Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ptaki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 grudnia 2020
Ebook
29,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ptaki - ebook

Kiedy Maryla wyjeżdża, by poznać babkę i odkryć sekrety rodzinne, nie spodziewa się, że to zmieni całe jej życie. Rumunia okazuje się piękna, a matka ojca zupełnie inna niż dziewczyna się spodziewała. Genovefa zajmuje się ludźmi złamanymi życiowo, których nazywa ptakami. Pod swoją opiekę przyjmuje także wnuczkę.

Maryla będzie musiała zaakceptować siebie, swoją przeszłość i to, że nigdy jej nie zmieni. Wydarzenia zmuszą ją do postawienia sobie pytania, co jest dla niej w życiu ważne, a odpowiedź wcale nie okaże się prosta.

„Ptaki” to opowieść o poszukiwaniu siebie i odzyskiwaniu tego, co się utraciło. O wybaczeniu i zrozumieniu.

Ta powieść o poszukiwaniu korzeni, odzyskaniu własnego ja i wybaczeniu, zawładnęła mną całkowicie. Zabrała w miejsce, w którym wciąż można poczuć magię pradawnych obrzędów, moc ognia i siłę prawdziwej miłości. To idealna historia dla każdego, kto pragnie uwierzyć, że zawsze istnieje jakieś światełko nadziei. Polecam z całego serca!
Aleksandra Rak, autorka powieści Echo oraz Kiedy uciekam

Czy wszystko można wybaczyć? Patrycja Żurek po raz kolejny zaskakuje, budzi ciekawość i zachwyca. Nie dajcie się zwieść subtelności i lekkości tytułu tej powieści… Przygotujcie się na prawdziwą burzę emocji!
Justyna Leśniewicz, autorka powiesci Melodia serc

„Ptaki” to powieść skrywającą w sobie drugie dno, które musimy odnaleźć. Ta książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, jest taka wieża, ciekawa, relaksującą, po prostu piękna. Wierzę, że też ją pokochacie i długo o niej nie zapomnicie. Warto przeczytać, polecam!
Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska, Książki takie jak my

Niektóre powieści utkane są z emocji i tak głęboko zakorzeniają się w sercu, że trudno o nich zapomnieć. Tak jak o nowej książce Patrycji Żurek. „Ptaki” to pełna tajemnic opowieść o konfrontacji z przeszłością, a przede wszystkim o poszukiwaniu siebie, której się nie czyta, a wręcz pochłania.
Katarzyna Ewa Górka, @katherine_the_bookworm

Ta książka jest pełna nut i tańca. Gdybym miała porównać ją do tanecznego stylu, to byłaby to kombinacja paso doble i jazzu. Bo z jednej strony mamy tu walkę o przebaczenie i wymazanie win, a z drugiej strony pełne emocji poszukiwanie swojego miejsca na Ziemi. Historia Rilli hipnotyzuje! Gorąco polecam!
Dominika Matuła, @domiczytapluacji, a ty?

Wystarczy jeden nieszczęśliwy moment i szczęśliwe życie pęka jak bańka mydlana. Kończą się marzenia, plany, pozostają tylko blizny i zgliszcza. Patrycja Żurek porusza tematy takie jak ból, strata, samotność i poszukiwanie własnej drogi. Warto zatopić się w tę niewielką historię. Gorąco polecam.
Magda Zimna, Czytamy, bo kochamy

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7995-544-2
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Zapiaszczone stopy zanurzyłam w jeziorze, by je obmyć. Fale chlupotały cicho, kiedy rozbijały się o brzeg, łączyły się z pradawną, szumiącą pieśnią drzew i świergotem ptaków. Melodia niosła się w dal, ulatywała do pierzastych chmur rozciągniętych na błękitnym niebie. Słońce oparło się na moich ramionach, rozgrzewało opaloną na brązowo skórę. Wiatr igrał w wierzchołkach drzew, czasami zlatywał, by przeczesać długie włosy. Jezioro iskrzyło się, falowało, nęciło chłodem. Obok Szymon pochrapywał cicho, rozciągnął się na kocu, twarz przesłonił ręką. Jego blada cera zaczerwieniła się od słońca. Nieopodal ojciec zamachnął się i haczyk z przynętą plusnął w wodę. W sieci miał już sporo okoni, dwa karpie i płocie. W tataraku jakiś ptak się szarogęsił, szemrały poruszane skrzydłami łodygi.

Idealnie.

Szymon się obudził. Poczułam dłonie na plecach. Zerknęłam na niego spod szerokiego ronda kapelusza.

– Snujesz marzenia? – zapytał.

Założył okulary, poprawił fryzurę i skrzywił się, kiedy zobaczył, jaki jest czerwony.

– Myślałam o mistrzostwach – odparłam z ekscytacją.

Pochylił się i pocałował mnie w ramię.

– Na pewno znów wygracie. Nie macie z Adamem sobie równych.

– On też jest o tym przekonany, ale poziom będzie wysoki.

– Mówisz tak co roku. – Zaśmiał się i objął mnie ramieniem.

Z Szymonem przyjaźniłam się od podstawówki, ale dopiero tego lata zostaliśmy parą. Pomyślałam, patrząc w jego jasnozielone oczy, że nie mogłam sobie wyobrazić lepszego partnera. Dłoń o delikatnych, prawie kobiecych palcach łaskotała moje ramię. Dopiero się poznawaliśmy, od zupełnie innej strony niż wcześniej.

– Chcielibyśmy z Adamem spróbować na mistrzostwach Europy, a później świata – wyznałam. Denerwowałam się, czekając na jego reakcję. – Rozmawialiśmy o tym niedawno.

Szymon zmarszczył brwi.

– To oznacza więcej pracy, treningów. A co ze studiami?

– Mogłabym zrobić sobie wolne – powiedziałam na wydechu. – Póki jestem młoda i mam siły, powinnam realizować pasję. Nie wiem, ile będę w stanie tańczyć, uczelnia może poczekać.

– Warto mieć wyuczony zawód, Rilla. Każdy sportowiec ci to powie – zaprotestował. Dłonią uspokajająco przesuwał wzdłuż mojego kręgosłupa. – Co na to rodzice?

– Tatuś jest za. – Spojrzałam na ojca, który wyciągał właśnie z wody kolejną zdobycz. Srebrne ciało szamotało się, ojciec chwycił rybę, uwolnił z haczyka, pocałował w pyszczek i wypuścił. Kochałam go za takie drobne gesty, które wyjawiały, że jego szorstki charakter to tylko skorupa. On stale mnie wspierał. – Gorzej będzie z mamą, chociaż zawsze słucha tego, co on mówi.

Westchnęłam w duchu, zdawałam sobie sprawę, że to będzie ciężka przeprawa. Mama, pomimo że szanująca zdanie ojca, czasami stawała w opozycji. Dlatego chciałam mieć po swojej stronie także Szymona.

– Ile czasu byś chciała na to poświęcić? – drążył.

Wzruszyłam ramionami.

– Dwa, trzy lata? Pięć? – rzucałam propozycjami. – Adam chciał zmienić trenera, może zatrudnić jakiegoś z zagranicy? Jego ojciec jest bogaty, też bym na tym skorzystała, bo moim się nie przelewa.

– Chyba zacznę być zazdrosny. – Szymon zaśmiał się, rozładowując napięcie.

Kochałam go.

– Adam… – urwałam, szukałam odpowiednich słów – to nie jest typ faceta, którym mogłabym się zainteresować.

Szymon prychnął. Przewróciłam oczami, przecież wiedział, jaki miałam stosunek do nieco wywyższającego się, rozpieszczonego do granic Adama.

– Ta, jasne.

– Mówię poważnie. – Szturchnęłam go w bok. – Tylko ciebie kocham.

Pochyliłam się i pocałowałam go. Wplótł palce w moje włosy, przyciągnął bliżej. Serce szamotało się w piersi jak dziki ptak, brakło mi oddechu. Gardło ścisnęło się wzruszeniem. To było takie naturalne, że zastanawiałam się, dlaczego tak długo byliśmy ślepi.

– Ja ciebie też kocham – wymruczał w moje usta, kiedy niechętnie się od siebie oderwaliśmy. – Na zawsze.

– Dobra, gołąbeczki. – Nawet nie zauważyłam, że ojciec podszedł. – Czas wracać do domu. Mamy całe wiadro ryb.

– Jutro niedziela, może zrobimy grilla? – zaproponowałam. – Moglibyśmy pożreć te przysmaki.

– Wspaniała myśl. Wiesz, że grillowanie to mój drugi konik. – Ojciec uśmiechnął się na samą myśl.

Ostatnio częściej to robił, chociaż radość nie zawsze sięgała oczu. Nie umiałam dojść, co tak bardzo go boli, ale wierzyłam, że kiedyś się otworzy. Czekałam cierpliwie, w końcu mieliśmy czas. Dopiero niedawno weszłam w okres, kiedy zaczęłam interesować się jego życiem. Tkwiło w nim coś, czego nie umiałam zdefiniować, jakaś zadra.

– A teraz zbieramy się, żeby Baśka nie przetrzepała nam skóry, że się spóźniliśmy. – W jego głosie zabrzmiała ta szczególna nuta, jak zawsze, kiedy mówił o małżonce.

Szymon też tak do mnie mówił, a moje serce drżało.

– Szkoda, że nie mogła przyjechać z nami – powiedziałam, wytarłam stopy w ręcznik i włożyłam sandały. – Przydałoby jej się trochę słońca i nic nierobienia.

– Wiesz, że kocha pracować – zauważył ojciec. – Nic nie odciągnie jej od liczb i ksiąg. Naprawdę nie wiem, jak można lubić pracę księgowej, to niepojęte. I do tego w sobotę. Jednak skoro chciała pracować, mieć tę niezależność, to ma. – Jego ostatnie słowa zgrzytnęły mi w uszach, ale nie zastanawiałam się nad nimi głębiej.

– Ja też tak uważam, tatuś. – Przytuliłam go krótko. – Ale jutro zmusimy ją do relaksu. Tylko ogród, grill i pieczone rybki.

Usiadłam z przodu, ojciec za kierownicą, a Szymon za nim z tyłu. Mieliśmy do domu trzydzieści kilometrów. Ruch na drodze nie był zbyt duży, tata prowadził i nucił pod nosem, wtórując muzyce z radia. Miał niski, dźwięczny głos. Wydawał się zadowolony. Przysypiałam, ukołysana miarowym szumem opon i słońcem wpadającym przez przednią szybę. Odpływałam w niebyt wypełniony ciepłem, uczuciem szczęścia, wolności i wakacyjnego czasu; pełna planów na przyszłość, z wizją wygrania mistrzostw świata w tańcu standardowym i latynoamerykańskim, kiedy ojciec krzyknął.

Nie wiedziałam, co się dzieje. Otworzyłam oczy i zobaczyłam tylko przód białego samochodu dostawczego na naszym pasie. Ojciec zaklął, skręcił gwałtownie. Szarpnęło mną.

Pasy ścisnęły boleśnie klatkę piersiową, głowa odskoczyła w przód, a później uderzyła o zagłówek. Samochód gruchnął w drzewo, siła rozpędu odbiła go, przekoziołkowaliśmy, by wbić się w kolejny pień. Wokół rozprysło się szkło, czułam igły na dekolcie, ramionach, gołych nogach i twarzy. W uszach piszczało. Pasy puściły, a ja przeleciałam przez przednią szybę. Przez ułamek sekundy szybowałam, aby zaraz zderzyć się z twardą ziemią.

Czas na chwilę się zatrzymał.

Świat wydawał się inny. Widziałam wszystko w ostrych barwach, przekoloryzowane. Drzewa pochylały się nad nami, wiatr szemrał w koronach. Słońce odbijało się od karoserii i raziło w oczy. Wstałam chwiejnie, zachrzęściło szkło, na którym leżałam. Nie zauważałam, że po nogach, ramionach i twarzy ciekną cienkie strużki krwi. W głowie miałam pustkę. Wrażenie, że w mojej klatce piersiowej nagle zabrakło serca, tylko się pogłębiło. Skronie ściskały obręcze, kiedy nachylałam się nad ojcem. Na szczęście wcześniej uchylił szybę, więc miałam ułatwiony dostęp. Miał zamknięte oczy i sine usta. Poklepałam go po policzku.

– Tato – wycharczałam. Gardło bolało, jakby ktoś mnie dusił. – Tatuś, obudź się!

Bez odpowiedzi.

Dotknęłam szyi, szukałam pulsu.

Bezskutecznie.

W panice wróciłam na miejsce pasażera, gdzie na podłodze zostawiłam plecak. Działałam machinalnie, instynktownie, napędzana adrenaliną. Zadzwoniłam po pogotowie, podałam namiar. Kobieta chciała znać stan poszkodowanych, ale nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa więcej.

– Rilla – doszedł do mnie słaby, ledwo słyszalny szept Szymona.

Wsiadłam ponownie do samochodu i z miejsca pasażera przeszłam na tył auta, klnąc cicho, kiedy spódnica zahaczyła o hamulec ręczny. Fotel ojca przygniótł Szymonowi nogi. Uderzył we mnie zapach krwi i czegoś niesprecyzowanego, co było tak przerażające, że włoski na rękach uniosły się i przeszedł mnie dreszcz. Chwyciłam Szymona za rękę i ścisnęłam. Twarz miał bladą, potłuczone okulary trzymał w drugiej dłoni. Smuga krwi wyglądała na policzku jak rozmazany pocałunek.

– Krwawisz – zauważył słabo. – Jak Ovidiu?

Mój ojciec pozwolił mu mówić do siebie po imieniu, co znaczyło, że go zaakceptował. Zawyłam w duchu z bezsilności.

– Nie… – jęknęłam. Nie potrafiłam powiedzieć tego, co podejrzewałam. – Nie… wiem.

– Cii – wyszeptał. – Będzie dobrze, kochana. Zaraz przyjedzie pogotowie, zajmą się nami.

Wydawał się taki opanowany, a ja rozpadałam się na milion kawałków. W głowie szalał huragan, panika zaciskała się na klatce piersiowej z siłą obcęgów. Oddychałam płytko, szybko. Serce, rozszalałe do granic możliwości, chciało wyskoczyć z piersi przez gardło.

– Uspokój się, Rilla. – Łagodny głos Szymona koił nerwy. Ręka w jego dłoni drżała niepowstrzymanie. – Wszystko będzie dobrze. Jeszcze zatańczymy razem. Nie raz. Nie dwa…

Uczepiłam się tej myśli. Spojrzałam na niego. Oparł się o zagłówek, przymknął oczy, jeszcze bardziej pobladły. W ostrym słońcu jego skóra stała się przezroczysta, a nos jakby się wydłużył.

– Szymon, Szymon. – Potrząsnęłam jego ramieniem.

Syknął z bólu, otworzył oczy i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.

– Wszystko dobrze, Marylko – wymruczał. – Kocham cię, wiesz?

W oddali usłyszałam słaby sygnał karetki.

– Zimno mi tylko, a tak… w porządku. – Jego głos stawał się coraz cichszy, coraz bardziej odległy.

– Szymon! – Potrząsnęłam nim, ale nie odpowiedział. Nie miałam czym go przykryć. – Szymon!

Wypuścił z dłoni okulary, upadły gdzieś pod nasze stopy. Sięgnęłam po nie, ale zakręciło mi się w głowie.

A później była tylko ciemność.

***

Daniel ukląkł.

– Ida, zostaniesz moją żoną? – zapytał.

Niska, szczupła blondynka pisnęła. Kilka osób, które dopiero weszły na Babią Górę, obejrzało się, ale Daniel nie zwracał na nich uwagi. Wpatrywał się w szare oczy i czekał na odpowiedź. Wypełniała go niepewność, bo Ida była tak nieprzewidywalna, że jego życie przypominało rollercoaster. Uwielbiał jej temperament i to, że nigdy nie mógł być pewien, co zaraz zrobi.

– Tak! – Odetchnął z ulgą, kiedy odpowiedziała i rzuciła mu się na szyję. – Tylko jak my sobie poradzimy, kochanie? – zapytała, zrobiła dzióbek i przekrzywiła głowę.

Włożył na szczupły palec pierścionek z oczkiem. Przypatrywała się mu w zachwycie, wyciągnęła rękę. Błyskał od czasu do czasu w słońcu. Pasował idealnie do małych, przypominających dziecięce, dłoni.

– Wezmę dodatkowe zmiany w pracy, w końcu uzbieramy na ślub i skromne wesele – zapewnił z pasją.

Przytuliła go mocniej, wyczuł rumiankowy zapach jej włosów, wtulił w nie twarz. Jak dla niego ta chwila mogła trwać w nieskończoność. To był ten moment, który stanowił przełom, i Daniel zdawał sobie z tego sprawę. W końcu poczuł się gotowy, mógł zostawić przeszłość i cały syf, który się z nią wiązał, i zacząć coś nowego.

– Tak bardzo się cieszę. Kocham cię – powiedziała mu wprost do ucha. – Na dobre i złe. Na zawsze.

Co oznaczało niecałe siedem miesięcy.

Daniel wpatrywał się osłupiały w pierścionek leżący na jego dłoni. Oczko błysnęło krótko w promieniu słońca i zgasło.

– Nie mogę być twoją żoną po tym wszystkim – Ida mówiła cicho, ale z pewnością siebie, o którą jej nie podejrzewał. Przeobraziła się w silną kobietę, nawet nie zauważył kiedy. A być może zawsze taka była, tylko on nie zauważał? Patrzył na nią i zastanawiał się, czy w ogóle ją zna. – Przykro mi.

– Gówno prawda. – Zapłonął w nim gniew, rozprzestrzenił się w klatce piersiowej, sięgnął do dłoni, które zacisnął w pięści.

– Jesteś potworem, Danielu. – Spojrzała mu wyzywająco w oczy.

Wyglądała niewinnie, ale nie dał się nabrać. Miłość pierzchła gdzieś, zastąpiona przez nienawiść i niezrozumienie. Gdyby mógł, zniszczyłby ją jednym uderzeniem. Powstrzymał się tylko dlatego, że kiedyś ją kochał. W innym życiu.

– Mówiłaś, że będziemy razem na dobre i złe – wybuchnął.

Zacisnął dłonie jeszcze mocniej, jakby chciał zmiażdżyć pierścionek.

– Nie takie złe miałam na myśli, Danielu – odparła prawie beztrosko. Jej ton sugerował, że zrywała z nim bez żalu, lekko, co jeszcze mocniej go podburzyło. Nic z tego nie rozumiał. Dlaczego tak szybko odpuściła? – Naprawdę mi przykro.

Odwróciła się i odeszła. Daniel zamachnął się i rzucił. Pierścionek uderzył ją w głowę, ale się nie odwróciła.

***

Ciemność ustępowała powoli. Sen bez snów kończył się, mimo że próbowałam czepiać się go ostatnimi siłami. Powrót do rzeczywistości niepokoił, chociaż nie umiałam powiedzieć dlaczego. Coś uwierało w duszy, budziło złe skojarzenia, ale pamięć nie chciała współpracować, podsuwała tylko obraz mnie i Szymona nad wodą, a później czarną dziurę.

Otworzyłam oczy. Leżałam w szpitalnym łóżku, obok pikała spokojnie aparatura. Ktoś zawiesił w oknie zieloną kotarę i do pomieszczenia wpadało przytłumione słoneczne światło. Czułam ból w całym ciele; ręce, nogi i plecy szczypały, ale dopiero jak z trudnością usiadłam, zrozumiałam dlaczego. Czarne szwy wystawały ze zgrubiałej, zaczerwienionej skóry niczym odnóża robaków. Odruchowo podrapałam jedną z ran i syknęłam z bólu.

To obudziło matkę, która, na wpół leżąc, drzemała w fotelu.

– A więc jednak się ocknęłaś – powiedziała zachrypniętym głosem i wstała.

Nie poznałam jej w pierwszej chwili. Włosy miała tłuste, przylegające mocno do czaszki, zaczesane byle jak na bok. Cienie pod oczami rozlewały się prawie na wychudłe, wklęsłe policzki. Zawsze elegancka, w garsonkach, wyglądała jak karykatura w rozciągniętych dresowych spodniach. Dłonie jej drżały, kiedy wyciągnęła z kieszeni burego swetra papierosa elektronicznego.

– Mamo?

Przecież nigdy nie paliła! Wręcz obsesyjnie dbała o zdrowie.

– Zawsze to jakaś alternatywa – powiedziała apatycznym głosem i uniosła papierosa. – Tu nie wolno palić zwykłych. Zresztą takich też nie, ale to badziewie łatwiej ukryć.

Opadłam na poduszki. Zamknęłam na chwilę oczy, by nie jęknąć. Niczego nie pojmowałam. Matka wstała i podeszła. Ścisnęła kołdrę, aż pobielały knykcie. Przestraszyłam się wyrazu jej twarzy, zionęła gniewem.

– Wiesz, że dałabym wszystko, żebyś była na jego miejscu? – Jej oczy wydawały się bezdennymi studniami. – Wszystko.

Skąd w niej taka wrogość?

– Mamuś? – Chciałam chwycić jej rękę, ale się odsunęła.

Równie dobrze mogłaby mnie uderzyć.

– Nie pamiętasz, prawda? – syknęła. – Czy tylko udajesz?

Poraziła mnie jej nienawiść. I wtedy wszystko wróciło. Zachłysnęłam się powietrzem, rozkaszlałam. Do sali wbiegła zaalarmowana pielęgniarka, wstrzyknęła coś do kroplówki i panika powoli mijała. Matka patrzyła obojętnie, wydawała się zamknięta w bólu, odizolowana.

Kiedy pielęgniarka wyszła, znów zbliżyła się do łóżka.

– Ovidiu nie żyje przez ciebie – wyszeptała, a każde słowo było niczym kamień umieszczony na mojej piersi. – Wymyśliłaś wypad nad jezioro, zamiast siedzieć z dupą w domu i przygotowywać się do studiów.

– Mieliśmy z Adamem inne plany, tata się zgodził – zaprotestowałam słabo.

Nic innego nie przyszło mi do głowy, co miałam powiedzieć? Mój głos zabrzmiał głucho w zderzeniu z jej rechotem.

– Mówił mi o tych twoich mrzonkach – odpowiedziała. – Teraz nie ma na to szans. Nie wiem, jakim cudem jako jedyna przeżyłaś, nawet nic sobie nie złamałaś, ale…

Słowa utonęły w szumie, który nagle wypełnił uszy. Jako echo powracało zdanie, że tylko ja przeżyłam wypadek. Przypomniałam sobie bladą twarz Szymona, jego gasnące spojrzenie.

Nie!

Głowę ojca rozciętą tuż pod linią włosów i jaskrawą krew, która wsiąkała w kołnierzyk koszuli. Wrzeszczałam wewnątrz siebie, nie mogąc wydobyć żadnego dźwięku, ciągle patrzyłam na matkę niewiele rozumiejącym wzrokiem. W końcu umilkła.

Zapadałam się w sobie coraz bardziej. Szukałam po omacku jej ręki, ale zacisnęła pięści i schowała za plecami.

– Straciłam wszystko, Rillo – powiedziała poważnie. – I już nie mam po co żyć.

Chciałam zapytać, co ze mną, ale wyszła, zamykając drzwi.

***

Adam wpatrywał się we mnie bez słowa, nie umiał ukryć obrzydzenia. Mój wygląd ranił jego poczucie piękna. Szwy nadal wyłaniały się z ciała niczym macki, rany trudno się goiły, ropiały, wydzielały nieprzyjemny zapach. Siedziałam na skraju łóżka, jeszcze w piżamie, ale czekałam już na pozwolenie opuszczenia szpitala. Dlaczego Adam wolał odwiedzić mnie tutaj, w neutralnym pomieszczeniu, niż w domu, gdzie czułabym się pewniej? Wiedziałam, że coraz bardziej oddalam się od życia, jak gdybym szybowała w kosmos i obserwowała Ziemię już tylko jako małą, niebiesko-zieloną kropkę.

– Cześć – zagadnęłam w końcu. Majtnęłam nogami, żeby mógł zauważyć, że i one są poszyte. – Miło, że wpadłeś – powiedziałam nieszczerze.

Tak naprawdę gówno mnie to obchodziło. Miałam jednak do odegrania rolę, której wszyscy ode mnie oczekiwali.

– Yyy, jak się czujesz? – Wręczył mi niezdarnie bukiet kwiatów.

Nawet na niego nie zerknęłam, nie powąchałam, tylko odłożyłam na łóżko. Adam przestępował z nogi na nogę. Nawet było mi go trochę żal, chociaż wiedziałam, po co przyszedł.

– Trochę jak zombie. – Wskazałam szycia na rękach. – Ale będę żyć. W przeciwieństwie do niektórych.

Nie potrafiłam zapanować nad emocjami. Chciałam ranić siebie i wszystkich wokół. Adama speszyło moje zachowanie.

– Przyjmij moje kondolencje – wybąkał. Nie patrzył mi w oczy, zbyt bał się śmierci, żeby wyrazić szczere współczucie. – Rillo…

– Dziękuję – weszłam mu w słowo specjalnie. – Jak przygotowania do mistrzostw? – zapytałam uprzejmie.

Wyprostował się, nabrał pewności siebie. Jeżeli chodziło o taniec to, podobnie jak ja, znał swoją wartość. Był dobry i wiedział o tym, a to dawało mu przewagę. Przypatrywałam się jego twarzy, szukałam oznak żalu, ale nie znalazłam nic oprócz obojętności.

– Nie będziemy już razem tańczyć, wiesz o tym? – zadał to pytanie takim tonem, jakby chodziło o pogodę.

Przekrzywiłam głowę, zmrużyłam oczy.

– Chyba zdajesz sobie z tego sprawę, co? – mówił dalej, kiedy milczałam.

Zacisnęłam usta jeszcze mocniej. Spuściłam głowę, żeby nie widział, jak szybko mrugam, próbując pozbyć się zdradzieckich łez. Niby wiedziałam, po co przyszedł, ale myślałam też, że jestem twardsza, że to udźwignę. Jak cholernie się pomyliłam. Dziura w piersi pogłębiła się, była niczym ciągle rozszerzający się Wszechświat.

Odchrząknęłam.

– Twoje… – zająknął się – blizny. Nie mielibyśmy szans. Sukienki są krótkie, mają odkryte plecy. Może i dałoby się zakryć ręce, ale nie całe ciało, Rilla. Kurde, musisz zrozumieć. – Tupnął nogą. – To obrzydliwe. Sędziowie lubią ładne kobiety, bez skazy. A ty nie jesteś już… – urwał gwałtownie.

Dzieciak.

– Jasne – powiedziałam tylko.

– Może w przyszłym roku? Jak dojdziesz do siebie? – zaproponował nieszczerze.

Rok bez treningów eliminował mnie całkowicie i on o tym wiedział. Rzuciłam mu spojrzenie, które mroziło krew w żyłach. Cofnął się o krok, uniósł dłonie w pojednawczym geście.

– Z kim zatańczysz? – zapytałam, żeby pognębić siebie jeszcze trochę.

Nie mogłam się powstrzymać. Musiałam porządnie się ukarać.

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami, ale w tym geście pełno było fałszu.

Mogłabym się założyć, że wybrał już następczynię, zapewne zaczęli już trenować, mimo że spędziłam w szpitalu raptem trzy dni. Przygryzłam policzek, by nie krzyczeć, skinęłam głową, udawałam, że łykam to kolejne kłamstwo.

– Idź już – powiedziałam twardo. – Zaraz wychodzę do domu. O dwunastej odbędzie się pogrzeb taty, a jutro Szymona.

– Postaram się być – zapewnił, ale wiedziałam, że kłamie.

Wyszedł, pociągnięte drzwi trzasnęły lekko i znów się otworzyły. Miałam przeczucie, że już nigdy go nie zobaczę.

***

Z pogrzebów nie zapamiętałam zbyt wiele. Wokół przewijało się pełno ludzi. Sierpniowe słońce grzało, przyciągane przez czarne stroje żałobników. Wydało mi się dziwne, że poza cmentarzem toczyło się życie, po ulicach jeździły samochody, ludzie spieszyli się w sobie tylko wiadomych sprawach, śmiało się jakieś dziecko. Przed konduktem ojca przebiegł czarny kot, zauważyłam, że kilku ludzi wykonało znak krzyża albo odłączyło się od pochodu, by ominąć ścieżkę zwierzaka. Ojcu w jego ostatniej drodze nie towarzyszyło zbyt wiele osób, ot, garstka znajomych z pracy, za to w pochówku Szymona brały udział tłumy. Mama stała obok mnie przy grobie taty. Kołysała się lekko w przód i w tył, odpalała papierosa za papierosem, popijała po kryjomu wódkę z piersiówki.

Obserwowałam to z chłodną obojętnością.

Na pogrzeb Szymona musiałam iść sama. Matka kategorycznie sprzeciwiła się, kiedy ją o to poprosiłam.

– Nie tylko ty straciłaś kogoś bliskiego! – wydzierałam się dzień wcześniej, wieczorem, kiedy już okrzepłyśmy po emocjach związanych z pochówkiem ojca. – Potrzebuję cię!

– A ja potrzebuję Ovidia! – odpowiedziała równie ostro. – Nie jestem twoją niańką, do cholery. Stań się w końcu kobietą!

– Mamo. – Zapłakałam, uczepiłam się jej rękawa, ale odgoniła mnie niczym muchę. – Proszę… Nie dam rady.

– Będziesz musiała. – Oczy matki pozostawały lodowate. – Już teraz zawsze tak będzie.

Sięgnęła po butelkę i upiła łyk. Kilka kropel popłynęło z kącika ust do brody i spadło między piersi. Matka zakrztusiła się, sięgnęła po paczkę marlboro.

Tłumy podczas ostatniej drogi Szymona przytłaczały. Starannie omijałam wzrokiem jego rodziców, którzy stracili jedynego syna. Z mojej winy. Nie powiedzieli tego na głos, wyczułam to w spojrzeniach. A także we wzroku innych osób, w cichych szeptach, które w tłumie urastały do wrzasku.

Wytrwałam tylko dlatego, że byłam mu to winna. Kilka razy chciałam zawrócić, przepchnąć się przez ciżbę i po prostu uciec, ale zaciskałam zęby i parłam naprzód. Znosiłam wskazywanie palcem i niestosowne chichoty, szturchanie – niby niechcący - i ukradkowo robione zdjęcia.

Kiedy wróciłam do domu, matka spała. Mieszkanie zamieniło się w melinę zaledwie w tydzień po tragedii. Butelki walały się w kątach, niektóre puste, inne jeszcze pełne. Niedopałki papierosów zaścielały podłogę niczym pomarańczowo-biały dywan, wysypywały się z popielniczek w salonie, w kuchni, pływały niczym trupy w toalecie.

Jedynie mój pokój był wolny od śmieci. Zaciągnęłam zasłony i padłam na łóżko, ale mimo ogromnego zmęczenia sen nie nadchodził. Falami powracały wspomnienia, teraz jaskrawe niczym zdjęcia z wakacji robione w ostrym świetle słońca.

Zastanawiałam się, dlaczego nie umarłam razem z nimi? Po co miałam żyć, skoro odebrano mi wszystko. Zirytowałam się tymi przemyśleniami, bo to brzmiało jak słowa matki ze szpitala. Nie chciałam być jak ona, pogrążona w smutku, zalewająca się wódką, schowana w kłębach dymu. Szymon by tego nie chciał, ojciec tak samo.

Ovidiu.

Rzadko pozwalałam sobie nazywać go po imieniu, bo matka uważała, że to brak szacunku, ale kiedy tak robiłam, stawał się dla mnie pełnowymiarowym człowiekiem, nie tylko instytucją, jaką dla dziecka jest ojciec. Wydawał się wtedy bliższy, bardziej ludzki. Leżałam i wspominałam wszystkie chwile, które spędziliśmy razem. Odkąd skończyłam pięć lat, letnie weekendy spędzaliśmy nad jeziorem. Ja czytałam, tata łowił ryby. Sielanka. Mogłam pogadać z nim o wszystkim, zwierzyć się z marzeń i planów. Z matką nigdy nie miałam takiego kontaktu, podejrzewałam, że jest zazdrosna o naszą relację. Mówiła o mnie „córeczka tatusia”, ale nigdy nie traktowałam tego określenia jako pozytywne.

I tylko w jednym temacie tata milczał jak zaklęty.

Podniosłam się na łóżku gwałtownie. Zawsze, kiedy wspominałam jego rodzinę w Rumunii, zamykał się, posępniał i ucinał temat. Raz nawet krzyknął, że to nie moja sprawa. Wściekł się wtedy, rzucał czym popadnie, a ja się rozpłakałam. Mogłam mieć wtedy może z dziewięć lat, ale to wspomnienie wryło się mocno w pamięć.

Słyszałam, że matka krząta się po domu. Wyszłam z pokoju, znalazłam ją w kuchni.

– Mamo, dlaczego tata nigdy nie chciał rozmawiać o babci? Dlaczego nie daliśmy jej znać o pogrzebie? – Uczepiłam się tej myśli niczym kotwicy.

Matka zatrzymała dłoń, którą obejmowała szklankę, w połowie drogi do ust. Odstawiła ją gwałtownie, woda zachlupotała, ale się nie wylała.

– Ojciec dobrze nie ostygł, a ty już brudy rodzinne wyciągasz? – odparła pogardliwym tonem. – Po chuj ci to wiedzieć, co? Chcesz mnie jeszcze bardziej pognębić?

Nigdy nie rozumiałam tego stygnięcia i przewracania się w grobie. Postanowiłam mocniej nacisnąć.

– To jego matka! – powiedziałam twardo. – Ma prawo wiedzieć, że syn zginął.

Ostatnie słowo przebrzmiało i w kuchni zapanowała cisza. Tata nie żył, a mnie uderzyło to dopiero teraz z siłą huraganu. Zawirowało mi w głowie, oparłam się ręką o stół. Zachowałam jednak kamienną twarz, z zaciętością patrzyłam matce prosto w oczy. Uparłam się, a upór odziedziczyłam po ojcu. Matka była słaba.

– Nie chciał znać tej kobiety. Mówił to od zawsze, od zawsze stawiał sprawę jasno – odpowiedziała chłodno. – Nie wiem, dlaczego tak nagle zaczęła cię obchodzić. Dobrze wiesz, że wspominał ją tylko wtedy, kiedy się upił. Czyli niezbyt często.

– Ale…

– Dość – przerwała ostro. – Ani słowa o tej rumuńskiej wiedźmie, bo pożałujesz!

Wyszłam, ale myśl o babce mnie nie opuszczała. Zagłębiłam się w ponury świat żałoby. Z każdym dniem coraz łatwiej było oskarżać siebie o to, co się stało. Leżałam w łóżku całymi dniami, odtwarzałam scenę wypadku, kręciłam filmy pod tytułem „co by było, gdyby…”, ale nie znajdowałam odpowiedzi.

Miotałam się. Nie odwiedzałam cmentarza, nie chciałam dopuścić myśli, że to nieodwracalne.

***

Obserwowałam staczanie matki przez prawie dwa lata. Pod jej naciskiem poszłam na studia, ale była to tylko licha odskocznia. Nie przyjaźniłam się z nikim, a na zajęcia chodziłam w kratkę, raz pełna entuzjazmu, innym razem pogrążona w rozpaczy.

Kiedy matka straciła posadę księgowej, postanowiłam zacząć zarabiać, ale nie mogłam zatrudnić się na cały etat. W ciągu tygodnia wychodziłam z domu rano, wracałam wieczorem, włóczyłam się po uczelni, przesiadywałam w bibliotekach albo w pracy. Matka już ani trochę nie przypominała tej Barbary, którą Ovidiu pojął za żonę. Czasami wpatrywałam się w ich ślubne zdjęcie, które wygrzebałam ze śmieci, pogięte i przerwane na pół. Nie chciała słuchać o uzależnieniach, odtrącała wszelkie formy pomocy. Gniła od środka. Nie miałam pojęcia, skąd bierze pieniądze na alkohol, dopóki pewnego majowego dnia nie wróciłam do domu wcześniej. Biegunka pokrzyżowała mi plany, nie poszłam na zajęcia i wzięłam wolne w kawiarni, gdzie pracowałam jako kelnerka.

Czułam się fatalnie, brzuch bolał, a mdłości wypełniały gardło. Drzwi były otwarte, więc weszłam cicho. Nie miałam ochoty widzieć się z matką, marzyłam o lekach, prysznicu i długim, regenerującym śnie.

I wtedy ich usłyszałam. Matka jęczała miarowo, beznamiętnie. Skrzypiały sprężyny wersalki ustawionej w salonie. Wślizgnęłam się tam i bez słowa patrzyłam, jak daje się pieprzyć jakiemuś obwiesiowi z bloków. Znałam go z widzenia, podejrzany, dawno niemyty typ.

Nagle miłość cielesna, której nie zdążyłam jeszcze doświadczyć, wydała się brudna i ohydna. Matka sprowadziła wszystko do zwierzęcego aktu bez znaczenia, do czysto fizycznej przyjemności, chociaż nie widziałam takowej na jej twarzy. Mdłości jeszcze się nasiliły, a słabość ogarnęła nogi.

– Mamo – wychrypiałam. Odkaszlnęłam i powtórzyłam głośniej: – Mamo!

