Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Puchacze czuwają w mroku - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 maja 2025
E-book: EPUB, MOBI
12,99 zł
Audiobook
12,99 zł
12,99
1299 pkt
punktów Virtualo

Puchacze czuwają w mroku - ebook

Autor opisuje wojenne dzieje 307 Dywizjonu Myśliwskiego „Lwowskich Puchaczy”. Jego wkład do ogólnego bilansu osiągnięć bojowych Polskich Sił Powietrznych na obczyźnie jest znaczny, obejmuje samoloty wroga zestrzelone i uszkodzone w powietrzu, zniszczone na ziemi pociski balistyczne V-1 i V-2, lokomotywy, pociągi, pojazdy mechaniczne i wiele innych obiektów stacjonarnych (urządzeń lotniskowych, radiolokacyjnych, stanowisk artylerii przeciwlotniczej i przemysłowych). Bojowe zasługi trzysta siódmego przeszły do historii i są jeszcze jedną kartą zbrojnego wysiłku Polaków na wszystkich frontach koalicji antyhitlerowskiej.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-17793-2
Rozmiar pliku: 965 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BUNTOWNICY

W 1927 roku w Dębli­nie spo­tkało się dwóch żoł­nie­rzy. Pod­cho­rąży Sta­ni­sław Pie­trasz­kie­wicz stał wyprę­żony jak struna w dwu­sze­regu uczniów, zaś komen­dant Cen­trum Wyszko­le­nia Lot­ni­czego pod­puł­kow­nik obser­wa­tor Sta­ni­sław Ujej­ski bacz­nym wzro­kiem lustro­wał nie­po­zorną syl­wetkę przy­szłego pilota myśliw­skiego.

Trzy­na­ście lat póź­niej daleko od ojczy­stego kraju spo­tkali się znowu. Pod­cho­rąży był już kapi­ta­nem i w nie­daw­nej prze­szło­ści dowo­dził 112 eska­drą myśliw­ską „Kogu­tów”, pod­puł­kow­nik zaś awan­so­wał do stop­nia gene­rała bry­gady i spra­wo­wał funk­cję inspek­tora Pol­skich Sił Powietrz­nych w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Poza, w któ­rej pro­wa­dzili roz­mowę, była także inna od tej pierw­szej – nie stali na bacz­ność naprze­ciw sie­bie, lecz sie­dzieli w głę­bo­kich wygod­nych fote­lach i palili papie­rosy. Był cie­pły, wrze­śniowy pora­nek pierw­szego roku wojny na pod­lon­dyń­skim lot­ni­sku Nor­tholt.

Gene­rał Ujej­ski przy­je­chał na krótką inspek­cję do 303 Dywi­zjonu Myśliw­skiego im. Tade­usza Kościuszki i przy oka­zji zała­twił drugą sprawę.

– Jest pan sta­rym, doświad­czo­nym dowódcą – mówił do „Petra”, jak nazy­wali kapi­tana Pie­trasz­kie­wi­cza Anglicy – więc pomy­śla­łem sobie, że warto pana wyróż­nić, powie­rza­jąc mu sta­no­wi­sko dowódcy nowego dywi­zjonu. Będzie to pierw­szy i kto wie czy nie jedyny pol­ski nocny dywi­zjon myśliw­ski. Pro­po­zy­cje obsady per­so­nal­nej już są, Anglicy przy­dzie­lili też spe­cjalne maszyny, szyb­kie i dys­po­nu­jące dużą siłą ognia. Pew­nie pan sły­szał, jak pod Dun­kierką urzą­dziły Szwa­bów. Są to wła­śnie owe Defianty.

– Ow­szem, sły­sza­łem – potwier­dził bez entu­zja­zmu kapi­tan Pie­trasz­kie­wicz – ale pozwolę sobie zauwa­żyć, że Defiant jest maszyną dwu­miej­scową. Ja nato­miast lata­łem dotąd tylko na samo­lo­tach myśliw­skich jed­no­miej­sco­wych, a poza tym nie umiem latać w nocy. Nie sądzę więc, abym był przy­datny w nowym dywi­zjo­nie, panie gene­rale.

– Niech się pan nie zraża począt­ko­wymi trud­no­ściami – pocie­szał inspek­tor. – Przy odro­bi­nie dobrej woli wszyst­kiego się można nauczyć. Ale na mnie już czas – spoj­rzał na zega­rek wsta­jąc z fotela. – Muszę wra­cać do sztabu. Niech pan pakuje manatki, bo lada dzień otrzyma pan ofi­cjalny przy­dział służ­bowy na sta­no­wi­sko dowódcy trzy­sta siód­mego noc­nego dywi­zjonu myśliw­skiego.

Po wyj­ściu gene­rała Ujej­skiego do pokoju speł­nia­ją­cego rolę „gabi­netu” dowódcy dywi­zjonu 303 wszedł major pilot Zdzi­sław Kra­sno­dęb­ski, znany braci lot­ni­czej pod przy­dom­kiem „Knot”.

– Widzę, że nie jesteś jakoś zbyt­nio zado­wo­lony z audien­cji u naszego szefa. No, mów, o co mu cho­dziło?

– Widzisz – odpo­wie­dział nie­chęt­nie kapi­tan Pie­trasz­kie­wicz – Ujej­ski wyzna­czył mnie na sta­no­wi­sko dowódcy „noc­ni­ków” na Dewian­tach.

– A toś, bra­cie, tra­fił jak śliwka w kom­pot. – Major zaśmiał się gło­śno.

– Łatwo ci się śmiać – ,,Petro” był roz­ża­lony. – Cie­bie to nie dotknęło. Masz pod sobą chło­pa­ków, któ­rymi dowo­dzi­łeś we wrze­śniu, latasz na myśliw­cach jed­no­miej­sco­wych. A ja? Będę szu­kał czar­nego kota w ciem­nym pokoju, zmie­nię się w tak­sów­ka­rza, który wozi strzelca na polo­wa­nie i słu­cha jego pole­ceń: ,,W dół, w górę, tro­chę w lewo, w prawo, o tak, trzy­maj ten kurs!”. I wszystko, dopóty, dopóki któ­rejś nocy jakiś szwab, mający lep­sze oczy, mnie z kolei nie pośle na zie­mię. E tam, do kitu taka robota. – Wes­tchnął ciężko.

– Rze­czy­wi­ście, zna­la­złeś się w nie­we­so­łej sytu­acji – spo­waż­niał major Kra­sno­dęb­ski – ale nie martw się. Roz­kaz jest roz­ka­zem i musisz go wyko­nać. Jedź więc do Black­pool i rób na razie to, co do cie­bie należy. Miej jed­nak oczy i uszy otwarte i przy pierw­szej oka­zji spró­buj się stam­tąd wyrwać. To wszystko, co mogę ci dora­dzić jako twój stary przy­ja­ciel…

Dwie­ście trzy­dzie­ści mil na pół­nocny zachód od Nor­tholt, w Black­pool nad Morzem Irlandz­kim, przy ulicy Lytham, stała nie­wielka cie­plar­nia. Przed wojną jej wła­ści­ciel hodo­wał tu nowa­lijki: kwiaty, warzywa, a teraz budy­nek zajęły wła­dze woj­skowe. Oddano go Pola­kom – ot, niech sobie urzą­dzą pro­wi­zo­ryczne biuro per­so­nalne, a póź­niej znaj­dzie się coś zastęp­czego. I urzą­dzili, a nazy­wało się szum­nie – Biuro Uzu­peł­nień Inspek­to­ratu Pol­skich Sił Powietrz­nych.

W gorą­cym i dusz­nym powie­trzu cie­plarni, na cem­bro­wi­nach grzą­dek, sie­działo kilku ofi­ce­rów i z dłu­gich wyka­zów per­so­nal­nych wyłu­ski­wało zna­jome nazwi­ska:

– Wiśniew­ski, Zadro­ziń­ski, Koc, Kor­nicki – syla­bi­zo­wał mozol­nie kapi­tan Szczę­śniew­ski, były dowódca 161 eska­dry myśliw­skiej. – Kto jesz­cze bił się w naszym dywi­zjo­nie we wrze­śniu trzy­dzie­ści dzie­więć?

– Mala­row­ski, Pręt­kie­wicz – pod­po­wia­dał porucz­nik Gro­szew­ski, były dowódca 162 eska­dry myśliw­skiej. – Nie, Głów­czyń­skiego nie pisz, już go zabrali do trzy­sta dru­giego.

– Szkoda, cho­lera – wes­tchnął dowódca 161 eska­dry – to jest „pisto­let”.

Na sąsied­niej grządce sie­dział kapi­tan Kosiń­ski i klął w duchu zło­śliwy los.

– Nie dość, że zabrali mnie z dywi­zjonu bojo­wego, to jesz­cze każą wybie­rać ludzi z pułku lidz­kiego. A bo to ja pamię­tam? Prze­cież ostat­nio byłem w Dębli­nie i nie wiem, kto tam słu­żył.

– Nie narze­kaj, Kazik, tylko pisz – prze­rwał mu porucz­nik Mic­kie­wicz. – Łuka­sze­wicz, Bury-Burzym­ski, Wasz­kie­wicz, Brze­ski, Joda, Lew­czyń­ski…

Dwu­dzie­stego czwar­tego sierp­nia 1940 roku z sie­dziby Dowódz­twa Lot­nic­twa Myśliw­skiego RAF w Stan­more wysłano tajny tele­gram. Adre­sa­tem był wing com­man­der¹ S.H. Hardy komen­dant Sta­cji Kir­ton-in-Lind­sey, lot­ni­ska poło­żo­nego 16 mil na pół­nocny zachód od mia­sta Lin­coln, sto­licy hrab­stwa Lin­colnshire. Tele­gram powia­da­miał, że 5 wrze­śnia 1940 roku na tutej­szym lot­ni­sku naro­dzi się pol­ski 307 Dywi­zjon Myśliw­ski, wypo­sa­żony w samo­loty Haw­ker „Hur­ri­cane” Mk I.

Tydzień póź­niej, 30 sierp­nia 1940 roku, ser­ge­ant² E.F. Por­ter, peł­niący służbę przy dale­ko­pi­sie w Dowódz­twie Lot­nic­twa Myśliw­skiego, nadał mel­du­nek opa­trzony datą: 29 sierp­nia 1940 roku. Adre­sa­tem był air vice mar­shal³ Traf­ford Leigh-Mal­lory, dowódca 12 Grupy Myśliw­skiej. Treść doku­mentu przy­no­siła poprawkę – 307 Dywi­zjon miał być noc­nym dywi­zjo­nem myśliw­skim, wypo­sa­żo­nym w samo­loty Boul­ton Paul „Defiant” Mk I. Tak roz­po­częła się histo­ria 307 Dywi­zjonu Myśliw­skiego Noc­nego „Lwow­skich Pucha­czy”.

Do Kir­ton zaczął zjeż­dżać per­so­nel bry­tyj­ski. Trzy­dzie­stego pierw­szego sierp­nia przy­był pilot offi­cer⁴ J.M. Rit­chie, szef wyszko­le­nia strzel­ców pokła­do­wych dywi­zjonu, oraz strzelcy: ser­ge­ant J.E. Wood­gate i ser­ge­ant F.W. Lit­son. Dru­giego wrze­śnia na miej­scu był już pilot offi­cer W.A. Proc­tor, ofi­cer tech­niczny; czwar­tego – pilot offi­cer C.A. Male, adiu­tant dywi­zjonu, i fli­ght ser­ge­ant⁵ R.J. Nash, a szó­stego – squ­adron leader⁶ G.C. Tom­lin­son, wyzna­czony dzień wcze­śniej na sta­no­wi­sko bry­tyj­skiego dowódcy dywi­zjonu.

Geo­rge Char­lie Tom­lin­son, praw­nik z wykształ­ce­nia, był Połu­dnio­wo­afry­kań­czy­kiem. Gdy wybu­chła wojna, peł­nił obo­wiązki już jako ofi­cer RAF w szta­bie 22 Grupy Myśliw­skiej, skąd prze­nie­siono go wkrótce do lot­nic­twa ope­ra­cyj­nego. Został dowódcą 17 Dywi­zjonu Myśliw­skiego, który sta­cjo­no­wał w Deb­den. W maju 1940 roku po roz­po­czę­ciu ofen­sywy nie­miec­kiej na zachod­nim fron­cie – do tej pory mil­czą­cym mimo ofi­cjal­nego stanu wojny – został tra­fiony pod­czas lotu bojo­wego i zdo­łał wylą­do­wać we Fran­cji po stro­nie alian­tów. Ewa­ku­ował się do Anglii wraz z roz­bi­tym bry­tyj­skim kor­pu­sem eks­pe­dy­cyj­nym na plaży pod Dun­kierką. Powie­rzono mu póź­niej funk­cję instruk­tora w szkole lot­ni­czej, a 5 wrze­śnia 1940 roku objął sta­no­wi­sko dowódcy 307 Dywi­zjonu, który dopiero orga­ni­zo­wał się jako kolejna jed­nostka Pol­skich Sił Powietrz­nych.

