Pułapka Bioenergoterapii - ebook
Pułapka Bioenergoterapii - ebook
Egzorcysta ks. dr Marek Drogosz mocno podkreślał: „Nie wolno nam zapominać, że Szatan niczego ostatecznie nie daje poza rozpaczą i zniszczeniem. A jeżeli już coś wydaje się być jego «darem», to trzeba pamiętać, że nigdy niczego nie daje on za darmo! «Dając», zawłaszcza i niszczy! Jaką mamy pewność, że choroba, która zniknęła po wizycie u takiego czy innego «uzdrawiacza» za 2-3 lata nie wróci ze zdwojoną siłą? Biada człowiekowi tak uzdrowionemu!”. Zdania na temat bioenergoterapii są mocno podzielone. Jedni chwalą sobie jej skuteczność, inni zaś zachowują zdecydowany dystans, dostrzegając tu konkretne duchowe zagrożenie. Faktem jednak jest, że co roku w Polsce umiera średnio 5000 osób, które zrezygnowały z leczenia raka na rzecz praktyk tzw. medycyny niekonwencjonalnej. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do niebezpieczeństw płynących z bioenergoterapii, to koniecznie powinien sięgnąć po tę książeczkę. Znajdzie tu bowiem nie tylko mocne świadectwo byłego „uzdrowiciela”, ale również wypowiedź księdza egzorcysty oraz kilku specjalistów
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64789-10-6 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tematem przewodnim trzeciej książki z serii Biblioteka Miesięcznika Egzorcysta jest bioenergoterapia. W naszym społeczeństwie zdania na jej temat są mocno podzielone. Jedni chwalą sobie jej skuteczność i wierząc, że jest to Boże działanie, nie widzą przeszkód w odwiedzaniu bioenergoterapeutów. Inni zaś zachowują zdecydowany dystans, dostrzegając tu konkretne duchowe zagrożenie. Warto zatem przyjrzeć się faktom.
Same tylko liczby wskazują, że co roku w Polsce umiera średnio 5000 osób, które zrezygnowały z leczenia raka na rzecz praktyk tzw. medycyny niekonwencjonalnej. Gdyby dodać tu jeszcze pacjentów cierpiących na inne dolegliwości i szukających pomocy u bioenergoterapeutów, tę liczbę trzeba by było zdecydowanie pomnożyć. W 2014 roku głośno było w ogólnopolskich mediach o przypadku „uzdrowiciela” z Nowego Sącza, który na tyle uzależnił od siebie rodziców półrocznego dziecka, że ci zagłodzili je na śmierć. Byli przy tym szczerze przekonani, że stosowana „terapia” jest konieczna i co za tym idzie, skuteczna. Już tylko same te fakty powinny być przysłowiowym czerwonym światłem dla zwolenników bioenergoterapeutów i innych „uzdrawiaczy”.
Sięgając po tę pozycję, Czytelnik będzie się mógł zapoznać ze świadectwem Krzysztofa, który jest socjologiem, nauczycielem, ratownikiem wodnym i instruktorem pływania. Był też niegdyś „uzdrowicielem” i jak sam pisze: „Pragnąłbym, aby nikt nie musiał przechodzić przez to, co ja. Oby moje słowa pomogły komuś ustrzec się przed zniewalającymi mocami zła, kryjącymi się pod płaszczykiem «leczniczych» energii!”.
Każdy chce być zdrowym i uniknąć w życiu chorób i cierpień, ale czy jest to w ogóle możliwe? Jaki jest sens cierpienia i choroby? Ksiądz Grzegorz Daroszewski stara się to zagadnienie wyjaśnić. Ponadto autor odpowiada na pytania: Czy chrześcijanin może i powinien za wszelką cenę szukać uzdrowienia z choroby? Czy o zdrowie należy zabiegać bez względu na cokolwiek i czy czasem nie zapłacimy więcej, niż jest ono warte? Czy Szatan może dokonywać uzdrowień? Już sama Biblia dzieli metody leczenia na legalne i nielegalne. Dlatego w tym rozważaniu pomoże autorowi rzeczowa analiza tekstów Pisma Świętego, myśli Ojców Kościoła, jak i oparcie się na współczesnej nauce Kościoła katolickiego dotyczącej tematu zdrowia.
Ojciec Wit Chlondowski OFM w swoim krótkim tekście wskazuje na praktyczny i skuteczny zarazem sposób rozeznania, czy dana propozycja medycyny niekonwencjonalnej jest szkodliwa. Pisze też, co może być mylącego w naszej pobieżnej ocenie tej oferty, co warto mieć na uwadze.
Ojciec Aleksander Posacki, będący znanym specjalistą i demonologiem, wyjaśnia pokrótce, dlaczego uzdrowienia paranormalne często mylone są z uzdrowieniami chrześcijańskimi. Pisze, jaka jest między nimi istotna różnica. Dowiemy się też, jak to się dzieje, że to, co jest w istocie religijną inicjacją, stara się przybrać pozory naukowości. Na koniec o. Posacki stwierdza, iż: „Wielu egzorcyzmowanych bioenergoterapeutów traci swoje zdolności”. Jest to swego rodzaju nawiązanie do rozdziału zatytułowanego Z doświadczeń egzorcystów, w którym zapoznamy się ze świadectwem ks. dr. Marka Drogosza (zmarł w 2003 roku). Kiedy w 2001 roku przyjechał on na Dni skupienia dla katechetów1, wygłosił referat pod tytułem Zagrożenia ze strony okultyzmu i demonologii – jako problem wychowawczy. Odniósł się w nim m.in. do problemu bioenergoterapeutów i – jak sam to określił – „braku higieny duchowej”. Powiedział wówczas ważne i godne zapamiętania słowa: „Jesteśmy często bardzo naiwni. W sprawach duchowych trzeba się pytać i unikać wszystkiego, co ma choćby pozór zła. Niestety ludzie często chodzą tak do kościoła, jak i do różnych wróżek, będąc przez to takimi «flejtuchami duchowymi». Często też słyszałem słowa: «Mogę chodzić do bioenergoterapeuty, bo wiem lepiej niż ksiądz, że on mi pomaga». To jest postawa pychy – grzech ciężki!”.
To spotkanie cieszyło się z ogromnym zainteresowaniem ze strony obecnych na nim katechetów. Był czas na dyskusje i pytania, których nie brakowało, a ks. Marek Drogosz starał się na nie odpowiedzieć. Kiedy jedna z katechetek nie chciała się zgodzić z jego negatywną opinią o bioenergoterapeutach – nieraz korzystała z ich usług i nie widziała w tym nic zdrożnego – ks. Drogosz zapytał: „Jeżeli stoi przed nami koszyk pełen grzybów i nie mamy stu procentowej pewności, czy wszystkie one są jadalne, to czy zrobimy z nich zupę? Czy warto ryzykować?”.
Nie są to jedyne wypowiedzi ks. Drogosza na temat bioenergoterapii. Trafiały bowiem do niego osoby, które się nią na co dzień parały. Szukały pomocy. W niniejszej książce przypominamy jego słowa.
Temat bioenergoterapii jest naprawdę istotny i wart naszej większej uwagi. Zachęcamy zatem wszystkich do owocnej lektury tej książki, dzielenia się jej treścią z innymi i kolekcjonowania naszej serii Biblioteka Miesięcznika Egzorcysta.
Grzegorz Fels
1Był on pierwszym i początkowo jedynym egzorcystą archidiecezji katowickiej, sprawującym swą funkcję od 1999 – 2003 roku. Tragicznie zginął 7 sierpnia 2003 r., tonąc w wodach Bałtyku. Zaledwie tydzień przed swoją śmiercią przerwał urlop w nadmorskiej Białogórze, by wygłosić rekolekcje dla sióstr loretanek. Siostry udostępniły mi 12 kaset magnetofonowych z nagraniem tych ostatnich rekolekcji w życiu ks. Marka. Materiał dźwiękowy znalazł się później na płycie CD, dołączonej do mojej książki Ostatnie rekolekcje śląskiego egzorcysty. Ks. Marek Drogosz (wyd. Księgarnia Świętego Jacka, Katowice 2007).UZDROWIONY Z LECZNICZYCH ENERGII
Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do opanowania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągnąć nadnaturalną władzę nad bliźnim – nawet w celu zapewnienia mu zdrowia – są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 2117
Moja historia jest przykładem na to, jak brak wiary i życie niezgodne z zasadami głoszonymi przez Kościół katolicki prowadzą do grzechu przeciw pierwszemu przykazaniu. Pragnąłbym, aby nikt nie musiał przechodzić przez to, co ja. Oby moje słowa pomogły komuś ustrzec się przed zniewalającymi mocami zła, kryjącymi się pod płaszczykiem „leczniczych” energii!
Jestem socjologiem, nauczycielem, ratownikiem wodnym i instruktorem pływania. Mój ojciec był niewierzący, ale mama zapewniła mi podstawowe wychowanie chrześcijańskie, doprowadzając mnie do Pierwszej Komunii Świętej. Na tym moje życie religijne się zakończyło. Zawsze lubiłem zgłębiać zagadnienia dotyczące sensu egzystencji, dlatego też w okresie dorastania zainteresowałem się literaturą science fiction, idącą w kierunku New Age. Jednocześnie szukałem argumentów przeciw chrześcijaństwu, uznając je za przestarzałą formę religii.
Jakiś czas po założeniu rodziny moi bliscy zaczęli chorować, a ponieważ medycyna w niektórych przypadkach okazywała się bezradna, szukałem pomocy w formach niekonwencjonalnych. Zaprosiłem do swojego domu znanego gliwickiego bioenergoterapeutę. Stwierdził, że mam duże predyspozycje w kierunku radiestezji i bioenergoterapii, ponieważ widzi u mnie bardzo wysoki poziom koloru radiestezyjnego. Poradził mi kształcenie się w tym kierunku na kursach związanych z przekazem energii. Spodobał mi się ten pomysł, bo przecież miałem pomóc własnej rodzinie. Tak też zrobiłem.
Poszedłem na kurs Reiki i bardzo szybko osiągnąłem I i II stopień wtajemniczenia. Wszedłem w nieznany sobie świat, który coraz bardziej nade mną dominował. Po kursie doświadczałem stanów, o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia, np. dotykając kogoś, potrafiłem wyczuć chore miejsca i z dużym prawdopodobieństwem określić rodzaj schorzenia albo znałem myśli i emocje ludzi. Nie widziałem w tym nic podejrzanego, przecież pomagałem innym. Na początku uczono nas, że jest pewien system nakładania rąk. Potem nie miało to już znaczenia, bo energia, którą przekazujemy, jest inteligentna i „sama sobie poradzi z danym człowiekiem”, a my jesteśmy tylko narzędziem, kanałem, przekaźnikiem niedecydującym o niczym. Wtedy nie widziałem manipulacji, której uległem i którą stosowałem na innych. Mówiono mi także, że za „pomoc” trzeba brać wiele pieniędzy, bo to, co jest dane za darmo albo za niewielkie pieniądze, nie będzie doceniane.
Boga postrzegałem nie jako Osobę, ale jako wszechobecną i przenikającą wszystko formę energii. Moim zadaniem było natomiast zatracenie i rozpuszczenie mojego „ja” w tym wszechobecnym bycie – inteligentnej energii. Mogliśmy również wybrać sobie boga, jakiego chcieliśmy. Nie miało to znaczenia, czy to był Budda, Jezus Chrystus czy ktoś inny. Po jakimś czasie zacząłem odczuwać dolegliwości ludzi, których „leczyłem”. Dlatego wielokrotnie po zabiegach nad osobami chorymi pogotowie odwoziło mnie do szpitala z objawami takimi, jakie mieli uzdrawiani przeze mnie ludzie. Po badaniach okazywało się, że jestem zdrowy.
Z czasem moje życie małżeńskie i rodzinne legło w gruzach. Pojawiły się stany depresyjne i natrętne myśli samobójcze. Kiedy doszedłem do przepaści, Bóg „przywołał” na pomoc ludzi, którzy – jak się później okazało – przez wiele lat modlili się za mnie . To była m.in. moja żona, która modliła się o moje nawrócenie przez kilkanaście lat. Tymczasem mistrzowie Reiki twierdzili, że jest ona tak zablokowana, że nic nie mogą z nią zrobić. Tą blokadą było jednak życie modlitwą i Eucharystią oraz głęboka relacja z Bogiem.
W tym okresie nie chodziłem do Kościoła, bo „coś” mnie z niego wyrzucało, nie mogłem dotknąć wody święconej i przetrwać Mszy Świętej, bo już w progu świątyni odczuwałem bardzo dotkliwe bóle nóg. Za namową żony postanowiłem wziąć udział w rekolekcjach parafialnych, na których pierwszy raz w swoim życiu usłyszałem słowo Boże głoszone z mocą. Byłem bardzo poruszony i wtedy dotarło do mnie, że Bóg istnieje. Zapragnąłem zawierzyć życie Panu Bogu i poprosiłem Go o pomoc.
Na mojej drodze stanęli ludzie ze Wspólnoty Przymierza Rodzin „Mamre” w Częstochowie. Osoba posługująca charyzmatem prorockim przekazała mi słowo od Pana: „Jeżeli się nie nawrócisz, to zginiesz ty i cała twoja rodzina”. Przestraszyłem się. Wiedziałem, że to nie są żarty. Zanim poddałem się modlitwie o uwolnienie, poszedłem do spowiedzi, do której nie przystępowałem od lat. Na modlitwy o uwolnienie i uzdrowienie jeździłem co miesiąc przez półtora roku. Już podczas pierwszej modlitwy działy się ze mną i z moim ciałem dziwne rzeczy, których nie rozumiałem. Dopiero na słowa „Na imię Jezusa zegnie się każde kolano” poczułem, jakby ktoś podciął mi nogi, popchnął w plecy i z całym impetem runąłem pod krzyż Jezusa z uczuciem, że jestem małą drobinką, ale ogarniętą wielką miłością Bożą. Wyrzekłem się wszystkiego, z czym miałem kontakt.
Bóg jest wierny swoim obietnicom. Po moim nawróceniu rodzina poszła w moje ślady. Nawet mój niewierzący ojciec pewien czas przed śmiercią wyspowiadał się i umarł pogodzony z Bogiem. Jego śmierć uświadomiła mi również fakt, że diabeł nigdy nie przestaje kusić człowieka. Kiedy ojciec umierał, usłyszałem słowa Szatana: „Przyłóż mu ręce, daj mu energie, będzie żył, możesz to zrobić”. Nie przyłożyłem rąk, powiedziałem: „Boże, bądź wola Twoja”.
Moja walka o wolność i powrót do Boga pełna była rozterek, chęci ucieczki do tego, co było, zmagań duchowych i fizycznych. Mój proces uwolnienia dopełniły rekolekcje ewangelizacyjne, w czasie których po modlitwie wstawienniczej poczułem, że „coś” ze mnie wyszło i stałem się wolny. Pan Jezus zwyciężył! To, co do tej pory wydawało mi się pożyteczną działalnością dla dobra innych, okazało się przewrotnym, zniewalającym działaniem Szatana. Odkryłem wartość i siłę modlitwy wspólnie odmawianej w rodzinie, jej ogromną moc scalania i jednoczenia. Nieustannie poznaję na nowo Pismo Święte, a przez nie Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Krzysztof