Pucking Around. Tom 2 - ebook
Pucking Around. Tom 2 - ebook
Jake daje mi radość. Caleb przynosi ukojenie. Ilmari to mojaopoka. Chcę ich wszystkich…
Nazywam się Rachel Price. Kilka miesięcy temu zaczęłam staż jako fizjoterapeutka w drużynie Jacksonville Rays i to wywróciło moje życie do góry nogami. Właśnie tu spotkałam trzech mężczyzn, którzy nie mogą bardziej się od siebie różnić. Trzech mężczyzn, którym pomagam odkryć, kim są i czego tak naprawdę chcą. Trzech mężczyzn, których wzajemne relacje nie należą do najprostszych.
Wiem, że mam wiele twarzy i jedna, nawet idealna osoba nie może zaspokoić mnie w pełni… Czy jednak wszyscy trzej potrafią się dzielić, tak jak ja?
Drugi tom hokejowego romansu, otwierającego bestsellerową serię Jacksonville Rays.
Książka 18+
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-406-4 |
Rozmiar pliku: | 764 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WĄTKI
Romans hokejowy, „why choose”, friends to lovers, instalove
TAGI
MF, MM, MMF, MFM, MMFM, hockey romance, romantic comedy, instalove, friends to lovers, queer awakening, too much sex, golden retriever, everyone has tattoos, baby girl, daddy
OSTRZEŻENIA DOTYCZĄCE TREŚCI
Ta książka porusza pewne tematy, które mogą być niepokojące dla czytelników, w tym historię rodziny, która była ofiarą nękania, brutalnego znęcania się powiązanego z homofobią oraz krótkie omówienie dotyczące próby odebrania sobie życia przez członka rodziny. Więcej niż jeden główny bohater miał historię nadużywania środków odurzających; jeden z nich poszedł na odwyk w celu leczenia (co omówiono, nie pokazano). Jedna z głównych postaci miała też historię zaburzeń odżywiania (jest to krótko omówione jako część jej przeszłości).
Ta książka zawiera szczegółowe dwu-, trzy- i czteroosobowe sceny seksu, które obejmują elementy impact play, podduszania, podglądactwa, bondage, podwójnej penetracji, podwójnej penetracji pochwy, używania zabawek, upokarzania, relacji dominacja/uległość, plucia, snowballingu i breeding kink.
ZNAKI ZODIAKU
RACHEL: Rak (woda): intuicyjna, emocjonalna, ostrożna
ILMARI: Baran (ogień): odważny, ambitnmy, pełen temperamentu
JAKE: Byk (ziemia): skoncentrowany, zmysłowy, niezłomny
CALEB: Strzelec (ogień): żądny przygód, potrafiący się dostosować, otwarty
POZNAJ JACKSONVILLE RAYS
ZAWODNICY
Compton Jake (nr 42): obrońca
Davidson Tyler (nr 65): rezerwowy bramkarz
Gerard Jean-Luc „J Lo” (nr 6): obrońca
Hanner Paul (nr 24): obrońca
Karlsson Henrik (nr 17): napastnik
Kinnunen Ilmari „Mars” (nr 31): bramkarz
Langley Ryan (nr 20): napastnik
Morrow Cole (nr 3): obrońca
Novikov Lukas „Novy” (nr 22): obrońca
O’Sullivan Josh „Sully” (nr 19): napastnik
Perry David „DJ” (nr 13): napastnik
Walsh Cade (nr 10): napastnik
TRENERZY
Andrews Brody: asystent trenera
Johnson Harold „Hodge”: główny trener
Tomlin Eric: trener bramkarzy
WSPARCIE DRUŻYNY
Gordon Jerry: pracownik techniczny
Sanford Caleb: pracownik techniczny
WSPARCIE MEDYCZNE
Avery Todd: dyrektor fizjoterapii
Jacobs Hillary: pielęgniarka drużyny
O’Connor Teddy: stażysta fizjoterapii
Price Rachel: stypendystka Barkleya
Tyler Scott: lekarz zespołu
ZARZĄDZANIE
Francis Vicki: kierowniczka operacyjna
Ortiz Claribel: social media manager
St. James Poppy: dyrektorka ds. public relations
FIŃSKIE SŁOWA I ZWROTY
En voi elää ilman sua – nie mogę bez ciebie żyć
Haluun tätä – chcę tego
Joo – tak
Kulta – kochanie, skarbie, złotko
Leijona – lwica/lew
Mä haluun sut – chcę cię (pragnę cię)
Mä kuulun sulle – należę do ciebie
Mä rakastan sua – kocham cię
Mä tuun – dochodzę
Mennään naimisiin – wyjdź za mnie
Mitä helvettiä – co jest, do cholery?
Mitä vittua – co jest, kurwa?
Mun leijona – moja lwica/mój lew
Niin mäkin sua – ja ciebie też (kocham)
No niin – no dobrze / no więc / no właśnie
Oon sun – jestem twój/twoja
Oot kaunis, rakas – jesteś piękna/piękny, kochanie
Rakas – kochanie/kochana/kochany
Saatana – kurwa / do kurwy nędzy / ja pierdolę
Suksi vittuun – wypierdalaj (dosłownie: wjedź na nartach w pizdę)
Tule tänne – chodź tutaj
Vain sun – tylko twój/twoja
Voi helvetti – do diabła / do cholery1. RACHEL
Coś jest nie tak. Jest to wypisane na białej jak prześcieradło twarzy Ilmariego. Trwa to tylko krótki moment, po czym Mars chowa się głęboko za swoimi grubymi murami. To tak, jakby znikał, a całe jego ciało powleka lód. A potem go nie ma, jego twarz staje się pustą maską.
Doktor Halla coś mówi. Chwilę zajmuje mi uświadomienie sobie, dlaczego jestem zdezorientowana. Nie mówi po angielsku. Ilmari odpowiada mu, jak przypuszczam, po fińsku, jego głos jest niski, a słowa urywane.
Wiedziałam, że doktor Halla jest Europejczykiem, ale nie miałam pojęcia, skąd pochodzi. Szczerze mówiąc, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać. Przecież nie opowiadaliśmy sobie swoich historii życia. Gdybyśmy nie rozmawiali o opiece nad pacjentami, tak naprawdę w ogóle byśmy nie rozmawiali. Wątpię, żeby wiedział o mnie cokolwiek poza tym, że lubię bajgle z serem i potrzebuję kroplówki w postaci kawy, żeby przetrwać nocną zmianę.
– Znacie się? – pytam, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
I wtedy zamiera mi serce. Doktor Halla jest wysokim mężczyzną o szerokich ramionach. Ma krótkie blond włosy, posiwiałe na skroniach i ciemnoniebieskie oczy. Mój wzrok przeskakuje od Ilmariego do doktora Halli i z powrotem. Grzbiet ich nosów potwierdza moje podejrzenia. Lekko opadająca zmarszczka w zewnętrznym kąciku oczu. Wąskie usta, gdy wymieniają krótkie zdania po fińsku.
– Jesteście spokrewnieni? – pytam, wiedząc, że mam rację.
– Nie – odpowiada Ilmari w tym samym czasie, gdy doktor Halla oznajmia:
– Tak.
Ilmari jest niewzruszony jak kamień i niczego nie daje po sobie poznać.
– Jestem jego ojcem – wyjaśnia Halla.
– Nie jesteś moim ojcem – warczy Ilmari. – Byłeś i jesteś dla mnie nikim.
Kiedy mężczyźni gromią się wzrokiem, mój mózg wciąż znajduje się w fazie szoku.
– Nie rozumiem – udaje mi się z siebie wydusić, gdy spoglądam na Marsa. – Wydawało mi się, że mówiłeś, że twój ojciec był hokeistą. Czy nie o to w tym wszystkim chodzi? – dodaję, zataczając gestem koło. – Powiedziałeś, że igrzyska olimpijskie są dziedzictwem twojej rodziny…
– To dziedzictwo Kinnunenów – odzywa się Halla, marszcząc brwi. – Ilmari nie jest Kinnunenem.
– Tak, jestem – odpowiada Ilmari. Robi krok do przodu, a jego oczy płoną żarem. – Mój ojciec to Juhani Kinnunen. Jak inaczej nazwiesz człowieka, który mnie wychował? Jesteś dla mnie nikim, Halla…
– Ponieważ twoja matka nigdy nie dała mi szansy…
Ilmari przerywa Halli ciągiem gwałtownych zdań wyrzucanych po fińsku, które, jak mogę tylko przypuszczać, są barwnymi przekleństwami, mającymi na celu poinformowanie doktora Halli, dokąd może się udać. I wtedy Halla coś odpowiada, jego ton jest bardziej powściągliwy, jakby nie chciał reagować na ewidentne prowokacje Ilmariego.
Czując narastające napięcie, wkraczam między nich.
– Okej… – Podnoszę ręce. – Zostawiłam mojego uniwersalnego tłumacza na statku Enterprise, więc obaj musicie przejść na angielski, dobrze? Jestem pewna, że możemy to rozwiązać…
– Nie. Mam dość – mówi Ilmari. – To koniec.
– Synu, nie bądź głupcem. Potrzebujesz tych badań – odpowiada doktor Halla. – Pozwól sobie pomóc.
– Nie chcę twojej pomocy – warczy Ilmari. – Nie chcę niczego od ciebie.
I wtedy prawda, której do tej pory nie zauważałam, uderza mnie w głowę niczym obuchem. To nie jest jakiś dziwny zbieg okoliczności. Doktor Halla wiedział, co robi. Od chwili, gdy wymieniłam przez telefon imię Ilmariego, wiedział, że mówię o jego synu. Chciał, żebym go tu przyprowadziła. Wykorzystał mnie, żeby dotrzeć do Ilmariego.
Jedno spojrzenie na Marsa mówi mi, jak bardzo go to zabolało. On nie ma żadnych relacji z tym człowiekiem i muszę założyć, że postępuje tak celowo. Ufam Ilmariemu. Ufam jego powodom. Uaktywnia się mój instynkt opiekuńczy.
Ilmari podnosi torby z podłogi i odwraca się, jakby miał zamiar wyjść.
– Ilmari, poczekaj! – wołam za nim.
– Price, nie tak się umawialiśmy. – Policzki doktora Halli czerwienieją z zażenowania, gdy Joanne, pielęgniarka przy recepcji, obserwuje całe to zamieszanie. – Mówiłaś, że możesz go tu sprowadzić. Mówiłaś, że się ze mną spotka.
Kręci mi się w głowie.
– Ja…
Ilmari powoli się odwraca i wpatruje się we mnie wściekłym wzrokiem.
– Co powiedziałaś? – Robi pół kroku w moją stronę. – Zrobiłaś to celowo? Sprowadziłaś mnie do niego?
– No cóż, tak, ale tylko po to, żeby ci pomóc…
– Wiedziałaś? – pyta, patrząc na mnie, jakbym była hydrą z dziesięcioma głowami. – Powiedział ci?
– Co?! – krzyczę. – Mars, Jeeezu, czy to wygląda ci na twarz świadomej osoby? – pytam, wskazując na coś, co, mam nadzieję, jest wyrazem całkowitego szoku na mojej głupiej, zaskoczonej buzi.
– Powiedziałaś, że go tu sprowadzisz – kontruje Halla. – Obiecałaś mi kolację z synem.
Widzę, jak mina Ilmariego rzednie, a potem on się odwraca.
– Co do… och, daj spokój, Mars… czekaj! – wołam za nim. – Mars…
– Price, przyprowadź go z powrotem – warczy na mnie doktor Halla i wykrzykuje coś po fińsku do Ilmariego.
Ilmari burczy coś w odpowiedzi, napiera ramieniem na szklane drzwi i wychodzi. Tymczasem ja jestem w połowie drogi między doktorem Hallą a drzwiami, moje zmysły wariują, a serce przyspiesza rytm.
Odwracam się, a do oczu napływają mi łzy wściekłości.
– Mówi pan teraz, kurwa, poważnie? O czym, do cholery, pan myślał? To jest nieetyczne na sto różnych sposobów!
– Price…
– Och, niech pan nie wyskakuje z tą „Price” – prycham. – Wiedział pan, co robi. Oszukał mnie pan i jest pan dupkiem. Zadzwoniłam do pana, bo ten człowiek jest przerażony! – krzyczę, wskazując na drzwi. – Jest sam i jest przestraszony, i zaufał mi, że mu pomogę. A ja zaufałam panu. A pan po prostu wszystko spierdolił!
– Ostrożnie, Price – warczy Halla. Najwyraźniej nie lubi, gdy rezydentka jego własnej kliniki udziela mu reprymendy. Ale mam to, kurwa, gdzieś. Odwracam się od niego i zarzucam torbę na ramię. – Price, dokąd idziesz?
– Muszę go dogonić! Muszę go znaleźć, przeprosić i spróbować naprawić szkody spowodowane emocjonalnym granatem, którym w nas pan rzucił!
– Przekonaj go – błaga, podążając za mną do drzwi. – Przemów mu do rozumu. Musi zrobić ten rezonans. Mogę pomóc, Price…
Prycham, odsuwając się od niego.
– Naprawdę myśli pan, że go tu teraz sprowadzę? Czy zna pan Ilmariego Kinnunena? Nie można zmusić tego człowieka do zrobienia czegoś, czego nie chce.
– On zrobi to dla ciebie! – woła do moich pleców, gdy przepycham się przez drzwi. – Widać, że mu na tobie zależy, Price. Wykorzystaj to.
Znowu się odwracam.
– Niech pan się nie waży, kurwa – warczę na niego. – Jest pan specjalistą od kontuzji sportowych, a nie cholernym terapeutą par. Proszę trzymać się z daleka od naszych spraw.
Uśmiecha się, jakbym właśnie obdarzyła go komplementem.
– A więc miałem rację. Jesteście razem, tak? – Kiwa głową, jakby już to wiedział. – Masz na niego dobry wpływ, Price. Pod względem uporu jesteście jednakowi.
– Niech pan nie udaje, że mnie zna. Albo jego. Nie wiem, co zrobił pan temu człowiekowi, ale jego opinia wydaje się całkiem jasna. I chyba będę musiała się z nią zgodzić. Może wjechać pan na nartach w pizdę!
Nie czekając na jego reakcję, obracam się na pięcie i popycham drzwi, wybiegam w rześkie, październikowe popołudnie w poszukiwaniu mojego krnąbrnego bramkarza.
2. RACHEL
– Mars! – Biegnę chodnikiem na wysokich obcasach.
Zauważam go niemal natychmiast. Maszeruje w kierunku hotelu, wciąż ściskając mocno obie nasze torby. Powinnam przyjąć za dobry znak fakt, że nie rzucił mojej pod nadjeżdżające samochody ani nie grzmotnął nią w ciemną uliczkę.
– Ilmari, daj spokój! Przestań leźć tak cholernie szybko!
Oczywiście nie zwalnia tempa. Biegnę za nim, niezmiernie żałując, że zdecydowałam się zmienić japonki na obcasy. Idiotka Rachel piętnaście minut temu uważała, że ważne jest, aby wyglądać profesjonalnie. Chciałam, żeby doktor Halla postrzegał mnie jako koleżankę z pracy, a nie jako swoją skromną rezydentkę. Oto moja nagroda za starania: pęcherze na każdym palcu.
Doganiam Ilmariego przed pralnią chemiczną.
– Mars, zatrzymaj się!
– Idź stąd.
– Nie.
– Chcę być sam – warczy. – Daj mi przestrzeń…
– Nie, dopóki nie powiem tego, co mam do powiedzenia. – Trzymam go mocno za nadgarstek i dosłownie wbijam obcasy w chodnik. – Boże, zachowujesz się jak typowy Baran. Dosłownie mnie ciągniesz! Zatrzymasz się?!
Z warknięciem obraca się i górując nade mną, spogląda w dół.
– Co? Jaką wiadomość od niego masz mi teraz przekazać?
Mrugam z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami, dysząc po wysiłku związanym ze sprintem na obcasach.
– Co… nie… – Mocniej ściskam jego nadgarstek. – Mars, pierdolić go. Właśnie powiedziałam mu, żeby wjechał na nartach do pizdy. Nie zależy mi na nim.
Na jego twarzy widać chwilowy przebłysk emocji.
– Naprawdę tak mu powiedziałaś?
– Oczywiście. Słuchaj, Mars, proszę, uwierz mi – mówię. – O niczym nie miałam pojęcia. Przysięgam na boga, skontaktowałam się z nim w dobrej wierze. Pracowaliśmy razem przez dwa lata, ale nawet nie wiedziałam, że jest Finem. Ten człowiek jest jak zamknięta księga. Ten fakt i grzbiet twojego nosa mogą być jedynymi rzeczami, które macie ze sobą wspólne – dodaję, wolną ręką wskazując na jego nos.
Ilmari tylko marszczy brwi.
– Halla to fińskie nazwisko, Rachel.
Bezsilnie macham wolną ręką, wciąż trzymając go za nadgarstek, na wypadek gdyby zdecydował się uciec.
– Wiesz co, Mars, nie jestem chodzącym leksykonem fińskich nazwisk. Więc musisz mi wybaczyć, że przeoczyłam tę oczywistą oczywistość, dobrze?
Ilmari tylko stoi, trzymając nasze torby, i patrzy na mnie ze stoickim spokojem. Ale nie rzuca przekleństw po fińsku ani nie ucieka, więc uznaję to za zwycięstwo.
Przysuwam się bliżej i rozluźniam chwyt na jego nadgarstku.
– Przysięgam, Ilmari. Sprowadziłam cię tutaj, ponieważ Klinika Sportowa w Cincinnati jest jedną z najlepszych w kraju, jeśli chodzi o urazy bioder u zawodowych sportowców. Możesz go nienawidzić, jeśli chcesz, ale doktor Halla też jest jednym z najlepszych. I nie wiedziałam, że to twój ojciec. Skąd mogłabym to wiedzieć? – dodaję z kolejnym bezradnym wzruszeniem ramion. – Gdybym wiedziała, nigdy bym się na to nie zgodziła, Mars. Nawet nie zaproponowałabym ci przyjazdu tutaj. To jest całkowicie nieetyczne, i on o tym wie.
Mars tylko kręci głową.
– Mówisz, że cię oszukał.
– Tak.
– Wykorzystał cię, żeby się do mnie dostać.
– Tak. I niech się wali. Ostro. Wibratorem z papieru ściernego.
Kącik jego ust drży i muszę skorzystać z tej szansy. Muszę błagać wszechświat, żeby pozwolił mu mnie usłyszeć. Podchodzę trochę bliżej i przesuwam ręką po jego przedramieniu.
– Mars, nigdy celowo bym cię nie skrzywdziła. I to nie tylko dlatego, że jestem lekarką i złożyłam przysięgę – dodaję, podnosząc wzrok i napotykając jego głęboko niebieskie oczy. – Zależy mi na tobie, Ilmari. Nie chcę widzieć, jak cierpisz. Ale jakakolwiek jest twoja historia z tym mężczyzną, on cię skrzywdził. A to oznacza, że chciałabym go zobaczyć rozszarpanego na kawałki. Nie obchodzi mnie, że na co dzień pomaga innym sportowcom. Twój ból jest moim bólem, i nie pozwolę mu cię ponownie skrzywdzić. Nigdy więcej.
Wypuszcza z siebie cichy wydech i nieznacznie rozluźnia ramiona.
– Ale chcesz, żebym tam wrócił. I nie mówisz o tym głośno.
– Tu nie chodzi o to, czego ja chcę, Mars – odzywam się, opuszczając rękę. – I na pewno nie chodzi o to, czego chce ten przebiegły palant – dodaję, dźgając go kciukiem w ramię. – Jeśli chciał się z tobą pogodzić, istnieje milion bardziej etycznych sposobów, aby to zrobić. Pieprzyć go.
W reakcji na moje słowa unosi jasne brwi.
– Ale?
– Ale i tak już tu jesteśmy – mówię, gestykulując dookoła. – I on może ci pomóc. A ty masz coś, czego on chce. Wykorzystaj go. Skorzystaj z jego fantazyjnych urządzeń oraz całej jego ogromnej, ważnej wiedzy i doświadczenia, aby zdobyć odpowiedzi, których potrzebujesz. Tylko to się liczy, Mars. Ty. – Cofam się o krok. – Ale to twoja decyzja.
Patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek.
– Moja decyzja?
Krzyżuję ramiona na piersi.
– Tak. Ty tu rządzisz, szefie. Będę tu stać i czekać, aż podejmiesz decyzję. Chcesz iść na rezonans biodra? Powiedz tylko słowo. Chcesz wrócić do hotelu i upić się na umór tequilą? W takim razie to zrobimy. Ty wybierasz, Mars. – Czekam, zerkając na blond olbrzyma stojącego przede mną.
Kącik jego ust wygina się w powolnym uśmiechu.
Unoszę brwi.
– Podjąłeś decyzję? Szybko działasz.
– To najłatwiejsza decyzja w moim życiu.
– No i? Jaki jest plan, Mars? Czego chcesz?
– Chcę, żebyś mnie pocałowała.
3. ILMARI
– Pocałuj mnie – powtarzam, a moje ciało wibruje z pożądania.
Błysk pragnienia w oczach Rachel szybko zostaje zastąpiony zaskoczeniem, gdy stają się one coraz okrąglejsze niczym ciemne jeziora, w których chcę się zanurzyć.
– Co?
Zbiłem ją z tropu. Podoba mi się to, że się tego nie spodziewała.
– Pytałaś mnie, czego chcę – wyjaśniam. – Chcę, żebyś mnie pocałowała tak, jakbyś miała umrzeć, jeśli tego nie zrobisz. Pocałuj mnie, a wrócę do kliniki. Pocałuj mnie, a zrobię badania.
Prycha, jakby była oburzona, ale widzę, że płonie w niej ogień.
– Wymuszasz na swojej lekarce przysługi seksualne, Mars? Nie wygląda to najlepiej.
– Przestałem się tym przejmować.
– Jesteśmy na ulicy – argumentuje, wskazując dookoła.
– Nie obchodzi mnie to.
– No cóż… pocałunek ratujący mi życie nie byłby zbyt cenzuralny – dodaje, a jej ciemna brew unosi się, gdy się uśmiecha.
– Pokaż mi to.
Moje ciało już reaguje na jej ciało, choć jeszcze mnie nawet nie dotknęła. Oboje wiemy, że to zrobi. Nie możemy się doczekać drugiego pocałunku. Była zaskoczona tym pierwszym. Nie prosiła o to. Bała się odwzajemnić, bała się, że zostanie przyłapana. Teraz oddaję władzę w jej ręce. Zamierza mnie pocałować i zobaczy, co potem nastąpi. To ona wszystko zainicjuje.
Widzę moment, w którym podejmuje decyzję. Jestem na nią gotowy, rzucam nasze torby pod nogi. Ona jednocześnie upuszcza torebkę. Kiedy podskakuje, jej dłonie lądują na moich ramionach. Łapię ją z łatwością, jej nogi obejmują moją talię, a jej ręce robią to samo z moją szyją.
A potem się całujemy. Rachel przywiera do mnie, jej wargi są rozchylone, gdy wymrukuje w moje usta swoje pragnienia. Jej wargi są miękkie, a język ciepły, gdy mnie muska i drażni.
Lewą rękę podłożyłem pod jej tyłek, podtrzymując jej ciężar, prawą zaś obejmuję jej ramiona. Nie zamierzam jej puścić. Walić to, co powiedziałem w samolocie. Nic nie jest między nami skończone. Dopiero zaczynamy. Ta kobieta jest moja.
Rozluźnia chwyt na mojej szyi, wiedząc, że nie pozwolę jej upaść. Potem ujmuje moją twarz w dłonie, jej palce muskają moją brodę. Jęczę, gdy przygryza moją dolną wargę, a mój kutas staje się twardszy z każdą sekundą. Oboje dyszymy, potrzebując powietrza, choć desperacko pragniemy dalej się całować. Wplata dłonie w moje włosy i odgarnia je z twarzy.
Ktoś gwiżdże i oboje zamieramy. Rachel odsuwa się ode mnie z rozchylonymi ustami i sapie, patrząc mi w oczy. Jej ciemne oczy nakrapiane złotem rozbijają moje obronne mury. Pragnę jej tak, jak nigdy nikogo innego.
Napiera na moje ramiona, a ja rozluźniam uścisk, pozwalając jej zsunąć się po moim ciele na ziemię. Stoimy, trzyma ręce na mojej klatce piersiowej, ja swoje na jej biodrach, a miasto wokół nas tętni życiem.
– Proszę – szepcze. – Dostałeś to, czego chciałeś, prawda?
Kiwam głową, nie mogąc wykrztusić słowa.
– Dobra. A teraz bierz te torby i chodźmy. Czeka na ciebie rentgen.
– Wróciliście – mówi Halla, spoglądając to na mnie, to na Rachel.
– Jak widzisz – odpowiadam, wdzięczny za ciche wsparcie, którego udziela mi Rachel, stojąc obok mnie.
Najpierw zatrzymaliśmy się w hotelu i zostawiliśmy nasze torby w recepcji. Potem zmusiła nas do wizyty w kawiarni. Powiedziała, że gdyby musiała ponownie zmierzyć się z Hallą bez kofeiny, mogłaby spędzić noc w więzieniu.
– Oto, jak to będzie wyglądać – mówi Rachel, mrużąc oczy i trzymając w dłoni kubek termiczny z kawą. – Przeprowadzi pan badanie fizyczne. Chcemy prześwietleń rentgenowskich i rezonansu magnetycznego. Jeśli potwierdzimy, że to naderwanie obrąbka stawowego, chcę…
– Żebym podał zastrzyk z kortyzonu, aby złagodzić ból w stawie – przerywa jej wyraźnie zirytowany. – Wiem, Price. To moja klinika, pamiętasz? – Spogląda na mnie. – Co dostanę w zamian?
Rachel staje kilka centymetrów przede mną, z wyprostowanymi ramionami, twarzą w twarz ze swoim byłym szefem.
– Zostanie pan obdarowany tym przyjemnym i ciepłym uczuciem, spowodowanym świadomością, że nie był pan totalnym dupkiem dla mojego kontuzjowanego pacjenta – odpowiada za mnie.
Kącik jego ust drży, jakby był pod wrażeniem. Nie jestem zaskoczony. Rachel jest lwicą. I jest moja. Nawet nie próbuję powstrzymać chęci zbliżenia się do niej.
– A kolacja, którą obiecałaś? – mówi, spoglądając między nami.
Prycha.
– O mój boże, czy przestanie pan tak mówić? Nigdy nie obiecywałam panu kolacji z Ilmarim. To pan to zasugerował. Po prostu myślałam, że próbuje pan być miłą osobą. Nie wiedziałam, że kolacja, na której serwują owoce morza, wiąże się z tak wieloma zobowiązaniami.
– Pójdziemy na kolację – mówię, muskając palcami dół jej pleców. Naprawdę nie chcę być zmuszony, by odrywać ją od niego, kiedy zdecyduje się wydrapać mu oczy.
Rachel rozluźnia się lekko, rozciągając ramiona. Robi nieznaczny krok w moją stronę, ocierając się ramieniem o moją klatkę piersiową.
Halla spogląda na nas, a jego uśmiech się poszerza.
– W porządku. Jesteśmy umówieni.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki