Przysięga złodziei - ebook
Przysięga złodziei - ebook
Kazi i Jase pokonali przeciwności losu. Wyszli z tej walki silniejsi i jeszcze bardziej w sobie zakochani.
Czeka na nich nowe życie, w którym Ballengerowie przestaną być wyjętą spod prawa rodziną, Skalna Strażnica zostanie mianowana królestwem,
a Kazi i Jase od teraz w końcu stawią czoła wszystkim trudnościom razem.
Niestety ich drogę powrotną zakłóca niepokojące ostrzeżenie i wkrótce zostaną uwikłani w sieć intryg uknutych przez ich największych przeciwników.
Kiedy wróg o bezkresnych ambicjach zagrozi ich życiu, pomoc nadejdzie z najmniej oczekiwanego kierunku, a zdrada będzie głębsza i bardziej niebezpieczna niż kiedykolwiek.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-795-0 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chcą wiedzieć, jak wyglądał świat przed zniszczeniem.
Jestem najstarszy, więc powinienem wiedzieć.
Latałeś, Greysonie? Po niebie, jak ptak?
Tak, z moim dziadkiem.
Jak?
Nie byłem pewien. Miałem wówczas tylko pięć lat, ale pamiętam, że patrzyłem w dół i obserwowałem znikającą ziemię, a mój dziadek płakał, trzymając mnie w ramionach.
Nigdy więcej nie widziałem, by uronił choć jedną łzę.
Kiedy spadła pierwsza gwiazda, wkrótce potem pojawiło się sześć kolejnych.
Po czymś takim nie było już czasu na płacz czy wyjaśnienia błahostek typu latanie.
Był już tylko czas na ucieczkę.
Tai i Uella wspinają się na moje kolana.
Nauczysz nas latać?
Nie. Nauczę was innych rzeczy.
Rzeczy, dzięki którym przetrwacie.
– Greyson Ballenger, 15 latROZDZIAŁ PIERWSZY
KAZIMYRAH Z BRIGHTMIST
Blady promień światła prześlizgiwał się przez szpary w kamiennej ścianie. Nachyliłam się w jego stronę, licząc, że uda mi się skraść odrobinę jego ciepła. To powinno być łatwe: wszak byłam złodziejką. Jednak ciepło mnie unikało. Jak długo tu tkwiłam? Pięć dni? Miesiąc? Jedenaście lat? Zawołałam mamę i wtedy sobie przypomniałam. To było wieki temu. Jej już nie ma.
Promień światła ukazywał mi się po długich okresach ciemności, być może raz dziennie? Nie miałam pewności. I nawet nie zostawał na długo, zaglądał do mnie jak ciekawski podglądacz. Jakby chciał zapytać: A cóż my tu mamy? Wskazywał teraz na mój brzuch, na koszulę sztywną od zaschniętej krwi. Rety, to nie wygląda dobrze. Nie powinnaś czegoś z tym zrobić? Czy słyszałam śmiech, kiedy promień znikał? A może to wspomnienie drwiącego ze mnie pana dzielnicy?
Jeszcze nie umarłam, dlatego byłam pewna, że nóż, który zatopił się w moim brzuchu, ominął najważniejsze organy. Jednakże z rany sączyła się żółta wydzielina, a moje skronie zdawały się płonąć. Skutek brudu panującego w celi.
Nawiedzały mnie sny.
W ciemnym, odległym kącie popiskiwały szczury. Synové o nich nie wspomniała. Przypomniałam sobie, że opowiadała mi o swoim śnie. „Śniło mi się, że siedziałaś skuta w celi… I byłaś cała we krwi”. Pamiętałam obawę w jej oczach, jednak zlekceważyłam przestrogę przyjaciółki. „To był tylko sen”.
A czasami kryje się w nich coś więcej.
Gdzie jest Jase?
Usłyszałam hałas i uniosłam wzrok. Miałam gościa. Stała w kącie i mi się przyglądała.
– Ty – wychrypiałam. Mój głos, słaby i kruchy, zdawał się obcy nawet w moich uszach. – Przyszłaś po mnie. Spodziewałam się ciebie.
Pokręciła głową.
Jeszcze nie. Nie dzisiaj. Przykro mi.
A potem zniknęła.
Leżałam na podłodze, łańcuchy grzechotały na kamiennej posadzce, a ja zwinęłam się w ciasny kłębek, starając się złagodzić ból w trzewiach.
Przykro mi.
Śmierć żałowała?
Teraz zyskałam pewność. Czekały mnie o wiele gorsze rzeczy niż umieranie.ROZDZIAŁ DRUGI
KAZI
Dwa tygodnie wcześniej
Jase przeszedł przez drzwi nagi jak obrana pomarańcza.
Zachłysnęłam się jego widokiem, kiedy przemierzył izbę, aby podnieść z podłogi bryczesy. Zaczął je wciągać, lecz zamarł, gdy spostrzegł mój złakniony wzrok.
– Mogę się z tym wstrzymać, jeśli chcesz jeszcze wykorzystać moje kłopotliwe położenie.
Uniosłam pytająco brew.
– Od rana wykorzystywałam cię wystarczająco. Ubieraj się, patreiu. Przed nami wiele mil wędrówki.
Poczęstował mnie niezadowolonym grymasem.
– Jak sobie życzysz.
Wiedziałam, że jest już gotowy do wymarszu. Czas nam sprzyjał, ale ze względu na wyprawę do Marabelli i drogę powrotną nie było nas w Skalnej Strażnicy od ponad dwóch miesięcy. Jase włożył koszulę, jego rozgrzana skóra wciąż parowała na chłodnym wietrze. Wytatuowane skrzydło na jego klatce piersiowej zbladło w lekkiej mgle. W wynajętej kwaterze mieliśmy okazję skorzystać z gorących źródeł. Zeszłej nocy zmyliśmy z siebie wiele mil podróży, a dzisiaj ponownie skorzystaliśmy z dobrodziejstwa gospodarza. Żadne z nas nie chciało rozstawać się z owym udogodnieniem.
Podeszłam do okna, a Jase skończył się ubierać. Gmaszysko, teraz w większości w ruinach, wciąż przejawiało oznaki swej dawnej świetności – w kątach mieniły się marmurowe podłogi o niebieskim użyleniu, filary wznosiły się wysoko ponad moją głowę, a na suficie majaczyły pozostałości dawnego malunku, przedstawiające fragmenty chmur, końskie oko i szczegółowo oddaną, ale pozbawioną ciała dłoń na popękanym tynku. Czy był to dom władcy Starożytnych? Być może samego Aarona Ballengera? Piękno tego miejsca kojarzyło mi się z umierającym łabędziem.
Otaczające pałac ziemie były usiane zawalonymi domami, które zdawały się ciągnąć aż po horyzont. Nie przetrwały gniewu spadających gwiazd i próby czasu – pobliskie lasy starały się wciągnąć je do ziemi delikatnymi szmaragdowymi palcami. Nawet wielka posiadłość, gnieżdżąca się na wysokim skalnym urwisku, nosiła szatę z drzew i bluszczu. Kiedyś jednak musiała być piękna i majestatyczna. Ktokolwiek przechadzał się tymi korytarzami, musiał myśleć, że budynek wytrwa w nienaruszonym stanie po wsze czasy.
Tuż przed opuszczeniem Marabelli, Sven, królewski doradca, wskazał nam północną trasę biegnącą równolegle do Internaterr. Na mapie oznaczono kilka zajazdów, a nawet gorących źródeł. Była to nieznacznie dłuższa trasa, ale – według niego – mniej narażona na trudne warunki atmosferyczne. Wkrótce miała rozpocząć się pora deszczowa, a w Infernaterr panował wieczny upał. Przez ostatnie trzy tygodnie wędrowaliśmy ile sił w nogach i posunęliśmy się daleko, a jeśli zachowamy obecne tempo, dotrzemy do Skalnej Strażnicy w ciągu kilku następnych dni. Z każdą pokonaną milą podekscytowanie w głosie Jase’a stawało się wyraźniejsze. Nie mógł się doczekać zmian, które tam wprowadzimy.
Opracowaliśmy plan i każde z nas miało wyznaczone zadania – zarówno takie, jakie należało wykonać samemu, jak i wspólnie. Sama obawiałam się powrotu, ale poniekąd również się cieszyłam. W końcu z ręką na sercu mogłam przyznać, że podobało mi się we Wrotach Piekieł. Drżałam z przejęcia, tak jak pierwszego dnia, gdy zjawiłam się tam z towarzyszkami. Tyle że tym razem nie będę intruzem szukającym zwady. Zwada będzie jechać u mego boku, a ja stanę się częścią zmiany, która pomoże przeobrazić Skalną Strażnicę w coś lepszego.
W trakcie pierwszego tygodnia naszej wędrówki rozmawialiśmy tylko o tym – próbowaliśmy oszacować granice nowego, maleńkiego królestwa i rozważaliśmy zmiany zasad obowiązujących handel. Jeśli do tej pory ktoś żywił nadzieję na przejęcie władzy nad areną i Wrotami Piekieł, mógł się z nią pożegnać – szczególnie w obliczu suwerenności Skalnej Strażnicy uznanej przez Przymierze. Miasto zostanie bowiem mianowane trzynastym królestwem. A raczej pierwszym. Uśmiechnęłam się, przypomniawszy sobie bezczelność Jase’a w odpowiedzi na szczodrość królowej – to on uparł się, że Strażnica powinna zostać okrzyknięta pierwszym królestwem.
Moja rola pośrednika nie była tylko tytułem honorowym. Wciąż należałam do Rahtanu, a przede wszystkim byłam podwładną królowej. To ona zleciła mi dopilnowanie płynnego wdrożenia zmian. Wierzyła również, że obecność królewskiego reprezentanta zwiększy wiarygodność i usprawni objęcie władzy. Ostrzegła mnie jednak, że mam się spodziewać oporu z najmniej prawdopodobnych źródeł.
Dała mi również dodatkową misję – a raczej taką, która po dotarciu na miejsce ma być moim priorytetem. Opowiedziałam jej o pełnym poczucia winy wyznaniu najmłodszego uczonego, Phineasa: „Przepraszam. Zniszczcie je”. Choć wierzyliśmy, że wszystkie dokumenty zostały spalone, to jeśli istniał chociaż cień szansy na to, że coś się ostało, należało potraktować to poważnie.
„Zabezpiecz te dokumenty, Kazimyrah, a jeśli nie jesteś w stanie wysłać mi ich bezpieczną drogą, spal je. Nie mamy pojęcia, z jakimi informacjami uczeni zbiegli po upadku Komizara albo co do tej pory stworzyli. Nie chcemy, aby te papiery wpadły w niepowołane ręce, jeśli istnieje choć cień szansy na powtórkę masakry – albo i gorzej”.
Gorzej?
Była tylko jedna gorsza rzecz od Wielkiej Bitwy. Zniszczenie.
Przetrwała je tylko garstka ludzi, a świat wciąż nosił po nim blizny.
Zapewniłam królową, że zajmę się tą sprawą w pierwszej kolejności.
Poprosiła mnie również, abym wysłała jej książkę historyczną lub dwie, jeśli uda mi się jakąś znaleźć. „Chciałabym poczytać nieco więcej o tej krainie. Greyson Ballenger był mężnym przywódcą. Mimo młodego wieku wykazał się wielką determinacją w obronie swoich ludzi przed łupieżcami. Do uratowania świata nie trzeba całej armii. Czasami wystarczy jedna osoba, która nie pozwoli złu wygrać. Właśnie tacy bohaterowie jak Greyson i jego dwadzieścioro dwoje podopiecznych dają mi nadzieję”.
Królowa, pełna nadziei. Chyba sama wciąż nie rozumiała, że to ona dodaje sił całemu kontynentowi. To ona mnie inspirowała. Dzięki niej zobaczyłam siebie w innym świetle. Ona dostrzegła we mnie osobę wartą ocalenia, pomimo moich wad i trudnej przeszłości. Zmotywowała do bycia lepszą niż postrzegali mnie inni. Odważyłam się uwierzyć, że jestem w stanie coś zmienić, bo królowa uwierzyła we mnie pierwsza. I nie przestała wierzyć, nawet kiedy przeze mnie cała nasza grupa została pojmana.
A teraz była ze mnie dumna i liczyła na mnie.
Domyślałam się, że Gunner zdążył już odnaleźć tajemnicze dokumenty i będzie próbował odszyfrować ich sekrety. Niezależnie jednak od tego, co się w nich znajduje, będzie zmuszony mi je przekazać, choć z pewnością nie obejdzie się bez głośnych protestów. Skalna Strażnica straci uznanie Przymierza, jeśli Ballengerowie się nie podporządkują. Miałam jednak swoje sposoby, by nakłonić go do oddania dokumentów. Musiałam dotrzymać złożonej królowej obietnicy i nic nie stanie mi na przeszkodzie. Skalna Strażnica musi zostać mianowana królestwem. To nie tylko marzenie Jase’a, ale również moje. Być może papiery zostały zepchnięte teraz na dalszy plan, a Gunnera pochłonęły inne sprawy, na przykład przygotowania na powrót patreia.
Jase wysłał Gunnerowi wiadomość, twierdząc, że już jest w drodze i ma dobre wieści. Nic więcej nie chciał zdradzić. Wprawdzie cieszył się na myśl, że Skalna Strażnica w końcu zostanie uznana za królestwo, ale wolał najpierw wyjaśnić wszystko osobiście. Istniała możliwość, że impulsywny Gunner rozpowie innym to, o czym Jase – i królowa – jeszcze nie byli gotowi się podzielić. Ponadto patrei nie wspomniał, że mu towarzyszę. To również wymagało skomplikowanych wyjaśnień, a nie krótkiego listu. Wystarczy, że rodzina została powiadomiona, że Jase’owi nic nie jest i wkrótce powróci w rodzinne strony.
Wiadomość wysłana valspreyem dotrze do Ballengerów w ten sam nielegalny sposób co cała ich korespondencja – najpierw do tresera tych ptaków przebywającego w gabinecie pocztowym w Parsuss, gdzie Ballengerowie w tajemnicy opłacali jakiegoś pomagiera. Królowa wydała się zaskoczona tą nowiną, ale Jase zapewnił ją, że wkrótce położy kres temu niewielkiemu wykroczeniu. Oczywiście Wrota Piekieł, jako nowe królestwo, otrzymają wytresowanego valspreya i nie będzie potrzeby sięgać po ptaki z nielegalnego źródła. Król zapewnił, że możemy spodziewać się tresera z pierzastym posłańcem w ciągu następnych kilku miesięcy.
Usłyszałam szuranie stóp na marmurowej podłodze za mną, a zaraz potem wyczułam za plecami żar ciała Jase’a; wciąż emanował ciepłem po kąpieli w gorących źródłach.
– Co zaprząta twoje myśli? – zapytał, kładąc ręce na moich ramionach.
– Nieskazitelne piękno okolicy. Utracone rzeczy. My.
– My?
– Ostatnie tygodnie były…
Nie wiedziałam, jak dokończyć, ale z jakiegoś powodu nie chciałam stracić tego, co połączyło nas w ciągu ostatnich dni – czegoś autentycznego i niemal świętego. Nic nam w tym czasie nie przeszkadzało. Bałam się, że wkrótce się to zmieni.
– Wiem, Kazi. Doskonale cię rozumiem. – Odgarnął mi włosy z twarzy i pocałował w szyję. – Ale to nie jest koniec. To dopiero początek. Obiecuję ci. Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, nic nas nie rozdzieli. Obawiam się, że jesteś na mnie skazana.
Zamknęłam oczy, wdychając jego zapach, rozkoszując się dotykiem i wsłuchując w każde słowo. Obiecuję.
Wszystko się między nami zmieniło. Jeszcze do niedawna sądziłam, że to niemożliwe.
Teraz jednak zrozumiałam nieznośny ciężar sekretów. Człowiek tak naprawdę nie jest do końca świadomy ich brzemienia, dopóki się go nie pozbędzie. Ostatnie tygodnie minęły nam w lekkiej, upojnej prawdzie.
Swobodnie dzieliliśmy się wszystkimi myślami, nie potykając się o własne słowa. Choć sądziłam, że dobrze znam Jase’a, okazało się, że dowiedziałam się o nim czegoś więcej – poznałam wszystkie najdrobniejsze szczegóły, które składały się na jego osobowość, od nic nieznaczących do tych bolesnych. Odkryłam jego słabości, troski, które dręczyły go przy łożu śmierci ojca, oraz nowe, nałożone na niego niedawno obowiązki. Wydawało mu się bowiem, że minie jeszcze wiele lat, zanim zostanie obarczony tytułem patreia, a jednak ta odpowiedzialność spadła na niego już w wieku dziewiętnastu lat.
Zdradził mi sekret, którym nigdy z nikim się nie podzielił – na temat swojej siostry Sylvey i jej ostatnich próśb, o poczuciu winy, które zaczęło go dręczyć, gdy jej odmówił, o tym, że ona czuła zbliżającą się śmierć, a on wciąż nie chciał w to uwierzyć. Minęły cztery lata, a jednak ta rana wciąż go bolała. Gdy mi o tym opowiadał, jego głos się załamał. Dzięki temu lepiej zrozumiałam samą siebie i niemożliwe wybory, które należy podjąć w ułamku sekundy. Wyrzuty sumienia tkwią w nas głęboko, człowiek rozpamiętuje wszystko to, co mógłby zrobić inaczej, gdyby tylko miał jeszcze jedną szansę, gdyby mógł rozwinąć te chwile jak kłębek wełny i upleść z niej inną historię. Biegnij, Kazi, złap kij. Wbij mu go w krocze, rozwal nos i tchawicę. Dlaczego tego nie zrobiłam? Podjęcie innej decyzji wszystko by zmieniło. Mimo to głos mojej matki nie pozostawiał miejsca na dyskusję. „Nie ruszaj się. Nic nie mów”.
W przypadku Jase’a było zgoła inaczej – on nie posłuchał. Wciąż dręczyło go ostatnie spojrzenie w załzawione oczy Sylvey. Zawahał się, nim podzielił się ze mną swoim prawdopodobnie najmroczniejszym sekretem – o tym, że wykradł jej ciało z grobowca i pochował ją w górach Moro u podnóża Łez Bredy. We Wrotach Piekieł, a nawet w całej Eislandii, zbezczeszczenie grobowca to bluźnierstwo, zbrodnia karana śmiercią. Nawet jego rodzina nie wiedziała, co zrobił. Próbowałam wyobrazić sobie jego udręki, gdy przemierzał mroczny górski szlak z owiniętymi i przerzuconymi przez siodło zwłokami.
Wyjawienie innych sekretów przychodziło z trudem, więc ujawniały się warstwami – niektóre z nich były pogrzebane tak głęboko, że wywoływały w nas tępy ból, który z czasem nauczyliśmy się ignorować. Jednak w odkryciu tychże również pomogliśmy sobie nawzajem. „Jak przetrwałaś, Kazi? Tak zupełnie sama?” Nie pytał tylko o to, skąd brałam pożywienie czy ubrania. Powiedziałam mu o tym wcześniej. Chodziło mu o doskwierającą mi samotność, o brak możliwości zwrócenia się do kogokolwiek po pomoc. Myśl ta nie mieściła mu się w głowie. Nie potrafiłam odpowiedzieć, bo sama do końca nie wiedziałam. Czasami odnosiłam wrażenie, że w tamtym okresie pozostał po mnie tylko głodujący cień, który z łatwością potrafił wtopić się w tło, więc nikt go nie dostrzegał. I może właśnie wiara w to tak długo pomogła mi unikać odpowiedzialności.
Choć nasza prawdomówność była uderzającym do głowy eliksirem, którym nie mogłam się nasycić, im bardziej zbliżaliśmy się do Skalnej Strażnicy, tym bardziej doskwierał mi ciężar nowych sekretów. Martwiłam się rodziną Jase’a i nie chciałam się tym z nim dzielić, bo wiedziałam, że on zlekceważy moje obawy. W końcu był głową rodziny, patreiem. Musieli go słuchać. Tylko czy nienawiść rzeczywiście może zostać wymazana zwykłym poleceniem? A nienawiść jego rodziny do mnie była głęboko zakorzeniona. Zżerała ich od środka.
„Wydłubię ci oczy jedno po drugim i rzucę psom na pożarcie”.
Właśnie do takiej „rodziny” wracałam. Nie martwiły mnie tylko groźby Priyi, lecz również utracone zaufanie, którego chyba nie będę potrafiła odbudować, nawet ze względu na Jase’a. Dobrze pamiętałam zatrwożoną minę Vairlyn, kiedy przyłożyłam jej synowi nóż do gardła. Już zawsze będę dziewczyną, która podstępem wkradła się do ich domu, okłamywała ich, a na koniec okradła.
Z pewnością nawet słodka niewinność Lydii i Nasha została już przeobrażona w nienawiść do mnie. Rodzina nie mogła zataić przed nimi szczegółów zniknięcia Jase’a. Pozostawała jeszcze kwestia Gunnera i jego okrutnego zachowania, gdy dowiedział się, co Zane zrobił mojej rodzinie. Nie powstrzymało go nawet pokrewieństwo z patreiem. Nie potrafiłam zapomnieć o tamtej nocy, tak samo jak oni.
– Wiem, ile znaczy dla ciebie twoja rodzina, Jase. Nie chcę jednak, żebyś czuł się, jakbyś utknął między młotem a kowadłem i był zmuszony opowiedzieć się po czyjejś stronie.
– Kazi, to ty jesteś teraz moją rodziną. Nikogo nie będę wybierać. Utknęłaś ze mną na zawsze. Rozumiesz? Tak samo jak oni. Tak już w rodzinie jest. Wierz mi, w końcu pójdą po rozum do głowy. Od razu cię pokochali. I zrobią to znowu. A co ważniejsze, będą wdzięczni. Ballengerowie stracili czujność. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie ty, wszyscy już byśmy byli martwi.
Zapewniał mnie o tym już wcześniej, opisując szczegóły pobytu u Ballengerów ściganych wojennych zbrodniarzy, i co do tej kwestii nie miałam żadnych wątpliwości. Jase’a zabiliby w pierwszej kolejności. Wszak był najsilniejszy. Następnie zabraliby się za resztę. Jak by do tego doszło? Może wbiliby mu nóż w serce, gdy odwiedziłby ich z zamiarem wypytania o postępy? To było nieuniknione. Beaufort planował zrealizować swój plan na tydzień przed naszą niespodziewaną interwencją. Zamówiono więcej materiałów. Produkcja miała ruszyć pełną parą. Szukano dodatkowych kowali, którzy mieli pomóc Sarvie w wytworzeniu tuzina dodatkowych wyrzutni. Tyle że rodzina Jase’a nie uwierzyłaby mi na słowo, bo nie zobaczyli tego wszystkiego na własne oczy. Byli świadkiem tylko mojej zdrady, nie zdrady Beauforta. Jego plan mający na celu dominację nad wszystkimi królestwami w obliczu jego górnolotnych obietnic wyda się jedynie moim fałszywym, według nich, oskarżeniem. Wiedziałam, że Jase mnie poprze, i może to wystarczy. Ale nie miałam pewności. Nie rozumiałam emocji oraz zawiłych rodzinnych relacji i bałam się, że może być już zbyt późno na nauki.
– Nigdy nie miałam rodziny, Jase. Chyba sobie nie poradzę…
– Masz przecież Wren i Synové. One są dla ciebie jak rodzina.
Poczułam w piersi bolesny skurcz. Już za nimi tęskniłam, o wiele bardziej, niż się spodziewałam. Przywykłyśmy do krótkich rozłąk, kiedy zachodziła konieczność udania się na różne misje, ale nasze łóżka we wspólnym pokoju sypialnym, stojące w równych rzędach, zawsze czekały na nasz powrót. Tym razem jednak tam nie wrócę. Przez ostatnie tygodnie niejednokrotnie zastanawiałam się, gdzie przebywają teraz moje przyjaciółki i jak sobie radzą. Być może Wren i Synové faktycznie były dla mnie kimś na miarę rodziny. Oddałyby za mnie życie, a ja za nie. Stałyśmy się dla siebie siostrami, choć nigdy nie użyłyśmy tego słowa. Rodzina jest zbędnym ciężarem i po jej stracie możesz się nigdy nie otrząsnąć, a my z wyboru wiodłyśmy niebezpieczne życie. W dniu, gdy odebrano nam rodziny, zapłonęła w nas żądza sprawiedliwości, jak piętno wypalone na skórze. Niewypowiedziane słowa były naszą siatką bezpieczeństwa. Natomiast rodzina Jase’a tworzyła zgraną jednostkę, wszyscy byli tacy sami, zawsze trzymali się razem. Nie byłam pewna, czy dam radę stać się częścią takiej grupy.
– I miałaś również matkę – dodał. – Tworzyłyście rodzinę, mimo że nie dane wam było więcej czasu razem.
Już poruszaliśmy ten temat. Zniknęły nawet najgłębsze, najbardziej bolesne sekrety, które do tej pory nas dzieliły. Gdy mu o tym opowiadałam, troska wypełniła jego wzrok. Zaczęłam się zastanawiać, czy otwieranie się na drugą osobę jest dla niego tak trudne jak dla mnie. Jego własne wyrzuty sumienia dorównywały moim – żałował, że kiedykolwiek udzielił schronienia woźnicom Previzi, że w ogóle ich zatrudnił.
– Wszystko się ułoży – zapewnił i pocałował mnie w ucho. – Ale nie wydarzy się to w ciągu jednej nocy. Mamy mnóstwo czasu. Przywykniemy do zmian.
Co oznaczało, że jest świadomy czekających nas trudności.
– Gotowa do drogi?
Odwróciłam się twarzą do niego, otaksowałam go wzrokiem od góry do dołu i westchnęłam.
– Wreszcie się ubrałeś, co? Kiedy w końcu zasiądę w swoim gabinecie jako magistratka, będę musiała wezwać cię na dywanik, patrei.
– A więc dzisiaj jesteś magistratką? Wczoraj byłaś ambasadorką Brightmist.
– Królowa pozostawiła wybór stanowiska mnie. Wszystko zależy, jak się będziesz zachowywać.
– Zamierzasz mnie aresztować? – zapytał nieco zbyt ochoczo.
Zmrużyłam oczy.
– Jeśli okażesz nieposłuszeństwo…
– Gdybyś nie była taka niecierpliwa, nie utknęłabyś teraz ze mną.
Wybuchłam śmiechem.
– Ja? Niecierpliwa? O ile mnie pamięć nie myli, to ty pierwszy dobrałeś się do podarku od Synové.
Jase wzruszył ramionami, robiąc oczy niewiniątka.
– Supeł praktycznie sam się rozwiązał. Poza tym nie wiedziałem, co może być w środku ani co może kryć się za zwykłą czerwoną wstążką.
Dobrał się do pakunku przed zakończeniem pierwszego dnia naszej wędrówki.
– Nigdy nie ufaj członkom Rahtanu obdarowującym cię prezentami – ostrzegłam. – Niewiedza pozwoli ci trzymać się z daleka od kłopotów, patrei.
– Przecież kłopoty to nasza specjalność. – Wziął mnie w ramiona. W jego oczach tańczyły iskierki, ale zaraz rozbawiona mina zmieniła się w poważną. – Żałujesz?
Poczułam, że jeszcze bardziej zagłębiam się w jego ramionach.
– Nigdy. Nie będę żałować nawet za tysiąc dni. Kłopoty z tobą sprawiają mi radość. Kocham cię, Jase, i będę kochać aż do ostatniego tchu.
– Bardziej niż pomarańcze? – zapytał pomiędzy pocałunkami.
– Nie zapędzaj się, patrei.
Słowa, o których jeszcze niedawno bałam się myśleć, teraz przychodziły mi z łatwością. Wypowiadałam je już setki razy – za każdym razem, gdy nasze usta się spotykały, gdy wplatałam palce w jego włosy. „Kocham cię”. Może po części krył się w tym lęk, strach przed zazdrosnymi bogami i przed utraconymi możliwościami. Teraz dobrze wiedziałam, że szanse mogą zostać odebrane człowiekowi w jednej chwili, nawet szansa na ostatnie słowa. Dlatego chciałam powtarzać swoje miłosne wyznanie, w razie gdyby miało być ostatnim.
Ostatnie słowa mojej matki zostały wypowiedziane z obawą. „Cii, Kazi, ani słowa”. I właśnie to nasuwało mi się najpierw, gdy o niej myślałam – strach.
Zeszliśmy na dół, do miejsca, które kiedyś musiało stanowić długą otwartą przestrzeń jadalną, a teraz trzymano tam konie. Mije i Tigone już na nas czekały, skubiąc trawnik gęsto usiany koniczyną. Naszym następnym celem podróży były pustkowia, gdzie napotkanie zieleni może być niemożliwe, dlatego cieszyłam się, że zwierzęta mają okazję najeść się na zapas.
Osiodłaliśmy je i wyruszyliśmy w drogę. Rozkoszowałam się magią każdego dnia, żeby zapamiętać wszystkie szczegóły ostatnich tygodni. Bardzo pilnowałam szlaku, żeby nieoczekiwany zwrot akcji nie zepchnął nas znowu na bezdroża. Zapamiętywałam każde słowo, które między nami padło, aby nic mi nie umknęło.
– A co z nami, Jase? Czy ktoś spisze naszą historię?
– Co masz na myśli?
– Mówię o tych wszystkich wspomnieniach, którymi zostały zapisane ściany groty oraz księgi na twoim regale.
Uśmiech błąkał się po jego ustach, jakby owa myśl nie wpadła mu wcześniej do głowy, a teraz go zaintrygowała.
– My spiszemy naszą historię, Kazi. Razem. I zajmie ona tysiąc tomów. Mamy przed sobą całe życie.
– Będzie nas to kosztować sporo drzew.
Wzruszył ramionami.
– Na naszych ziemiach jest ich aż nadto, pamiętasz?
Tak. Teraz wszystko określiliśmy mianem „naszego”.
Razem tkaliśmy z marzeń naszą zbroję. I nic już nas nie powstrzyma.ROZDZIAŁ TRZECI
JASE
– Guzik?
Roześmiałem się, kiedy Kazi rozradowana opowiadała o oburzonym panu dzielnicy, który złorzeczył na ulicy tak, jakby ktoś co najmniej odciął mu nos.
– Po co ryzykować tyle, by ukraść bezużyteczny guzik? – zapytałem.
Jej uśmiech zbladł, wzrok spoważniał. Powiodła palcami po wnętrzu dłoni, jakby wciąż trzymała tam swoją zdobycz.
– Nie był bezużyteczny – odparła. – Czasami musisz sobie przypomnieć, że nie jesteś bezsilny. Że masz nad czymś względną kontrolę. Że może twoje umiejętności nadają się do czegoś więcej niż tylko do podbierania jedzenia, by napełnić pusty żołądek. Że może dzięki temu przypomnisz innym, co to głód. Skoro złodziej mógł pozbawić go guzika w biały dzień, ile może mu odebrać w mrocznym zaułku w środku nocy? – Zagryzła wargę, mrużąc oczy. – Wiem, że tamtego wieczora nie mógł zmrużyć oka, dzięki czemu ja spałam błogo. Czasami człowiek potrzebuje jednego takiego dnia, gdy wszystko idzie po jego myśli. Dzięki temu masz odwagę zmierzyć się z kolejnym.
Wciąż próbowałem zrozumieć jej świat, to, przez co przeszła, ile wysiłku kosztowało ją pozostanie przy życiu.
– Odwagę? Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam. – Spojrzałem na nią kątem oka. – Oczywiście również najbardziej przebiegłą.
Ścisnęła w garści pestkę daktyla, którego żuła, i rzuciła nią we mnie, trafiając prosto w podbródek.
Potarłem tkliwe miejsce.
– Kombinatorka z celnym okiem?
– Powiedział drugi kombinator. Ale przyjmuję komplement – odparła i przeniosła wzrok na wprost. Jej ramiona kołysały się delikatnie wraz z każdym krokiem Mijego. Długo milczała, a potem w końcu zapytała: – Powiesz im, że byłam złodziejką?
Wiedziałem, że chodzi jej o moją rodzinę, ale uniknąłem odpowiedzi.
– Byłaś? Wciąż nią jesteś. Wciąż przed każdym zaśnięciem muszę liczyć palce. Ale może nie zachęcajmy ich do nazywania cię Dziesiątką.
– Jase – rzuciła ostrzegawczo.
Westchnąłem. Prawda między mną a Kazi to jedno, natomiast moja rodzina to zupełnie inna bajka. Zanim o czymkolwiek im powiem, będę musiał ich udobruchać. Wiedziałem, że mnie posłuchają, ale przejście od pałania nienawiścią do przyjęcia z otwartymi ramionami nie będzie łatwe. Szczególnie po tym, jak ich dom został najechany przez intruzów, a ich długo wyczekiwana inwestycja – oraz moja również – została im odebrana przez osobę, którą mieli za godną zaufania.
– Tak, powiem im. Ale poczekam, aż będziesz gotowa. Chyba najlepiej będzie wyjawiać po jednym sekrecie na raz. Powoli.
Uśmiechnęła się.
– Masz rację. Nie możemy obarczyć ich wszystkim jednocześnie.
– Oczywiście jesteś świadoma tego, że kiedy wyznasz prawdę Lydii i Nashowi, będą od ciebie wymagać, byś wszystkiego ich nauczyła.
– Na razie zostaniemy przy żonglowaniu i wyjmowaniu monety zza ucha. Panowanie nad cieniami jest nieco bardziej skomplikowane.
– Nie zapomnij o ukradkowych sygnałach – przypomniałem jej. – Na pewno będą chcieli z nich korzystać przy stole podczas kolacji.
Błysnęła zębami.
– Mam już ustaloną listę priorytetów.
Kiedyś wspomniała, że razem z matką wymyśliły zestaw gestów, dzięki którym przetrwanie na ulicach Vendy było łatwiejsze, ponieważ często znajdywały się w ryzykownych sytuacjach, kiedy to należało zachować milczenie. Sam korzystałem z kilku subtelnych gestów w komunikacji z moimi podwładnymi, ale zdziwiła mnie liczba sygnałów wymyślonych przez Kazi i jej matkę. Machnięcie palcami oznaczało „uśmiechnij się”, skinięcie podbródkiem „obserwuj, bądź gotowa”, a naprężona ręka „nie ruszaj się”.
Również podzieliłem się z nią historiami z mojego dzieciństwa. Najbardziej bawiły ją te, gdy pakowałem się w tarapaty. Opowiedziałem jej o pewnym gorącym lecie, kiedy to wszyscy wybitnie się nudziliśmy, więc przy pomocy lin, kół pasowych i haczyka podbieraliśmy niczego niepodejrzewającym przechodniom kapelusze i wieszaliśmy je wysoko na drzewach tembris.
– Toż to trening kradzieży! Nic dziwnego, że stara sklepikarka nazwała cię najbardziej niepokornym Ballengerem.
Wzruszyłem ramionami.
– Oddaliśmy kapelusze, ale matka natarła nam za to uszu. Powiedziała, że gdybyśmy wkładali tyle wysiłku w nauki, ile w głupie wybryki, wszyscy bylibyśmy geniuszami. Kiedy jednak wydawało jej się, że nie widzimy, skinęła naszemu ojcu z aprobatą. Oboje mieli nas za całkiem sprytnych.
– W istocie – rzekła z ironią Kazi. – Sprytni jak lisy wykradające jaja z kurnika.
Las się zagęścił. Nad naszymi głowami rozległy się ciekawskie popiskiwania pasiastych wiewiórek, zaintrygowanych naszą obecnością. Między nami zapadło milczenie, a ja wróciłem myślami do Beauforta. Ten temat często mnie dręczył. Poruszaliśmy go z Kazi niejednokrotnie, ale jak na razie nie mieliśmy żadnych konkluzji.
Dominacja nad królestwami.
Tylko jakim sposobem?
To prawda, Beaufort wytwarzał potężną broń, nie miał jednak armii, która miałaby się nią posługiwać. Zjawił się w Skalnej Strażnicy z pustymi rękoma, mając na grzbiecie tylko stare szmaty, a w ręce kapelusz. On i jego banda tworzyli iście żałosny widok. Nawet gdyby sprzymierzył się z jedną z gildii i wyposażył ich wszystkich w wyprodukowane przez siebie wyrzutnie, wciąż nie byłby w stanie pokonać całego królestwa, a tym bardziej wszystkich.
Czy Beaufort miał urojenia? Chciał wcielić w życie niespełnione marzenia o władzy? Jeśli tak, Kardos i pozostali musieli być równie szaleni co on. Tyle że Dolina Wartowników nie była ułudą. Masowe groby były do bólu prawdziwe. Ale może trzeba być szaleńcem, żeby wpaść na taki pomysł.
– Myślisz, że to Zęby Ogrów? – zapytała Kazi.
Minęliśmy rzędy połamanych kolumn wznoszących się pośrodku lasu. Świat już dawno zapomniał o ich zastosowaniu, mimo to wyglądały jak ruiny, które opisał nam Sven. W tych lasach można było się natknąć na tyle pozostałości po dawnych czasach, że musiałem wyciągnąć mapę, aby się upewnić.
– Tak – odparłem po chwili. – To one.
„Pytałeś, dlaczego otwarta przestrzeń mnie przeraża, Jase? Ponieważ nie mam gdzie się ukryć”.
Zgodnie z mapą właśnie zmierzaliśmy w stronę kolejnej otwartej przestrzeni. Chyba niepokoiło to bardziej mnie niż Kazi. Przywykłem do tego, że potrafię rozwiązać każdy problem w ten czy inny sposób, a tego się nie dało. Nie potrafiłem cofnąć się w czasie i naprawić to, co już się stało. Ciążył na mnie jej strach. Zawczasu z uwagą przestudiowałem mapę, aby znaleźć jakąś drogę naokoło, ale jej nie było.
Podążyliśmy krętą ścieżką i wkrótce las oraz góry niespodziewanie się skończyły. Przed nami rozciągał się długi trakt, przebiegający przez niekończącą się równinę o osobliwym czerwonym kolorze. Daleko w oddali surowe ziemie Infernaterr lśniły jak srebrne morze uderzające o skały.
– Stój, Mije. – Kazi ściągnęła wodze i zapatrzyła się w pustą płaszczyznę. To już trzeci raz, gdy musieliśmy pokonać pustkowia, które nie dawały żadnego schronienia.
Dziewczyna przebiegła wzrokiem ciągnące się milami połacie ziemi, a jej klatka piersiowa zafalowała gwałtowniej.
– Już nie musisz obawiać się Zane’a, Kazi. Siedzi w naszej celi. Moja rodzina go nie wypuści.
Parsknęła z niedowierzaniem.
– Skąd ta pewność? Kiedy widziałam go ostatnio, Gunner był skłonny go przehandlować.
– Zapewniam cię, że Gunner go nie wypuści. – Chciałbym powiedzieć, że to z powodu krzywdy, jaką ponad dekadę temu Zane wyrządził Kazi oraz jej matce, ale nie taki był powód. Zane miał związek z łowcami niewolników, którzy porwali mieszkańców mojego miasta, a także mnie, i za to Gunner nigdy nie wypuści go ze Skalnej Strażnicy. A przynajmniej żywego.
Kazi skupiła wzrok na horyzoncie, na jakimś niewielkim punkcie w oddali; być może wyobrażała sobie zatłoczone miasto pełne cieni, mrocznych zaułków i myślała o tym, że od celu dzieli ją tylko kawałek równiny. Butnie zadarła podbródek.
– Nie jestem już tą bezradną sześciolatką, Jase. Już nie boję się Zane’a. Zapewniam cię, to on powinien obawiać się mnie; oglądać się przez ramię, czekać, aż drzwi się otworzą i ja się w nich zjawię. To ja powinnam spędzać mu sen z powiek.
Nie miałem co do tego wątpliwości. Widziałem jego minę, kiedy ujrzał ją w Skalnej Strażnicy – kiedy wiedział, że na niego patrzy. W jej oczach błysnął pierwotny głód, jak u candokańskiego niedźwiedzia, którego nie da się nijak powstrzymać. A mimo to, gdy nocami przyciągałem ją do siebie bliżej, wyczuwałem pod ramieniem szaleńcze bicie jej serca, wywołane napierającym na nas gołym niebem.
– Ale widziałem, że…
– Wciąż mam problem z zaśnięciem na otwartej przestrzeni? Wiem. – Jej twarz sposępniała. Ściągnęła brwi, jakby owa myśl również ją dziwiła, i westchnęła. – Nie potrafię pozbyć się tego odruchu. Jak mniemam, to wciąż część mojej osoby. Mój umysł wie, że nie ma czego się obawiać, ale coś we mnie, czego nie jestem w stanie kontrolować, reaguje inaczej. – Wyczułem w jej głosie dezorientację. Przeniosła na mnie wzrok. – Nie mam pojęcia, ile czasu potrzeba, aby przekonać moje serce, że nie musi już galopować za każdym razem, gdy w zasięgu wzroku brakuje kryjówek. Może całe życie. Jesteś na to gotowy?
– Będzie trzeba wiele zagadek.
– Mam ich jeszcze trochę w zanadrzu.
Ja również. Jedną z nich było to, ilu moich braci będzie trzeba, aby powstrzymać mnie przed zamordowaniem Zane’a, gdy wrócimy do domu. Jak ów niegodziwiec odpowie na moje pytania, kiedy zacisnę ręce na jego gardle? Porwał matkę Kazi. Zostawił sześcioletnie dziecko na pewną śmierć na ulicach Vendy. Mój puls przyspieszał, gdy o nim myślałem, wiedziałem jednak, że nie mam prawa wykończyć Zane’a. Żywiłem nienawiść do niego dopiero od kilku miesięcy. Kazi – przez ostatnie jedenaście lat. Jej gniew bił mój na głowę.
Zane należy do Kazi.
Będzie mogła go zabić, gdy już wyciągnie z niego wszystkie odpowiedzi.
Wkrótce potem dotarliśmy do równiny. Ziemia była tak czerwona, że wyglądała jak usłana dojrzałymi wiśniami – albo zalana krwią. Każda część tego kontynentu pociągała za sobą kolejne niespodzianki. Mijane przez nas krajobrazy zapierały dech w piersiach, choć pokonanie ich było żmudne, a czasem nawet niebezpieczne. Najbardziej nieprzychylny wędrującym był Kamienny Kanion, który Sven oznaczył wyraźnie na mapie. „Najlepiej wybierzcie drogę dookoła. Robi tak większość podróżników. Natomiast droga przez kanion będzie krótsza, a widoki cieszą oczy”. Kazi i ja wybraliśmy krótszą, mimo że każdy nerw w moim ciele się buntował, kiedy podążaliśmy tą trasą. Tigone i Mije prychały w proteście. Nawet one wyczuwały, że kamienie nie są tylko kamieniami, a wiatr gwiżdżący w kanionie przywodzi na myśl ludzkie krzyki.
Sven powiedział, że jedna z gwiazd zniszczenia rozpuściła skały, które trysnęły jak fontanna. Starożytni zostali złapani w pół kroku przy próbie ucieczki. Stłoczone tłumy zmieniły się w kamień, na zawsze uwięzione w urwisku. Niekiedy w skale szło zobaczyć przerażone twarze. Nie dało się wymazać tej części historii. Naszą ścieżkę wyznaczały zamrożone w czasie twarze, stanowiące bolesne przypomnienie, iż świat Starożytnych zmienił się w mgnieniu oka. I kiedyś nasz świat może się zmienić równie gwałtownie.
W porównaniu z kanionem czerwona równina, którą teraz przemierzaliśmy, wydawała się niemal przyjemna. Jeśli Kazi będzie potrzebować kilkudziesięciu zagadek lub kolejnych legend Ballengerów, żeby pokonać ten odcinek, byłem na to gotowy. Czasami, gdy przemierzaliśmy drogę w milczeniu, zastanawiałem się, czy jest pochłonięta układaniem nowej zagadki. Kiedy ją o nie prosiłem, zawsze miała jakąś na podorędziu. Natomiast ja nie wykazywałem takiego talentu i ułożenie tej jednej, którą kiedyś jej wyrecytowałem, kosztowało mnie wiele wysiłku. Mimo to odnosiłem wrażenie, że ta jedna jej wystarczała. Nieustannie prosiła mnie, bym ją powtarzał.
„Chcę ją usłyszeć jeszcze raz, Jase”.
„Ale przecież już znasz odpowiedź”, upierałem się.
„I ta odpowiedź nigdy mi się nie znudzi”.
A ja chyba nigdy nie znudzę się powtarzaniem tych słów. Przesunąłem palcami po czerwonej wstążce przywiązanej do mojego siodła. „Do czego to służy, Kazi?” Wtedy zaczerwieniła się po raz pierwszy, odkąd wcześniej przyłapałem ją na przyglądaniu się mojej nagiej piersi. „Powiedz”. W głębi jednak chyba wiedziałem i jeśli podarki z taką wstążką wiązały się z kłopotami, to nie miałbym nic przeciwko.
Kazi odchrząknęła, żeby zwrócić moją uwagę.
– W porządku, patrei – oznajmiła nagle. – Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzać.
A więc jednak myślała nad zagadką. Tak czułem.
Mam dwie ręce, lecz ani jednej kości
Nie zrani mnie nóż ani kamień rzucony w złości
Brak mi twarzy, za to głowa na miejscu jest
I bez oczu naśladuję każdy twój gest
Jam szczwany lis, król złudzeń też
Mej szaty z iluzji i kłamstw się strzeż
Jestem wielki i wysoki albo niski i chudy
Lecz gdy noc nadchodzi, kończą się obłudy
– Daj mi się zastanowić. – Po raz pierwszy nie grałem na zwłokę, próbując ją pocałować. Naprawdę byłem w kropce. Ręce bez kości? Głowa bez twarzy? Kontemplowałem nad odpowiedzią, gdy nagle coś zwróciło moją uwagę.
Oboje jednocześnie zatrzymaliśmy konie i spojrzeliśmy w niebo.
– Valsprey – wyszeptała Kazi. Zabrzmiało to niemal jak pytanie.
Ujrzeliśmy go w tym samym momencie. W naszą stronę leciała biała plama na oślepiająco niebieskim niebie, masywne skrzydła przecinały powietrze, jednocześnie majestatyczne i niepokojące. Dziki ptak? Zważywszy na nasze położenie, przybycie wytresowanego posłańca wydawało się nieprawdopodobne. Zmierzał w naszą stronę z impetem, a kiedy znalazł się wystarczająco nisko, dostrzegłem czarne pióra nad jego oczami. Na pustkowiu był to niespotykany widok, więc żadne z nas nie mogło oderwać od niego wzroku. Wtem ptak zachwiał się gwałtownie, jakby coś go uderzyło. W powietrzu eksplodowała chmura piór i zwierzę zaczęło niekontrolowanie opadać.
– Na ziemię! – wrzasnąłem. Zeskoczyłem z konia i pociągnąłem za sobą Kazi.
Ktoś go zastrzelił.
Nie byliśmy tu sami.ROZDZIAŁ CZWARTY
KAZI
Jase zawisł nade mną, opiekuńczo otaczając mnie ramieniem. Nieopodal Mije i Tigone podrygiwały nerwowo. Jase podniósł się raptownie, chwycił nasze łuki i kołczan przymocowane do juków, po czym błyskawicznie padł na ziemię obok mnie. Rozejrzeliśmy się po płaskim terenie. Napastnicy nie mieliby gdzie się schronić. Skąd nadleciała strzała? Nie miałam wątpliwości co do tego, że valsprey został zestrzelony podczas lotu. Żaden ptak nie zmienia tak gwałtownie trajektorii i nie opada na ziemię bez wyraźnego powodu.
– Nie widziałem strzały – wyszeptał Jase. – A ty?
– Też nie.
Jeśli jednak nie była to strzała, to co? Wyrzucony z procy kamień? To również nie rzuciło mi się w oczy. Inny drapieżnik? Ale przecież valsprey to wielkie ptaszysko, którego rozpiętość skrzydeł wynosiła pięć stóp. Aby go pokonać, drapieżnik musiałby być znacznie większy, rozmiaru racaa. A w pobliżu żadnego nie widzieliśmy.
Oboje podnieśliśmy się na łokciach, próbując dostrzec osobę skrytą w jakimś dole wygrzebanym na równinie, ale nikogo takiego nie widziałam. W końcu wstaliśmy, zakładając cichaczem strzały na cięciwy i zsynchronizowani obróciliśmy się, żeby omieść spojrzeniem okolicę. Odpowiedział nam tylko cichy świst wiatru hulający po równinie.
Podeszliśmy do miejsca, w którym spadł posłaniec. Na szkarłatnej ziemi leżało białe, poskręcane truchło. Złamane skrzydło sterczało ku niebu, jakby liczyło na drugą szansę. Ptak nie miotał się, nie podrygiwał, nie wydał ostatniego tchnienia. Był martwy, co wcale nas nie dziwiło, ale kiedy podeszliśmy bliżej, żeby mu się przyjrzeć, zauważyliśmy, że coś jest z nim nie tak.
– Co…? – zaczął Jase.
Stanęliśmy jak wryci.
Ptak był w zaawansowanym stanie rozkładu. Widać było, że jest martwy od dobrych kilku tygodni.
Dwie dziury w miejscu oczu, żebra wystające z rozkładającej się, cienkiej jak papier skóry, niemalże pozbawiona piór klatka piersiowa. Rozejrzeliśmy się, myśląc, że to jakiś inny ptak, a ten, który został zestrzelony, leży nieopodal, jednak bez rezultatu. To właśnie ten musiał spaść.
Czy to jakieś zwidy?
Może przywiał go tutaj silny wiatr?
Zgadywaliśmy dalej, ale nic nie miało sensu.
Jase szturchnął suche szczątki czubkiem buta, przewracając ptaka na drugą stronę. Do nogi miał przymocowaną wiadomość. A więc to jednak był wytresowany valsprey. Pochyliłam się i odczepiłam obrączkę, a następnie rozwiązałam sznurek, którym przymocowano papier. Ze środka wysunął się niewielki rulonik, który rozwinął się na moich dłoniach.
Odczytane słowa wydusiły ze mnie całe powietrze.
– Od kogo to? – zapytał Jase.
– Nie mam pojęcia.
– A do kogo?
Patrzyłam na wiadomość, zastanawiając się, jak to możliwe, ale w głębi już wiedziałam. Czasami wiadomości same magicznie odnajdują adresata. Duchy odzywają się do ciebie w najmniej oczekiwanych momentach. To nie była wiadomość wysłana valspreyem, ale innego rodzaju pośrednikiem. Ścisnęłam ją mocno w dłoni, nie chcąc pokazać Jase’owi.
– Kazi? O co chodzi?
Żadnych więcej kłamstw, obiecaliśmy sobie.
Wyciągnęłam do niego liścik.
– To do nas – oznajmiłam.
Jase wziął zwitek i odczytał go uważnie. Być może czytał treść wielokrotnie, bo nie odrywał od niej wzroku. Potem pokręcił głową, a jego usta zbladły. Zamrugał, jakby próbował wyostrzyć wzrok albo silą woli zmienić sens słów.
Jase, Kazi, ktokolwiek,
przybądźcie! Proszę! Samuel nie żyje.
Dobijają się do wrót.
Muszę…
Jego mina w jednej chwili przeszła ze zdezorientowanej w rozgniewaną.
– To żart. To na pewno jakiś chory żart. – Zgniótł papier w ręce i rozejrzał się, jakby szukał owego dowcipnisia. – Wyłaź! – warknął. Odpowiedziało mu jedynie zawodzenie wiatru.
– Rozpoznajesz pismo? – zapytałam. Było niewyraźne, jakby napisane w pośpiechu. Odnosiłam wrażenie, że nie ma w tym ani krztyny humoru.
Jase znowu wbił wzrok w wiadomość.
– Nie mam pewności. Może to od Jalaine. Mamy valspreya na arenie… A drzwi do gabinetu są… – Zaczął krążyć, kręcąc głową. – Poprosiłem Samuela, by pracował tam, dopóki jego ręka się nie zagoi. On… – Jase się skrzywił. Niemal widziałam kotłujące się w jego głowie myśli, podczas gdy moje były ciężkie jak z ołowiu i prowadziły do jednej konkluzji… – Samuel nie umarł – wycedził, jakby czytał mi w myślach. – Jalaine przesadza. Kiedyś myślała, że umarłem, bo spadłem z drzewa i na chwilę przestałem oddychać. Pobiegła do rodziców, niepotrzebnie wzniecając panikę. – Znowu rozejrzał się po równinie, myśląc na głos. – Może wiadomość napisał Aram, a może osoba, której nawet nie znamy. Może ktoś próbuje cię nabrać i w ten sposób przekonać, byś mnie wypuściła. Może jednak nie dostali wiadomości o moim powrocie i myślą, że dalej mnie przetrzymujesz? A może… – Urwał w pół słowa i skulił ramiona. Nachylił się, opierając ręce na grzbiecie Tigone, jakby tylko wierzchowiec podtrzymywał go w tej chwili. – Samuel żyje – powtórzył znów, ale tym razem tak cicho, jakby zwracał się do duchów.
Przeniosłam wzrok do miejsca, gdzie leżał ptak, i zobaczyłam pochylającą się nad nim Śmierć. Podniosła truchło z ziemi, spojrzała ponad ramieniem na mnie, następnie na ptaka, i zniknęła.
Kto napisał list, jak do nas dotarł lub czy w ogóle jego treść była prawdziwa to problemy drugorzędne. Teraz liczyło się tylko dotarcie do domu. Zatrzymywaliśmy się tylko przy wodopoju ze względu na konie. My natomiast do zmierzchu nie zaznawaliśmy wytchnienia.
Spojrzałam na długą, wydeptaną w suchej ziemi ścieżkę, którą pokonaliśmy, przecinającą czerwony krajobraz jak zygzak. Blednące promienie słońca deptały nam po piętach.
W milczeniu rozpaliliśmy ognisko, pozbierawszy patyki i gałązki z uschniętych krzaków. Jase siłował się z jedną gałęzią, która nie chciała się oderwać.
– Do diabła! – wrzasnął i szarpnął wściekle.
Dotknęłam jego ramienia.
– Jase…
Zamarł. Jego klatka piersiowa falowała, nozdrza się nadymały, a oczy pozostawały skupione na suchych zaroślach.
– Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść – powiedział. – Poza tą zranioną ręką… – Spojrzał mi w oczy z boleścią. – Samuel był silny, spostrzegawczy… Tylko ta ręka… – urwał.
Był. Samuel był.
– Wszystko będzie dobrze, Jase. Razem na pewno coś wymyślimy. – Każde wypowiadane przeze mnie słowo brzmiało pusto i nieadekwatnie, ale nie wiedziałam, co innego począć. Czułam się boleśnie bezużyteczna.
Jase uciekł spojrzeniem w dal. Jego oddech z wolna zaczął się uspokajać. Przeczesał ręką włosy, wyprostował ramiona. Widziałam, że zaczyna walczyć z tym, co doprowadziło go na skraj wytrzymałości. Nie chciał poddać się rozpaczy. Otworzyłam usta, ale on pokręcił głową i odszedł, żeby przejrzeć swój ekwipunek. Wyciągnął siekierę i jednym płynnym ruchem odciął gałąź od krzewu.
– No i proszę – oznajmił i wrzucił odrąbane drewno do ogniska. Iskry zatańczyły w powietrzu. Na powrót skupił się na krzewie i zaczął go katować z taką samą zaciętością. W grobowej ciszy każdy trzask brzmiał donośnie i wstrząsał mną aż do szpiku kości.
– Jase, proszę cię. Porozmawiaj ze mną. Obwiniasz mnie za to? Bo przeze mnie cię tam nie było?
Zatrzymał się w połowie zamachu i popatrzył na mnie. Furia wyparowała z jego twarzy.
– Przez ciebie? O czym ty mówisz? – Rzucił siekierę na ziemię. – To nie twoja wina, Kazi. To wszystko przez nas. To ma związek z historią Ballengerów. Właśnie to usiłowałem powiedzieć ci od początku. U naszych wrót od zarania dziejów czaił się wilk. Nasza historia od zawsze była przesiąknięta przemocą, ale nie z naszego wyboru. A teraz nareszcie mamy szansę położyć temu kres. Koniec z walkami o władzę. Koniec z nielegalnym handlem. Koniec z nieobecnym królem, który nie kiwnie palcem, żeby zapewnić dobrobyt mieszkańcom Wrót Piekieł. Lydia i Nash czeka lepszy los niż mnie. Ich życie będzie wyglądać inaczej, bo nie będą musieli wiecznie oglądać się za siebie i nie będą potrzebowali nieustannej eskorty. Teraz nasza historia się zmieni. My ją zmienimy. Razem, pamiętasz?
Pokiwałam głową, a on wziął mnie w ramiona, zupełnie zapomniawszy o krzaku.
Wilk u bram. Mimowolnie moje myśli powędrowały ku Zane’owi.
I moja historia wkrótce również się zmieni.
Ciąg dalszy w wersji pełnej