- W empik go
Przywódczyni wbrew sobie - ebook
Przywódczyni wbrew sobie - ebook
Przecież nie wolno zabronić komuś kochać. Zakłamani przyjaciele i miłość skrywająca tajemnicę, którą wszyscy znają oprócz mnie. To miały być zwykłe wakacje w Los Angeles, dlaczego więc nic nie jest już takie samo. Dlaczego zmiany tak okropnie bolą? Chciałabym być znowu taka jak kiedyś: znana, arogancka i wolna, a może wcale tego nie pragnę? Może mam szansę stać się kimś lepszym? Ciekawe za jaką cenę? Za utratę ukochanego, przyjaciół czy rodziny?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65236-03-6 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedemnaście lat to okropny wiek. Wcale niedorosła i wcale niemłoda. Niepełnoletnia, ale samodzielna. Chcę żyć bez nakazów, chcę żyć tak jak mi się podoba, czy to źle?
Czy dlatego muszę być nazywana buntowniczką? Może po prostu pragnę lepszego świata?
Co, jeżeli wszystko się zmienia i nie mamy na to wpływu? Co, jeżeli pozory mylą, a chłopak, do którego kiedyś czułam obrzydzenie, teraz sprawia, że czuję się jak w niebie? Czy romans z przybranym bratem jest dozwolony? Przecież nie wolno zabronić komuś kochać.
Zakłamani przyjaciele i miłość skrywająca tajemnicę, którą wszyscy znają oprócz mnie. To miały być zwykłe wakacje w Los Angeles, dlaczego więc nic nie jest już takie samo? Dlaczego zmiany tak okropnie bolą? Chciałabym być znowu taka jak kiedyś: znana, arogancka i wolna, a może wcale tego nie pragnę? Może mam szansę stać się kimś lepszym? Ciekawe, za jaką cenę? Za utratę ukochanego, przyjaciół czy rodziny?Rozdział 1
Słońce, plaża, Kalifornia, okropny brat — tak w skrócie mogę przedstawić moje nadchodzące wakacje. Jednak istnieją dwie strony medalu. Chcę się cieszyć, że to już koniec szkoły, ale jestem załamana, bo znowu Go spotkam. Ludzie dzielą się na trzy grupy: do pierwszej należą ci, którzy są dobrzy dla wszystkich, poukładani i spokojni, kolejni to osoby obojętne, nie robiące nic złego, ale także nic pozytywnego, a na koniec ta ostatnia grupa. Jak można się domyślić, każdy kto do niej należy, jest, że tak powiem, niezłym ziółkiem. Buntownicy — tak można ich nazwać, albo raczej nas.
Ja, Sophie Collins po śmierci swojego taty spadłam o dwa poziomy niżej, ale nie ma się czemu dziwić, skoro niektórzy wpadają w depresję po śmierci kogoś bliskiego, zwłaszcza tak bardzo bliskiego. Wszyscy, którzy poznali mojego ojca, wiedzą, że powiedzenie: „ideały nie istnieją” to tylko zwykły mit. Miał niezwykłe poczucie humoru, był odpowiedzialny i pomocny oraz posiadał wielki talent muzyczny, dlatego założył własne studio. Kiedy się uśmiechał, jego jasne oczy śmiały się razem z nim. Chociaż odszedł tak prędko, to jednak zostawił w mojej pamięci najlepsze wspomnienia. Zawsze byłam dumna z tego, że on jako jedyny przychodził na każdy mój występ, począwszy od przedszkola, a gdy wygłupiał się z moimi przyjaciółkami, robiłam się strasznie zazdrosna, wtedy tata przytulał mnie mocno i mówił, że to ja jestem jego księżniczką. Na samo wspomnienie w moich oczach pojawiają się łzy. Po jego śmierci zaczęłam się buntować w najgorsze możliwe sposoby. Paliłam papierosy, bawiłam się uczuciami innych i potrafiłam z zamkniętymi oczyma rozpoznać smak każdego alkoholu. Jak to możliwe, że moja mama temu nie zapobiegła? Otóż, w przeciwieństwie do mnie, zapomniała o swoim mężu naprawdę szybko, bo parę miesięcy po jego śmierci ponownie wyszła za mąż za Jaspera Carsona. Z pojawieniem się tego człowieka zaczęły się nasze problemy. Moja rodzicielka (powiedziane tak surowo, że można już ją sobie wyobrazić) straciła nade mną kontrolę kompletnie pochłaniając się załatwianiem potrzeb swojego nowego okropnego mężczyzny. Ja natomiast stanęłam oko w oko z jego synem — Lucasem. Ten jak na złość należy do pierwszej grupy, tak zwanych aniołków. I to właśnie z nim mam spędzić najbliższe dwa miesiące. Wyjechał do Ameryki rok temu i od tego czasu nic o nim nie słyszałam, aż do teraz. Przysięgam, że mogę nie wytrzymać z tym grzecznym lalusiem tyle czasu i jestem w stanie udusić go gołymi rękoma. Mam siedemnaście lat, a moja rodzina, której mam serdecznie dość, pomiata mną jak zabawką. Jeszcze tylko rok i wyjadę do Australii, Chin albo Indii, byle jak najdalej od nich.
