknęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Taa… one były fajne, chociaż w ogóle się nie wysilały, a ja się wysilałam, a i tak byłam niefajna. Nie odważyłam się otwierać ust, dopóki nie znalazłyśmy się za rogiem.
– Z bliska są jeszcze bardziej niesamowite…
Rach wyglądała na rozmarzoną.
– WIDZIAŁAŚ, co Dziewczyna z Obróżką… – nazywałyśmy ją tak, odkąd zobaczyłyśmy ją raz w naszyjniku-obroży – …miała na paznokciach?! Kawałki prawdziwego lustra! Manikiurowe voodoo?!
Moją uwagę zwrócił jednak zaparkowany przed moim domem samochód, którego nie poznawałam. Wygrzebałam klucze, zastanawiając się, czy auto miało coś wspólnego z tym, że zasłony okien salonu zostały zaciągnięte w środku dnia. Pchnęłam drzwi wejściowe i dostałam swoją odpowiedź. A szkoda. Bo na drzwiach prowadzących do salonu wisiał fantazyjny znak „NIE ZAGLĄDAĆ, JEŚLI CI OCZY MIŁE!”. A co najbardziej niepokojące, zza drzwi dobiegał głęboki męski śmiech.
Tegan wyraźnie niepokoiła się o mój dobrostan.
– To na pewno nie to, co myślisz, Bells.
Wpatrywałam się w dowód rzeczowy. I starałam się zachować spokój.
– Kto pierwszy w moim pokoju – głęboki wdech – ten włącza muzykę – wydech – NA MAKSA.
Zażenowana pognałam ile sił w nogach, na górę. Tegan i tak mnie prześcignęła. Włączyła radio, ale zamiast odwrócić moją uwagę, ryknęło Strip That Down. Od razu je wyłączyłam. I otwarłam laptop, żeby skoncentrować się na koncentrowaniu się na czymś innym.
Ponieważ mama była zajęta, nie mogłam spytać jej o zgodę, wypełniłyśmy więc wnioski o pracę na RebelRocks. Doszłyśmy do porozumienia, że obie z Tegan poprosimy, żebyśmy mogły pracować razem na zmianie. Brat Rach był chętny na wolny bilet, poza tym w ten sposób żadna z nas nie pracowała sama. Choć niecierpliwie wyczekiwałam zgody mamy na ten plan, nie było mowy, żebym zapukała do drzwi salonu. Wcisnęłam więc „wyślij”, zakładając jak na razie, że się zgodzi – później popracuję nad urzeczywistnieniem tego założenia.
Puk, puk.
Pod wpływem czegoś na kształt odruchu warunkowego otwarłam na ekranie inne okno. Arkusz kalkulacyjny z zadaniem domowym z pierwszej klasy, który wciąż trzymałam pod ręką na wypadki takie jak ten.
– Heeej, słoneczka! – Do pokoju weszła mama.
Tegan i Rach odpowiedziały „Dzień dobry, pani Fisher!” tak niewinnie, jakbyśmy nie spędziły ostatniej godziny na omawianiu tego, co mogło potencjalnie rozgrywać się za zamkniętymi drzwiami.
– Przecież wiecie, że nie lubię „pani Fisher”. Mówcie do mnie Mary, Mamo Dwa albo… − Zakołysała lekko biodrami. Koszmar. – Międzynarodowa Kobieto Zagadko.
Ale ja nie miałam czasu na przyjacielskie flirty. Musiałam wziąć byka za rogi.
– Mamo…
– Córko… − Opadła koło mnie na kanapę i założyła mi wysunięte pasmo włosów za ucho. – Jak tam egzamin?
– Ekhm. – W jaki sposób mogłam wymanewrować między powiedzeniem prawdy a przygotowaniem gruntu pod pytanie, które zamierzałam zadać? – Kiedy skończyłam, byłam dosyć zadowolona.
Nie ma potrzeby wyjaśniać, że dziesięć minut później zdałam sobie sprawę, że wszystko schrzaniłam.
Mama wyglądała na dumną…
– Moja dziewczynka!
Czasem odzywała się do mnie tak, jakby była farmerem, a ja jej dorodną krową.
– A więc… − Nadeszła pora na przekierowanie tematu na jej życie prywatne? – Co działo się na dole?
Łóżko się zakołysało, bo Rach i Tegan poruszyły się z zażenowaniem. Całe lata minęły, odkąd tata odszedł, a mama nigdy, ani razu nie zaprosiła tu żadnego „przyjaciela”, jak to nazywała. Tak, to się musiało któregoś dnia zdarzyć. Ale miałam nadzieję, że ten dzień nadejdzie, kiedy ja skończę trzydzieści pięć lat i będę mieszkała co najmniej dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd.
Wstrzymałam oddech. Błagam, niech wyjaśni teraz, że chodziło o coś kompletnie niewzbudzającego niepokoju, o rozsądne zajęcie dla matki w środku dnia.
Ale nie.
Zrobiła najgorszą rzecz, jaką mogła zrobić.
Puściła oczko.
– Jest jeszcze wcześnie… ale dobrze się bawię. Obiecuję, że dowiecie się pierwsze, jeśli przerodzi się to w coś poważniejszego.
Najczarniejszy. Scenariusz.
– Ekhm, dzięki… − odparła Tegan, ratując mnie przed koniecznością odpowiedzi − …Międzynarodowa Kobieto Zagadko.
Mama ścisnęła ją za kolano.
– Grzeczna dziewczynka!
A więc Tegan też była krową championem. Jeszcze niech tylko dołączy Rachel, a zostaniemy stadem. Skoro jednak mama była w takim humorze, że mucha (muuuu-cha) nie siada, to oczywiście należało spytać o RebelRocks teraz albo nigdy. Przysunęłam się do niej bliżej.
– Mamoooooooo…
– Czegoś ode mnie chcesz.
– Słyszałaś o RebelRocks?
Uniosła brew.
– O festiwalu, na który nie zgodziłam się już wielokrotnie?
– Możliwe.
UPS.
Musiałam walić prosto z mostu.
– Czy gdybyśmy hipotetycznie miały szansę tak jakby pójść być może bez konieczności płacenia, to uznałabyś to potencjalnie za… eeee… dobre rozwiązanie?
Nooo, prosto naokoło.
– Belli chodzi chyba o to, czy mogłaby zbierać na festiwalu śmieci? W zamian za bilet – wtrąciła się Rach z optymizmem kogoś, kto nie doświadczył tak naprawdę odmowy rodziców w jakiejkolwiek sprawie.
Mama się skrzywiła.
Czy rozważała aspekt etyczny posłania swojej nastoletniej córki bez opieki na weekend niewiarygodnej zabawy?
Czyżby zastanawiała się, co mogłoby pójść nie tak podczas kempingu i nocowania z dala od domu?
Czy może myślała, że to jednak mniej odpowiedzialne niż oddanie mi paru dodatkowych zmian w Psierożkach, żebym mogła odłożyć sobie pieniądze?
Westchnęła.
– Zostaną poddane recyklingowi?
Tegan pokiwała poważnie głową. Z jakiegoś powodu mama wyłączyła mnie z procesu decyzyjnego.
– Będziecie miały rękawiczki?
Tegan znów pokiwała głową.
Mama wstała i odwróciła się w naszą stronę.
– W takim razie… w porządku! – Co?! Czy to się działo naprawdę?! – Pamiętajcie tylko o jedzeniu, spaniu i bezpieczeństwie.
Na szczęście szesnaście lat tego typu komentarzy oznaczało, że nabrałam biegłości w ukrywaniu odruchu wymiotnego.
Nie posiadałam się ze zdumienia. Mama skorzystała z okazji, żeby uszczypnąć mnie w policzek.
– Kocham cię, papużko. Ale w zamian. W zamian chcę jednak zobaczyć więcej optymizmu w kwestii egzaminów, dobrze?
Tym razem udało mi się zdobyć na uśmiech.
– Pewnie.
Naprawdę tak myślałam. Ponieważ miałam absolutną pewność, że właśnie je oblewam. Egzaminy poprawkowe oddalone były jednak o całe trzy miesiące. Postanowiłam zostawić stresowanie się nimi na później i zamiast tego skupić się na RebelRocks.
Odliczanie do czegoś, co mogło okazać się najfajniejszym weekendem w moim życiu, czas zacząć.ROZDZIAŁ TRZECI
A więc tak smakuje wolność.
No, wolność minus jakieś półtorej godziny obowiązkowej bytności w szkole i sześć kolejnych egzaminów.
Dziś nadszedł dzień, na który czekałam od chwili rozpoczęcia St. Mary’s. Dzień, w którym mogłam zostawić to za sobą.
To był dzień, w którym mój rocznik kończył na dobre szkołę i cała sytuacja była surrealistyczna. Wszyscy, z którymi spędziłam ostatnie pięć lat, przechadzali się tego dnia niespiesznie po korytarzach, niczym panowie na włościach. Jakbyśmy byli nietykalni.
Zaczęło się od specjalnego zebrania, w czasie którego pani Hitchman powiedziała nam, jaka jest z nas dumna (totalne kłamstwo, ale była w stanie euforii, że prawie się nas pozbyła). Potem musieliśmy odbyć poranek „lekcji”, które okazały się najfajniejszymi zajęciami, jakie kiedykolwiek mieliśmy – nauczyciele przygotowali przekąski, a my oddawaliśmy książki i wspominaliśmy najlepsze chwile (nie dokończyłam swojej opowieści o tym, jak Rach zakochała się w ilustracjach Axela z podręcznika do niemieckiego, ale z jej miny wnosiłam, że nie pora na takie wspomnienia).
Lunch nie był lunchem, a największą na świecie bitwą na wodę. Trochę żałowałam, że włożyłam stanik w Minionki pod prześwitującą teraz koszulkę. Ale narozrabiałam.
A tego popołudnia, zamiast sprzątać w szafkach, siedziałyśmy w gabinecie pielęgniarki i pomagałyśmy Mikeyowi napełniać olbrzymie balony helem i brokatem. Szłoby nam znacznie szybciej, gdyby nie łykał helu i nie śpiewał „Mam tę moooooooooooc”. Śmiałam się tak bardzo, że Rach musiała zapakować mnie na jedną z leżanek, gdzie miałam odzyskać normalny oddech. Nie zadziałało, bo moment później Mikey zaczął pisać na balonach hasła z gatunku: „Ta chwila, kiedy brzeg spódnicy pani Hitchman podwinął się i ukazały się jej majtki #niezapomniane” i „Najtrudniejsza zagadka matematyczna: Czemu w sali zawsze capi myszoskoczkami?”. Na jednym napisał tylko „plwocina” – czyli najobrzydliwsze słowo świata. Następnie z Jayem stopniowo wypuszczali balony na korytarz. Kiedy nauczycielom udawało się przebić je długimi, ostro zakończonymi kijkami do otwierania okien, byli zasypywani przez brokatowe bomby. Pani Hitchman wyglądała jak skrzyżowanie Dolores Umbridge z kulą disco (chociaż była mniej zszokowana niż nauczyciel francuskiego, który przekłuł jedyny balon napakowany przez Mikeya… ekhm… konfetti kupowanym z okazji wieczoru panieńskiego).
Opuściłyśmy z Rach korytarz ze strachu, że z nadmiaru śmiechu możemy sobie naciągnąć jakieś mięśnie. Miałyśmy dobre wyczucie czasu, bo Tegan skończyła pomagać w przeglądaniu szafek, w co została wrobiona, i właśnie nas szukała.
– Zgadnijcie, co widziałam?! – powiedziała z entuzjazmem. Nie miała pojęcia, że od spektakularnego widoku pana Robertsa z czupryną pełną minipenisów dzieli ją parę metrów. – W stołówce jest cały stos.
Aaa. Rocznik.
Okazja, żeby zobaczyć, jak bardzo nietrafione przekonania na swój temat mają inni. I czy na wieczną rzeczy pamiątkę wybrali nudne, zabawne czy pozowane zdjęcie (mój wybór był prosty, bo jedyna poza, jaką potrafiłam przybrać, to „skrępowana i zaskoczona”). Pobiegłyśmy truchtem przez korytarz, a Rach mówiła jeszcze szybciej niż zwykle.
– Matko, czuję dziś MIESZANKĘ uczuć. To koniec pewnej opoki, prawda?
Tegan postanowiła nie wspominać, że chodziło o epokę.