- W empik go
Psychomachia - ebook
Psychomachia - ebook
„Daj mi różę bym mogła patrzeć jak ona więdnie, Jak płat jeden po drugim spada, Chcę widzieć, upływ czasu, cierpienie, Choć raz nie czuć, jak trafia na mnie szpada. Chcę wierzyć, że świat, zostanie naprawiony, Chcę wierzyć w ludzi i w uczciwość, Marzę o tym by świat był odrodzony, By zapomnieć czym jest ludzka złośliwość.” — Róża, Psychomachia
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-794-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odbywam walkę,
Nie wiem, co w mojej głowie —
Traktują mnie jak lalkę,
O której zepsuciu nikt się nie dowie.
Obmywam swoje ręce,
One krwawią przez moje oczy,
A moje rozbite serce,
Zapakowane w szczątki duszy,
po podłodze się toczy.
Jestem — choć dawno nie byłam —
Spojrzeć w oczy ich w stanie,
Martwa, się schylam,
Po serce, które nie chcę być
po lewej stronie.
Dusza obumarła,
Broni moją moralność,
Nie chcę, by umarła,
Lecz walka to stan stały.
Nie wiem, co począć,
Jak witać, jak żegnać,
Jak mam rozpocząć,
Coś dla demonów by je
roześmiać.
Jak mam żyć?
To moje pytanie,
Bo ciało nie potrafi gnić,
A dusza wywiesza swoją
białą flagę.
Gdzie anioły, ja się pytam?!
Widzę demony, a Ty siedzisz tam,
Obok, bez wyrazu na twarzy,
Choć zdaję się, że Twoja dusza
bujnie marzy.
Okaż mi uczucie!
Nie patrz na mnie ze zgubą w oczach,
Znienawidzę Cię!
Jeśli pokażesz wobec mnie strach.
Cierpię — Ty ze mnie drwisz,
Uciekam — Ty za mną nie biegniesz,
A ja, gdy krwawisz,
Dbam póki nie wyzdrowiejesz.
Wyjątkowość? Nic prócz cierpienia,
Tak jak miłość, piękna, nie trwała,
Warta łez, lecz nie stracenia,
Wyjątkowość, nie jest trwała.
Ale czym jest trwałość?
A czym cierpienie?
Czym ta złość?
I potępienie?
Niczym. Jeśli nie częścią życia,
Warunkiem, bycia człowiekiem,
Prawdziwym smakiem życia…Scio me nihil scire
Znowu… szukam odkupienia,
Żeby nie odczuwać potępienia,
Waszych spojrzeń nienawiści…
Miliony spojrzeń nienawiści,
Choć mnie nawet nie znacie,
I nie chcecie, więc nie poznacie.
Może na lepiej to wam wyjdzie,
Bo mnie nie ma nigdzie,
Jestem tylko postacią w wierszu,
Która nie potrafi złapać tchu,
Poetą, który boi się tak nazwać,
Człowiekiem, który boi się natchnieniom porwać,
Obsesją, samej siebie.
Patrząc w lustro, nienawidzę siebie,
A Ty, czytasz to, co nigdy nie miało być odczytane,
— Choć z taką nadzieją jest publikowane —
Nigdy nie miało być napisane.
Moje uczucia nie miały w słowa być okiełznane,
Chciałam po prostu uciec, a to nie miało być przeczytane.
Ale czytasz, a ja piszę, publikuję więc na to pozwalam,
Choć wiem, że nikogo moimi wierszami nie powalam,
To nadzieja, jedyne co we mnie zasypia i się budzi,
Mój przyjaciel, bo boję się ludzi,
Ale o tym też nikt się nie dowie,
Bo staram się, by nikt nie poznał tego po mnie,
A to miasto — zajętych ludzi,
Wenę we mnie budzi,
Choć nie chcę żyć w świecie tak sztucznym,
Nie potrafię żyć w moim świecie złudnym,
Choć żyję mi się lepiej gdy jestem sama,
Niestety jest we mnie potrzeb plama.
Potrzebuję paru ludzi, którzy mnie rozumieją,
Paru ludzi, którzy mnie przytulą, nie wyśmieją
Może liczę, że publikacją ktoś mnie zrozumie,
Choć zaczynam wątpić, że ktoś myśleć jak ja umie…
A może jest nadzieja,
Ale tego nie zauważam, bo otacza mnie beznadzieja,
Kiedyś nie spadałam tak często,
Jakby ziemia pode mną nie była gęstą,
Może zapadam się, bo pode mną jest ruchomy piasek,
Może zapadam się, pod ciężarem wszystkich moich masek,
Ale nie wiem, nie wiem już kim jestem ani nie pamiętam kim byłam,
A już myślałam, że wszystkie moje grzechy odkupiłam,
Ale wszystko straciłam,
Od miłości po nadzieję — wszystko straciłam.
A jeśli straciłam wszystko, to co mi pozostało?
Co tak naprawdę ze mną się stało?
A może dane mi zostać pustelnikiem,
Moich demonów niewolnikiem,
I pozostać samej do reszty mych dni.
A może to tylko słowa pełne bredni,
Może to dopiero początek, który źle się zapowiada,
Bo mam wrażenie, że moja dusza tylko spada,
A kiedyś muszę przestać spadać,
Musi to jakąś zmianę zapowiadać,
Może uda mi się kiedyś latać,
A może całe życie dane mi w stronę piekła spadać.
Moja moralność zacieraja moją duszę,
A moje rany, powodują, że może już nigdy się nie ruszę.
Co dzień jesteśmy bliżej naszego końca,
I modlimy się w stronę słońca,
Aby zobaczyć kolejny zachód słońca,
Bo nie chcemy zatańczyć ze śmiercią ostatniego tańca.
Stoimy w kolejce, której nie znamy kolejności,
Której koniec oznacza spróchniałe kości,
A może jesteśmy aniołami,
Którzy są na ziemii, bo stali się grzesznikami,
A ziemia to nasza szansa na odkupienie,
Czyściec. A jeśli się nie poprawimy czeka nas potępienie,
Może znamy już świetnie smak sacrum,
I musimy nauczyć się znowu latać w profanum,
Może nasze dusze liczą tysiące lat,
Ale Bóg bał się naszych wad,
I nasze życie ma wydobyć z nas prawdę,
Jeśli tak jest, zastanawiam się jaki dajemy przykład,
Wojny — to tylko marny przykład,
Morderstwa, niezrozumienie, i co tak naprawdę jest prawdziwym grzechem?
Scio me nihil scire, wiedział już to Sokrates,
A czy my wiemy ile postawiliśmy mylnych tez?
Nic nie wiemy, a jeśli wiemy
To czemu pokazujemy tylko przemoc i potępienie?
Całe życie tracimy więcej niż zyskujemy,
Całe życie kłamstwami nawzajem się trujemy,
W imię czego? Po co gonimy i za czym?
Czemu jesteśmy gotowi zatrzymać się na niczym,
Czemu brakuję nam szacunku?
I wzajemnie dolewamy sobie trunku?
Dlaczego mnie karzesz za to kim jestem?
Czy uśmiech jak tak drogim gestem?
Nienawidzę świata bo on mnie nienawidzi,
Choć znając moją wartość, pewnie nikt mnie nie widzi,
I tak uciekam, od waszej nicości,
Poszukując ślepie życzliwości,
I nie wiem, czy przed śmiercią zdążę przeżyć moje życie,
Ale wiem, że istnieje przed demonami jakieś ukrycie.
Moje schizofreniczne spojrzenie na świat powoduje,
Że z szaleńcami najlepiej się dogaduje,
Dręczą nas obawy, i za to się dręczymy,
Ale za to na naszych błędach się uczymy.
A wy wojna po wojnie nic nie potraficie wywnioskować,
Nie potraficie swoich broni zablokować,
I żyję dalej, z moją zagubioną moralnością,
A wy myślicie, że gonicie za wolnością…
Spokój, o tym wszyscy marzymy,
A co dostajemy? Przytłoczenie.
Wolność, tylko wolność chcemy,
Ale prosząc o nią czeka nas cierpienie,
Nie chcę pokazywać wam jak cierpię,
I nie mogę obiecać, że nigdy nikogo nie potępię,
Może nawet nie znam, źródła tych słów spisanych,
A może piszę w imię, wszystkich oczu zapłakanych,
To wiersz o każdym, bo każdy cierpi,
I każdy kogoś za coś nie cierpi,
I może to czas, by wybaczyć,
Choć nie zapomnieć,
Bo cierpienie nas modeluje,
Za każdą łzę, za każde serce które kłuję.
Stajemy się kimś kim nigdy nie byliśmy,
Może po prostu taką drogę nieświadomie wybraliśmy,
Wiem, że przed bólem byłam innym człowiekiem,
I może mylimy się z tym, że zmieniamy się z wiekiem,
Może tak naprawdę zmienia nas cierpienie,
Może niszczy nas nasze myślenie i nastawienie.
Scio me nihil scire, nic nie wiemy.Tchórz
Znowu sama w tej nicości chodzę,
Znowu mylę lewą z prawą,
Ludzie mówią, że od bólu odchodzę,
A ja nie wiem, czy to się mija z prawdą…
Nie wiem, za co wylewam krew, pot i łzy,
Chyba, żeby ukarać się za ucieczkę,
Nie widzę nic prócz tej mgły,
A może widzę wszystko?
Nic nie jest jasne —
Więc znów witam ciemność,
Nigdy w spokoju nie zasnę,
Skromność czy próżność —
Które mną włada?
Miłość czy nienawiść do życia,
Me ręce do modlitwy składa?
A może po prostu domagam się grzechów zmycia…
Chyba muszę siedzieć tutaj,
Póki nie odnajdę powodu,
Poruszam się zbyt wolno — znajdą mnie tutaj…
Ale jeszcze nie znalazłam żadnego dowodu,
Może oni nie istnieją,
I może to ja rozdzieram swoją duszę?
Już sama nie wiem…
Jestem… tchórzem.Niczyja dusza
Kogo jest moja dusza, jeżeli nie należy do mnie?
I dlaczego każdy mój wiersz jest o mnie,
W żadnej historii nie jestem na pierwszym planie,
I miałam nadzieję, że tak już zostanie.
Może podświadomie, chciałam pisać o sobie,
Choć częściej piszę o demonach w mojej głowie,
Dalej, w teorii piszę o sobie.
Może jestem egoistką,
Może potrzebuję atencji,
Ale obiecuję, nie mam złych intencji,
I o mój stan… nie mam do nikogo pretensji,
I przepraszam, jeśli moimi wierszami nie pomagam,
Ale sama ze swoją głową się zmagam,
I moimi słowami,
Moimi rymami,
Próbuję was namówić do życia.
Choć mi samej życie przychodzi ciężko,
Może jestem hipokrytą,
Może mam w sobie drugą osobę ukrytą,
To robi się coraz trudniejsze.
Mam wrażenie, że moje problemy są coraz mniejsze,
Choć nie jest wcale lepiej,
Chyba już na moje słowa patrzę tępiej…
Do kogo należą słowa przeze mnie ułożone w wiersze,
I czemu nie odpowiedziałam na moje pytanie pierwsze,
Chyba nie potrafię już myśleć racjonalnie,
Moje myśli spisują się na papier nachalnie,
A ja już nie potrafię, nie nadążam i się poddaję.
W ramiona myśli się oddaję,
I chyba moje myśli nie są moje,
Może w mojej głowie się troje?
Nie potrafię żyć z dnia na dzień,
Czekając na kolejny wiersz,
Nie potrafię czekać aż napiszę kolejny wers,
Często zastanawiam się, gdzie gdy jest ciemno ucieka mój cień,
Czasem czuję się sparaliżowana, myślą samotności,
Czasem się jej domagam,
Czasem składam słowa i myślę,
że komuś pomagam,
A pod koniec nadal nie wiem, kim jestem,
Czy poetą, czy dla demonów duszy obierkiem.Studnia Łez
Ciągniesz mnie w dół całe życie,
I zastanawiasz się czemu nienawidzę Cię krycie?
Jestem w studni łez przez Ciebie,
Choć tonę we własnych łzach,
To wszystko przez Ciebie.
Marzę już tylko w snach,
Zabiłaś moje ambicję,
Swoimi prawdami.
Masz specjalną amunicję,
Która rozdarła więź między nami.
Teraz jesteś nikim,
Duchem, który wciąż mnie rani.
Choć nieżywym,
Twoja dusza zawsze się wycwani,
A ja muszę Cię kochać,
Ale nie potrafię,
Bo Ty sama kochać nie potrafisz.Praca
Znów mam pracę,
Znów głowę tracę,
Dalej tu jestem, choć miałam nadzieję,
Że już nie będę, że nic złego się nie zadzieje,
I znów tu — moja wiara się chwieje,
Zagubiona we własnym świecie,
Wciąż wam tłumaczę — wy nic nie wiecie.
Znów tę aluzję,
Znów alegorię,
Tworzę kolejne zbiory,
Dla słów nowe ubiory,
Ale nic mi po tym.
Po moim mózgu abdykującym,
Po nadziei, której dawno nie mam,
Choć to kłamstwo — czasem ją na ulicy mijam,
Wraz z pustymi spojrzeniami,
A ja z tą szybą między nami,
Uciekam — znów, uciekam,
Stale zwlekam,
Bo nie potrafię żyć jak wy,
Nie chcę być obojętna jak wszyscy.
Wciąż spadam, lecz końca nie widzę,
Chyba znowu mam jakąś wizję,
I pracuję wciąż szukając ucieczki,
Po kątach spisując rymy na karteczki.
Poniekąd nie wiem gdzie uciekam,
Nie wiem ile wytrwam,
Wiem, że sama tworzę własny świat,
I wiem, że nie czeka na mnie wiwat,
Wiem, że uciekam od nicości,
Być może do innej nicości,
A może uda mi się stworzyć coś wiecznego,
Coś pięknego… coś trwałego…Szyba
Znów się strony same odrywają…
Nie wiem, czy to los czy nadzieja się na mnie odgrywają,
Wiem, że to była moja nowa nadzieja.
A teraz w sercu płacz się zbiera,
Nie wiem, jak oddychać mam dalej,
Więc śmiało, w studni moich łez mnie zamknij i zalej.
Nie potrafię już nawet myśli zbierać,
I chyba nie mogę już swojego serca rozdzierać,
Więc nie mogę uciec, i nie mogę zostać,
Nie mogę leżeć, nie mogę powstać.
Siedzę oparta o ścianę, skulona,
Patrząc gdy moja dusza jest na pół dzielona,
Krzyku brak mi w ustach,
Tak jak tobie słuchu w uszach,
Więc do czego niemie dążymy?
Dlaczego znów bezsilnie w kółko krążymy…
Ta miłość we mnie… buduję mury,
Między logiką a sercem nie zostawiając najmniejszej dziury,
Ale nie wiem, co mną włada,
Nie wiem, czy to logika czy serce na dno spada.
Mam nadzieję, że moją duszę poskładam,
Bo moje serce chyba na bok odkładam,
Nie mogę długo walczyć z wiatrakami,
Choć nie rozumiem tej szyby między nami.
Ta szyba jest nie do zbicia,
Tylko do mojej miłości pozbycia.
Ale ta szyba nie może mnie spowolnić,
Tylko Twoja miłość może mnie uwolnić…
I znów… znów to samo,
Znów to pospolite rano,
Bez Ciebie, bez nadziei,
Z głową pełną, wspomnień złodziei,
I znów… tracę Ciebie…
Znów obwiniam siebie…
Znowu…Poeta
Jestem tylko człowiekiem… zepsutym,
Z pewnym zdaniem, w mej głowie wkutym,
Ze zbiorem słów i czymś do powiedzenia,
Czasami również do wyżalenia,
Te słowa układam w ciche krzyki,
Wolę to, niż na kalendarzu zaznaczać krzyżki.
Jestem tylko poetą… marnym…
Z wodospadem łez parnym,
Mając dość, piszę wiersze,
Choć ich znaczenie jest szersze,
Pisze gdy jest wspaniale i gdy odwrotnie,
Pisze bo utonęłam w słowach bezpowrotnie.Nazwa
Jak mam nazwać się poetą,
Jeśli nie mam poczucia wartości,
I nie posługuje się żadną etykietą?
Pełno we mnie miłości,
Nie znam się na stylach artystycznych,
Za to, dobrze znam się na myślach pesymistycznych.
Boję się, że nic nigdy nie osiągnę,
Ale chyba bardziej boję się tego, że coś osiągnę,
Chyba sobie już nie radzę,
Za dużo rymów i słów plącze.
Nie wiem, czy do perfekcji cokolwiek doprowadzę,
Ale moje ręce piszące, nie są pod kontrolą.
Piszą — a ja nie mam nic do powiedzenia,
W sumie, nie potrafię poezji powiedzieć ‘do widzenia’,
Nie piszę by napisać, choć piszę by wam wytłumaczyć,
Choć nie wiem, czy potrafię to słowami dalej tłumaczyć,
Przez moje oczy wszystko krwawi,
Przez moje myśli wszystko mnie martwi,
A ja dalej nie wiem czy poetą nazwać się mam prawo,
Choć moje książki piszę żwawo,
I to tylko moje myśli, które się rymują,
I nie wiem, czy w innym mózgu się przyjmują,
Ale staram się poczuć wartość w mojej ekspresji,
Jakoś zaprzestać mojej obsesji.
Jestem pesymistyczno nastawionym duchem,
Który poddaje się jednym ruchem,
Nie umiem przegrywać,
Za to wiem jak sobie włosy wyrywać.
Bezsilność, uderza we mnie,
A moje imię… bezimienne…
Próbuję zabrzmieć na hali,
Niemym krzykiem,
A potem w wierszach się żali.Ręce Boga
Znowu spadam,
W ręce Boga się pokładam —
Bez siły, dusza potargana,
Z nadzieją odkupienia, gdy zostanie przeżegnana.
Pytanie czy Bóg widzi w niej szansę na odkupienie,
Choć nie wątpię, chcę zakończyć to cierpienie.
Bo już dawno się poddałam,
Dlatego w ręce Boga się oddałam.
Może na próżno pokładam nadzieję,
Ale wiara, to jedyne co w mym życiu się nie chwieje.
To jedyne, co mi pozostało,
Tylko z nią, nic się nie stało.
Choć mą duszę, na cząstki rozdarto,
A moje marzenia jak kartki podarto,
Trwam w wierze,
Że kiedyś we własną wartość uwierzę.
Może w rękach Boga,
Nadzieja straci wroga,
Ja poczuję znów szczęście,
Skleje moje rozdarte serce.
Zrosną się moje blizny,
Odzyskam tęskne mi sny.Koszmar, rzeczywistość czy sen?
Nie wiem, sama czy to koszmar, sen czy rzeczywistość,
Nie wiem, czy to bieganie za przeszłością czy w przyszłość,
Wiem, że kocham choć już chyba nie powinnam kochać.
Nie powinnam wierzyć,
Że dam radę bez niej przeżyć.
Mijam się z czasem… albo to czas mnie omija,
Patrząc na zegar, powolnie godzina dobija.
A ile dni, czy sekund trwa Twoja godzina?
Ile razy łza Twoje oczy goniła?
Moje oczy zaczerwienione, moje serce miłości pozbawione,
Chyba nie potrafi żyć Ciebie,
Nie potrafię nie kochać Ciebie.
Może zbyt mocno kocham by opuścić Ciebie,
Może nie potrafię…
Chciałabym nie cierpieć — obudzić się,
Choć nie wiem dalej czy to koszmar, rzeczywistość czy sen,
Boję się zakochać… znów,
Bo nie chcę znów usłyszeć tych gorzkich słów,
Ostrzejszych niż nóż.
Nie chcę w głowie myśli burz,
Chcę tylko niewinnie kochać — kochać Ciebie.O.O.B.E.
Jestem tu,
Stojąca nad mym ciałem,
Brak mi tchu,
Idąc od ciała dalej,
Opuszczam ciało,
To chyba coś zmienić miało,
Ale dalej siebie nienawidzę,
Dalej wady w sobie widzę,
A ty nadal uważasz, że wiesz co jest pod moją czaszką,
Dalej uważasz, że wiesz jaka jestem pod moją maską,
A czy rozumiesz co jest pod moimi żebrami?
Czy wiesz, że ludzie kierują się nie płcią lecz sercami?
Moja dusza wymaga naprawy…
A mój mózg — wymazać portret krwawy,
I już nie wiem, co mam robić,
Gdy stojąc nad mym ciałem, chcę je tylko pobić…
Gorczyca
Nie miałam czasu,
To był mój błąd,
Nie chciałam hałasu,
Nie chciałam trzymać rąk.
Poddałam się,
Nie ma we mnie miłości,
Kocham Cię,
Ale nie potrafię pozbyć się tej złości.
Prosiłam, o odrobinę słodyczy,
By było mi łatwiej,
W zamian dostałam garść gorczycy,
By Tobie było łatwiej odejść.Tracę
Tracę wenę z dnia na dzień,
Z sekundy na sekundę mam jaśniejszy cień,
Z każdego wspomnienia… wycieka krew…
A dusza wygląda jakby zaatakował ją lew,
Każdy sen zabija mnie od środka,
A w każdym dniu, jest o mnie nowa plotka.
Tracę poczucie siebie,
Zapominam o piekle i niebie,
Walczę o przetrwanie,
To na mnie jest to polowanie,
Tracę głowę… choć nadal jest na moim karku,
Tracę siłę, jakby cały ból opierał się na moim barku,
Tracę miłość w sobie, choć kocham mocno i szczerze,
I tracę zaufanie, pomimo, że ktoś działa w dobrej wierze.Ledwo
Ledwo pochowałam Ciebie,
A mój mózg szuka następnej,
Jakby tak łatwo było zastąpić Ciebie,
A moje serce nie chcę następnej.
Ja chcę tylko Ciebie,
Twoje pocałunki i Twój dotyk,
Chcę przestać obwiniać siebie,
Rzucić ten narkotyk.
Chcę znienawidzić samą myśl o Tobie,
Tak, żeby jad wyciekał, gdy Twoje imię usłyszę,
Czas zacząć myśleć o sobie,
Ale póki Cię kocham, Ciebie nie wycisze.
Nadal w głębi duszy mam nadzieję,
Że rozmyślisz się, i nigdy już nie odejdziesz,
Dalej mam nadzieję,
Że mi przejdziesz…
Ale Ty nie jesteś wiatrem,
Który z czasem przechodzi,
Jesteś żaglem,
Na mojej łodzi,
I bez ciebie,
Nie popłynę,
Bo przez Ciebie,
Serce żąda Ciebie jak nikotynę…Obchodzę Cię
Obchodzę Cię i nie wiem, czy to mi się podoba,
Bo przez to nie potrafię odejść,
Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham,
Ale nie wiem, czy potrafię do ciebie podejść…
Jesteś moim wszystkim, choć w to wątpisz,
Brakuje mi wszystkiego o tobie, zapachu, uśmiechu,
Tego jak pięknie wyglądasz gdy śpisz…
Chcę Cię obchodzić, ale pod innym warunkiem,
Całując Ciebie na dzień dobry i dobranoc,
I nie wiem, jakim to będzie dla nas kierunkiem,
Bo zapominam czym jest moc.
Nie mam siły już się przyjaźnić,
Za bardzo Cię kocham,
Moje serce nie może już gnić,
Za bardzo, Cię kocham…Pamiętam
Pod koniec pamiętam,
Te przepiękne chwile,
Gdy powiedziałaś, że kochasz tam,
Gdy obiecałam wille,
Ale wystarczyła nam miłość,
A złość,
Została zapomniana,
Gdy miłość została pożegnana,
Na koniec kocham,
Tak samo jak z początku…
Dalej kocham,
A patrząc w Twoje oczy…
Nie potrafię przypomnieć sobie wątku,
Zagubiona… zakochana…
Zapłakuje się do rana…
Ale nie cofnęłabym sekundy,
Bo miłość jest warta każdej rany.Zdjęcie
Patrzę na przepiękne zdjęcie,
Z przepięknego wspomnienia,
Gdzie wzięłam Cię w obięcie,
I stopiłaś me serce jak z kamienia,
Ze stałej konsystencji,
Bicie się rozlało,
Jakby Twój oddech dyrygował,
Czy me serce będzie bolało,
A ten niezwykły pocałunek,
Pełen miłości i strachu,
Sprawił, że we mnie ładunek,
Był częścią Twojego zamachu,
A Ty, sprawiłaś, że kocham,
Sprawiłaś, że jestem lepsza,
Sprawiłaś, że szlocham,
Kiedy ty zdajesz się dalsza.Miłość
Moje serce prześladuje mój umysł,
A raczej moja miłość do Ciebie,
Potrzebuję jakiś pomysł,
By opisać moje uczucia.
Bo pod koniec dnia słońce zachodzi,
A księżyc wschodzi,
W ciągu dnia jak i nocy,
Moje serce potrzebuje pomocy,
A ja, potrzebuję Ciebie.
Z rana słońce wschodzi wesele,
Ten piękny widok nie odda Twego piękna,
Zawdzięczam Ci tak wiele.
Jesteś jak idealna przynęta,
Bez Ciebie marnie pełzam przez świat,
Myślę o tobie stale.
A obok mnie rośnie piękny kwiat,
I wybrzmiewa w myślach Twoje imię zdrobniałe.
Świat się kręci wokół słońca,
I świat kwitnie, żyjąc wieki,
A ja modlę się by to szczęście nie miało końca,
I by być obok aż zamkniesz swe powieki.Znikam
Zapadam się pod ziemię,
Bo wiem, że nie mogę mieć Ciebie,
Dzień za dniem,
Ja dalej obok siebie mam tylko swój cień,
Znikam, staje się cieniem,
Kiedy o Tobie zapomnę, jeszcze nie wiem,
Chyba nie jestem gotowa zapomnieć,
Bo dalej chcę Cię przy mnie mieć…
Zabijam siebie, bo już nie chcę myśleć o Tobie,
Chciałabym przynajmniej myśleć, że mamy tak obie…
Ale czasem komuś łatwiej zapomnieć,
A czasem komuś trudniej przez to istnieć..Oddech
Chcę odebrać sobie oddech,
W bezdechu wyczekiwać na śmierć,
Każesz mi wziąć oddech,
A może to nie płacz ale… śmiech?
Mówię, nie martw się,
Przecież oddycham całe życie,
Wiesz, że kocham Cię,
Ale też, że nienawidzę się skrycie,
Nie mam wiele czasu, gdy się budzę,
Wiem, że jestem w Twojej głowie,
Wiesz, że znów się łudzę,
I nie pozwalasz mi się zniszczyć mojej głowie,
Chcesz zapytać mojej duszy,
Dlaczego tak ciężko mi oddychać,
A ja szeptem mówię, że moja dusza nie ruszy,
Co dzień, muszę ją popychać.