- nowość
- promocja
Psychologia dla zabieganych - ebook
Psychologia dla zabieganych - ebook
Nowość w bestsellerowej serii „…dla zabieganych”.
„Filozofię dla zabieganych” pokochały dziesiątki tysięcy polskich czytelników – ta niesamowita książka bez reszty wciąga w wir rozmaitych koncepcji filozoficznych! „Wielkie idee dla zabieganych” to pasjonująca kontynuacja tego bestsellera, a „Psychologia dla zabieganych”, którą właśnie trzymasz w rękach, to najnowsza książka przebojowej serii Jonny’ego Thomsona!
*
Dlaczego ludzie tkwią w nieszczęśliwych związkach?
Na czym polega sześć sztuczek skutecznej perswazji?
Czy skłonności przestępcze wynikają z cech osobowościowych?
Co gołębie mogą nam powiedzieć o przesądach?
*
Ciekawi cię działanie ludzkiego umysłu? Chcesz się dowiedzieć, jak mechanizmy psychologiczne kształtują nasze życie codzienne i relacje z innymi? Jeśli tak, to książka właśnie dla ciebie! Psychologia dla zabieganych przystępnie i zwięźle opowie ci o fascynujących tajemnicach ludzkiej psychiki.
Jonny Thomson wyjaśnia abstrakcyjne teorie psychologiczne na przemawiających do wyobraźni przykładach – wziętych prosto z życia, często humorystycznych. Dzięki tej książce nie tylko dowiesz się, jak powstają wspomnienia oraz dlaczego niektórzy są tak niechętni zmianom – skłoni cię ona również do refleksji i pomoże w głębszym zrozumieniu własnego życia wewnętrznego.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68053-99-9 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Profesor Geoff Beattie, psycholog i dziennikarz
Bardzo przekrojowy, zachwycający przewodnik po ludzkim umyśle. Jonny Thomson zagłębia się w najbardziej złożone zagadnienia psychologiczne i ekstrahuje ich istotę, wykorzystując swoją charakterystyczną ciepłą narrację i ciekawość świata – wszystko po to, by przekazać ci dokładnie to, co musisz wiedzieć, by żyć lepiej. Ta książka sprawi, że staniesz się bardziej empatyczny, bardziej samoświadomy i skuteczniejszy we wszystkim, co robisz.
Stephanie Harrison, autorka książki New HappyWSTĘP
Psychologia jest często niesłusznie uważana za współczesną dyscyplinę naukową. Wiele osób myśli, że wynaleźli ją Alfred Adler i Zygmunt Freud w zadymionej austriackiej kawiarni. Ludzie uprawiają jednak jakąś formę psychologii, odkąd zaczęli tworzyć społeczności. Jesteśmy w posiadaniu zapisków z rozpoznaniami chorób psychicznych sprzed tysięcy lat. Zapisków, w których chorzy diagnozowani są jako „melancholicy”, „dotknięci przez księżyc” (lunatycy) czy „opętani”. Starożytni uczeni tworzyli niezwykle szczegółowe traktaty na temat emocji, świadomości i racjonalności. Psychologia ma więc długą i bogatą tradycję.
Pisząc Psychologię dla zabieganych, chciałem pokazać, jak uniwersalny jest to temat. Z jednej strony w książce tej przyjrzymy się współczesnym teoriom psychologii głównego nurtu, stworzonym przez takie postaci, jak Abraham Maslow, B.F. Skinner czy Stanley Milgram i omówimy takie pojęcia, jak uprzedzenia poznawcze i warunkowanie. Z drugiej strony zbadamy historyczne i teoretyczne podstawy psychologii, analizując poglądy Williama Jamesa, Jeana Piageta i Johna Locke’a.
Weźmiemy też pod lupę te aspekty ludzkiego doświadczenia, które nie od razu wkładamy do przegródki z etykietą „psychologia”. Przyjrzymy się grom komputerowym, mediom społecznościowym i celebrytom. Przyjrzymy się przywódcom sekt torturującym swoich wyznawców oraz ludziom, którzy zrezygnowali z wygód współczesności, takich jak prąd czy bieżąca woda, i chomikują w szafkach puszki fasoli. Przyjrzymy się empatii, przemocy i temu, jakie to dziwne żyć zamkniętym w wieży własnej czaszki, w której nasze myśli pozostają niedostępne dla innych.
Psychologia dla zabieganych to niewielka książka, która jednak stawia sobie ambitny cel: zbadać, czym jest człowieczeństwo. Dzięki niej poznasz wszystkie ważne nazwiska i teorie, które musisz znać, jeśli chcesz zgłębić tę dyscyplinę, nie tracąc także z oczu zastosowań psychologii w życiu codziennym. Mam nadzieję, że jej lektura dostarczy ci choć połowy tej przyjemności, jaką dało mi jej pisanie.PSYCHOLOGIA KLINICZNA
Psychologia kliniczna to dziedzina psychologii, która stara się zrozumieć różne problemy związane z psychiką i je rozwiązać. Skupia się na tym, jak przeżywamy swoje życie. Jej przedmiotem zainteresowania są emocje, traumy i choroby psychiczne. W przeciwieństwie do podejścia neurobiologicznego psychologia kliniczna kładzie nacisk na subiektywne doświadczenia jednostki. Istotnym elementem psychologii klinicznej jest doradztwo i terapia poprzez rozmowę.
Psychologia kliniczna pomaga ludziom doświadczać szczęścia i pełni.Freud Nie chodzi o twoją mamę (raczej)
Dla wielu osób dzieciństwo to prawdziwa idylla. To okres bezpieczeństwa, szczęścia i beztroski. Jeśli pojawia się jakikolwiek problem, duży czy mały, mama lub tata mogą go rozwiązać. Cały świat wokół nas jest niczym pałac przyjemności, a rodzice zaspokajają wszystkie nasze potrzeby. Ale potem wszystko się zmienia. Nagle zostajemy wyrwani z tej rajskiej sielanki i musimy stawić czoła obowiązkom, trudnościom i niepewnościom dorosłości. Musimy sami radzić sobie z życiem i pokonywać przeszkody. Spoglądamy wtedy wstecz na nasze dzieciństwo i myślimy: „Wspaniały czas”.
Dzieciństwo jest tym okresem życia człowieka, któremu sporo uwagi poświęcił Zygmunt Freud i do którego odwołuje się stworzone przez niego pojęcie kompleksu Edypa (nazwanego tak od imienia greckiego bohatera tragicznego, który zabija swojego ojca i żeni się ze swoją matką). Pod pojęciem tym kryje się zjawisko znacznie bardziej skomplikowane, niż się to powszechnie – czasem celowo błędnie – przedstawia.
Freud z wykształcenia był lekarzem, a jego zainteresowania naukowe koncentrowały się na neurofizjologii. Po jakimś czasie postanowił jednak skupić się na pracy z pacjentami i zauważył pewne wciąż powracające w rozmowach z nimi tematy. Stworzone przez niego pojęcie kompleksu Edypa jest próbą wyjaśnienia tych wspólnych tak wielu osobom doświadczeń. Zdaniem Freuda w dzieciństwie nasze pragnienia i potrzeby są w pełni zaspokajane przez matkę. To ona daje życie, karmi i troszczy się o nas. W terminologii psychoanalitycznej mówi się, że matka jest obiektem naszego najwcześniejszego ja (oznacza to, że jest osobą mogącą zaspokoić nasze potrzeby). Nadchodzi jednak etap w naszym rozwoju, kiedy zdajemy sobie sprawę, że istnieje ktoś, z kim rywalizujemy o uczucia matki, ktoś, kto utrudnia nam dostęp do niej – nasz ojciec. Dostrzegamy, że mama i tata mają wspólne życie intymne, którego nie możemy być częścią. Nasz pałac przyjemności ma swoje granice, a nasze szczęście nie jest niezmącone.
Odkrywając to, dowiadujemy się, że nie jesteśmy dla naszej matki całym światem. Przededypalne czasy naszej świetności mamy już za sobą i jesteśmy zmuszeni do pielęgnowania własnej niezależności. Musimy spać w swoim pokoju – sami – podczas gdy ktoś inny czerpie przyjemność z bliskości obiektu. Ten paskudny tata.
Postrzegamy ojca jako przyczynę naszej niechcianej niezależności. Nienawidzimy go i zazdrościmy mu dostępu do mamy. W idealnym świecie byśmy go uderzyli, kopnęli, eksmitowali z mieszkania. Sprawę komplikuje jednak fakt, że tata jest również autorytetem. Nie możemy rzucić mu wyzwania ani usunąć go, jakby był jakąś fizyczną przeszkodą, ponieważ reprezentuje prawo i strukturę. Dlatego tłumimy i internalizujemy wszystkie te skomplikowane uczucia.
Kompleks Edypa nie polega na tym, że mężczyźni chcą uprawiać seks ze swoimi matkami. Chodzi tu o coś o wiele subtelniejszego. W dzisiejszych czasach nie ma powodu, dla którego to mama musi być obiektem – głównym opiekunem może też być tata lub babcia. Trafność obserwacji Freuda polega na tym, że wszyscy tęsknimy za poczuciem pełni i całkowitej błogości dostępnym większości z nas we wczesnym dzieciństwie. A jednak, niezależenie od tego, jak bardzo pragniemy różnych obiektów, życie stawia nam na drodze przeszkody i rywali, odsuwając nas na odległość ramienia od tego, o czym marzymy.Beck i Ellis Terapia poznawczo-behawioralna
Kiedy miałem trzynaście lat, moja mama nauczyła się nowego wyrażenia. Było to prawdopodobnie najbardziej irytujące i frustrujące zdanie, jakie można powiedzieć nastolatkowi (słysząc to, aż zgrzytałem zębami): „Wybierz swój nastrój”.
Moja mama była terapeutką, a to, co opisuję, działo się w latach dziewięćdziesiątych, więc z perspektywy czasu myślę, że musiała właśnie wrócić z weekendowego kursu doszkalającego w zakresie modnej wtedy psychologicznej nowinki: terapii poznawczo-behawioralnej, w skrócie CBT od angielskiej nazwy cognitive behavioural therapy. CBT jest obecnie uważana za jedną z najskuteczniejszych terapii. Dlatego jest tak popularna.
Pod wieloma względami CBT to starożytny stoicyzm z dyplomem z psychologii pod pachą. To empirycznie potwierdzona filozofia. Zresztą Aaron Beck i Albert Ellis, twórcy tej metody terapeutycznej, jasno to zadeklarowali. Istnieją trzy punkty wspólne stoicyzmu i CBT.
Pierwszym jest akceptacja. Na tym etapie musimy wykazać się dojrzałością i wnikliwością, aby rozpoznać, co możemy kontrolować, a czego nie. Nie możemy żyć wiecznie. Nie możemy uchronić naszych bliskich przed śmiercią. Ale możemy żyć zdrowo i spędzać więcej czasu z rodziną. Zmień to, co możesz, i zaakceptuj to, co musisz.
Drugim wspólnym punktem jest poleganie na racjonalnym myśleniu. Stoicy uważali, że możemy zdystansować się od naszych emocji. Możemy badać nasze nastroje. Podobnie współcześni terapeuci poznawczo-behawioralni uważają, że możemy zrobić mentalną pauzę. Możemy się zatrzymać i przyjrzeć temu, co dzieje się w naszym wnętrzu.
Ten namysł jest kluczowy, żeby przejść do trzeciego elementu. Czyli (przyznajmy to – irytującej) idei, że naprawdę możemy wybrać swój nastrój. Oczywiście nie możemy tego zrobić w taki sam sposób, w jaki wybieramy puszkę fasoli w supermarkecie, ale możemy tak sterować swoim umysłem i zachowaniem, żeby wzbudzać w sobie pewne uczucia, a inne wyciszać.
Napisawszy to wszystko, muszę jednak dodać, że istnieje ryzyko nadmiernego akcentowania podobieństw między CBT a stoicyzmem. Terapia poznawczo-behawioralna wiele zawdzięcza stoicyzmowi, ale te dwa podejścia nie są ze sobą tożsame. CBT jest odrębną techniką terapeutyczną, dostosowaną do złożoności współczesnych problemów psychicznych. To oparty na rygorystycznych badaniach naukowych plan leczenia, wykorzystujący różnorodne techniki, takie jak eksperymenty behawioralne, terapia ekspozycyjna czy praktyki mindfulness, które nie były częścią filozofii starożytnego stoicyzmu. Ale co najważniejsze, terapia poznawczo-behawioralna skupia się wyłącznie na naszych zachowaniach. Chodzi w niej o to, abyśmy lepiej radzili sobie w interakcji ze światem. Jej celem jest redukcja lęku, uczucia smutku i przygnębienia oraz innych nieprzyjemnych objawów. To praktyczna metoda, która ma nam pomóc przetrwać. Stoicyzm to głębsze i jednocześnie bardziej wszechstronne podejście. To życie z nadrzędnym kodeksem etycznym, który ukierunkowuje nasze emocje i zachowania w określony sposób.
W ostatecznym rozrachunku dla większości ludzi liczy się to, że CBT i stoicyzm są po prostu skuteczne. I pokazują nam, że filozofia to nie tylko profesorowie w znoszonych swetrach debatujący w wieżach z kości słoniowej. To dynamiczna, pełna praktycznych rozwiązań przestrzeń, w której wszyscy możemy wracać do zdrowia i się rozwijać.Ellis Dasz radę
Ludzie to wytrzymały, odporny, wręcz heroiczny gatunek. Wiele przeszliśmy i jeszcze wiele przejdziemy. Dostojewski napisał kiedyś, że każdy z nas jest „istotą, która potrafi się przyzwyczaić do wszystkiego”. Ty także jesteś zrobiony z tej samej twardej materii co twoi przodkowie. Dotarłeś aż tutaj. Za tobą tyle mrocznych dni i długich nocy, tyle bolesnych, trudnych, depresyjnych momentów, ale nie poddałeś się. Wciąż stoisz. Może nie jesteś rosyjskim pisarzem wychodzącym na wolność po kilku latach spędzonych na syberyjskim zesłaniu, ale ty też wytrwasz. Przyzwyczaisz się do wszystkiego.
Ta zdolność do znoszenia cierpienia jest jedną z trzech głównych zmian (obok akceptacji siebie i akceptacji innych), jakie powinny zajść w zachowaniu osoby uczestniczącej w racjonalno-emotywnej terapii behawioralnej Alberta Ellisa (w skrócie REBT od angielskiej nazwy rational emotive behaviour therapy).
Ellis, tworząc tę metodę terapeutyczną, wyszedł z założenia, że większość naszego emocjonalnego cierpienia nie jest spowodowana przez zewnętrzne wydarzenia, lecz przez nasze przekonania na ich temat. Wszystko, co nazywamy cierpieniem, wynika tak naprawdę z tego, jak postrzegamy rzeczywistość. Wyobraź sobie na przykład, że jesteś żarliwym wyznawcą jakiejś religii. Każde zdarzenie postrzegasz wtedy jako akt boskiej ingerencji. Wszystkie swoje nieszczęścia, niczym Hiob w Starym Testamencie, interpretujesz jako próby, którym poddaje cię Bóg, mający na względzie wyłącznie twoje dobro. Twoje fundamentalne przekonania – czyli twoje nastawienie do życia – mają wpływ na to, jak tłumaczysz sobie to, co cię spotyka.
Ellis uważał, że wielu ludzi bazuje w swoim postrzeganiu rzeczywistości na irracjonalnych przekonaniach, które wzmacniają ich cierpienie lub nawet je wywołują. Ellis pierwotnie wyróżnił jedenaście typów irracjonalnych przekonań, ale współczesna racjonalno-emotywna terapia behawioralna zazwyczaj koncentruje się na czterech głównych. Są to roszczeniowość (przekonanie, że rzeczy muszą przebiegać w określony sposób), katastrofizacja (przekonanie, że coś jest gorsze niż w rzeczywistości), niska tolerancja na frustrację (przekonanie, że nie da się czegoś znieść) oraz nadmierna generalizacja (traktowanie jednostkowych przypadków jako odzwierciedlenie reguły).
Wyobraź sobie Stephena, który przychodzi na sesję racjonalno-emotywnej terapii behawioralnej i mówi: „Moja mama powinna więcej ze mną rozmawiać” (roszczeniowość), „Nigdy mnie tak naprawdę nie kochała” (katastrofizacja), „Myślę, że sobie bez niej nie poradzę” (niska tolerancja na frustrację) i „Nawet nie kupiła mi prezentu w zeszłym roku. Już nigdy mi nic nie kupi” (nadmierna generalizacja).
Standardowa sesja terapeutyczna ze Stephenem obejmowałaby nauczenie go, jak identyfikować swoje irracjonalne przekonania, jak je kwestionować i jak wypracowywać skuteczne strategie radzenia sobie, jeśli ponownie się pojawią. Zadaniem terapeuty byłoby pokazać Stephenowi, że – podobnie jak Dostojewski – jest w stanie poradzić sobie bez swojej mamy (choć wcale nie musi do tego dojść). REBT polega na przejęciu odpowiedzialności za swoje nastawienie. Pacjent otrzymuje zestaw narzędzi do rozpoznawania toksycznych przekonań. A kiedy już rozpozna, może je podważyć i w końcu odrzucić.Psychologia na co dzień Piękne lub użyteczne
Kupiłeś właśnie nowy dom. Ostatnie sześć miesięcy spędziłeś na wydzwanianiu do wciąż niedostępnych prawników, pakowaniu pudeł i eksterminacji mikrobiologicznego ekosystemu, który rozwinął się za regałem z książkami. Ale to już za tobą. Nadszedł wreszcie ten moment. Otwierasz drzwi do swojego nowego lokum. Na ścianach widać ślady po obrazach, a na wykładzinie wgniecenia po meblach, ale pomieszczenia są zupełnie puste. To minimalizm w ekstremalnej formie – dom bez rzeczy. Czujesz spokój. W ciągu kilku następnych dni rozpakujesz swoje pudła. Każdy zakamarek zostanie czymś zapełniony. Na ścianach znów zawisną obrazy. To teraz twoje własne cztery kąty i miło jest usiąść na kanapie, ale spokój gdzieś się ulotnił. Pokoje wydają się mniejsze. Powietrze jest trochę gęstsze. A twój umysł nieco bardziej przytłoczony.
To, jak mieszkamy, odzwierciedla stan naszej psychiki i jednocześnie na nią wpływa. Przestrzeń, którą nazywamy domem, zmienia nasz nastrój – na lepszy lub gorszy.
W 1988 roku amerykański naukowiec Russell Belk wysunął teorię, zgodnie z którą to, co posiadamy, stanowi przedłużenie naszej tożsamości. Belk twierdził, że nasze rzeczy nie tylko odzwierciedlają to, kim jesteśmy, ale także konstytuują nasze poczucie własnego ja. Jesteśmy definiowani przez nasze nawyki konsumpcyjne. Dotyczy to nie tylko obiektów materialnych, takich jak nowa sukienka czy iPhone, ale także całego naszego niematerialnego dobytku – naszych doświadczeń, wspomnień czy wszystkich cyfrowych śladów naszej aktywności.
Belk sporo uwagi poświecił wyposażeniu naszych domów. W 2007 roku napisał artykuł, w którym analizował zwyczaje kanadyjskich bałaganiarzy i tak zwanych zbieraczy (ludzi mieszkających w ekstremalnie zagraconych domach). Twierdził on, że życie w bałaganie często wywołuje w nas uczucia obrzydzenia, winy, zażenowania i wstydu, które następnie prowadzą do „dezorganizacji życia oraz chaotycznego i fragmentarycznego postrzegania własnej tożsamości”. Niedługo po zakończeniu drugiej wojny światowej francuski filozof Merleau-Ponty (więcej informacji o nim znajdziesz na stronie 181) dowodził, że naszego poczucia bycia nie można oddzielić ani od naszego ciała, ani od miejsca, w którym przebywamy. Twój sposób myślenia jest, przynajmniej częściowo, zależny od otaczających cię przedmiotów.
Projektant William Morris miał prostą zasadę: „Niech w twoim domu nie będzie niczego, co nie jest użyteczne lub czego nie uważasz za piękne”. Wszystko inne to bałagan. To dobra wskazówka, do której wielu z nas powinno się zastosować. Ale jest w naszej naturze coś, co nie pozwala nam tego zrobić. Kiedy mamy coś wyrzucić, wycofujemy się w ostatniej chwili, łapiąc się takich wymówek, jak „To się kiedyś przyda” albo „Nie mogę się tego pozbyć. To przypomina mi o wspaniałych chwilach!”. W każdym z nas siedzi mały zbieracz ściskający kurczowo pamiątki z wakacji i wałki do makaronu niczym Gollum swój skarb.
Belk twierdzi jednak, że powinniśmy starać się poskromić naszą tendencję do gromadzenia rzeczy. Zagracony i klaustrofobiczny dom wpływa negatywnie na zdrowie psychiczne. Uporządkowane otoczenie naprawdę oznacza uporządkowany umysł.Jung Więcej niż przypadek
I Ching (albo Księga Przemian) to liczące 3000 lat narzędzie do wróżenia. Zawiera sześćdziesiąt cztery heksagramy – symbole składające się z sześciu linii. Uważa się, że heksagramy reprezentują dwoiste aspekty wszechświata: niektóre linie są przerwane pośrodku (to yin, żeński aspekt natury), a inne ciągłe (to yang, męski aspekt natury). Wróżbita po zastosowaniu się do skomplikowanych instrukcji otrzymuje serię heksagramów. Możesz na przykład dostać taki zestaw: heksagram Otchłań (numer 29) reprezentujący niebezpieczną przepaść, heksagram Panna Młoda (numer 54) reprezentujący związek, którego strony nie są sobie równe, oraz heksagram Żywienie (numer 27), reprezentujący zęby zbliżające się do siebie, co symbolizuje rozwiązanie problemu.
Uzbrojony w swoje heksagramy odchodzisz i zastanawiasz się nad ich przesłaniem. Co te trzy reprezentują? Co mogą ci powiedzieć o twoim życiu? Co wspólnego mają ze sobą Panna Młoda, Żywienie i Otchłań? W szerszym, teologicznym kontekście Księgi Przemian twoje heksagramy są wiadomością od sił wyższych. Wskazówką od dao.
Ale dla szwajcarskiego psychoanalityka Carla Gustava Junga Księga Przemian to przykład synchroniczności.
Dla Junga synchroniczność to sytuacja, w której postrzegamy dwa niepowiązane przyczynowo zjawiska jako w jakiś sposób ze sobą powiązane. Załóżmy na przykład, że masz powtarzający się sen o niewidzianym od dawna przyjacielu ze szkolnych lat. Następnie, przez przypadek, widzisz go w supermarkecie, gdy jesteś przejazdem w innym mieście. Synchroniczność to coś więcej niż tylko „Och, to dziwne”; to coś, co zmusza cię do ponownego przemyślenia zasad rządzących twoją psychiką, a nawet światem. To coś, co podpowiada ci: „Coś w tym musi być. Odezwę się do niego”.
Jest przedmiotem wielu dyskusji, do jakiego stopnia Jung nadawał synchroniczności duchowego czy quasi-religijnego znaczenia. Jego zainteresowanie Księgą Przemian sugeruje, że był co najmniej otwarty na ideę jakiejś kosmicznej ręki kierującej tymi koincydencjami. Jednak dla naszych celów najlepiej przyjąć, że synchroniczność to narzędzie terapeutyczne. W psychologii analitycznej tego typu przypadki postrzegane są jako momenty, w których nieświadomość narzuca się świadomości. Drzemiące w tobie podprogowe, psychodynamiczne siły, chcą zostać usłyszane, więc wydają z siebie rozpaczliwy krzyk. Synchroniczność wydaje się duchowo prawdziwa, ponieważ niesie ze sobą ciężar całej twojej nieświadomości. Ujrzenie w supermarkecie dawnego przyjaciela wydaje się zrządzeniem przeznaczenia, ponieważ twoja nieświadomość w końcu zostaje rozpoznana.
Synchroniczność niewątpliwie zamieszkuje niefalsyfikowalne królestwo pseudonauki. Nie da się jej w żaden sposób zbadać. Ale nawet jeśli postrzegasz karty tarota, wróżby, horoskopy, sny i Księgę Przemian jako szarlatanerię, prawdą jest, że często rodzą się z nich wielkie, zmieniające życie objawienia. Jung uważał, że nieświadomość nie może mówić, więc ucieka się do abstrakcyjnych symboli, subtelnych wskazówek i całego tego związanego z nimi interpretacyjnego tańca. Nie ignoruj zbiegów okoliczności w swoim życiu. Być może próbują ci coś powiedzieć.Skinner Jesteś gołębiem
Jeśli kiedykolwiek grałeś w grę hazardową na telefonie lub wrzuciłeś kilka monet do jednorękiego bandyty, na pewno byłeś zdumiony, jak niewiele brakowało ci do wygranej. Pięć razy z rzędu niemal zgarnąłeś wielką kumulację. Gdyby tylko ta wisienka przesunęła się odrobinę wyżej, serwowałbyś drinki znajomym w swojej nowej posiadłości. Więc znowu klikasz „play” albo wrzucasz do automatu kolejną monetę.
Głęboko ukryta, przytłumiona część twojej psychiki wie, że gra jest ustawiona, ale nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia. Serce bije ci jak młotem, krew pulsuje w żyłach, a ręka drży na myśl o wygranej. Gdzieś daleko, w swoich rezydencjach, siedzą sprytni psychologowie, którzy zaprojektowali te gry. Spędzili dziesięciolecia na obmyślaniu zasad, które skłonią cię, żebyś grał jak najczęściej. Żebyś nie mógł się oderwać od migoczących i brzęczących urządzeń do prania mózgu. Dla tych wszystkich baronów hazardu jesteś niczym gołąb w klatce, dziobiący podłoże w nadziei na pożywienie, które nigdy się nie pojawi.
A wszystko to stało się możliwe dzięki badaniom amerykańskiego behawiorysty Burrhusa Frederica Skinnera nad warunkowaniem instrumentalnym.
Od zarania rodzicielstwa ludzie na pewnym poziomie rozumieli, czym jest warunkowanie. Jeśli chwalimy za dobre zachowania, dziecko będzie je powtarzać. Jeśli karzemy za złe zachowania, dziecko ich zaniecha (lub nauczy się je ukrywać). W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku Skinner przekształcił te ludowe mądrości w zweryfikowaną naukowo wiedzę. Przeprowadził serię eksperymentów na gołębiach oraz szczurach i odkrył, że jeśli nagradza się pewne zachowania, na przykład daje się szczurowi karmę za naciskanie dźwigni, zwierzę będzie je powtarzać. Odkrył również nieco bardziej mroczne zależności. Okazało się bowiem, że szczur będzie naciskał dźwignię, nawet gdy nie dostaje w zamian karmy, doprowadzając się do śmierci głodowej w sytuacji, gdy mógł pozyskać pożywienie z innego źródła. Skrzynki, w których Skinner warunkował swoje zwierzęta, przeszły do historii jako „klatki Skinnera”.
Jedno z ciekawszych odkryć Skinnera dotyczyło przesądów. Skinner postanowił sprawdzić, co się stanie, gdy będzie losowo wydzielał gołębiom jedzenie. Czasem sypał karmę, gdy gołąb nacisnął dźwignię, a czasem robił to w dowolnym innym momencie. W rezultacie gołębie zaczęły rozwijać różne dziwne, przesądne zachowania. W obliczu braku zdefiniowanych reguł uciekały się do zgadywania. Kłaniały się, skakały, dziobały, kręciły się w kółko, gruchały lub robiły cokolwiek innego, ponieważ zakładały, że musi istnieć jakiś związek przyczynowo-skutkowy, którego nie dostrzegają. Nasuwa się pytanie, do jakiego stopnia ludzkie przesądy przypominają te ptasie.
Wnioski płynące z badań Skinnera mogą się wydawać oczywiste, ale stanowią one fundament psychologii konsumenckiej i edukacyjnej. Szkolne kontrakty behawioralne, terapia awersyjna, kasyna, aplikacje na smartfony i stosowane na przykład w pracy z dziećmi systemy żetonowe – wszystko to powstało w oparciu o prace Skinnera. Cały świat wokół nas to zwykła klatka Skinnera.Psychologia na co dzień Przywódcy sekt i toksyczne relacje
Roch Thériault był inteligentnym i charyzmatycznym ekstremistą religijnym, który w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku założył w lasach nieopodal Quebecu komunę znaną jako Ant Hill Kids. Twierdził, że jego wyznawcy muszą być ludźmi „wolnymi od grzechu” i posuwał się do przemocy oraz różnych nadużyć, aby zachować nad nimi kontrolę. Zmuszał członków komuny do jedzenia martwych myszy i odchodów, karał nieposłusznych łamaniem nóg i obcinaniem palców. Torturował i mordował dzieci.
Niewielu osobom udało się opuścić Ant Hill Kids. Jedną z nich była Gabrielle Lavallée, która jednak dobrowolnie powróciła na łono wspólnoty, ponieważ nie potrafiła poradzić sobie z życiem na zewnątrz. Za karę amputowano jej rękę. W 1989 roku, dziesięć lat po tym, jak założył swoją wieszczącą rychły koniec świata sektę, Thériault został wreszcie zatrzymany i uwięziony.
Dlaczego członkowie sekt odznaczają się tak obsesyjną i fanatyczną lojalnością? Jakich sztuczek używają religijni guru, by zjednać sobie wyznawców? Jak określić swoją podatność na tego typu manipulacje? Z przeglądu literatury psychologicznej i socjologicznej wynika, że istnieją trzy główne techniki pozyskiwania nowych członków i egzekwowania posłuszeństwa.
Po pierwsze – izolacja. Nowy członek sekty musi zostać odcięty od swojej rodziny i przyjaciół. Nie może usłyszeć żadnego głosu z zewnątrz, mówiącego na przykład: „Czy samookaleczanie się to na pewno dobry pomysł?” albo: „Czy masz jakieś dowody na to, że świat skończy się w piątek?”. Sekty dbają o to, by swoim członkom każdy dzień i każdą chwilę wypełnić przesłaniem od podobnie myślących fanatyków. Nie ma tam miejsca na wątpliwości czy introspekcję.
Po drugie – tak zwane bombardowanie miłością. Potencjalni i nowo zrekrutowani członkowie są obsypywani uczuciami. Każda ich zachcianka jest spełniana, dzięki czemu mogą odnieść wrażenie, że trafili do jakiegoś rajskiego zakątka. Sekta Dzieci Boga, także wieszcząca koniec świata, używała nawet techniki nazywanej flirciarskim połowem (flirty fishing), polegającej na tym, że członkowie sekty wchodzili w relacje seksualne z osobami z zewnątrz, chcąc je w ten sposób zachęcić do wstąpienia w szeregi kultu. Z dostępnych danych wynika, że sztuczkę te wypróbowano na przeszło dwustu tysiącach osób.
Po trzecie – strach. Brytyjski filozof Thomas Hobbes stwierdził kiedyś, że ze wszystkich ludzkich emocji strach jest najpotężniejszy. Miłość prawie mu dorównuje, ale brak jej motywacyjnej siły zimnego terroru. Członkowie sekty odczuwają dwa rodzaje strachu. Pierwszy to strach przed ostracyzmem. Sekta szybko staje się dla swoich członków wszystkim, więc wykluczenie postrzegane jest przez nich jako katastrofa. Drugi rodzaj strachu to zwyczajny strach przed karą i bólem.
Stosując te techniki, sekty niszczą poczucie tożsamości swoich członków i wypaczają ich sposób rozumienia takich pojęć, jak prawda i fałsz czy dobro i zło. Następnie wypełniają te luki zależnością od wspólnoty oraz obietnicą zbawienia. Jesteś zepsuty – możemy cię naprawić. Nie masz dokąd pójść – damy ci dom. Nikt cię nie chce – jesteśmy twoją rodziną.
Większość rodzajów manipulacji emocjonalnej opiera się na tych technikach. Jeśli ktoś potrafi sprawić, że poczujesz się niepewnie, niekompletny, nieprzydatny, jest także w stanie przedstawić samego siebie jako rozwiązanie twoich problemów. Dzieje się tak nie tylko w sektach, ale także we wszelkiego rodzaju związkach opartych na przemocy.Perls Przeszłość niech będzie przeszłością
Susan to idiotka. Nieuprzejma, egoistyczna, dwulicowa narcyzka. Niestety, jest również ciotką Harry’ego, więc Harry nie może pozbyć się jej ze swojego życia. W każde Boże Narodzenie Susan zaznacza w nieprzyjemny sposób swoją obecność, działając Harry’emu na nerwy. W drugi dzień świąt Harry jak zwykle nie wytrzymuje i mówi do swojej żony: „Chryste, Susan to idiotka”.
A jednak to nie jest takie proste. Nikt nie rodzi się z rogami i widłami. Żadne dziecko nie jest złe. Coś sprawiło, że Susan stała się taka, jaka jest. Pytanie brzmi: do jakiego stopnia powinniśmy traktować zachowania Susan jako zrozumiałe przejawy nieszczęśliwego dzieciństwa, a na ile powinniśmy się skupić na jej obecnych poczynaniach?
To pytanie zaadresowane nie tylko do Harry’ego, ale także do szeroko rozumianej psychoterapii. Kiedy próbujemy kogoś leczyć, czy powinniśmy rozgrzebywać jego przeszłość i analizować historię jego życia, czy może przyjąć go takim, jaki jest dzisiaj? Oczywiście żaden nurt terapeutyczny nie podchodzi do tego zero-jedynkowo, jednak ogólnie rzecz biorąc, freudyzm dąży do rozładowania naszych przeszłych napięć, a terapia behawioralno-poznawcza czy terapia Gestalt w dużo większej mierze koncentruje się na teraźniejszości.
Terapia Gestalt – która nie jest tym samym, co psychologia Gestalt (więcej o tym na stronach 181–182) – narodziła się, gdy krytycy pewnej teorii połączyli siły. To, co zaczęło się od wypunktowania słabości freudyzmu, ostatecznie przekształciło się w całkowicie odrębną szkołę. Niemiecki psychiatra Fritz Perls na początku swojej kariery był zagorzałym zwolennikiem Freuda. Doceniał znaczenie idei nieświadomości i sił psychodynamicznych, ale z czasem dostrzegł też dwa główne problemy związane z postulatami słynnego psychoanalityka. Problemy, których udało się uniknąć terapii Gestalt.
Zdaniem Perlsa Freud przykładał zbyt dużą wagę do przeszłości i spędzał zbyt wiele czasu na jej analizowaniu w trakcie pracy klinicznej. Gdyby to Freud był twoim terapeutą, mógłbyś wydać swoje roczne zarobki na sesje, podczas których leżałbyś na kozetce i opowiadał o swoim emocjonalnie niedostępnym ojcu, nie odnosząc z tego żadnych namacalnych korzyści. Perls nie negował założenia, że rozwiązanie konfliktów z przeszłości może wpłynąć pozytywnie na teraźniejszość, uważał jednak, że zajmuje to zbyt wiele cennego czasu. Jako twórca terapii Gestalt zachęcał swoich klientów do skupienia się na aktualnych uczuciach, myślach i zachowaniach, do pełnego przeżywania i podejmowania prób nadania sensu swoim doświadczeniom. Rzadziej mówił: „Opowiedz mi o swojej matce”, a częściej: „Dobrze, twoja matka postąpiła tak, a nie inaczej. Co możemy z tym zrobić?”.
Drugim problemem dostrzeżonym przez Perlsa we freudyzmie było nadmierne skupienie się na adaptacji i dostosowywaniu się do odgórnych wymagań i norm. Freud stawiał sobie za cel pokazać nam, jak możemy odzyskać równowagę w świecie, który nas z tej równowagi wyprowadził, Perls natomiast uważał, że możemy zmieniać świat, w którym żyjemy. Owszem, jesteśmy stworzeni przez nasze środowisko, ale też sami je konstruujemy. Jesteśmy twórczymi, zmotywowanymi i pionierskimi odkrywcami. Czasami idziemy wydeptaną ścieżką, a czasami z heroiczną odwagą podążamy zupełnie nowym szlakiem. W terapii Gestalt chodzi nie tyle o rozwiązanie problemów czy spokój, ile o znalezienie własnej drogi przez życie.
Można powiedzieć, że terapia Gestalt nie zniknęła, lecz została przechwycona przez silne ramiona psychoterapii poznawczo-behawioralnej (więcej na ten temat na stronach 23–26). Ze względu na nacisk, jaki kładzie na indywidualną odpowiedzialność jednostki, możliwość wyboru oraz skuteczność introspekcji i autorefleksji, terapia Gestalt to ważny krok w stronę prawdziwie skutecznej terapii za pomocą rozmowy. A, i jeszcze jedno. Jeśli przyjmiemy gestaltowską perspektywę, oznacza to, że Harry może bez skrupułów nazywać Susan idiotką.Rogers Dobry przyjaciel i dobry terapeuta
Wężowy król to duńska baśń o ogromnym, żarłocznym wężu, który zaręcza się z księżniczkami i szlachciankami – potężnymi, wysoko urodzonymi kobietami o nietuzinkowej urodzie i wielkich posagach – i zjada je jedną po drugiej. Pewnego dnia jako kandydatka na żonę zgłasza się do niego córka pasterza. Po niezbędnych formalnościach zostają sami w komnacie. Wężowy król mówi: „Zdejmij sukienkę”, ponieważ chce pożreć dziewczynę. Ta odpowiada: „Tylko jeśli ty zrzucisz skórę”. Wąż jest zaskoczony, ale spełnia postawiony mu warunek. Dziewczyna zdejmuje sukienkę, pod którą, jak się okazuje, ma kolejną, niczym rosyjska matrioszka.
„Zdejmij sukienkę”, domaga się znowu wąż.
„Tylko jeśli ty zrzucisz skórę”, odpowiada ponownie córka pasterza. Cykl powtarza się wielokrotnie, aż w końcu spod którejś z kolei warstwy skóry wyłania się przystojny i pełen miłości książę.
Oczywiście Wężowego króla można interpretować na wiele sposobów, ale z pewnością jest to także dobra analogia dla nagrody, jaką przynosi psychoanaliza. Zrzucenie twardej, niechcianej skóry odsłania nasze szczęśliwe, zintegrowane wewnętrzne ja, ukryte wcześniej pod warstwami życiowych problemów.
Amerykański psycholog Carl Rogers nie przepadał za systemami psychoterapeutycznymi. Rogers uważał, że każdy terapeuta zapatrzony w jakąś metodę, próbujący w pewien sposób zaszufladkować osobę, z którą pracuje, bardziej jej szkodzi, niż pomaga. Być może niektórzy wpasowują się w kwadratowy otwór, ale większość ludzi nie jest kwadratowa. Dlatego właśnie Rogers stworzył „terapię skoncentrowaną na osobie” podkreślającą znaczenie zapewnienia klientom wspierającego środowiska terapeutycznego, w którym mogą osiągnąć samorealizację. Podejście to opiera się na koncepcjach bezwarunkowej akceptacji, empatii i spójności (rozumianej jako autentyczność psychoterapeuty i rezygnacja z maski eksperta).
U podstaw teorii Rogersa leżą dwa założenia: po pierwsze każdy z nas pragnie samorealizacji, każdy z nas chce być całością na własnych warunkach; po drugie tylko my sami wiemy, jak możemy to w praktyce osiągnąć. Rolą psychoterapeuty nie jest zatem „naprawianie” pacjenta, sugerowanie mu, że powinien zrobić X lub Y, ale słuchanie, zachęcanie i naprowadzanie. Wężowi na nic się zdadzą porady księżniczek, jak stać się człowiekiem. Potrzebuje córki pasterza, która pomoże mu w zrzucaniu skóry.
Według Rogersa dobra terapia to taka, która spełnia pewne „konieczne i wystarczające warunki”, mające na celu wypracowanie otwartej, akceptującej i ciepłej relacji między terapeutą a klientem (Rogers zawsze używał słowa „klient”). Terapeuta musi być w pełni sobą (to znaczy musi być wystarczająco stabilny psychicznie i zdrowy, aby być w stanie pomóc drugiej osobie). Musi być również całkowicie wolny od osądów.
Pod wieloma względami idealny terapeuta rogeriański jest jak dobry przyjaciel lub partner. Słucha. Akceptuje. Nie próbuje mówić ci, co masz zrobić lub co zrobiłeś źle. Zadaje pytania otwarte i zaprasza cię do zgłębiania własnej psychiki. W każdym z nas mieszka szczęśliwa, zdolna do doświadczania pełni istota ludzka – potrzebujemy tylko odpowiedniej osoby, która pomoże nam ją odkryć.Linehan Czasami życie jest nieznośne
Większość terapii wychodzi z podstawowego założenia: klient ma kłopot, któremu można zaradzić. Oto problem, oto rozwiązanie – połączmy je. Czasami jednak trudności nie da się wyeliminować, a nerwic wyleczyć rozmową. Czasami musimy po prostu żyć z tym, co nas gnębi.
Ta „radykalna akceptacja” jest kluczowym elementem terapii dialektyczno-behawioralnej (czyli DBT od angielskiej nazwy dialectical behaviour therapy).
DBT to dziwna mieszanka teologii buddyjskiej, filozofii heglowskiej i współczesnej nauki, stworzona przez amerykańską psycholożkę Marshę Linehan. Pod pewnymi względami jest to terapia poznawczo-behawioralna (więcej o niej na stronach 23–26) z kilkoma dodatkowymi elementami. I to właśnie te dodatkowe elementy sprawiają, że DBT jest fascynująca na swój własny sposób. Człon „dialektyczna” w nazwie pochodzi od metody dialektycznej Georga Hegla, która polega na sformułowaniu tezy (czyli jakiegoś stwierdzenia), antytezy (stwierdzenia przeciwnego pierwszemu), a następnie syntezy (kompromisu, stwierdzenia łączącego w jakiś sposób dwa poprzednie). DBT skupia się przede wszystkim na tym ostatnim etapie.
Każdy, kto wykazuje się dojrzałością emocjonalną większą niż kilkuletni brzdąc, docenia fakt, że w życiu musimy często iść na kompromis. Musimy trochę dać, żeby trochę dostać. Ale znamy też zgniłe kompromisy. Nikt nie jest w pełni zadowolony i musimy się z tym pogodzić. DBT zachęca nas do zawarcia kompromisu z naszymi wewnętrznymi sprzecznościami. Na stronie 106 omawiam szerzej, czym jest dysonans poznawczy. Tu napomknę tylko, że jest to nieprzyjemny stan wynikający z posiadania sprzecznych poglądów. Żeby zredukować dysonans, zwykle odrzucamy lub bagatelizujemy jedno z konfliktowych przekonań. Jednak w stworzonej przez Linehan terapii dialektyczno-behawioralnej przyjmuje się, że nie da się uniknąć posiadania sprzecznych przekonań. Życie jest trudne – czasami bardzo trudne – ale to jest właśnie jego immamentna cecha.
DBT, podobnie jak CBT, kładzie duży nacisk na szczerość wobec samego siebie, a także uważne przyglądanie się własnym myślom. Chodzi o przejęcie kontroli nad narracją w swojej głowie i zmianę nastawienia do swoich uczuć. Od CBT różni się jednak tym, że podkreśla znaczenie czegoś, co nazywa „tolerancją na dyskomfort psychiczny”. Sama Linehan najlepiej wyjaśnia to, pisząc: „Droga powrotna z piekła prowadzi przez cierpienie. Odrzucając cierpienie, które jest częścią procesu wydobywania się z piekielnych czeluści, spadasz ponownie na ich dno”.
Linehan chce przez to powiedzieć – i jest to pryncypalna zasada całego tego nurtu – że wszyscy potrzebujemy pewnego stopnia odporności psychicznej i fizycznej, aby przejść przez życie. Musimy zaakceptować, że czasami będzie nam trudno. Nie jest to jednak tak straszne, jak mogłoby się wydawać, bo albo rozwiążemy swoje problemy, albo jakoś je przetrwamy. Wiele nurtów terapeutycznych, na przykład freudyzm, zakłada, że istnieje „właściwy” sposób życia i że jeśli uda się nam dotrzeć do tego etapu, nie będziemy już doświadczać trudności. Tymczasem DBT namawia nas, żebyśmy zaakceptowali swoje wady, pogodzili się z tym, że spotkają nas złe rzeczy, i przyzwyczaili się do sprzeczności zamieszkujących nasz umysł.