- W empik go
Pucked. Seria Pucked. Tom 1 - ebook
Pucked. Seria Pucked. Tom 1 - ebook
Pierwsza powieść z cyklu Pucked, z którą chętnie pójdziesz do łóżka!
"Nie mogę się doczekać, kiedy znowu położę na tobie usta. Zjem cię, jakbym czekał w celi śmierci na egzekucję, a ty byłabyś moim ostatnim, cholernym posiłkiem".
Alex Waters, Pucked
Mając za przyrodniego brata słynnego zawodnika NHL, Violet Hall doskonale wie, jak wiele gwiazd hokeja posiada reputację playboya. Dlatego nie jest zainteresowana legendarnym kapitanem drużyny, Alexem Watersem, ani jego ładniusią, poobijaną buźką i twardym jak skała sześciopakiem na brzuchu. Jednak kiedy Alex zmienia błędne przeświadczenie Violet dotyczące niskiego poziomu intelektualnego u hokeistów, staje się dla niej kimś więcej niż tylko gorącym ciałem z pasującą do niego twarzą.
Cierpiąc z powodu pomyłki w ocenie, Violet odkrywa jak dobrze Alex radzi sobie z kijem hokejowym, który ma w spodniach. Wierzy, że magiczna, pełna orgazmów noc z Alexem jest właśnie tym, czym jest: jednorazową przygodą. Jednak Alex zaczyna do niej wydzwaniać, pisać SMS-y i e-maile oraz wysyłać ekstrawaganckie i dziwaczne prezenty. Nagle zbyt trudno jest go ignorować, a jeszcze trudniej nie lubić. Problem w tym, że media przedstawiają Alexa jako stuprocentowego podrywacza, a Violet nie ma ochoty brać udziału w jego grze.
"»Pucked« to lektura obowiązkowa. Czytając ją będziecie pokładać się ze śmiechu, głęboko wzdychać i wachlować z gorąca. 5 gwiazdek!"
Daisy Prescott, autorka bestsellerów z listy "USA Today"
"Przezabawna książka (…)."
Colleen Hoover, autorka bestsellerów z listy "New York Times’a"
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-69-3 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
VIOLET
Jest czwartek, 6:51 rano, i od wspaniałego orgazmu dzieli mnie zaledwie trzydzieści sekund. Kobiety na całym świecie powinny brać przykład z mężczyzn. Tylko dlatego, że nie posiadam tak oczywistej oznaki, jaką jest poranna erekcja u facetów, wcale nie znaczy, że nie powinnam zająć się swoimi potrzebami, zanim wezmę prysznic. Mój dzień zawsze jest lepszy, gdy zaczynam go od orgazmu.
Jestem tutaj, balansując na skraju nieba. Każde moje zakończenie nerwowe płonie w najlepszy ze sposobów. Mięśnie mam napięte, palce poruszają się w szaleńczym tempie, wibrator – Boże, pobłogosław ten cholerny wibrator – uderza we właściwe miejs-s-s-ce i już za chwilę wszystko stanie się błogo białe.
I w tym właśnie momencie przenikliwy głos mojej matki przerywa całą magię orgazmu, niszcząc moją poranną palcówkę. Jak zwykle, sama musiała wpuścić się do mojego domu.
Rzecz w tym, że nie mieszkam z mamą. Wyprowadziłam się przeszło cztery lata temu… do cholernego domku gościnnego przy basenie. Technicznie, stoi on na tej samej nieruchomości, ale to miała być moja prywatna przestrzeń. Ucieczka od szalonej, niesamowitej, lecz supernietaktownej matki.
Drzwi do mojej sypialni otwierają się z hukiem, gdy wyłączam wibrator i podciągam kołdrę. Moja pochwa szaleje. Nie potrafię tego nawet wytłumaczyć. To jak żeński odpowiednik sinych jaj u faceta.
– Mamo! – Wsuwam się głębiej pod kołdrę. – Ile razy musimy o tym rozmawiać?
– Już dawno powinnaś wstać z łóżka! Mam coś dla ciebie! – Szaleńczo macha dłońmi w powietrzu, jak ten nadmuchiwany balon w telewizji w kształcie faceta. To zbyt wiele, jak na tak wczesny poranek.
– Dopiero co się obudziłam. Potrzebuję pięciu minut, zanim zaczniemy rozmawiać, dobrze?
Opuszcza ręce do boków, ramiona jej opadają, uśmiech gaśnie. To wszystko ma sprawić, żebym poczuła się źle, tylko że to ona, niezapowiedziana, weszła do mojego domu i sypialni, więc jedyne, co czuję, to frustracja.
– Och, pewnie. – Jej przygnębienie jest krótkotrwałe. – Może włączę ekspres do kawy?
Mama lubi być potrzebna i, chociaż jestem poirytowana całą tą niedogodną sytuacją, nie chcę zranić jej uczuć.
– Byłoby wspaniale. – Każdy powód jest dobry, byleby tylko wyszła z pokoju, a świeżo zaparzona kawa jest bardziej niż mile widziana.
Wycofuje się i zamyka drzwi, zostawiając mnie samą. Przez trzy sekundy rozważam, czy nie dokończyć tego, co zaczęłam, ale nie ma mowy, żebym osiągnęła orgazm, gdy mama kręci się po kuchni. Zamiast tego wrzucam wibrator do nocnego stolika i idę do łazienki umyć ręce.
W wieku dwudziestu dwóch lat powinnam być w stanie utrzymać jakiś dystans, jednak mama ma duże problemy z poszanowaniem mojej przestrzeni osobistej. Na pierwszym roku studiów porzuciłam pomysł przeprowadzenia się do mieszkania znajdującego się blisko kampusu. Mama i Sidney – mój ojczym – byli wtedy świeżo po ślubie i zachowywali się gorzej niż dziewicze nastolatki. Miałam pecha więcej niż raz natknąć się na nich w kompromitujących sytuacjach. Trzecia wpadka była kroplą, która przelała czarę.
Dręczony poczuciem winy i zażenowany wyrządzoną szkodą psychiczną Sidney zaoferował odnowienie domku przy basenie. Zgodziłam się wyłącznie dlatego, że dzięki temu zaoszczędziłam na czynszu tysiące dolarów.
Kiedy kilka miesięcy temu zdobyłam swoją pierwszą pracę, ponownie zaczęłam rozglądać się za własnym mieszkaniem, po części z powodu częstych i niezapowiedzianych wizyt mamy. Będąc pomocnym rodzicem, wybrała się ze mną na poszukiwania, opowiadając mi historie o współlokatorkach rodem z horrorów _Białej samotnej kobiety._ Widząc, że stać mnie będzie jedynie na dzielenie kwatery z innymi osobami, zdecydowałam się pozostać w domku trochę dłużej. Teraz, skoro nie muszę już dźwigać ciężaru czesnego za studia, ponowne rozważenie tej opcji wydaje się dobrym pomysłem.
Wchodząc do kuchni, wycieram o koszulkę, wolne od zapachu pochwy, dłonie. Mama siedzi przy stole, popijając kawę i przeglądając jednocześnie jeden z plotkarskich szmatławców, które tak uwielbia czytać.
– Uważam, że przedstawili Bucka jako kogoś gorszego, niż jest w rzeczywistości, nie sądzisz? – Odwraca gazetę, żebym mogła zobaczyć okropne zdjęcie mojego przyrodniego brata.
Biorę kubek, napełniam go płynnym niebem i siadam na krześle naprzeciw mamy.
– Sądzę, że Buck sam odwala niezłą robotę, żeby wyglądać źle i to bez pomocy tabloidów.
Mój przyrodni brat jest niezłym dziwkarzem. Kusi mnie, żeby przyłożyć tę łatkę wszystkim profesjonalnym graczom w hokeja. Jest to stwierdzenie ogólne, przesadne i prawdopodobnie błędne. Jednakże, bazując na osobistym doświadczeniu, uważam, że w większości przypadków jest ono prawdziwe. A już z pewnością dotyczy jednego hokeisty, z którym chodziłam w zeszłym roku. Sądzę, że jest jak Voldemort: Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Trzecia strona zeszłotygodniowej sekcji rozrywki potwierdza tę hipotezę. Dowód widnieje na ziarnistej, dwustronicowej rozkładówce ze zdjęciem Bucka trzymającego dłoń pod spódniczką jakiejś kobiety. W publicznej toalecie. Wygląda, jakby pożerał jej twarz, jednocześnie rozbierając ją w środku kabiny… przy otwartych drzwiach. Bardzo nieprzyzwoicie.
Zdjęcie samo w sobie nie jest jakimś zaskoczeniem. Setki podobnych można znaleźć w wyszukiwarce internetowej. Buck dzielił się swoim męskim kijkiem z połową żeńskiej populacji w Stanach Zjednoczonych i pewnie z kilkoma kobietami w Kanadzie. Problem stanowi kobieta, z którą się obściskuje. Nie podrywa jakiejś przypadkowej hokejowej dziwki. O nie. To bratanica jego poprzedniego trenera. Ma na imię Fran. Jest urocza, ale teraz, dzięki Buckowi, wygląda jak hokejowy króliczek.
Broniąc się, powiedział, że nie miał pojęcia, kim ona jest. Nie jest zbyt rozgarnięty i był pijany, więc była to niezamierzona pomyłka… Nie sprawiło to, iż jego kurwienie się było mniej odrażające. Ten mały incydent był powodem jego niedawnej sprzedaży do drużyny Hawks. Powrót mojego przyrodniego brata do Chicago oznacza, że będę go widywała zdecydowanie częściej.
– Cóż, uważam, że rozdmuchali to do nieproporcjonalnych rozmiarów. Chociaż Sidney jest podekscytowany faktem, że Buck wraca do miasta. W każdym razie… – mama popycha w moją stronę kawałek papieru. Po dokładnym przyjrzeniu się, uświadamiam sobie, że to bilet lotniczy.
Podnoszę go i marszczę brwi.
– Co to jest? Dlaczego jest na nim moje imię? Co jest w Atlancie?
– Niespodzianka! – Trzepocze palcami u dłoni. – Pierwszy mecz Bucka z Hawksami na wyjeździe.
– Mamo, nie mogę…
– Jedziemy całą rodziną, żeby go wesprzeć. Miał ciężkich kilka tygodni.
– To nie moja wina, że Buck nie potrafi utrzymać swojego fiuta w spodniach i z dala od bratanicy trenera.
– Violet! – Mama unosi brwi i zaciska usta, jakby ssała cytrynę. – Nie bądź taka ordynarna! Tu nie chodzi o… – urywa i wskazuje dłonią pod stół.
– Ależ właśnie tak. Bucka nie obchodzi, czy przyjdę na jego mecz.
– Było mu bardzo przykro, że nie udało ci się dotrzeć na kilka ostatnich. Może gdybyś była na tym jednym… – wskazuje palcem na gazetę – …nie wpakowałby się w takie kłopoty.
– Próbujesz mnie wpędzić w poczucie winy, żebym pojechała na mecz? – Posyłam jej gniewne spojrzenie znad kubka.
– Ależ skąd. Mówię wyłącznie hipotecznie.
Dławię kaszel.
– Masz na myśli _hipotetycznie_?
– Tak właśnie powiedziałam.
Poprawianie jej jest równie bezcelowe, co kłócenie się z nią o to. Kiedy mama na coś się uprze, próba racjonalnego wytłumaczenia jej, że jest inaczej, to jak walenie głową w tytanową ścianę – bolesne i daremne. Naprawdę muszę ponownie rozważyć moją sytuację mieszkaniową.
Podejmuję ostatnią próbę wymigania się od pójścia na ten mecz.
– Muszę pracować w ten weekend.
– Nie, nie musisz.
– Skąd wiesz?
Ignoruje moje pytanie.
– Samochód przyjedzie po nas o szóstej.
– Nie mogę wyjść z pracy przed piątą. Jak mamy w ogóle zdążyć na mecz?
– Lot mamy dopiero jutro rano. – Stuka palcem w datę na bilecie, której nie doczytałam.
– Och. – To tyle, jeśli chodzi o znalezienie sposobu, by się od tego wymigać. Wygląda na to, że idę na kolejny mecz hokeja. Jupi.
– Będzie dużo dobrej zabawy! Możemy iść na zakupy do centrum handlowego! O kurczę, muszę lecieć! Nie chcę się spóźnić na zajęcia z pilatesu! – Zrywa się i biegnie do drzwi załatwić następną sprawę.
Po wyjściu mamy sprawdzam czas. Zostało mi pół godziny, żeby się przygotować. Zabieram magazyn ze stołu, biegnę do nocnego stolika, wyciągam wibrator i uderzam do łazienki – najpierw muszę go umyć – a następnie wertuję strony, aż trafiam na reklamę mleka. Podmiotem jest zajebiście gorący facet, który nie trafia szklanką do ust i mleko rozlewa się po jego klatce piersiowej. Nie wiem, dlaczego to jest takie seksowne. To znaczy, mleko nie jest seksownym napojem, ale co mi tam.
Opieram stopę na toaletce i zabawiam się sama ze sobą, jednocześnie patrząc na faceta rodem z mlecznego porno. Orgazm, który ominął mnie wcześniej, zwala mnie na podłogę i magazyn ląduje na mojej twarzy. To nie ma znaczenia. Dochodzę i czuję się wspaniale.
Sesja masturbacji zabiera mi o wiele więcej czasu, niż się spodziewałam, więc muszę jechać szybciej niż zwykle, żeby zdążyć do pracy. Jako świeżo upieczonej absolwentce rachunkowości na Uniwersytecie Illinois, udało mi się zdobyć tę pracę dzięki stażowi, który załatwił mi Sidney. Posiadanie ojczyma, łowcy talentów dla NHL, ma swoje zalety. Jestem młodszą księgową w firmie PR specjalizującej się w – uwaga – zarządzaniu finansami sportowców. Obejmuje to inwestowanie fortun zawodowych hokeistów. Cały czas jestem otoczona przez hokej.
Charlene, moja najlepsza przyjaciółka i koleżanka z pracy, siedzi na krawędzi mojego biurka, popijając kawę, podczas gdy ja gorączkowo porządkuję dokumenty.
– Nie mogę wyjść dziś wieczorem. Mam za dużo do zrobienia na koncie Kuntza – mówię jej.
– Wystawiasz mnie, żeby pracować do późna w piątek?
– Mama zmusiła mnie, żebym poleciała na jutrzejszy mecz Bucka w Atlancie. Najwyraźniej całą rodziną musimy wesprzeć jego niezdolność do utrzymania kutasa w spodniach.
Charlene robi współczującą minę.
– Tym razem naprawdę namieszał, co nie?
– Nawet nie chce mi się o tym gadać. Jest takim idiotą. W każdym razie wylatujemy wcześnie rano, dlatego zanim wyjadę na weekend, muszę się przygotować na poniedziałek.
– Nie możesz nad tym popracować na miejscu?
– Mama chce iść na zakupy, więc nie jestem pewna, ile będę mieć wolnego czasu. Poza tym muszę przeczytać jakieś sto stron na spotkanie klubu książki we wtorek.
Charlene przewraca oczami.
– Cholerna Lydia. Mówię ci, powinnyśmy wykluczyć ją z klubu.
– Nie możesz wykluczać ludzi z klubu książki.
– Kto tak mówi? Byłam szczęśliwa, czytając bezmyślne erotyki. Kupię sobie opracowanie.
To nie jest taki zły pomysł. Chociaż – jako osoba lubiąca współzawodnictwo nie mam ochoty zagłębiać się w dyskusję, mając mgliste pojęcie o gównianej książce, do której przeczytania zmusiła nas Lydia. Przecierpię to jednak, jeśli uda mi się wymyślić jakiś inteligentny argument, dlaczego jest tak okropna.
– Pewnie wezmę ze sobą książkę na mecz, na wszelki wypadek, gdyby udało mi się uszczknąć chwilę na czytanie.
– Och, daj spokój, Vi. Hawks mają zabójczy sezon. Założę się, że mecz będzie fantastyczny.
– Aha. – Jestem pewna, że się nie myli. Jednak ja nie żywię równie ciepłych uczuć w stosunku do gry i zawodników, co Charlene.
Od niepamiętnych czasów jest zagorzałą fanką Hawksów. Ogląda każdy mecz i nawet bierze udział w tych grach, w których możesz stworzyć własną drużynę. Coś jak Fantasy Football, tylko że hokejowe.
– W każdym razie – Charlene macha ręką – nie o to chodzi. Chodzi o to, że po meczu spikniesz się z zawodnikami, prawda? Co oznacza, że poznasz Darrena Westinghouse’a.
– Kogo?
– Jest prawoskrzydłowym Hawksów. – Zaczyna wyliczać jego statystyki. Brzmi to podobnie do _bla, bla, bla_, więc przestaję zwracać na nią uwagę do chwili, gdy pyta:
– Zrobisz mu zdjęcie, gdy będziesz mieć okazję?
– Char, po pierwsze: hokeiści nie „spikają się”, oni spędzają razem czas. Po drugie: zamierzam odpuścić sobie tę całą gównianą imprezę po meczu. Muszę nadrobić zaległości z pracy. – Poklepuję stertę dokumentów na biurku.
– Co za stek bzdur! – Rozgląda się, aby się upewnić, że nikt nie zwraca na nas uwagi. Jimmy, którego boks znajduje się naprzeciw mojego, podnosi brew i wskazuje na telefon przy uchu, więc Charlene ścisza głos. – No weź, Violet, musisz iść. Dla mnie, proszę! Tylko na chwilę, żeby pstryknąć fotę. Potem możesz wrócić i nudzić się sama ze sobą w hotelowym pokoju.
– Gdybym mogła, wysłałabym ciebie w zastępstwie.
Nie mam żadnego problemu z oglądaniem hokeja, mimo że w przeważającej części nie łapię jego zasad. Niektórzy z tych chłopaków są seksowni, ale na tym kończy się mój zachwyt. Buck jest idealnym przykładem, podobnie jak ten jeden jedyny hokeista, z którym kiedykolwiek chodziłam. Nie był nawet zawodnikiem NHL, tylko jakimś dupkiem z podrzędnej ligi, z którym umawiałam się w zeszłym roku, szukającym kogoś, dzięki komu mógłby się wybić. Niestety, okazało się, że tym kimś byłam ja. Nie tylko był beznadziejny w łóżku – to, że hokeiści są dobrze zbudowani, nie oznacza, że mają pasujący do ciała sprzęt – ale również upokorzył mnie w sposób, którego szybko nie zapomnę.
– No proszę cię, Vi. Przynajmniej nacieszysz oko męskim ciasteczkiem.
– Taaa, bo puszczalscy faceci są tacy podniecający…
– Darren nie jest puszczalski.
Wolę ją ułagodzić, niż się z nią spierać.
– Zobaczę, co da się zrobić, ale nie daję gwarancji. – Większość imprez po meczach jest darmową wyżerką dla graczy, uzupełnioną przez hordę króliczków pragnących zostać deserem.
– Jesteś najlepsza! – Charlene piszczy i klaszcze w dłonie.
Unoszę ręce.
– Spróbuję, ale nic nie obiecuję.
Charlene przekonuje mnie, żebym zrobiła sobie przerwę na lunch i idziemy do znajdującego się w pobliżu tajskiego baru, gdzie za jednorazową opłatą można jeść do woli. Na szczęście ilość żarcia, które w siebie wpakowałam, nie spowalnia mnie w pracy.
O dwudziestej pierwszej nie jestem w stanie dłużej skupiać się na ekranie komputera. W żołądku burczy mi tak głośno, że ciągle upewniam się, czy do naszego biura nie zawędrował jakiś niedźwiedź.
Fast foody kupowane z auta są moją trucizną z wyboru. Jadąc do domu, wciągam po drodze trzy małe burgery i duże frytki. Niechętnie rezygnuję z mlecznego shake’a, bo niestrawność i latanie nie idą ze sobą w parze.
Mama zostawiła mi kartkę przyklejoną do drzwi, przypominając, że wyruszamy na lotnisko o nieludzko wczesnej porze – moje słowa, nie jej. Logiczną rzeczą byłoby spakować się i pójść spać, żebym rano nie była wykończona. Zamiast tego przebieram się w koszulkę oraz ulubioną, idealnie dopasowaną parę szortów z nadrukiem inspirowanym komiksami Marvela i rozpoczynam surfowanie po kanałach. W którymś momencie musiałam zasnąć, bo następną rzeczą, którą kojarzę, jest stojąca nade mną mama.
– Violet! Dlaczego nadal śpisz? Powinniśmy wyjechać dziesięć minut temu! Spóźnimy się na samolot. – Jej przenikliwy głos jest najgorszym budzikiem na świecie.
Próbuję schować się pod poduszką, ale mi ją wyrywa.
– Wstawaj, wstawaj, wstawaj! – Chwyta mnie za rękę i ciągnie, zmuszając do wstania.
Dzięki kompletnemu braku wcześniejszego przygotowania, teraz pakuję się w pośpiechu, wrzucając ciuchy do torby jak popadnie i jednocześnie wciągając na siebie dżinsy. Łapię pierwszy lepszy biustonosz, wyjątkowo krzykliwy, w lamparcie cętki w kolorze fuksji i akcentami z czarnej koronki. Nie mam czasu szukać czegoś innego, nie, kiedy mama stuka swoimi sztucznymi paznokciami o drzwi, wisząc nade mną. Jestem na tyle zapobiegliwa, by spakować egzemplarz książki _Tom Jones_1, żebym mogła dokończyć ją czytać na wtorkowe spotkanie klubu książki.
Jeszcze nie skończyłam zapinać torby, a już mama ciągnie mnie do samochodu, bojąc się, że spóźnimy się na samolot. Przesadza. Musimy tylko szybkim tempem przejść przez lotnisko do naszej bramki, aby na czas wejść na pokład.
Sidney, będąc superfacetem, zarezerwował nam bilety w pierwszej klasie. Siedzenia są przestronne i wygodne. To pozwala mi zdrzemnąć się chwilę, dopóki nie przychodzi stewardesa zaproponować nam czegoś do picia. Proszę o mimozę, która składa się głównie z soku pomarańczowego, i przeglądam „The Hockey News”2, które przyniósł Sidney. To co zwykle, nic nowego. Statystyki, jeszcze więcej statystyk i kilka zdjęć rozczochranych, gorących hokeistów, porozrzucanych na różnych stronach.
Porzucam magazyn i wyciągam egzemplarz _Toma Jonesa._ Może tak mnie znudzi, że z powrotem ulula do snu. Jestem wkurzona, że muszę to skończyć do wtorku. Lubię czytać. Cholera, na studiach wzięłam nawet kilka dodatkowych wykładów z literatury angielskiej dla czystej przyjemności. Może i ta książka by mi się spodobała, gdyby nie to, że tuż przed nią pochłonęłam parę zabawnych i seksownych historii.
Po dwudziestokrotnym przeczytaniu tego samego akapitu poddaję się i przez resztę lotu gram bezmyślnie w gry na telefonie.
Na lotnisku czeka na nas samochód, bo tak właśnie działa Sidney, i zabiera nas do hotelu. Tego samego, w którym mieszka drużyna, więc łatwo będzie można zwiać z imprezy na cześć Hawksów, pod warunkiem że wygrają.
Niestety, w recepcji natykamy się na mały problem. Zarezerwowali dla nas apartament. To nie było częścią umowy; spodziewałam się, że będę miała własny pokój. Gryzę się w język i udaję, że wszystko jest w porządku, bo nie chcę uchodzić za niewdzięczną, choć przecież nie prosiłam się, aby tu przyjechać.
Na plus można zaliczyć to, że apartament jest ogromny. Jest w nim przestronny salon i mam własną sypialnię z prywatną łazienką, w której jest jacuzzi. Zamykam się w niej i biorę dwugodzinną kąpiel, podczas której po raz kolejny próbuję coś przeczytać. Przypadkowo moczę okładkę i muszę ją położyć na wentylatorze, żeby wyschła.
Ubranie się jest nie lada wyzwaniem. Dałam dupy z pakowaniem. I tak mam szczęście, że wzięłam parę czarnych dżinsów. Niestety, jedyny biustonosz, jaki mam, to ten w kolorze fuksji. Co prawda pasował do czarnej bluzy, którą miałam na sobie w samolocie, ale teraz jestem świeżo po kąpieli i nie włożę jej po raz drugi, zatem do wyboru pozostaje mi albo bladoróżowa koszulka albo niebieska z plamami na cyckach. Różowa będzie musiała wystarczyć. Zakładam ją i sprawdzam swoje odbicie w lustrze. Tak czułam, lamparcie cętki prześwitują przez cienką tkaninę. Zakładam na to lekki sweterek i uznaję mój strój za sukces.
Okulary w hali parują, więc zakładam szkła kontaktowe. Poza tym wyglądam bez nich znacznie mniej nerdowato, a biorąc pod uwagę, że wieczorem będę musiała poznać nowych członków drużyny, potrzebuję całego antynerdowskiego arsenału.
Zanim w końcu udaje mi się założyć soczewki, co wymaga aż trzech prób, mama nie ma już czasu zaatakować mojej twarzy swoją paletą cieni do oczu. Jest wielką fanką niebieskiego. Zawsze potem wyglądam, jakbym grała w jakimś serialu komediowym z lat 70.
Uzbrojona w wełniany płaszcz i dużą torebkę, w której mieści się szalik, rękawiczki, czapka, w połowie suchy egzemplarz _Toma Jonesa_ i mój telefon, jestem gotowa do wyjścia. Po namyśle sprawdzam jeszcze, czy mam paczkę papierosów. Tak naprawdę, to nie palę. Używam ich, gdy chcę się wyplątać z niewygodnych sytuacji towarzyskich, co zdarza się często. Nauczyłam się wypuszczać dym powoli, żeby ludzie nie zauważyli, że się nie zaciągam.
Hala jest wypełniona po brzegi. Na szczęście mamy świetne miejsca, bo Sidney zna każdego, więc zdobycie miejsc w pierwszym rzędzie nie stanowiło problemu. Rozsiadam się wygodnie, doceniając wystarczająco dużo miejsca na wyciągnięcie nóg i niezakłócony widok na lodowisko. Gdy Hawks wjeżdżają na lód, Sidney zamawia rundkę piwa. Mimo że to mecz wyjazdowy, połowa tłumu wybucha okrzykami radości.
Jestem zahipnotyzowana, z jaką łatwością ci faceci ślizgają się po niebezpiecznie gładkiej powierzchni. Panicznie boję się jazdy na łyżwach, tak jak niektórzy ludzie boją się węży i pająków. Noszenie ostrzy na stopach aż krzyczy: niebezpieczeństwo! Do perfekcji doprowadziłam pozycję przyczajonego psa; nie potrzebuję rozciętej tętnicy, podczas próby rozwinięcia mojego sportowego repertuaru.
Gdy na lód wjeżdża Buck, Sidney wstaje i wyrzuca pięści do góry. Mój przyrodni brat jest gigantyczny, całkiem jak yeti. Ogromny, zboczony, owłosiony i puszczalski yeti. Według komentatorów sportowych Buck jest doskonałym hokeistą. Bazując tylko na podstawie jego rocznych zarobków, mogłabym się zgodzić z tym stwierdzeniem. Nikt nie dostaje tyle kasy za dawanie dupy, nawet bardzo wykwalifikowana prostytutka.
Siedząca za mną grupka dziewczyn, których spódniczki mogłyby służyć za opaski na głowę, chichocze i wygaduje okropieństwa o jakimś gościu o nazwisku Alex Waters. Nazwisku, które brzmi znajomo. Wspominają jakiegoś _hat tricka_. Musi być niesamowitym graczem, skoro udało mu się strzelić coś takiego.
Ich rozmowa przybiera ciekawy zwrot, gdy jedna z dziewczyn zaczyna temat o rozmiarach penisów poszczególnych zawodników. Zakładam, że posiadają te statystyki z własnego doświadczenia.
Kiedy krążek pada na lód, rozmowa o penisach zamiera. Hawks zdobywają bramkę w pierwszych trzech minutach meczu. Nigdy nie widziałam nikogo poruszającego się z taką szybkością, jak ich środkowy. Jest jak mknąca po lodzie błyskawica. Hawks z łatwością utrzymują prowadzenie aż do końca pierwszej tercji. Na kilka sekund przed brzęczykiem, mając nadzieję uniknąć tłumów, biegnę na górę po schodach do najbliższej łazienki. Z powodu ogromnej ilości piwa, które wypiłam, zaraz pęknie mi pęcherz.
Niestety, do łazienki stoi kolejka kobiet cierpiących na to samo, więc muszę zacisnąć zęby i mięśnie Kegla do chwili, gdy zwolni się kabina. Cała ta przygoda z sikaniem trwa znacznie dłużej, niż się spodziewałam, i kiedy wracam do hali, druga tercja już się rozpoczęła.
Gdy zbliżam się do mojego krzesełka, zauważam, co się dzieje na lodowisku. A dokładnie – naprzeciw mnie. Jestem w równej części podekscytowana, co przerażona, kiedy jeden z zawodników wali głową drugiego w bandę z pleksiglasu. Na szczęście jego twarz ochrania kask z kratownicą.
Natykam się na wibrujące spojrzenie orzechowych oczu, mchu zmieszanego z odrobiną burbona. Trwa to zaledwie sekundę, a potem on znika. On i gość z Atlanty próbują zdjąć swoje rękawice, jednocześnie trzymając się za bluzy. Kaski uderzają o lód.
Podekscytowanie tłumu jest zaraźliwe. Wszyscy krzyczą i kusi mnie, by do nich dołączyć, ale to jest przemoc, a cieszyć się z przemocy wydaje mi się niewłaściwe, więc trzymam buzię zamkniętą na kłódkę. Pojęcie mentalności motłochu ma teraz dla mnie większy sens.
Facet z ładnymi oczami ma przewagę. Na jego plecach dużymi, czarnymi literami napisane jest Waters. Ma jedenastkę. To jest ten magiczny gościu? Jego twarz jest zasłonięta przez młócącą w nią pięść, ale podziwiam jego wytrzymałość. Oddaje równie dobre ciosy jak te, które otrzymuje.
Włączają się sędziowie, przerywając walkę, nakładając kary i drażniąc tym tłum. Waters wygląda na wkurzonego. Ale nie łagodnie, o nie, jest wkurwiony jak oszalały lunatyk. Sunie po lodzie, zjeżdżając do boksu z ławką kar. Rzuca kaskiem w tej małej przestrzeni, po czym podnosi go i rzuca nim ponownie. Sędzia ostrzega go, więc nadąsany siada na ławce.
Watersowi daleko do spokoju ducha, gdy sędzia go opieprza. Jego twarz jest czerwona, a usta zaciśnięte w wąską linię. Wygląda dziwnie znajomo. Nawet spocony i wściekły jest dość atrakcyjny. Rozumiem, dlaczego kobiety za mną ubrały się tak, jakby miały stanąć na rogu ulicy.
Sidney był na tyle miły, by postawić jeszcze jedną kolejkę, więc sączę piwo, jednocześnie obserwując Watersa. Nie spuszcza wzroku z zegara, na którym upływają sekundy jego pięciominutowej kary. Przesuwa spojrzeniem po trybunach, patrząc w moim kierunku, a przynajmniej tak mi się wydaje. Szkła kontaktowe wysuszają mi oczy, więc nie mogę być pewna. Dziewczyny za mną zakładają, że patrzy na nie i szczebioczą jak dwunastolatki. Przewracam oczami. Waters unosi brew. O nie, musi myśleć, że na niego. Plus jest taki, że poruszenie gałkami poprawiło mi wizję. W pewnym sensie.
Robię prawdziwy pokaz, przekopując się przez torebkę w poszukiwaniu kropli do oczu. Zanim w końcu je znajduję, jego uwaga ponownie skupiona jest na grze.
Wydaje się, że na razie emocje opadły, więc wyjmuję książkę. Udaje mi się przeczytać dwa akapity, gdy dźwięk brzęczyka odciąga moją uwagę od historii, do której nie mam przekonania. Waters wyskakuje z ławki kar, ubrany w kask i rękawice. Jestem pod wrażeniem tego ruchu. Nie byłabym w stanie tego zrobić w spodniach od dresu i koszulce, a co dopiero w pełnym hokejowym rynsztunku.
Rozmyta czerń zostaje zatrzymana, gdy kij Watersa uderza w lód. Obraca się w ruchu, który jest jednocześnie pełen wdzięku i agresji, po czym sunie w stronę bramkarza Atlanty, tańcząc po drodze z krążkiem. Odchyla kij, a następnie uderza w krążek, posyłając go na drugą stronę lodowiska, jakby był jakimś gumowym meteorytem. Krążek wpada pomiędzy nogi bramkarza i odbija się od siatki.
Waters jest na lodzie zaledwie piętnaście sekund.
Siedzące za mną hokejowe dziwki tracą zmysły, wrzeszcząc jak wkurzone banshee3. Reszta tłumu wstaje i krzyczy razem z nimi. Tak samo jak ja. To wydaje się rozsądne o wiele bardziej, niż cieszenie się z obijania czyjejś twarzy. Gra toczy się w szybkim tempie, ciała tylko migają mi przed oczami. Jestem jak ten kot, który biega za światłem lasera. Nagle czyjeś ramię uderza w pleksi przede mną. Zaskoczona, rozlewam piwo na swój płaszcz.
Początkowo jestem niestosownie podekscytowana możliwością kolejnej bójki. Zamiast tego ponownie natykam się na spojrzenie tych samych zachwycających oczu. Przysięgam, że Waters uśmiecha się ironicznie, gdy ścieram piwo z klatki piersiowej. Marszczę brwi i ściskam pierś, ale w jakim celu, tego nie wiem. Wątpię, by to zauważył. Wystrzeliwuje jak z procy, sunąc na łyżwach za krążkiem.
Drużyna Bucka miażdży Atlantę 6:1. Klaszczę i wiwatuję z autentycznym entuzjazmem. Częściowo przypisuję to ilości wypitego piwa. Kiedy zawodnicy zjeżdżają z lodowiska, wychodzimy z trybun. Tłumy wywołują u mnie nerwowość, więc chcę zaczekać, aż większość ludzi opuści stadion, ale Sidney niecierpliwi się, by odszukać Bucka.
– Chodź, Vi. – Obejmuje mnie za ramię, chroniąc przed masami.
Mama chwyta mnie za rękę z drugiej strony, zamykając pośrodku.
– Dobrze się bawiłaś?
– Było w porządku – mówię, gdy Sidney prowadzi nas przez tłum.
– Tylko w porządku? Wiwatowałaś razem z resztą. – Sidney ściska moje ramię.
– Myślę, że podobała jej się ta bójka! – mama przekrzykuje hałas.
– Nie chodzi tylko o bójkę – odpowiadam.
– W końcu przemienimy cię w hokejową fankę – chichocze Sidney. Jako łowca talentów i trener najlepszej drużyny w lidze farmerskiej4 cieszy się dużym szacunkiem w hokejowej społeczności. Daje mu to wiele przywilejów i kilka dodatkowych korzyści, takich jak miejsca w pierwszym rzędzie podczas meczów.
Prowadzący do szatni korytarz śmierdzi potem i stęchłym sprzętem. Wyobrażam sobie, że odór wewnątrz jest sto razy gorszy, biorąc pod uwagę wszystkich kłębiących się tam nagich, spoconych mężczyzn, uderzających w swoje tyłki mokrymi ręcznikami.
Buck wychodzi z szatni spacerowym krokiem, z ręcznikiem owiniętym wokół nagich ramion i, dzięki ci, Boże, w hokejowych spodniach. Ilość futra, które ma na sobie, sprawia, że przypomina kołtuniaste yeti.
Trzymam się z tyłu tłumu, żeby uniknąć pojawienia się na zdjęciach. Paparazzi pstrykają Buckowi foty w jego włochatej koszuli, podczas gdy Sidney wygląda dumnie i męsko, stojąc po jego prawej stronie. Zadają mojemu bratu kilka szokujących pytań. Odpowiedzi są oklepane, z całą pewnością napisane przez jego agenta. Ten facet musi naprawdę dobrze zarabiać, biorąc pod uwagę wszystkie popieprzone sytuacje, w które Buck się pakuje.
Kiedy Buck idzie do szatni, by wziąć prysznic, wychodzimy. Ruch uliczny na odcinku z hali do hotelu jest ogromny. Gdy docieramy do baru, Sidney zamawia rundę piwa. Z chęcią akceptuję drinka, bo łagodny szum, który miałam w głowie, minął podczas długiej jazdy.
Wkrótce po przyjeździe drużyny pojawia się masa hokejowych króliczków. Jestem otoczona przez skąpo ubrane, zbyt ciepłe ciała i piskliwe trajkotanie. Podczas gdy Buck raczy Sidneya szczegółami meczu – tak jakby go tam wcale nie było – ja szukam czerwonego znaku z napisem WYJŚCIE. Grzebiąc w torebce, znajduję fajki i ruszam w stronę sygnału tymczasowej wolności, podekscytowana wytchnieniem od towarzyskiego dyskomfortu. Buck zauważa moją próbę ucieczki i chwyta mnie za ramię.
– Dokąd idziesz? – pyta.
Unoszę paczkę papierosów, inaczej musiałabym to wykrzyczeć, żeby mnie usłyszał.
– Naprawdę nie powinnaś palić. – Z niesmakiem marszczy nos. – To szkodzi twojemu zdrowiu.
Jestem poirytowana uwagą, jaką ściąga na nas mój udawany nałóg, więc rewanżuję się zniewagą.
– Tak samo jak choroby weneryczne, ale nie słyszę, żebym cię pouczała w sprawie twojego puszczania się.
Buck ignoruje komentarz i ciągnie mnie do stołu, przy którym siedzi jego drużyna. Jest cały zakryty stertą talerzy z jedzeniem, które faceci pochłaniają w niespotykanym tempie. Na wpół ubrane kobiety kręcą się przy nich, jak muszki owocówki w pobliżu wina.
Skoro i tak już tu jestem, mogę spróbować spełnić prośbę Charlene. Muszę tylko ustalić, który z nich to Westing-jak-mu-tam-było, żebym mogła pstryknąć zdjęcie, upozorować migrenę i wynieść się stamtąd w diabły.
Znajduję puste miejsce. Krzesła po obu stronach mnie są wolne, oprócz tego po prawej, na którym leży niedbale rzucona kurtka.
Jakaś laska zaczepia Bucka, zanim udaje mi się go zapytać o obiekt zadurzenia Charlene. Uśmiech, który pojawia się na jego twarzy, może i wygląda na przyjazny, ale znam go wystarczająco długo, by wiedzieć lepiej. Rozkoszuję się jego rosnącą frustracją, gdy dziewczyna pstryka jedno selfie za drugim. Kiedy chwyta go za przyrodzenie, robi mi się go żal.
– Hej, mięśniaku, dość już tej sesji porno. Siadaj na dupie!
Zarówno jego głowa, jak i głowa dziewczyny, odwracają się w moją stronę, podobnie jak twarze połowy drużyny. Chyba za bardzo podniosłam głos. A biorąc pod uwagę sposób, w jaki Buck się uśmiecha, wnioskuję, że moja twarz musi mieć kolor pomidora. Jednak jego ulga i niedowierzanie dziewczyny są dość satysfakcjonujące, więc ta niezręczność jest tego warta. Zdzira coś mamrocze i Buck pochmurnieje.
– To moja siostra.
Wyraz jej twarzy zmienia się z poirytowanego na zawstydzony. Przeprasza i odchodzi, chwiejąc się na swoich horrendalnie wysokich obcasach.
Buck siada obok mnie, zarzucając ramię na oparcie mojego krzesła.
– Dzięki za ratunek. Myślałem, że zaraz wyciągnie na wierzch mojego kutasa.
– To nie ma znaczenia – szydzę z niego. – Twoja mikroróżdżka jest ledwo widzialna gołym okiem. Poza tym nie miałam ochoty wysłuchiwać twoich jęków z powodu opryszczki.
Kątem oka rejestruję ruch, gdy jeden z kolegów Bucka zajmuje miejsce obok mnie. Mam nadzieję, że nie słyszał jak się nabijam z wacka brata.
Zerkam na niego i w tej samej chwili para cycków omal nie wali mnie w twarz, kiedy kelnerka stawia przed nim drinka, który wygląda jak mleko. Gdy odchodzi, patrzę na niego kątem oka. Facet siedzący z jego prawej strony zadaje mu pytanie, odciągając uwagę ode mnie.
Rozpoznaję w nim Watersa, tego gościa z ławki kar. Jasna cholera, ależ jest seksowny. Ma krótko ostrzyżone ciemne włosy i kilkudniowy zarost, który nie przeszkadza mi ocenić, że został obdarzony jedną z tych surowych, męskich szczęk.
Nerwy, zażenowanie i seksowność Watersa mają skumulowany efekt, sprawiając, że zaczynam się pocić. Zdejmuję sweter przez głowę, nie pamiętając o tym, że się elektryzuje i moja koszulka przykleja się do wełnianej warstwy zewnętrznej. Z twarzą zakrytą materiałem, usiłuję obciągnąć bluzkę. Cisza przy stole jest wymowna. Kiedy wreszcie uwalniam się od swetra, natykam się na wpatrujące się w mój biust liczne pary szeroko otwartych oczu. Patrzę w dół. No tak. Bladoróżowa bawełna prześwituje i teraz wszystkie osoby przy tym stole, włączając w to Bucka, bez problemu mogą zobaczyć mój stanik.
Buck pochyla się i szepcze:
– Załóż z powrotem sweter.
– Dlaczego? – udaję głupią.
– Wszyscy widzą… – Bez patrzenia wskazuje ręką moje piersi.
Zbywam go machnięciem dłoni.
– Tak bardzo go nie widać. – Oczywiście, że go widać.
Buck posyła mi jedno z tych swoich spojrzeń. Ma być groźne, ale sprawia, że wygląda, jakby cierpiał na zaparcie. Nie zakładam swetra, żeby jeszcze bardziej go zirytować. Skutecznie. Jego twarz przybiera interesujący odcień czerwieni.
– Potrzebuję jeszcze jednego piwa. – Uderza kuflem w stół, mierzy mnie wzrokiem, po czym wstaje i idzie do baru, mimo że na stole stoi do połowy pełen dzban tego trunku.
Już mam założyć sweter, gdy Waters obraca się w moją stronę.
– Cześć, jestem Alex. – Ma piękny uśmiech i białe zęby. Prawdopodobnie sztuczne. Ale jego oczy to całkiem inny temat, mimo że widać pod nimi zarys pięknego lima. Staram się nie wpatrywać w niego, bojąc się, że zostanę zniewolona jego surową, przystojną twarzą.
– Jestem Violet.
– Nie miałem pojęcia, że Butterson ma siostrę.
Nawet jego satynowo gładki i głęboki głos brzmi znajomo. Bierze łyk swojego drinka, który zostawia mu białe wąsy i szybko je wyciera. I wtedy uświadamiam sobie, skąd go znam: z reklamy mleka. Słodki Jezu, masturbowałam się do jego zdjęcia. Moje zażenowanie sięga nowych szczytów, każąc mi powiedzieć coś bardziej szalonego niż zwykle.
– Jestem jego siostrą przyrodnią. Trzyma mnie w sekrecie, bo chce pójść na całość i odegrać ze mną rolę Ofelii. – Oczy same mi się rozszerzają, kiedy słyszę swój okropny żart. Chociaż jeśli Waters jest podobny do Bucka, nie skojarzy odniesienia.
– Butterson byłby okropną zakonnicą, co?
Przysięgam, że zrobił trafne nawiązanie do Szekspira. Oszołomiona, patrzę mu prosto w oczy. A przynajmniej próbuję, bo przeskakuje spojrzeniem pomiędzy moimi piersiami i twarzą, więc jest to swego rodzaju wyzwanie.
Normalnie byłabym rozdrażniona jego bezczelnym gapieniem się, ale sama się o to prosiłam, zakładając przezroczystą bluzkę i ostentacyjny stanik.
Pogłębiam jego i moje zażenowanie, obejmując dłońmi moje piersi i ściskając je.
– Są całkiem niezłe jak na prawdziwe, czyż nie?
Błyskawicznie podnosi do góry wzrok. Przyłapany.
– Ja… yyy… nie chciałem… ja nie…
To jedna z najzabawniejszych interakcji, jaką miałam z osobnikiem płci przeciwnej od lat. Cicho parskam i odwracam wzrok.
Buck opiera się o bar, rozmawiając z jakąś dziewczyną, której spódniczka jest tak krótka, że to oczywiste, iż nie ma na sobie bielizny. Szturcham Alexa łokciem. Jego ręka jest jak skała.
– Spójrz na przyjaciółkę Bucka.
Wyczucie czasu nie mogło być bardziej idealne. Ekshibicjonistka pochyla się do przodu, dając naszemu stolikowi jeszcze lepszy widok.
– Czy to… czy ja patrzę na jej bobra?
Krztuszę się łykiem piwa, wypluwając je i kaszląc. Po tym, jak dochodzę do siebie, pytam żartobliwie:
– Bobra? Jesteś Kanadyjczykiem czy coś?
Patrzy prosto na mnie tymi swoimi promiennymi oczami. Boże, jest tak okropnie ładniusi. I blisko. Jest naprawdę blisko. Zaledwie kilka centymetrów, a jego twarde ramię ociera się o moje. Wyczuwam nawet zapach jego wody kolońskiej czy też dezodorantu… cokolwiek to jest, pachnie przepysznie.
Mam wrażenie, jakby przez dłuższy czas milczał. A może to dlatego, że się na niego gapię. Albo pytanie go zakłopotało.
Moje doświadczenia z Buckiem i tym jedynym hokeistą, z którym się umawiałam, doprowadziły mnie do twierdzenia, że gracze hokejowi nie są powszechnie znani ze swej inteligencji. Jestem świadoma tego, że nie jest to uniwersalna prawda, ale Buck zdecydowanie utwierdził mnie w tym stereotypie; z całą pewnością nie jest naukowcem. Nie jest nawet asystentem naukowca. Jednak jestem pewna, że chwilę temu Alex użył podtekstu w odniesieniu do literatury. Waters może być nieoczekiwaną anomalią. Nie powiem, jestem zaintrygowana.
– Tak, jestem Kanadyjczykiem.
– Czy wszyscy w Kanadzie nazywają cipki bobrami? Tak jak Brytyjczycy nazywają je myszkami? – Nie mogę uwierzyć, że go o to pytam. Mogłabym to zwalić na bycie pijaną, ale jestem ledwo wstawiona.
Mruga kilkakrotnie.
– Czy ty powiedziałaś „cipka”?
Jest taka możliwość, że jego kask nie był zgodny z przepisami i podczas bójki doznał urazu głowy. Z boku jego wyrzeźbionej szczęki widnieje mały siniak. Nos ma zakrzywiony, z porządnym garbem świadczącym o wielokrotnych złamaniach. Ale nie jest brzydki, jest seksowny na swój „lubię komuś wpierdolić” sposób.
– Nie, powiedziałam „cipki” w liczbie mnogiej, czyli więcej niż jedna. – Robię z siebie kompletną idiotkę.
Aby uniknąć powiedzenia czegoś gorszego, uprzejmie oznajmiam mu, że muszę iść zapalić. Łapię swoją torebkę i sweter, i wychodzę z baru. Opierając się na głupotach, które wychodzą z moich ust, nie widzę potrzeby, żeby dolewać oliwy do ognia.
Buck chwyta mnie za ramię, gdy przechodzę obok niego.
– Hej, o co chodzi z tobą i Watersem?
Alex wkłada kurtkę. Może też wychodzi. Szkoda, fajnie się z nim rozmawiało i miło na niego patrzyło.
Wzdycham z irytacją.
– Zwykła grzeczność nakazuje nawiązać rozmowę z osobą siedzącą obok ciebie. A może opuściłeś w przedszkolu zajęcia z zasad towarzyskiej etykiety?
– Zasad czego?
– Nieważne. A co innego miałam zrobić? Zignorować go? Byłam po prostu uprzejma. A Alex jest zabawny.
– Taaa, cóż, nie znam jeszcze dobrze tych chłopaków, ale Alex ma niezłą reputację. Uważaj, z kim się zaprzyjaźniasz.
– Nie robiłam mu dobrze ręką pod stołem. Rozmawialiśmy. Idę zapalić.
Zostawiam go z Bobrem i idę w stronę drzwi. W ciągu ostatniej pół godziny temperatura spadła, więc zakładam sweter. Znajduję moje fajki, wkładam jedną do ust i szukam zapalniczki. Nigdzie nie mogę jej znaleźć.
– Potrzebujesz ognia? – Wyciągam głowę z torebki i widzę Watersa trzymającego pudełko zapałek.
– Śledzisz mnie?
Wzrusza ramionami i posyła mi uśmiech, który mógłby zniszczyć mi majtki, gdybym była wystarczająco głupia, aby pozwolić, by ktokolwiek miał na mnie taki wpływ. Ale nie jestem. Przeważnie.
Ściskam papierosa wargami. Alex zapala zapałkę i zakrzywia dłonie, żeby osłonić płomień. Patrzy jak się zaciągam. Końcówka żarzy się na pomarańczowo, gdy biorę płytki oddech i zaczynam kaszleć.
– Cholera! – Łzy napływają mi do oka, gdy wpada do niego dym. Klnąc jak szewc, zakrywam oko dłonią.
– Masz sprośne usta, co nie?
– Tylko wtedy, gdy próbuję palić okiem – mówię pomiędzy atakami kaszlu.
Alex rzuca zapałki na stół i klepie mnie po plecach, dopóki nie przestaję wypluwać z siebie płuc.
– Butterson nie wygląda na zbyt szczęśliwego.
Przez okno widzę Bucka i Bobra. Dziewczyna nie trzaska jednego selfie za drugim, więc mój brat nie ma nic przeciwko temu, że wisi mu na ramieniu, podczas gdy on rzuca groźne spojrzenia w naszym kierunku. Dzisiaj naprawdę zgrywa kolosalnego dupka.
– Pieprzyć Bucka. – Fałszywie zaciągam się papierosem.
Gdy wydycham chmurę dymu i próbuję zdławić kolejny atak kaszlu, na policzkach Alexa pojawiają się dołeczki.
– Czy ty w ogóle palisz?
Zastanawiam się, czy skłamać, ale postanawiam tego nie robić.
– Nie naprawdę. Robię to, żeby mieć pretekst, aby uciec od niezręcznych sytuacji towarzyskich.
– A więc wyszłaś tu, żeby ode mnie uciec?
– Nie konkretnie od ciebie.
Wysuwa język i oblizuje dolną wargę. Ma ładne usta, mimo rozcięcia w kąciku. Robi mi się ciepło, gdy przypominam sobie, w jaki sposób załatwił tamtego gościa z Atlanty. Tego typu myśli zazwyczaj wpędzają mnie w tarapaty. Hokeiści to same kłopoty. Szczególnie tak seksowni jak on.
Patrzy na mnie wyczekująco. Cholera. Musiał mi zadać jakieś pytanie. Mój umysł błądzi jak wiewiórka po wypiciu Red Bulla.
– Przepraszam, co? – Strzepuję popiół z papierosa.
– Czytałaś w trakcie meczu… Co to za książka? – Brzmi, jakby naprawdę był zainteresowany i trochę obrażony.
– _Tom Jones_. Muszę ją skończyć na wtorkowe spotkanie klubu książki.
Wow. Czy kiedykolwiek zabrzmię jak zwycięzca? Musiał mnie obserwować siedząc na karnej ławce.
– Fielding5 na meczu hokeja? Lubisz połączenie intelektu z piwem i przemocą fizyczną, prawda?
Mrugam, jakbym została oślepiona latarką. Alex wie, kto napisał _Toma Jonesa_ i użył słowa _intelekt_ w poprawnym kontekście. Miałam rację, zrozumiał moje odniesienie do Szekspira. Alex Waters w pojedynkę obalił moje błędne przeświadczenie dotyczące niskiego poziomu intelektu u hokeistów, i to jednym zdaniem. Robiąc to, stał się zdecydowanie bardziej seksowny niż jeszcze pięć sekund temu.
– Czytałeś Fieldinga? – Robię krok do przodu. Mój głos jest niski, jakbym przełączyła się w tryb sekstelefonistki.
– Ja… ja… ja…
Jest uroczy. Dobrze znam ten wyraz twarzy: to panika połączona ze strachem. Mam tak samo, gdy przypadkowo ujawniam swoją ekstremalną nerdowatość. Większość wieczorów wolę raczej spędzać w domu zwinięta na kanapie, czytając książkę lub stawiając pasjansa, niż wyjść do jakiegoś baru. Stąd moje nadmierne spożywanie piwa i udawany nałóg papierosowy.
– Myślę, że czytanie jest seksowne – szepczę.
– Ja też. – Znowu pojawiają się te dołeczki.
Mam jeden z tych rzadkich momentów, kiedy w moim mózgu następuje zwarcie i robię coś całkowicie niezgodnego z moim charakterem. To jest tak inne od mojego osobistego kodeksu postępowania, że prawdopodobnie będę w kółko odtwarzać to zdarzenie, próbując zrozumieć, co takiego strzeliło mi do głowy. W tej chwili obwiniam o to ilość wypitego piwa, zmianę strefy czasowej i jego dokładne odniesienia do literatury.
Chwytam Watersa za koszulę i przyciągam jego twarz do swojej.
Jego wargi są miękkie i ciepłe. Zarost na podbródku drapie moją skórę, ale podoba mi się to. Wpycham język w jego usta. Cóż, to nie jest prawda. Przesuwam nim po jego dolnej wardze, dotykając ledwo co zagojonego rozcięcia, a on je dla mnie otwiera. Miękkie, ciepłe i mokre usta napotykają jeszcze bardziej miękkie, ciepłe i mokre. Smakuje czekoladą i, trochę słabiej, likierem kawowym.
Jego gorąca dłoń sunie wzdłuż mojego boku i przyciąga mnie blisko siebie. Całe ciało ma twarde i gorące, i czuję… _jasna_… że do mojego brzucha przyciśnięta jest ogromna wypukłość.
Zbyt szybko przerywa pocałunek, sunąc wargami po moim policzku w kierunku ucha.
– Chcesz stąd wyjść?
– Buck cię zabije.
– Poradzę sobie z nim.
------------------------------------------------------------------------
1 Potoczna nazwa powieści Henry’ego Fieldinga z 1749 roku _Historia życia Toma Jonesa, czyli dzieje podrzutka_ (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
2 Czasopismo o tematyce hokejowej wydawane od 1947 roku.
3 Banshee – w mitologii irlandzkiej zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastująca śmierć w rodzinie. Charakteryzuje ją żałosny płacz lub zawodzenie, którym przepowiada to zdarzenie.
4 Liga farmerska – liga, w której skład wchodzą kluby, zwane też „drużynami farmerskimi”. Są to jednostki stowarzyszone dla klubu nadrzędnego, występującego w wyższej klasie rozgrywkowej. W praktyce drużyna farmerska stanowi źródło pozyskiwania graczy dla ośrodka nadrzędnego. Dla NHL (_National Hockey League_) ligą farmerską jest AHL (_American Hockey League_).
5 Henry Fielding, osiemnastowieczny pisarz i dramaturg angielski, znany głównie z powieści _Tom Jones_ i _Joseph Andrews_ (pełny tytuł: _Historia przygód Josepha Andrewsa i_ _jego przyjaciela, pana Abrahama Adamsa_).