Punkt Cięcia - ebook
Punkt Cięcia - ebook
Zapomniany i pozostawiony na New Quebec oddział porucznik Cartwright ciągle walczy z wrogiem i ogarniającym go zwątpieniem, pokładając nadzieję w wyszkoleniu oraz instynkcie. Kiedy Unia sobie o nim przypomina, okazuje się, że wytrzymałość żołnierzy będzie wystawiona na jeszcze cięższą próbę.
Wojna przenosi się na teren Imperium, a Marcin Wierzbowski i jego towarzysze zostają rzuceni w sam środek najbardziej umocnionej prowincji Cesarstwa. Czy plan pułkownika Brisbane’a ma jakiekolwiek szanse na realizację? Jaki efekt przyniesie ich poświęcenie?
Nowa powieść autora „Gambitu” przenosi wojnę w przestrzeń międzyplanetarną. Starcie eskadr bojowych, misterne plany ataków i zasadzek w systemach gwiezdnych, widowiskowe potyczki i przejmujące konanie okrętów sprawiają, że „Punkt cięcia” staje się areną bitwy kosmicznej na miarę Davida Webera.
Michał Cholewa z wielkim rozmachem kreśli obraz uniwersum, nie tracąc przy tym z oczu losów swoich bohaterów – samotnych w niekończącej się wojnie, w której łatwiej zachować życie niż człowieczeństwo.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62730-40-7 |
Rozmiar pliku: | 851 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czterech gwardzistów w czarno-czerwonych mundurach czekało pół kroku od strefy bezpieczeństwa lądowiska, tuż obok zaparkowanego samochodu. W porównaniu do żołnierzy z jednostek frontowych, do których admirał był przyzwyczajony, sprawiali wrażenie wręcz operetkowo ceremonialnych bez pancerzy, uprzęży i systemów wspomagania. Byli w końcu zaledwie elementem rytuału audiencji, a ich obecność świadczyła o – przynajmniej etykietalnym – szacunku dla gościa. Stanowili też pierwszy system obronny na wypadek problemów – grzeczni, obeznani z procedurami, a każdy z nich znał pewnie z kilkadziesiąt sposobów zabicia człowieka poskładaną kartką papieru.
Naturalnie ochrony Niebiańskiego Smoka nie powierzano wyłącznie tym kilku strażnikom. Gdzieś w okolicy – Liao był tego pewien – czekało wielu innych, gotowych do akcji na wypadek prawdziwych zagrożeń. Ci jednak pozostawali niewidoczni dla gości. Zakazane Miasto miało swoje reguły, a pierwsza z nich mówiła, że ukochany przez poddanych Cesarz w swoim pałacu nie musi się niczego obawiać. Co prawda, na pragmatycznym imperialnym dworze nawet nie rozważano próby kierowania się duchem tej zasady, rygorystycznie dbano jednak o pozory. Demonstrowanie uzbrojonych po zęby żołnierzy gościom byłoby zwyczajnie niewłaściwe.
Mężczyzna zajął miejsce na wygodnej kanapie pojazdu, który sekundę później ruszył poprzez Bramę Południową, wymijając olbrzymią statuę Konfucjusza – jedyną budowlę, którą zdecydowano się dodać do nowego Zakazanego Miasta jako element niemający swojego pierwowzoru. Kamienna podobizna mędrca zdawała się śledzić przejazd pojazdu, karcąco spoglądając na zmierzającego do pałacu oficera.
Liao Tzu doceniał ironię faktu, że kiedy Rada Dowódców Chin doprowadziła do narodzin Imperium, jednym z pierwszych dekretów cesarskich było przywrócenie kaście wojskowej jej niegdysiejszego niskiego statusu. Posąg Konfucjusza stał się subtelną, lecz niemożliwą do zignorowania aluzją sugerującą żołnierzom, że Zakazane Miasto nie jest miejscem dla nich. Jakby pomimo tej jasnej deklaracji zbrojenia trwały. Zapewne w swoim planie Niebiański Smok przewidział, że nie wszystko może pójść ścieżką idealnej harmonii, a przynajmniej – nie od razu. Dopóki Imperium musiało bronić się przed najeźdźcą, wojownicy byli potrzebni.
Pojazd sunął cicho po gładkich jak szkło płytach wewnętrznego dziedzińca, kierując się w stronę zachodniej części Miasta. Oficer jednak tylko ułamek uwagi poświęcał na podziwianie emanujących przepychem pawilonów i misternie wykonanych kamiennych smoków spoglądających z postumentów. Myślał o czekającym go spotkaniu. Nie z Cesarzem, rzecz jasna – Liao nie był wystarczająco ważny, by móc zobaczyć Niebiańskiego Smoka osobiście. Obiecano mu jednak spotkanie z mandarynem pierwszego stopnia, a to oznaczało, że sugestie Rady Dowódców były w Zakazanym Mieście traktowane poważnie. Bądź – z czego oficer zdawał sobie doskonale sprawę – grzeczność nakazywała przyjąć należycie emisariusza Rady, która od miesięcy coraz bardziej stanowczo upominała się o swoje prawa.
Być może właśnie to spotkanie pozwoli w końcu imperialnej machinie wojennej ruszyć z miejsca, które Tzu mógł określić tylko mianem zastoju. Od trzynastu miesięcy Imperium nie wykonało ani jednego działania ofensywnego. Przez ponad rok Niebiański Smok w swojej mądrości decydował się nie korzystać z przewagi, którą zapewniła mu właśnie Rada. Oczywiście, oficerowie wierzyli, że obecna statyka linii frontu jest częścią cesarskiego planu, i niecierpliwie wyczekiwali momentu, kiedy przyjdzie im korzystać z jego owoców. Jego Imperialna Wysokość wyraźnie jednak wolał czekać. Być może nie otrzymywał dokładnych informacji lub Ministerstwo Wiedzy wprowadzało go w błąd? A może Jego doradcy po prostu nie byli w stanie pojąć okazji, jaką dał im los? Liao nie zdziwiłby się ani trochę – kasta urzędnicza nie miała charakteru odpowiedniego do prowadzenia wojny i trudno się było spodziewać, żeby raporty ministerialne nie odzwierciedlały jej słabości. A przecież to one stanowiły główne źródło wiedzy Niebiańskiego Smoka.
Liao Tzu spojrzał przez przyciemnione okna na poruszające się po dziedzińcach pałacu sylwetki – urzędnicy, gwardziści, służący, wszyscy kroczyli ścieżkami wyznaczanymi przez sztywne rytuały cesarskiego pałacu równie pewnie, jakby ktoś wykreślił je na gładkim podłożu. Pojazd admirała zatoczył lekki łuk, aby dopasować się do ceremonialnego tańca Zakazanego Miasta. Wyminął raptem o kilka kroków procesję urzędników średniego szczebla i wyhamował przed wysokimi schodami Pawilonu Waleczności. Kiedy automatyczne drzwi samochodu otwarły się z cichym sykiem, po obu ich stronach czuwali już milczący gwardziści. Liao musiał przyznać, że był pod wrażeniem – nawet nie zarejestrował, kiedy towarzyszący mu żołnierze opuścili pojazd.
Odetchnął głęboko i wyszedł na lekki chłód poranka.
Przez chwilę pozwolił sobie na podziwianie wysokich, kamiennych schodów wiodących do budowli. To właśnie tutaj dowódcy spotykali się z mandarynami, może nawet z samym Niebiańskim Smokiem. W tym miejscu oficer frontowy mógł najbardziej zbliżyć się do Jego Imperialnej Wysokości. Sam Liao, mimo że służył jeszcze przed Dniem, a stopień admiralski otrzymał podczas narodzin Imperium, długie lata temu, dotąd nigdy nie zawitał do cesarskiego pałacu. Choć zaproszenie przynosiło mu niewątpliwy zaszczyt, admirał czuł niepokój.
To nie był jego świat, na tyle mógł się zgodzić z nieprzychylnie spoglądającym kamiennym Konfucjuszem. Znał jego reguły – w końcu służył jako oficer Imperium – ale nie czuł się tu komfortowo. Prawdziwe bitwy, festiwale świateł ognia rakietowego, mozaiki wektorów ruchu i precyzyjne linie namiarów były prostsze od tysięcy parawanów, jakimi mieszkańcy Zakazanego Miasta otaczali każde wypowiadane zdanie. Zmuszony do przedstawienia swoich argumentów najwyższej administracji, Tzu spodziewał się oporu i zdawał sobie sprawę, że czeka go starcie na polu, na którym potencjalny przeciwnik był zwyczajnie lepszy.
W dodatku nie wiedział, czy ma do czynienia po prostu z nieświadomością urzędników wprowadzonych w błąd przez raporty niewłaściwie rysujące sytuację na froncie, czy też z celowym ignorowaniem nadarzających się okazji. Jeśli problemem była niemoc samych urzędników, czekała go ciężka walka, w której dodatkowo nie mógł wspomnieć ani słowem o swoich wątpliwościach dotyczących działań urzędników Zakazanego Miasta. Kwestionowanie pobudek i kompetencji najwyższych mandarynów było niedopuszczalne.
Po raz nie wiadomo który sprawdził, czy galowy mundur admiralski dobrze leży, pochylił głowę i powolnym krokiem wkroczył na schody.
Mandaryn był już stary. Musiał mieć przynajmniej osiemdziesiąt lat. Jego upięte ciasno włosy były białe jak śnieg, a twarz znaczyły mu głębokie linie zmarszczek. Niewysoki i drobny, zdawał się wręcz tonąć w ceremonialnym, jedwabnym stroju zdobionym wizerunkiem żurawia.
Liao Tzu dostrzegł go przy samym końcu niemal pustego pawilonu, na jednym z dwóch siedzisk przy rozłożonym gobanie. Zdawał się w ogóle nie zauważać oficera, pochłonięty uważnym studiowaniem sytuacji na planszy.
Wokół niego z tworzących zawiły wzór na podłodze pawilonu kwietników wyrastały krzewy jaśminu, wypełniającego powietrze gęstym, słodkim zapachem. Skądś – admirał nie mógł dokładnie określić źródła dźwięku – dobiegał cichy śpiew słowika.
Liao – żołnierz widział przed sobą starego, osłabionego upływem czasu człowieka, łatwego przeciwnika. Liao – wódz patrzył na człowieka mądrego, którego umysł musiał być ostry jak najlepszy miecz, aby utrzymać tak wysoką pozycję na dworze. Do nadchodzącej rozmowy przygotowanego zapewne lepiej niż on sam.
Liao Tzu zatrzymał się dziesięć kroków od starca. Lekko skłonił głowę i czekał. Słowik zamilkł na chwilę i cisza pawilonu szybko wyparła resztki jego pieśni. Żołnierz i doradca trwali nieruchomo na swoich miejscach.
Minęła minuta, potem druga. Wreszcie mandaryn gestem zaprosił go na siedzisko naprzeciw siebie. Admirał okazał, że zrozumiał zaproszenie, pogłębiając ukłon zaledwie o milimetry, a potem powoli podszedł do planszy. Rozgrywana na niej partia osiągnęła punkt zwrotny. Przeważały czarne, a zepchnięte do defensywy białe kamienie urzędnika znajdowały się w trudnej sytuacji.
Starzec uniósł wzrok. Czarne oczy, niemal pozbawione białek – znak rozpoznawczy wspomaganych kilkoma neurozłączami mandarynów pierwszego stopnia – wpatrywały się w oficera. Wskazał ledwo dostrzegalnym drgnięciem dłoni na goban.
Liao Tzu zmarszczył brwi.
– Gra nie jest skończona – powiedział. – Zagrać z tobą, szlachetny Żurawiu, będzie dla mnie prawdziwym zaszczytem, ale czy nie lepiej rozpocząć nową rozgrywkę?
– Życie rzadko pozwala na zupełnie świeży start – uśmiechnął się mandaryn. – Zamiast tego oferuje bitwy, które brzmią echem naszych dotychczasowych kroków.
Admirał lekko zmrużył oczy. Powierzenie mu czarnych kamieni wydawało się jawnym afrontem – zupełnie jakby mandaryn sugerował, iż Liao nie jest w stanie dać sobie rady bez znaczącej przewagi już na początku rozgrywki. Zaczynając na z góry wygranej pozycji, nie miałby żadnej satysfakcji ze zwycięstwa, a porażka byłaby hańbą. Sytuacja nie do pozazdroszczenia...
Z drugiej strony, była również bardzo czytelna, bowiem wyrażała wprost okazaną pobłażliwość. Trochę mało subtelne jak na mandaryna wysokiego stopnia. Zakazane Miasto tak nie działało, tutaj nawet o własnej śmierci człowiek dowiadywał się z uprzejmego listu trzy tygodnie po fakcie. Wydawało się wątpliwe, żeby urzędnik po prostu chciał go obrazić, w dodatku w tak pozbawiony finezji sposób. Nie, za propozycją musiało się kryć coś jeszcze.
Przyjrzał się planszy po raz kolejny – układ wyglądał nie tylko na korzystny, ale wręcz stworzony specjalnie na jego użytek. Całe ryzyko czarnych tkwiło w słabych skrzydłach, podczas gdy centrum frontu było doskonale ubezpieczone. Dokładnie takie układy na gobanie admirał lubił. Z drugiej strony, jako wprawny gracz, nie mógł nie zauważyć kilku opcji dla białych, które przy umiejętnej grze mogły jeszcze odwrócić sytuację na korzyść przeciwnika.
Być może mandaryn do tego właśnie zmierzał – oferowane mu zwycięstwo było zasadzką i admirał miał zostać pokonany, dysponując początkową przewagą. Mniej uważny gracz mógłby nie dostrzec ukrytej siły białej strony i dać się omamić pozornie pewną przewagą czarnych kamieni. Jednocześnie gdyby pułapka miała się nie zatrzasnąć, w dalszym ciągu będzie to gra w lepszej sytuacji, więc oczywiście przypadnie mu w udziale zwycięstwo pozbawione chwały. Urzędnik rozpoczął spotkanie bardzo dobrym manewrem.
Liao Tzu skłonił się z szacunkiem.
– Jeśli jednak pozwolisz mi w jakiś sposób wynagrodzić trudną pozycję, w jakiej się znalazłeś – zwrócił się do starca – przyjmij jeden kamień wyprzedzenia. Potraktuj go, proszę, jako dar od gościa.
– Hojny to dar. – Twarz mandaryna nie wyrażała nic. – Jako gospodarz nie mogę odmówić.
Urzędnik sięgnął kościstymi palcami do urny i wydobył jadeitowy kamień. Na planszy położył go niemal natychmiast. Zupełnie jakby był przygotowany na taki prezent, pomyślał Liao. Być może oddanie wyprzedzenia również mieściło się w planach starca. A to oznaczało, że oficer nadal idzie przygotowaną dla siebie ścieżką. Tzu westchnął cicho. Rozmowa zapowiadała się coraz trudniej.
W ciągu następnej godziny nie wypowiedzieli zbyt wielu słów, ograniczając się do krótkich grzeczności. W tym czasie admirałowi udało się skonsolidować słabe prawe skrzydło i wyeliminować większość białych kamieni w tym rejonie. Kilka manewrów starego mandaryna sprawiło, że pozycja Liao na lewym skrzydle była mocno niestabilna i admirał oczekiwał, że utraci je lada moment. Od kilku posunięć była to część jego planu – potrzebował czasu, żeby rozwinąć kontratak, i cicho liczył na to, że przeciwnik da mu go, trwoniąc ruchy na eliminację słabych ognisk.
– Jak wygląda sytuacja w Liaoning? – zapytał nagle mandaryn, pierwszy raz poruszając temat inny niż gra. – Fakt, że prowincja już wkrótce stanie się jedną z najważniejszych w Imperium, musi napawać pana dumą.
– Liaoning podlega Cesarzowi. Ja jedynie mam zaszczyt jej bronić – odparł oficer.
Zdecydował się pominąć temat niekończącej się irytacji, jaką wywoływała w nim sytuacja „już wkrótce jednej z najważniejszych prowincji”. Można by pomyśleć, że decyzja odbudowy nadajnika łączności czasu rzeczywistego, jednego z czterech istniejących, największego cudu technologii wymyślonej przez człowieka spowoduje, że Imperium zechce zabezpieczyć go odpowiednio solidną strefą buforową. Nic bardziej mylnego.
Mimo iż określany kryptonimem Nefrytowy Tygrys nadajnik przechodził już pierwsze testy, nadal nie zadbano o jego bezpieczeństwo. Owszem, dowodzona przez admirała flota została pokaźnie wzmocniona, niemniej oczekiwany rozkaz wkroczenia na terytorium wroga nie nadchodził. Prowincja stała się co prawda twierdzą doskonale umocnioną, ale nadal graniczną. W dodatku nieistotny militarnie i bardzo ważny dla administracji nadajnik wymuszał oddelegowanie części jednostek do jego obrony.
– Cesarz pokłada wielkie nadzieje w pańskich umiejętnościach. – Mandaryn pochylił głowę.
– Wiara Cesarza w moje dowodzenie jest widoczna w każdym rozkazie dotyczącym obronności Liaoning – powiedział admirał, choć jego uprzejmy ton podszyty był kwaśnymi tonami.
Starzec uśmiechnął się tylko zagadkowo i położył na gobanie kolejny kamień, w pozornie niegroźnym manewrze, w którym jednak wprawne oko Liao rozpoznało preludium do ataku. Istotnie, w ciągu kilku następnych ruchów słaba sieć kamieni mandaryna scaliła się w klin ofensywy trwającej przez kolejne kilkanaście tur toczonej w milczeniu gry. Minęła godzina, potem druga. Coraz więcej kamieni trafiało do obróconych nakryć urn.
Milcząca służba podała herbatę. Dopiero kiedy ponownie zasiedli przy gobanie, starzec znów się odezwał.
– Przyszedł pan z pytaniem, admirale. – Jego głos był cichy i uprzejmy, ale Liao nie dał się zwieść pozornemu spokojowi. Właśnie teraz rozpoczynała się najważniejsza część pojedynku.
– Można tak powiedzieć. – Skinął głową. – Również z przeprosinami.
Starszy mężczyzna uniósł pytająco brwi i spojrzał na rozmówcę z wyczekiwaniem.
– Rada Dowódców w swej małości dopiero teraz zrozumiała wielki zamysł Niebiańskiego Smoka, który mnożąc pośredników pomiędzy wiernymi żołnierzami Imperium a swoją osobą, starał się wskazać nam właściwą ścieżkę – wyjaśnił Liao Tzu. – Zatem, niewątpliwie zgodnie z jego perfekcyjnym planem, inicjatywa bezpośredniego łącznika wychodzi od nas. Dzięki temu wszyscy będą wiedzieć, że to nie miłujący pokój Niebiański Smok wzywa swe armie, a wierni poddani sami przychodzą do niego.
Mandaryn pokiwał głową. Przez chwilę wpatrywał się w rozłożone kamienie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Liao czekał – następny ruch miał zadecydować o kierunku uderzenia, jaki poweźmie urzędnik.
– I cóż chciałby Jego Imperialnej Wysokości przekazać łącznik wiernej Rady Dowódców? – Powoli, niemal delikatnie mandaryn umieścił na planszy kolejny biały kamień wydobyty z bogato zdobionej urny.
Tzu zmarszczył brwi – zdawało się, że przeciwnik nie dostrzega jego ofensywy lub świadomie ją ignoruje.
– Rada Dowódców z radością zawiadamia Jego Wysokość, iż zapoczątkowane przez niego plany wkrótce wydadzą owoce. – Liao uważnie zlustrował sytuację na planszy. Jeśli nie popełniał właśnie błędu, układ stawał się niekorzystny dla jego przeciwnika. Z drugiej strony, miał do czynienia z mandarynem pierwszego stopnia. Przy takich osobach nie należało czuć się zbyt pewnym. – Wszystkie floty są gotowe do uderzenia na wrogów Imperium. Ani słaba Unia, ani dumne Stany Zjednoczone nie będą mogły opierać się długo.
– I Rada jest przygotowana do uderzenia... – To nie było pytanie. Mandaryn położył kolejny kamień. Posunięcie nie dawało mu wiele, lecz o ile zmysł taktyka nie mylił Liao, w ciągu następnych kilkunastu ruchów mogło stać się ogniskiem kontry przeciwko jego systematycznemu atakowi. – Lecz pewien mędrzec powiedział kiedyś, że tygrys jest najniebezpieczniejszy, kiedy zostaje przyparty do muru.
– W tych słowach kryje się mądrość – przytaknął oficer. Przez chwilę rozważał możliwości. Mógł zignorować kamień przeciwnika. Zyskałby czas na rozwój ofensywy oraz być może nawet dałoby to mandarynowi złudne wrażenie, że jego zamiar nie został przejrzany... Nie, lepiej nie zostawiać tego na później. – Jednak przebywanie w pobliżu tygrysa nie sprzyja harmonii. To zawsze będzie trwanie w gotowości. Człowiek mądry zabije bestię, kiedy dysponuje przewagą.
Mandaryn powolnym ruchem pogładził krótką brodę, patrząc na goban. Zamilkł na dłuższą chwilę, jakby wsłuchując się w słowicze trele. Wokół pachniał jaśmin, słodko i ciężko.
– Widzę, że jest pan gotów poprzeć swe słowa działaniami. – Skinął głową, nie spuszczając wzroku z toczącej się na planszy bitwy. – Istotnie, w niektórych sytuacjach opieszałość prowadzi do słabości.
– Niebiański Smok wspaniałomyślnie pozwolił nam samym dojść do tego wniosku, wyrażając życzenie, by jego wierna armia ograniczyła działania już na ponad rok. Dziś możemy z radością uznać, że pojęliśmy naukę.
– Nie ma dla Cesarza większej radości, niż patrzeć na swych poddanych wspinających się po stopniach oświecenia – rzekł starzec, a jego jednolicie czarne oczy zdawały się spoglądać drwiąco. – Jak zdecydowałbyś się streścić tę naukę, admirale?
– Me słowa tylko zubożą myśl Jego Wysokości... – Tzu skłonił się minimalnie. Nadeszła pora na wyłożenie swojej sprawy. – ... lecz mógłbym ująć ją tak: przy tym rozmiarze Imperium obrona jest trudniejsza niż natarcie. Defensywa winna być więc jedynie okresem przygotowania do ataku.
Spojrzał na urzędnika wyczekująco. Nie mógł być już bardziej bezpośredni, nie bez łamania etykiety. Jego rozmówca co prawda na pewno wiedział, do czego zmierzała rozmowa, ale aż do tego punktu mógł się cofać i kluczyć poprzez konwersacyjny labirynt. Teraz będzie musiał coś powiedzieć.
– Nie powinieneś tak wstydzić się swojego języka, admirale – zauważył starzec pełnym wystudiowanej grzeczności tonem. – Bardzo wprawne określenie.
Gdzieś na zewnątrz zabrzmiał gong obwieszczający rozpoczęcie kolejnego z setek codziennych rytuałów Zakazanego Miasta.
Mandaryn i admirał znów skupili się na planszy. Kilka następnych wykonanych w milczeniu ruchów nie było dla Liao Tzu korzystnymi posunięciami. Niepotrzebnie stracił dwa ruchy na eliminację domniemanego ataku i jego przeciwnik dobrze wykorzystał dany mu czas. Całe północne skrzydło ofensywy admirała chwiało się i teraz oficer rozpaczliwie usiłował je utrzymać.
– Kto umie wprawiać przeciwnika w ruch, zaskakuje go pozorami, za którymi tamten podąża. – Starzec zdecydował się przerwać milczenie dopiero wtedy, gdy pierwsze promienie zachodzącego słońca wpadły do pawilonu. – Wabi go przynętą, którą tamten na pewno nie pogardzi. Porusza go i nęci, czekając ze wszystkimi siłami w zasadzce.
Liao Tzu skupił się na planszy. Rozpoznał cytat ze „Sztuki wojny”, choć wiedział, że to samo dzieło mówiło o oślepianiu przeciwnika oznakami siły. Sytuacja wcale nie była tragiczna, musiał tylko... Tak! Prawie pozwolił sobie na uśmiech.
– „Pojawiaj się w miejscach, gdzie wróg musi pospieszyć z pomocą i gdzie najmniej się ciebie spodziewa” – odpowiedział cytatem. Dołożył kolejny kamień, rezygnując z obrony upadającego skrzydła tylko po to, by rozpocząć uderzenie. Teraz przeciwnik musiał zdecydować, czy rozbije osłabione pozycje admirała, czy stawi czoła nowemu zagrożeniu.
– Mniemam, że Rada potrafi wskazać takie miejsca?
– „Aby mieć pewność, że zdobędziesz to, co atakujesz, uderzaj w miejsca, których wróg nie broni” – odparł oficer. Rozmowa szła w dobrym kierunku. Pytanie sugerowało, że mandaryn próbuje dowiedzieć się, jak daleko Rada posunęła się w samodzielnym działaniu. Mogło to oznaczać zarówno to, że urzędnik naprawdę tego nie wie, jak również być po prostu naturalnym ustąpieniem pola w konwersacji. Liao bardzo chciał wierzyć w pierwszą ewentualność, jednak wolał nie kierować się zbyt wielkim optymizmem. – W tej chwili ukończone są plany uderzeń na systemy Tau II Eris i Kappa I Gemini na froncie Unii, a także Alfa V oraz VI Antares wzdłuż krawędzi kolapsara Wielki Mur.
Jakby na podsumowanie swojej wypowiedzi zdecydowanym ruchem wykonał kolejne posunięcie, zgarniając w dłoń kilka kamieni na zaniedbanym wschodnim skrzydle sił urzędnika. Wiedział, że plan jest dobry, analizował go pod wszelkimi kątami. Zakładał uderzenie w na tyle mało istotne strategicznie systemy, że ich obrona była do przełamania. Jednocześnie musiało ono sprowokować reakcję, co oznaczało, że wróg sam do nich przyjdzie.
– Cesarz zechce osobiście wydać rozkaz ataku – zauważył mandaryn. Zdawał się nie przejmować stratą, którą poniósł na planszy. Kolejnym ruchem połączył dwie grupy białych kamieni, konsolidując linie obronne.
Admirał z trudem powstrzymał się od grymasu irytacji. Oczekiwanie na osobisty rozkaz Cesarza oznaczało de facto odłożenie operacji na bliżej nieokreśloną przyszłość. Najwyraźniej jego rozmówca – admirał skrzętnie odrzucił myśl, że być może i sam Cesarz – chciał zastoju na froncie. Ale na to Liao był przygotowany.
– Staramy się nie przynosić sobie wstydu, nie spostrzegając jasnego sygnału od Jego Wysokości aż dwukrotnie. – Kontynuował ofensywę, niemal bezwiednie kładąc kolejny kamień. Czarny kolor mocno dominował na planszy. – W tym kwartale Nefrytowy Tygrys osiągnie pełną sprawność. W ciągu półrocza zakończy się jego synchronizacja z Jadeitowym Ogniem. Po raz pierwszy od Dnia jedno mocarstwo będzie dysponować dwoma nadajnikami łączności czasu rzeczywistego.
Podświadomie napiął mięśnie. Wiedział, że idzie dosyć niebezpieczną ścieżką. Wszystkie rozkazy Cesarza przechodziły oczywiście przez mandarynów Zakazanego Miasta, co stawiało ich praktycznie na pozycji osób kontrolujących Imperium. Liao był tutaj, żeby zamanifestować, iż Rada Dowódców nie zamierza się bezustannie cofać, że jest gotowa podjąć działania sama. Powołanie się na symbolikę nadajników łączności czasu rzeczywistego pozwalało mandarynom utrzymać twarz – „Sztuka wojny” mówiła, żeby nigdy nie stawiać wroga w sytuacji bez wyjścia – lub też faktycznie zdobyć niewzbudzający wątpliwości rozkaz Niebiańskiego Smoka.
– Istotnie. – Mandaryn podniósł wzrok znad planszy. Wbite w Liao spojrzenie było jednolicie czarne. – Nie posiadam się z radości, że cierpliwa Rada zdawała sobie sprawę, iż jak długo Nefrytowy Tygrys nie funkcjonuje, atak jest nieostrożnością.
– Rozumiesz, panie, ścieżki, którymi podążają myśli Rady Dowódców, jakbyś sam nimi wędrował. Bez zsynchronizowanych nadajników atak byłby niepotrzebną utratą sił. – Admirał zgodził się bardziej z szacunku dla starszeństwa niż z faktycznej konieczności. Do ataku nie potrzebowali ani Nefrytowego Tygrysa, ani Jadeitowego Ognia, niezależnie od tego, jak bardzo tego chcieli popierający ich konstrukcję. Liao naturalnie pojmował wagę międzygwiezdnej łączności w czasie rzeczywistym, ale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo odległa jest to wizja. Nie wyobrażał sobie sensownego zastosowania militarnego sieci złożonej z zaledwie dwóch nadajników, mimo jej gigantycznego znaczenia dla nauki i dumy Imperium.
Starzec pokiwał głową, jakby zadowolony z danej mu szansy. Zamiast jednak odpowiedzieć, wrócił do gry. Kolejne posunięcia były tylko odwlekaniem nieuchronnego. Mimo to admirał nie pozwalał sobie na opuszczenie gardy. Cokolwiek by nie powiedzieć o urzędniku, był doskonałym graczem. Liao miał już swoje lata i potrafił spojrzeć na niego ponad osobistą niechęcią do mandarynów – złapał się nawet na myśli, czy taka osoba nie przydałaby się na froncie.
– Cztery systemy, o których wspomniałeś, nie dadzą nam zwycięstwa, a zaledwie zarysują pancerną skorupę zewnętrznych systemów, którymi otaczają się wrogowie. Ostrze jednak nie zadaje najstraszniejszych ran, kiedy ledwie rozcina skórę, a wtedy, gdy z całą siłą zagłębia się w ciele. Mądra Rada z pewnością pamięta maksymę, iż zwycięzca idzie do bitwy, już wiedząc, że zwycięży, podczas gdy pokonany najpierw wkracza na pole, aby potem szukać sposobu na odwrócenie karty losu. Mniemam, iż plany ataków w głąb terytoriów Unii i Stanów Zjednoczonych są gotowe? – rzekł nagle starszy mężczyzna.
Liao Tzu ledwo dostrzegalnie drgnął. Nie spodziewał się sugestii, że plany Rady są zbyt ostrożne. Przez chwilę rozważał, czy starzec nie próbuje zastawić na niego kolejnej pułapki – jego słowa otarły się o zarzut marnowania sił na mało znaczący atak.
– Cztery systemy, o których wspomniałem, sprowokują wroga do działania. Będzie zmuszony spróbować nas z nich wyprzeć. To przestrzeń bardzo dogodna do prowadzenia bitwy na naszych warunkach – sparował. – Plany kontynuacji ataku istnieją i zostaną przedstawione w pełni na pierwsze życzenie Niebiańskiego Smoka.
Mandaryn przez chwilę milczał, gładząc krótką brodę. Czarne oczy starca wydawały się skupiać na jakimś punkcie za ramieniem admirała, choć oczywiście mogło to być tylko złudzenie.
– Zapobiegliwość Rady Dowódców wskazuje na wielką mądrość – powiedział wreszcie cichym głosem. – Niebiański Smok z radością przyjrzy się planom jak najszybciej, tak aby móc uderzyć na wrogów Imperium, kiedy tylko Jadeitowy Ogień i Nefrytowy Tygrys osiągną pełną synchronizację.
Oficer utrzymał kamienny wyraz twarzy, mimo że wewnątrz trząsł się z nerwów. „Tygrys jest najniebezpieczniejszy, kiedy zostaje przyparty do muru” – powiedział mandaryn. Kto wie, czy ta nauka nie przyda mu się w tej chwili... Czy urzędnik nadal chce swoją porażkę zamienić w zwycięstwo? Może uważa, że plany nie będą gotowe na czas, więc atak zostanie po raz kolejny odłożony, a kilku admirałów straci pozycję przez domniemaną niekompetencję? Czy też może w ciągu tego kwartału mandaryni planują własny ruch, coś, co sprawi, że plany Rady staną się całkiem bez znaczenia?
– Z radością dostarczymy plany ofensywy – powiedział, starając się, by wątpliwości nie odbiły się w tonie jego głosu. – W dniu, kiedy pierwsza wiadomość popłynie linią pomiędzy Nefrytowym Tygrysem i Jadeitowym Ogniem, zaniesiemy zniszczenie na ziemie naszych wrogów.
Wykonał kolejny ruch, odcinając ostatni oddech od niewielkiego zgrupowania białych kamieni, odgrodzonych od głównych sił starca.
Mandaryn spojrzał na goban.
– Pas – powiedział po chwili namysłu. Pomimo porażki wydawał się niemal zadowolony z rozgrywki.
– Pas. – Admirał uśmiechnął się lekko. – Uczynisz mi zaszczyt przeliczenia?
– Tylko ślepiec nie dostrzegłby ogromu twego zwycięstwa, admirale. Liczenie nie jest tu potrzebne. – Mandaryn skłonił się w ledwie zauważalnym ruchu. – Jesteś bezlitosnym graczem.
– Jestem żołnierzem Imperium. – Admirał odpowiedział ukłonem nie głębszym nawet o milimetr. – Bycie bezlitosnym to część mej służby.
– Mogę się jedynie cieszyć, że Niebiański Smok ma w swoich szeregach takich ludzi. Będzie dla mnie radosnym dniem spotkanie pana po raz wtóry. Nie mam wątpliwości – starzec uśmiechnął się uprzejmie, podkreślając wagę swoich słów – iż Rada wybierze cię, admirale, na swojego reprezentanta, który przedstawi w Zakazanym Mieście plany ofensywy. Niezmiernie żałuję, że pańskie obowiązki nie pozwalają zabawić tutaj dłużej.
– Nie wszystkim nam dany jest zaszczyt przebywania blisko Niebiańskiego Smoka. – Liao wstał. – Moja powinność wzywa mnie na powrót do Liaoning. Pozostaje mi jedynie cieszyć się, że dano mi chociaż te kilka chwil na zmierzenie się z tak znamienitym graczem.
Cofnął się z powrotem do linii, na której wcześniej czekał na zaproszenie. Już miał się obrócić, kiedy zatrzymał go głos starszego mężczyzny.
– Admirale.
– Słucham?
– Czy wyświadczysz mi przysługę i przyjrzysz się kamieniom?
– Naturalnie. – Oficer pochylił się lekko i zlustrował opustoszałą planszę. Ustawienie nie było trudne do zapamiętania i nie zostawiało białym zbyt wielu opcji.
Mandaryn po raz kolejny pogładził brodę. Jego czarne oczy zdawały się pochłaniać światło.
– Co widzisz, admirale Liao Tzu?
– Widzę, że los okazał się dla mnie szczęśliwy, szlachetny Żurawiu – odparł uprzejmie Liao. – Moje kamienie są tuż przed zadaniem białym ostatecznego ciosu.
Urzędnik pokiwał głową.
– Patrzysz, admirale, na bitwę, gdyż jesteś wielkim wodzem – powiedział cicho. – Ale nie widzisz wszystkiego, co pokazuje gra.
Starzec obrócił się i odszedł powolnym krokiem. Zaskoczony Liao Tzu raz jeszcze przyjrzał się gobanowi. Wyglądał dokładnie tak samo jak jeszcze przed chwilą, jednak teraz nie stanowił już dla niego świadectwa zwycięskiej bitwy. Był po prostu pojedynczym ruchem w o wiele większej rozgrywce i admirał miał niejasne przeczucie, że jego znaczenia długo jeszcze nie będzie dane mu poznać.