— Jakoś przeżyjesz — moje wierne przyjaciółki cały czas są przy mnie w tych trudnych chwilach. Amanda Martinez i Carmen Rodriguez — dwie najważniejsze osoby w moim życiu zaraz po rodzicach, prawdziwych rodzicach. Ta pierwsza szpanuje czekoladową cerą, a druga olśniewa ślicznym uśmiechem. Odkąd pierwszy raz przekroczyłyśmy próg małego przedszkola w stolicy Argentyny trzymamy się razem. Razem się cieszymy, razem cierpimy, ale też razem pijemy, palimy i chodzimy na szalone imprezy.
— Naprawdę nie pamiętacie młodego Carsona? — wściekła wypuszczam powoli trujący dym z moich ust — wątły siedemnastolatek w wielkich okularach z aparatem na zębach i przylizanymi włosami.
— Był trochę obrzydliwy — zaczyna ostrożnie ciemnoskóra.
— Raczej bardzo ohydny — poprawiam ją załamana.
— I cholernie denerwujący — dodaje Carmen przewracając oczyma. Zauważam, że panna Martinez gromi ją wzrokiem. To ona jest największą optymistką wśród nas, zawsze szuka pozytywnych aspektów, nawet jeśli ich nie ma.
— Pisz do nas codziennie — zgodnie uśmiechają się w moją stronę — i bądź grzeczna.
— Dobrze, dobrze — krzyżuję palce za plecami. Wcale nie mam zamiaru być grzeczna, wręcz przeciwnie.
— Sophie, zejdź na kolację! — nieprzyjemny głos ojczyma wpada do moich uszu, raniąc je niesamowicie.
— Lepiej stąd spadajcie, bo jeszcze was pogryzie — wypalam do końca papierosa i otwieram okno, przez które z gracją wychodzą moje przyjaciółki. Dobrze, że rośnie tutaj ogromny dąb. Kiedy znikają za rogiem, schodzę na dół tak powoli, że nawet żółw z kulawą nogą byłby pierwszy.
— Spakowałaś się? — pyta Jasper nie odrywając wzroku od gazety. Niech zgadnę: „Argentina hasta la fecha” — kocha ją bardziej niż własną rodzinę. Gdyby miał wybierać, jako pierwsze wziąłby ze sobą to papierowe badziewie.
— Tak — odpowiadam obojętnie nie siląc się na uśmiech.
Jak mam być dla niego miła, kiedy on nie zamierza się zmienić i jest dalej takim materialistą? Kończę mój makaron w ekspresowym tempie i wracam do pokoju. Zanim zamknę okno, zerkam na oświetlone Buenos Aires. W końcu nie będę go widziała przez dwa miesiące. Te ogromne, wiecznie działające drapacze chmur, spokojny park oraz jasne, wąskie uliczki, a przy nich restauracje i sklepy. Nawet Nowy Jork nie jest tak wspaniały. Pomimo mojej wybuchowej natury stolica Argentyny nie równa się z innymi ogromnymi miastami. Czuję na mojej twarzy orzeźwiający powiew wiatru. Czuję, że wreszcie jestem wolna.
Samoloty — machiny śmierci. Co jak co, ale panicznie boję się latać. Chociaż patrząc na te malutkie domy pode mną, myślę, że mogę zrobić wszystko i nikt mi tego nie zabroni. Jestem niepodległa — taka, jaką zawsze chciałam być. Bez praw, żadnych nakazów i konsekwencji.
— Sophie, baw się dobrze — beznamiętny ton mojego ojczyma wywołuje ciarki na moich plecach. Od samego początku nie przypadł mi do gustu. Zrujnował moje życie, wchodząc w nie razem ze swoim nieznośnym synem. Przed ich przyjściem ja i mama byłyśmy ze sobą bardzo zżyte. Ona uśmiechała się cały czas, bez przerwy. Teraz ten widok jest prawie niemożliwy. Już nawet zapomniałam, jak to jest.
— Słońce, pamiętaj, że cię kocham i będę tęsknić — przytula mnie, ale jej uścisk jest taki sztuczny, że mam ochotę się rozpłakać, tylko po co, skoro nikogo nie obchodzi to, jak się czuję. Jednak nie umiem być dla niej oschła.
— Też cię kocham — wtulam się w nią jeszcze bardziej ignorując świadomość, że ona tego nie chce. Choć przez chwilę mogę znów stać się jej małą dziewczynką, która swymi delikatnymi rączkami potrafi okazać wszystkie swoje uczucia. Słyszymy chrząknięcie, więc odrywamy się od siebie. Widzę tego okropnego mężczyznę ponownie przeglądającego najświeższe wydanie „Argentina hasta la fecha”. Jestem pewna, że gdyby ten beznadziejny dziennik przestał być wydawany, ojczym zrobiłby strajk, przekupując naszymi pieniędzmi ludzi ze swojej pracy, aby go poparli. Może przy okazji postawiłby się policji i trafiłby za kratki przynajmniej na jakieś dziesięć lat. Tego z uśmiechem na twarzy mu życzę, a to kolejna rzecz, która potwierdza moją przynależność do trzeciej i najgorszej grupy ludzi — buntowników lub szatanów wcielonych.
— Śpieszę się — warczy brunet i składa szarą gazetę — No już! Nie mam całego dnia — ponagla nas nawet nie zerkając w naszą stronę. Widocznie on też znajduje się na tym samym poziomie co ja, muszę przyznać, że nie jestem z tego powodu zadowolona.
— Proszę cię kwiatuszku, bądź miła dla brata i nie pakuj się w kłopoty. Do zobaczenia! — głaska mój ciepły od słońca policzek, ale chociaż bardzo się stara, przesłodzony głos demaskuje jej obojętność wobec mnie.
— Trzeba było wysłać ją do poprawczaka — są to ostatnie słowa, które słyszę z ust Jaspera, jednak wcale nie obchodzi mnie jego zdanie. Czasami mam wrażenie, że to ja ciągle dostaję te najgorsze karty od losu. Śmierć taty, nowa okropna rodzina i moje nałogi. Jedyne, co jeszcze daje mi nadzieję, to przyjaźń i moja ukochana babcia. Jest wspaniałą osobą tak samo jak był nią jej syn, czyli mój prawowity tata. Dobrze wiem, że urodę odziedziczył po niej, bo spoglądając na nią, widzę Jego. Może to dziwne, ale nie mam pojęcia, jak staruszka ma na imię, bo sama nigdy nie chciała mi tego zdradzić, dla mnie jest po prostu babcią Collins od dziecka aż do teraz i obie trzymamy się tej wersji.
— Pasażerowie lotu z Buenos Aires do Los Angeles są proszeni do odprawy — ruszam w stronę metalowych bramek, zastanawiając się, co jest gorsze: polecieć do okropnego brata czy zostać z równie okropnymi niby rodzicami.
Ciepły kalifornijski wiatr muska moją twarz. Czuję się wspaniale. Może jeszcze polubię samoloty. Jak na razie czekam na potomka mojego okropnego ojczyma. Chyba po drodze do Los Angeles stracił gdzieś swoją punktualność. Kto wie, może stracił też jeszcze parę swoich denerwujących cech charakteru i okropnych zwyczajów.
— Panna Collins? — odwracam się gwałtownie na dźwięk mojego imienia. Widzę wysokiego mężczyznę ubranego w czarny garnitur i ciemne okulary. Czyżbym już coś przeskrobała? Szybko, nawet jak na mnie.
— Tak, to ja.
— Jestem Jamie Leger, szofer pani brata — wyciąga w moją stronę wielką dłoń. Wydaje mi się, że jest nieco po czterdziestce, ale trudno mi to stwierdzić nie widząc całej jego twarzy, a przede wszystkim oczu.
— Proszę za mną. Wezmę walizki — oznajmia i nie czekając na pozwolenie przejmuje ode mnie moje bagaże. Powoli ruszam za nim w lekkim szoku. Spoglądam na jego identyfikator, aby sprawdzić czy naprawdę jest tym, za kogo się podaje. Zanim jednak wychylam się, aby to zrobić, kierowca odwraca się do mnie tyłem. Tak czy siak, wchodzę do czarnej, luksusowej limuzyny. Jamie wkłada moje walizki do bagażnika i siada za kierownicą. Czyżby mój przybrany brat został jakąś ważną osobistością? Z tego, co tutaj się wydarzyło, wnioskuję, że jest to bardzo prawdopodobne, a jednak ciągle mam pewne wątpliwości. Miał wyjechać, żeby studiować. Z drugiej strony słuch o nim zaginął, kiedy tylko opuścił dom. Zresztą zaraz przekonam się, które z moich przemyśleń jest poprawne. Samochód zatrzymuje się tak delikatnie, że prawie tego nie czuję. Odnajduję odpowiedni przycisk — a jest ich tu mnóstwo — i wciskam go. Szyba otwiera się, a to, co jest za nią, wywołuje mój cichy pisk zachwytu. Znajdujemy się przed willą wielkości czterech moich domów. Jest nie tylko ogromna, ale także piękna. Wchodzimy do środka po marmurowych schodach błyszczących pod wpływem słońca.
— Zaprowadzę panią do gabinetu brata — mówi mężczyzna dostojnym tonem. Idziemy przez wielki salon do jasnobrązowych drzwi. Kolory komponują się idealnie i tworzą niesamowity efekt. Szofer puka i parę sekund później słyszymy niski, a zarazem bardzo pociągający męski głos. Wchodzimy i moim oczom ukazuje się następne bajeczne pomieszczenie. Tyłem do nas, przy ogromnym oknie, stoi chłopak, którego kompletnie nie rozpoznaję. Odwraca się do nas przodem, dzięki czemu wreszcie mogę zobaczyć jego twarz. Wygląda obco, jednak jakaś część mnie jest pewna, że już gdzieś go widziałam. Jest bardzo przystojny, muszę to przyznać, ale co z tego, skoro nie wiem, kto to jest ani co się tutaj dzieje oraz gdzie się znajduję.
— Sophie! Jak miło cię znowu widzieć — brunet śmieje się złośliwie siadając przy ciemnym biurku. Przyglądam się mu uważnie. Ma te same błękitne oczy, co rok temu jednak wszystko inne jest mi nieznane. Zamiast ulizanej grzywki na głowie sterczą idealnie ułożone na żelu czarne włosy, nie nosi już okularów, a zamiast kamizelki ubrany jest w skórzaną czarną kurtkę, białą koszulkę, ciemne spodnie i wysokie buty marki Nike. Pociąga mnie swoim wyglądem, ale również zachowaniem. Jego cwaniacki uśmiech, wypalające spojrzenie i zmysłowe, opanowane ruchy. To nie może być mój brat, to niemożliwe. Jest zbyt… interesujący, zbyt swobodny. Coraz bardziej zastanawiam się, czy nie lepiej było zostać w domu z rodzicami.
— Co, odebrało ci mowę? — pyta ze śmiechem i przeciąga się na czarnym fotelu. Dyskretnie szczypię się w rękę, aby sprawdzić czy nie śnię, jednak to nie pomaga.
— Lucas…?Rozdział 2
Mój głos brzmi tak niepewnie, że sama nie wiem, co się ze mną dzieje. To nie może być on, zupełnie jak w bajce o brzydkim kaczątku. Tyle, że kaczątko do Ameryki nie wyleciało.
— We własnej osobie — posyła mi przebiegły uśmiech.
— Zmieniłeś się — mówię, patrząc na niego tak jak kiedyś, czyli chłodno i obojętnie. Może stał się przystojny, ale to nie znaczy, że również mniej denerwujący.
— Naprawdę? Nie zauważyłem — odpowiada z ironią ciągle patrząc mi w oczy. Spuszczam głowę, dobrze wiedząc, że się rumienię. Tylko dlaczego akurat pod wpływem jego spojrzenia? Przecież jest moim wrogiem, totalnym przeciwieństwem, nieznośnym, przybranym bratem.
— Czy to był jakiś twój plan? No wiesz, udawać grzecznego synusia — dodaję widząc jego zdziwioną minę. Chwilę się nad czymś zastanawia, a następnie odwraca głowę w stronę wielkiego okna, za którym widnieje plaża i woda tak czysta, że nachodzi mnie ochota na orzeźwiającą kąpiel.
— Usiądź — wskazuje na krzesło stojące po drugiej stronie biurka. Wykonuję jego polecenie, nie dlatego, że mi każe, ale, ponieważ bolą mnie już nogi.
— Jamie dziękuję, że odebrałeś z lotniska moją siostrę. Możesz spodziewać się podwyżki — zwraca się do mężczyzny w garniturze stojącego przy drzwiach.
— Jestem zaszczycony proszę pana — szofer wypowiada te słowa dobrze mi już znanym dostojnym tonem. Musi naprawdę szanować sobie Lucasa, sądząc po tym, jak się do niego zwraca i nie chodzi mi tu o samą pracę czy pieniądze.
— Możesz iść — wydaje pozwolenie brunet i ponownie wpatruje się we mnie swoimi niesamowicie błękitnymi tęczówkami, które błyszczą figlarnie.
— Leger — zatrzymuje go po kilku sekundach, ale ciągle patrzy na mnie. To jest naprawdę peszące.
— Tak proszę pana? — kierowca staje idealnie wyprostowany.
— Byłbym ci wdzięczny, gdybyś nie mówił innym pracownikom o twojej premii. Nie chcę niepotrzebnego buntu.
— Tak jest, proszę pana — kiedy tylko Jamie znika za drzwiami, Carson prostuje się i kładzie ręce na biurku, przez co znajduje się bliżej mnie, zbyt blisko.
— Pytaj o co chcesz — tylko od czego tu zacząć? Odkąd tutaj przyjechałam moja głowa jest pełna pytań.
— Ilu ich jeszcze masz? — rzucam szybko zanim zdąży się rozmyślić i stracę szansę na odpowiedź.
— Kogo? — no tak, oszczędziłam sobie niezbędnych szczegółów.
— Podwładnych, służących — nie wiem, jak nazwać takich ludzi… niewolnikami?
— Pięciu szoferów, czterech lokajów, trzech ogrodników, ośmiu kucharzy, dwie sekretarki i dużo sprzątaczek — wymienia licząc na palcach. Nie wierzę, przez te wakacje będę mieszkać w willi z obsługą i moim bratem, który nadal jest okropny, tylko teraz w inny sposób.
— Jak ich do tego zmusiłeś? — następne pytanie samo wychodzi z moich ust, zanim zdążę ugryźć się w język.
— Czuję się jak na przesłuchaniu — śmieje się — pieniądze, słonko. To ich praca, a lepszej nie mogliby sobie wymarzyć. Pracują tylko wtedy, kiedy ich potrzebuję, więc połowę dnia mogą siedzieć w tym budynku pałacopodobnym, obżerać się najlepszą żywnością na świecie i odpoczywać — przygryza dolną wargę, przez co robi mi się gorąco. Jakby na to nie patrzeć, mieszkam pod jednym dachem z bogatym przystojniakiem. Niech tylko Amanda i Carmen się o tym dowiedzą, ale teraz chyba czas zadać pytanie, które dręczy mnie najbardziej.
— O co w tym wszystkim chodzi? Byłeś inny zanim wyjechałeś. Stany cię tak zmieniły? — mówię prędko chcąc jak najszybciej dostać odpowiedź.
— A co tam słychać u rodziców? — specjalnie zmienia temat, jakby ten nie za bardzo mu pasował albo raczej był zbyt intymny.
— Moja mama dobrze, a twój ojciec, jak wiesz, niezbyt mnie interesuje — odpowiadam i zakładam nogę na nogę. Z niecierpliwością stukam palcami o blat biurka.
— Spokojnie, już wszystko tłumaczę — dotyka mojej dłoni. Czuję przyjemny dreszcz przechodzący przez moje ciało. Jego ręce są takie ciepłe i delikatne — no więc, jak sama już wcześniej stwierdziłaś, w Argentynie zgrywałem grzecznego chłopczyka. Tak naprawdę ukrywałem prawdziwego siebie, bo w głębi duszy jestem taki sam jak ty, jednak mam coś, czego ty nie masz — przybliża się do mnie — dzięki temu jestem teraz tutaj. Inteligencja — to tego ci brakuje — pstryka mnie w nos i ponownie siada na fotelu — to był początek mojego planu. Od kiedy nasi rodzice się zeszli, zacząłem wcielać go w życie, a ty mi w tym pomogłaś — śmieje się zwycięsko i splata swoje dłonie razem.
– Jak to ci pomogłam? — pytam zdezorientowana. Brunet wstaje i podchodzi do ogromnego okna. Nic nie rozumiem! Miał mi wszystko wyjaśnić, a teraz już kompletnie nic nie wiem. Czuję się jak w jakimś filmie akcji.
— Oj, pomyśl trochę! Udaję nienagannego syna, a rodzice cały czas nas porównują. Ty kontra ja, rozumiesz? — odwraca się do mnie
— W twoim świetle mają mnie za ideał.
A to drań! Oszukiwał całą naszą rodzinę i do tego wykorzystywał moje złe zachowanie. Szczerze powiedziawszy, bardzo mnie to kręci, a to źle, naprawdę źle.
— Ale po co to wszystko?
— Żeby się wyrwać z tego chorego domu od mojego okropnego ojca! — czyli on też go nienawidzi — Myślisz, że rodzice puszczą cię gdzieś samą bez opieki? Pozwolą ci się wyprowadzić? A jeśli nawet, to nigdy się ich nie pozbędziesz. Zatrudnią prywatnego detektywa, który będzie cię śledził, przypną ci GPS albo zamontują w twoim domu kamerki, a ja mam już święty spokój, bo dzięki mojej inteligencji dostałem od nich kredyt zaufania — podchodzi do mnie i chwyta mój podbródek — zawsze byłaś ciekawska i wścibska, przypuszczałem, że się domyślisz, a jednak trochę się przeliczyłem, Sophie Collins — puszcza mnie i ponownie wraca na swój fotel. Patrzę na niego zszokowana nie mogąc się odezwać. Po paru chwilach odzyskuje pewność siebie i moja złość wraca ze zdwojoną siłą. Mam ochotę porządnie mu dokopać.
— Jeśli jesteś tak bardzo inteligentny, to dlaczego mi to mówisz, przecież w każdej chwili mogę zadzwonić do rodziców i wszystko im powiedzieć — mówię dumna, że przechytrzyłam mojego starszego brata, który uważał mnie albo raczej nadal uważa za głupszą.
— Proszę bardzo, droga wolna — wskazuje na drzwi — tylko najpierw się nad tym dobrze zastanów, bo nie chcę, żebyś wyszła na kłamczuchę. Pomyśl, komu rodzice uwierzą, córce, która nigdy ich nie słuchała, łamała zakazy i przynosiła wstyd naszej rodzinie czy synowi, który był ideałem — mówi wyniośle, a na jego ustach znowu pojawia się ten złośliwy uśmiech. Wiedziałam, że ma na mnie jakiegoś haka, w końcu nie puściłby mnie tak po prostu. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno pytanie, które pomimo mojej złości muszę zadać. Korci mnie niemiłosiernie.
— Co robisz? Czym się zajmujesz? — pytam patrząc w jego błyszczące oczy. Siedzi w milczeniu i chowa twarz w dłonie. Czy to aż takie osobiste? Jeśli zaraz nie odpowie, będę musiała zająć się następną zagadką do rozwiązania, a miałam wylegiwać się na złocistej plaży w słonecznej Kalifornii.
— Jesteś politykiem, biznesmenem, a może stróżem prawa? — podpowiadam chcąc jak najszybciej otrzymać odpowiedź. Brunet podnosi na mnie wzrok.
— Wszystkim po trochu, ale to nie informacje potrzebne ci do życia — przyglądam się jego kuszącym wargom — ty przyjechałaś tutaj, żeby odpoczywać i przy okazji się poprawić, więc nie wpychaj nosa w nie swoje sprawy — chłonę każde jego słowo, ale nie przynosi mi to oczekiwanej odpowiedzi.
— Chcę się tylko dowiedzieć, gdzie pracuje mój brat.
— Przykro mi, ale się nie dowiesz — wciska czerwony guzik przy mikrofonie stojącym na ciemnym biurku — Kate Woodley, przyjdź do mojego gabinetu — mówi spokojnym głosem. Otrzymuje twierdzącą odpowiedź, więc obraca się w moją stronę — moja przyjaciółka i zarazem sekretarka zaprowadzi cię do twojego tymczasowego pokoju — zwraca się do mnie szorstko.
— Ale…
— Żadnych ale! — warczy i właśnie w tej chwili słyszymy pukanie. Za pozwoleniem do pomieszczenia wchodzi zgrabna blondynka trochę starsza ode mnie.
— Kate, pokaż Sophie jej sypialnię.
— Pewnie — uśmiecha się szeroko w moją stronę — chodź za mną — zachęca ruchem ręki. Nie mając wyboru rzucam chłodne spojrzenie bratu i wychodzę w towarzystwie wesołej sekretarki. Jeszcze dowiem się, co ukrywa przede mną ten przystojny i pociągający brunet. Choćbym miała narazić się mu z tysiąc razy, to i tak odkryję prawdę.
Kierujemy się przez wspaniałe korytarze do dużych drewnianych drzwi. Dziewczyna otwiera je, a one powoli skrzypią, przez co po moich plecach przechodzą ciarki.
— Ogrodnik się tym zajmie — zapewnia mnie raźnym krokiem wchodząc do środka. Otwieram szeroko oczy.
— To mój pokój? — dukam zaczarowana w stronę młodej kobiety, która nie traci swojego optymizmu.
— Tak — uśmiecha się szczerze — Lucas naprawdę się postarał. Osobiście wybierał meble, kolor ścian, a nawet zasłony — ma chłopak talent do dekorowania. Dominuje fiolet, ale niektóre elementy są śnieżnobiałe. Nie mam pojęcia, skąd on wie, że uwielbiam te kolory, a tym bardziej, dlaczego sam stroił mój pokój? Przecież ten chłopak mnie nienawidzi!
— To niemożliwe, pewnie rodzice mu kazali, a ich nigdy nie zawiedzie. Przynajmniej oni tak myślą.
— Widzę, że nie za bardzo się lubicie — stwierdza blondynka odsłaniając zasłony. Raczej nie powinnam jej okłamywać, zresztą sama się już domyśliła.
— Tak, gdybyś go znała to twoje nastawienie do niego byłoby takie same — siadam na łóżku, które jest wyjątkowo miękkie, jakby zrobione z puchatych chmur.
— Znam go — opiera się o ścianę — odkąd tutaj przyjechał, nie ma dnia, w którym nie wymienilibyśmy ze sobą chociaż paru słów — krzyżuje ręce na piersi — chyba, że wyjeżdża do innego stanu, zazwyczaj jest tam z dwa, trzy dni — otwieram usta ze zdziwienia, jednak Woodley tego nie zauważa i kontynuuje swoją wypowiedź — Zdarza się to dość często, w końcu to ich praca, no tak ja… — zatrzymuje się gdy tylko zauważa moją zaskoczoną minę — nie wiedziałaś o tym, nie chciał ci powiedzieć, prawda? — wstrzymuje powietrze i patrzy na mnie przerażonym wzrokiem. Kiwam twierdząco głową nadal lekko wstrząśnięta. W końcu nie zawsze słyszy się, że twój brat ma jakąś tajną spółkę, która jeździ po Stanach i nie wiadomo, co robi. Następne pytanie, które muszę mu zadać! Chyba, że zapytam kogoś bardziej otwartego do zdradzenia sekretów.
— Opowiedz mi o tym coś jeszcze.
— Ale ja nic nie wiem — dziewczyna jąka się, okręcając wokół palca lok blond włosów.
— Kate, przed chwilą mi się wygadałaś, więc nie rób scen — nakazuję surowym tonem, ale to chyba jej nie przekonuje, bo ta szybko kieruje się w stronę wyjścia.
— Muszę już iść — otwiera drzwi, ale ja nie mogę tak tego zostawić.
— Kate!
— Śpieszę się! — słyszę jej głos gdzieś daleko, pewnie na końcu korytarza. Jestem okropnie zmęczona i potrzebuję snu, zwłaszcza teraz kiedy w mojej głowie jest tyle pytań, a odpowiedzi jak nie ma tak nie ma. To niesprawiedliwe! Chyba mam prawo wiedzieć, co dzieje się wokół mnie. Jednak wszyscy uważają inaczej, myślą, że jestem jeszcze dzieckiem. Jeśli tak grają, to ja utrudnię im życie i zacznę wpychać nos w nie swoje sprawy jak jakaś mała smarkula. Pomimo tylu pytań bez odpowiedzi i mojego okropnego, a za razem bardzo pociągającego brata zdałam sobie sprawę, że poznałam wspaniałą dziewczynę, która może w przyszłości zostać moją przyjaciółką oraz że mieszkam w pałacu z obsługą. Może te wakacje nie będą aż takie złe.Rozdział 3
— Kate, co robisz? — pytam blondynkę klęczącej za masywną szufladą. Ja chciałam się tylko napić, a nie zobaczyć moją nową znajomą bawiącą się w szpiega.
— Cii… — przestraszona przykłada palec do ust i ciągnie mnie ku ziemi. Zdezorientowana padam na podłogę. To jest bardzo dziwne, no chyba, że tutejsi ludzie tak mają albo po prostu ona źle się dzisiaj czuje.
— Przed kim się chowasz? — szepczę do jej ucha jak najciszej mogę, ale ta i tak się wzdryga.
— Przed nikim — przygląda się drzwiom do gabinetu Lucasa. Interesujące zajęcie. Muszę kiedyś spróbować, ale może nie w najbliższym czasie.
— Co panie robią? — słyszymy niski głos Legera. Odwracam głowę do tyłu i widzę mężczyznę ubranego (jak zawsze) w nieskazitelnie czysty garnitur.
— Ja, towarzyszę Woodley w przyglądaniu się tym oto drzwiom — wskazuje na drewniane „wrota”. Jamie patrzy na mnie zdziwiony, a następnie przenosi wzrok na blondynkę wpatrującą się we wcześniej wymieniony mebel, jeśli można to tak nazwać.
— Zawsze sądziłem, że przyjaciółka pana Carsona jest lekko stuknięta i proszę, tutaj mamy na to dowód — śmieje się niezbyt głośno, a ja widzę w jego już trochę zapadłych policzkach dołeczki. Kiedyś musiał być naprawdę przystojny, jednak czas zrobił swoje. Zawsze przerażało mnie to, jak ludzie z wiekiem się starzeją.
— Zamknijcie się choć na chwilę, bo zaraz tu przyjdzie!
— Ale kto przyjdzie? — zadaję pytanie w tym samym czasie co szofer. Spoglądamy na siebie i wybuchamy głośnym śmiechem, z czego dziewczyna nie jest zadowolona.
— Ciszej! Co on sobie o nas pomyśli? — krzyczy wściekła wymachując rękoma. W tej chwili z gabinetu mojego brata wychodzi niski blondyn. Zatrzymuje się na środku korytarza i patrzy na brązowooką zdziwiony.
— Ka… — próbuje ją o tym poinformować, ale ona nie pozwala sobie przerwać. Jest naprawdę uparta jak osioł.
— Słuchaj! Całe tygodnie wstawałam wcześnie rano i przychodziłam tutaj, żeby go zobaczyć, dlatego nie pozwolę wam mnie zdemaskować przez jakieś głupie śmiechy! Carter nie może się dowiedzieć o tym, że go szpiegowałam, zrozumiano? — kiwamy twierdząco głowami, a chłopak stojący za moją koleżanką otwiera usta z zaskoczenia.
— Czy Carter to niezbyt wysoki blondyn?
— Tak, a co? — Woodley uspokaja się, ale jest teraz bardzo poważna. Wskazuję skinięciem głowy do tyłu. Dziewczyna odwraca się i jej twarz w jednym momencie robi się cała czerwona. Młody mężczyzna próbuje ukryć rozbawienie i chichocząc odchodzi.
— Wycofujemy się powoli — mówię cicho do Legera. Ten przytakuje, więc kierujemy się bezszelestnie w stronę wyjścia. Lepiej nie być teraz tutaj, bo to może skończyć się źle.
— Stać! — wrzeszczy Kate tak głośno, że aż szyby się trzęsą. Wygląda jak rozwścieczony byk, który zobaczył czerwoną chustę. To raczej nie wróży nic dobrego.
— On się ze mnie śmiał! Widzicie, co narobiliście! Macie to odkręcić jak najszybciej, bo inaczej oboje dowiecie się, do czego jestem zdolna! — zarzuca włosy do tyłu i odchodzi. No pięknie, teraz jedyna rozumiejąca mnie osoba, którą tutaj mam, jest na mnie potwornie wściekła. Zawsze zrobię coś nie tak, dlatego moje grono przyjaciół ogranicza się do dwóch osób z najlepszą wytrzymałością. Może powinnam się cieszyć, że nie obiła mi twarzy, co bardzo mi się należy.
— Ja poszukam jego numeru, a ty do niego zadzwonisz –piszczy przestraszony Jamie i znika za drzwiami. Wspaniale: stary, a głupi. Jeszcze mi każe odwalać całą brudną robotę. Ciekawe, czy nie obejdzie się bez zwykłych przeprosin Woodley, bo naprawdę nie chcę jej stracić.
Darmowy fragment