Tak naprawdę to wydarłam się na całe gardło. Zdziwiony facet zsunął się z matki i zapiął spodnie.

– Jesteś następna w kolejce? – zapytał i wyszczerzył się obleśnie.

Matka zebrała się, obciągnęła sukienkę, wygładziła, jakby miało to sens. Nie mogłam na nią patrzeć, budziła obrzydzenie. Niby tak kochała ojca, tak rozpaczała, a dała się zeszmacić. Czy naprawdę już nic nie miało dla niej znaczenia?

– Co robisz? – warknęłam, całkowicie ignorując mężczyznę.

– Takie… tam. – Wzruszyła ramionami. – Zdzisiek przyniósł zapas. – Wskazała na kilka butelek na stole. – To zapłaciłam.

– Myślisz, że tata byłby z ciebie dumny? – wycedziłam lodowatym tonem.

Facet zbliżył się o kilka kroków, ale matka chwyciła go za ramię.

– Daj spokój – powiedziała. – Zaczekaj, załatwię to.

Wyszła z salonu i zamknęła drzwi. Zanim to zrobiła, zauważyłam, że Zdzisiek rozsiadł się i odkręcił jedną z flaszek. Matka popchnęła mnie.

– Nie dotykaj mnie – krzyknęłam piskliwie. Panika narastała, czułam szpony na sercu, w okolicy przepony i żołądka. Zaciskały się coraz mocniej, aż zaczynało brakować oddechu. – Nawet się nie waż mnie dotykać!

– Uspokój się. – Strzeliła mnie w twarz krótkim ruchem dłoni. – Opanuj emocje, dziewczyno. Siadaj. – Wskazała krzesło.

Chwyciła mnie boleśnie za ramię, wbiła paznokcie w skórę i posadziła. W głowie mi huczało od natłoku myśli. Gdzie podziała się mama? Może nie idealna, zbyt sztywna, ale znajoma, swojska. Kobieta, która dbała o dom, o rodzinę; która nigdy wcześniej nie zrobiła mi krzywdy.

Wychudła do granic możliwości, ze strzępami włosów wokół głowy. Skóra na dekolcie pomarszczyła się, piersi sflaczały i ledwo wypełniały zbyt duży stanik. Sukienka wisiała smętnie. Zastanowiłam się, kiedy ostatnio jadła normalny posiłek? Karykatura dawnej Barbary.

– Co ty mi się wpierdalasz do życia, co? – Chwyciła mnie znów za ramię i ścisnęła. – Najpierw przez ciebie ginie ojciec, a teraz jeszcze chcesz zniszczyć relację ze Zdziśkiem? Myślisz, że łatwo go było tu ściągnąć? Ma takich dup jak ja na pęczki!

We wcześniejszym życiu, tym dobrym, matka nigdy nie użyłaby publicznie słowa „dupa”. To mną wstrząsnęło. Świadczyło o jej degrengoladzie.

– Ovidiu… – zaczęłam, ale potrząsnęła mną mocno.

– Nie żyje przez ciebie! – wysyczała mi w twarz. – PRZEZ CIEBIE. Bez względu na to, co mówi twój dziwny psycholog, ty jesteś winna. Nie możesz za każdym razem wycierać sobie ust jego imieniem. To niczego nie zmienia, do cholery!

– Mamo…!

– Nie mów tak do mnie. – Zbliżyła twarz jeszcze bardziej. W jej oczach zauważyłam czerwone żyłki. Białka miały żółtawy kolor. – Muszę znosić cię tylko dlatego, że Ovidiu by tego chciał.

– Jesteś chora. – Wyszarpnęłam się i odepchnęłam ją. – Powinnaś się leczyć. Pijesz prawie dwa lata, ile może trwać żal?

– Był miłością mojego życia. – Matka nagle straciła impet, osłabła.

Przez chwilę karykaturę zastąpiła dawna Barbara, ale zaraz zniknęła.

Matka nie miała nic oprócz niego. Ovidiu stanowił filar jej życia, sens, na którym opierała całą resztę. Dopiero teraz to zrozumiałam. Bez niego nie potrafiła funkcjonować.

– Nie musisz mnie nienawidzić – wycedziłam przez zęby.

Znów wpędziła mnie w poczucie winy, znów jej smutki przygniotły mnie. Odpowiedzialność za to, kim się stała, spoczywała na moich barkach. Miałam wrażenie, że to wiedziała, dlatego uśmiechnęła się triumfująco.

– To jedyne, co mnie trzyma przy życiu.

***

Kiedy matka spała, szperałam w dokumentach, które rodzice trzymali w salonie. Po wódce zapadała w długie, trwające kilka godzin drzemki, miałam więc czas, żeby wszystko dokładnie przejrzeć. Niewiele znalazłam na temat przeszłości taty. Jakieś stare zdjęcie: chyba Ovidia i jego ojca. Paszport. Kartkę z nabazgranym pismem ojca adresem babci. I tyle. Gniotło mnie w środku przekonanie, że muszę wydobyć na światło dzienne tajemnicę taty; że to tam kryje się rozwiązanie problemów.

Desperacko uczepiłam się myśli o rodzinie, której nie znałam.

Postanowiłam działać. Matki i tak nie mogłam uratować.1.

Nacisnęłam pedał hamulca i jechałam powoli jedną z najpiękniejszych dróg w Europie. Trasa Transalpina konkurowała o miano najbardziej urokliwej z Drogą Transfogarską, jednak nie potrafiłam wskazać, która bardziej na nie zasługuje. Rumunia zachwycała surowością, pierwotnością krajobrazu; kojącą zielenią wzgórz upstrzonych sylwetkami owiec, pól kukurydzy i żółtych słoneczników. Kiedy wjechałam do tego kraju, poczułam spokój, którego poszukiwałam od ponad dwóch lat. Odruchowo potarłam policzek dłonią i znów zacisnęłam palce na kierownicy. Trasa okazała się wymagająca, dostosowałam prędkość do warunków panujących na jezdni. Pochmurny dzień wcale nie ułatwiał jazdy, czasami pojawiała się mgła i wtedy zwalniałam maksymalnie. Napinałam ciało, wpatrywałam się w białe linie oddzielające pasy ruchu. Musiałam się pilnować, by wzrok nie uciekał w kierunku gór. Otworzyłam okno i wdychałam wspaniały zapach dziewiczej Rumunii, pełnej niezidentyfikowanych, cudownych aromatów.

Wyłączyłam radio i cieszyłam się szumem opon: jednostajnym, przyjemnym dźwiękiem. Z każdym przejechanym kilometrem rosło oczekiwanie. Nie chciałam wyobrażać sobie czegokolwiek, żeby się później nie rozczarować. Wolałam iść na żywioł, nie myśleć, tylko działać. Przecież życie może skończyć się w każdym momencie, nie mogłam pozwolić sobie na stratę choćby minuty. Dlatego kontemplowałam krajobraz, rozglądałam się ostrożnie, skupiałam uwagę na drodze i czerpałam z tego energię. Poczucie szczęścia zagłuszały, jak zwykle, wyrzuty sumienia, ale zepchnęłam je głęboko.

Uczucia nie miały znaczenia.

Wyjechałam wbrew protestom matki, zabrałam samochód, którego nie prowadziła ze względu na leki, które zażywała - a raczej, nie oszukujmy się, alkoholizm - i ruszyłam w drogę, mając w plecaku tylko kilkaset złotych na paliwo i jedzenie. Drzemałam w samochodzie, zatrzymywałam się w leśnych zajazdach, ryglowałam drzwi i okryta kocem odpoczywałam, przez szybę w aucie obserwując niebo. Mało sypiałam.

Cieszyłam się samotnością, bo po zmaganiu z chorą na depresję matką potrzebowałam odosobnienia. Ostatnie dwadzieścia cztery miesiące walczyłam, żeby nie utonąć w żalu, pretensjach mamy, w poczuciu niesprawiedliwości. Mdliło mnie na samo wspomnienie sierpniowego dnia, kiedy straciłam życie. Niedosłownie, chociaż było blisko.

Potrząsnęłam głową. Nie chciałam po raz kolejny analizować tego samego. Przeszłość i tak się nie zmieni, choćbym zaklinała ją na milion sposobów. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na GPS-a. Do celu zostało kilka kilometrów i mimo że temperatura nie przekraczała dwudziestu stopni, spocone dłonie ślizgały się na kierownicy. Wewnątrz mnie coś krzyczało, że to błąd. Mogłam jeszcze zawrócić, pokonać znów Ścieżkę Olbrzymów1, po raz kolejny przejechać Drogą Transfogarską i uciec do Polski. Wizja kusiła, napięłam mięśnie nóg, niezdecydowana, co powinnam zrobić. Zatrzymałam się na poboczu, wysiadłam.

Chłodny wiatr owionął spocone plecy. Odlepiłam koszulkę i otuliłam się mocniej swetrem. Wokół panowała cisza, nie minął mnie żaden pojazd, nie widziałam ani jednego człowieka. I wtedy zza chmur wychynęło słońce. Oświetliło pagórki promieniami, wydobyło ich naturalne, soczyście zielone piękno. Patrzyłam z zapartym tchem, rozłożyłam ramiona i uniosłam twarz. Nie wiem, jak długo stałam niczym posąg na krańcu świata, ale kiedy chmury znów zasnuły niebo, wiedziałam już, co robić.

------------------------------------------------------------------------

1 Trasa Transalpina jest tak nazywana.2.

Zaparkowałam samochód na obrzeżach wsi, gdzie wyznaczono miejsce na postój. Dalej nie można było jechać, o czym świadczył znak zakazu. Przez chwilę odpoczywałam nieruchomo. Oddychałam. Uspokajałam myśli, nastrajałam się pozytywnie, tak jak uczył terapeuta. Niewiele pomogło, bo serce wyprawiało cuda, jakby chciało wyskoczyć z piersi i zatańczyć tango. Wytarłam dłonie o materiał spodni, zaciągnęłam hamulec ręczny i wysiadłam.

Słońce znów przedarło się przez chmury i opromieniło wioskę. Domy wyglądały niczym z baśni, kolorowe, o rdzawej dachówce, ze zdobionymi okiennicami. Zagdakała kura, odpowiedział jej pies. Zlodowaciałe dłonie powoli nabierały ciepła, promienie słońca muskały twarz, wiatr przyniósł zapach skoszonej trawy, dojrzałych owoców i zwierząt. Zamuczała pasąca się na obrzeżach osady krowa. Poruszała ogonem, odganiając natrętne muchy.

Drgnęłam, kiedy zza jednego z domów wyszedł człowiek. Podpierał się bogato rzeźbioną laską, jednak nie potrafiłam z tej odległości zobaczyć, jaki to wzór. Na głowę założył kaszkiet, spod którego wystawały kępki siwych włosów. Ogorzała twarz składała się z samych zmarszczek i niebieskich oczu. Podeszłam nieco bliżej.

– Zgubiła się? – zapytał po rumuńsku.

– Szukam Genovefy – odpowiedziałam w tym samym języku. Ojciec nauczył mnie nim mówić i teraz czułam wdzięczność, choć serce zabolało na myśl o nauce, przy której spędziliśmy wiele godzin. Kiedy jako mała dziewczynka kładłam się spać, czytał mi baśnie po rumuńsku. – Jestem jej wnuczką.

Starzec podrapał się po czole, a kaszkiet przesunął się na czubek głowy.

– Nie wiedziałem, że ma jeszcze jakąś rodzinę – odparł. Usiadł pod domem, na małej drewnianej ławce. Brązowy lakier odłaził płatami z siedziska. – Mieszka tam. – Wskazał kierunek. – Ostatni dom, biały. Poznasz po zielonych ornamentach wokół drzwi.

– Dziękuję.

Skinął głową i zapatrzył się w dal, przestałam go interesować. Przeszłam przez senną wieś. Kilkoro ludzi spojrzało na mnie ze zdziwieniem, ale kiedy pozdrawiałam ich gestem, uśmiechali się i odmachiwali. Nie dziwiłam się już, że nie jeżdżono tędy samochodami, dróżka przez wieś okazała się zbyt wąska. Im bliżej celu się znajdowałam, tym wolniej szłam. Dom babki poznałam od razu. Z framug drzwi wyrastały przepiękne kwiaty. Łodygi wiły się i wykręcały, wokół zakwitły farbami najwspanialsze, kolorowe pąki, które kontrastowały z bielą domku. Stałam oniemiała z zachwytu. Znów ogarnęła mnie trema. Nie znałam babki, jej nieostry obraz zbudowałam z oszczędnych, skąpych wspominek ojca. Jawiła mi się zawsze, choć było to raczej wyobrażenie niż prawda, jako surowa matka i dobra gospodyni, nie potrafiłam jednak zrozumieć, dlaczego się go wyrzekła. Nigdy nie próbowała nawiązać kontaktu, zrozumieć, co czuł, kiedy żył tak daleko od ojczyzny; miał rodzinę, której nie chciała poznać.

Odwróciłam się i chciałam uciec, kiedy otworzyły się drzwi i na ganku stanęła kobieta. Zerknęłam na nią, a później już nie mogłam oderwać wzroku. Wyglądała identycznie jak tata. Ta sama przysadzista budowa ciała, szeroka szczęka i ciemne, inteligentne oczy. Gdyby nie długie, siwe włosy spływające dwoma warkoczami na piersi, myślałabym, że mam przed sobą ojca.

Zimny dreszcz przebiegł po ramionach, oplotłam je dłońmi i ścisnęłam mocno. Fala wzruszenia przetoczyła się przez serce. Wahałam się, chciałam podejść i dotknąć jej twarzy albo odwrócić się i nigdy nie wrócić. Napięłam ciało, jakbym szykowała się do skoku. Wygrała ciekawość.

– Genovefa? – zapytałam nieśmiało.

Łomot krwi w uszach zagłuszał słowa.

– Jesteś podobna do matki, ale oczy masz jak mój Ovidiu. I nos – powiedziała nad wyraz spokojnie. Dygotałam w środku. – Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będzie mi dane cię poznać.

Chciałam powiedzieć, że jest temu winna, że przecież ojciec tylko czekał na znak, chęć pojednania, jakikolwiek gest, ale coś mnie powstrzymało. Może to łzy błyszczące w oczach, a może dłoń, którą babka przyłożyła do piersi. Zacisnęłam usta i nie skomentowałam. Przecież tak naprawdę nie wiedziałam, czego chciał ojciec. Babka przyglądała mi się przez chwilę długą niczym wieczność. Słońce paliło mnie w kark, wiatr ucichł. Ptak przysiadł na dachu i zagwizdał tęskną melodię.

Próbowałam określić, co czuję, ale emocje łączyły się, eksplodowały jednocześnie. Wrażenie, że mam przed sobą ojca, pogłębiło się jeszcze, kiedy usłyszałam akcent babki. Zniknęło uprzedzenie, którym karmiono mnie od dzieciństwa, zastąpione przez chęć poznania tej kobiety.

Spanikowałam, kiedy Genovefa podeszła kilkoma zamaszystymi krokami i otoczyła mnie ramionami. Szarpnęłam się, ale trzymała mocno. Szeptała do ucha słowa kołysanki, którą w dzieciństwie śpiewał ojciec. Panika powoli mijała, objęłam babkę i wbiłam paznokcie w jej plecy, prawie nie zdając sobie sprawy z tego, co robię. Dopiero kiedy syknęła, puściłam.

W głowie galopowały słowa, opowieści, które chciałam przekazać i jednocześnie o których nie mogłam mówić. Gardło ścisnęło się boleśnie wstrzymywanym płaczem. Żal, że ojca nie ma już wśród żywych, palił tak samo jak dwa lata wcześniej. Miałam wrażenie, że w tej jakże podobnej do niego kobiecie odzyskam to, co straciłam.

– Chodź do domu. – Babka chwyciła moją dłoń i pociągnęła. – Zrobię herbaty. Zostaniesz na dłużej, prawda?

– Nie wiem – wymamrotałam niepewnie.

Taki miałam zamiar, ale w zderzeniu z rzeczywistością plany legły w gruzach. Teraz chciałam nie tylko odkryć tajemnicę ojca, ale również poznać kobietę, która urodziła go i wychowała.

Weszłyśmy po schodkach na ganek, a później do chaty. Owionął mnie chłód domu pachnącego ciastem i kawą, pełnego rzeźbionych mebli i serwetek ułożonych na parapetach, taboretach i blatach. W kuchni usiadłam na ławie za solidnym, drewnianym stołem. Genovefa postawiła przede mną talerz z pajdami chleba i masło, a później aromatyczną herbatę ziołową. Wyłożyła na półmisek wędlinę i kabanosy, plastry żółtego sera i jajka ugotowane na twardo.

Zaburczało mi w brzuchu, od dawna nic nie jadłam, zbyt zdenerwowana, żeby cokolwiek przełknąć.

– Co cię sprowadza, dziecko? – Babka otarła załzawione oczy rąbkiem kolorowego fartucha.

Na policzku pozostała smuga z mąki, ale nie uniosłam dłoni, żeby ją zetrzeć. Wstydziłam się intymności, którą niósł ten gest. Najeżyłam się na te słowa, poczułam się nagle atakowana, niepożądana, ale okiełznałam gniew. W jej twarzy nie zauważyłam niechęci, to sprawiło, że się opamiętałam.

– Chciałabym odnaleźć korzenie – powiedziałam, tylko odrobinę mijając się z prawdą. Nie mogłam przyznać, że uciekam od tego, co w Polsce. Od grobów i zmarłych, którzy powracają nocami. Od na wpół oszalałej ze zgryzoty matki. – Pomyślałam, że przydadzą mi się dłuższe wakacje. Wzięłam urlop dziekański na uczelni, pracując wieczorami, uzbierałam trochę pieniędzy i oto jestem.

– Marylka… – Babka pogładziła moją dłoń.

Z trudem pokonałam odruch, by się cofnąć. Sięgnęłam po chleb, by czymś zająć ręce, posmarowałam masłem i ugryzłam. Skórka zachrupała, pomyślałam, że nigdy nie jadłam czegoś tak wspaniałego. Dawno nie czułam przyjemności podczas jedzenia, robiłam to, bo musiałam, żeby żyć.

– Rilla – poprawiłam. – Nikt nie nazywa mnie pełnym imieniem.

– Rozumiem. – Kiwnęła głową, zaplotła ręce i położyła na stole. – Zostaniesz, prawda? Chciałabym cię poznać, nadrobić stracony czas… – zawiesiła głos.

Wydawała się zmieszana, zerkała do kubka z herbatą, unikała mojego wzroku. W niczym nie przypominała kobiety, którą wyobrażałam sobie w dzieciństwie. Gdzie ta siła i despotyzm, gdzie matka, która była w stanie wyrzec się dziecka? Wezbrała we mnie złość na tę kobietę, która dobrowolnie z nas zrezygnowała. Z drugiej strony chciałam odkryć, dlaczego tak się stało. Czułam, że jest mi bliska, chociaż to niemożliwe, bo widziałam ją pierwszy raz w życiu. Może to podobieństwo do ojca sprawiało, że zadzierzgnęła się między nami wątła więź.

– Nie. Tak. Nie wiem… – powiedziałam. – Jeżeli tylko znajdzie się dla mnie miejsce.

– Mamy go pod dostatkiem. – Zatoczyła dłonią wokół. – Muszę ci jednak coś powiedzieć…

– Kto to? – Zanim zdążyła dokończyć, ktoś jej przerwał.

W drzwiach stał wysoki mężczyzna. Czarne włosy opadały na ramiona, niebieskie oczy wyróżniały się jasną barwą w opalonej twarzy. Nie patrzył z sympatią, od jego postawy biła wręcz namacalna wrogość. Wierciłam się, jak gdyby jego wzrok przypalał, poczułam się nagle mała i niechciana.

– Daniel. – Babka wstała z rozpromienioną twarzą, jednak radość nie odbiła się w oczach. Wyciągnęła dłonie, ale nie odwzajemnił gestu. – Mamy wspaniałego gościa! Chodź, przedstawię cię.

– Mamo, naprawdę…

Nie słuchałam dłużej. W uszach dźwięczało mi ostatnie słowo, rezonując bólem w sercu. A więc to dlatego Genovefa nie potrzebowała Ovidia, po co miała kontaktować się z synem marnotrawnym, skoro miała drugiego, chociaż Ovidia i Daniela dzieliła tak ogromna różnica wieku.

Skuliłam się, czułam prawie fizyczny ból. Żołądek ciążył, jakby chleb, który zjadłam, zamienił się w kamień. Kwaśny płomień zgagi pełzł wzdłuż przełyku aż do ust. Napięłam mięśnie, żeby wstać, wyjść i uciec, ale nie znalazłam sił, by to zrobić. Owładnęła mną niemoc, zaciskałam tylko dłonie na ławie i zęby tak mocno, że zgrzytały.

– Rilla, Rilla, na miłość boską. – Babka potrząsała moim ramieniem.

Spojrzałam tępo i rzeczywistość powoli wróciła. Rozluźniłam palce, odetchnęłam kilka razy. Wzrok znów się wyostrzył, przedmioty nabrały konturów. Furia minęła, zmieniła się w chłodny gniew, który płonął równym płomieniem. Speszyłam się, że widzieli mnie w takim stanie.

– Nic mi nie jest. – Sięgnęłam po resztę herbaty drżącą dłonią. – Zaraz minie.

– To wariatka – syknął do Genovefy Daniel, ale uciszyła go stanowczym ruchem dłoni.

Nie rozumiałam, dlaczego atakuje. Przecież mnie nie znał, nawet nie wiedział, kim jestem.

– Wstań, pokażę ci twój pokój – powiedziała łagodnie Genovefa i ujęła mnie za ramię. – Później pójdziesz z Danielem po rzeczy. No już, spokojnie. Musisz odpocząć.

Dezorientacja powoli mijała, atak paniki słabł, ale czułam się zmęczona tak bardzo, że ledwo powłóczyłam nogami. Poddałam się babce bezwolnie. Uleciały siły i myśli. Dałam się poprowadzić niczym drewniana kukiełka, po schodach w górę, aż na poddasze, gdzie babka ułożyła mnie na łóżku i okryła lekkim kocem.

Kołowało mi w głowie jak po mocnym alkoholu. Myśli pierzchły, zostało tylko poczucie, że przyjazd okazał się błędem, że powinnam uciec, póki mogę.

Dłoń babci głaskała czoło i była to ostatnia rzecz, którą zapamiętałam, zanim zapadłam w sen.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: