- W empik go
Psychologia ubioru - ebook
Psychologia ubioru - ebook
Co może powiedzieć o człowieku jego wygląd zewnętrzny? Okazuje się, że więcej niż można sobie wyobrazić. Analiza z wyglądu jest doskonałym sposobem na poznanie i zrozumienie człowieka. Kolory, które lubimy, sukienki, spodnie, buty, określona fryzura czy wyrazisty makijaż — niosą ciekawe ciekawe informacje o nas. Książka „Psychologia ubioru” to przewodnik po symbolice wyglądu. To też podręcznik do zajęć z NAO. Zawiera szczegółowo opisane elementy analizy ze wskazówkami interpretacyjnymi.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-613-0 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od wielu lat ludzie szukają sposobów na odkrycie tajników duszy drugiego człowieka, chcąc wiedzieć z kim mają do czynienia, zanim badana osoba ujawni swoje prawdziwe cechy. Wymyślili więc czytanie z dłoni, z rysów twarzy, z kształtu głowy. Sięgając do ezoteryki, opracowali systemy nazywane numerologią i astrologią. Próbują stawiać karty i rozwijać jasnowidzenie, aby zajrzeć do wnętrza drugiego człowieka. Większość z tych technik traktowana jest obecnie jako nienaukowe pomysły, niektóre z trudem torują sobie drogę na uniwersytety. Funkcję badania i oceny ludzkiego wnętrza w całości przejęła psychologia, która niestety nie posiada wystarczających sposobów, aby rozpoznać, co nam w duszy gra.
Na początku lat dziewięćdziesiątych polski psycholog Dariusz Tarczyński opracował metodę nazywaną dzisiaj „Analizą z wyglądu”. Pracując przez wiele lat z psychografologią, czyli interpretacją charakteru ludzkiego pisma, zauważył, że te same symboliczne kody, aktywne w stawianych własnoręcznie literach wpływają na to, co na siebie ubieramy. Dostrzegł zbieżności pomiędzy pewnymi elementami w piśmie człowieka, i tym, co ta sama osoba ubiera na siebie Doszedł do wniosku, że kształtowany przez nas wygląd zewnętrzny jest — podobnie jak pismo — formą testu projekcyjnego, tyle że przeniesionego na kształt trójwymiarowy ludzkiej sylwetki. Kilkuletnie sprawdzanie, doświadczanie i obserwacja zaowocowały opracowaniem w szczegółach tej niezwykle interesującej techniki diagnostycznej, która wraz z psychografologią, analizą wypowiedzi i mową ciała wchodzi w skład Nieinwazyjnej Analizy Osobowości.
Wszyscy wiemy, że dzięki testom psychologicznym dobry specjalista potrafi o badanym człowieku powiedzieć bardzo dużo wyłącznie na podstawie kształtów różnych plam, barw, skojarzeń językowych i tym podobnych symboli. Niemniej wielu profesjonalistów nie jest zadowolonych z wyników takich badań, gdyż przekazują za mało informacji, tworząc jednocześnie pole do nadinterpretacji dla młodych adeptów psychologii. Ponadto typowe testy wymagają czynnej współpracy osoby badanej, która musi wyrazić chęć wzięcia udziału w proponowanym eksperymencie i znaleźć na to czas. Tymczasem metoda, o której chcę opowiedzieć zakłada, że analizy można dokonać bez jakiegokolwiek udziału drugiej strony. Wystarczy zobaczyć człowieka i starannie obejrzeć wszystkie szczegóły jego wyglądu, w co jest ubrany, jaką nosi fryzurę, buty, teczkę czy biżuterię i już można wyciągnąć wstępne wnioski na temat tego, co jest dla tej osoby najważniejsze, jaki problem spędza mu sen z powiek. Proszę sobie wyobrazić, jak istotne znaczenie może mieć ta metoda w przypadku osób o silnych zaburzeniach emocjonalnych, które odmawiają współpracy z psychologiem, nie odzywają się, nie odpowiadają na stawiane im pytania, nie chcą wypełniać testów, a zasób ich ruchów jest zbyt ubogi, by móc wyciągnąć jakiekolwiek wnioski.
Nie mniej pożyteczna może się okazać ta technika w codziennym życiu. Każdy z nas poznaje nowych ludzi, zakłada rodzinę, szuka pracowników do swojej firmy i zaufanych przyjaciół, na których zawsze będzie mógł liczyć. Każdy z nas potrzebuje podpowiedzi, komu może zaufać i z kim mu będzie dobrze na skomplikowanych życiowych ścieżkach. Nie jest tajemnicą, że większość naszego społeczeństwa korzysta (lub przynajmniej raz w życiu korzystała) z pomocy kogoś, kto potrafi odpowiedzieć na takie pytanie. Trwają zapisy do wróżek, astrologów, tarocistów. Rzadziej do psychologów — specjalistów od mowy ciała, grafologii i autoprezentacji. A przecież można z powodzeniem samemu nauczyć się rozpoznawać charakter i skłonności drugiego człowieka. Znając tajniki NAO możemy bez problemu określić czy ubiegający się o nową pracę kandydat rzeczywiście nadaje się na stanowisko kierownicze, czy jest ambitny i pracowity, czy wyrachowany, czy ważniejsze dla niego są pieniądze czy uczucia. Bez wątpliwości rozstrzygniemy czy nowo poznana dziewczyna jest zmysłowa, ciepła i uczuciowa, czy też ucieka w zupełnie inne dziedziny zainteresowań.
Aby móc pracować z tą metodą nie trzeba wcale być psychologiem. Wystarczy umieć uważnie patrzeć, rozwijać spostrzegawczość, nie bać się własnej intuicji i zdobyć się na odrobinę obiektywizmu wobec innej osoby. Znajomość „analizy z wyglądu” pomaga zrozumieć innych ludzi, a przede wszystkim uświadamia nam, że wszyscy mamy jakieś problemy, a w trakcie naszego życia zmagamy się z małymi i większymi dramatami. To sprawia, że zaczynamy nabierać dystansu do trudnego zachowania ludzi, z którymi się stykamy. Patrzymy na znajomych z innego punktu widzenia, dostrzegamy w nich zwykłe istoty pełne kompleksów i ograniczeń. Uczymy się likwidować zazdrość, uczymy się wybaczać. Rozwija się w nas niezwykle rzadka i bezcenna zaleta: tolerancja.
Metoda Analizy z wyglądu jest genialna w swojej prostocie i niesłychanie łatwa do opanowania. Opiera się na specyficznym kluczu związanym z symboliką charakterystyczną dla naszej zachodniej kultury. Jest to bardzo ważne rozróżnienie, ponieważ w innych rejonach świata proponowane znaczenia mogą zupełnie nie zdać egzaminu. Tak modna obecnie dzięki Feng-Shui charakterystyczna symbolika Wschodu nie zawsze pokrywa się z naszymi zachodnimi wzorcami. Mimo wielu książek na ten temat, pozostaje ona ciągle egzotyczna…
Nie możemy też metody tej zastosować w analizie plemion afrykańskich, Aborygenów czy Eskimosów. Przede wszystkim dlatego, że aktywne w naszej kulturze archetypy i symbole nie mają swoich odnośników w innych rejonach świata. I to nie dlatego, że np. Pigmeje ze względu na specyfikę klimatu, biegają jedynie w przepaskach biodrowych, ale dlatego, że zamknięci we wnętrzu równikowej dżungli nie rozróżniają pewnych kierunków świata, tak ważnych w naszej symbolice. O ile dla nas góra i dół, to dwie zupełnie różne sprawy, o tyle dla Pigmeja… to zielone i tamto zielone, zatem szkoda czasu na rozważania. Bez wątpienia mają oni swoją aktywna symbolikę, ale będzie ona diametralnie inna niż nasza.
Pochodzące z innych rejonów naszego globu rozróżnienia, z pewnością mają swój sens i pomagają mieszkającym tam ludziom uporządkować postrzegany przez nich świat według określonych systemów. Zapewne umieją oni wyodrębnić w plemieniu jednostki wybitnie zasłużone, ale raczej nie „wynoszą ich na piedestał”, jak robią to Europejczycy, ponieważ w ich kulturze nie istnieją piedestały. Krótko mówiąc, symbolika plemion afrykańskich, australijskich, lapońskich czy też kultur Wschodu w znaczny sposób różni się od naszej, dlatego nie możemy opisywanej techniki stosować poza krajami należącymi do kręgu kultury zachodniej. Jak dotąd metoda analizy z wyglądu doskonale zdaje egzamin na terenie Europy i to powinno nam wystarczyć, o ile nie wybieramy się właśnie w podróż dookoła świata.
Nieuniknione w modzie zmiany nie stanowią problemu dla kogoś, kto rzetelnie opanował tę technikę. Analiza z wyglądu oparta jest na symbolice, której znajomość zapewnia nam umiejętność prawidłowego interpretowania wszystkiego, co pojawi się w odzieży. Nie uczymy się tutaj na pamięć konkretnych wzorów i kształtów. Uczymy się rozwijać intuicję i odwoływać do kodów tkwiących w naszej podświadomości. Kody te są niezmienne na przestrzeni wieków, zatem wątpliwe, aby przestały być aktualne za 10 czy 20 lat.
Jeśli jest nam trudno to sobie wyobrazić, pomyślmy na przykład o kilku podstawowych gestach, np. o uśmiechu, skrzywieniu niechęci, wyciagnięciu rąk czy odepchnięciu kogoś. Od wielu setek lat są takie same i znaczą to samo, mimo dużych zmian cywilizacyjnych zachodzących na świecie. A przecież mowa gestów, podobnie jak Analiza z wyglądu, wchodzi w skład Nieinwazyjnej Analizy Osobowości, ponieważ obie opierają się na podobnej symbolice.
Spróbujmy też pomyśleć o jakiejkolwiek symbolice ezoterycznej, np. tej odnoszącej się do tak modnych obecnie kart Tarota. Co prawda niewiele ma ona wspólnego z omawianą metodą, niemniej jest kolejnym przykładem trwałości i aktualności symboli. Bez względu na rodzaj talii, bez względu na to, jakie układy są stosowane, od kilku wieków wymowa kart jest identyczna. Jedyna trudność polega na rozszerzeniu symboliki interpretacyjnej o elementy bezpośrednio związane z aktualnymi zdobyczami techniki, bo trudno było w czasach Viscontich i Sforzów zawrzeć w talii kart informację o komputerach czy przelotach samolotem. Niemniej ciągle jest to temat komunikacji, a ten był znany zawsze. Podobne zjawisko zachodzi w omawianej przez nas metodzie. Odszukamy pokrewny temat i uzupełnimy o pojawiające się na rynku nowości. Kiedy zapoznamy się z podstawami tej techniki, przekonamy się, jakie to proste…
Podłożem do analizy jest kolor i fason ubrania, rodzaj materiału, z którego jest wykonane, wszelkiego rodzaju wzory, zarówno nałożone przez inny kolor, jak i te, które wynikają z faktury dzianiny. Obraz ten uzupełni fryzura, makijaż, różnego rodzaju modne dodatki, a w tym nawet oprawki okularów. Przyjrzymy się butom, dostrzegając ich fason, kształt i kolor. Nie zapomnimy o biżuterii, jeśli analizowana osoba ma ją na sobie.
Warto dodać, że im częściej widzimy określonego człowieka, tym więcej możemy o nim powiedzieć. Dochodzi bowiem wówczas tzw. czynnik czasowy, czyli informacja wynikająca z tego, w czym dana osoba chodzi najczęściej, co najbardziej lubi na siebie zakładać, jakie kolory preferuje. Takie właśnie ubranie odzwierciedla nas najdokładniej. Jest odwzorowaniem najczęściej pojawiających się myśli lub trosk. Zatem na podstawie konkretnych „odzieżowych upodobań” możemy dosyć wiernie określić, co drzemie człowiekowi w duszy. Podczas gdy sporadycznie zakładany ciuszek może pokazywać jedynie chwilowe skupienie na pewnym problemie.
Na przestrzeni wieków odzież zawsze była formą dekorowania siebie, zademonstrowania swojej władzy, bogactwa lub pozycji społecznej. Większość z nas w sposób zdecydowanie świadomy dobiera sobie garderobę przed wyjściem z domu. W zależności od okoliczności zakładamy na siebie określone rzeczy, kierując się kolorem i fasonem. Dotyczy to nie tylko kobiet. Choć pozornie mężczyźni ubierając się, zwracają uwagę jedynie na to, czy dana rzecz jest czysta i wyprasowana, to w rzeczywistości oni także mają swoje ulubione swetry, spodnie i preferują określone barwy.
Szczególnie interesujące wydają się pewne style charakterystyczne tylko dla subkultur. Są one zazwyczaj odzwierciedleniem problemów dotyczących całej grupy. Metoda ta pomaga zrozumieć, co dzieje się wśród ludzi, jakim naciskom podlega obecnie młodzież i co jest dla młodych ludzi najtrudniejsze. Wystarczy zastanowić się nad tym, jak ubierają się nastolatki, jakie wymyślają sobie fryzury i ozdoby, jakie noszą buty, aby zrozumieć, co ich najbardziej boli. Po przeczytaniu tej książki warto spróbować wyciągnąć wnioski. Mogą być zaskakujące.
Omawiana przeze mnie metoda jest od wielu lat doświadczalnie sprawdzana i poszerzana. Grupa zwolenników stale wychwytuje nowinki w modzie i w wyglądzie człowieka. Przede wszystkim dlatego, że sposób ubierania jest w ciągłym ruchu. Ulegają zmianie pomysły fryzur, biżuterii, trendy odzieżowe, rodzaje materiałów, z których szyte są ubrania. Nawet ruchy ekologiczne wpływają na przemysł włókienniczy, usuwając z naszych szaf naturalne futra i zastępując je syntetycznymi atrapami. Bądźmy zatem świadomi, że metoda ta wymaga elastyczności podejścia i gotowości na wprowadzanie ciągle nowych elementów. To, co było nowością w chwili tworzenia analizy z wyglądu, może w tej chwili być normą lub zniknąć całkowicie z rynku odzieżowego. Za kilka lat sytuacja znowu ulegnie zmianie i być może będą powstawać nowe książki, uwzględniające nowe tendencje związane z naszym wyglądem. Niemniej najważniejsza jest znajomość symboliki, która jest stała i niezmienna, na bazie której można rozwinąć wszystkie interpretacje.Szczypta zdrowego rozsądku
Warto sobie uświadomić, że podobnie jak w przypadku każdej innej metody diagnostycznej, znajomość Analizy z wyglądu daje nam przewagę nad innym człowiekiem. Jest to przewaga polegająca na umiejętności zajrzenia w cudzą duszę, bez względu na to, czy dana osoba życzy sobie tego czy nie. Dlatego, chociaż książkę tę kieruję przede wszystkim do doradców życiowych i terapeutów, którzy te zasady doskonale znają, wszystkim innym czytelnikom przypominam o ogromnie ważnej sprawie etyki związanej ze znajomością takiej techniki. Pamiętajmy, że nie ma delikatniejszego materiału niż ludzka psychika. To na niej odciskają się piętnem pozornie błahe zdarzenia, wypowiedzi i scysje.
Stale popełniamy wiele błędów, jako rodzice, wychowawcy, przyjaciele, współpracownicy… Czasem wystarczy źle wybrany żart, niebacznie zwrócona uwaga, chwila zdenerwowania i zadajemy — zupełnie niechcący — cios, którego ślad trudno zmazać. Potem, często po wielu latach psychoterapeuta próbuje to naprawić za pomocą najróżniejszych środków. A nie jest to proste zadanie, bo delikatna matryca psychiki szybko zapisuje, ale zazwyczaj zapisuje na stałe i trudno nam wpisany raz kod wykasować… Mając świadomość owej delikatności materiału spróbujmy zastanowić się nad tym, co najważniejsze.
Po pierwsze: nie wolno oceniać! Metoda analizy z wyglądu służy do tworzenia bazy informacyjnej o danej osobie. Pokazuje nam jej problemy, zdolności, zainteresowania, skłonności. Nie po to jednak, by je krytykować, ale po to, by szybciej i lepiej pomóc znaleźć rozwiązanie trudnej dla człowieka sytuacji. Im więcej mamy wiedzy o człowieku, tym więcej dobrego możemy wnieść do jego życia. Jeśli uczymy się analizy osobowości tylko po to, by poznawać tajemnice innych ludzi w celu wyśmiewania ich i poniżania, to bądźmy przygotowani na to, że któregoś dnia to my doświadczymy tego samego, ponieważ zło nieuchronnie wraca do nas.
Pamiętajmy, że nie mamy prawa określać, co jest właściwe, a co nie. Jesteśmy różni i mamy odmienne potrzeby. Wszystko jest względne, a nikt z nas z cała pewnością nie może być obiektywny. Nikt z nas nie ma też monopolu na rację, nikt nie posiadł wszelkich mądrości na tyle, by jednoznacznie ferować wyroki drugiemu człowiekowi. A nade wszystko nie dla wydawania wyroków powstała ta metoda, ale dla pomagania w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
Czym dla mnie jest pomaganie? Przede wszystkim: wnoszeniem światła, nadziei i radości w ludzkie życie. Jeśli ktoś przychodzi do mnie smutny i zgnębiony, a po konsultacji wychodzi rozjaśniony, pogodny i pełen dobrych, radosnych myśli — to moja rola została spełniona. Bo nie po to udzielam konsultacji, by krytykować, dokuczać i wyśmiewać ludzkie słabości, lecz po to, by pokazywać mocne strony człowieka, na których może budować dla siebie lepszą przyszłość i na których może się opierać wędrując ścieżką wewnętrznego rozwoju.
Nie zapominajmy, że każdy z nas z czymś się w swoim życiu boryka. Nawet ci, którzy uważają, że są szczęśliwi i spełnieni też mają swoje słabe punkty. Każdy na jakiejś sprawie skupia swoją uwagę, czego poszukuje, za czymś tęskni. Zatem zakładamy — to założenie jest niezbędne — że nie ma na świecie osób, które są całkowicie wolne od najmniejszych choćby trosk ludzkiej egzystencji, o ile wyłączymy z tego rachunku Istoty Oświecone. Każdy czymś się interesuje, każdemu na czymś zależy, i każdy reprezentuje charakterystyczne dla siebie cechy charakteru i zachowania.
Dzięki temu, że są one inne niż nasze, odmienne niż naszego sąsiada — świat jest piękny i różnorodny. Wyobraźmy sobie, jak byłoby nudno, gdyby wszyscy byli tacy sami i przejawiali takie same skłonności… Szanujmy zatem każdego człowieka i dajmy mu prawo do bycia innym, nie oceniając i nie klasyfikując go. A metodę analizy z wyglądu potraktujmy wyłącznie jako narzędzie poznania ludzkiej psychiki.
Jako terapeuci, doradcy życiowi czy przyjaciele możemy zwrócić uwagę na te z ludzkich działań, które są społecznie szkodliwe lub szczególnie niekorzystne dla rozwoju zainteresowanej osoby. Natomiast nie mamy prawa nikogo potępiać, krytykować, straszyć… gniewem bożym na przykład, jak to się zdarza niektórym niedojrzałym wróżkom. Kontrolujmy w sobie takie tendencje, szczególnie wówczas, jeśli sami mamy niską samoocenę, a w poniżaniu drugiej osoby znajdujemy sposób na dowartościowanie siebie.
W tym miejscu przechodzimy do drugiego punktu etyki: nie wolno nam decydować za człowieka, co ma zrobić ze swoim życiem. Wolno nam tylko pokazać mu różne możliwości, różne ścieżki. Wolno przestrzec, jeśli uważamy, że jest taka konieczność, natomiast pozostawmy każdemu całkowicie wolną wolę w kwestii wyboru, co dalej. Zachowajmy dystans nawet wtedy, gdy nasz klient próbuje nas wmanewrować w podejmowanie za niego decyzji, gdy dopytuje wprost: co mam zrobić? Pamiętajmy, że jeśli udzielimy konkretnej odpowiedzi, to weźmiemy na siebie odpowiedzialność za zmiany w życiu tej osoby i wszystkie ewentualne niepowodzenia z tym związane.
Naszą rolą — rolą doradcy, terapeuty lub przyjaciela — jest proponować i pokazywać to, co interesujące i dobre, a tym samym skłaniać człowieka do samodzielnego szukania najlepszych dla niego rozwiązań. Znając metodę analizy z wyglądu możemy wypunktować komuś te cechy jego charakteru, nad którymi powinien się zastanowić, ale tylko on może zdecydować, czy chce się zmienić i w jakim stopniu. Pamiętajmy, że nawet jeśli wybierze „najgorszą” naszym zdaniem opcję, to ma do tego pełne prawo, a opcja ta jest dla niego na ten moment najlepsza! Nie ma bowiem złych decyzji. Każda jest najdoskonalsza na tę chwilę, kiedy zostaje podjęta. Nawet jeśli jej skutki są bolesne, to nie możemy wykluczyć, że to właśnie doświadczenie było potrzebne dla rozwoju tego człowieka. Jest bez wątpienia ważną lekcją w jego życiu.
Pamiętajmy też o wątku tzw. „zapakowanych prezentów”. Kiedy widzimy zapakowane w ozdobny papier pudełko, nie wiemy, co kryje w środku: rarytas czy zbędny bibelot. Dopiero, kiedy je rozpakujemy, nasza ciekawość zostaje zaspokojona i dopiero wtedy wiemy, co otrzymaliśmy. Dlatego właśnie do dobrego tonu należy rozpakowywanie prezentu przy ofiarodawcy, aby wiedział, że wyrażamy wdzięczność za tę konkretną rzecz, którą on z trudem wyszukał w sklepie lub własnoręcznie wyrzeźbił, a nie dziękujemy dla zasady, bo tak wypada.
Podobnie jak zapakowany prezent, wygląda podjęta przez człowieka decyzja: nie wiemy w pierwszej chwili, czy dany wybór jest korzystny. Pozornie niedobry pomysł i smutne jego chwilowe następstwa, z czasem mogą zaowocować pełnią szczęścia i pomyślnymi rezultatami, do których nie doszłoby, gdyby nie ta pierwsza trudna decyzja. Pozwólmy, aby czas „rozpakował” prezent, pozwólmy, aby życie określiło i pokazało, czym zostaliśmy obdarowani. Nie krytykujmy sytuacji pod wpływem naszych chwilowych emocji.
Kolejnym ważnym aspektem jest wrażliwość, wyczucie i takt. Narzędzie, które opisuję w tej książce, pozwala nam w każdej chwili i w każdej sytuacji poznać nawet najintymniejsze sprawy człowieka. Wystarczy, że na niego uważnie popatrzymy. Nie zapominajmy zatem o kulturze i dyskrecji i nie opowiadajmy głośno na licznym towarzyskim przyjęciu o seksualnej oziębłości kobiety, która poprosiła o kilka słów analizy na podstawie swojego ubioru. W miejscach publicznych, jeśli chcemy zaprezentować innym tę metodę i swoje umiejętności, zachowajmy takt i umiar. Mówmy o rzeczach błahych, ogólnych i takich, które nie budzą skrępowania zarówno opisywanego człowieka jak i słuchających. Skupmy się na pozytywach analizy, aby wywołać w opisywanej osobie miłe skojarzenia i zachęcić, a nie zrazić do tej techniki.
Dopiero w zaciszu terapeutycznego gabinetu możemy pozwolić sobie na szczerość, jeśli zostaniemy o to poproszeni, ale i wtedy dobierajmy słowa odpowiednio do wrażliwości danej osoby. Co prawda są i tacy, którzy lubią, kiedy mówi im się bez ogródek „prosto z mostu” i dosadnie, ale o wiele więcej jest ludzi delikatnych, którym pewne prawdy o nich samych należy podać nieco łagodniej. Człowiek dostrzega podobno jedynie 7% swoich cech. Te najtrudniejsze może skutecznie wypierać. Przyjmowanie i akceptowanie różnych szczegółów dotyczących cech osobowości to proces, który niekoniecznie musi być prosty. Warto stworzyć ku temu odpowiednie warunki.
Jeśli mówimy tutaj o etyce, to jedną z najważniejszych spraw jest również dyskrecja, czyli zachowanie dla siebie tego, czego dowiedzieliśmy się o danej osobie na podstawie analizy z wyglądu. Pamiętajmy, że umiejętność dochowania tajemnicy musi być o wiele większa niż lekarza i spowiednika razem wziętych, bo oni wiedzą tylko tyle ile pacjent czy spowiadający się zechce powiedzieć, a my czasem wiemy o człowieku niemal wszystko, włącznie z tym, o czym on nikomu powiedzieć nie chce, co jest jego skrzętnie ukrywanym od wielu lat sekretem…
Piszę o tym tak obszernie, bo mam świadomość potęgi tego narzędzia, które odsłania nam głębię duszy człowieka nawet wtedy, kiedy on wcale o diagnozę nie prosi. Ponieważ jednak jest to książka o metodzie, a nie podręcznik dla psychoterapeutów, poprzestanę na tych wyżej wymienionych uwagach, wierząc głęboko, że resztę dopowie nam intuicja i szczera potrzeba niesienia drugiemu człowiekowi ulgi, nie zaś wyśmiewania go czy poniżania, w celu popisania się swoją erudycją. Ilekroć dotykamy duszy innej osoby, pamiętajmy, aby wnieść w nią światło i ciepło, najwięcej jak to możliwe, bo tylko światłem i dobrocią można utorować dobrą i jasną drogę rozwoju.Wnętrze szafy
Zaglądając do swojej szafy, zauważymy z pewnością, że są w niej rzeczy, które bardzo lubimy nosić, takie które zakładamy tylko od czasu do czasu i na pewno jest tam coś, co kiedyś bardzo nam się podobało, a teraz nie możemy na to patrzeć, nie mówiąc o założeniu na siebie. Być może mamy jakąś bluzkę lub sweter, kupione dawno temu, kiedy zachwyciliśmy się miękkością, kolorem czy wzorem, a potem po jednorazowym ubraniu, wrzuciliśmy na zawsze na dno szafy. Takie całkiem ładne cudo leży sobie, niemal nowe i nietknięte.
Dlaczego tak się dzieje? Co sprawia, że w jednej rzeczy czujemy się świetnie, a druga, mimo że bardzo modna i elegancka, jakoś zupełnie nam się nie podoba? Zazwyczaj mówimy, że lubimy jakiś kolor, że odpowiadają nam określone długości lub fasony. Tłumaczymy sobie, że korygują sylwetkę. Cokolwiek powiemy, to tylko część prawdy. To, co mamy teraz na sobie, jest odzwierciedleniem tego, co dzieje się w naszym wnętrzu.
Trudno nie zauważyć, że większość z nas kieruje się swoimi upodobaniami, tylko w niewielkim stopniu zwracając uwagę na to, co preferują inni. Przyznajmy szczerze, że nawet moda ma niewielki wpływ na zawartość naszej szafy. Oczywiście pod warunkiem, że mamy swój własny styl i nie jesteśmy bezmyślnym niewolnikiem najnowszych trendów, na oślep brnącym w ekstrawaganckie pomysły projektantów, bez względu na to, czy są dla nas odpowiednie. Chociaż z zapałem wertujemy żurnale, żeby znaleźć dla siebie coś nowego, to i tak wybierzemy ubrania w swoim ulubionym kolorze i fasonie niezmiennym niemal od lat. Panujące obecnie kierunki w modzie nie narzucają ściśle, jak mamy się ubierać, a to daje bardzo dużą swobodę w wyborze tego, co nam odpowiada. Jeśli na przykład często chodzimy w luźnych workowatych swetrach, ukrywając w ten sposób — naszym zdaniem zbyt pulchną — sylwetkę, to na pewno nie założymy nagle obcisłej sukienki z lycry, uwydatniającej bezlitośnie wszystkie wałeczki. Nie ma znaczenia w tym momencie, czy rzeczywiście mamy nadwagę, czy możemy śmiało nosić rzeczy nieco przylegające do ciała. Ważne jest to, co sami myślimy o sobie i to, co widzimy, kiedy przeglądamy się w lustrze.
Czasem preferujemy luźne rzeczy, bo dają nam swobodę ruchów, bo nie drażnią, nie gryzą, nie wpijają się w ciało. Jakkolwiek uzasadnimy swoje upodobania, zawsze będzie to tylko część prawdy. To, że lubimy taki a nie inny kolor, taki a nie inny sposób ubierania, zależy przede wszystkim od tego, co dzieje się w naszym wnętrzu. To, co w danej chwili najbardziej zaprząta nam umysł, to co najbardziej boli — w podświadomy sposób pokieruje wyborem koloru i fasonu stroju, który na siebie zakładamy. Jeśli problem jest długotrwały i ważny, to przez dłuższy czas będziemy ubierać się w określony sposób.
Czasem może nam się wydawać, że ludzie kierują się modą i w związku z tym noszą wszyscy to samo, a przecież podobno każdy ma inne kłopoty. Zróbmy zatem prosty eksperyment. Kiedy znajdziemy się w grupie ludzi, na przykład na jakimś spotkaniu, w sklepie albo autobusie, wybierzmy sobie jedną modnie ubraną osobę. A później rozejrzyjmy się wokoło i znajdźmy 10 osób ubranych mniej więcej tak samo jak ona. Niech mają bluzkę w tym samym kolorze z tym samym wzorem, spodnie w identycznym fasonie i tej samej barwy. Buty i kolczyki również powinny być identyczne. Udało się?
Bez wątpienia nie znajdziemy. Poszukajmy zatem chociaż pięciu. Nie ma? To znajdźmy chociaż jeszcze jedną podobnie ubraną kobietę. Jestem pewna, że nawet jeśli ma na sobie takie same spodnie i buty, to bluzka jest w innym kolorze, a w uszach ma złote gwiazdki zamiast srebrnych kółek. A przecież podczas analizy musimy wziąć pod uwagę jeszcze takie elementy, jak długość włosów, spinka, zegarek lub bransoletka, torebka, pasek, może żakiet. Jaki zatem wynik eksperymentu? Bez wątpienia nie znajdziemy dwóch jednakowo ubranych osób. Nawet bliźniaczki mogą różnić się od siebie jakimś szczegółem. Moda wyznacza tylko pewien trend, a większość ludzi i tak założy na siebie to, co lubi i w czym czuje się dobrze. Wyjątkiem od tego są niewolnice mody, o których piszę w osobnym rozdziale.
Moda czasem pokazuje problemy w skali makro. Bardzo często są to sprawy „pokoleniowe”. Na przykład problem „zbyt krótkiego dzieciństwa” czy „braku miłości w dzieciństwie” pojawia się u młodzieży wychowywanej w komunistycznych czasach, kiedy dzieci biegały z kluczem na szyi, gdyż obydwoje rodzice zmuszeni byli do podjęcia pracy w celu zabezpieczenia ekonomicznego przetrwania rodziny. Zwróćmy też uwagę, że jeśli jakiś nowy kształt czy fason zaczyna często pojawiać się na ulicach, to i tak nie wszyscy go noszą. Oznacza to, że tylko niektórzy wybiorą taki rodzaj ubrania i tylko niektórych dotyczyć będzie jakiś problem. Specyfika naszego świata i szybkość życia sprawia, że na jakiś okres czasu stają się bardziej aktualne pewne tematy. Coś silniej przeżywamy, po czym następuje kolejna zmiana. Pojawiające się chwilowo w modzie rzeczy są wyrazem takich właśnie przemijających zainteresowań jakimś aspektem życia. Warto także zauważyć, że taki fason istniejący tylko przez chwilę z reguły potwierdzony jest innym elementem ubioru osoby, która go wybrała. Jest zatem często zaakcentowaniem problemu i tak widocznego poprzez inne elementy odzieży.
Kiedy zakładamy coś na siebie, to w jakiś sposób stajemy się jednym kawałkiem razem z ubraniem. W pewnym momencie przestajemy zauważać, gdzie kończy się odzież, a zaczyna nasze ciało, o ile nie mamy do czynienia z gryzącymi rajstopami czy ciasnymi butami. Kiedy siedzimy i piszemy przy biurku albo idziemy ulicą, przestajemy rozgraniczać swoją sylwetkę na te dwie części: nas samych i nasze ubranie. Wręcz przeciwnie: w dużym stopniu myślimy „moje ubranie, to ja”. Im bardziej eleganckie, szykowne, modne, tym bardziej się z nim utożsamiamy.
Na pewno to uczucie jest znane wszystkim kobietom. Kiedy ubiorą nową szałową sukienkę, czują się tak, jakby same były tą sukienką, czują się szałowe, odnowione, śliczne. A spotkany po drodze przyjaciel mówi: „jak ślicznie wyglądasz”. Ona czy sukienka? Czy ktoś powiedział kiedyś: „jak ślicznie wygląda twoja sukienka?” A jeśli nawet padnie tekst: „masz taką ładną suknię”, to czy nie przypomina to stwierdzenia: „masz takie ładne włosy… oczy… nogi”? Czy zatem to, co mamy na sobie, nie jest przynajmniej w sensie psychicznym częścią nas samych?
I wreszcie jeszcze jedno skojarzenie… Nasz dom, mieszkanie albo gabinet. Coś tak bardzo na zewnątrz, a jednocześnie tak bardzo z nami związane. Poświęcamy wiele czasu na aranżację kuchni, sypialni, ogrodu. Z zapałem urządzamy gabinet według zasad Feng Shui, by w końcu z dumą pochwalić się znajomym. Kiedy wśród wielu słów zachwytu padnie stwierdzenie, ze ten dom, mieszkanie, ogród odzwierciedla nas samych, oddaje naszą duszę, to wtedy czujemy się usatysfakcjonowani. Bo nie jest sztuką ładnie urządzić miły lokal. Sztuką jest nadać mu specyficzny dla właściciela i niepowtarzalny klimat. Każdy kto wchodzi, powinien od razu zauważyć: „to kuchnia Joanny”, „to gabinet Marka”. Być może jest w tym ślad atawistycznego „znaczenia” swojego terenu, ale tak czy owak zawsze chcemy, by nasz dom miał „nasz charakter i klimat”.
Jeśli poświęcamy tyle energii i czasu, by nadać swoje „znamię” pomieszczeniom, w których przebywamy część dnia, to chyba oczywiste będzie, że swoje ubranie, które cały dzień dotyka naszego ciała i jest oglądane przez innych bezpośrednio „na nas”, postaramy się dobrać tak, by było „nasze” i dobrze nas reprezentowało. Nawet wtedy, kiedy idziemy skopać działkę i wybieramy stary zniszczony dres, kierujemy się swoim gustem i określamy: „w tym mi będzie wygodniej, lepiej, tamtego szkoda…”
Z pewnością każdy dostrzega, że to w co się ubieramy, ma także wpływ na nasze samopoczucie. Kiedy jesteśmy rozdrażnieni, podświadomie szukamy rzeczy o uspokajającym, na przykład fioletowym odcieniu. Kiedy brakuje nam energii do działania, otaczamy się pobudzającą czerwienią. Kiedy chcemy sobie poprawić samopoczucie (dotyczy to zwłaszcza pań), wkładamy na siebie coś nowego, eleganckiego. W wytwornej sukni lub smokingu czujemy się piękni i wspaniali… Lub wręcz przeciwnie: jest nam duszno, ciężko i sztucznie. W szlafroku lub dresie natomiast czujemy się wyluzowani i swobodni.
Skoro już wiemy, że to co mamy na sobie, wpływa na nasz nastrój, przyjmijmy, że to działa także w drugą stronę. To nasze wewnętrzne problemy, dramaty, potrzeby kształtują sposób ubierania się. To one, a nie moda dyktują, co na siebie włożymy dzisiejszego dnia. Można to również określić inaczej: to, co mamy na sobie, pokazuje, co dręczy nas wewnątrz. Jeśli na przykład czujemy się napięci i ubieramy na siebie fioletową koszulę, bo w podręcznikach do chromoterapii, czyli leczenia kolorami, wyczytaliśmy, że fiolet uspokaja, to tak naprawdę chcemy chociaż trochę oderwać się od rzeczywistości, od tych wszystkich przyziemnych spraw i kłopotów, które tak bardzo dały nam się we znaki. Marzymy o chwili ciszy, o czymś poza naszą męczącą ziemską egzystencją. Może jakaś krótka medytacja, może modlitwa, może jakieś czary-mary, dzięki którym rozwieją się nękające w pracy problemy, kłótnie z żoną, utarczki ze złośliwym sąsiadem. Uwierzmy, że naprawdę można wysnuć ciekawą opowieść na podstawie kolorów, fasonów, wzorów odzieży, którą zakładamy na siebie. Wybierając taką a nie inną sukienkę czy koszulę, mówimy ubraniem: ten kolor lubię, w tym fasonie dobrze się czuję, to mi odpowiada. Innymi słowy, np. potrzebuję fioletu, potrzebuję ukojenia, potrzebuję oderwania się od szarej rzeczywistości, bo zmęczyły mnie codzienne kłopoty.
Współzależność między tym, co wewnątrz, a tym co na zewnątrz występuje w wielu dziedzinach holistycznej medycyny. Irydolog w tęczówce oka widzi wszystkie ludzkie organy i ocenia, który z nich jest chory i wymaga terapii. Refleksolog, specjalista od masażu stóp, ze zgrubień, zabarwienia, gładkości skóry w różnych miejscach na podeszwie, opowie o stanie zdrowia poszczególnych narządów. Chirolog obejrzy dłoń i powie o charakterze i zdrowiu prawie wszystko. Podobnie w ludzkim uchu można zobaczyć całe ciało i nakłuwając odpowiednie punkty muszli, oddziaływać na różne organy.
Chińczycy do perfekcji doprowadzili umiejętność diagnozowania wyłącznie z wyglądu chorego. W Chinach pacjent nie musiał rozbierać się u lekarza. Uczony medyk starannie oglądał twarz i język delikwenta, po czym wolno mu było jeszcze zbadać puls na obydwu rękach. Chiński doktor wprawnie i lekko uciskając odpowiednie punkty na przedramieniu chorego, odczytywał kilka rodzajów tętna, z których każde odnosiło się do innego narządu wewnętrznego. Takie badanie wystarczało w zupełności, aby lekarz mógł ocenić stan zdrowia pacjenta i zalecić mu najodpowiedniejszą dla niego terapię. O jakości tych technik świadczy ogromne zainteresowanie świata zachodniego wschodnimi metodami leczenia. Mimo szybkiego rozwoju medycyny akademickiej i nowoczesnych urządzeń do badania zdrowia, mimo elektronicznych mikroskopów, ultrasonografów i tomografów, archaiczne sposoby chińskich medyków cieszą się niesłabnącą popularnością. Oznacza to, że są skuteczne, a zatem opierają się na właściwych podstawach.
Wracając na rodzimy grunt do naszej szafy, przypomnę, że i u nas mówiono: „poznać pana po cholewach”. A cholewka buta, jak wiadomo, może być czysta i błyszcząca lub brudna i zaniedbana, elegancka lub stara i zniszczona, wykonana z cielęcej skórki lub z taniego skaju, twarda i gruba lub miękka i delikatna. Zobaczmy, ile można powiedzieć o człowieku wyłącznie na podstawie cholewki jego buta. Od razu wiemy, czy jest zadbany, czy brudas, bogaty czy niezamożny, praktyczny czy elegant. Cała tajemnica polega chyba tylko na tym, że rzadko kiedy uważnie patrzymy na ludzi. Często patrząc, nie widzimy, nie dostrzegamy, nie wyciągamy wniosków. Kiedy poznamy bliżej metodę Analizy z wyglądu, przekonamy się, że tak naprawdę nie odkrywa ona niczego niezwykłego, że raczej uświadamia nam istnienie kodów, które od zawsze były wewnątrz nas…Niewolnice mody
Zanim przejdziemy do podstaw metody, warto na chwilę przyjrzeć się osobom, które niewolniczo trzymają się nakazów mody. Jeszcze kilka lat temu, gdy powstawała Analiza z wyglądu, był to temat w Polsce zupełnie nieistotny, natomiast bardzo ważny dla społeczeństw zachodnich, szczególnie dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Jednakże ostatnio w naszym kraju możemy zaobserwować coraz więcej firmowych sklepów Pumy, Wranglera, Prady, Armaniego, Givenchy, Diora, Gaultiera i innych. Wyrastają w każdym większym mieście jak grzyby po deszczu i mimo niebotycznych cen cieszą się dużą popularnością. Wszystko wskazuje na to, że także Polacy ulegają presji metki ze sławnym nazwiskiem.
A może chcą po prostu nosić odzież lepszej jakości, co powinna zagwarantować im marka? — powie ktoś. Każdy świadomy człowiek wie, że marka to złudzenie. Większość firmowych ubrań jest produkowanych przy wykorzystaniu najtańszej siły roboczej, zatem z pewnością jej jakość nie odbiega od tego, co proponują popularne sieciówki. Zatem dlaczego niektórzy przykładają tak dużą wagę do tego, żeby na metce widniała nazwa znanej i podziwianej firmy?
Dotyczy to głównie kobiet, pewnie dlatego, że kobiety ze swej natury wiele czasu poświęcają wyglądowi zewnętrznemu. Jednak również mężczyźni chętnie kupują firmowe ubrania, co wskazuje wyraźnie, że problem ten dotyczy wszystkich niezależnie od płci. Ktoś powie: jaki tam problem, zwyczajny snobizm i tyle. Tymczasem badania przeprowadzone przez amerykańskich psychologów pokazują, że sprawa jest o wiele bardziej złożona. Ofiara mody nie martwi się czy ładnie jej w nowym ciuszku, tylko czy jest on modny i na czasie. Odrzuca także wygodę, a często i stosowność na rzecz metki ze sławnym nazwiskiem. O czym to świadczy? Przede wszystkim o ukrywaniu własnej osobowości. Jeśli ktoś nie chce pokazać siebie i swojej indywidualności, oznacza to, że jego wnętrze wydaje mu się mało interesujące i niezbyt godne pokazania. Może także świadczyć o braku poczucia własnej tożsamości. Osoba taka nie ufa własnej intuicji, nie wierzy, że zdoła sama ubrać się w sposób podkreślający jej urodę, natomiast za wszelką cenę pragnie zabłysnąć w otoczeniu nazwą znanej i drogiej firmy.
Jest to także pozostawanie na poziomie emocjonalnym nastolatki, kiedy to za wszelką cenę szukało się aprobaty otoczenia, która podnosiła poczucie wartości nieukształtowanej jeszcze osobowości. Sięgając dalej zauważymy, że osoby takie potrzebują po prostu ciepła i czułości. Czują się niekochane, niedoceniane, niedostrzegane, stąd ich domaganie się uwagi i podnoszenie swojego znaczenia poprzez bardzo drogie firmowe ubranie.
Amerykanie dzielą niewolnice mody na kilka rodzajów w zależności od psychicznego podłoża wybierania takiego rodzaju ubrania. „Konformistka” kocha uniformy i garsonki, aby móc wtopić się w tłum i wyglądać równie dobrze jak inni. Zakłada z góry, że taki styl należy jednocześnie do unifikujacych i luksusowych, gdyż komplety, które zakłada, są kupowane w najdroższych firmowych sklepach uznanych projektantów. Wie, że nikt jej nie zarzuci braku elegancji, a przy tym nie będzie uchodziła za ekscentryczną, bo garsonka stała się strojem powszechnym i charakterystycznym dla tzw. „kobiet sukcesu”. „Konformistka” jest szczególnie wrażliwa na krytykę, boi się śmieszności, a opinia innych jest dla niej na wagę złota. Nigdy nie zaryzykuje założenia na siebie czegoś oryginalnego, choćby wyglądała w tym rewelacyjnie.
Takie podejście bywa charakterystyczne także dla mężczyzn, którzy uwielbiają garnitury, zwłaszcza od Armaniego. Garsonki i garnitury sa zarazem formą tarczy broniącej przed otoczeniem swojego wnętrza i swoich najbardziej osobistych spraw. Szerzej na ten temat piszę w innym rozdziale.
„Ekstremistka” to taka osoba, która wyjdzie z najbardziej interesującego przyjęcia, jeśli spotka na nim osobę ubraną tak samo jak ona. Potrzeba bycia absolutnie niepowtarzalnym i oryginalnym jest w tym wypadku doprowadzona do absurdu. Prawdziwą przyczyną jest tutaj wewnętrzna pustka, wynikająca ze stłamszenia nieciekawą pracą lub nieudanym małżeństwem, a najczęściej jednym i drugim. Kobieta zamożna i nieszczęśliwa szuka pociechy w ciuchach i swoje życie podporządkowuje wertowaniu katalogów i chodzeniu na pokazy mody. Jeśli po wielu staraniach i za wielkie pieniądze kupi wreszcie jakiś szałowy, oryginalny ciuszek, to przecież koniecznie musi gdzieś nim zabłysnąć, pokazać jaka jest wspaniała, niepowtarzalna i wyjątkowo elegancka. W jej mniemaniu tylko odzież może wnieść ją na piedestał, za którym tęskni, bo poza tym czuje się bezwartościowa, niegodna miłości, ciepła i uwagi. Nie dopuszcza do siebie myśli, że ktoś mógłby ją docenić np. za intelekt, dobroć serca czy głębię uczuć. Jeśli założymy, że dobieranie sobie szczególnie wyszukanej garderoby jest jej najważniejszym celem, a nawet treścią życia, to zrozumiemy, dlaczego prawdziwą tragedią jest dla niej spotkanie drugiej osoby, która jest ubrana w to samo…
„Perfekcjonistka” największe znaczenie przykłada do nieskazitelnego wyglądu, nienagannego makijażu, fryzury. Charakteryzuje się zawsze starannie wyprasowaną elegancką garderobą i faktem, że nawet przy najsilniejszym wietrze żaden kosmyk włosów nie wymyka się spod kontroli. Wręcz onieśmiela innych swoim idealnym wyglądem. W takiej osobie jest coś nienaturalnego. Przypomina nieco stylizowanego manekina, kogoś kto ma zaprezentować konkretny ciuch, a w środku jest zupełnie pusty… Czy to oznacza próżność? Bynajmniej. Ta osoba podświadomie próbuje nam zasugerować, że jest pozbawiona problemów, czyli pozornie „pusta wewnątrz”. Staranny wygląd ma być komunikatem, że ze wszystkim sobie świetnie radzi. Z reguły jest zasypywana pochwałami i pełnymi zazdrości pytaniami: jak ty to robisz, że zawsze masz taki ładny makijaż, że nie rozmazuje ci się szminka, że masz tak pięknie ułożone włosy… Odpowiadając od niechcenia, jakiego lakieru do włosów używa, z dumą myśli: „wszyscy się nabierają, wydaje im się, że wszystko potrafię, a moje życie jest takie idealne, jak moja fryzura…”
A przecież uważnemu obserwatorowi od razu nasuwa się myśl, że ta osoba coś stara się ukryć pod wymuskaną fasadą, że to przecież tylko maska! A pod tą maską, jeśli starannie poszukamy, możemy znaleźć bolesne problemy osobiste, uczuciowe, rodzinne. Poczucie władzy, jaką daje kontrolowanie swojego wyglądu, jest próbą kompensacji braku kontroli w innych dziedzinach życia. „Skoro wszystko wymyka mi się z rąk, to chociaż moje włosy będą mnie słuchały i żaden kosmyk nie wymknie się bez mojej zgody!”
Na końcu warto wspomnieć o tych, których w naszej kulturze nazywa się „snobami”, czyli ostentacyjnie obnoszących się ze swoimi możliwościami finansowymi. Zamożność pokazywana jest często poprzez bardzo drogie firmowe ubranie, co ma oczywiście jednoznaczną wymowę: „jestem wielki, potężny, bogaty, bo stać mnie na najdroższy garnitur (suknię)”. Noszenie metek ze sławnym nazwiskiem nie tylko daje poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że jest się eleganckim i „na fali”. Przede wszystkim uwalnia od konieczności wypracowania własnego stylu. A cóż to znaczy? Oczywiście: „boję się samodzielnych decyzji i odpowiedzialności, dlatego noszę odzież, która każdemu na pewno się spodoba, bo jest luksusowa i podziwiana przez wszystkich.” Ktoś, kto boi się sam dobrać sobie niepowtarzalne ubranie, na pewno będzie bał się samodzielnych zadań. Ktoś kto nie ma własnego stylu, uważa, że nic sobą nie reprezentuje, że jest bezwartościowy. Chowa się za metką, niejako zapożyczając cudzy styl, styl sławnego uznanego projektanta. Wie, że to jest bezpieczne, bo nazwisko to reprezentuje popularność, władzę i pieniądze.
Zazwyczaj problem ten dotyczy nie tylko ubrania, bo cierpiący na taką przypadłość ludzie w analogiczny sposób dobierają sobie samochody, meble, obrazy, sprzęt RTV, a nawet książki i repertuar kina czy teatru. W tym ostatnim przypadku zdarza się, że jest to zdecydowanie korzystne dla nich, bo czytając wartościowe pozycje i chodząc na ciekawe filmy czy premiery interesujących sztuk, rozwijają się wewnętrznie i z czasem ich snobizm mija. Zaczynają czytać książki lub chodzić do teatru dlatego, że to ich naprawdę pociąga, a nie dlatego, żeby zaimponować sąsiadom. To kolejny przykład zapakowanego prezentu i dowód na to, że nie warto nikogo oceniać. Snobizm — ogólnie raczej wyśmiewany — ma swoje dobre strony i powinien być traktowany z żartobliwym przymrużeniem oka.
W ten sposób zrobiliśmy pierwszą przymiarkę do psychologicznej interpretacji w oparciu o wygląd, a ściślej mówiąc ubranie. Jest to tylko jedna i jakby najbardziej zewnętrzna płaszczyzna, ale odkrywamy tutaj bardzo poważne emocjonalne problemy. Okazuje się, że nawet ubranie wykreowane zgodnie z dyktatem mody i tak pokazuje duszę tej osoby, która je na siebie zakłada. Jest to istotne, zwłaszcza wtedy, kiedy wydaje nam się, że coś takiego jak moda automatycznie pozbawia nas możliwości korzystania z omawianej techniki. Te skrótowe, nieco powierzchowne interpretacje można szczegółowo rozbudować, korzystając z metody Tarczyńskiego. Analiza kolorów, wzorów, dodatków i biżuterii dokładnie opowie historię człowieka ze szczególnym uwzględnieniem jego najbardziej bolesnych potrzeb.W czym nam do twarzy?
Każdy z nas ma swój ulubiony styl ubierania się. Jedni preferują rzeczy obcisłe, inni luźne. Niektórzy uwielbiają krótkie spódniczki, inni wyłącznie rzeczy długie i szerokie. Motywujemy to z reguły właściwościami naszej figury lub przyzwyczajeniem, ale tak naprawdę to znowu nasza podświadomość wybiera sobie tarcze i namiastki. Próbuje poprzez ubranie zapewnić sobie to, czego najbardziej potrzebuje, czego nam szczególnie brakuje lub brakowało w dzieciństwie.
W poprzednich rozdziałach opisałam kilka stylów, łącząc je z pewnymi interpretacjami. Tutaj pragnę przedstawić podstawową symbolikę, na której opierają się te opisane i te nie opisywane przeze mnie sposoby kreowania swojej sylwetki za pomocą odzieży. Po zapoznaniu się z tym rozdziałem będziemy umieli wyciągnąć wnioski o wnętrzu każdej napotkanej przez nas osoby, nawet takiej, która żadnego stylu nie uznaje i każda rzecz na niej jest „z zupełnie innej szafy”.
Ubranie luźne i obszerne noszą ludzie, którzy potrzebują swobody ruchów, gdyż z reguły dużo mówiąc, dużo też gestykulują. Czy tylko swoboda ruchów jest tu istotna? Możemy spokojnie domyślić się, że taki człowiek potrzebuje wolności na każdym kroku. Potrzebuje przestrzeni do działania i nie znosi żadnych ograniczeń, zakazów, nakazów, presji. Najprawdopodobniej przyczyna leży w dzieciństwie, surowym, pełnym rygorów lub przesadnej nadopiekuńczej miłości, która nie pozwalała na poczucie swobody i wolności. Taka osoba stara się programować swoje życie tak, by uciec jak najdalej od twardych struktur, wybiera zatem zawody wolne i w każdej sytuacji podkreśla swoją niezależność i niechęć podporządkowania się czemukolwiek.
Ubranie obcisłe to takie, którego elementy przylegają do ciała i opinając uwydatniają kształty. Jest formą zastępczą przytulania. Noszą je osoby wrażliwe na dotyk i czułość, spragnione takich doznań. Ponieważ przypominająca drugą skórę odzież tworzy ścisły kontakt z ciałem, jest dla nich namiastką pieszczoty.