Puchar bogów - ebook
Puchar bogów - ebook
PERCY JACKSON, żyjący w naszych czasach syn Posejdona, stara się, jak może, żeby tylko przetrwać szkołę średnią. Wielokrotnie uratował świat, walcząc z potworami, tytanami i gigantami, a teraz, po zmianie szkoły, chodzi do ostatniej klasy Liceum Alternatywnego w Nowym Jorku i ma nadzieję, że ten rok szkolny upłynie mu (wreszcie) normalnie.
Niestety bogowie nie zamierzają dać mu spokoju. Posejdon przynosi złe wieści: jeśli jego syn chce się dostać do Uniwersytetu Nowego Rzymu, musi wykonać trzy misje, żeby zdobyć trzy listy rekomendacyjne z Olimpu.
Pierwsze zadanie polega na odzyskaniu złotego pucharu Ganimedesa, podczaszego Zeusa, zanim naczynie wpadnie w niepowołane ręce. Jeden bowiem łyk z pucharu może przemienić śmiertelnika w boga – Zeusowi by się to nie spodobało… Czy Percy, jego dziewczyna Annabeth i ich przyjaciel Grover zdołają odzyskać na czas cenny kielich? A jeśli tak, to czy uda im się oprzeć pokusie skorzystania z jego mocy?
Tą pełną humoru historią „opowiadacza bogów”, osadzoną w świecie greckiej mitologii, będą zachwyceni zarówno czytelnicy, którzy do tej pory nie znali świata Percy’ego Jacksona, jak i fani wypatrujący od ponad dekady powrotu ulubionych bohaterów.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367071864 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słuchajcie, ja wcale nie chciałem być uczniem ostatniej klasy liceum.
Miałem nadzieję, że tata napisze mi takie pismo:
Szanowny Ktosiu,
zwracam się z prośbą o zwolnienie Percy’ego Jacksona ze szkoły – na zawsze. Proszę mu po prostu dać dyplom i tyle.
Dzięki i pozdrawiam
Posejdon
Moim zdaniem naprawdę sobie na to zasłużyłem, walcząc z bogami i potworami od dwunastego roku życia. Uratowałem świat… trzy razy? Cztery? Straciłem rachubę. A, nie musicie znać takich szczegółów. Zresztą nie jestem pewien, czy w ogóle je pamiętam.
Może myślicie: „Ale łał! Jesteś synem greckiego boga! To musi być coś niesamowitego!”. Tylko – szczerze – przez większość czasu bycie półbogiem to masakra. Ktoś, kto wam wmawia coś innego, próbuje was zwerbować do jakiejś misji.
Tak więc błąkałem się po korytarzach rano pierwszego dnia szkoły w kolejnym liceum po zmarnowaniu całej poprzedniej klasy przez magiczną amnezję (lepiej nie pytajcie). Książki wyślizgiwały mi się z rąk i nie miałem pojęcia, gdzie mam trzecią lekcję – matematykę. Po angielskim i biologii mój mózg już był w rozsypce. Jak przetrwam do końca dnia – nie miałem pojęcia.
Nagle zatrzeszczał głośnik:
– Percy Jackson jest proszony do gabinetu psychologa.
Dobrze choć, że żaden z tutejszych uczniów jeszcze nie wiedział, kim jestem. Nikt nie spojrzał na mnie i nie zachichotał. A ja odwróciłem się jakby nigdy nic i udałem się spokojnie z powrotem do skrzydła administracyjnego.
Liceum Alternatywne zajmuje budynek dawnej szkoły podstawowej w Queens. Oznacza to ławki dostosowane wielkością do małych dzieci i brak szafek, czyli wszystkie rzeczy trzeba nosić ze sobą z klasy do klasy. W każdym korytarzu natrafiałem na wesołe ślady minionych lat dziecinnych szkoły: smugi farby po malowaniu palcami po ścianach, naklejki z jednorożcami odłażące od gaśnic, sporadycznie wspomnienie zapachu soku owocowego i krakersów.
LA przyjmuje wszystkich, którzy muszą skończyć szkołę średnią. Nie ma znaczenia, czy wraca się z poprawczaka, czy ma się poważne trudności w uczeniu się, czy też jest się półbogiem dotkniętym naprawdę dużym pechem. To również jedyna szkoła w okręgu nowojorskim, która chciała mnie przyjąć na ostatni rok i pomóc mi w zaliczeniu wszystkich przedmiotów, na które nie chodziłem w poprzedniej klasie.
Plusem było to, że miała drużynę pływacką i basen olimpijski (nie mam pojęcia dlaczego), więc mój ojczym Paul Blofis uznał, że to może być coś dla mnie. Obiecałem mu, że spróbuję.
Obiecałem to również mojej dziewczynie Annabeth. Plan był taki, że mam skończyć liceum w terminie, żebyśmy mogli pójść razem do college’u. Nie chciałem jej sprawić przykrości. Myśl, że Annabeth wyjedzie do Kalifornii sama, beze mnie, nie dawała mi spać…
Pokój psychologa szkolnego znajdował się w pomieszczeniu, w którym kiedyś musiał się mieścić gabinet higienistki. Wskazywała na to namalowana na ścianie smutna, fioletowa żaba z termometrem w pysku.
– Panie Jackson, zapraszam!
Psycholożka obeszła biurko, wyciągając do mnie rękę na przywitanie, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, że dźwigam jakieś trzy tony podręczników.
– Och, połóż je gdziekolwiek – powiedziała. – I siadaj, proszę!
Wskazała na niebieskie plastikowe krzesło o jakieś trzydzieści centymetrów za niskie dla mnie. Kiedy na nim usiadłem, znalazłem się oko w oko z pojemnikiem cukierków na biurku.
– No więc! – Psycholożka uśmiechnęła się do mnie promiennie z wyglądającego na wygodny fotela w dorosłym rozmiarze. Szkła jej okularów, grube jak denka od butelek, zniekształcały jej oczy. Siwe włosy miała ufryzowane w rzędy ciasnych fal, które przypominały mi ułożone ciasno obok siebie ostrygi. – Jak ci tu jest?
– Krzesło trochę za niskie…
– Chodziło mi o szkołę.
– No, miałem na razie tylko dwie lekcje…
– Czy już zająłeś się przygotowaniem podań na studia?
– Ja dopiero się tu przeniosłem…
– Właśnie! I już jesteśmy do tyłu!
Zerknąłem na fioletową żabę, której mina była tak ponura jak moje samopoczucie.
– Proszę pani…
– Mów mi Eudora – odparła pogodnie. – No, zobaczmy, jakie my tu mamy broszury… – Kucnęła i zaczęła szperać w biurku. – Politechnika. Uniwersytet Bostoński. Uniwersytet Nowojorski. Uniwersytet Stanu Arizona. Uniwersytet w Fairfield. No, no, no.
Niech ona przestanie! Pulsowało mi w skroniach, a ADHD dudniło mi pod skórą jak miliard podskakujących kulek. Nie mogłem dziś myśleć o college’u!
– Proszę pani, bardzo dziękuję za pomoc – wykrztusiłem – ale naprawdę już w zasadzie mam plan. Jeśli tylko zdołam skończyć tę klasę…
– A tak, Uniwersytet Nowego Rzymu – wymamrotała, nadal przetrząsając szufladę. – Ale śmiertelna psycholożka chyba nie ma tej broszury.
Strzeliło mi w uszach, a w gardle poczułem smak słonej wody.
– Śmiertelna psycholożka?…
Moja ręka sama powędrowała do kieszeni dżinsów, w której trzymałem moją ulubioną broń: zabójczy długopis. Nie pierwszy raz musiałbym się bronić przed atakiem w szkole. Zdziwilibyście się, ilu nauczycieli, pracowników administracyjnych i innych to w rzeczywistości potwory w przebraniu. A może byście się nie zdziwili…
– Kim pani jest? – zapytałem sztywno.
Usiadła i uśmiechnęła się.
– Mówiłam. Nazywam się Eudora.
Przyjrzałem się jej uważnie. Kręcone włosy były naprawdę ciasno ułożonymi ostrygami, a sukienka błyszczała jak błona meduzy.
Dziwne, jak działa Mgła. Nawet półbogowie, którzy bez przerwy widzą rzeczy ponadnaturalne, muszą się skoncentrować, żeby przeniknąć barierę między światem ludzi a światem bogów. W przeciwnym razie Mgła po prostu klei się do wszystkiego, co widzimy, i ogry wyglądają jak zwykli przechodnie, a wielki drakon jak skład metra. (Wierzcie mi, jest naprawdę głupio, kiedy próbujesz wsiąść do drakona rozrabiającego na stacji Astoria Boulevard).
– A co zrobiłaś z psycholożką z tej szkoły? – zapytałem nieufnie.
Eudora machnęła niedbale ręką.
– Och, nie przejmuj się nią. Ona nie mogłaby ci pomóc z Nowym Rzymem. A ja jestem tutaj właśnie po to!
Coś w jej tonie sprawiło, że poczułem się… nie do końca uspokojony, ale przynajmniej niezagrożony. Może pożerała tylko psychologów szkolnych.
Jej obecność też wydawała mi się znajoma – słone pieczenie w nosie, ciśnienie w uszach, jakbym znajdował się trzysta metrów pod wodą… Uświadomiłem sobie, że przecież spotkałem już kogoś takiego jak ona, kiedy miałem dwanaście lat – na dnie Missisipi.
– Jesteś duchem morskim. Nereidą.
Eudora prychnęła śmiechem.
– Tak, oczywiście, Percy. Myślałeś może, że jestem driadą?
– Czyli… to mój ojciec cię przysłał?
Uniosła brwi, jakby zaczynała się martwić, że nie jestem za bardzo lotny. Co ciekawe, całkiem często zdarza się, że ktoś tak na mnie patrzy.
– Tak, złotko. Posejdon. Twój ojciec. Mój szef. No więc przykro mi, że nie mogę znaleźć tej broszury, ale wiem, że aby się dostać na Uniwersytet Nowego Rzymu, musisz spełnić wszystkie normalne ludzkie wymagania: wyniki egzaminów, wykazy ocen i aktualny profil psychoedukacyjny. To nie problem.
– Nie? – Po tym wszystkim, co do tej pory przeszedłem, optymizm co do ostatniego z punktów chyba był przedwczesny.
– Będziesz jednak musiał spełnić też kilka, hmm… szczególnych wymogów.
Smak słonej wody w moich ustach zrobił się mocniejszy.
– Co to za szczególne wymogi?
– Czy ktoś mówił ci o boskich listach rekomendacyjnych? – Wyglądała, jakby naprawdę chciała, żeby odpowiedź brzmiała: „Tak”.
– Nie – odparłem.
Przesunęła palcem pojemnik z cukierkami.
– Rozumiem. No cóż. Musisz mieć trzy listy. Od trzech różnych bogów. Ale jestem pewna, że półbóg o twoich zdolnościach…
– Co?!
Eudora wzdrygnęła się.
– Albo moglibyśmy sprawdzić parę rezerwowych uczelni. Centrum Kształcenia Ustawicznego Ho-Ho-Kus jest bardzo sympatyczne!
– Żartujesz sobie?!
Twarz nereidy zrobiła się błyszcząca – strużki słonej wody zaczęły spływać z jej pokrytej ostrygami głowy.
I od razu ogarnęło mnie poczucie winy. Nie powinienem się złościć – to nie jej wina. Wiedziałem, że próbowała mi pomóc tylko dlatego, że kazał jej to zrobić mój tata. Ale też nie miałem ochoty przetwarzać takich nowin w poniedziałek rano. W ogóle to najlepiej nigdy.
Wziąłem głęboki wdech i wydech.
– Przepraszam. No bo… ja naprawdę muszę dostać się do Nowego Rzymu. Przez te lata zrobiłem dla bogów mnóstwo rzeczy. Nie mogę po prostu przesłać im mailem formularza rekomendacyjnego?
Eudora ściągnęła brwi. Z jej sukienki spływały teraz strugi morskiej wody i na zielonych kafelkach zbierała się coraz większa kałuża, zbliżając się powoli do moich podręczników.
– Uch… – westchnąłem. – Będę musiał wykonać jakieś kolejne misje, prawda?
– No cóż, złotko, proces rekrutacyjny na studia zawsze jest trudny, ale jestem tu po to, żeby ci pomóc.
– A może zrobimy tak… – powiedziałem z namysłem. – Jeśli ojciec naprawdę chce mi pomóc, może mógłby sam mi to wyjaśnić, zamiast wysyłać ciebie ze złymi wieściami.
– Och. No, to by było… eee…
– Niepodobne do niego – zgodziłem się.
Coś zabzyczało w jej fryzurze (ostrygurze?) i nereida drgnęła. Może w jej ławicy ostryg utknął węgorz elektryczny? Ale zaraz moja nowa pani psycholog odczepiła z głowy jedną ze skorupek.
– Przepraszam, muszę odebrać – wyjaśniła i przyłożyła ją do ucha. – Halo? A, tak, panie! Ja… Tak, rozumiem. Oczywiście. Już się robi.
Położyła skorupkę na biurku i zapatrzyła się w nią, jakby z obawą, że zaraz zadzwoni ponownie.
– Tata? – zapytałem.
Uśmiechnęła się niemrawo. Jeziorko słonej wody na podłodze wciąż się rozrastało, zalewając moje książki i przesączając się przez buty.
– Myśli, że chyba masz rację – rzekła Eudora. – Wyjaśni ci to osobiście.
Wymówiła „osobiście” takim tonem, jakim większość nauczycieli mówi: „Za karę zostajesz po lekcjach w szkole”.
Próbowałem udawać, że wszystko jest okej, jakbym wygrał w jakimś sporze, ale tata i ja nie rozmawialiśmy… od dłuższego czasu. Zwykle sprowadzał mnie do swojego podwodnego pałacu, kiedy miała wybuchnąć jakaś wojna. Po cichu liczyłem, że da mi tydzień czy coś, żebym się trochę oswoił ze szkołą, zanim mnie do siebie wezwie.
– Super. To co… Mogę wrócić do klasy?
– Och, nie, złotko. On chce ci to wyjaśnić teraz zaraz.
Woda wokół moich nóg wzbiła się i zaczęła krążyć w miniaturowym huraganowym wirze. Płytki pękały i się rozpuszczały.
– Ale nie martw się! Spotkamy się jeszcze! – pocieszyła mnie Eudora.
Pod moim krzesłem posadzka nagle zniknęła i runąłem we wzburzony odmęt z grzmiącym pluskiem.ROZDZIAŁ II TATA POMAGA*
(*NIE DOCHODZI DO ŻADNYCH AKTÓW POMOCY)
Człowiek wie, że już zdecydowanie za długo jest półbogiem, kiedy zostaje spłukany ze swojej szkoły prosto do Atlantyku i nawet go to nie dziwi.
Nie próbowałem walczyć z prądem. Mogłem oddychać pod wodą, więc to akurat nie stanowiło problemu. Siedziałem tylko dalej na niebieskim plastikowym krzesełku i sunąłem jak rakieta przez Prywatny System Kanalizacyjny Posejdona™, napędzany tsunami o objętości dwudziestu miliardów litrów. Szybciej, niż można powiedzieć: „No, to nie było fajne”, wyskoczyłem z dna morskiego, jakby mnie odkrztusił jakiś małż.
Kiedy chmura piasku wokół mnie osiadła z powrotem, spróbowałem się skupić na sytuacji. Mój nawigacyjny zmysł mówił mi, że znajduję się jakieś sześćdziesiąt kilometrów na południowy wschód od wybrzeża Long Island, na głębokości siedemdziesięciu metrów – dla syna Posejdona to nic specjalnego, ale wy, kochani, sami tego nie próbujcie. Sto metrów przede mną szelf kontynentalny opadał w ciemność. A na samym skraju przepaści wznosił się błyszczący pałac, letnia rezydencja Posejdona.
Tata jak zwykle robił remont. Kiedy ktoś jest nieśmiertelny, to pewnie w jakimś momencie zaczyna mieć dość chaty, w której mieszka od stuleci. Posejdon zawsze wydawał się pruć podłogi, modernizować lub powiększać. Fakt faktem, pomagało mu to, że w podwodnych projektach budowlanych dysponował nieskończoną mocą i darmową siłą roboczą.
Dwa płetwale błękitne holowały marmurową kolumnę wielkości kamienicy. Rekiny młoty nakładały zaprawę na koralowe cegły płetwami i naroślami po bokach głowy. Setki trytonów i nereid przemykały tu i tam w jasnożółtych kaskach pasujących do ich świecących oczu.
Parę zamachało do mnie, kiedy płynąłem przez plac budowy. Delfin we fluorescencyjnej kamizelce bezpieczeństwa przybił mi piątkę.
Tata stał przy ukończonym do połowy basenie infinity nad przepaścią Kanionu Hudsona. Nie byłem pewien, po co komu basen infinity, kiedy już i tak się jest pod wodą, ale wiedziałem, że lepiej nie pytać. Tata był na ogół bardzo spoko, ale nie należało kwestionować jego wyborów stylowych.
Na przykład jego ubrań.
Niektórzy z poznanych przeze mnie greckich bogów lubią każdego dnia zmieniać to, jak wyglądają. Mogą to robić, bo w końcu są bogami. Ale Posejdon zdecydował się na jeden odpowiadający mu wygląd – nawet jeśli nie odpowiadał on nikomu innemu.
Tego dnia miał na sobie wymięte, krótkie bojówki pasujące mu do crocsów i skarpetek. Jego obozowa koszulka wyglądała tak, jakby ktoś obrał ją sobie za cel podczas bitwy paintballowej między drużyną Fioletowych a drużyną Hello Kitty. Czapkę miał obszytą błystkami. W ręce trzymał szumiący mocą trójząb z niebiańskiego spiżu, wokół którego ostrych szpikulców gotowała się woda.
Atletyczna sylwetka Posejdona, ciemna, przystrzyżona broda i kręcone, szpakowate włosy sprawiały, że nikt nie dawał mu więcej niż czterdzieści pięć lat – póki tata nie odwrócił się, żeby się do niego uśmiechnąć. Wtedy dopiero zauważało się głębokie zmarszczki na jego twarzy, zupełnie jak na niszczonym przez erozję stoku góry, i głęboką melancholię w jego zielonych oczach. Człowiek zaczynał sobie wtedy uświadamiać, że ten facet jest starszy niż większość narodów – że jest potężny, stary i że na jego barkach spoczywa o wiele większy ciężar niż ciśnienie wody.
– Percy – odezwał się do mnie.
– Cześć.
Właśnie takie głębokie rozmowy prowadzimy.
Jego uśmiech nieco spochmurniał.
– Jak tam nowa szkoła?
Ugryzłem się w język, żeby nie zauważyć uszczypliwie, że udało mi się być tylko na dwóch lekcjach, zanim zostałem wessany do morza.
– Na razie jest okej – odparłem tylko.
Chyba nie zabrzmiało to przekonująco, bo tata zmarszczył krzaczaste brwi. Wyobraziłem sobie burzowe chmury formujące się wzdłuż wybrzeża Atlantyku, statki kołyszące się na gniewnych falach…
– Jeśli nie jest dobra, z chęcią poślę tam dużą falę…
– Nie, jest w porządku – uspokoiłem go szybko. – Więc co do tych listów rekomendacyjnych…
– Tak. – Posejdon westchnął. – Eudora zgłosiła się na ochotnika, żeby ci doradzać. Bo wiesz, jest nereidą darów morza. Wprost uwielbia pomagać ludziom. Ale może lepiej było nieco zaczekać z ogłoszeniem tych nowin…
Innymi słowy: przez nią musiał to zrobić Posejdon, co bardzo mu się nie podobało.
Jeśli uznaliście, że Posejdon jest rodzicem typu „niech dziecko radzi sobie samo”, wygraliście danie obiadowe z kurczakiem. Poznałem go dopiero w wieku dwunastu lat, kiedy (zupełnym przypadkiem) czegoś ode mnie potrzebował.
Ale teraz się dogadujemy. Wiem, że na swój sposób mnie kocha. Po prostu bogom ciężko jest emocjonalnie zbliżyć się do swojego śmiertelnego potomstwa. My, półbogowie, nie żyjemy długo w porównaniu do bogów. Jesteśmy dla nich jak myszoskoczki. Myszoskoczki, które są non stop zabijane. Poza tym Posejdon ma na głowie masę innych spraw: rządzi oceanami, zajmuje się wyciekami ropy naftowej, huraganami i gderliwymi potworami morskimi, przebudowuje swoje rezydencje…
– Ja tylko chcę się dostać na Uniwersytet Nowego Rzymu – westchnąłem. – Nie ma możliwości, żebyś…?
Zamachałem palcami, próbując dać mu do zrozumienia, że boska magia potrafi likwidować wszelkie problemy. Nie żebym kiedykolwiek coś takiego widział. Bogowie są znacznie lepsi w magicznym kreowaniu problemów niż w ich usuwaniu.
Posejdon przeczesał sobie wąsy szpikulcami trójzębu. Jak to robił, nie raniąc się jednocześnie – nie mam pojęcia.
– Niestety – odparł – nie mogłem ci załatwić nic lepszego niż te listy rekomendacyjne. To jedyny sposób, w jaki Rada Olimpijska pozwoli ci odpracować dług.
Komunikacja pod wodą ma skomplikowany przebieg. Częściowo tłumaczyłem jego słowa z mruczenia i klikania wielorybów, a częściowo odbierałem jego głos telepatycznie w głowie, więc nie wiedziałem, czy na pewno dobrze go zrozumiałem.
– Nie mam żadnego studenckiego kredytu! – zaprotestowałem ostrożnie. – Jeszcze przecież mnie nawet nie przyjęto na uczelnię.
– Nie chodzi o kredyt studencki – odparł Posejdon. – To dług, który masz za to, że… istniejesz.
Serce mi zamarło.
– To znaczy za to, że jestem dzieckiem jednego z Wielkiej Trójki? Twoim dzieckiem.
Posejdon patrzył w dal, zupełnie jakby zauważył właśnie coś interesującego w otchłani. Trochę spodziewałem się, że zaraz krzyknie: „Patrz, jakie ładne!”, a potem zniknie, kiedy będę patrzył w inną stronę.
Jakieś siedemdziesiąt lat temu trzej wielcy bogowie – Zeus, Posejdon i Hades – zawarli pakt, w którym zobowiązali się, że nie będą mieli więcej dzieci ze śmiertelniczkami. Jesteśmy bowiem zbyt potężni i nieprzewidywalni. Półbogowie mieli w przeszłości tendencję do wszczynania wielkich wojen, powodowania katastrof naturalnych, tworzenia złych sitcomów… No, rozumiecie. Członkowie Wielkiej Trójki byli jednak bogami i potrafili łamać tę umowę, nie pakując się jednocześnie w kłopoty. Za to cierpieliśmy my, ich półboskie dzieci.
– Myślałem, że mamy to już za sobą – mruknąłem. – Pomogłem wam w walce z tytanami…
– Wiem – odparł tata.
– I z Gają i gigantami.
– Wiem.
– I…
– Synu. – Ostra nuta w jego głosie dała mi do zrozumienia, że lepiej będzie, jeśli przestanę wyliczać moje największe hity. – Gdyby to zależało ode mnie, pominąłbym całkowicie ten idiotyczny wymóg. Niestety ktoś… – skierował na chwilę wzrok w górę; „ktoś” znaczyło „mój nierozsądny brat Zeus” – …bardzo lubi trzymać się zasad. Nie powinieneś był się urodzić, więc teoretycznie nie kwalifikujesz się do przyjęcia na Uniwersytet Nowego Rzymu.
Nie mogłem w to uwierzyć!
A także absolutnie mogłem w to uwierzyć.
Zawsze kiedy myślałem, że może będę miał chwilę oddechu, dowiadywałem się, że jednak nie. Bogowie olimpijscy uważali chyba, że jestem ich osobistym chłopcem do bicia.
Rozluźniłem szczękę, żeby nie zgrzytać zębami.
– No więc mamy te trzy listy rekomendacyjne…
Posejdon się rozpromienił.
– Zeus chciał dwadzieścia pięć. Przekonałem go do poprzestania na trzech.
Wyglądał, jakby na coś czekał.
– Dziękuję – burknąłem. – Pewnie nie możesz mi sam jednego napisać?
– Jestem twoim ojcem. Byłbym nieobiektywny.
– No tak, absolutnie nie chcemy braku obiektywizmu.
– Cieszę się, że rozumiesz. Aby zasłużyć na każdy z listów, będziesz musiał wykonać misję. Wszystkie trzy musisz ukończyć przed terminem składania dokumentów, czyli przed przesileniem zimowym. Kiedy dany bóg napisze ci list rekomendacyjny, daj go Eudorze, a ona dołączy go do twojej teczki.
Zacząłem myśleć o bogach, którzy mogliby mnie potraktować ulgowo i dać mi jakieś proste zadania do wykonania. W ciągu ostatnich lat pomogłem wielu nieśmiertelnym. Chodziło o to, żeby znaleźć kogoś, kto będzie pamiętał, że mu pomogłem – albo w ogóle pamiętał, jak się nazywam.
– Pewnie mogę poprosić Hermesa. I Artemidę?…
– Och, nie możesz sam się z tym zwrócić do bogów. To oni muszą przyjść do ciebie. Ale nie przejmuj się! – Posejdon wyglądał na naprawdę zadowolonego z siebie. – Pozwoliłem sobie umieścić twoje nazwisko na olimpijskiej tablicy ogłoszeń o misjach.
– Co takiego?!
Posejdon pstryknął palcami i w jego dłoniach zmaterializowała się jaskrawożółta ulotka. Była to reklama z moim zdjęciem i tekstem:
PERCY JACKSON WYKONA WASZE MISJE
(W ZAMIAN ZA LISTY REKOMENDACYJNE DO COLLEGE’U)
Dół ulotki był pocięty na paseczki z moim adresem.
Zdjęcie wyglądało, jakby je zrobiono zza lustra w mojej łazience, co wnosiło szereg niepokojących pytań. Miałem mokre włosy. I przymknięte do połowy powieki. Z moich ust wystawała szczoteczka do zębów.
– I już to tam zamieściłeś… – wykrztusiłem.
– Żaden problem! – zapewnił Posejdon. – Kazałem moim chochlikom morskim umieścić je też na Olimpie, wszędzie.
– Jestem taki…
– Wdzięczny. – Położył mi ciężko rękę na ramieniu. – Wiem. Wiem również, że nie spodziewałeś się takiej dodatkowej przeszkody, ale pomyśl! Kiedy się dostaniesz do college’u, będziesz miał znacznie łatwiejsze życie. Potwory niemal nigdy nie atakują starszych półbogów. Ty i twoja dziewczyna…
– Annabeth.
– Właśnie. Ty i Annabeth będziecie mogli się zrelaksować i dobrze się bawić. A teraz – Posejdon się wyprostował – chyba woła mnie mój architekt wnętrz. Nadal nie zdecydowaliśmy, czy płytki w łazience mają mieć kolor piany morskiej, czy akwamarynu. Cudownie było cię znów zobaczyć, Percy. Powodzenia na misjach!
Uderzył trzonem trójzębu o płyty patia. Posadzka się rozstąpiła i ponownie zostałem spłukany przez ocean – tym razem nie miałem nawet plastikowego krzesła.