Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Przyszłość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przyszłość - ebook

Garstka wtajemniczonych planuje zuchwałe porwanie, aby uratować świat przed chciwością gigantów technologicznych.

Martha nie spodziewała się, że kiedyś będzie pracować dla potentata mediów społecznościowych. Wychowana z dala od cywilizacji, w kulcie zapoczątkowanym przez swojego ojca, nadal pamięta, jak przetrwać w lesie czy obronić się przed dzikimi zwierzętami. Teraz jest otoczona przez megabogate firmy kreujące odłączoną od przyrody współczesność i projektujące tajną broń, jednocześnie głosząc technologiczne proroctwa. Wszystko dla własnych korzyści i zysków.

Po drugiej stronie świata, w centrum handlowym w Singapurze, Lai Zhen unika zamachu na swoje życie. Nagle na jej telefonie pojawia się aplikacja, która udziela jej dokładnych wskazówek, jak uciec przed zagrożeniem. Kto ją stworzył? I co wie o przyszłości?

Drogi Marthy i Zhen się przecinają. Podczas gdy kilku miliarderów, pewnych swojego bezpieczeństwa, prowadzi świat ku zagładzie, nieustępliwość Marthy i nienasycona ciekawość Zhen mogą wywołać coś pięknego – lub zwiastować koniec cywilizacji.

Błyskotliwy futurystyczny thriller i zwariowana wizja świata zarazem. Przyszłość nadchodzi. Przyszłość jest tutaj.

Przyszłość (moim zdaniem) pozamiata na listach bestsellerów.

Margaret Atwood

Co za książka! Mój Boże. Oczekiwania miałam bardzo wysokie, a i tak zostały przekroczone. Cholera. Będę polecać tę książkę każdemu. Zawsze.

Laurie Frankel, autorka bestselleru Tak to już jest

Zabawna, przenikliwa, straszliwie aktualna i zaskakująco pełna nadziei. Przyszłość to emocjonująca przejażdżka, a zarazem ostrzeżenie i antykapitalistyczny manifest. Trochę Atwood, trochę Gibson, ale przede wszystkim Alderman. Uwielbiam.

Lauren Beukes, autorka bestsellerów Lśniące dziewczyny i Zoo City

Jak powieść o wielkich ideach może być tak wciągającą rozrywką? Trzymająca w napięciu historia miłosna i dowcipny thriller o zaletach i wadach ludzkiej cywilizacji. Przyszłość jest wow.

Emma Donoghue, autorka bestsellerów Pokój i Wpływ gwiazd

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66500-35-8
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LI­STO­PAD, KA­RO­LINA PÓŁ­NOCNA

Kon­fe­ren­cja eko­lo­giczna „Ac­tion Now!”

lenk

Rano w dniu końca świata Lenk Ske­tlish – dy­rek­tor ge­ne­ralny i za­ło­ży­ciel ser­wisu spo­łecz­no­ścio­wego Fan­tail – sie­dział pod se­kwo­jami w spe­cjal­nie wy­bra­nym miej­scu o szcze­gól­nych wa­lo­rach kra­jo­bra­zo­wych i pró­bo­wał od­dy­chać z pępka.

Szczyty gór wi­docz­nych w od­dali po­kry­wał śnieg, a ich zbo­cza pełne cie­ni­stych za­ła­mań po­bu­dzały wy­obraź­nię. Drzewa ro­snące w po­bliżu były ru­dawe i płowe, szare i zie­lone. Pnie se­kwoi stały pew­nie, z węź­la­stą korą jakby ople­cioną pną­czami, ob­ro­śniętą mięk­kim mchem i tra­wami; w tej gę­stwi­nie uwi­jały się owady. Niebo miało ko­lor roz­wod­nio­nego błę­kitu póź­nej je­sieni, a przez ga­łę­zie prze­zie­rały strzę­pia­ste chmury. Wszystko na nic.

In­struk­torce me­dy­ta­cji gwiz­dało w no­sie.

Za każ­dym ra­zem, gdy wcią­gała „głę­boki od­dech do brzu­cha”, ten gwizd wrzy­nał się w ła­godny szum se­kwoi ni­czym piła łań­cu­chowa. Prze­cież ona musi to sły­szeć, po pro­stu musi. A jakby nie sły­szała. Se­kwoje szu­miały, li­ście za­czy­nały opa­dać, wszystko ma swój czas, od­cho­dzi i prze­mija, przy­po­mi­nała in­struk­torka.

Lenka Ske­tli­sha nie in­te­re­so­wało ani od­cho­dze­nie, ani prze­mi­ja­nie.

– Niech twój brzuch sta­nie się miękki pod­czas wde­chu – za­rzą­dziła in­struk­torka.

Wy­ma­wia­jąc „brzuch”, ro­lo­wała „brz” na ję­zyku w dzi­waczny spo­sób, jakby była Ro­sjanką. Ale nie była. Po pierw­szym dniu Lenk po­pro­sił Mar­thę Ein­korn, asy­stentkę za­rządu, żeby to spraw­dziła. In­struk­torka po­cho­dziła z Wi­scon­sin, gdzie ro­bią ser, który pisz­czy w zę­bach. Cią­gle po­wta­rzała „brzuch”. Że Lenk ma za­trzy­mać świa­tło w brzu­chu, czuć cie­pło w brzu­chu, wpeł­znąć do swo­jego brzu­cha i sie­dzieć tam, słu­cha­jąc jej gwiz­da­nia w no­sie i puch­ną­cego w ustach „brz”. Tym­cza­sem w brzu­chu Lenka Ske­tli­sha na­ra­stał ja­do­wity, bu­zu­jący gniew.

Se­kwoje. Wróćmy do se­kwoi. Ma­je­stat przy­rody, pro­ste piękno. Wy­dep­tana ścieżka w górę zbo­cza, plusk stru­mie­nia. Wdech, wy­dech. Świat, który staje przed nami w każ­dej chwili, i on sam, Lenk, który jest jego czę­ścią. Nie­ro­ze­dr­gany, nie­wście­kły, nie­my­ślący o umo­wach na roz­sze­rze­nie upraw­nień Fan­ta­ila w Uru­gwaju i Mjan­mie, cho­ciaż pod jego nie­obec­ność na pewno ktoś to spie­przy.

Bądź obecny. Tu i te­raz. Okej, od­dech w pępku, w cen­trum ciała, do­brze, pę­pek pod­nosi się i opada, i... Gwizd w no­sie in­struk­torki wzbo­ga­cił się o nowy ton. Tro­chę niż­szy niż na po­czątku. Ba­ry­ton? Alt? Czy ta ko­bieta tego nie sły­szy? Czemu nie ra­czy wy­dmu­chać nosa, za­nim przyj­dzie na se­sję? Dla­czego Mar­tha albo ktoś inny, albo któ­ryś z Mar­thy po­ma­gie­rów nie spraw­dzili, czy ta su­per-du­per spe­cja­listka od me­dy­ta­cji nie gwiż­dże no­sem? Wy­naj­mują lu­dzi jak leci, bez kon­troli?

– Niech od­dech prze­nika twoje ciało – mó­wiła in­struk­torka śpiew­nie. – Świat te­raz ni­czego od cie­bie nie chce.

Aku­rat. Sie­dział tu, bo otrzy­mał ko­mu­ni­kat od za­rządu, że je­śli nie na­uczy się pa­no­wać nad gnie­wem, trzeba bę­dzie po­waż­nie za­sta­no­wić się nad jego przy­szło­ścią w Fan­ta­ilu, co było rów­nie nie­do­rzeczne jak ta baba z or­kie­strą w no­sie po­da­jąca się za kry­nicę spo­koju. Ale do­brze, przy­jął do wia­do­mo­ści, po­szedł na współ­pracę. Je­żeli im się wy­daje, że wy­walą go z jego wła­snej firmy, jak El­len By­wa­ter wy­wa­liła Al­berta Dą­brow­skiego z Me­dlaru, to się zdzi­wią. Ale mo­gliby coś ta­kiego prze­for­so­wać – po­wie­dzie­liby, że jego styl za­rzą­dza­nia się nie spraw­dza, że Lenk nie wy­ciąga wnio­sków z po­peł­nio­nych błę­dów; naj­pierw po tro­chu by go od­su­wali, aż wresz­cie by go wy­ko­pali. Ta­kie rze­czy się zda­rzają. Hi­sto­ria Al­berta Dą­brow­skiego była po­ucza­jąca. El­len By­wa­ter zo­stała sze­fową Me­dlaru i gdzie jest te­raz Al­bert Dą­brow­ski? Wszy­scy mają go w du­pie.

– Bądź praw­dzi­wie obecny w tej chwili – trą­biły po­lipy no­sowe. – Za­nurz się w niej z uf­no­ścią.

Więc sie­dział tu, żeby wy­ka­zać do­brą wolę. Nie był dziec­kiem, od pra­wie dwu­dzie­stu lat kie­ro­wał Fan­ta­ilem, który stwo­rzył od zera, tylko z po­my­słu i po­czu­cia, że nad­szedł od­po­wiedni czas. Dzi­siaj, w stu dwu­dzie­stu sied­miu kra­jach na świe­cie, je­śli chcia­łeś do­trzeć do lu­dzi, za­czy­na­łeś od Fan­ta­il­Stream; je­śli chcia­łeś coś sprze­dać, za­kła­da­łeś Fan­ta­il­Store; je­śli chcia­łeś sprze­da­wać za gra­nicę, uży­wa­łeś Fan­ta­il­Se­am­less i roz­li­cza­łeś trans­ak­cje w wa­lu­cie Fan­ta­il­Coin. Gdy na­rody za­mie­rzały prze­mó­wić, czy­niły to za po­śred­nic­twem Fan­ta­ila.

Pro­szę bar­dzo, mógł zro­bić ko­lejny krok, za­pre­zen­to­wać się światu jako miły gość. Ze­zna­wać przed ko­mi­sją an­ty­mo­no­po­lową, zor­ga­ni­zo­wać tę idio­tyczną eko­lo­giczną kon­fe­ren­cję „Ac­tion Now!” z Anvi­lem i Me­dla­rem – nie ma sprawy. Bę­dzie opa­no­wany, wię­cej nie rzuci cenną ce­ra­miczną rzeźbą w kosz­towną ścianę z gra­we­ro­wa­nego szkła, nikt już nie trafi do szpi­tala z odłam­kiem wbi­tym w oko. To był błąd. Ubo­le­wał. Me­dy­ta­cja to pier­doły, ale działa – trzeba tylko od­dy­chać przez pę­pek. Sku­pić się na wde­chu. I wy­de­chu. Kie­dyś in­te­re­so­wał się ta­kimi rze­czami na Ha­rvar­dzie. Je­den z kum­pli dał mu płytę z play­li­stą. Pro­gra­mo­wa­nie po no­cach, nerwy, a po­tem dzie­sięć mi­nut słu­cha­nia i le­cisz w błogi sen. Zimri Nom­mik z Anvilu co roku jeź­dzi do ja­kiejś szopy na pu­styni, żeby przez dzie­sięć dni nic nie mó­wić, nic nie jeść i wle­wać so­bie wodę do nosa. Albo do tyłka. Gdzieś tam. Zimri Nom­mik, który bu­duje hur­tow­nie i sieci dys­try­bu­cyjne, który prze­trans­por­tuje każdą rzecz na świe­cie, już za­czyna dep­tać Len­kowi po pię­tach ze swoim Anvil­Cha­tem i Anvil­Party, usi­łuje po­chło­nąć wszystko, co zo­ba­czy, i...

– Je­śli twoje my­śli po­błą­dziły – ode­zwała się in­struk­torka, wcią­ga­jąc po­wie­trze ze świ­stem – niech cię to nie dziwi. Spo­koj­nie wróć do od­de­chu. Ta chwila jest wszyst­kim, czego po­trze­bu­jesz.

Na pewno nie. Chwila przy­szła i po­szła, tyle tego. Tu nie ma nic do osią­gnię­cia ani do zdo­by­cia. On po­trze­buje bły­sku w od­dali, w przy­szło­ści, fali ro­sną­cej gdzieś na oce­anie.

– Weź głę­boki od­dech do brzu­cha. Pa­mię­taj, że nasz nie­po­kój do­ty­czy rze­czy, które mogą wy­da­rzyć się w przy­szło­ści. Ale przy­szło­ści tu nie ma. Ist­nieje tylko w na­szej wy­obraźni, po­dob­nie jak jej obiet­nice i za­gro­że­nia. Roz­go­śćmy się w te­raź­niej­szo­ści – cią­gnęła in­struk­torka. – To, co się dzieje, jest w po­rządku.

Tylko że czę­sto to, co się działo, nie było w po­rządku. Pra­wie ni­gdy nie było. Wy­ma­gało cią­głego sztur­cha­nia, do­glą­da­nia, na­pra­wia­nia i po­py­cha­nia. Gdyby Lenk nic nie ro­bił, chwile szłyby na za­tra­ce­nie, jedna po dru­giej, fale prze­pły­wa­łyby da­lej, a on dry­fo­wałby na po­wierzchni zim­nego mo­rza. Cie­pło ucie­kłoby z jego ko­ści, na­de­szłaby śmierć, żeby go po­łknąć. Gdyby nie prze­wi­dy­wał, co może się zda­rzyć, całe ży­cie zo­sta­łoby zmar­no­wane, tak jak ży­cie więk­szo­ści lu­dzi.

– Nie bę­dziemy wie­dzieć na pewno, co na­stąpi w przy­szło­ści – oznaj­miła in­struk­torka.

Pech. No ja­sne, że nie bę­dziemy. Może na­stą­pić co­kol­wiek. Mogą się po­ja­wić nowe szanse, nowe po­my­sły, które wy­ko­rzy­sta ktoś inny, ry­wal go­towy prze­jąć jego for­tunę. Może się po­ja­wić El­len By­wa­ter, zło­dziejka firm, i zwró­cić na niego wszech­wi­dzące oko Me­dlaru, któ­rego lśniące, ele­ganc­kie urzą­dze­nia sta­no­wiły po­żą­daną al­ter­na­tywę dla spo­wsze­dnia­łego Fan­ta­ila. Jej no­wym suk­ce­sem był Me­dlar Neon, sty­lowy ga­dżet, za­spo­ka­ja­jący wszyst­kie ludz­kie po­trzeby ko­mu­ni­ka­cji. El­len jakby wciąż wy­prze­dzała Lenka o krok, przy­wa­bia­jąc jego klu­czowe grupy wie­kowe tak samo, jak ukra­dła Me­dlar. Więc mo­gła wy­pusz­czać ko­lejne pro­dukty, ale rów­nie do­brze mo­gło na­stą­pić trzę­sie­nie ziemi, na­gły atak serca, śmier­cio­no­śna bomba rzu­cona przez zwa­rio­wa­nego dyk­ta­tora, glo­balna epi­de­mia. Co­kol­wiek.

Lenk Ske­tlish miał wielką wła­dzę. Ka­rierę zbu­do­wał na przy­szło­ści, na tym, że umiał ją prze­wi­dzieć, wy­wą­chać, czuć wo­kół sie­bie wy­raź­niej niż te­raź­niej­szość. Przy­szłość była jego do­mem i jego ra­do­ścią – nie­uchron­ność ju­tra, na­stęp­nych dzie­się­ciu lat, na­stęp­nego stu­le­cia nie da­wała o so­bie za­po­mnieć, pchała go do przodu.

– Nie ma spo­sobu, by wie­dzieć, co sta­nie się na­wet za se­kundę.

„Taa, ja­sne”, po­my­ślał Lenk Ske­tlish. Co za smętna ściema.

Urzą­dze­nie na jego nad­garstku wy­dało ci­chy, ale na­glący dźwięk. In­struk­torka me­dy­ta­cji zmarsz­czyła brwi i przez głowę Lenka prze­le­ciała myśl pełna zło­śli­wej sa­tys­fak­cji: „No pro­szę, fak­tycz­nie nie można prze­wi­dzieć, co się sta­nie, prawda?”. Zer­k­nął na ekran – to musi być ja­kaś wtopa w Al­ba­nii albo w Taj­lan­dii, ja­kaś de­cy­zja do pod­ję­cia, pro­blem do roz­wią­za­nia, ja­kaś po­ręczna i nie­ne­go­cjo­walna wy­mówka, żeby prze­rwać tę se­sję. Ale nie. Po­czuł, jak tę­żeje mu twarz, zwę­żają się oczy, gdy czy­tał wia­do­mość. To nie była żadna wy­mówka. To był ko­niec świata.zimri

Zimri Nom­mik, dy­rek­tor ge­ne­ralny lo­gi­stycz­nego gi­ganta i plat­formy za­ku­po­wej Anvil, ode­brał po­wia­do­mie­nie całe cztery go­dziny póź­niej, bo – wy­jąt­kowo – po­su­wał swoją żonę.

Pod­czas kon­fe­ren­cji „Ac­tion Now!” Se­lah Nom­mik była w dziw­nie zmien­nym na­stroju. Ow­szem, uwiel­biała ta­kie dęte eko­lo­giczne im­prezy, to na pewno. Wi­dział, jak pła­kała praw­dzi­wymi łzami nad lo­sem ty­gry­sów i del­fi­nów, i jesz­cze ja­kichś po­ro­stów, które szcze­gól­nie ją krę­ciły. Do tego zro­bił jej nie­spo­dziankę – po­dwoił sumę, którą za­de­kla­ro­wał na rzecz two­rze­nia stref Fu­tu­re­Safe. Choć tyle się wy­da­rzyło mię­dzy nimi, cią­gle lu­bił, gdy pa­trzyła na niego ta­kim wzro­kiem, jakby wciąż pa­mię­tała, dla­czego za niego wy­szła.

Przy­glą­dał się jej, idą­cej przez scenę. W kre­mo­wej spód­nicy le­d­wie się­ga­ją­cej ko­lan, z moc­nymi i lśnią­cymi no­gami wy­glą­dała jak Se­rena Wil­liams w swo­ich naj­lep­szych la­tach. Po­my­ślał: „Pie­przyć to, i tak praw­nicy zgar­nę­liby gruby pro­cent”, po czym rzu­cił liczbę dwa razy więk­szą, niż usta­lili. Se­lah zła­pała go za rękę i pod­nio­sła ich sple­cione dło­nie, jakby wy­grali mi­strzo­stwa. Trza­skały mi­gawki apa­ra­tów, pu­blicz­ność krzy­czała, na ekra­nie za ich ple­cami po­ja­wiła się za­wrotna suma, a Se­lah schy­liła się i szep­nęła mu do ucha:

– Chcę, że­byś mnie ze­rżnął. Te­raz.

Więc jak naj­bar­dziej za­mie­rzał sko­rzy­stać. Za je­dyne do­dat­kowe 5,7 mi­liarda do­la­rów.

Ko­chali się tak, jak lu­bił, ale z na­mięt­no­ścią, jaka nie ogar­niała ich od lat. Przy ścia­nie apar­ta­mentu, gdy za­darł spód­nicę Se­lah; na pod­ło­dze, gdy ona szu­kała go z na­glą­cym po­śpie­chem. Na ka­na­pie, ona pod spodem. Wresz­cie na łóżku, ona na gó­rze, na jeźdźca; jej cięż­kie piersi były ob­na­żone, duże, ciemne sutki twarde i ster­czące, a jej rytm tak za­pal­czywy, że wy­go­niła z jego głowy pa­mięć o ca­łym świe­cie i zmie­niła go w punkt skon­cen­tro­wa­nej roz­ko­szy i cał­ko­wi­tego pod­da­nia.

– O rany – po­wie­działa i opa­dła na sko­tło­waną po­ściel. Ale przy­po­mniała so­bie o nim, pod­nio­sła głowę i spy­tała z nie­spo­dzie­waną czu­ło­ścią: – Wszystko okej?

Było tak, jakby wła­śnie się po­znali, jakby do­piero co opo­wie­dział jej o drę­czo­nym astmą, dzi­wacz­nym dzie­ciaku, któ­rym był kie­dyś, synu es­toń­skich imi­gran­tów ży­dow­skiego po­cho­dze­nia, wrzu­co­nym w śro­dek szkoły w Min­ne­so­cie i tak bar­dzo gnę­bio­nym za cu­daczny wy­gląd, dziwny ak­cent i błędy ję­zy­kowe, a zwłasz­cza za roz­wście­cza­jące ewi­dentne po­czu­cie wła­snej wyż­szo­ści, że grupka szkol­nych pił­ka­rzy wy­pchnęła go z ja­dą­cego sa­mo­chodu. Jakby znowu go na­prawdę zo­ba­czyła, na ko­niec.

Te­raz Zimri Nom­mik miał oso­bi­stego tre­nera, uło­żoną dietę pa­leo, sze­ścio­pak na brzu­chu i wię­cej pie­nię­dzy niż kto­kol­wiek inny na ziemi. A jed­nak na­dal wy­glą­dał, jakby był źle po­skła­dany: sze­ro­kie, wło­chate ra­miona, dłu­gie ręce i duże dło­nie nie pa­so­wały do przy­sa­dzi­stej syl­wetki i ostrych ry­sów. I co z tego. W biz­ne­sie prze­wi­dy­wał wszystko jak pro­rok. Za­wsze wy­ko­ny­wał ruch w od­po­wied­nim mo­men­cie. Ro­zu­miał ry­nek jak nikt i pro­wa­dził firmę w naj­bar­dziej bez­względny, naj­sku­tecz­niej­szy spo­sób na świe­cie. Tylko że ni­gdy nie mógł cał­kiem za­po­mnieć o tam­tym nie­do­ro­bio­nym dzie­ciaku. Wie­dział, jak wy­glą­dał w po­rów­na­niu ze zdro­wymi, opa­lo­nymi, blon­d­wło­symi, zę­ba­tymi, bar­czy­stymi, wiej­skimi, wy­spor­to­wa­nymi chło­pa­kami w szkole. Żadna ilość seksu ani suk­ce­sów nie wy­star­czała, by za­po­mniał na dłu­żej niż mo­ment.

Czy Se­lah Nom­mik wie­działa, że już roz­ma­wiał z praw­ni­kami? To dla­tego było tak do­brze? Umó­wił spo­tka­nia na kilka dni, gdy po­je­chała do ro­dziny do Lon­dynu. Nie, nie mo­gła wie­dzieć, ale może do­my­ślała się, że to ko­niec, że za kilka ty­go­dni spadną na nią jed­no­cze­śnie ogromny ma­ją­tek, umowa o za­cho­wa­niu po­uf­no­ści i po­zew roz­wo­dowy.

– Cho­lera – po­wie­działa Se­lah. – Mam za­raz spo­tka­nie w So­no­mie, wiesz, ten event dla ko­biet. Mu­szę le­cieć.

Pa­trzył, jak wciąga majtki i wy­gła­dza kre­mową spód­nicę na swoim bo­skim tyłku. Za­pięła biu­sto­nosz z bia­łej ko­ronki. Żal za tym, co mi­nęło, jest sła­bo­ścią. Na­leży ko­rzy­stać z tego, co jest.

Chło­pacy, któ­rzy wy­pchnęli go z sa­mo­chodu, przy­szli w od­wie­dziny do szpi­tala. Szczękę miał już przy­dru­to­waną w no­wej po­zy­cji, w któ­rej zo­stała na za­wsze: lekko wy­su­nięta do przodu, jakby był peł­nym za­pału człon­kiem mło­dzie­żówki ko­mu­ni­stycz­nej, pro­wa­dzą­cym masy pra­cu­jące ku zwy­cię­stwu. Wie­dział na pewno, że chło­pa­ków było pię­ciu, ale nie pa­mię­tał, czym się od sie­bie róż­nili, zu­peł­nie jakby te dwie czy trzy cha­rak­te­ry­styczne ce­chy, które utkwiły mu w gło­wie – śmiech, który brzmiał jak ki­cha­nie, skry­wany wielki ta­lent ma­te­ma­tyczny – prze­ka­zy­wali so­bie w gru­pie, tak żeby tra­fiały cią­gle do ko­goś in­nego. Cza­sami ża­ło­wał, że nie opi­sał wszyst­kiego ze szcze­gó­łami, a kiedy in­dziej cie­szył się, że na to nie wpadł. Gdy przy­szli do szpi­tala, za­cho­wy­wali się, jakby wszy­scy, łącz­nie z nim, brali udział w za­baw­nym wy­głu­pie, jakby jego roz­wa­lona twarz była czę­ścią wspól­nie za­pla­no­wa­nej przy­gody. „Pa­mię­tasz – po­wie­dział je­den z nich, śmie­jąc się – pa­mię­tasz, jak wy­pa­da­łeś, jak chwy­ta­łeś się pasa?”

Zro­zu­miał wtedy, że choćby po­wta­rzał swoją wer­sję ty­siąc razy, oni za­wsze będą uwa­żać całą sprawę za żart. Zro­zu­miał, że nie można li­czyć na in­nych lu­dzi. Że je­dy­nym spo­so­bem na za­pew­nie­nie so­bie bez­pie­czeń­stwa jest być na tyle sa­mo­dziel­nym, żeby prze­żyć. Wszel­kie oznaki przy­jaźni mogą się oka­zać za­pla­no­waną prze­py­chanką na tyl­nym sie­dze­niu auta przez śmie­ją­cych się, nie­odróż­nial­nych chło­pa­ków, da­ją­cych so­bie kuk­sańce, aż do ostat­niego po­pchnię­cia, które wy­rzu­ciło go w pustkę.

Se­lah Nom­mik za­pięła bluzkę. Że­gnaj­cie, piersi, sutki, uda. Tak już musi być. Prze­cież miesz­kał w San Fran­ci­sco – za­wsze znaj­dzie się ja­kaś inna. Se­lah po­ca­ło­wała go z za­wziętą czu­ło­ścią, zaj­rzała mu w oczy, aż znowu po­my­ślał: „Czy ona wie?”. Ale nie mo­gła wie­dzieć. Do­my­ślała się tylko. Wy­szła.

Zro­biło się późno. Lenk Ske­tlish za­pra­szał go ju­tro na po­ranną me­dy­ta­cję, ale Zimri nie miał za­miaru iść. Nie tylko dla­tego, że nie zno­sił Lenka, ale dla­tego, że or­gazm tej ja­ko­ści nie po­wi­nien się zmar­no­wać. Usta­wił Anvil­Sle­ep­Sys­tem na bu­dze­nie o szó­stej rano. Wie­dział z do­świad­cze­nia, że nie­zwy­kły, uni­ce­stwia­jący wszystko or­gazm, po któ­rym na­stę­po­wał głę­boki sen, po­tem lo­do­wata ką­piel i długa prze­bieżka, może przy­nieść po­my­sły warte od dzie­się­ciu do dwu­dzie­stu mi­liar­dów zy­sku w ciągu dzie­się­ciu lat. Wy­dał po­le­ce­nie w sys­te­mie Anvil­Fo­cus, że nie ży­czy so­bie żad­nego prze­szka­dza­nia, ab­so­lut­nie żad­nego, z ja­kie­go­kol­wiek po­wodu, do­póki nie skoń­czy bie­gać. Nic aż do po­łu­dnia.

Na­stęp­nego dnia, w li­sto­pa­dowy po­ra­nek, je­zioro było zimne i przej­rzy­ste. Nad ta­flą wody wi­siała mgła, zbie­ra­jąca się w le­ciut­kie ob­łoki, fa­lu­jąca jak coś ży­wego. Pięć ka­czek nur­ko­wało po wo­do­ro­sty i coś tam so­bie kwa­kało. Se­kwoje w od­dali ry­so­wały się wy­raź­nie na tle nieba. Zimri Nom­mik, zdy­szany, usiadł na brzegu, z tyl­nej kie­szeni wy­cią­gnął smart­no­tes i za­pi­sał kilka po­my­słów na zhar­mo­ni­zo­wa­nie pro­duk­cji z sie­cią dys­try­bu­cyjną w Azji Po­łu­dniowo-Wschod­niej. Roz­ma­rzył się, pa­trząc na fale ry­su­jące się na po­wierzchni wody, ale nie wi­dział praw­dzi­wego świata, tylko kra­inę me­ta­for i sym­boli, gdzie ka­nały za­opa­trze­nia, fa­bryki, ga­łę­zie pro­duk­cji i kraje były róż­no­ko­lo­ro­wymi pa­cior­kami, które na­le­żało prze­su­wać wte i we­wte, aż za­czy­nały się ukła­dać w po­żą­dany wzór.

Był po­grą­żony w tym pro­duk­tyw­nym tran­sie, gdy do­kład­nie o dwu­na­stej wy­łą­czył się Anvil­Fo­cus. Słu­chawka, którą miał przy­piętą na klip­sie przy koł­nie­rzyku, za­częła bzy­czeć. Prze­rzu­cił kartki no­tat­nika na ko­niec, gdzie był ta­blet. I zo­ba­czył. Wpa­try­wał się w wia­do­mość przez kilka se­kund, a po­tem po­pa­trzył na wodę. Po­dra­pał się w ucho. Za­leż­nie od szajsu, w który wpa­dli, mo­gło zgi­nąć to kon­kretne je­zioro, różne ptaki wodne, inne je­ziora albo wszystko na­raz. Trzeba na­cie­szyć się wi­do­kiem, póki trwa.

Se­lah za­dzwo­niła, gdy wra­cał do apar­ta­mentu.

– Do ja­snej cho­lery – po­wie­działa. – Zimri, pro­szę cię, do­bi­jam się do cie­bie całe rano. Czy to jest prawda?

Po­my­ślał, co te­raz bę­dzie. Za­brak­nie czasu, żeby zna­leźć ko­goś no­wego. Se­lah po­je­dzie z nim do schronu. Mógłby od­po­wie­dzieć: „Nie, to tylko ćwi­cze­nia, zo­stań w domu”. Wiatr po­ru­szył ga­łę­ziami drzew i li­ście spa­dły na ja­sną po­wierzch­nię wody na je­zio­rze.

– Prawda – od­parł. – Przy­leci po cie­bie sa­mo­lot. Wsiądź do niego.

– Jak to, nie le­cimy ra­zem?

– We­dług pro­to­kołu nie mo­żemy zwra­cać uwagi na nasz wy­jazd. To ma być zwy­kły trans­port. Sama wiesz. Ja będę le­ciał... – Ro­ze­śmiał się. – Niech to, będę le­ciał z Len­kiem i El­len.

– O Jezu. Le­piej ty niż ja.

– Nie mo­żemy te­raz roz­ma­wiać. Do­piero w sa­mo­lo­cie, na na­szym wi-fi, okej?

– Ja­sne – zgo­dziła się Se­lah. A po­tem do­dała: – Boję się.

– Spo­tkamy się w schro­nie – po­wie­dział. – Nie na Wy­spach Kró­lo­wej Char­lotty, tam jest pro­blem. W szkoc­kim. Wszystko bę­dzie do­brze.

„Może fak­tycz­nie bę­dzie do­brze”, po­my­ślał. Na­wet le­piej, niż było. Co­kol­wiek się sta­nie na świe­cie, on bę­dzie bez­pieczny. A jak nie wyj­dzie z Se­lah, ja­koś znaj­dzie ko­goś no­wego.el­len

W apar­ta­men­cie o ścia­nach wy­ło­żo­nych drew­nem, na ostat­nim pię­trze willi z wi­do­kiem na je­zioro, którą zaj­mo­wała pod­czas kon­fe­ren­cji „Ac­tion Now!”, El­len By­wa­ter, dy­rek­torka ge­ne­ralna Me­dlar Tech­no­lo­gies, naj­bar­dziej do­cho­do­wej firmy pro­du­ku­ją­cej sprzęt kom­pu­te­rowy na świe­cie, usi­ło­wała się spa­ko­wać. Ręce jej się trzę­sły.

Will, jej nie­ży­jący mąż, sie­dział w fo­telu przy wiel­kim oknie i pa­trzył na nią. Spy­tał:

„Trudna de­cy­zja?”

– To­bie jest ła­two – od­parła. – I tak nie ży­jesz. Po­je­dziesz tam, gdzie ja.

„Gdy­bym żył, też bym po­je­chał tam, gdzie ty. Na ko­niec świata”.

Uśmiech­nęła się do pu­stego fo­tela. Oczy­wi­ście wie­działa, że męża tam nie ma. Nie była wa­riatką. Tylko trudno jej było się od­zwy­czaić.

Ta kon­fe­ren­cja była jej po­my­słem. Czę­ściowo. Al­bert Dą­brow­ski, wy­rzu­cony z za­rządu za­ło­ży­ciel firmy, prze­ka­zy­wał fun­du­sze na rzecz „Ac­tion Now!”, więc mu­siała prze­bić stawkę i przy­je­chać na kon­fe­ren­cję, żeby po­ka­zać się z do­brej strony.

Will oto­czyłby ją ra­mie­niem, po­ca­ło­wał w czu­bek głowy i spy­tał:

„Ła­pówka dla su­mie­nia?”

Wzru­szy­łaby ra­mio­nami, a on po­wie­działby:

„Wolę, że­byś spała spo­koj­nie”.

Cią­gle roz­ma­wiała z nim w my­ślach, na­dal po­tra­fiła do­po­wia­dać jego kwe­stie. Cza­sami w domu, gdy scho­dziła na dół, wi­dy­wała go u pod­nóża scho­dów, jego dłu­gie ciało i chude nogi zni­ka­jące w ja­dalni. Był dumny ze swo­ich nóg – miał sześć­dzie­siąt cztery lata i żad­nych pro­ble­mów z ko­la­nami pod­czas wę­dró­wek. W dniu, kiedy umarł, ko­lana miał w świet­nym sta­nie.

– Nie mogę się sku­pić – po­skar­żyła się. – Je­stem prze­ra­żona.

Will po­ki­wał głową. Oczy­wi­ście, że była prze­ra­żona. Kto by chciał końca świata?

W wia­do­mo­ści po­dano pro­to­kół dzia­ła­nia. Sama go na­pi­sała, ja­kiś czas temu. Na wy­pa­dek ka­ta­strofy.

– El­len – in­stru­ował pro­to­kół z jej Smart­Pina – nie pa­kuj wszyst­kich swo­ich rze­czy. Za­bierz tylko drobne pa­miątki. Wszystko, co po­trzebne, bę­dzie za­pew­nione.

„Cie­kawe, co ze mną – ode­zwał się Will. – Czy można mnie za­li­czyć do drob­nych pa­mią­tek?”

El­len ka­zała mu się za­mknąć.

– Czy pro­to­koły dzieci zo­stały ak­ty­wo­wane? – spy­tała.

Smart­Pin od­po­wie­dział:

– Dzieci zo­stały za­wia­do­mione. Są w dro­dze do miej­sca trans­por­to­wego.

– Kiwi też?

Will spoj­rzał na nią uważ­nie. Kiwi to było ich naj­młod­sze, nie­bi­narne dziecko o ra­dy­kal­nych po­glą­dach po­li­tycz­nych. Wiele razy mó­wiło, że nie ak­cep­tuje ca­łego tego sys­temu, tych ostrze­żeń, pry­wat­nych od­rzu­tow­ców, ukry­tych schro­nów w No­wej Ze­lan­dii.

Pro­to­kół za­ka­zy­wał wy­ko­ny­wa­nia po­łą­czeń te­le­fo­nicz­nych od chwili ak­ty­wa­cji. Nie ma sensu bu­do­wać bez­piecz­nych i kom­for­to­wych schro­nów do prze­trwa­nia glo­bal­nej ka­ta­strofy, je­śli wszy­scy wie­dzą, że tam je­dziesz, i mogą po­je­chać za tobą. Trzeba za­mknąć do­kład­nie drzwi od środka, za­nim kto­kol­wiek się zo­rien­tuje, że znik­ną­łeś – taki był plan. No ale.

– Za­dzwoń do Kiwi – po­le­ciła.

Cięż­kie dud­nie­nie serca, za­nim Kiwi ode­brało. Jego twarz, wy­świe­tlona na ścia­nie po­koju, była bar­dzo bli­sko ekranu – ni­gdy nie chciało, żeby matka wie­działa, gdzie się znaj­duje. „Ja­do­wit­sza od kłów żmii nie­wdzięcz­ność dziecka”.

Ale Kiwi wy­glą­dało na prze­stra­szone, co dało El­len po­nurą sa­tys­fak­cję. Wi­dzisz? Matka jed­nak wie parę rze­czy, które się przy­dają.

– Je­dziesz z nami? – spy­tała El­len. – Do­sta­łoś po­wia­do­mie­nie?

Kiwi zmarsz­czyło czoło. Ach, ta mała fałdka, którą miało od uro­dze­nia, od kiedy było no­wo­rod­kiem ha­ła­śli­wie ssą­cym pierś. Oznaka za­an­ga­żo­wa­nia.

– Mamo? Przed do­mem czeka sa­mo­chód. Nie wiem, co zro­bić.

Jak jej tego bra­ko­wało. By­cie matką Kiwi za­wsze tro­chę bo­lało, przy­no­siło zmar­twie­nia. Ale te­raz dziecko jej po­trze­buje.

– Wsia­daj do sa­mo­chodu, do­brze?

– Do­brze.

Chwila mil­cze­nia. Po­tem, wresz­cie, z sa­mej głębi sku­pie­nia:

– Czy mogę za­brać...

– Mo­żesz za­brać dwie osoby. Po­wiedz im, żeby zo­sta­wiły te­le­fony, do­bra? Piny, Neony, wszystko. Po­wiedz, że to wa­ka­cje. Że ja ci ka­za­łam i mnie nie zno­sisz. Okej?

Kiwi głę­boko wes­tchnęło. Śliczne piegi miało roz­sy­pane pod oczami jak gwiazdy.

– Okej. Zo­ba­czymy się nie­długo, tak?

– Za mniej niż je­den dzień, ko­cha­nie. Obie­cuję.

El­len By­wa­ter od­zy­skała pa­no­wa­nie nad sobą. Za­nim przy­je­chał sa­mo­chód, usia­dła przed lu­strem, po­ma­lo­wała usta i od­ci­snęła w bi­bułkę. Uwa­żała, że ta­kie rze­czy na­leży ro­bić sa­mo­dziel­nie.

Will po­wie­dział:

„Sama so­bie zro­bi­łaś ma­ki­jaż na nasz ślub. Ty­siąc dzie­więć­set osiem­dzie­siąty dzie­wiąty, a ty na­ma­lo­wa­łaś złote, czer­wone i żółte wstęgi wo­kół swo­ich mło­dych oczu. Pa­trzy­łem na cie­bie. Jak ma­larka z de­li­kat­nymi pę­dzel­kami z wiel­błą­dziego wło­sia i zło­tymi sło­icz­kami. Jak ka­płanka”.

– Wy­glą­da­łam, jakby ktoś mnie po­bił – par­sk­nęła.

Ale prawda jest taka, że to ży­cie bije nas bez­li­to­śnie, aż na­sza twarz robi się nie­roz­po­zna­walna.

– Nie za­ła­piesz się na oglą­da­nie, jak ro­bię się cała po­marsz­czona – po­wie­działa do Willa.

Od­po­wie­dział:

„Mia­łaś już zmarszczki, kiedy umar­łem, pa­mię­tasz? Lu­bi­łem je ca­ło­wać”.

– Cza­sami z nich żar­to­wa­łeś.

„Cza­sami oboje z sie­bie żar­to­wa­li­śmy. Tacy już by­li­śmy. Za­wsze w cie­bie wie­rzy­łem”.

El­len spoj­rzała na Willa, któ­rego nie było. W co oni wła­ści­wie wie­rzyli?

Czę­sto wie­działa, co by po­wie­dział, jakby sły­szała jego głos. Ale cza­sami mu­siała so­bie wy­obra­żać. Nie zno­siła tych chwil, gdy do­cie­rało do niej, że na­prawdę go nie ma.

W końcu Will stwier­dził:

„Za­wsze ro­bi­łaś wszystko, żeby twoi udzia­łowcy i pra­cow­nicy byli za­do­wo­leni”.

Nie miała wiele do za­bra­nia. Wzięła ze­ga­rek. Tur­ku­sowy swe­ter i złoty na­szyj­nik, który tak do­brze do niego pa­so­wał. Lap­top, te­le­fon i Neon. Sam po­mysł pa­ko­wa­nia był drobną pa­miątką daw­nych cza­sów.

Cał­ko­wi­cie wbrew pro­to­ko­łowi zaj­rzała jesz­cze na por­tal prze­trwa­niowy Sądny Dzień. Je­żeli coś już się działo, je­śli ktoś już coś wie­dział, na pewno tu­taj by na­pi­sali. Ale na por­talu nie po­ja­wiło się nic nie­zwy­kłego. Woj­sko na Mo­rzu Po­łu­dnio­wo­chiń­skim. Wy­buch ru­ro­ciągu we wschod­niej Eu­ro­pie. Zwy­czajne glę­dze­nie prze­trwa­niow­ców. Nie mieli po­ję­cia, że coś wy­stą­piło z brze­gów. A jed­nak nad­cią­gał ka­ta­klizm. Alarmy nie wyją bez po­wodu. Gdzieś na świe­cie ja­kaś sy­tu­acja, która była w miarę pod kon­trolą, prze­kształ­ciła się w „to­tal­nie poza kon­trolą”. Re­ak­cja łań­cu­chowa. W głębi dżun­gli czaił się ty­grys.lenk

Na lot­ni­sku za­pa­dła już ciem­ność. Mi­ni­słu­chawki kostne Lenka Ske­tli­sha grały Gimme Shel­ter Rol­ling Sto­ne­sów. W jego czaszce wła­śnie roz­pa­dli się Be­atlesi, lata sześć­dzie­siąte się skoń­czyły, w po­wie­trzu wi­siała re­wo­lu­cja i wszystko mo­gło się zda­rzyć.

Po­my­ślał, że po raz pierw­szy w ży­ciu czuje, że na­prawdę żyje. Nocna jazda, mu­zyka w gło­wie, przy­szłość na wy­cią­gnię­cie ręki. Po to ro­bił wszyst­kie plany. Po­czą­tek o pół­nocy, ucieczka od sta­rego świata i na­ro­dziny no­wego.

Tylko że kiedy wszedł do han­garu, stał tam już Zimri Nom­mik ze swoim ner­wo­wym uśmiesz­kiem i El­len By­wa­ter pu­ka­jąca pal­cem w ekran te­le­fonu i mó­wiąca:

– Nie ma za­sięgu. Nie ma za­sięgu, od kiedy wy­je­cha­li­śmy z kon­fe­ren­cji.

Już pa­ni­ko­wała, tak jak prze­wi­dy­wał. Nie prze­żyje na­wet mie­siąca po końcu cy­wi­li­za­cji.

Naj­bli­żej miej­sca kon­fe­ren­cji znaj­do­wał się je­den z pry­wat­nych od­rzu­tow­ców Zim­riego. Pi­lot znał tę samą hi­sto­ryjkę co ob­sługa lot­ni­ska, tę samą, która po­tem miała tra­fić do prasy. Trzech dy­rek­to­rów gi­gan­tów tech­no­lo­gicz­nych uczest­ni­czyło w za­mknię­tej se­sji ne­go­cja­cyj­nej: „Sy­ner­gie wy­so­kiego stop­nia w ra­mach in­fra­struk­tury tech­no­lo­gicz­nej na­kie­ro­wane na roz­wią­za­nia pro­ble­mów emi­sji wę­glo­wej”. Ten sa­mo­lot nie za­bie­rze ich do miejsc do­ce­lo­wych, ale do punktu prze­siad­ko­wego, gdzie Lenk i El­len przejdą do wła­snych ma­szyn i po­lecą każde w swoją stronę. Je­śli za­dzia­łasz bły­ska­wicz­nie, zdą­żysz się upew­nić, że nikt cię nie śle­dzi. Sa­mo­lot Zim­riego wy­łą­czy trans­pon­der, gdy tylko znajdą się poza za­się­giem ra­da­rów. Cała rzecz w tym, żeby nikt nie znał drogi do two­jego schronu. Jedna z baz prze­trwa­nio­wych Zim­riego zo­stała do­piero co zde­ma­sko­wana przez ja­kąś pie­przoną in­ter­ne­tową dzien­ni­karkę z Sąd­nego Dnia. Za­wsze ist­niało ta­kie ry­zyko.

Drzwi sa­mo­lotu otwo­rzyły się i schody zje­chały na dół z uspo­ka­ja­ją­cym szu­mem. Mieli nie spo­tkać się z pi­lo­tem.

– Na po­kła­dzie jest wi-fi – po­wie­dział Zimri, gdy wcho­dzili po scho­dach.

Lenk do­my­ślał się, że Zimri cały czas kal­ku­luje w gło­wie. Czy to, że był wła­ści­cie­lem sa­mo­lotu, da­wało mu prze­wagę? A może dzia­łało na jego nie­ko­rzyść? W no­wym świe­cie już tego nie bę­dzie, ko­niec z ner­wi­cami do­bro­bytu. Ży­cie sta­nie się prost­sze, czyst­sze.

Słu­chawki prze­rzu­ciły się na Go­ats Head Soup i dźwięki gi­tary nio­sły Lenka w przy­szłość. Nie­długo rze­czy za­czną się wy­da­rzać. Wie­dział, że to może być po­mniej­sza ka­ta­strofa, przy­naj­mniej dla nich – ja­kiś rok czy pięć lat nie­zbyt wy­god­nego ży­cia i świet­nych oka­zji biz­ne­so­wych – ale to nie psuło mu na­stroju. Sa­mo­lot wy­star­to­wał gładko jak długi łyk chłod­nej wody. Można by po­wie­dzieć, że to nie oni od­jeż­dżali. Zie­mia od­dzie­lała się od nich, ży­cie, które znali, od­ry­wało się i zni­kało. Nie opusz­czali świata, to świat opusz­czał ich.frag­menty z por­talu prze­trwa­nio­wego Sądny Dzień

fo­rum: sd/stra­te­gia

›› One­Corn ma sta­tus Prze­trwal­nik
Liczba po­stów 4744
Liczba laj­ków 14 829

No do­bra... Kto ma ochotę na... krótki KURS BI­BLIJNY?

›› Ar­tu­ro­Me­ga­dog ma sta­tus Do­brze Za­opa­trzony

@One­Corn: Znowu za­czy­nasz wy­pi­sy­wać te an­drony?

Dzię­kuję bar­dzo, ale mam za­miar wy­pi­sy­wać in­te­re­su­jące i po­ucza­jące hi­sto­rie.

Znów cię sflej­mują.

By­cie ob­ra­ża­nym to nie­unik­niony los każ­dego, kto mówi rze­czy warte usły­sze­nia. Se­rio. Dzi­siej­szy te­mat: Kiedy trzeba ucie­kać?

Czy to będą ka­wałki o schro­nach mi­liar­de­rów?

Nie jest to cał­kiem NIE o schro­nach mi­liar­de­rów.

Czy mamy nie­na­wi­dzić Lenka Ske­tli­sha?

AM, cie­bie nikt nie po­wstrzyma od nie­na­wi­dze­nia Lenka Ske­tli­sha. Ale ow­szem. Ist­nieje tu­taj pe­wien zwią­zek. Będę mó­wić o bar­dzo wpły­wo­wych lu­dziach i od­po­wie­dzial­no­ści spo­łecz­nej. Może być?

OK. I tak cię sflej­mują za pi­sa­nie tego na /stra­te­gii. Ale pisz. Chyba i tak nikt nie czyta poza mną.

Do­bra.

Księga Ro­dzaju, roz­dział 18, w wol­nym prze­kła­dzie

Ostrze­że­nie: za­wiera mo­le­sto­wa­nie sek­su­alne, mor­der­stwo, znisz­cze­nie mie­nia, wy­bu­chy, ter­ror, ka­zi­rodz­two, ogni­sty deszcz, słup soli, gwał­towną śmierć, bluź­nier­stwo, Boga.

Więc Bóg obej­rzał so­bie So­domę i nie było to fajne miej­sce do ży­cia, miesz­ka­nia i wy­cho­wy­wa­nia dzieci. Lu­dzie z So­domy byli okrutni, brali so­bie, co chcieli, nie dbali o przy­by­szy ani o bied­nych. Obrzy­dliwe typy.

So­doma ucie­le­śniała wszyst­kie wady „cy­wi­li­za­cji” i „po­stępu”, tak lu­bia­nych przez lu­dzi. Bóg przyj­rzał im się uważ­nie i nie po­do­bało mu się to, co wi­dział.

Nie­długo przed­tem pro­wa­dził po­ważne i po­ucza­jące roz­mowy z pew­nym czło­wie­kiem, Abra­ha­mem. Abra­ham za­ska­ki­wał go głę­bią swo­jego mo­ral­nego na­my­słu bar­dziej niż inni lu­dzie. Można by po­my­śleć, że Boga nie ob­cho­dzą opi­nie na te­mat jego pracy, ale prawda jest taka, że na­wet w Księ­dze Ro­dzaju pyta o zda­nie i zmie­nia spo­sób po­stę­po­wa­nia.

Po­dob­nie dzia­łają księgi Tal­mudu. To ko­lejne war­stwy de­bat i ko­men­ta­rzy, głosy uczo­nych dys­ku­tu­ją­cych ze sobą po­przez wieki. Uważa się, że za­się­ga­nie opi­nii i mo­dy­fi­ko­wa­nie tego, co się robi, sta­no­wią oznakę roz­wi­nię­tej umy­sło­wo­ści.

›› Ar­tu­ro­Me­ga­dog ma sta­tus Do­brze Za­opa­trzony

Po­trak­tuję to jako kom­ple­ment, dzię­kuję pani bar­dzo.

Za­tem: Bóg ob­my­ślał spo­sób dzia­ła­nia i chciał usły­szeć cu­dze zda­nie, więc wta­jem­ni­czył Abra­hama w swoje plany.

Po­wie­dział: „So­doma i Go­mora. Nie uwie­rzysz, ja­kie skargi do mnie stam­tąd do­cho­dzą. Tam­tejsi lu­dzie nie oka­zują so­bie wzglę­dów i nie sza­nują ele­men­tar­nej ludz­kiej god­no­ści. Więc po­my­śla­łem: trzeba ich znisz­czyć. Roz­wa­lić, ze­trzeć z po­wierzchni ziemi. Ogień i siarka. Je­stem szcze­rze wkur­wiony”.

Cze­kał na od­po­wiedź Abra­hama z nie­cier­pli­wo­ścią.

Tym­cza­sem Abra­ham my­ślał so­bie, że Bóg wła­śnie po­wie­dział coś we­wnętrz­nie sprzecz­nego. Bo je­śli ktoś chce, żeby lu­dzie sza­no­wali ludzką god­ność, to chyba po­wi­nien za­cząć od... sza­no­wa­nia ich ludz­kiej god­no­ści? Ale trudno po­wie­dzieć taką rzecz na­wet sze­fowi w pracy, a co do­piero Stwórcy Nieba i Ziemi, Panu Za­stę­pów. W końcu ode­zwał się: „Chcesz wy­gu­bić całe mia­sto? Do­brych i złych?”. Na co Bóg: „Pew­nie! Żą­dam spra­wie­dli­wo­ści!”. Abra­ham po­dra­pał się po gło­wie i od­parł: „OK, ale chwi­leczkę, je­śli w So­do­mie bę­dzie pięć­dzie­się­ciu spra­wie­dli­wych, to co? Znisz­czysz całe mia­sto? Prze­cież po­wi­nie­neś są­dzić spra­wie­dli­wie”.

To była słuszna uwaga i, szcze­rze mó­wiąc, Bóg nie wziął tej kwe­stii pod uwagę. Dla­tego wła­śnie lu­bił roz­ma­wiać z Abra­ha­mem – gość na­prawdę tra­fiał w sedno. Jak dziecko, które przy­po­mina ro­dzi­com o do­brym wy­cho­wa­niu.

›› Dan­Sat­Dan ma sta­tus Jedna Puszka w Piw­nicy

ABRA­HAM I BÓG? Co to za re­li­gijne pie­prze­nie? Nie przy­sze­dłem tu czy­tać pier­dół o Bogu. Wy­star­czy, że się na­słu­cha­łem w domu. My­śla­łem, że to fo­rum do roz­mowy o stra­te­giach prze­trwa­nia, a nie ja­kieś za­mu­la­nie. Idź na sd/apo­ka­lipsa, jak masz ta­kie jazdy.

Więc Bóg przy­znał: „Do­bra, masz ra­cję. Je­śli w So­do­mie bę­dzie pięć­dzie­się­ciu spra­wie­dli­wych, wy­ba­czę ca­łemu mia­stu. Jak znajdę pięć­dzie­się­ciu, tak zro­bię”.

Tylko że al­ter­na­tywa „prze­ba­czyć wszyst­kim” vs. „przy­wa­lić wszyst­kim” nie bar­dzo pa­so­wała Abra­ha­mowi do idei spra­wie­dli­wego są­dze­nia. Więc prze­mó­wił do Boga jak do trud­nego szefa, ci­cho i z sza­cun­kiem: „Kimże je­stem, żeby ci do­ra­dzać, z pro­chu po­wsta­łem i w ogóle, a ty je­steś Pa­nem, ale OK, jak my­ślisz: je­śli do tych pięć­dzie­się­ciu za­brak­nie pię­ciu, to chyba też nie znisz­czysz ca­łego mia­sta? Jak bę­dzie czter­dzie­stu pię­ciu spra­wie­dli­wych, to też wy­ba­czysz?”.

Bóg zgo­dził się, że w su­mie tak.

Abra­ham cią­gnął te­mat. Jakby chciał Bogu uzmy­sło­wić coś bar­dzo waż­nego: że każde ludz­kie ży­cie jest cenne i nie na­leży bom­bar­do­wać ca­łych miast, na­wet je­śli pra­wie wszy­scy miesz­kańcy ro­bią rze­czy, które nam się nie po­do­bają. „Oszczę­dzisz więc mia­sto dla czter­dzie­stu”, po­wie­dział. A po­tem: „Dla trzy­dzie­stu”. „Dla dwu­dzie­stu”. „Dla dzie­się­ciu”.

To była po­ważna kwe­stia – Abra­ham wy­po­wia­dał się prze­ciwko od­po­wie­dzial­no­ści zbio­ro­wej. Ale z tre­ści nie bar­dzo wy­nika, że Bóg ro­zu­miał, o co cho­dzi.

›› Ar­tu­ro­Me­ga­dog ma sta­tus Do­brze Za­opa­trzony

@One­Corn: a nie mó­wi­łem

Abra­ham mó­wił coś jesz­cze: że na­wet je­żeli je­steś po­tężny, nie po­wi­nie­neś umy­wać rąk, gdy rze­czy się skom­pli­kują. Nie do tego służy wła­dza. Nie mo­żesz po­wie­dzieć: „W cho­lerę z tym, to był błąd, trzeba się tego po­zbyć”. Je­żeli masz wła­dzę, po­wi­nie­neś jej użyć do po­ma­ga­nia.

„No do­brze, ra­cja – przy­znał Bóg. – Oszczę­dzę mia­sto dla dzie­się­ciu spra­wie­dli­wych”. Bóg cią­gle się uczył i stwo­rze­nie ludz­ko­ści mu w tym po­ma­gało.

@Dan­Sat­Dan: Młody, od­puść. Za­nim roz­pę­tasz gów­no­bu­rzę, sprawdź, kogo pró­bu­jesz ob­ra­zić. Po­czy­taj so­bie po­sty One­Corn, OK? One­Corn cza­sami pi­sze ta­kie rze­czy. Coś w ro­dzaju eks­pe­ry­men­tów z formą. Skła­da­nie ra­zem ka­wał­ków, które niby do sie­bie nie pa­sują. Zwy­kle oka­zuje się, że wy­nika z tego ja­kiś mo­rał. One­Corn wie, co mówi. Za­ufaj mi.

W każ­dym ra­zie na ko­niec wy­szło, że w So­do­mie nie było dzie­się­ciu spra­wie­dli­wych. Był tylko je­den w miarę po­rządny, Lot, bra­ta­nek Abra­hama, i jego ro­dzina. Bóg zmę­czył się roz­mową z Abra­ha­mem, fa­cet był by­stry, ale Boga roz­bo­lała głowa. Więc po­sta­no­wił jed­nak spu­ścić ogni­sty deszcz na So­domę i Go­morę.

Ale pa­dło tu­taj naj­waż­niej­sze py­ta­nie, prawda? Czy w po­rządku jest umyć ręce i zrzec się od­po­wie­dzial­no­ści za ja­kieś miej­sce? Jak mała ilość do­bra jest zbyt mała? Od któ­rego mo­mentu nie ma już przy­szło­ści?

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: