- W empik go
Przywrócony. Tom 2. Zenit - ebook
Przywrócony. Tom 2. Zenit - ebook
Dalszy ciąg horroru ludzi w Filadelfii. Morgan otrzymawszy od Szatana niespotykaną moc, żywiącą się negatywnymi emocjami podczas mordowania ludzi, bawi się swoimi nowymi umiejętnościami. Zabija powoli i z wyjątkowym okrucieństwem. Umowa z Szatanem dotyczyła niewielkiej liczby ludzi co jakiś czas, żeby nie przepełnić piekła. Tymczasem Morgan przerósł swego mistrza, zbyt szybko dostarczając do piekła potępione dusze. Efektem może być przepełnienie piekła i zagłada samego Szatana. Morgan nic sobie z ostrzeżeń Szatana nie robi. Szmaragdowooki Przywrócony ma życzenie zostać nowym niezwyciężonym władcą na Ziemi, o czym z upodobaniem próbuje powiadomić ludzi przy użyciu mediów. Szatan stworzył potwora. Okazuje się, że nie może zniszczyć swojego dzieła. Przywrócony jest niezniszczalny…
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65227-02-7 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dalszy ciąg horroru ludzi w Filadelfii. Morgan otrzymawszy od Szatana niespotykaną moc, żywiącą się negatywnymi emocjami podczas mordowania ludzi, bawi się swoimi nowymi umiejętnościami. Zabija powoli i z wyjątkowym okrucieństwem. Umowa z Szatanem dotyczyła niewielkiej liczby ludzi co jakiś czas, żeby nie przepełnić piekła. Tymczasem Morgan przerósł swego mistrza, zbyt szybko dostarczając do piekła potępione dusze. Efektem może być przepełnienie piekła i zagłada samego Szatana. Morgan nic sobie z ostrzeżeń Szatana nie robi. Szmaragdowooki Przywrócony ma życzenie zostać nowym niezwyciężonym władcą na Ziemi, o czym z upodobaniem próbuje powiadomić ludzi przy użyciu mediów. Szatan stworzył potwora. Okazuje się, że nie może zniszczyć swojego dzieła. Przywrócony jest niezniszczalny…Od autora:
Szanowny Czytelniku!
Dziękuję, że sięgnąłeś po drugą część „Przywróconego”. Jest mi naprawdę bardzo miło, że spośród milionów książek wybrałeś akurat tę. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. W pierwszej części tej trylogii starałem się pokazać, jak bardzo zepsuty potrafi być dzisiejszy świat. Jak bardzo zasady moralne zostały zdeptane. W książce, którą trzymasz teraz w dłoniach, przedstawiłem to, jak wielki wpływ na człowieka może mieć chęć bycia najważniejszym, chęć posiadania władzy. John Morgan otrzymał potężny dar, ale nie jest on jedyną istotą, która do tej władzy dąży za wszelką cenę. Zobaczysz w tej historii również to, co mogą robić ludzie władzę już posiadający, jak bardzo mogą się nie liczyć ze zwykłymi, szarymi ludźmi. Brutalność, korupcja, nadużywanie władzy, brak moralności, tajne projekty i krwawe, brutalne zbrodnie, tego będziecie świadkami, czytając kolejne strony książki.
Korzystając z okazji chciałbym również podziękować osobom, które przyczyniły się do powstania tej książki. Oczywiście moim najbliższym, którzy wspierali mnie w chwilach zwątpienia w sens dalszego pisania. Pani Anecie Gonerze, czyli wydawcy „Przywróconego”, która też motywowała mnie do pracy. Wszystkim, którzy pracowali nad efektem końcowym książki, serdecznie dziękuję! Chciałbym również podziękować jednej, szczególnej osobie, która cieszyła się za każdym razem, gdy siadałem do pisania, która czytała i oceniała każde moje opowiadanie i która była moją najważniejszą fanką. Zawsze pisze się lepiej, kiedy jest dla kogo.
Kończąc wstęp do opowiadania, chciałem jeszcze powiedzieć, że jeśli sięgnąłeś po książkę „Przywrócony: Zenit” bez uprzedniego przeczytania pierwszej części tej trylogii, czyli „Świtu Zmierzchu”, to w niektórych momentach możesz się zagubić, Drogi Czytelniku, i nie do końca zrozumieć, „co autor miał na myśli”. Zatem żeby w pełni zgłębić treść, a właściwie przesłanie znajdujące się w pewnym sensie pod treścią, polecam sięgnąć najpierw po część pierwszą. Jeszcze raz dziękuję i życzę przyjemnej lektury.
Kamil BednarekRozdział I
— Przerywamy poranny program, żeby nadać ważny komunikat! — powiedział poważnie łysawy prezenter telewizyjny.
Na twarzy miał szare, kwadratowe okulary. Ubrany był w elegancki granatowy garnitur. Jego wejście na antenę przerwało pasmo kreskówek, które John z dnia na dzień lubił oglądać coraz bardziej. Mężczyzna wyglądał na poruszonego i zdenerwowanego. Oczy miał wyraźnie rozbiegane, ręce trzymające plik kartek wyraźnie drżały. Mówił szybko, ale zrozumiale. Widać było, że ubierał się w niemałym pośpiechu. Różowy krawat, który miał zdobić jego niebieską koszulę, był zawiązany niedbale i wisiał krzywo, odsłaniając rząd białych guzików.
— Przed kilkoma godzinami dotarła do nas przesyłka — mówił. — Były w niej dwie rzeczy: pamiętnik oraz list. Po przeanalizowaniu tych materiałów przez ekspertów zdecydowaliśmy się je państwu pokazać. Jest to materiał ekskluzywny, dostępny wyłącznie w naszej stacji. Dokładną treść będą państwo mogli przeczytać na pasku informacyjnym przesuwającym się na dole ekranu oraz na naszej stronie internetowej. Teraz, w skrócie, przedstawię to, co znajduje się w tych materiałach. Otóż, w pamiętniku opisane zostały wszelkie przejawy agresji, jakie dotknęły Filadelfię w ostatnim czasie, od śmierci Pana Stefaniniego po eksplozję nowego materiału wybuchowego w jednej z kamienic oraz historia życia pewnego człowieka. W liście John Morgan, bo tak twórca tego pamiętnika się przedstawił, przyznaje się do dokonania tych wszystkich zbrodni. Pisze, że wszystko, co zaszło, to wyłącznie jego dzieło i tylko on jest za to odpowiedzialny. Krytykuje również postawę władz naszego miasta i ich działania przeciwko fali zbrodni. Opisuje swoje losy niemal od dzieciństwa, nie szczędząc czytelnikom brutalnych i wulgarnych szczegółów. Zarówno w liście, jak i w pamiętniku John Morgan często odnosi się do Szatana. Twierdzi, że zginął i dostał od niego drugą szansę w zamian za podpisanie cyrografu. W swoich pismach zawiera wiele opisów piekła, męczarni, jakie się tam odbywają, czy nawet wyglądu samego Diabła. W świetle tak postawionej sprawy trzeba sobie zadać kilka pytań: Czy to wszystko może być prawdą? Czy może mamy do czynienia z szaleńcem, który chce się w jakiś niezrozumiały sposób wybić na ludzkiej tragedii? Zapytamy o to naszego gościa, panią psycholog, po godzinie dwunastej. Do zobaczenia!
Podstarzały prezenter zniknął z anteny, a wraz z nim zakończył się serwis informacyjny. W miejsce programu po kilku minutach reklam powróciły kreskówki. John siedział na swojej skórzanej kanapie i popijał szkocką whiskey z lodem. Co jakiś czas zaśmiewał się z kreskówkowych gagów, a być może również i z tego, co usłyszał w tym ważnym komunikacie.
— Kurwa… — mruknął pod nosem. — Napisać tym debilom wszystko czarno na białym z najdrobniejszymi szczegółami, a oni dalej szukają dziury w całym. Przecież to byłoby nielogiczne żeby ktoś, kto tego nie zrobił, znał takie szczegóły, do kurwy nędzy! — zaklął ponownie, popijając drinka. — Ale w sumie to chuj z tym. Zrobiłem, co chciałem, a jak oni na to zareagują, to już nie mój zasrany problem.
Dokończył pić swój trunek i zaczął szykować się do wyjścia z domu. Odstawił kryształową szklankę na stolik i zarzucił na siebie skórzany płaszcz. Trzasnął drzwiami. Jego czarny Harley Davidson stał już na podjeździe. Mimo mocno świecącego słońca nie było zbyt ciepło, wiał chłodny wiatr, wyglądało, jakby zbierało się na deszcz. Jednak człowiek w płaszczu w normalnych okolicznościach i przy takiej pogodzie powinien wzbudzić zainteresowanie, ale nie tym razem, nie w tym mieście i nie w tej sytuacji. W Filadelfii od kilku miesięcy nic nie wzbudzało zdziwienia. W mieście nikt nie interesował się życiem innych. Każdy, kto jeszcze nie wyjechał, działał na własną rękę i dbał wyłącznie o swoje potrzeby. Nikt, nawet stojąc oko w oko z człowiekiem ubranym w długi, skórzany płaszcz w środku lata, nie odważyłby się zapytać, dlaczego wybrał taki strój. Ludzie uznawali, że skoro ktoś chodzi tak ubrany, to lepiej nie wchodzić mu w drogę. John wsiadł na swój motocykl i z piskiem opon ruszył w stronę centrum. Poderwał przednie koło i mknął tak przez dłuższą chwilę. Wyszedł z domu z zamiarem rozerwania się przed południem. Nie miał zbyt wiele czasu, chcąc zdążyć na telewizyjną pogadankę z panią psycholog zapowiadaną przez prezentera. Mimo wczorajszej nocnej przygody czuł spory niedosyt. Chciał więcej, znacznie więcej. Energia, która przejęła nad nim kontrolę, domagała się zwiększenia liczby ofiar. Domagała się coraz więcej morderstw dokonywanych w coraz brutalniejszy sposób. Do zaspokojenia głodu nie wystarczało już jedno zwykłe zabójstwo dziennie.
Przemierzając ulice miasta w poszukiwaniu kolejnej ofiary, wlókł za sobą delikatny ogon z zielonych oparów. Niedaleko za nim leciało stado czarnych ptaków. Kruki instynktownie wiedziały, że będą miały okazję czymś się pożywić, podróżując w pobliżu Morgana. Ludzie chodzący po ulicach patrzyli pod nogi i nie zwracali uwagi na takie anomalie. W Filadelfii mieszkańcy nie patrzyli sobie w oczy. Spojrzenie w oczy przestępcy nie było niczym przyjemnym, a w dodatku mogło sprowokować atak z jego strony. Nikt nie chciał ryzykować, bo przecież każdy mógł być przestępcą. Z drugiej strony, w tym mieście działy się ostatnio tak okropne rzeczy, że przelatujące stado złowrogich ptaków na nikim nie robiło wrażenia. John jechał wolno i uważnie rozglądał się na boki. Nieliczni ludzie szwędający się po chodnikach nie wzbudzali szczególnego zainteresowania Przywróconego. Żadna z postaci nie wyglądała wystarczająco ciekawie. Morgan stał się wybredny w wybieraniu nowych ofiar. Nie zadowalał się już byle kim. Dopiero po przejechaniu kolejnych kilku przecznic trafił na to, czego oczekiwał, choć z pozoru nie było to nic szczególnego.
Na rogu dwóch ulic znajdował się pewien człowiek. Był to mężczyzna w średnim wieku, który kucał pod sklepem spożywczym prowadzonym przez jednego starego Żyda. Mężczyzna był zarośnięty i brudny. Miał na sobie stare, znoszone i podarte łachy. Na głowie miał gąszcz tłustych kłaków i długą brodę. Był bosy, a przed nim leżał pusty zniszczony futerał na skrzypce. W dłoniach trzymał kawałek tektury, na którym kawałkiem czerwonej cegły było nabazgrane: „zbieram na jedzenie”. Morgan zaciekawiony podjechał bliżej. Od razu w jego nozdrza rzuciła się woń brudnego ludzkiego ciała, które od bardzo dawna nie miało kontaktu z wodą. Z bliższej odległości zauważył strupy na twarzy i rękach mężczyzny oraz to, co jeszcze straszniejsze, że w futerale nie było ani centa. John wjechał na chodnik i zatrzymał się blisko tego człowieka. Żebrak podniósł głowę i zobaczył wielkiego chłopa ubranego na czarno i siedzącego na wspaniałym motocyklu. Mężczyznę o kruczoczarnych włosach, brutalnych rysach, zaciśniętych ustach i zielonych nieziemskich oczach. Oprócz cierpienia i wyczerpania życiem pojawiła się w nich niepewność zmieszana z odrobiną nadziei. Nie spodziewał się pomocy od ludzi w tym mieście, a tym bardziej od kogoś wyglądającego jak Morgan. Mimo to próbował zdobyć choć parę centów, które pozwoliłyby mu przetrwać kilka kolejnych dni. John chciał się zabawić, ale coś w jego wnętrzu mówiło mu, żeby zabić tego żebraka najszybciej jak się da. Nie wiadomo, czy nie chciał męczyć tego człowieka, czy po prostu brzydził się go dotknąć. Facet był zdezorientowany, ale podniósł się i wyciągnął swój futerał w jego stronę. Jego ręce drżały. Przywrócony sięgnął pod płaszcz i wyjął swoją strzelbę. Żebrak upuścił futerał i niemal wcisnął się w witrynę sklepu. Był bardzo zaskoczony, szczęka opadła mu ze zdziwienia, ukazując krwawe dziąsła i kilka zębów. Morgan wymierzył w jego głowę i nacisnął spust. Zmasakrowana zawartość czaszki mężczyzny pokryła znaczną część sklepowej witryny. Ciało pozbawione głowy legło bezwładnie pod murami budynku na chodniku. Krew z poszarpanej szyi tryskała na ścianę i szybę sklepu. Ludzie przechodzący w pobliżu przyspieszyli kroku, udając, że nic ich to nie obchodzi. Być może nie udawali. W każdym razie nikt nawet nie zerknął w stronę Morgana. Przechodnie rozpierzchli się w mgnieniu oka. John schował strzelbę i odjechał spokojnie. Ruszył od razu w kierunku domu. Dopiero kiedy ujechał już dobrych kilka kilometrów, usłyszał policyjne syreny zbliżające się do miejsca zbrodni. Był pewien, że na miejscu nie ma żadnych świadków i pozostały tam jedynie krwawiące zwłoki biedaka. Zresztą wiedział, że nawet gdyby ktoś chciał cokolwiek zeznać, to i tak miejscowe służby nie byłyby w stanie mu nic zrobić. Radiowóz policji podjechał tam, by sprawdzić, co się dzieje, bo zapewne funkcjonariusze usłyszeli huk wystrzału. W końcu jego obrzyn nie należał do najcichszych. Nawet pojedynczy strzał oddany z tej strzelby słychać było ze sporej odległości. Morgan przyjął taką wersję wydarzeń i w spokoju jechał w stronę swojego mieszkania.
Dojechał do domu z przekonaniem o tym, że pomógł temu człowiekowi zaznać spokoju. Według niego dzięki temu strzałowi rozwiązały się wszystkie problemy, z jakimi żebrak borykał się w swoim nędznym życiu. Dzięki niemu facet przestał się męczyć. Był z siebie dumny i miał przekonanie, że upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Załatwił człowieka, zaspokajając swoje potrzeby, i pomógł mu skończyć marny żywot. W jego chorym umyśle to, co zrobił, było dobrym uczynkiem.
Podróż powrotna przebiegła spokojnie, nie miał czasu na żadne ekscesy. Spieszył się przecież na program telewizyjny. Tradycyjnie wstawił motocykl do garażu i wszedł do mieszkania. Zrzucił z siebie płaszcz i usiadł przed telewizorem. Miał jeszcze kilka minut do momentu rozpoczęcia programu. Postanowił je owocnie wykorzystać i poszedł do barku. Nalał sobie szklankę whiskey, dorzucił trzy kostki lodu i lekko zamieszał drinka, bujając kryształowym naczyniem. Wrócił przed ekran i rozsiadł się wygodnie. Akurat program wchodził na antenę. Kolorowa czołówka nie pasowała zbytnio do tematu rozmowy, ale nikt nie miał zamiaru zmieniać grafiki na potrzeby jednego zagadnienia. Ważne, że przyciągała uwagę widza skaczącego po kanałach. W studio, przed ogromnym ekranem, na którym wyświetlano zdjęcia z najbardziej zniszczonych miejsc w mieście, siedziały dwie kobiety. Jedna z nich, blondynka siedząca na fotelu po lewej stronie, trzymała w dłoniach plik kartek. Przeczesała palcami swoje długie jasne włosy i wyrównała ułożenie kartek, stukając nimi o kolana. Na jej twarzy było widać skupienie. Miała na sobie granatową garsonkę, która odsłaniała dosyć pokaźny dekolt. Uśmiech zdobił jej pogodną i bardzo ładną twarz. Jej białe zęby doskonale komponowały się z pełnymi, czerwonymi ustami. Duże niebieskie oczy i zgrabny nosek dopełniały efektu. Wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić:
— Witam państwa bardzo serdecznie w dzisiejszym programie „Gość przed obiadem”! Dzisiaj poruszymy gorący temat. Temat, który rozgrzewa mieszkańców nie tylko Filadelfii, ale i większości świata, już od białego rana. Temat listu i pamiętnika, w których ujawnia się sprawca terroru w mieście. Wielu ludzi poznając fragmenty tego, co znajduje się w tych materiałach dostarczonych naszej stacji, zadaje sobie pytania: Czy jest możliwe, żeby za tym wszystkim stał tylko jeden człowiek? Czy to prawda, czy może jakieś żarty? To naprawdę demon, czy zwykły szaleniec? O to samo zapytam dzisiaj naszego gościa, panią Margaret Crawford, doktora psychologii.
— Skądś znam tę babę… — Morgan mruknął pod nosem i upił kolejny łyk swojego drinka.
Kobieta siedząca na drugim fotelu ubrana była w czarny damski garnitur. Była tęga i wysoka, miała okropne czarne zamszowe buty na płaskiej podeszwie. Mimo nadwagi nie miała bardziej zarysowanych kobiecych krągłości. Wyglądała jak beczka. Czarne włosy miała spięte w kok, a okulary w grubych, czarnych oprawach spuszczone na czubek spiczastego nosa.
— Chuj z tym, skąd ją znam, ale to na pewno jakaś feministka! — John mruknął po raz kolejny w przerwie między kolejnymi łykami szkockiej.
Reporterka w tym czasie zadała już swojemu gościowi pierwsze pytanie:
— Co pani sądzi na temat tych materiałów? Czy mogą być one prawdziwe?
— To bardzo trudne pytanie — odpowiedziała, poprawiając palcem okulary. — Zapoznałam się z obydwoma tekstami i muszę stwierdzić, że możliwe są obydwa warianty. Z jednej strony mamy dokładne opisy miejsc i zdarzeń. Sytuacje, jakie tam się odbyły, przedstawione są z najdrobniejszymi szczegółami. Wszystko to ma potwierdzenie w policyjnych aktach i w relacjach funkcjonariuszy prowadzących śledztwo. Nie mogą to być więc jakieś wymysły niespełnionego pisarza. Z drugiej zaś strony mamy kwestię drugiego życia i kontaktów z wyimaginowanym przywódcą zaświatów. Z tego mogę wysnuć dwie hipotezy, a właściwie nawet trzy. Pierwsza z nich: mamy do czynienia z prawdziwym seryjnym mordercą, który wspomaga swoją działalność jakimiś środkami. Te środki dają mu poczucie nadludzkiej siły, brak jakichkolwiek lęków czy oporów, prawdopodobnie nie odczuwa też bólu. To powoduje, że nie dają sobie z nim rady oddziały naszych służb porządkowych. Tego typu środki mogą również powodować wizje i to tłumaczyłoby, skąd wziął się Szatan, wizje piekła i inne dziwne zjawiska. Druga teoria jest taka: mamy do czynienia z szaleńcem, który podąża za grupą przestępczą i dokładnie notuje jej poczynania, przypisując sobie te wątpliwe zasługi. W jakiś sposób realizuje swoje ukryte rządze, przebywając w miejscach zbrodni. Napawa się tymi morderstwami i czerpie przyjemność z oglądania ich i późniejszego opisywania. Prawdopodobnie spełnia się też przy tym seksualnie.
— Hah! — Morgan parsknął, opluwając telewizor alkoholem.
— No i trzecia hipoteza, w którą sama nie wierzę, ale teoretycznie, bardzo teoretycznie jest możliwa. To wszystko, co zostało zawarte w tych tekstach, jest prawdziwe. Możemy się zatem dowiedzieć z nich, jak wygląda piekło. Możemy się dowiedzieć, że Bóg i Szatan istnieją naprawdę. Możemy się dowiedzieć, jak działają diabelskie sztuczki i co one mogą spowodować. Poznajemy wiele innych tajemniczych aspektów i musimy się pogodzić z tym, że nie pokonamy Johna Morgana. No, ale tak jak wspomniałam, jest to bardzo bajkowa wersja wydarzeń.
— Dziękuję za tę wyczerpującą odpowiedź. Wyjaśniła nam pani tę sprawę niestety tylko w pewnym stopniu. Dziękuję za wizytę w studio, pani doktor. Było nam bardzo miło. Państwa natomiast zapraszam na prognozę pogody, a zaraz po niej serial…
Johna od telewizora oderwało pukanie do drzwi.
— Kogo, kurwa, niesie w samo południe?! — zaklął pod nosem i wstał otworzyć.
Odstawił szklankę i szybko doskoczył do drzwi. Złapał za klamkę i szybkim gestem je otworzył. Za nimi znajdował się młody mężczyzna. Był ubrany w niebieską koszulę w drobne białe prążki. Na ramiona miał zarzucony biały wełniany sweter, którego rękawy były luźno związane na jego klatce piersiowej. Ręce miał ubrudzone smarem po łokcie. Na czole pod jasnymi niemal białymi włosami również miał smugę czarnego smaru. Za nim, naprzeciwko podjazdu domu, w którym mieszkał Morgan, stał samochód z podniesioną maską. Dym wydobywał się z silnika. Chłopak lekko oniemiał, widząc, kto otworzył mu drzwi. Nie ma się co temu dziwić. Facet, z którym chciał rozmawiać, był od niego o głowę wyższy i o wiele szerszy w barkach. Ponadto był ubrany w skórę i miał wredny wyraz twarzy, nie wspominając już o oczach. Po chwili niezręcznej ciszy młody człowiek zebrał się w sobie i nieskładnie rozpoczął rozmowę:
— Przepraszam bardzo, ale właśnie jechałem w stronę Waszyngtonu. Wie pan, mam tam dziewczynę, studiuje tam... Miałem do niej przyjechać, bo ona martwi się bardzo w związku z tym szaleńcem, który się ujawnił, wie pan…?
— Wszystko fajnie, tylko czego ty chcesz akurat ode mnie? — Morgan przerwał mu z wyraźnym poirytowaniem w głosie.
Chłopak ponownie lekko się przestraszył. Cofnął się o krok, ale mówił dalej. Jego głos nie był już jednak tak radosny, jak na początku. Lekko się zacinał i wypowiadał słowa odrobinę wolniej i ciszej.
— Chciałbym, żeby pomógł mi pan przy samochodzie… Jeśli oczywiście się pan na tym zna… Byłbym bardzo wdzięczny, gdybym również mógł skorzystać z łazienki i z telefonu, gdyby nie udało się naprawić auta. Padła mi komórka i nie mam jak zadzwonić po pomoc drogową.
John chwilę się zadumał, popatrzył na mazdę z otwartą maską. Chłopak dorzucił jeszcze:
— Oczywiście, jeśli nie byłoby to dla pana problemem…
Morgan nie słyszał tego ostatniego zdania. Stał zamyślony. Przez jego głowę przeszedł pomysł, który spowodował pojawienie się uśmiechu na jego złowrogiej twarzy. Odpowiedział w zwyczajny dla siebie sposób:
— Przychodzisz do mojego domu w porze obiadowej, zawracasz mi dupę swoimi brudnymi łapami i swoim pierdolonym samochodem, dodatkowo gadasz mi tutaj o jakichś wycieczkach do dziewczynek, a mnie to wszystko gówno obchodzi. Robisz to w mieście, gdzie ludzi interesuje tylko ich własna dupa!
Chłopak pobladł, niemal zemdlał. Nie mógł zrobić ruchu, choć całe jego ciało chciało stamtąd jak najszybciej uciec. Życie przelatywało mu przed oczami. Morgan tymczasem uśmiechnął się jeszcze bardziej, pokazując swoje nie do końca białe zęby i poklepał go po ramieniu.
— Odważny jesteś, synek! Lubię takich ludzi i dlatego ci pomogę. Chodź, pokaż mi ten swój bolid!
Morgan ruszył w stronę samochodu. Chłopak jeszcze przez chwilę stał na progu i patrzył przed siebie. Był tak wystraszony, że niewiele brakowało, a jego białe spodnie zmieniłyby kolor na brązowy. Otrząsnął się wreszcie z tego oszołomienia i również doszedł do swojego auta. John nie znał się na silnikach w ogóle, ale miał plan, który wymagał od niego grania motoryzacyjnego eksperta.
— To co młody? — zapytał. — Co ci się tutaj zjebało?
— Nie wiem w sumie. Nagle zaczęło się coś dymić, to zjechałem na bok. Teraz już się nie dymi, ale silnik nie chce odpalić…
— To niedobrze, nie jest dobrze… — z charakterystycznym dla fachowców przeczącym ruchem głowy odpowiadał Morgan. — Tu zanosi się na grubszą naprawę. Ja nie mam tutaj ani odpowiednich narzędzi, ani tyle czasu. Znam człowieka, który ci to zrobi, ale teraz wepchnijmy go do mnie na podjazd, żeby nie tamował ruchu.
John stanął za samochodem i złapał za zderzak. Młody mężczyzna chwycił za kierownicę i sterował, jednocześnie pchając. Poprowadzili maszynę na miejsce. Ustawili auto przed otwartym garażem, po czym zamknęli jego drzwi i maskę.
— Zostaw go tutaj. Wejdźmy do domu, to się umyjesz i zadzwonisz, gdzie potrzebujesz. Potem pojedziemy do mojego kumpla, który ci naprawi ten samochodzik.
Chłopak wahał się chwilę, ale ostatecznie przyjął propozycję. Wszedł do domu zaraz za Johnem i od razu w jego nos rzucił się fetor alkoholu. Zobaczył również rozgardiasz panujący w pokojach.
— Wchodź, wchodź! — krzyknął żartobliwym tonem właściciel domu. — Nie przejmuj się bałaganem. Nie ma baby, to kto ma sprzątać? — zaśmiał się gardłowo. — Łazienkę masz po lewo, pierwsze drzwi. Ja zrobię coś do picia.
— Dziękuję, ale nie trzeba. Chciałbym jak najszybciej dostać się do mechanika.
— Dobra. Jak nie chcesz, to nie. Ja nie namawiam, ale żeby później nie było…
Młody chłopak zniknął za drzwiami łazienki. John dopił resztę whiskey, która pozostała mu w szklance, i wzniósł zaciśnięte pięści. Zastygł przez chwilę w takiej pozycji. W tym momencie było widać każdy mięsień jego ciała, każdą najdrobniejszą żyłę. Był naprężony niczym struna gitary. Jego muskularne ciało wyglądało jak posąg rzeźbiony przez Michała Anioła. Wreszcie, gdy drzwi łazienki otworzyły się, Morgan opuścił ręce. W domu zaczęło robić się szaro i ponuro.
— Co się dzieje? — zapytał chłopak.
— Wygląda na to, że masz większego pecha, niż ci się wydawało, synek. Zbiera się na porządną burzę, a nie mam zamiaru wozić cię ma motorze po mechanikach w trakcie ulewy. Zamknij okna na dole, a ja skoczę na zewnątrz zabezpieczyć garaż.
Przywrócony wybiegł z domu. Wepchnął samochód do środka garażu. Zatrzasnął brązowe drzwi pomieszczenia od wewnątrz. Zerwał się już mocny, porywisty wiatr. Ciemne, piętrowe chmury przesuwały się po niebie. Zaczynało padać. Stopniowo wiatr i deszcz nasilały się. Wreszcie chmura się oberwała i hektolitry wody runęły na ziemię. John wszedł do domu przez garaż. Jego gość posłusznie wykonał polecenie i zamknął okna. Było słychać, jak grube krople deszczu walą w szyby i blaszany dach. Wiatr gwizdał w każdej, nawet najmniejszej szczelinie w ścianach i oknach. Woda zaczęła się już zbierać na ulicy i trawnikach sąsiednich posesji. Spore kałuże stały również na podjazdach. Drogą płynęła rwąca rzeka, która powstała już po kilku minutach ulewy. Na zewnątrz latały połamane gałęzie i pozrywane elementy domów. Pioruny biły niemal bez przerwy. Błyski rozjaśniały co chwilę czarne niebo. Zygzaki błyskawic rozrywały je i dzieliły chmury na mniejsze fragmenty. Huk grzmotów dostawał się do wnętrza domu mimo szczelnego zamknięcia wszystkich drzwi i okien. Dźwięki przypominały ostrzał artyleryjski w trakcie krwawej wojny. Niemal w każdej sekundzie pojawiał się nowym piorun, a zaraz po nim grzmot. Niebo zmieniało się co chwila z czarnego na bardzo jasne, niczym podczas obchodów Dnia Niepodległości, czwartego lipca. To nie była zwyczajna burza taka jakich wiele ma miejsce latem. Wyglądało na to, jakby Filadelfia znalazła się w samym centrum apokaliptycznego cyklonu.
— Zanosi się na to, że posiedzisz tutaj dłużej, synek! — Morgan zagadnął wesoło, acz przerażająco.
— Tak, na to wygląda… — odpowiedział niepewnie młody mężczyzna. — Jestem Ryan Cooper.
John nie przedstawił się, od razu ruszył do kuchni, oświadczając:
— Zrobię ci coś do picia. Co chcesz, młody? Whiskey, wódka, browar?
— Nie, dziękuję. Nie piję alkoholu. Woda wystarczy, jeśli można prosić.
— Wodę to się psom daje, synek. Ale jeśli chcesz, to proszę bardzo…
Gospodarz wlał sobie szklankę whiskey z trzema kostkami lodu oczywiście, a gościowi, wedle jego życzenia, nalał wody z kranu do jakiegoś kubka. Usiedli na kanapie i w milczeniu popijali swoje napoje. Spoglądali przez okno, za którym szalała niespotykanie silna burza. Wreszcie John przerwał ciszę:
— Słuchaj, młody…
— Mówiłem, że… — Ryan chciał wtrącić, ale Morgan spojrzał na niego złowrogo i chłopak od razu zamilkł.
— Wiem, że mówiłeś, jak się nazywasz, ale ja wolę do ciebie mówić „młody”, dlatego słuchaj, a nie się wcinasz, jak majtki w dupę. Mam do ciebie prośbę. Jak już wszystko załatwimy, to pojedziesz do telewizji i powiesz im, że to, co napisał John Morgan, jest prawdą. Dobra?
— Ala ja nie wiem, czy to prawda, proszę pana… Skąd mam to wiedzieć?
— Bo ja ci to mówię!
— Szanuję pańskie zdanie, ale chyba pan również nie może stwierdzić, czy to prawda.
— Mogę, synek, mogę. To ja jestem John Morgan.
Ryanowi wypadł z dłoni kubek. Spadł na dywan, nie tłukąc się. Chłopak wcisnął się w kanapę. Wpatrywał się tylko w ciemnozielone oczy człowieka, który podpisał pakt z diabłem.
— Tak, Ryan! Tak! Twój samochód za chwilę będzie sprawny! Burza zaraz ucichnie, a ty?! Ty masz dzisiaj naprawdę pechowy dzień! Gdy już wszystko załatwimy, podjedziesz pod stację telewizyjną i dasz żywy, choć może nie za bardzo, dowód mojej słuszności. Dowiedziesz, że moje słowa są prawdziwe!
Morgan chwycił go za blond czuprynę i zaczął ciągnąć chłopca w stronę schodów prowadzących do piwnicy. Ryan szarpał się i opierał, ale to nic nie dało. Przywrócony ściągał go coraz niżej, stopień po stopniu. Dom był tak zaprojektowany, że schody prowadzące w dół miały dwa wyjścia. Jedno prowadzące do garażu i drugie prowadzące do piwnicy. John zabrał swoją ofiarę do drugiego pomieszczenia. Otworzył żelazne drzwi i wrzucił go na wielki, stalowy stół. Spojrzał mu głęboko w oczy i wszystkie próby obrony Ryana ustały. Morgan przywiązał go rzemieniami, w które stół był wyposażony. W słabym świetle nagiej żarówki wiszącej pod sufitem nie było widać wiele. Widoczne były jednak najważniejsze elementy tego niewielkiego, ciemnego pomieszczenia. Jego szare i brudne ściany oraz ciemna podłoga. Na szafkach i stolikach ustawionych pod ścianami znajdowały się przeróżne narzędzia. Zaczynając od pospolitych, takich jak noże czy tasaki poprzez młotki, siekiery, piły, a kończąc na specjalistycznym sprzęcie medycznym, skalpelach, cięgłach i reszcie tego typu urządzeń. Skąd John wziął to wszystko? Otóż poprzedni właściciel tej posesji był chirurgiem i zostawił po sobie narzędzia pracy. Morgan wzbogacił kolekcję o przyrządy z domowego warsztatu i stworzył swoją własną salę tortur. Gdy tylko Przywrócony zerwał kontakt wzrokowy z Ryanem, ten od razu próbował się szarpać i krzyczeć, ale nic to nie dało i tym razem. Wszystkie kończyny miał przymocowane do stołu, a usta zapchane sporym, szmacianym kneblem, który uniemożliwiał mu wydawanie jakichkolwiek dźwięków, a nawet przełykanie śliny. Morgan odszedł od niego i przechadzał się wzdłuż szafek. Co chwilę podnosił i oglądał jakiś sprzęt, zaraz potem odkładał go i podnosił kolejny. Młody chłopak miał łzy w oczach, szarpał się niemiłosiernie, jęczał, próbował wypluć knebel, ale jego działania były bezcelowe. John rzadko coś robił, ale kiedy już coś robił, to robił to porządnie. Wreszcie Przywrócony zdecydował się na jeden z przedmiotów. Odwrócił się w stronę stołu, trzymając w dłoniach niewielką piłę chirurgiczną. Zaśmiał się potwornie i doszedł do Ryana. Przeczesał dłonią jasne włosy swojej ofiary poklejone już od potu i mówił spokojnym, przerażającym tonem:
— Gdy byłem mały, bardzo mały, w domu na jakieś dwa tygodnie poprawiło się. Ojciec przestał pić przez atak padaczki, a matka zajmowała się nim zamiast puszczać się w jakichś melinach. Wtedy wpadłem na pomysł. Skoro w domu miało być już pięknie i nasze życie miało się poprawić, postanowiłem zostać lekarzem. Jednak bardziej niż leczyć ludzi, czy wypisywać recepty, chciałem ich kroić. Marzyła mi się kariera chirurga. Jednak, jak widzisz, na marzeniach się skończyło. Ojciec szybko wyzdrowiał i od razu wrócił do picia, a matka nie miała już nic do roboty w domu i również powróciła do dawnego kurewskiego trybu życia. Teraz, pierwszy raz od tamtego czasu, mam możliwość spełnić swoje dziecięce marzenie.
John opowiadał swoją historię i jednocześnie powoli rozcinał ubrania chłopca piłą chirurgiczną, która kaleczyła jego ciało. Cały czas mówił. Jego oczy nabrały już wyrazistego ciemnozielonego koloru i piekielnej głębi. Mroczne pomieszczenie wypełniał powoli zielony dym, który wydobywał się z ciała Morgana.
— Na twoje nieszczęście, nie mam znieczulenia; tego mi pan doktor nie zostawił. Będziesz cały czas przytomny, ale nie masz się czym martwić. Ludzie mówią, że ból hartuje. Może to i prawda? — zamyślił się na kilka sekund.
Zdążył już pozbawić swoją ofiarę wszystkich ubrań. Krew ściekała po pokaleczonym ciele chłopca. Zostawił go tylko w białych slipach. Kiedy odpłynął myślami niewiadomo dokąd, piła w jego rękach opadła, wrzynając się w udo jego ofiary. Otrząsnął się zaraz po tym i dalej kontynuował swój monolog.
— Wybacz, zamyśliłem się trochę, ale już do ciebie wracam. Wiem, że powinieneś być zupełnie nagi, ale nie jestem pedałem i nie lubię oglądać cudzych chujów. Ale dobra, koniec pierdolenia. Czas się wziąć do roboty… A i jeszcze jedno… Będzie bolało…
Chwycił prawą rękę Ryana i nacinał ją delikatnie, przesuwając ostrzem piły po jasnej skórze młodego człowieka. Krew, która już wcześniej nieśmiało wypływała z ran powstałych przy zdejmowaniu ubrań małymi strumykami, teraz tryskała już niczym woda z gejzeru. Czerwony płyn pokrywał resztę prawie nagiego ciała chłopaka. Młodzieniec próbował krzyczeć, ale knebel i tym razem okazał się zbyt trudną zaporą. Odruchowo chciał wyrwać rękę. To szarpanie powodowało, że piła wchodziła głębiej w mięso. Przy jednym z pociągnięć ostrza piły dało się usłyszeć głośniejszy dźwięk. Był to odgłos ostrza stykającego się z kością. Ból, jaki sprawiło to Ryanowi, wywołał niekontrolowany odruch. Młody szarpnął ręką z całych sił. Kości pękły, jak zapałki osłabione nacięciem. Wielkie łapy Johna Morgana trzymające kończynę w żelaznym uścisku również się do tego przyczyniły. Gdy tylko Morgan poczuł, że jego ofiara się szarpie, chwycił rękę jeszcze mocnej. Chłopak jęknął przeraźliwie. Tego niemal zwierzęcego skowytu nie zatrzymał nawet kawał szmaty w jego ustach. Po policzkach spłynęły łzy, które zmieszały się z kropelkami krwi. Morgan coraz bardziej zmieniał się w potwora. Do diabelskich oczu i zielonego dymu wydobywającego się z porów jego skóry doszła jeszcze sina od przygryzania warga. Robił tak, gdy się na czymś koncentrował. Jego nozdrza były mocno rozszerzone, a po czole spływały krople potu. Na twarzy miał rozmazane ślady krwi, które powstały, gdy ocierał pot. Dyszał, jak dzikie zwierzę pożerające swoją ofiarę. Jego mięśnie były bardzo nabrzmiałe, a pod skórą pulsowała siatka żył i tętnic. Naczynia krwionośne wyglądały, jak węże pełzające pod podłogą namiotu. Nie zważał zupełnie na to, co stało się z ręką Ryana Coopera. Nie zwracał uwagi na jego łzy i jęki. Robił swoje bez opamiętania. Zmienił tylko narzędzie. Tym razem sięgnął po szlifierkę i zaczął piłować koniec złamanej, wystającej z ramienia, kości. Krew zmieszana z jej kawałkami bryzgała na boki. Ciecz pokryła ciało i ubranie Morgana. Po dłuższej chwili tortur oprawca opamiętał się na moment. Odsunął ostrze od zmasakrowanej ręki. Krew spływała zewsząd. Płynęła z narzędzia, z ciała chłopaka, z ciała i ubrań Morgana, a nawet ze ścian i szafek. John ślizgał się już nawet po mokrej podłodze. Chwilę rozglądał się na boki, ale zaraz po tym wrócił do swojej ofiary. Przywrócony kilka razy przejechał ostrzem włączonej szlifierki po torsie Ryana. Urządzenie ścierało skórę chłopaka, tworząc wielkie, otwarte rany. John jeździł tarczą szlifierską po jego ciele, tworząc coraz większe połacie odsłoniętych mięśni. Skóra została zdarta niczym niepotrzebna farba ze starej rowerowej ramy. To obdzieranie ze skóry sprawiało Morganowi dziką przyjemność. Dyszał i sapał, a ślina połączona z krwią skapywała z jego ust. Wreszcie, nagle, niespodziewanie przerwał swoją zabawę. Wyłączył szlifierkę i odłożył ją na szafkę. Na zapłakanej i zakrwawionej twarzy Ryana pojawiła się odrobina ulgi wymieszanej z niepewnością i bólem. Chłopiec nie kontrolował już potrzeb fizjologicznych. Morgan stał przez chwilę odwrócony plecami do stołu. W pewnej chwili odwrócił się na pięcie i zamachnął siekierą, odrąbując brutalnie prawą nogę Ryana. Ostrzem topora uderzył w kolano, które nie miało najmniejszych szans z potworną siłą oprawcy. Siekiera nie trafiła jednak idealnie. Noga nie została całkowicie odcięta. Gdy Przywrócony wyciągnął ostrze, krew trysnęła w górę. Przez chwilę lała się szerokim strumieniem. John odłożył siekierę na miejsce i kilkanaście sekund napawał się widokiem krwawiącego ciała targanego bolesnymi konwulsjami. Dokładnie wiedział, co robi, nie chciał przecież, żeby jego gość się wykrwawił. Sięgnął po nóż i zaczął go obracać w dłoniach. Bawił się ostrzem, czyścił nim paznokcie, podrzucał broń. Wreszcie machnął ręką i rozciął więzy łączące chłopaka ze stołem. Chwycił go za sprawną rękę i ściągnął na podłogę. Nagie ciało wpadło wprost w kałużę krwi, własnej krwi. Morgan przeciągnął go po mokrej posadzce do drzwi. Otworzył je i wyrzucił chłopca na korytarz. Ciągnął go dalej do garażu, zostawiając za sobą krwawą ścieżkę. Gdy znaleźli się już na miejscu, wrzucił go na tylne siedzenie samochodu, którym Ryan przyjechał. Otworzył drzwi garażowe i wyjechał na miasto. Samochód działał bez zarzutów. Na zewnątrz było już pogodnie, słońce przyjemnie świeciło w twarz. Co dziwniejsze, po straszliwej burzy nie było nawet śladu. Ulice były zupełnie suche. Gałęzie nie leżały na chodnikach, nic nie było wywrócone czy połamane. Nie było nawet śladu najmniejszej kałuży. Zupełnie tak, jakby nic się nie wydarzyło.
Morgan czekał na zielone światło na jednym ze skrzyżowań w centrum miasta. Odwrócił się w stronę swojego pasażera i wyrwał mu knebel z ust, przy okazji wyciągając również dwa przednie zęby. Ryan Cooper był już tak zbolały i stracił tak dużą ilość krwi, że nie wydał z siebie nawet jęku. Siedział tylko na fotelu pokrytym jasną tapicerką przesiąkniętą krwią i trząsł się, krew spływała z jego otwartych ust. John ruszył w dalszą drogę i zaczął mówić, patrząc przed siebie:
— Nie ma się czego bać, młody, nie umrzesz. Obiecałem ci to przecież, a John Morgan dotrzymuje słowa. Nie umrzesz, jeśli zrobisz to, o co cię teraz poproszę. Pojedziemy pod siedzibę stacji telewizyjnej. Dostaniemy się do środka. Wewnątrz będą cię pytać o to, kto cię tak urządził. Wtedy musisz im odpowiedzieć, że to Przywrócony, John Morgan. Potem w szpitalu cię odratują i doprowadzą do stanu jako takiej używalności. Twoje zadanie jest proste i klarowne. Masz powiedzieć tylko to, o co cię proszę. Powtórzę jeszcze raz: zrobił mi to John Morgan, Przywrócony. Masz tak mówić każdemu, kto cię o to zapyta. Dziennikarzom, policji, a nawet papieżowi! Zrozumiałeś? — chłopak nie wykonał żadnego gestu potwierdzającego to, że zrozumiał polecenie. Nie miał na to siły. — To dobrze, że zrozumiałeś. Nie możesz tylko powiedzieć, gdzie mieszkam. Jeśli to zdradzisz, to znajdę cię i dokończę to, co zacząłem. Wtedy dopiero poczujesz ból. Wtedy będziesz wiedział, że to, co spotkało cię do tej pory, to tylko wizyta w luksusowym SPA w porównaniu do tego, co zrobię ci, jeśli wydasz mój adres albo jeśli nie powiesz, kto ci to zrobił. W ogóle, jeśli zrobisz coś inaczej, niż ci kazałem! Wyglądasz na mądrego chłopaka, synek, więc nie rób głupot!
Morgan docisnął gaz do dechy. Silnik wył przeraźliwie. Samochód rozpędzał się z każdą sekundą. Chłopak stracił przytomność, a John szepnął pod nosem:
— Musiałem! Żeby wiedzieli, że to nie żarty…
Po chwili byli już w pobliży budynku lokalnej telewizji.
— O! Już dojeżdżamy! — krzyknął. — Mam nadzieję, że nie będziemy się musieli spotykać ponownie!
Zaraz po tych słowach wyskoczył z auta, które rozpędzone wjechało w szklane drzwi siedziby stacji telewizyjnej. Zniszczyło wejście do wieżowca. Wewnątrz rozjechało kilka stanowisk promocyjnych i potrąciło kilku ludzi. Gdy zatrzymało się na jednym z filarów podtrzymujących stalowe schody, od razu wokół poobijanej maszyny zgromadziło się kilkanaście osób. Próbowano wyciągnąć Ryana z samochodu, ale kiedy ludzie zauważyli, w jakim jest stanie, nie chcieli go dotykać. Kilku słabszych nerwowo zemdlało lub zwymiotowało. Ekipa z kamerą, która miała przeprowadzać reportaż na zupełnie inny temat, podbiegła do samochodu. Kamerzysta zajrzał do samochodu. Ktoś w międzyczasie wezwał już służby ratunkowe. Chłopak patrzył tępo w sufit auta i mamrotał cicho:
— John Przywrócony… John Morgan… Przywrócony…
Morgan po ewakuacji z samochodu stał sobie spokojnie przed budynkiem wraz z kilkoma innymi gapiami. Większość przechodniów nie chciała ryzykować i oglądać, co tak naprawdę się stało. Bali się kontaktów ze skorumpowaną, według nich, policją. Nie chcieli babrać się w przesłuchaniach, zeznaniach i obawiali się, że zostaną o coś oskarżeni. Tylko nieliczni mieli odwagę, by przyjrzeć się sytuacji i ewentualnie skonfrontować się z przedstawicielami władzy. Kiedy Przywrócony usłyszał słowa swojej ofiary powtarzane przez osoby stojące najbliżej, uśmiechnął się znacząco. Chwilę później odwrócił się spokojnie i odszedł. Pstryknął palcami nad głową, a zza rogu wyjechał jego czarny Harley Davidson. Wsiadł na niego i odjechał, zostawiając za sobą ślad palonej gumy. Po drodze minęła go kolumna złożona z kilku radiowozów, karetek pogotowia i wozów strażackich. Opustoszałe ulice zostały szybko zablokowane przez pojazdy pędzące na sygnale. John nie zwracał na to specjalnej uwagi. Jechał przed siebie, nawet nie spoglądając na samochody.
Podróż do domu zajęła mu tylko kilkanaście minut. Zaparkował w garażu i wszedł do salonu. Nie przejmował się krwawą ścieżką, na której siedziały już stada much. Jego głowę zaprzątnęło coś innego. Już podchodząc pod drzwi, prowadzące z garażu do mieszkania, słyszał głos pochodzący z telewizora, który został przecież wyłączony w trakcie burzy. Zaniepokoiło go to odrobinę. Uchyli drzwi i wszedł do środka. Telewizor rzeczywiście był włączony, a na kanapie przed nim siedział łysy facet i popijał whiskey.
— A któż to mnie, kurwa, odwiedził? Władca Zaświatów we własnej osobie! — zaśmiał się szyderczo Morgan.
Mężczyzna odstawił szklankę na szklany stolik i wstał z kanapy. Odwrócił się i spojrzał swoimi bezkresnymi oczami w szmaragdowe oczy Morgana. Ich wzrok spotkał się i dopiero wtedy Szatan zaczął mówić. Był ubrany tak jak zawsze. Miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę i czerwony krawat.
— Właśnie oglądałem twoje dzieło. Muszę przyznać, że energia, która już całkiem tobą zawładnęła, poczyna sobie wyśmienicie. Nie kontrolujesz już niczego prawda, John?
— Przeciwnie! Właśnie teraz kontroluję wszystko! Już za jakiś czas cały świat będzie robił to, co będę chciał. Wszystko ułoży się po mojej myśli…
— Być może tak będzie, John. Chciałbym, żeby tak się stało, ale niestety mam dla ciebie inny scenariusz. Przez dłuższy czas nie pokazywałem się u ciebie. Studiowałem manuskrypty, żeby się upewnić… Bo widzisz, nawet Szatanowi zdarzy się zapomnieć o rzeczach, które nie zdarzają się zbyt często…
— Nie mam czasu na pierdolenie! Gadaj, o co ci dokładnie chodzi! — wtrącił wulgarnie zdenerwowany Morgan.
Usiadł na krześle przy blacie kuchennym. Władca Zaświatów puścił te słowa mimo uszu i mówił dalej:
— Chodziła mi po głowie pewna myśl, która okazała się prawdziwa. Otóż, wyobraź sobie, że piekło może się przepełnić. Jeśli zbyt wiele dusz trafi tam w tym samym czasie, to braknie miejsca na energię. Ta rządna zemsty energia wydostanie się ponownie do świata ludzi. Uwierz mi John, najstraszniejsze wyobrażenia o końcu świata nie zbliżyły się nawet do tego, co się wtedy wydarzy.
— No dobra, ale co to mnie do chuja obchodzi? Przecież sam mówiłeś, że nie można mnie zabić, że jestem niepokonany, nieśmiertelny, a po drugie to nawet ja nie dam rady zabić na raz tylu ludzi, żeby twoje piekło się przepełniło.
— John, John, John… Ty dalej nic nie rozumiesz… Przez swoją głupotę pomieszaną z pychą ściągniesz na swój kark wojsko z całego świata. Według ludzi ty jesteś złem wcielonym. Mają rację swoją drogą, ale nie o tym mowa. Będą chcieli cię zabić za wszelką cenę. Najpierw będą chcieli cię schwytać i próbować przesłuchiwać, badać, a potem cię zabiją. Ludzie mają takie zwyczaje, robią tak ze wszystkim, czego się boją, i co jest im nieznane. Tak właśnie postępowali z przybyszami z innych planet. Ty jednak nie pozwolisz im, by zrobili to samo z tobą, więc będą używać coraz groźniejszej broni, by cię unicestwić. Przestaną liczyć się ze stratami w ludziach, rozumiesz? Wreszcie twoje zachowanie zmusi ich do skorzystania z arsenału atomowego i wtedy…
— Skończ pierdolić! Do niczego takiego nie dojdzie! Nie pozwolę na to!
— Ty nie masz nic do gadania! — Szatan ryknął piekielnie, aż cały dom zatrząsł się w posadach.
Jego głos zabrzmiał niczym krzyk miliardów ludzi. Wbił swój palec wskazujący w czoło Morgana. Po chwili obydwaj znaleźli się już w zupełnie innym miejscu. Była to olbrzymia pustynia. Nie było tam dosłownie nic poza piaskiem, kamieniami i gruzem. W oddali słychać było głośne ryki i piski. Wydawało się, że znaleźli się na jakiejś dziwnej, niezamieszkanej planecie. John rozglądał się wokół siebie z otwartymi ustami. Wyjąkał:
— Gdzie my, kurwa, jesteśmy?
Szatan ponownie wbił mu palec w głowę i momentalnie powrócili do mieszkania.
— John, to była wizja przyszłości, która jest nieunikniona, jeśli będziesz dalej tak postępował. Tak wygląda świat po przepełnieniu się piekła. Rozumiesz teraz?! Musisz się stąd wynieść i to jak najszybciej i jak najdalej. Ja przeniosę cię tam, gdzie będziesz chciał, zmienię twój wygląd, twoje personalia i dalej będziesz mógł sobie w spokoju zabijać dziwki i bezdomnych i żyć wiecznie w spokoju.
— Nigdy! Ja zostanę ich nowym bogiem! Prawdziwym i namacalnym! Będą oddawać mi swoich bliskich w ofierze, byle tylko żyć! Nie przepuszczę takiej okazji… Nie tym razem. Teraz wykorzystam swoją życiową szansę. Wreszcie przytrafiło mi się coś, co pozwala mi znaczyć cokolwiek na tym świecie. Wreszcie jestem ważny i wreszcie ludzie będą się ze mną liczyć! Ale zaraz… — zawiesił głos na chwilę. — Skoro nie chcesz, żebym już zabijał, to dlaczego nie podrzesz cyrografu? Dlaczego nie chcesz tego zrobić, co? Zamiast tego, przychodzisz do mnie i pierdolisz o jakichś końcach świata! O co ci chodzi właściwie?
Władca Zaświatów przeszedł się po pokoju, powłócząc nogami. Na jego twarzy pojawił się gniew. Wreszcie zatrzymał się naprzeciwko Morgana i wycedził przez zaciśnięte zęby:
— To przez energię! Ona kontroluje cię w takim stopniu, daje ci taką moc, że twój cyrograf nie może zostać zerwany. Nie może! Nie da się go zerwać! Nikt nie ma takiej mocy! Ani ja, ani Bóg! Próbowałem podrzeć twój cyrograf zaraz po tym, jak dowiedziałem się, do jakiego końca doprowadzisz ten świat. Gdy tylko spróbowałem go podrzeć, energia rzuciła mną o ścianę, a gdy chciałem go spalić, to energia zgasiła płomienie. Nie da się go zniszczyć! Energia chce się wydostać i rozpocząć swoją krwawą zemstę, nie pozwoli mi tego zepsuć! John, proszę cię, zastanów się nad tym, co robisz, nad tym, co chcesz jeszcze zrobić. Jest jeszcze nadzieja dla wszystkich, dla całego świata i dla mnie…
— Dla ciebie? — zapytał zaskoczony Morgan. — Przecież im więcej trupów, tym lepiej dla Szatana, nie?
— No właśnie nie do końca. Otóż na jednej ze ścian najgłębszego kręgu piekieł, do którego mogę wejść tylko ja, jest przepowiednia, która mówi: „Gdy świat zacznie się kłaść do snu, a umarli wyjdą na światło słońca, nie będzie już więcej ni bogów, ni szatanów. Bogowie i szatani w proch się obrócą wraz z całą ludzką rasą”. Tak dokładnie brzmi ten tekst. Oznacza to, że kiedy świat zostanie zniszczony, ja również przestanę istnieć. Nie do końca wierzę we wszystkie przepowiednie, ale te dotyczące ciebie są bardzo logiczne. Nawet ta, skoro ludzie przestaną istnieć, a co za tym idzie umierać, piekło nie będzie potrzebne…
— Wiedziałem, że o to chodzi! — Morgan zaśmiał się głośno. — Zawsze chodziło tylko o twoje szatańskie dupsko! Ale nie tym razem, diabełku! Tym razem będzie tak, jak ja chcę. Coś mi się wydaje, że te twoje przepowiednie to tylko bujdy dla oszołomów. Być może wymyśliłeś to wszystko sam tylko po to, żeby mnie przestraszyć i żebym zachował się tak, jak ty chcesz. Wiesz co? Wypierdalaj! Wypierdalaj stąd w tej chwili! Nie chcę cię więcej tutaj widzieć. Nie jesteś mi już do niczego potrzebny!
Szatan odwrócił się i ruszył przed siebie w stronę ściany. Nie odezwał się już do Morgana. W jego matowych oczach nigdy nie było widać żadnych uczuć, teraz również. Jednak jego usta wskazywały, że taka postawa Przywróconego nie była po jego myśli. Posmutniał i jakby zamyślił się jeszcze bardziej. Wymamrotał pod nosem:
— Trzeba gotować się na ostateczność…
Zaraz po tych słowach rozpłynął się w chmurze zielonego dymu. Morgan wlał sobie whiskey do szklanki i jednym haustem ją opróżnił. Po chwili namysłu wypił również resztę zawartości butelki wprost z flaszki. Szatan bardzo go zdenerwował tą rozmową. John chciał zapomnieć o tym wszystkim, czego się przed chwilą dowiedział, ale nie mógł. Te wszystkie przepowiednie, koniec świata, zniszczenie piekła, jego rola w tym wszystkim – to nie pozwalało mu oczyścić myśli. Niby nie przywiązywał do tego wagi, ale nie dawało mu to spokoju. Z jednej strony chciał spełnić swoje marzenia, ale z drugiej czuł, że słowa Szatana nie mogą być całkowicie zmyślone. Przecież ta energia coraz bardziej uwidocznia swoją działalność. Morgan odczuwał to działanie i wiedział, że nie może już z tym walczyć. Torturowanie niewinnego dzieciaka nie było w jego stylu, nawet już jako Przywróconego. Cały czas bił się z myślami. Wiedział, że Szatan lubi używać różnych sztuczek do osiągnięcia swoich celów i nie miał pewności, czy ta pustynna wizja naprawdę pochodziła z przyszłości. Zastanawiał się, czy Władca Zaświatów nie wymyślił tego na poczekaniu, żeby odwieźć go od planów przejęcia władzy nad światem. Tylko jaki cel mógłby w tym mieć? Przecież powinno mu zależeć na dużej liczbie nowych dusz. Może boi się, że Morgan stanie się silniejszy od niego? A może przepowiednia jest zupełnie prawdziwa? Przywrócony nie mógł się w tym wszystkim połapać. Krążył po salonie ze szklanką w ręku i trzymał się za głowę. Nie mógł znaleźć dla siebie wygodnej pozycji. Co rusz wstawał i siadał ponownie. Włączał i wyłączał telewizor. Wlewał sobie coraz większe ilości alkoholu, który momentalnie wypijał. Co chwila podchodził do okna i obserwował to, co dzieje się na zewnątrz. Wreszcie rzucił pustą szklanką o podłogę i ruszył do wyjścia. Szkło rozbiło się na tysiące kawałków, które rozpierzchły się po pokoju. Morgan nerwowo otworzył szafę, niemal urywając klamkę, i wyciągnął z niej swoją strzelbę. Wyszedł z domu pospiesznym krokiem, zamykając za sobą drzwi. Trzasnął nimi z taką siłą, że ozdobne kolorowe szybki wyleciały z nich, tłukąc się na drobne kawałeczki.