Zaczęło się kom­ple­to­wa­nie sprzętu lata­ją­cego. Siód­mego wrze­śnia squ­adron leader Tom­lin­son poje­chał do Shaw­bury po pierw­szy samo­lot. Był to Fairey „Bat­tle” numer 7411. Dzie­wią­tego wrze­śnia na lot­ni­sko w Kir­ton przy­była z Lytham druga maszyna Miles „Master” numer 8009.

Dzie­sią­tego wrze­śnia 1940 roku o godzi­nie 14.35 na pero­nie dworca kole­jo­wego w Black­pool pano­wał oży­wiony ruch. Do odjazdu szy­ko­wał się esze­lon nowo utwo­rzo­nego 307 Dywi­zjonu Myśliw­skiego.

– Mam nadzieję, „Petro” – zastępca inspek­tora Pol­skich Sił Powietrz­nych, puł­kow­nik pilot Wacław Iwasz­kie­wicz, zwró­cił się do kapi­tana Pie­trasz­kie­wi­cza – że nie pogu­bił pan ludzi w dro­dze na sta­cję?

Kapi­tan zer­k­nął na listę dywi­zjonu: dowódca – kapi­tan pilot Sta­ni­sław Pie­trasz­kie­wicz, dowódca eska­dry „A” – kapi­tan pilot Kazi­mierz Kosiń­ski, dowódca eska­dry „B” – kapi­tan pilot Wła­dy­sław Szczę­śniew­ski, adiu­tant – pod­po­rucz­nik inży­nier Jan Reutt, ofi­cer łącz­no­ści i tak­tyczny – kapi­tan pilot Zbi­gniew Gołoń­ski, ofi­cer uzbro­je­nia – pod­po­rucz­nik Mie­czy­sław Murzyń­ski, ofi­cer tech­niczny – porucz­nik Wil­helm Gie­ra­si­mo­wicz, lekarz – kapi­tan Jan Szlą­zak, szef mecha­ni­ków eska­dry „A” – star­szy sier­żant Edward Skier­czyń­ski, szef mecha­ni­ków eska­dry „B” – star­szy sier­żant Wła­dy­sław Jaki­mo­wicz, szef mecha­ni­ków eska­dry „M” – – star­szy sier­żant Jan Drost, szef dys­cy­pli­narny – star­szy sier­żant Michał Paster­ski… piloci… strzelcy samo­lo­towi… mecha­nicy… per­so­nel pomoc­ni­czy…

– Raczej nie, panie puł­kow­niku – zamel­do­wał „Petro”. – Powinno być sto osiem­dzie­siąt chłopa, ale część „Szwej­ków” z porucz­ni­kiem Wiśniew­skim na czele pozo­stała w obo­zie kwa­ran­tanny. Mają dobić za kilka dni.

– To dobrze. Tym­cza­sem w Kir­ton ocze­kuje was per­so­nel bry­tyj­ski z dwu­ste­rem Fairey „Bat­tle”. Po prze­szko­le­niu na nim prze­sią­dzie­cie się na myśliwce. Na pewno polu­bi­cie nowy rodzaj służby.

– Jakoś to będzie. Poży­jemy, zoba­czymy – pocie­szał się kapi­tan Pie­trasz­kie­wicz.

– I pro­szę pamię­tać, „Petro” – były dowódca 5 pułku wycią­gnął dłoń – o tym, co mówi­łem wam na zbiórce. Jeste­ście kon­ty­nu­ato­rami chlub­nej tra­dy­cji dywi­zjo­nów myśliw­skich 5 i 6 pułku lot­ni­czego. Nie może­cie nas zawieść i mówię to nie tylko przez lokalny patrio­tyzm, jako były dowódca pią­tego pułku, ale rów­nież jako Polak, któ­remu dobre imię pol­skich skrzy­deł leży na sercu.

– Tak jest, panie puł­kow­niku – zapew­nił dowódca trzy­sta siód­mego. – Ale mówiąc mię­dzy nami, to „szó­stacy” pana ubie­gli. Dywi­zjon otrzy­mał imię lot­ni­czego pułku nie pią­tego, lecz szó­stego.

– No cóż, spi­sali się lepiej w kam­pa­nii wrze­śnio­wej – przy­znał Wacław Iwasz­kie­wicz.

Od godziny po pero­nie małej sta­cyjki kole­jo­wej Kir­ton-in-Lind­sey spa­ce­ro­wał sil­nie zbu­do­wany ofi­cer. Widać było wyraź­nie, że jest pod­eks­cy­to­wany. Teraz przy­sta­nął na chwilę, aby zapa­lić papie­rosa, chyba już czwar­tego w ciągu godziny. Aż strach pomy­śleć, co będzie, jak się pociąg opóźni…

Pilot offi­cer⁷ C.A. Male otrzy­mał sta­no­wi­sko adiu­tanta dywi­zjonu. Miał być duble­rem jakie­goś Polaka. Wszy­scy jego kole­dzy dostali przy­działy do dywi­zjo­nów bry­tyj­skich, tylko jemu się nie udało. Polacy… Kto o nich sły­szał? Pew­nie nie potra­fią roz­ma­wiać żad­nym języ­kiem prócz ojczy­stego. Jak ja się z nimi poro­zu­miem?

W pocze­kalni sta­cyj­nej sie­dzi dwóch innych ofi­ce­rów RAF: wing com­man­der Hardy i squ­adron leader Tom­lin­son. Adiu­tant podzię­ko­wał im za towa­rzy­stwo. Był stre­mo­wany, więc wolał się prze­wie­trzyć. O godzi­nie dwu­dzie­stej wyrywa go z zadumy ostry gwizd wjeż­dża­ją­cej na sta­cję loko­mo­tywy. Naresz­cie są…

– _Par­lez vous français?_ – pyta go Polak z naszyw­kami fli­ght lieu­te­nanta.

– _Oui_ – odpo­wiada.

– Jestem… dowódcą dywi­zjonu trzy­sta sie­dem…

Dobry Boże, jakie straszne to nazwi­sko. Piet­zaz-kowiz… Kto to zdoła wymó­wić?

Było już zupeł­nie ciemno, kiedy cię­ża­rówki minęły bramę lot­ni­ska, toteż żaden z Pola­ków nie zauwa­żył flagi, która powie­wała na masz­cie sta­cyj­nym. Ale naza­jutrz…

– Zobacz, Wła­dek, co to za flaga na masz­cie – kapi­tan Kosiń­ski zwraca się do Szczę­śniew­skiego. – Chyba nie należy do żad­nego z państw euro­pej­skich?

– Chyba nie… Czarny orzeł na bia­łym polu. Nie, raczej nie z Europy.

– Jak to, nie wie­cie? – wtrąca się prze­cho­dzący pod­po­rucz­nik Reutt. – Prze­cież nasz bry­tyj­ski dowódca jest z Pie­ter­ma­rit­zburga. Pew­nie przy­wiózł ze sobą chło­pa­ków z Afryki Połu­dnio­wej i stąd ta dziwna flaga.

W kilka godzin póź­niej…

– Panie puł­kow­niku – ,,Petro” zwraca się do wing com­man­dera Hardy’ego – moi pod­władni przy­szli do mnie z pyta­niem, dla­czego na masz­cie bra­kuje flagi pol­skiej i jaki dywi­zjon, obok bry­tyj­skiego, tu sta­cjo­nuje. Przy­kro mi, ale nie umia­łem im odpo­wie­dzieć. Nie znam tej bia­łej flagi.

– Nie­moż­liwe. Prze­cież to flaga pol­ska? Orzeł jest waszym sym­bo­lem, nie­praw­daż?

– Przy­kro mi, ale nasza flaga jest biało-czer­wona, a godłem Pol­ski jest biały orzeł. Skąd macie ten wzór?

– _Sorry_… Prawdę powie­dziaw­szy wzoru nie mie­li­śmy. Nikt z nas Polaka na oczy nie widział. Jeden z ofi­ce­rów był w Lon­dy­nie i zoba­czył, że nosi­cie na czap­kach bia­łego orła na ciem­nym tle, więc pomy­śle­li­śmy, że na fla­dze będzie odwrot­nie. Sami wyko­na­li­śmy. Szkoda, tyle pracy…

Pie­trasz­kie­wicz nic nie odpo­wie­dział. Wydało mu się dziwne, że bry­tyj­scy sojusz­nicy – ci, któ­rzy udzie­lili Pol­sce gwa­ran­cji przed napa­ścią Nie­miec, nie czy­niąc w isto­cie nic, co mogłoby nazy­wać się pomocą w dniach wrze­śnio­wej kata­strofy – nie znają nawet pol­skiego godła i barw naro­do­wych.

Roz­po­częło się inten­sywne szko­le­nie. Jede­na­stego wrze­śnia squ­adron leader Tom­lin­son zabrał do kabiny Faireya „Bat­tle’a” kapi­tana Pie­trasz­kie­wi­cza, aby się zapo­znał z bry­tyj­ską maszyną. Potem się roz­dzie­lili i każdy na wła­sną rękę szko­lił swoją grupkę pilo­tów.

Osiem­na­sty wrze­śnia. Szczy­towy dzień szko­le­nia. Dowódca eska­dry „B” wyko­nuje kolejno loty z sied­mioma pilo­tami. Czter­na­stego wrze­śnia dywi­zjon otrzy­muje dzie­więć samo­lo­tów bojo­wych typu Defiant.

Myśli­wiec Boul­ton Paul „Defiant” Mk I skon­stru­owano dwa lata przed wybu­chem wojny. Był to jed­no­sil­ni­kowy dol­no­płat o kon­struk­cji meta­lo­wej, kabi­nach zakry­tych i pod­wo­ziu cho­wa­nym w locie, któ­remu 12-cylin­drowy sil­nik tło­kowy marki Rolls-Royce Mer­lin III o mocy 1030 KM pozwa­lał roz­wi­jać pręd­kość 485 kilo­me­trów na godzinę. Atu­tem Defianta, oto­czo­nego począt­kowo naj­skryt­szą tajem­nicą, była wie­życzka strzelca pokła­do­wego z czte­rema sprzę­żo­nymi kara­bi­nami maszy­no­wymi typu Brow­ning, kali­bru 7,6 mm, obra­cana elek­trycz­nie.

Dwu­dzie­stego dzie­wią­tego maja 1940 roku bry­tyj­ski 264 Dywi­zjon Myśliw­ski, lata­jący na tych wła­śnie maszy­nach, z syl­wetki bar­dzo podob­nych do Hur­ri­cane’a, urzą­dził Niem­com gorącą łaź­nię pod­czas jed­nego z lotów patro­lo­wych. Liczna grupa Mes­ser­sch­mit­tów, bio­rąc samo­loty za nor­malne myśliwce, zaata­ko­wała je śmiało od tyłu z mar­twej pół­strefy. Strzelcy Defian­tów cier­pli­wie odcze­kali, aż Niemcy podejdą bli­żej, i ku zdu­mie­niu pilo­tów Luft­waffe otwo­rzyli nie­zwy­kle skon­cen­tro­wany i celny ogień z czte­ro­lu­fo­wych kara­bi­nów maszy­no­wych. Zasko­cze­nie było kom­pletne. Wiele Mes­ser­sch­mit­tów poszło w pło­mie­niach do ziemi, reszta rato­wała się ucieczką, ale ta jedna walka – uznana za wyjąt­kowy wyczyn załóg Defian­tów – ujaw­niła tajem­nicę uzbro­je­nia rze­ko­mych Hur­ri­cane’ów. Od tej pory Niemcy byli ostroż­niejsi, zmie­nili tak­tykę ata­ków, pod­cho­dząc do prze­ciw­nika od czoła. Na wyniki nie trzeba było długo cze­kać, dywi­zjony Defian­tów zaczęły pono­sić dotkliwe straty. Zanie­po­ko­jone Dowódz­two Lot­nic­twa Myśliw­skiego RAF musiało w końcu zmie­nić zada­nia dla tego typu samo­lo­tów, prze­no­sząc je z dzia­łań dzien­nych do noc­nych.

Osiem­na­stego wrze­śnia 1940 roku sie­dzący za sto­łem w pokoju dowódcy 307 Dywi­zjonu ofi­cer pod­niósł słu­chawkę:

– Porucz­niku Reutt, pro­szę do mnie na chwilę.

– Słu­cham, panie kapi­ta­nie – zamel­do­wał się po chwili adiu­tant.

– Jak pan wie, zło­ży­łem raport o prze­nie­sie­niu mnie do dzien­nego lot­nic­twa myśliw­skiego. Wysy­łał pan to pismo drogą służ­bową do Lon­dynu. W odpo­wie­dzi Mini­ster­stwo Lot­nic­twa przy­słało nam do Kir­ton dowódcę 9 Grupy Myśliw­skiej…

– Ale pan kapi­tan mu wygar­nął! „W imie­niu wła­snym i pod­le­głych mi pilo­tów, pro­szę o prze­nie­sie­nie do dzien­nego lot­nic­twa myśliw­skiego, a jeśli to nie­moż­liwe, pro­szę o skie­ro­wa­nie do… pie­choty”. To mi się naj­bar­dziej podo­bało. Widział pan minę gene­rała McC­lo­ughry’ego?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij