- W empik go
Przystanek pożądanie. Tom 2 - ebook
Przystanek pożądanie. Tom 2 - ebook
Druga część antologii „Przystanek Pożądanie”, to zbiór ośmiu opowiadań – ośmiu autorów. Wszystkie je łączą Bieszczady i różne kolory namiętności.
Gorące chwile w hotelu Paradise, mieszają się z życiowymi wyborami, górskimi wycieczkami oraz nagłymi zwrotami akcji.
Czy pozorny azyl, ukryty w górskiej dziczy, okaże się miejscem romantycznych uniesień bohaterów czy czymś więcej?
Czy historie „Przystanku Pożądanie” zmienią życie któregoś z bohaterów?
Czy gorący flirt zamieni się w historię z happy endem?
Książka rozpala zmysły i działa na wyobraźnie.
Odważnie i bez cenzury zapraszamy Cię w Bieszczady.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66521-54-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MICHAŁ WILCZEK
Stara, popękana droga prowadziła w głąb lasu. GPS ewidentnie robił jej pod górkę, bo im dalej od domu, a bliżej celu była, tym głośniej jej samochód dawał do zrozumienia, że dużo bardziej woli cudowne polskie autostrady od leśnych traktów.
„Czym dalej od domu”. Jakie to głupie stwierdzenie na ten beznadziejny moment. Przecież od jakichś sześciu godzin nie miała miejsca, które mogłaby tak nazwać. Pełna negatywnych emocji, smutku wymieszanego z żalem, gniewu, rozpaczy i całej masy neurologicznych zacięć wsiadła w swoje zatankowane do pełna dwudziestoletnie renault i ruszyła przed siebie.
Sprzedała wczoraj swój dziewięćdziesięciometrowy apartament na Bemowie i została z niczym. Miała na koncie pokaźną sumę, ale za taki hajs nie ułoży sobie życia, nie dostanie wymarzonej pracy i zabraknie jej na terapię, której tak nienawidziła, a która dawała jej tylko dodatkowy bagaż myśli.
Nie miała zielonego pojęcia, gdzie się udać. Zawsze marzyła o czymś szalonym. Czymś bardziej niepoprawnym niż zjedzenie przeterminowanej czekolady dzień przed okresem.
Krążyła dłuższą chwilę po warszawskiej betonozie. Spiker w radiu opowiadał, jaki to piękny dzień się szykuje, a jedyne, na co było ją teraz stać, to zatrzymanie się na poboczu i walenie ze złości pięściami w kierownicę.
– Kurwa maaaaaaaaać!!! – krzyczała z bezsilności, głośno i wyraźnie. Chciała, żeby usłyszał ją cały świat. Ale przecież nie słyszał jej nikt. Nikt nie zwracał na nią uwagi, była zupełnie sama. Uderzała pięściami na oślep. Włączyło się stare radio z odtwarzaczem CD. Jej były facet zostawił w schowku kilka albumów. Żadnego z nich nigdy nie słuchała, a odtwarzacz uruchomiła ostatni raz jakieś pół roku temu, kiedy jeszcze uważała, że miłość jest super.
_Nie chcę tu mieszkać, nie chcę tu mieszkać. Chodzę po cudzych osiedlach, szukam swoich Bieszczad_.
Refren powtarzał się jak mantra. Chwyciła w ręce telefon, w Google Maps wstukała hasło „Bieszczady” i gdy powiększyła mapę, wybrała pierwszy lepszy punkt. Siedem godzin – tyle dzieliło ją od nowego życia. Gdyby była statystyczną kobietą, to właśnie wycierałaby oczy z łez i narzekała na rozmazany makijaż.
Praca w policji dała jej niesamowity pancerz. Zero emocji. Ostatni raz płakała na pogrzebie mamy i wydawało się jej, że robi to tylko dlatego, że tak chciał świat i tego wymagała sytuacja.
Nie malowała się. Jej były facet często powtarzał, że bez make-upu wygląda bardzo dobrze. Kłamał, tak samo zresztą jak ona, kiedy mówiła mu, że go kocha. Gdyby zaczęła mówić wszystkim, co myśli, to raczej skończyłoby się to jakąś katastrofą. Ale patrząc na jej obecne położenie, niczego by to nie zmieniło.
W ciągu sekundy obiecała sobie, że nie będzie wracać myślami do przeszłości, a ta droga będzie nowym początkiem. Nawet przez moment drgnęły jej kąciki ust. Uśmiech tak rzadko jej towarzyszył, że prawie go teraz celebrowała.
Wybrała miejsce na oślep. Stwierdziła, że zatrzyma się gdzieś na parę dni i pomyśli, co dalej.
Jeśli życie śmiało jej się w twarz przez trzydzieści lat jej egzystencji, to wybranie hotelu Paradise na końcu świata było odbiciem piłeczki. As serwisowy. Gem, set, mecz. Kicz, komuna i stare koronki. Szklanki z metalowymi koszyczkami i zastawa z ciechocińskiego sanatorium.
Leśna droga stawała się coraz bardziej dzika. Już niedaleko. Czyżby podniecenie i myśli o nadchodzących wydarzeniach wprawiały ją w ten dziwny stan? Pogłośniła radio. Delikatna mgła i zachodzące słońce tworzyły klimat nie do opisania.
_Pieprzyć, doświadczeń bagaż mam podręczny. I jadę taką drogą, że telefon zacznie śnieżyć_.
To był strzał w dziesiątkę. Dochodziła czwarta nad ranem, mgła była gęsta niczym atmosfera przy zwalnianiu jej z policji, a telefon pokazywał zero zasięgu.
Hotel Paradise, który jawił się jako „cudowne miejsce pośród bieszczadzkich ostępów, które zafunduje Wam niebiański odpoczynek”, okazał się zgodnie z przypuszczeniami przaśnym zajazdem dla zbłąkanych bezdomnych. Stary budynek z elewacją pamiętającą lata pięćdziesiąte, drewniane okna stylizowane na styl skandynawski i rzucający się w oczy z daleka wielki neon PARADISE, który prawdopodobnie pobierał więcej prądu niż cała okoliczna wioska.
W holu śmierdziało lawendą i fryturą. Za ladą recepcji siedziała dwudziestoletnia dziewczyna, która tępo wpatrzona w telefon nie zauważyła, że ktoś właśnie wszedł.
– Anna Schmidt. Dzwoniłam dziś, rezerwowałam pokój – powiedziała nasza bohaterka, spoglądając wprost na zajętą sobą recepcjonistkę.
Cisza. Słychać było tylko pisk jarzeniówki i ciche mlaskanie dziewczyny, która w ostentacyjny sposób żuła gumę. Annie napięła się żyła zaraz przy powiece. Właśnie weszła w stan, którego nie cierpiała. Poczuła irytację i cisnący się na usta nadmiar słów, które chciała z szybkością karabinu wycelować w tę lalunię.
– Anna Schmidt. Chciałabym dostać klucze do swojego pokoju! – powtórzyła głośniej i dosadniej.
Młoda dziewczyna podniosła głowę, nie przestając żuć gumy.
– No siemka. Nie musisz powtarzać dwa razy, nie jestem głucha – bąknęła bezczelnie.
Anna z całej siły blokowała w sobie złe emocje, które tyle razy doprowadzały ją do sytuacji bez wyjścia. Normalnie strzeliłaby ją w twarz tak, żeby nabrała kolorów na podobieństwo cieni pod oczami. Dziewczyna podała klucze z udawanym uśmiechem.
– Drugie piętro. Pokój trzydzieści sześć. Życzymy miłego pobytu.
Anna odwzajemniła jej nadęte wyszczerzanie się i schodami przemknęła ku swojemu azylowi. Rzuciła dwie walizki zaraz obok łóżka, które wydawało się, że raczej nie jest przeznaczone do wypoczynku. Zmęczona trasą zasnęła, ale sen był przerywany ciągłymi koszmarami. Trafiła na koniec świata. Cudowne miejsce, żeby zacząć wszystko na nowo albo stoczyć się już całkowicie. Może zacznie pić? Pieprzyć się z kim popadnie, by odreagować ostatnie wydarzenia? A może zwyczajnie stanie się starą panną z kotem. W końcu Morfeusz zabrał ją w puste miejsce bez żadnych przeszkadzajek. Ostatnie, co miała przed oczami, to ten wielki neon. Paradise. Raj tuż za rogiem.
Było przed dziesiątą. Anna wpatrywała się w swój talerz z „restauracyjnym” śniadaniem. Dwie parówki, jajko sadzone spalone na bokach, trochę fasoli z puszki zalanej chyba najtańszym ketchupem i dwa plastry boczku. „Angielski specjał”. W sumie mogłoby to się nazywać „foooooook”, niczym reakcja prawdziwego londyńczyka na te rzygi udające pierwszy poranny posiłek. Anna bezwiednie machała widelcem między ustami a talerzem. Kompletnie nie chciało jej się jeść. Patrzyła dokoła na ludzi siedzących przy stolikach, które były nakryte kraciastą ceratą. Nie zastanowiła się totalnie nad tym, jak będzie spędzać czas, żeby nie oszaleć w tym zapomnianym przez czas miejscu. Jej uwagę zwrócił starszy jegomość, który przy stoliku obok pałaszował jajecznicę. Wyglądał jak Włóczykij, taki czterdzieści lat później, który zabłądził i nigdy nie dotarł do doliny Muminków.
„Przecież jesteś w Bieszczadach, jesteś w pieprzonych górach” – prowadziła dialog w głowie sama ze sobą. Gość wyglądał, jakby urodził się w górskim potoku albo na szczycie K2, więc na pewno będzie wiedział co i jak.
Zabrała talerz i dosiadła się do niego.
– Dzień dobry. Można?
Zaskoczony jej zachowaniem mężczyzna uśmiechnął się nerwowo i odparł:
– Proszę bardzo, choć nie wiem, jakaż to okazja.
Anna uśmiechnęła się szczerze.
– Powiem krótko. Jestem korpoludkiem, ostatni raz w górach byłam w podstawówce, prawdopodobnie dałabym się zjeść pierwszej lepszej watasze wilków, bo znając moje rozeznanie w terenie, trafiłabym wprost do ich legowiska.
Starszy pan zaczął się śmiać.
– Do Bieszczad trzeba mieć szacunek, droga pani. Można spędzić w nich całe życie, przejść je wzdłuż i wszerz, a i tak zaskoczy nas w nich coś nowego, niesamowitego, czego kompletnie się nie spodziewamy. Skoro nigdy pani tu nie była, to zapewne i panią czeka jakaś przygoda.
– Chyba mam dosyć przygód w ostatnim czasie. Przyjechałam tu odpocząć i pozbierać myśli – odpowiedziała Anna.
Mężczyzna kontynuował swój wywód:
– Jeśli chce pani trochę poznać góry, jest taki szlak niedaleko. Wróci się pani do drogi, tej asfaltowej. Zaraz za zakrętem w prawo będzie ścieżka w górę, między drzewami. To mało uczęszczany trakt, ale bardzo piękny. Ciągnie się kilometrami pomiędzy wzniesieniami, ale może pani w każdej chwili wrócić tą samą drogą.
Mimo tego, że mężczyzna miał ciepły ton głosu i był bardzo życzliwy, opowiadając Annie o cudach pobliskiej natury, ona jakby wyłączyła się już parę minut wcześniej.
Dotarło to do niej nagle i bardzo zaniepokoiło. Słyszała słowa staruszka, ale myślami była gdzieś indziej. Zorientowała się, że podąża za kimś wzrokiem. Długowłosa, ruda dziewczyna. Odkąd tylko weszła do restauracji, Anna nie spuszczała z niej oka. Dlaczego to robiła? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
Dziewczyna była bardzo wysportowana. Pod legginsami było wyraźnie widać zarys prawie każdego mięśnia. Miała na sobie oversizową bluzę w kolorze khaki i wysokie górskie buty. Włosy były spięte w kok na samym czubku głowy. Teoretycznie nie różniła się niczym od wchodzących tutaj ludzi. Ot, kolejna maniaczka górskich wypraw, ale Anna czuła się tak, jakby patrzyła na przystojnego faceta. Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że rudowłosa wywołuje u niej jakieś stare, zapomniane emocje. Śledziła jej każdy ruch i mimikę, aż do momentu, kiedy dziewczyna opuściła jadalnię. Miejsce strachu zajęło zaciekawienie i ekscytacja.
Anna bez słowa podniosła się od stolika i wyszła jak w transie. Mężczyzna ciągle do niej mówił, ale była jakby w innym świecie. Weszła do swojego pokoju i tępo wpatrywała się w okno. Dopiero po chwili przypomniała sobie, o czym opowiadał jej staruszek. Postanowiła, że pójdzie się przejść, dotlenić głowę. Nie miała pojęcia, że to, co się w niej rodziło, zostanie z nią już na zawsze.
Błoto przyklejało się do butów, tworząc na nich skorupę. Anna nie posiadała superprofesjonalnych trzewików górskich. Postanowiła, że założy trekkingowe adidasy, które dostała pod choinkę od przyjaciółki chcącej zmusić tym Annę do większego angażowania się w jakikolwiek sport. Wyczynem był marsz po Lesie Kabackim, a nie taplanie się w błotnistym szlaku gdzieś pośrodku niczego.
Może i ten facet miał rację, że szlak jest mało uczęszczany oraz piękny, lecz jak to sprawdzić, kiedy mgła zasłania większość widoków, a niebo raczy mżawką? A to dopiero początek. Anna mimo przeciwności pogodowych dalej kroczyła przed siebie. Przecież była jedną z najlepszych policjantek w Warszawie. Mówili, że ma większe jaja niż niejeden facet. Tylko dlaczego taszczyła je teraz po kolana w błocie?
Czuła się przemoknięta do cna. Żaden milimetr jej ciuchów nie był już w stanie wchłonąć więcej wody, która spływała z niej jak małe wodospady wprost na błoto i kamienie. Tak musi być. Katharsis, którego doświadczała na własne życzenie. Zgnoić się i zmęczyć do granic możliwości, żeby samodzielnie oczyścić się z całego tego gówna, które przez lata zbierała w sobie. Jakie to poetyckie i książkowe! Kompletnie nie pasowało do jej portretu psychologicznego, a więc mogła teraz kogoś sprzątnąć bez jakichkolwiek podejrzeń.
Anna głośno się zaśmiała:
– Ha, ha, ty idiotko!
Bardzo często sama dopingowała się obelgami. Nakręcało ją to do dalszego działania, kiedy brakowało jej siły. Wewnętrzne dialogi towarzyszyły jej od niepamiętnych czasów. Może ma coś „nie halo” z głową?
Nie zanosiło się na to, żeby pogoda zmieniła się w najbliższym czasie. Wręcz przeciwnie. Nieba praktycznie nie było widać, a mgła nie odpuszczała. Anna po chwili zastanowienia postanowiła wracać. Czekała ją prawie godzinna wyprawa z powrotem w stronę Raju. Nie dziw, że Adam i Ewa zrobili wszystko, żeby z niego uciec. Annie wydawało się, że droga powrotna będzie pestką i bułką z masłem. Starała się zapamiętywać drogę, mimo tego, że szlak był raczej prosty i nie miał dziwnych przejść czy skrzyżowań. Szybko jednak okazało się, że nie miała racji. Momentalnie zrobiło się ciemno. Przystanęła na chwilę i ni cholery nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie jest i dokąd ma iść. Zasięg w telefonie był zerowy, więc i nawigacja nie będzie działać.
Szła przed siebie, dziarsko stawiając kroki i dodając sobie tym animuszu. No i gdzie są te jaja? Powoli dochodziło do niej, że nie będzie w stanie wrócić. Zgubiła się. Bała się wołać o pomoc, bo pamiętała historie o niedźwiedziach i wilkach w tych okolicach. Po półgodzinnym marszu wciąż jakby stała w miejscu. Nie miała żadnego azymutu. Poruszała się na ślepo, tak jak podpowiadała jej intuicja. Nagle coś jej mignęło pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami, jakby światło. Dosłownie moment rozjaśnienia. Może to mózg płatał jej figle? Poczłapała w stronę rozbłysku, przeszła kilkanaście metrów i zaczęła wyrastać przed nią chatka. Drewniana, zbita z bali i desek, porośnięta przez mech i zabrana po części przez naturę. Cholera, to chyba jej jedyna szansa na przeczekanie tej pogody i prawdopodobnie nocy, co nie napawało jej optymizmem.
Przekroczyła próg i w tym momencie cały świat się zatrzymał. Nagle poczuła obezwładniający nerwoból w klatce piersiowej. Skąd taki nagły stres?
Na podłodze leżała rozłożona karimata, obok stał mały palnik z garnuszkiem, w którym gotowała się woda z torebką herbaty. W oknie stały świece. Ona. Rudowłosa dziewczyna z hotelu przypatrywała się Annie i uśmiechała serdecznie.
– No cześć! Czyżby kolejna zagubiona duszyczka? – odezwała się.
Anna nie mogła wydusić z siebie słowa.
– No co się tak patrzysz, jakbyś zobaczyła ducha? – Rudowłosa wciąż się śmiała, zapraszając ją, by usiadła obok niej.
Wszystko działo się tak szybko, że Anna po prostu bezwiednie dołączyła do Rudej. Wpatrując się w ognik palnika gazowego, była znów jak w transie.
– Zgubiłaś się czy brak ci sił na powrót?
– Yyy… Chyba się zgubiłam. W sensie wracałam tą samą drogą i wydawało mi się, że trafię do hotelu – wykrztusiła z siebie Anna.
– Kto cię wysłał na ten szlak? Nie wierzę, że sama się zdecydowałaś na taki ruch.
– Starszy pan w hotelu opowiedział mi o nim. Mówił, że jest prosty i superłatwy.
– Ha, ha, Stanisław to jest stary, górski wyjadacz. Pomagał himalaistom w wyprawach. Owszem, szlak jest ładny i dosyć prosty, ale nie jeśli leje i jest mgła, a ta często tutaj gości. Więc trafiłaś idealnie. Masz, napij się herbaty i ściągaj te ciuchy.
Ruda podała Annie kubek ze świeżo zaparzoną herbatą.
– Nie mam nic na zmianę. Zamarznę tutaj przecież.
– Ja mam w plecaku kilka rzeczy, podzielę się z tobą. Zaraz rozpalimy w kominku i ubrania raz-dwa wyschną.
Dopiero teraz Anna zauważyła, że z boku chatki był wybudowany prowizoryczny kominek. Obok leżało kilka szczap drewna. Ruda zaczęła rozpalać ogień, dmuchając i wypinając się w jej stronę. Anna znów poczuła to dziwne napięcie.
„Kurwa mać, Schmidt, ogarnij się!” – krzyczała w myślach, nie mogąc sobie poradzić z tym, co działo się w jej głowie. Dlaczego w taki sposób spogląda na tę dziewczynę?
Ruda wróciła na karimatę.
– No, na co czekasz? Przecież zaraz będziesz chora. Zapalenie płuc i domek w środku lasu to jest zabójcze połączenie. Tutaj masz dresy i bluzę.
Anna stresowała się, ale ściągnęła mokre ciuchy i wskoczyła błyskawicznie w ubrania, które dała jej Ruda.
– Dzięki. Chyba ratujesz mi życie. Jestem Anna. Głupio, że się nie przedstawiłam wcześniej.
– Kaja. Miło mi cię poznać, nawet w takich spartańskich warunkach – odparła Ruda.
– Widziałam cię rano, na śniadaniu w restauracji.
– Tak, to bardzo możliwe. Wczorajszą noc spędzałam w hotelu.
– Co cię przywlekło do takiej dziury? I do Raju? – Anna zaśmiała się pierwszy raz, odkąd weszła do chatki. Czuła, że stres powoli ją odpuszcza.
– To idealnie miejsce wypadowe na dalsze wędrówki. Tanie, luksusowe i wiesz, nikt o nic nie pyta. Ha, ha! – zaśmiała się Kaja.
– Luksus na pierwszym miejscu – wtórowała jej Anna. Wzięła łyk herbaty i momentalnie wypluła go na ziemię. Kaja zaczęła zataczać się ze śmiechu.
– Widać, że jesteś miastowa.
– To smakuje, jakbyś randomowe trawska zalała gorącą wodą! Z czego jest ten napar? Z mleczy? – zapytała Ania pomiędzy pluciem a śmiechem.
– To herbatka podróżników, napar z igieł sosny.
– Sosny?! Z sosny to jest dobry odświeżacz do kibla!
– Jak się nie rozgrzejesz, to serio tutaj umrzesz w bólach i cierpieniu – powiedziała z powagą w głosie Kaja i palcami odgarnęła mokry kosmyk z czoła Anny, a ta wzdrygnęła się jakby porażona prądem. Ruda nie zwróciła na to uwagi i rozwiesiła jej mokrą kurtkę i spodnie obok kominka.
– Dziękuję, że to dla mnie robisz. W sumie przecież się nie znamy.
– Drobiazg, mam dzięki temu kompankę do spędzenia wspólnie nocy – odparła Kaja.
Anna znów się wzdrygnęła. Wszystko kojarzyło jej się z jednym. Ruda powodowała w niej taki nadmiar ekstazy i emocji, że nigdy żaden facet nawet nie zbliżył się do tego poziomu. Chciała ją dotknąć, poczuć, posmakować. Czuła wręcz zwierzęcy pociąg do niej.
Kaja znów usiadła obok Anny.
– Pogoda na bank się nie zmieni, spędzamy tutaj noc, więc trzeba będzie przynieść jeszcze trochę drewna, żeby zdążyło podeschnąć. Ty jesteś mokra jak szczur, a ja mam już suche okrycie, więc pójdę – kończąc zdanie, Kaja zaczęła się podnosić. Anna chwyciła ją bezwiednie za dłoń.
– Nie idź.
Ruda spojrzała na nią z zaciekawieniem i zdziwieniem.
– Wróć myślami do moich słów sprzed chwili. Jest jebany październik, a te szczapki brzozy wystarczą nam na godzinę, może dwie. W nocy będzie tylko kilka stopni na plusie.
Nagle Anna w przypływie czegoś, czego nie umiała opisać słowami, przyciągnęła do siebie Kaję i zaczęła ją namiętnie całować. Ruda przez chwilę totalnie nie wiedziała co robić i w szoku odpowiadała tym samym. Ich usta złączyły się w dziwnym pocałunku. Nie minęło kilka sekund, a dziewczyna odepchnęła Annę. Wstała i skierowała się w stronę drzwi, zakładając kurtkę, przed wyjściem odwróciła się i spojrzała gniewnym wzrokiem.
– Ania, nie możesz więcej tego zrobić. Obiecaj mi.
Anna była wstrząśnięta jej słowami, choć czuła, że przekroczyła wszelkie granice. Ruda wyszła z pomieszczenia, zostawiając ją samą. „Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego tak bardzo ciągnie mnie do tej dziewczyny?” Rozumiała, że zachowała się jak pijana nastolatka, ale skąd aż taki gniew u Kai? Cisza wypełniała drewniane ściany. Anna chciała uciec, schować się, bo było jej wstyd. Po co w ogóle ruszała się z hotelu? Chwyciła kubek i dopiła resztę naparu. Gorzki smak rozlał się po jej gardle. Żałowała, że nie ma przy sobie nic mocniejszego.
Minęło najcichsze pół godziny w życiu Anny. Kaja jeszcze nie wróciła, a za oknem szalała wichura. „Dlaczego jeszcze jej nie ma?” Wydawała się rozsądną i doświadczoną dziewczyną. „A co, jeśli dostała czymś w łeb i leży teraz gdzieś w krzakach lub spadła ze skarpy?”
Anna podeszła do swoich rzeczy, które wisiały obok kominka. Wciąż były mokre. Była uwieziona w tej pieprzonej kupie desek. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi.
– Przyniosłam trochę drewna. Pomóż mi je wnieść. – Kaja była cała przemoczona.
Kiedy skończyły, Ruda szybko ściągnęła swoje ubrania i usiadła blisko ognia. Anna nie mogła oderwać od niej wzroku. Nie czuła już zażenowania z tego powodu. Wręcz przeciwnie – robiła to z nieukrywaną satysfakcją.
– Kaja, jak ty się dorobiłaś takiego ciała? – zapytała z ciekawością.
– Byłam gimnastyczką. Od jedenastego roku życia praktycznie codziennie trenowałam. Potem siadły mi stawy, zaniedbałam leczenie i kariera, której nigdy nie było, legła w gruzach. Nie wolno mi skakać i wywijać fikołków, więc chodzę po górach.
– Sama? Przecież to jest okropnie smutne.
– Czekaj. Czy ty znów na mnie patrzysz w ten sposób? – zapytała Kaja.
– Yyy… W jaki sposób? – Twarz Anny pokryła się czerwienią.
– No w taki, jakbyś chciała mnie tu zaraz przelecieć bez pytania. W sumie można powiedzieć, że pierwszy krok już zrobiłaś. – Uśmiechnęła się Kaja.
– Przepraszam. Mówiąc szczerze, odkąd cię zobaczyłam, dostałam małpiego rozumu. Nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić i chyba nie chcę.
– Czyli jesteś lesbą, zbiegiem z wielkiego świata akceptującym wszystko i wszystkich i uciekłaś akurat do zaściankowego miejsca, gdzie pierwszy lepszy mieszkaniec utopi cię za to w studni?
– Można tak powiedzieć, ale zaraz… Przecież nie mówiłam, skąd przyjechałam. Aż tak widać po mnie, że jestem miastowa?
– Mam zajebiście dobrą pamięć fotograficzną. Widziałam cię w telewizji parę lat temu. Byłaś psem, prawda?
– Suką w zasadzie – zaśmiała się Anna.
– Wiedziałam! Więc dlaczego to miejsce? Nie akceptowali cię?
– Ale ja nie jestem lesbijką! O czym ty mówisz?
– No przecież ślinisz się na mój widok jak napalony podlotek i chcesz mi powiedzieć, że nie interesują cię kobiety?
– Nigdy nie całowałam się z kobietą, jeśli o to pytasz. Ty byłaś pierwsza.
– _Wait_, _wait_. Bo nie rozumiem. Odjebała ci palma, wsiadłaś w samochód, zostawiłaś całe swoje życie i po drodze tutaj uświadomiłaś sobie, że jesteś inna?
– Nie, zupełnie nie. – Wzruszyła ramionami Anna.
– Zawsze wiedziałam, że baby są jakieś dziwne. – Kaja wyciągnęła język na zewnątrz. – Czyli według ciebie to miłość od pierwszego wejrzenia? Paradise połączył nas węzłem? – Śmiała się.
– Ale ja naprawdę to czuję. I ni cholery, nie potrafię tego w żaden sposób wyjaśnić. Widziałam, jak na mnie naskoczyłaś i miałaś do tego pełne prawo. Przepraszam raz jeszcze.
– Jest okej. Po prostu nie lubię niewyjaśnionych sytuacji. Wiesz, jeśli nie ogarniam, na czym stoję, to zaczynam się bać. A jak zaczynam się bać, to reaguję stresem, i to solidnym. Nie powiem, było to przyjemne uczucie, ale mogłaś mnie uprzedzić.
– To było automatyczne, niezaplanowane. Totalnie spontaniczne i szalone. Nigdy w życiu bym się nie zdecydowała świadomie na taki krok, bo…
Anna nie zdążyła skończyć wypowiedzi – leżała już na karimacie, a Kaja przyciskała ją do podłogi swoim ciałem. Przeszedł ją kolejny dreszcz. I kolejny. To było uczucie tak niesamowite, że nie potrafiła go porównać do niczego innego. Czekała na moment, gdy ich usta się połączą po raz drugi, a kiedy to nastąpiło, tak nagle i intensywnie, zapragnęła jej więcej i więcej. Mimo że kominek dawał tylko złudne ciepło, a one leżały po drugiej stronie chaty, to kompletnie nie odczuwała chłodu. Nawet nie spostrzegła, kiedy obie zrzuciły resztki ubrań i grzał je żar własnych ciał. Wyłączyła się na otaczający ją świat i brała garściami wszystko, co dawała Kaja, która tonęła pomiędzy jej udami. Jedynie wilgoć jej włosów, które lepiły się do skóry, momentami wyrywała ją z tego cudownego stanu. Nigdy nie czuła niczego podobnego. Odpływała myślami, a przed oczami widziała sytuacje, które chyba nigdy się nie wydarzyły. Jakby zbierała z otaczającej ją niewidzialnej rzeczywistości wszystkie najlepsze chwile, sekundy szczęścia i nieopisanej euforii. Odpłacała Kai swoim dotykiem, próbowała skupiać się też na dawaniu jej przyjemności, ale czuła, że po prostu ma przyjmować to, co się teraz dzieje. Czas przestał się dla niej liczyć. Otrzymywała i oddawała pocałunki. Kaja pieściła ją w taki sposób, jakby znała jej najskrytsze pragnienia, a Anna próbowała zaczarować Rudą w taki sam sposób. Mimo tego, że robiła to po raz pierwszy, ten stan niósł ją ku wspólnej ekstazie. Padający deszcz zagłuszał ich jęki, które z każdą chwilą przeradzały się w krzyki i nic nieznaczące słowa. Bo teraz nic nie miało dla Anny znaczenia. Były tylko we dwie, zamknięte w bańce. Wspólny orgazm zatrzymał na chwilę czas. A później był kolejny i kolejny. Rozrzucone wszędzie ubrania i dogasająca świeczka na parapecie. I cisza. Jakby dyrygent gwałtownie machnął batutą i wszystko zamarło. Słychać było tylko kapanie kropel, które spływały z dachu wprost na prowizoryczny parapet zrobiony z kawałka blachy. Zgasł płomień i nastała ciemność. Żar w kominku dawał delikatną poświatę.
Nie wiedziały, ile minęło czasu. Godzina? Może więcej… Nieważne. Nie pamiętała, w którym momencie Kaja przykryła je grubym kocem z wkurzającą metką Ikei. Anna bardzo chciała spojrzeć jej w oczy. Może podziękować? Ale były splecione ze sobą w tak nieoczywisty sposób, że nie warto było przerywać tej chwili.
Kaja odcięła jej poprzednie życie. Może na własne życzenie wpakowała się w te delikatne ręce, ale chciała to powtarzać każdej nocy. Gdyby teraz wyszeptała „kocham cię”, byłoby to jak obelga. Można pomyśleć, że była to jednorazowa akcja. Ot, niezobowiązujący seks i wracamy do rzeczywistości. Ale nie w tym przypadku. Nie dziś. Nie teraz. Zamknęła oczy i jeśli to wszystko było snem, już nigdy nie chciała się obudzić.
– Opowiedz, co spowodowało, że tu przyjechałaś? – Głos Kai wyrwał Anię z półsnu.
– Ale przecież to jest nudne jak flaki z olejem – powiedziała, wtulając się mocno w Rudą.
– Nudne czy nie, chcę o tym posłuchać. Jestem strasznie ciekawa, co cię skłoniło do tak drastycznych zmian – odparła Kaja.
– Wydaje mi się, że musiałabym wrócić do czasów, kiedy jeszcze miałam pstro w głowie. Byłam na studiach i myślałam, że życie to jeden wielki melanż.
– No ale akademia policyjna?! Nie znam żadnej kobiety, która z własnej, nieprzymuszonej woli poszłaby pracować w policji. Totalnie mi tam nie pasujesz. Owszem, może i wydajesz się twardą babką, ale to tylko powierzchowna skorupa. Jechałaś na niej tyle lat i nikt nigdy nie odkrył tego, że tak naprawdę jesteś inna?
– Przestań, w pracy wydawało mi się, że każdy mnie szanuje i liczy się z moim zdaniem. Bardzo szybko zaskarbiłam sobie przychylność kogo trzeba. Raz, że mój staruszek jest emerytowanym gliną szanowanym w światku nawet przez bandyterkę, a dwa, byłam długi czas z synem kogoś, kto też wysoko siedział na stołku w stołecznej. To trochę zobowiązuje.
– Zobowiązuje? Do czego?
– No jak do czego? Kaja… w tym momencie ciąży na tobie taka presja, że budzisz się rano z myślą, co dziś się odjebie i jak musisz na to zareagować.
– No i zareagowałaś. Jesteś teraz tu, a cała „śmietanka” została tam, gdzie była.
– Dużo się zmieniło od tamtej pory, Kaja.
– Poszłaś po rozum do głowy? Czy jesteś książkowym przykładem depresji i wpływu trudnej pracy na psychikę?
– Wydaje mi się, że na to nałożyły się miliony spraw. Najpierw rozwód rodziców. Stary po przejściu na emeryturę stał się nieznośnym tetrykiem. Nie dało się z nim wytrzymać pod jednym dachem. Kupił sobie kawałek ziemi gdzieś pod stolicą, ktoś pomógł mu wybudować jakiś drewniany kąt i jeździł tam z kolegami. Chyba nie chcę wiedzieć, co oni tam robili, ale coraz więcej czasu spędzał właśnie tam. Na początku cieszyłyśmy się z mamą, bo miałyśmy spokój od jego zażaleń, wiecznych pretensji i chodzenia obok niego jak jeż w fabryce kondomów. To było już na tyle męczące, że serio odpoczywałyśmy te parę dni bez jego obecności. Nawet on po powrocie przez jakiś czas wydawał się normalniejszy. Jakoś ta relacja była zdrowsza, ale tylko przez krótki czas.
– Pił?
– Ha, ha, Kaja. Wszyscy piją. Wszyscy. Strażacy, policjanci, lekarze, górnicy. Każdy, kto przynosi z pracy trochę więcej stresu niż przeciętny zjadacz grahamek, musi to jakoś odreagowywać. Niektórzy biegają w maratonach, chodzą na boks albo skałki, a niektórzy po prostu się resetują, pijąc. Mój ojciec chlał, odkąd pamiętam, ale akurat on miał klasę. Walił jakieś drogie burbony, nalewki z, kurwa, piżmowca albo wódki robione na jakimś lodowcu. Mam ciągle przed oczami sceny, jak nalewał sobie te trunki do ulubionej szklanki i delektował się nimi, jakby spożywał płynne złoto. Napruwał się raz-dwa i zasypiał w fotelu na siedząco. Więc jeśli chodzi o alkohol, to sama widzisz, że był totalnie nieszkodliwy. Tak sobie żyliśmy dłuższy czas. Wszystko się zmieniło, gdy mama odeszła. W sensie – umarła. Teoretycznie żyli przez długi czas obok siebie, ale ojca bardzo zabolała jej śmierć. Wtedy zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. Sprzedał poletko, wyjechał do Hiszpanii i tyle go widziałam. Kumple z pracy nawet nie byli świadomi tego, co się z nim dzieje. Nie wiadomo, czy ktoś wpłynął na niego, czy po prostu zwyczajnie mu odjebało. Zostałam sama w wielkim świecie, no i trzeba było zacząć sobie radzić. Wtedy pojawił się Sebastian, przygarnął mnie, początkującą policjantkę, która nic nie wiedziała o tym środowisku. Tyle, co z opowieści ojczulka, który potrafił wszystko koloryzować w sposób wręcz magiczny. Pieprzony Andersen. Myślałam, że od każdej reguły jest wyjątek i Seba miał właśnie nim być. W sumie byliśmy podobni, bo jego stary też był psem w stołecznej. No i chuj, no i cześć. Wiesz, że zaczęłam w nim widzieć swojego ojca? Na początku zastanawiałam się, czy to może ze mną jest coś nie tak. Niby jakieś gówniane wzorce wyniesione z domu. Ale nie. Oni prawie wszyscy są tacy sami. Nawet się nie zdążyłam zorientować, jak sama zaczęłam prezentować ten sam poziom. Lub raczej jego brak.
Kaja bardzo uważnie słuchała każdego słowa wypowiadanego przez Annę.
– Przesrane, że masz tego wszystkiego świadomość – odparła Ruda.
– Dlaczego?
– Lepiej byłoby sobie żyć w jakiejś historyjce, bez świadomości tego, że jest się zwyczajnie produktem jakiegoś żartobliwego życiowego marazmu. Ale z drugiej strony, jesteś tu, gdzie jesteś. – Uśmiechnęła się Kaja, całując Annę w czoło.
Za oknem już świtało. Chłód powoli zaczął im dokuczać i dziewczyny postanowiły się ubrać.
– Musimy wracać do cywilizacji – zaśmiała się Anna.
– Po co? Gdzie ci się spieszy? – zdziwiła się Kaja.
– Musimy coś zjeść i może się wykąpać?
– Ha, ha, próbujesz mi powiedzieć, że śmierdzę? – Ruda zaśmiała się głośno.
Anna zaczęła klepać się otwartą dłonią po czole i również głośno rechotała. Obydwie spakowały się i ruszyły szlakiem w stronę Paradise. Poranek był chłodny, ale Anna nie czuła niczego prócz totalnego odklejenia się od rzeczywistości. Zakochała się w Kai. Zakochała się w kobiecie.
_Koniec wersji demonstracyjnej._