Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Pszczoły - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 grudnia 2025
30,29
3029 pkt
punktów Virtualo

Pszczoły - ebook

W ulu z pozoru wszystko jest uporządkowane: robotnice pracują, trutnie odpoczywają, kapłanki czuwają, a strażniczki bronią wejścia przed obcymi. A jednak pod tym heksagonalnym kształtem pulsuje chaos. Konflikty między kastami, sekrety trutni, ambicje kapłanek, różnice doktrynalne między wyznawcami rozmaitych odłamów religii i zapomniane prawa zapisane w najstarszych plastrach — to wszystko tli się, gotowe rozgorzeć przy najdrobniejszej iskierce. Książka została utworzona z pomocą AI.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8440-137-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

KRÓLESTWO SKRZYDEŁ

Z daleka ul wygląda jak spokojna, złota bryła — jakby natura sama tchnęła w niego harmonię. Znikające w jego szczelinach pszczoły wydają się jedynie trybikami genialnego mechanizmu, stworzonego do prostego rytmu pracy i lotu. Lecz wystarczy zbliżyć się bliżej, zagłuszyć brzęczenie własnych myśli, by usłyszeć coś więcej: puls metropolii. Nie konstrukcji z wosku, lecz miasta pełnego praw, intryg, lęków i marzeń.

Wewnątrz sześciokątnych korytarzy toczy się życie wielowarstwowe niczym miód o przenikających się smakach. Są tu całe dzielnice wyrzeźbione przez pokolenia budowniczych; szkoły larw, w których młode uczą się dziejów ula tak, jak przekazuje je oficjalna kronika; zakurzone archiwa pilnowane przez groźne strażniczki feromonów; świątynie, gdzie kapłanki nucą pieśni ku czci Królowej-Matki; i oczywiście wielkie hale produkcyjne, w których robotnice w rytmie nieopisywalnego transu przerabiają nektar na złoto życia — miód.

Ale ul to nie tylko światło. W mrocznych zakamarkach, tam gdzie zapach pyłku miesza się ze stęchlizną starych plastrów, żyją pszczoły, o których oficjalne nauczanie milczy. Tu krążą zakazane opowieści, tu dochodzi do transakcji poza kontrolą Rady Feromonowej, tu zbierają się te, które nie chcą już tańczyć tak, jak tańczy większość. Ul ma swoje podziemie — ciche, niewidoczne i niebezpieczne.

Z pozoru wszystko jest tu uporządkowane jak wzór heksagonu: robotnice pracują, trutnie odpoczywają, kapłanki czuwają, a strażniczki bronią wejścia przed obcymi. A jednak pod tym regularnym kształtem pulsuje chaos. Konflikty między kastami, sekrety trutni, ambicje kapłanek, różnice doktrynalne między wyznawcami rozmaitych odłamów religii i zapomniane prawa zapisane w najstarszych plastrach — to wszystko tli się, gotowe rozgorzeć przy najdrobniejszej iskierce.

W tym świecie nie ma jedności, choć każdy taniec ma przekonywać, że panuje zgoda. Każda pszczoła nosi w sobie historię, która mogłaby zmienić bieg ula. Każda może być bohaterką lub winowajczynią, świętą albo przestępczynią, kochanką albo zdrajczynią. Bo w królestwie skrzydeł wszystko jest możliwe — nawet wolność, której nikt tu nie widział od pokoleń.

Tak wygląda ul: świątynia pracy i labirynt namiętności; stworzony do harmonii, a pełen niesłyszalnych dla ludzi zgrzytów. Metropolia, w której miód nie zawsze jest słodki, a brzęk nie zawsze oznacza zgodę. I właśnie w tym miejscu, w tej gęstej wibracji życia, zaczyna się historia, która odmieni losy nie tylko jednej robotnicy — lecz całego roju.1. Narodziny w świecie podziałów

Rozdział 1: Historia Melisy

Zanim Melisa otworzyła oczy — choć pszczoły rzadko naprawdę „otwierają” oczy, raczej dopuszczają światło do wrażliwych plamek zmysłów — poczuła drżenie ula. Cała konstrukcja pulsowała jak jedno, ogromne, żywe serce. Gdzieś daleko, jakby na dnie tego serca, rozbrzmiewał rytmiczny pomruk setek skrzydeł. Melisa nie znała jeszcze ich znaczenia, ale jej kruche ciało instynktownie drgnęło w odpowiedzi. Była jedną z wielu larw w komórce, a zarazem jedyną, dla której przeznaczono historię większą niż zwykłe życie robotnicy. Lecz ona sama nie mogła jeszcze o tym wiedzieć.

Jej narodzin nie obserwował nikt szczególny. W pobliżu kręciły się nadzorczynie młodych — masywne robotnice o pociemniałych pancerzach, których zadaniem było dbanie, by każda larwa wyrosła na „odpowiednią pszczołę”. Jedne na pracownice, inne na strażniczki, czasem na opiekunki królowej. Melisa należała do pierwszej grupy — tak przynajmniej zapisano to w papiery feromonowe, zanim jej ciało uformowało się ostatecznie. Papiery te istniały oczywiście tylko metaforycznie, w postaci subtelnych sygnałów chemicznych wprowadzanych do komórki przez kapłanki. W ulu wszystko miało swój porządek, choć mało kto potrafiłby powiedzieć, skąd ten porządek tak naprawdę się wziął.

Gdy wreszcie otworzyła się cienka błonka, a Melisa wygramoliła się z komórki, uderzyło ją światło. Nie ostre, lecz rozproszone, miękkie, pełne złotych refleksów odbijających się od woskowych ścian. Była już w pełni uformowaną pszczołą, choć jej skrzydła drżały jak świeżo wyciągnięte z miodu, a odnóża uginały się pod ciężarem własnego, jeszcze nieprzyzwyczajonego ciała.

— Wstawać, młoda! — huknęła nad nią jedna z nadzorczyń, masywna robotnica o imieniu Tyla.

Melisa nie wiedziała jeszcze, że Tyla jest jedną z tych pszczół, które lubią krzyczeć, bo to jedyne, co mają w życiu pod pełną kontrolą.

— Na skrzydła! Czas do rejestracji!

Młoda pszczoła próbowała się podnieść, ale jej odnóża zaplątały się, a skrzydła zadrżały bezradnie.

Tyla westchnęła.

— Nowe… Zawsze te same problemy. No już, już. — Zahaczyła Melisę jednym z przednich odnóży i pociągnęła ją delikatnie w stronę wyjścia z komórki.

Kiedy Melisa znalazła się na głównym przejściu między komórkami, po raz pierwszy zobaczyła ul w całej jego złożoności. Setki pszczół pędziły tędy i tamtędy, każda z jakimś pozornie bardzo ważnym zadaniem. Jedne niosły pyłek, inne rozmawiały w krótkich, nerwowych brzękach, jeszcze inne walczyły z ciężkimi beczułkami nektaru. Gdzieniegdzie widać było kapłanki poruszające się dumnym krokiem, ich skrzydła połyskiwały purpurowo od feromonów królowej. Robotnice zwykłego użytku — większość populi — ustępowały im miejsca, kłaniając się ledwo zauważalnym drgnięciem głowy.

Tyla prowadziła Melisę do punktu rejestracji nowych robotnic, gdzie czekały dwie starsze pszczoły, zapisujące informacje o świeżo narodzonych. Jedna trzymała w odnóżach pióro z pyłku, druga wypełniała woskowy arkusz z danymi feromonowymi. Gdy Tyla popchnęła Melisę naprzód, starsza pszczoła uniosła wzrok.

— Imię? — zapytała.

Melisa nie wiedziała, skąd zna swoje imię — po prostu „pojawiło się” w jej świadomości, jakby wraz z przebudzeniem ktoś delikatnie włożył je pod jej skrzydła. W ulu często tak bywało. Pszczoły twierdziły, że imię jest darem od samej Królowej, choć istniały też inne teorie, mniej pobożne.

— Melisa — odpowiedziała niepewnie.

— Zadanie? — Starsza spojrzała na feromonowy arkusz. — Robotnica standardowa, praca ogólna. Dobrze, dobrze.

Melisa poczuła ukłucie rozczarowania, choć nie wiedziała dlaczego. W końcu wszystkie robotnice wykonywały prace ogólne, przynajmniej na początku. Było to naturalne, oczywiste, powszechne. A jednak w jej wnętrzu coś jakby drgnęło. Jakby oczekiwała… więcej.

Nadzorczyni Tyla prychnęła.

— Ciesz się, młoda. Praca ogólna to zaszczyt. Szansa. Może kiedyś awansujesz na strażniczkę czy zwiadowczynię. O ile będziesz posłuszna — dodała, po czym ruszyła dalej, zostawiając Melisę samą.

Starsza robotnica zamknęła woskowy arkusz i skinęła głową.

— Kolejna do wyprowadzenia. Yra! — zawołała.

Przed Melisą pojawiła się drobna robotnica o przenikliwych oczach.

— Chodź — rzuciła sucho.

Melisa poszła za nią, nie mając pojęcia, dokąd ją prowadzą. Węższe korytarze prowadziły do dzielnicy młodych robotnic — miejsca pierwszych lekcji. Yra zatrzymała się przed szeroką jamą, która przypominała salę połyskującą od świeżego wosku. W środku siedziało już kilkanaście pszczół podobnych do Melisy: młodych, niepewnych, z roztrzęsionymi skrzydełkami.

— Usiądź tam — poleciła Yra, wskazując miejsce wśród innych. — Zaraz zaczynamy.

Melisa zrobiła, jak jej kazano, siadając obok pszczoły o łagodnym spojrzeniu.

— Jestem Darea — szepnęła koleżanka. — Ty też dopiero co się wyklułaś?

— Tak. Przed chwilą — odpowiedziała Melisa.

— Boję się — przyznała Darea. — Mówią, że nauka młodych jest surowa. Że nie wolno kwestionować historii ula. Mój starszy brat powiedział, że lekcje są… — zawahała się — wymagające.

Zanim Melisa zdążyła odpowiedzieć, do sali weszła kapłanka. Jej skrzydła lśniły purpurowo, a na głowie miała ozdobę z pyłku, która świadczyła o wysokim stanowisku religijnym.

— Witajcie, młode robotnice — odezwała się głosem łagodnym, lecz niosącym niewzruszoną władzę. — Jestem Kapłanka Orania, nauczycielka praw, historii i obowiązków. Dziś zaczynamy wasze pierwsze przygotowanie do służby w ulu.

Uczennice zamarły. Purpurowe skrzydła kapłanek budziły tyle samo podziwu, co strachu.

— Musicie zrozumieć — ciągnęła Orania — że ul jest strukturą doskonałą. Każda z was ma w nim swoje miejsce. Każda rola jest święta. Każdy błąd — niebezpieczny. Ul trwa, bo podążamy drogą wyznaczoną przez naszą Matkę. Gdyby każda z was zaczęła kwestionować swoje obowiązki… — Tu kapłanka zawiesiła głos, a w jej tonie pojawiła się nuta ostrzeżenia. — Wola Królowej zostałaby naruszona. A to byłoby początkiem chaosu.

Słowa zawisły w powietrzu jak ciężkie krople miodu.

Melisa czuła, jak jej skrzydełka drżą w nieznanym napięciu. Nie była pewna, co właściwie ją martwi — ton kapłanki czy coś, co nieświadomie przeczuwała.

— Zaczniemy od historii ula — oznajmiła Orania.

Jej skrzydła rozsunęły się lekko, ukazując pasmo feromonowych znaków — to był sposób pszczół na tworzenie „ksiąg”. Gdy kapłanka poruszała skrzydłami, w powietrzu rozchodził się subtelny zapach, układający się w konkretne obrazy wspomnień i opowieści.

— Ul istniał od zawsze — zaczęła Orania. — Stworzony przez pierwszą Matkę, natchnioną mocą Kwiatów-Źródeł. Pod jej mądrym przewodnictwem pszczoły nauczyły się pracować wspólnie i żyć w harmonii. Dlatego to Matka jest naszym światłem, naszą przewodniczką, naszym sensem istnienia.

Darea westchnęła cicho, jakby uspokojona. Melisa natomiast poczuła dziwne ukłucie. Nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że obraz przedstawiony przez Oranię był zbyt idealny. Zbyt gładki.

— Niech każda z was zapamięta: Matka kocha was wszystkie, ale jej miłość wymaga posłuszeństwa — dodała kapłanka.

Melisa poczuła, jak jej serce przyspiesza. Zrozumiała właśnie, że w tym świecie miłość nie była czułym uczuciem — była instrumentem władzy.

Po lekcji Yra zarządziła przerwę. Młode pszczoły rozeszły się w grupkach, brzęcząc cicho między sobą. Melisa od razu przyciągnęła się do Darei, która promieniała entuzjazmem.

— To niesamowite, prawda? — pytała Darea. — Cała ta historia! Wiemy, skąd pochodzimy. To takie… piękne.

Melisa nie chciała jej zasmucać, więc uśmiechnęła się słabo.

— Tak, piękne.

Choć w jej wnętrzu coś wydawało się pękać. Jakby głos Oranii próbował przykryć inne, cichsze echo. Nie wiedziała jeszcze, skąd się ono bierze.

— Nie myślisz, że to dziwne? — zapytała nagle.

Darea spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.

— Co jest dziwne?

Melisa zawahała się, lecz w końcu powiedziała cicho:

— Że Matka kocha nas… jeśli jesteśmy posłuszne. Jakby to nie była miłość. Bardziej… kontrakt.

Darea zesztywniała.

— Meliso… tak nie można mówić. To niebezpieczne. — Rozglądnęła się nerwowo. — Jeśli Yra albo Orania usłyszą…

Melisa odruchowo zamknęła usta. Wiedziała, że Darea ma rację. W ulu słowa mogły być bronią — przeciwko temu, kto je wypowiadał.

Popołudniem odbyły się zajęcia praktyczne. Młode robotnice kierowano w różne części ula, żeby poznały podstawowe zadania: przenoszenie pyłku, czyszczenie komórek, wzmacnianie ścian, kontrolowanie temperatury. Melisa trafiła do sekcji przenoszenia nektaru.

— Zginaj odnóża, nie skrzydła! — krzyczała kolejna nadzorczyni, Seryda, kiedy Melisa próbowała unieść ciążką kroplę. — To nie taniec przed trutniami, tylko praca!

Młoda robotnica z trudem utrzymywała równowagę. Kropla drżała na jej odnóżach jak ciężki kamień.

— Szybciej! — Seryda brzęczała krótkimi, irytującymi tonami. — Każda sekunda jest ważna!

Obok Melisy pracowała inna młoda pszczoła, która radziła sobie znacznie lepiej. Pancerz miała już lekko wybarwiony, skrzydła stabilne. Szybko przeniosła dwa razy więcej nektaru niż Melisa.

— Nie przejmuj się — powiedziała, gdy Seryda oddaliła się na chwilę. — Mnie też na początku wszystko wypadało. Jestem Lira.

— Melisa — odpowiedziała.

— Widziałam, jak patrzyłaś na Oranię. — Lira zmrużyła oczy. — Nie zgadzasz się z tym, co mówiła, prawda?

Melisa poczuła ukłucie paniki.

— Ja… Nie wiem… — zaczęła.

Ale Lira przerwała jej lekko.

— Spokojnie. Ja też tak reagowałam. Wszystko, co mówią kapłanki, to jedna strona medalu. Nie zawsze całkiem prawdziwa. W ulu… nie wszystko jest tak harmonijne, jak twierdzą.

Te słowa uderzyły Melisę jak błysk światła. Po raz pierwszy poczuła, że nie jest sama w swoim niepokoju.

— Skąd to wiesz? — zapytała.

Lira rozejrzała się ostrożnie.

— Bo mam starszą siostrę w straży. Widziałam rzeczy, o których nie uczą w salach młodych. Mówią o miłości Matki, ale nie o tym, jak naprawdę wygląda jej komora. Mówią o harmonii, ale nie o konfliktach między kastami. Mówią o poświęceniu robotnic, ale nie o tym, jak trutnie żyją na nasz koszt.

Melisa przełknęła ciężko.

— Nie powinnyśmy o tym mówić — szepnęła.

— Oczywiście, że nie. — Lira uśmiechnęła się krzywo. — Ale jeśli nigdy o tym nie porozmawiamy, to ul nigdy się nie zmieni.

Słowa te brzmiały jak zapowiedź czegoś większego, choć Melisa nie wiedziała jeszcze czego.

Gdy dzień pracy dobiegł końca, młode robotnice skierowano do ich nocnych kwater — wspólnych komór o miękkich, świeżych ścianach. Melisa usiadła w półmroku, czując zmęczenie we wszystkich segmentach ciała. Nigdy nie wyobrażała sobie, że praca będzie tak ciężka.

Darea podeszła do niej z troską.

— Jak się czujesz? — zapytała.

— Nie wiem — odpowiedziała Melisa zgodnie z prawdą. — To wszystko… jest takie obce. A jednocześnie znajome. Jakby część mnie próbowała się dopasować, a część — odsunąć.

Darea skinęła głową.

— Pierwsze dni są trudne. U mnie też tak było. Ale potem… wszystko staje się prostsze.

Melisa nie była o tym przekonana. Wiedziała, że wiele pszczół mówi podobnie, bo tak je uczono. Być może Darea naprawdę wierzyła w harmonię ula. Być może miała w sobie ziarno spokoju, którego Melisa nie posiadała.

— Zobaczysz — mówiła dalej Darea. — Ul to nasze miejsce. Tu żyjemy, tu pracujemy, tu kochamy. Wszystko, czego potrzebujemy, jest tu, pod nami.

Melisa spojrzała na ciemne sklepienie komory. Usłyszała daleki pomruk skrzydeł. Pomyślała o słowach Oranii, o ostrzeżeniu przed nieposłuszeństwem. O słowach Liry, o tym, że w ulu nie wszystko jest tak idealne.

Kiedy zamykała oczy, wyczuła w powietrzu delikatną zmianę zapachu. Nie wiedziała jeszcze, że to zapach trutni wracających z wieczornych zabaw na górnych platformach ula — miejsc, o których młode robotnice mogły tylko szeptać.

W świecie Melisy zaczynał się pierwszy cień wątpliwości. Był cichy, niemal niezauważalny — ale już tam był.

I miał rosnąć.

Nie dlatego, że Melisa była buntowniczką.

Ale dlatego, że ul, choć wydawał się harmonijny, skrywał w sobie znacznie więcej miodu… i znacznie więcej krwi, niż ktokolwiek jej dotąd powiedział.

Rozdział 2: Szkoła larw

Melisa obudziła się jeszcze przed świtem ula — choć „świt” w ulu nie był związany ze słońcem, lecz z rytmem otwierania głównych kanałów wentylacyjnych. Powiew świeżego, chłodnego powietrza wnikał do komór jak sygnał: zaczyna się nowy dzień pracy, nauki i posłuszeństwa.

Nigdy wcześniej nie czuła się tak zmęczona. Całe ciało bolało ją od zadań wykonywanych poprzedniego dnia, a jej skrzydła — wciąż miękkie — zdawały się protestować przy każdym najmniejszym ruchu. Jednak młode robotnice nie miały luksusu odpoczynku. Ledwo przetarła oczy, gdy komora rozbrzmiała twardym brzękiem.

— Pobudka! Na lekcje larw natychmiast! — krzyczała Tyla, nadzorczyni, która najwyraźniej nie spała nigdy i nie zamierzała pozwolić spać innym.

Darea ziewnęła, roztaczając wokół lekko słodki, nieco naiwny aromat.

— O bogini Miodu, czy te lekcje nigdy się nie kończą…?

— Dopiero zaczęły — mruknęła Melisa, podnosząc się powoli. — Wczoraj był dopiero wstęp.

— Wstęp był długi jak życie trutnia — marudziła Darea. — Gdybyśmy chociaż mogły zjeść trochę pyłku przed lekcją…

Melisa uśmiechnęła się blado. Niektóre rzeczy w ulu można było zmieniać — system kast, sekrety kapłanek, historie sprzed wieków — ale nie zmieniał się fakt, że młode robotnice zawsze narzekały na głód.

Kiedy wyszły na główny korytarz sekcji młodych, ul tętnił już życiem. Pszczoły pędziły tam i z powrotem, całe fale odgłosów uderzały w zmysły Melisy. Rój brzęczał niczym jedna wielka maszyna pracująca bez wytchnienia. Dla jednych było to piękne. Melisa nie była pewna, czy tak to odczuwała.

— Szybciej — popędzała Tyla. — Kapłanka Orania nie znosi spóźnień. Jej cierpliwość jest cieńsza niż skrzydła trutnia po rozkoszach lotnych.

— Co to znaczy? — zdziwiła się Darea.

Melisa westchnęła. Czasem jej przyjaciółka była… zbyt niewinna.

— To znaczy, że jeśli się spóźnimy, będzie źle — odpowiedziała stanowczo.

Darea aż zatrzęsła skrzydełkami ze strachu i przyspieszyła, niemal biegnąc po woskowej posadzce.

Sala, do której weszły, była o wiele większa niż poprzedniego dnia — przeznaczona specjalnie do nauki larw. Choć larwy były jeszcze w komórkach, w sali zgromadzono młode pszczoły, które miały poznać historię ula i zrozumieć, czym jest „święta misja pracownicza”.

Na środku pomieszczenia znajdowała się ogromna tablica woskowa. Na niej odciśnięto symbole: heksagony przedstawiające początki ula, sylwetki pierwszych królowych, znaki rytualne religii Kwiatów-Źródeł, wizerunki bohaterów strażniczych i przeklętych buntowników sprzed setek lat.

Na przedzie czekała już Kapłanka Orania.

Wyglądała dziś inaczej — bardziej uroczysta, jakby jej ciało pokryto świeżą warstwą pyłku o głębokim, purpurowym odcieniu. Jej skrzydła błyszczały tak intensywnie, że nawet Tyla pochyliła głowę, co było rzadkością.

— Zasiąść — rozkazała Orania.

Melisa i inne robotnice usiadły w równych rzędach.

— Dziś — zaczęła kapłanka, uderzając skrzydłem w tablicę — poznacie prawdę o naszym ulu. Tę prawdę, którą przekazujemy od pokoleń. Prawdę, która jest fundamentem naszej cywilizacji.

„Prawdę…” — pomyślała Melisa. — „Albo wersję prawdy, którą chcą nam dać”.

Jednak wiedziała, że musi być ostrożna. Nawet myśli mogą być zdradliwe, jeśli wyraża się je zbyt wyraźnie w brzmieniach skrzydeł.

Orania rozpostarła skrzydła.

— Dawno, dawno temu — rozpoczęła — żyły pszczoły jak my, lecz nie były jednością. Był chaos. Były walki. Rój był rozbity. Trutnie rządziły według własnych kaprysów, robotnice odmawiały pracy, a kapłanki… — tu jej głos przyciszył się i nabrał grozy — kapłanki dzieliły się między sobą, zamiast służyć Matce.

W sali rozszedł się lekki szmer strachu.

— Wtedy narodziła się Pierwsza Matka — ciągnęła Orania. — Esencja harmonii. Istota doskonała. To ona nauczyła pszczoły tańca porozumienia, podziału obowiązków i świętej misji pracowniczej.

— Czym jest misja? — zapytała nieśmiało jedna z młodych.

Kapłanka przysunęła się do niej, tak blisko, że młoda poczuła silny, lekko odurzający aromat feromonów.

— Misja pracownicza — powiedziała wolno Orania — to obowiązek rodzenia miodu, karmienia larw, budowania ula, zdobywania nektaru i oddawania całej swojej energii Matce. Bez was ul przestałby istnieć. Jesteście jego rękami. Jego skrzydłami. Jego sercem.

Melisa poczuła, jak w jej wnętrzu coś się zaciska.

„A my same?” — pomyślała. — „Czy też istniejemy tylko jako część czegoś większego? Czy nie mamy żadnej indywidualnej wartości?”

— Historia ula mówi jasno — kontynuowała kapłanka — że pszczoła, która nie pracuje, pszczoła, która zadaje pytania… — jej skrzydła lekko drgnęły i atmosfera zgęstniała — …jest zagrożeniem. Dla siebie. Dla nas wszystkich. Dlatego Larwami opiekujemy się z miłością, ale i dyscypliną. Dlatego młodym tłumaczymy prawdę, zanim zrodzą się w nich wątpliwości.

Melisa poczuła, jak jej przyjaciółka Darea drży ze strachu.

Kapłanka uniosła jedno ze swoich skrzydeł i zaczęła przemieszczać się między rzędami młodych robotnic. Wokół jej ciała unosił się delikatny, ale intensywny zapach feromonów — mieszanina autorytetu, powagi i kontroli.

— Teraz nauczymy się historii królowych — oznajmiła Orania. — Każda z was powinna ją znać na pamięć, zanim dostanie pierwsze poważne zadania.

Rozpoczęła opowieść od Pierwszej Matki, tej mitycznej, która według kapłanek uformowała ul ze światła pyłku. Następnie przeszła do Królowych Złotego Wieku, które rzekomo panowały w harmonii z całym ulem. Opowiadała o Królowych Bohaterskich, które prowadziły ul przez czasy mroczne.

— A potem — powiedziała głosem tak miękkim, że Melisa poczuła gęsią skórkę — nadszedł Czas Ciemnych Plastrów.

Na tablicy pojawił się wypalony fragment wosku. Młode robotnice zamarły.

— To były lata, kiedy część robotnic zaczęła kwestionować świętość Matki i misję pracowniczą. Pojawiły się fałszywe kapłanki. Zrodziły się idee wolności indywidualnej, równości kast… i pragnienie zmiany systemu.

Głosy młodych pszczół stłumiły się jakby ktoś nagle zdusił ogień.

— Co… się stało? — zapytała niepewnie Darea.

Orania zmrużyła oczy.

— Wystąpiono przeciw Matce. Próbowano stworzyć nową, sztuczną strukturę ula. Zapanował chaos. Robotnice przestały pracować, trutnie przestały być posłuszne Radzie Feromonowej, a strażniczki… — kapłanka skrzywiła się — strażniczki podzieliły się. Niektóre stanęły po stronie buntowników.

Melisa poczuła, jak serce bije jej szybciej. Historia ta brzmiała jak ostrzeżenie. Ale jednocześnie… coś w niej nie grało.

Zbyt wiele dramatyzmu. Zbyt idealny wizerunek królowych. Zbyt diabelski obraz buntowników.

— Jak się to skończyło? — zapytała Melisa, choć nie była pewna, czy powinna.

Orania spojrzała na nią ostrym, przenikliwym spojrzeniem.

— Bunt został zgładzony — odpowiedziała chłodno. — Wszystkie jego przyczyny zostały usunięte. A ul powrócił do harmonii.

Melisa spróbowała zapytać dalej, ale kapłanka już odwróciła się i ruszyła do tablicy. Jej skrzydła drżały lekko — nie z tremy, lecz z zazdrośnie strzeżonej władzy.

Po południu przyszła kolej na drugą część lekcji: praktyczne „odwiedziny larw”.

Był to rytuał. Każda młoda robotnica musiała odwiedzić komórki larw, nakarmić je odrobiną miodu i posłuchać wykładu kapłanki o potędze opieki i oddania.

Melisa i Darea zostały przydzielone do tej samej sekcji. Zbliżyły się do szeregu komórek, z których dobiegało ciche, melodyjne mlaskanie. Larwy były pulchne, białe i całkowicie bezbronne.

Darea uśmiechnęła się szeroko.

— Ojej! Są śliczne!

— Są zależne od nas — poprawiła ją Melisa, sama nie wiedząc, dlaczego tak powiedziała.

A jednak to była prawda.

Larwy były czyste, niewinne, pozbawione świadomości kast, historii i ciężaru obowiązków. Cała przyszłość leżała w dłoniach innych — kapłanek, nadzorczyń, feromonowych dekretów.

„Tak jak i nasza kiedyś” — pomyślała Melisa.

Orania podeszła do nich.

— To larwy pod auspicjami Królowej — oznajmiła kapłanka. — Każda z nich jest błogosławiona. Wszystkie będą robotnicami. Niektóre zostaną strażniczkami. Jedna lub dwie — jeśli Matka uzna to za stosowne — mogą nawet zostać kapłankami.

— A czy któraś… może zostać… królową? — zapytała Darea, nie zdając sobie sprawy, jak niebezpieczne jest to pytanie.

Orania odwróciła się powoli.

— Nie — odpowiedziała twardo. — Królowa rodzi się z woli Matki. Larwy karmione są inaczej. Wybiera się te o najczystszych feromonach, o najwyższym potencjale… i karmi się je specjalnym mleczkiem królewskim. To święty proces, niedostępny dla oczu zwykłych robotnic.

Melisa zauważyła coś dziwnego w jej głosie. Coś jak cień. Jakby Orania mówiła z dumą… ale i z niepokojem.

— Czy to prawda, że larwy wybrane na królową nie mają wyboru? — zapytała Melisa.

Silny, zimny powiew feromonów przeszedł przez salę. Orania zmrużyła skrzydła.

— To błogosławieństwo — syknęła. — A nie wybór.

Melisa milczała, choć w jej wnętrzu coś zapłonęło.

Pod koniec dnia młode robotnice miały za zadanie wspólnie przygotować „Pieśń Pracowniczą” — rytualny taniec skrzydeł, który każda pszczoła musiała opanować.

Był to taniec symboliczny, wyrażający uległość i harmonię w ulu. Melisa starała się go wykonać, ale coś w jej ruchach było zbyt ostre, zbyt niezależne. Seryda, nadzorczyni, zmarszczyła brwi.

— Meliso. Twoje skrzydła drgają nierówno. Jakbyś próbowała… inaczej.

— Przepraszam — odpowiedziała młoda pszczoła. — Spróbuję jeszcze raz.

— Spróbuj. I nie próbuj myśleć za dużo. Myślenie jest zadaniem kapłanek. Pracownice mają pracować.

Te słowa zabolały bardziej, niż Melisa chciałaby przyznać.

Wieczorem, gdy kończyły zajęcia, Darea spojrzała na nią z troską.

— Meliso… jesteś dziś jakaś… smutna.

— Dużo myślę — przyznała młoda pszczoła.

— O czym?

— O historii, o larwach, o tym, że wszystko jest… tak określone. Tak zamknięte. Jakby nie było miejsca na nic więcej.

Darea położyła delikatnie odnóże na jej przedramieniu.

— Ale to dobrze, prawda? Ul jest silny, bo każda pszczoła zna swoje miejsce.

Melisa uśmiechnęła się smutno.

— A jeśli ktoś nie zna?

— To kapłanki mu wskażą — odparła Darea beztrosko.

Melisa wiedziała, że jej przyjaciółka mówi to bez złośliwości. Tak ją wychowano. Tak uczono. Ale słowa te sprawiły, że w sercu Melisy pojawiła się kolejna rysa. Jeszcze drobna — ale już wyraźna.

Kiedy wracała do swojej nocnej komory, poczuła w powietrzu ciężki, słodko-gorzki zapach. To nie był zapach larw, nie zapach robotnic, nie zapach kapłanek.

To był zapach trutni — ciemniejszy, intensywniejszy, bardziej zmysłowy.

Melisa zatrzymała się, patrząc w górę. Na platformach wysoko nad nią, gdzie światło było słabsze, widziała sylwetki trutni bawiących się wieczorem — tańczących, śmiejących się, wymieniających krople nektaru jak ludzie w karczmie wymieniają kielichy.

Darea, która podążała za nią, także spojrzała w górę.

— Ach, trutnie… — westchnęła. — Kiedyś może ktoś z nich mnie zauważy.

— Daj spokój — mruknęła Melisa.

— Dlaczego?

— Bo oni nigdy nie patrzą na robotnice jak na kogoś… równego.

Darea wzruszyła skrzydłami.

— Ale przynajmniej są mili. Przynajmniej nie krzyczą. Przynajmniej… nie wymagają.

Melisa nie odpowiedziała. Wiedziała, że to, jak żyją trutnie, jest dla wielu robotnic kuszącą wizją — życiem bez pracy, pełnym zabaw i przyjemności. Ale wiedziała też, że w tym świecie nic nie jest za darmo, a trutnie płacą za swoje uciechy w inny sposób.

Swoją bezsilnością. I ślepym posłuszeństwem wobec systemu, który dawał im luksus.

Tego wieczoru Melisa długo nie mogła zasnąć. Leżała w ciemności komory, a wokół niej słychać było spokojne oddechy młodych robotnic. W powietrzu unosiły się lekkie aromaty snu — ciepłe, kojące, przypominające zapach letniego słońca na kwiatach.

Melisa jednak nie mogła się uspokoić.

W jej głowie brzmiały słowa Oranii:

„Prawda, którą przekazujemy od pokoleń.” „Misja pracownicza jest święta.” „Pszczoła, która zadaje pytania, jest zagrożeniem.”

Czuła, że coś jest nie tak.

Jakby historia, której ich uczono, była pełna luk.

Jakby larwy karmiono nie tylko miodem… ale też kneblem.

Jakby święta misja pracownicza była… łańcuchem.

I jakby ul nie był miejscem tak harmonijnym, jak przedstawiały to kapłanki.

Gdy wreszcie zasnęła, jej sen był niespokojny.

Śniła o komórkach, które pękały od nadmiaru miodu i krwi. O larwach, które krzyczały bez ust. O królowej, która płakała w ciemności swojej komory. O cieniu, który stał się ogniem.

Gdy się przebudziła, wiedziała tylko jedno:

Szkoła larw miała nauczyć ją posłuszeństwa.

Ale w jej wnętrzu obudziło coś zupełnie innego.

Coś, co rosło powoli, jak pęknięcie w plastrze. I co pewnego dnia mogło zamienić się w lawinę.

Rozdział 3: Słodkie złoto i gorzki podział

Świat Melisy zmienił się, odkąd trafiła do Pracowniczej Szkoły Lotu. Była już po ostatnich lekcjach historii ula, po wykładach o obowiązkach robotnic i po pierwszych próbach lotu w komorze treningowej, gdzie lekkie podmuchy powietrza symulowały wiatr z pól koniczyny. Ale dopiero teraz, w pierwszych dniach _prawdziwej pracy_, zaczynała rozumieć to, czego nauczycielki nie mówiły głośno — albo mówiły tak subtelnie, że młoda pszczoła, nieświadoma jeszcze logiki świata, nie mogła tego uchwycić.

Była teraz częścią grupy „Świeżych Skrzydeł”, małego oddziału robotnic zakwalifikowanych do obserwacji i przydziału do odpowiednich sektorów ula. Każda miała być oceniona, sklasyfikowana i umieszczona tam, gdzie Rada Feromonowa uzna to za najstosowniejsze. W teorii brzmiało to jak wstęp do wielkiej misji i służby roju. W praktyce… coś w powietrzu pachniało inaczej, niepokojąco, jakby pod słodkim aromatem nektaru krył się ledwo dostrzegalny, gorzki posmak.

Już pierwszego dnia doznała pewnego wstrząsu.

1. KORYTARZE DLA WYBRANYCH

Szła z pozostałymi młodymi robotnicami szerokim pasażem, którego woskowe ściany błyszczały od świeżo wypolerowanych plastrów. Słońce przesączało się przez niewielkie otwory wentylacyjne, tworząc jasne smugi światła, w których tańczyły drobinki pyłku.

— To jest główny trakt Trutni — wyjaśniła im przewodniczka, starsza robotnica imieniem Draha. Jej głos brzmiał jak suchy trzask starego skrzydła. — Młodzi panowie mają tu swoje komnaty, przestrzenie wypoczynkowe i miejsca spotkań. Dla nas jest to strefa przejściowa. Nie zatrzymujemy się bez potrzeby, rozumiecie?

Pszczoły kiwnęły skrzydłami, choć Melisa zauważyła kilka ciekawskich spojrzeń. Sama nie mogła oderwać wzroku. Nigdy wcześniej tu nie była. Podczas lata w komorze edukacyjnej mówiono im, że każdy ma w ulu swoje zadanie, ale nie wspominano o _komfortach_.

A tutaj komfort był uderzający.

Wzdłuż korytarza wisiały delikatnie rzeźbione plastry przypominające kunsztowne ławy, na których trutnie mogły przysiadać, beztrosko wachlując skrzydłami. Ściany zdobiły misternie wykonane wzory z pyłku, ułożone tak, by tworzyć wielobarwne ornamenty. Pod sufitem, gdzie zwykle przebiegały kanały wentylacyjne, zawieszono drobne dzwoneczki z osuszonych fragmentów kwiatu — wydawały ciche, melodyjne tony, gdy tylko jakiś truteń przeleciał z nadmiernym rozmachem.

Melisa czuła się jak w innym świecie.

— Dlaczego… — zaczęła nieśmiało, ale Draha natychmiast na nią spojrzała.

— Dlaczego co? — zapytała surowo.

Melisa chrząknęła, próbując ukryć zawstydzenie.

— Dlaczego tu wszystko jest takie… ozdobne?

Starsza robotnica wzruszyła skrzydłami.

— Bo trutnie są przyszłością ula. Wybrane do rozrodu, stworzone do tego, by nieść naszą linię dalej. Ich zdrowie, nastrój i samopoczucie to priorytet. A dobro roju stoi ponad dobrem jednostki.

Melisa posłusznie skinęła głową, tak jak uczono. Słyszała to zdanie już setki razy.

Ale w tym świetlistym korytarzu brzmiało inaczej.

Jak wyrok.

2. ZŁOTE KOMNATY

Draha poprowadziła grupę dalej. Po chwili dotarły do jednej z bocznych komór. W jej wnętrzu panował luksus, który w młodej pszczole wzbudził coś pomiędzy zdumieniem a gniewem.

Komnata była ogromna, jedna z największych, jakie dotąd widziała. W środku unosiły się delikatne zapachy rozmaitych kwiatów, jakby zbierane specjalnie dla czyjejś przyjemności. Na podwyższeniu z wosku leżało kilku młodych trutni o błyszczących tułowiach.

Jeden z nich uniósł głowę, zauważając grupę robotnic.

— O, nowe pracownice? — zapytał z uśmiechem, przeciągając się leniwie. — Co za wspaniały dzień.

Jego głos był kremowy, miękki, oblepiający. Melisa poczuła, jak inne robotnice prostują skrzydła, wyraźnie onieśmielone. Draha zrobiła krok naprzód.

— Traktujemy tę komnatę tylko jako przykład — wyjaśniła sucho. — Przechodzimy dalej.

— Zaczekajcie — odezwał się nagle drugi truteń. — Niech chociaż jedna z nich zostanie, pooddychać trochę świeżym aromatem. Podobno to dobrze wpływa na ich… wydajność.

Melisa poczuła, jak w jej żołądku zaczyna się coś gotować. Wiedziała, że trutnie mają pewne przywileje. Ale nie wiedziała, że potrafią mówić w taki sposób.

Draha uniosła głowę z dumą, lecz jej głos pozostał opanowany.

— Regulamin zabrania zatrzymywania robotnic bez wyraźnego rozkazu Rady.

Truteń westchnął teatralnie.

— Ach, Rada, Rada… Zawsze psuje zabawę.

Jedna z młodych pszczół, stojąca tuż obok Melisy, drgnęła lekko — czy to z ciekawości, czy z obawy, trudno powiedzieć. Melisa czuła jednak narastające napięcie. Zrozumiała, że to tylko przedsmak tego, co jeszcze czeka ich w ulu.

3. NIEWIDZIALNE NITKI

Kiedy wyszły z komnaty, Draha tłumaczyła dalej:

— Trutnie muszą być utrzymywane w idealnej kondycji. W końcu to oni opuszczą ul, by przekazać nasze dziedzictwo. Ich życie jest krótkie, ale bardzo… intensywne.

— A nasze? — wymknęło się nagle jednej z robotnic, Krysi, pszczole odważniejszej niż większość.

Draha zatrzymała się.

— Nasze? — powtórzyła powoli. — My jesteśmy fundamentem. Oparciem. Bez nas ul upadnie. Nie potrzebujemy luksusów. Potrzebujemy obowiązków.

Kryśka otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie spokojnie brzęczący w oddali truteń zainteresował się ich rozmową. Nie byli sami. Od tej chwili nikt nie miał ochoty zadawać więcej pytań.

A jednak Melisa nie mogła powstrzymać własnych myśli.

_Jeśli trutnie są przyszłością… to czym jesteśmy my? Narzędziem? Paliwem?_

Im dłużej o tym myślała, tym bardziej narastał w niej bunt. Ale była młoda. Jeszcze nie potrafiła nazwać tego, co czuła.

4. PLAC ZŁOTEGO LOTU

Wciąż podążając za Drahą, dotarły do miejsca, o którym w szkole larw mówiono z nabożnym podziwem: Placu Złotego Lotu. Podobno to tu odbywały się ceremonie doboru trutni, tu prowadziło się ceremonie tańca godowego, tu składano pierwsze przysięgi przyszłym pokoleniom.

Plac był ogromny, a jego powierzchnia pokryta długimi smugami wysuszonego nektaru, które nadawały mu złotawy połysk.

Ale teraz plac był pusty.

— W porze wiosny będzie tu tłum — powiedziała Draha. — Zobaczycie wtedy, jak wygląda prawdziwa praca. Trutnie wylatują o świcie, a wracają dopiero wtedy, gdy ich misja zostanie dopełniona.

— A my? — zapytała cicha pszczółka w tyle. — Co wtedy robimy my?

Draha uśmiechnęła się. Był to uśmiech tak pełen goryczy, że nawet Melisa go wyczuła.

— My sprzątamy.

Oto świat, który im wyznaczono: dźwiganie, dostarczanie, porządkowanie, dbanie o to, by inni mogli wznieść się ponad ziemię. Bez aplauzu, bez pochwalnych tańców.

5. TWARDE LEKCJE

Po powrocie do głównego sektora młode robotnice skierowano do komory odpoczynku. Melisa usiadła w rogu, tuż obok Krysi.

— Nie wierzę, że to jest… normalne — szepnęła Kryśka, zerkając, czy nikt ich nie słucha.

— A jeśli tak właśnie ma być? — zapytała Melisa, niepewna własnego zdania. — Może to część porządku?

— Porządku? — prychnęła Kryśka. — Widzisz te korytarze, te komnaty? Oni siedzą w luksusach, a my mamy sprzątać po ich „misji”. A potem będziemy się cieszyć, że w ogóle żyjemy! Co w tym jest sprawiedliwego?

Melisa nie odpowiedziała.

Nie dlatego, że brakowało jej słów.

Dlatego, że pierwszy raz w jej młodym życiu ktoś nazwał głośno coś, co dotąd było tylko szeptem wewnątrz niej samej.

To było niebezpieczne.

Ale było też… prawdziwe.

6. LEKCJA O ROLI

Wieczorem zgromadzono je w jednej z komór wykładowych, gdzie miały wysłuchać kazania jednej z kapłanek — Miodory, znanej z jasnego głosu i ostrego języka.

— Każda z was urodziła się, by służyć — powiedziała, patrząc na młode pszczoły z góry. — Wasze ciała, skrzydła i żądła są darami od Królowej-Matki. Waszym najświętszym obowiązkiem jest praca na rzecz roju. Jeśli trutnie są naszym błogosławieństwem, to my jesteśmy ich strażnikami. Chronimy ich siłę. Dbamy o ich zdrowie. Poświęcamy się dla nich, bo dzięki nim ul trwa.

Kryśka syknęła cicho, niemal niesłyszalnie. Melisa rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.

Ale kapłanka mówiła dalej:

— W ulu panuje porządek — jasny i przewidywalny. Porządek, który został ustanowiony jeszcze w czasach Pierwszych Królowych. A tam, gdzie jest porządek, tam jest harmonia.

To było dokładnie to, czego uczono w szkole larw. I dokładnie to, co nie zgadzało się z tym, co zobaczyły na własne oczy.

Melisa poczuła coś na kształt rozdwojenia: z jednej strony była młodą pszczołą, wierzącą w autorytet i nauki przodków; z drugiej — widziała na własne oczy nierówności, których nie potrafiła zignorować.

_Czy to naprawdę harmonia?_ _Czy raczej zamaskowana dyktatura tych, którzy nic nie robią, a wymagają wszystkiego?_

Kapłanka zakończyła kazanie słowami, które Melisa zapamiętała na długo:

— Robotnica, która zaczyna kwestionować swój obowiązek, jest jak pszczoła, która przestaje latać. Nie tylko sama ginie, ale i ściąga na ul nieszczęście.

Słowa były ostrzeżeniem.

A może groźbą.

7. NOCNE ROZMOWY

W komorze nocnej, gdy większość pszczół zasnęła, Melisa leżała, wpatrzona w półprzezroczysty sufit z wosku. U jego szczytu tętniło słabe światło. Kryśka leżała obok niej, ale nie spała.

— Nie dam się zaprogramować — wyszeptała. — Nie będę maszyną.

— To niebezpieczne — odpowiedziała Melisa równie cicho. — Te słowa… mogą cię zaprowadzić do Korytarza Ciszy.

Kryśka prychnęła.

— Nie zaniosą mnie tam tak łatwo. A jeśli zaniosą… to i tak będą musiały mnie usłyszeć. Bo ja nie zamknę paszczy, dopóki nie zrobię czegoś, co zmieni ten ul.

Melisa zadrżała. Kryśka mówiła jak rewolucjonistka, choć pewnie sama tego nie dostrzegała.

— Są rzeczy, których nie zmienimy — powiedziała Melisa.

— A są rzeczy, których zmieniać _musimy_.

Zapadła cisza, ale nie była uspokajająca.

Była gęsta.

Lepka.

Jak miód, który zaczyna fermentować.

8. KRÓLEWSKI PRZEMARSZ

Następnego dnia młode robotnice zostały wybudzone wcześnie — o świcie Królowa miała przejść przez sektor Trutni, a wszyscy w pobliżu mieli wykonać rytuał Powitania Feromonowego.

Gdy stanęły w szeregu, Melisa poczuła w powietrzu intensywną woń — ciężką, słodką, władczą. Feromon Królowej był jak potężna fala, która uderzała w zmysły.

Melisa dotąd widziała Królową jedynie na ilustracjach w szkole larw. Teraz ujrzała ją naprawdę.

Była znacznie większa niż pozostałe pszczoły. Jej odwłok, ciężki od nieustannego składania jaj, ciągnął się za nią niczym złota kometa. Z przodu szły kapłanki, a za nimi trutnie, którzy skłaniali głowy z przesadną czcią.

Melisa jednak zauważyła coś innego.

Królową podtrzymywały cztery robotnice. Jej kroki były powolne, chwiejne. Oczy miała zamglone, jakby nie do końca świadome. A jej ciało pachniało intensywniej niż jakiekolwiek inne — jakby ktoś… przesadził.

Kryśka drgnęła obok niej.

— Ona jest… otumaniona — wyszeptała.

Melisa nie odpowiedziała, ale w jej głowie narodziła się myśl, która później okazała się kluczem do wszystkiego:

_Jeśli Królowa jest uzależniona od własnych feromonów… to kto naprawdę rządzi ulem?_

9. KONFRONTACJA

Po ceremonii młode robotnice wracały do swoich zadań. Wtedy właśnie Melisa usłyszała, jak jeden z trutni — ten sam, który wcześniej flirtował z grupą — mówi do swojego towarzysza:

— Jak miło, że mamy takie oddane pracownice. Wyobrażasz sobie, gdyby kiedyś spróbowały zrobić coś… samodzielnie?

Oboje wybuchli śmiechem.

Coś w Melisie pękło.

Odwróciła się gwałtownie.

— Pracujemy ciężej niż wy wszyscy razem! — wyrzuciła z siebie, nim zdążyła pomyśleć.

Truteń uniósł brew.

— Och. A jednak potrafią mówić.

— Melisa! — syknęła Draha, chwytając ją za ramię. — Przeproś natychmiast.

Melisa czuła, jak ogarnia ją gorąco, ale nie z pokory.

— Nie przeproszę.

Nastąpiła cisza.

Truteń spuścił powoli skrzydła, uśmiechając się złośliwie.

— Jedna nieposłuszna robotnica nie zrobi różnicy. Ale jeśli będzie was więcej… wtedy mogą się zacząć problemy. Uważaj, maleńka. Ul nie lubi problemów.

Melisa nie drgnęła.

Ale wiedziała, że właśnie przekroczyła granicę, której przekraczać nie wolno.

10. OSTATNIE ŚWIATŁO DNIA

Tego wieczoru, siedząc przy Kryśce, czuła, jak pod jej skórą kotłuje się gniew. Nie na trutnia. Nie na Drahę.

Gniew na cały system.

Na to, że robotnice od urodzenia były trenowane, by służyć bez pytania. Na to, że trutnie żyły w luksusach, choć nie potrafiły nawet zadbać o porządek w swojej komnacie. Na to, że Królowa — ich symbol, ich bogini — wydawała się więźniem, a nie władczynią.

I na to, że większość młodych pszczół nigdy tego nie dostrzeże.

Kryśka patrzyła na nią uważnie.

— Widzisz to, prawda?

Melisa skinęła głową.

— Tak. Widzę.

— I co zamierzasz zrobić?

Melisa nie odpowiedziała od razu.

W końcu odwróciła się w stronę prześwitów, przez które widać było nocne niebo — rozgwieżdżone, ogromne, pełne tajemnic, których pszczoły nie chciały znać.

— Zamierzam otworzyć oczy — powiedziała cicho. — A potem… zobaczę, dokąd mnie to zaprowadzi.

Nie wiedziała jeszcze, że te słowa zapoczątkują lawinę.

Ale losy ula zaczęły się już zmieniać.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij