Pułapka czasu - ebook
Pułapka czasu - ebook
Wydanie związane z wejściem na ekrany pełnometrażowego filmu, zawierające wprowadzenie reżyserki Avy DuVernay.
W roku 1962 Madeleine L'Engle zadebiutowała powieścią "Pułapka czasu", która w roku 1963 została nagrodzona Newbery Medal. Łącząca naukę i fantastykę, ciemność i światło, strach i przyjaźń historia stała się klasyką literatury dziecięcej i jest uwielbiana na całym świecie. A teraz Disney przenosi ją na srebrny ekran! Ekranizacja w gwiazdorskiej obsadzie, w której znaleźli się: Oprah Winfrey, Reese Witherspoon, Mindy Kaling, Chris Pine i nowicjuszka Storm Reid, ożywi świat "Pułapki" dla nowego pokolenia fanów.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-950-4 |
Rozmiar pliku: | 955 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była ciemna, burzowa noc.
W swojej sypialni na poddaszu Margaret Murry siedziała w nogach łóżka otulona starą patchworkową kołdrą i obserwowała drzewa miotane wściekłym wiatrem. Po niebie jak szalone pędziły chmury. Co chwilę przedzierał się przez nie księżyc i wtedy po ziemi sunęły cienie niczym zjawy.
Nagle cały dom się zatrząsł.
Opatulona Meg zadrżała.
Zwykle nie bała się burz. Tym razem chodziło nie tylko o pogodę. Jeśli już, to pogoda dołożyła się do wielu innych spraw. Chodziło o nią. O Meg Murry, która wszystko robiła źle.
Szkoła. Ze szkołą było wszystko nie tak. W swojej klasie znalazła się w najsłabszej grupie. Tego ranka jeden z nauczycieli powiedział surowo:
– Doprawdy, Meg, nie rozumiem, jak dziecko takich bystrych rodziców jak twoi może być taką kiepską uczennicą. Jeśli nie postarasz się trochę bardziej, będziesz musiała zostać na drugi rok.
W czasie obiadu rozrabiała, żeby poczuć się choć trochę lepiej, aż jedna z dziewczynek rzuciła z pogardą:
– Meg, przecież już nie jesteśmy w podstawówce. Dlaczego zawsze zachowujesz się jak małe dziecko?
Kiedy wracała ze szkoły obładowana książkami, jeden z kolegów powiedział coś o jej „głupim braciszku”. Wtedy Meg cisnęła plecak na pobocze i z furią zaatakowała chłopaka. Do domu dotarła w podartej bluzce i z wielkim siniakiem pod okiem.
Sandy i Dennys, jej dziesięcioletni bracia bliźniacy, którzy wrócili do domu godzinę wcześniej niż ona, byli zdegustowani.
– Pozwól, że w razie potrzeby my będziemy się bić – oświadczyli.
Młodociany przestępca, oto kim jestem, rozmyślała Meg ponuro. Tak będą o niej mówić. Nie mama. Tylko Oni. Wszyscy inni. Chciałabym, żeby tata...
Ale nadal nie mogła myśleć o tacie, bo to groziło łzami. Tylko matka potrafiła mówić o nim w naturalny sposób. „Kiedy twój ojciec wróci...”.
Wróci skąd? I kiedy? Z pewnością matka musiała wiedzieć, co ludzie gadają, musiały do niej docierać złośliwe plotki. Musiały ją ranić, tak jak raniły Meg. Ale nawet jeśli tak było, ona tego nie okazywała. Nic nie mąciło pogodnego wyrazu jej twarzy.
Dlaczego ja nie potrafię niczego ukrywać? – zastanawiała się Meg. Dlaczego po mnie zawsze wszystko widać?
Okno zagrzechotało wściekle na wietrze. Meg ciaśniej opatuliła się kołdrą. Szary puchaty kociak zwinięty w kłębek na jednej z poduszek ziewnął szeroko, pokazując różowy języczek, a potem opuścił łepek i znowu zasnął.
Wszyscy spali. Wszyscy oprócz Meg. Nawet Charles Wallace, „głupi braciszek”, który w jakiś niesamowity sposób zawsze wiedział, kiedy ona nie śpi i jest nieszczęśliwa, i w wiele nocy przychodził do niej na strych, skradając się na palcach. Nawet Charles Wallace spał.
Jak oni mogli spać? Przez cały dzień w radiu powtarzano ostrzeżenia przed huraganem. Jak mogli zostawić ją samą na poddaszu w rozklekotanym żelaznym łóżku, choć wiedzieli, że wichura może zerwać dach z domu, a ją cisnąć w nocne niebo i ponieść nie wiadomo gdzie?
Meg wpadła w nieopanowany dygot.
Sama prosiłaś o sypialnię na poddaszu, przypomniała sobie surowo. Mama pozwoliła ci ją wziąć, bo jesteś najstarsza. To przywilej, a nie kara.
– W czasie huraganu to nie jest przywilej – powiedziała na głos Meg.
Odrzuciła kołdrę w nogi łóżka i wstała. Kotek przeciągnął się rozkosznie i spojrzał na nią wielkimi niewinnymi oczami.
– Śpij – szepnęła Meg. – Ciesz się, że jesteś kotem, a nie takim potworem jak ja.
Spojrzała na siebie w lustrze szafy i wykrzywiła się okropnie, prezentując aparat ortodontyczny na zębach. Automatycznie włożyła okulary, przeczesała palcami mysie włosy, tak że zaczęły sterczeć na końcach, i przeciągle westchnęła, prawie tak głośno jak wichura.
Szerokie deski podłogowe ziębiły ją w stopy. Wiatr wciskał się do środka przez nieszczelne futryny mimo okiennic, które miały przed nim chronić. Meg słyszała jego zawodzenie w kominach. Na dole zaczął szczekać Fortinbras, duży czarny pies. On też musiał się przestraszyć. Czego? Fortinbras nigdy nie ujadał bez powodu.
Nagle przypomniała sobie, że kiedy zaszła na pocztę po listy, usłyszała coś o włóczędze, który podobno ukradł pani Buncombe, żonie posterunkowego, dwanaście prześcieradeł. Nie złapali go i może to on właśnie teraz zbliżał się do domu Murrych, stojącego samotnie przy bocznej uliczce. I tym razem chodziło mu o coś więcej niż o prześcieradła. Meg nie zwróciła wtedy zbytniej uwagi na plotki o włóczędze, bo kierowniczka poczty zapytała ją ze słodkim uśmiechem, czy miała ostatnio wieści od ojca.
Meg wyszła ze swojego małego pokoiku i ruszyła przez mroczny strych. Wpadła na stół pingpongowy. Teraz jeszcze na dodatek będę miała siniak na biodrze, pomyślała.
Później nadepnęła na swój stary domek dla lalek i na kolejki elektryczne bliźniaków.
– Dlaczego musi mi się to wszystko przytrafiać? – zapytała dużego misia.
U stóp schodów stanęła nieruchomo i zaczęła nasłuchiwać. Żadnego dźwięku w pokoju Charlesa Wallace’a znajdującym się po prawej. Po lewej, w pokoju rodziców, gdzie teraz matka spała sama w wielkim podwójnym łóżku, ani szmeru. Meg ruszyła na palcach korytarzem i zajrzała do pokoju bliźniaków, poprawiając okulary, jakby dzięki nim mogła lepiej widzieć w ciemności. Dennys chrapał. Sandy zamamrotał coś o baseballu i ucichł. Jej bracia nie mieli żadnych trosk. Nie byli świetnymi uczniami, ale złymi też nie. Całkowicie zadowalały ich czwórki i od czasu do czasu jakaś piątka czy trójka. Szybko biegali, byli silni i dobrzy w grach, a kiedy żartowano z kogoś z rodziny Murrych, to nigdy z Sandy’ego czy Dennysa.
Meg wycofała się z ich pokoju i zeszła na dół, omijając skrzypiący siódmy stopień. Fortinbras przestał szczekać, więc tym razem to nie był włóczęga. Fort nadal by hałasował, gdyby ktoś się kręcił przy domu.
Ale przypuśćmy, że ten włóczęga jednak przyjdzie? Przypuśćmy, że ma nóż? Nikt nie mieszka dostatecznie blisko, żeby usłyszeć, jeśli będziemy krzyczeć, krzyczeć i krzyczeć. Zresztą i tak nikogo by to nie obeszło.
Zrobię sobie kakao, postanowiła Meg. Ono mnie pocieszy, a jeśli dach pofrunie, przynajmniej nie polecę razem z nim.
W kuchni paliło się światło, a przy stole Charles Wallace pił mleko i jadł chleb z dżemem. Drobny blondynek w wyblakłej, niebieskiej jednoczęściowej piżamce wyglądał na bardzo małego i kruchego, kiedy tak siedział sam w dużej, staroświeckiej kuchni, majtając nogami dobre piętnaście centymetrów nad podłogą.
– Cześć – rzucił wesoło. – Czekałem na ciebie.
Fortinbras, który leżał pod stołem w nadziei na jakieś ochłapy, uniósł na powitanie smukły brązowy łeb i uderzył ogonem o podłogę. Przybłąkał się do nich pewnej zimowej nocy jako podrośnięty szczeniak, porzucony i wychudzony. Smukły, ciemny i piękny, był, jak stwierdził ojciec Meg, mieszanką setera Llewellyna i ogara.
– Dlaczego nie przyszedłeś na strych? – zapytała Meg, jakby braciszek był co najmniej w jej wieku. – Bałam się śmiertelnie.
– Za wietrznie na tym twoim poddaszu – odpowiedział malec. – Wiedziałem, że zejdziesz. Postawiłem na piecu mleko dla ciebie. Powinno już być gorące.
Skąd Charles Wallace zawsze o niej wiedział? Jak ją wyczuwał? Nigdy nie miał pojęcia – albo go to nie obchodziło – co myślą Dennys czy Sandy. Tylko umysły mamy i Meg zgłębiał z przerażającą dokładnością.
Czy to dlatego, że ludzie trochę się go bali oraz plotkowali o najmłodszym dziecku Murrych, że nie jest zbyt bystre?
„Podobno mądrzy ludzie często mają nie całkiem normalne dzieci”. Do Meg często docierały takie słowa. „Dwaj chłopcy wydają się miłymi, zwyczajnymi dzieciakami, ale ta nieatrakcyjna dziewczynka i mały mają nie wszystko po kolei w głowie”.
To prawda, że Charles Wallace rzadko się odzywał, kiedy ktoś był w pobliżu, więc wielu ludzi sądziło, że nie umie mówić. I to prawda, że w ogóle nie mówił, póki nie skończył czterech lat. Meg bladła z wściekłości, kiedy ludzie patrzyli na niego ze smutkiem i cmokali, kręcąc głowami.
– Nie martw się o Charlesa Wallace’a, Meg. – Pamiętała to wyraźnie, bo ojciec wypowiedział te słowa tuż przed swoim zniknięciem. – Z jego rozumem jest wszystko w porządku. On po prostu robi wszystko na swój sposób i w swoim tempie.
– Nie chcę, żeby wyrósł na takiego głupiego jak ja – odpowiedziała Meg.
– Och, kochanie, wcale nie jesteś głupia – zapewnił ją ojciec. – Podobnie jak Charles Wallace rozwijasz się we własnym tempie. Po prostu tak się składa, że to nie jest zwykłe tempo.
– Skąd wiesz? – zapytała Meg. – Skąd wiesz, że nie jestem głupia? Myślisz tak dlatego, że mnie kochasz?
– Kocham cię, ale nie stąd wiem. Matka i ja zrobiliśmy ci dużo testów, przecież wiesz.
Tak, to prawda. Meg uświadomiła sobie, że część „gier”, w które grali z nią rodzice, była czymś w rodzaju testów, i że ona i Charles Wallace przeszli ich więcej niż bliźniacy.
– Testy na inteligencję, masz na myśli?
– Tak, niektóre.
– Moje IQ jest w porządku?
– Bardziej niż w porządku.
– Czyli jakie?
– Tego ci nie powiem. Ale mam pewność, że ty i Charles Wallace będzie mogli robić, co chcecie, kiedy dorośniecie. Trzeba tylko poczekać, aż Charles Wallace zacznie mówić. Zobaczysz.
Miał rację, choć wyjechał, zanim Charles Wallace zaczął mówić; nagle, bez żadnych prób jak u zwyczajnych dzieci, używając całych zdań. Jaki dumny byłby z niego ojciec!
– Lepiej sprawdź mleko – powiedział braciszek z dykcją lepszą i staranniejszą niż u większości pięciolatków. – Przecież nie lubisz, kiedy kipi.
– Wlałeś dwa razy za dużo mleka – stwierdziła Meg, zaglądając do rondla.
Charles Wallace spokojnie pokiwał głową.
– Pomyślałem, że mama też będzie miała ochotę.
– Na co? – rozległo się pytanie. W progu stanęła matka.
– Na kakao – odparł Charles Wallace. – Chcesz kanapkę z pasztetówką i serkiem śmietankowym? Chętnie ci zrobię.
– Byłoby miło, ale sama mogę sobie zrobić, jeśli jesteś zajęty – powiedziała pani Murry.
– To żaden kłopot. – Charles Wallace zsunął się z krzesła i podreptał do lodówki. W piżamie ze stópkami stąpał cicho jak kot. – A ty, Meg? Zjesz kanapkę?
– Tak, proszę. Ale nie z pasztetówką. Mamy pomidory?
Charles Wallace zajrzał do pojemnika na warzywa.
– Jeden. Mogę go wykorzystać dla Meg, matko?
– A jak lepiej można by go wykorzystać? – Pani Murry się uśmiechnęła. – Ale nie mów tak głośno, Charles, proszę. Chyba że chcesz, żeby bliźniacy też zeszli na dół.
– Pozostańmy ekskluzywni – rzekł Charles Wallace. – To moje nowe słowo dnia, Imponujące, prawda?
– Zadziwiające – zgodziła się pani Murry. – Meg, pokaż mi ten siniak.
Meg uklękła u stóp matki. Ciepło kuchni i światło wpłynęły na nią tak kojąco, że rozwiały się wszystkie lęki z poddasza. Gorące kakao rozkosznie pachniało w rondlu, na parapecie kwitło geranium, pośrodku stołu stał bukiet małych żółtych chryzantem. Zasłony w czerwone, niebieskie i zielone geometryczne wzory były zaciągnięte i nadawały pomieszczeniu wesoły wygląd. Piec pomrukiwał niczym wielkie, śpiące zwierzę; światła paliły się równym blaskiem. Na zewnątrz, samotny w ciemności, wiatr nadal chłostał dom, ale jego gniewną moc, która tak przeraziła Meg na poddaszu, łagodziła przytulność kuchni. Fortinbras leżący pod krzesłem swojej pani sapnął z zadowoleniem.
Pani Murry delikatnie dotknęła posiniaczonego policzka córki. Meg popatrzyła na nią z miłością i podziwem, ale i z pewnym rozżaleniem. Niedobrze mieć matkę, która jest naukowcem i jednocześnie pięknością. Jej płomiennorude włosy, kremowa cera i fiołkowe oczy z długimi, czarnymi rzęsami robiły jeszcze większe wrażenie w porównaniu z rażącą pospolitością córki. Włosy Meg były znośne, póki nosiła je porządnie zaplecione w warkocze. Kiedy poszła do gimnazjum, zostały ścięte i teraz matka i ona biedziły się, żeby je ułożyć, ale one i tak z jednej strony wychodziły kręcone, a z drugiej proste, tak że Meg wyglądała jeszcze bardziej pospolicie niż zwykle.
– Nie wiesz, co to znaczy umiar, kochanie? – spytała pani Murry. – Zastanawiam się, czy kiedykolwiek nauczysz się, co to jest złoty środek. Ten Henderson zrobił ci paskudny siniak. A przy okazji, kiedy poszłaś spać, zadzwoniła jego matka, żeby się poskarżyć, jak mocno go pobiłaś. Powiedziałam jej, że ponieważ on jest o rok starszy i co najmniej dziesięć kilogramów cięższy od ciebie, to raczej ja powinnam się skarżyć. Ale ona najwyraźniej uważa, że to wszystko była twoja wina.
– Pewnie zależy, jak na to spojrzeć – odparła Meg. – Nieważne, co się stanie, ludzie zawsze uważają, że to moja wina, nawet jeśli nie mam z tym czymś zupełnie nic wspólnego. Ale przykro mi, że się z nim biłam. Po prostu to był okropny tydzień i dlatego jest we mnie dużo złych emocji.
Pani Murry pogłaskała kiędzierzawą głowę córki.
– Wiesz, dlaczego?
– Nienawidzę być dziwaczką. Dla Sandy’ego i Dennysa to też jest trudne. Nie wiem, czy oni naprawdę są tacy sami jak inni, czy po prostu potrafią udawać, że są. Ja staram się udawać, ale to nic nie pomaga.
– Jesteś zbyt prostolinijna, żeby udawać kogoś, kim nie jesteś – stwierdziła pani Murry. – Przykro mi, Meglet. Może gdyby ojciec tu był, umiałby ci pomóc, niestety ja nie potrafię, więc chyba musisz jeszcze jakiś czas wytrzymać. Potem będzie ci łatwiej. Ale na razie to niewiele ci pomoże, prawda?
– Może gdybym nie wyglądała tak odpychająco... może gdybym była taka ładna jak ty...
– Matka nie jest ładna, ona jest piękna – oświadczył Charles Wallace, krojąc pasztetówkę. – Dlatego założę się, że w twoim wieku była okropna.
– Masz rację – potwierdziła pani Murry. – Po prostu daj sobie trochę czasu, Meg.
– Sałatę na kanapkę? – zapytał Charles Wallace.
– Nie, dzięki.
Chłopiec pokroił kanapkę na kawałki, ułożył je na talerzu i postawił go przed matką.
– Twoja będzie gotowa za minutę, Meg. Chyba porozmawiam o tobie z panią Coto.
– Kto to jest pani Coto? – zdziwiła się Meg.
– Na razie chcę, żeby pozostała dla mnie ekskluzywna – oświadczył Charles Wallace. – Sól cebulową?
– Tak, proszę.
– Co to za pani Coto? – zainteresowała się pani Murry.
– Tak się nazywa – odparł syn. – Znasz tamten stary, kryty gontem dom w lesie, do którego dzieci się nie zbliżają, bo mówią, że jest nawiedzony? One właśnie tam mieszkają.
– One?
– Pani Coto i jej dwie przyjaciółki. Parę dni temu poszedłem na spacer z Fortinbrasem... Ty i bliźniacy byliście w szkole, Meg. Lubimy chodzić do lasu. Nagle Fort pobiegł za wiewiórką, a ja popędziłem za nim, aż znaleźliśmy się przy nawiedzonym domu, więc poznałem je przez przypadek, można powiedzieć.
– Ale przecież tam nikt nie mieszka – zauważyła Meg.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.